Raija ze śnieżnej krainy. Obcy ptak. Tom 1 - Bente Pedersen - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Raija ze śnieżnej krainy. Obcy ptak. Tom 1 ebook i audiobook

Bente Pedersen

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Rok 1718 był niezwykle trudny dla nękanych nieurodzajem i wojną mieszkańców Tornedalen. Erkki Alatalo, pragnący uchronić od głodowej śmierci ukochaną córkę, postanawia wysłać ją do Norwegii. Ufa, że wędrujący za stadem reniferów Lapończycy, których opiece powierzył ośmioletnią Raiję, znajdą dla niej nową rodzinę. Dziewczynka dorasta w nowym świecie, a w zmaganiach z niechęcią otoczenia i przeciwnościami losu wspiera ją jedynie starszy o kilka lat Mikkal. Z czasem ich przyjaźń przeradza się w gwałtowną, namiętną miłość.

„Obcy ptak” to pierwszy tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 58 min

Lektor: Monika Piasecka
Oceny
4,3 (43 oceny)
25
7
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Farmacja89

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka!!!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Frem­med fugl

Prze­kład z ję­zyka nor­we­skiego: Lu­cyna Cho­micz-Dą­brow­ska

Co­py­ri­ght © Bente Pe­der­sen, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Elż­bieta Skrzyń­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-9-1807-629-60

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Pro­log

Był rok 1718.

Od osiem­na­stu lat trwała wielka wojna pół­nocna. Kró­le­stwo duń­sko-nor­we­skie zdą­żyło już raz ska­pi­tu­lo­wać i w dzie­więć lat póź­niej, w roku 1709, po­now­nie rzu­ciło się w wir walki. Fry­de­ryka IV za­chę­ciła klę­ska, którą Szwe­dzi po­nie­śli w tym roku pod Po­łtawą, a pew­nie także chciał się ze­mścić za to, że w po­cząt­ko­wej fa­zie wojny Ka­rol XII zmu­sił go do ule­gło­ści.

Nor­we­gia rów­nież zo­stała uwi­kłana w kon­flikt. Ka­rol XII usi­ło­wał ją pod­bić już w 1716 roku, a te­raz wła­śnie po­no­wił próbę.

Zre­zy­gno­wał z pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie Eu­ropy, ale Nor­we­gia miała być re­kom­pen­satą za po­nie­sione klę­ski. W 1716 roku Ka­rol XII wkro­czył do Chri­stia­nii1, twier­dzy Aker­shus jed­nak nie udało mu się zdo­być. Nor­we­go­wie za­jęli po­zy­cje na za­chód od mia­sta i sku­tecz­nie od­pie­rali ataki wojsk szwedz­kich usi­łu­ją­cych ich oto­czyć szczel­nym pier­ście­niem. Wkrótce uzy­skali wspar­cie ze strony Da­nii.

Sy­tu­acja Ka­rola XII sta­wała się co­raz trud­niej­sza, w końcu mu­siał pod­jąć de­cy­zję od­wrotu, żeby unik­nąć za­mknię­cia w Chri­stia­nii. Król nie za­mie­rzał jed­nak wra­cać jak nie­pyszny do domu, chciał wy­co­fać się je­dy­nie do gra­nicy szwedzko-nor­we­skiej, po dro­dze za­jąć Hal­den wraz z twier­dzą Fre­drik­sten i stam­tąd pod­jąć ko­lejne na­tar­cie.

Tym­cza­sem miesz­kańcy Hal­den spa­lili swoje mia­sto, by nie wpa­dło Szwe­dom w ręce, zaś Pe­ter We­ssel Tor­den­skiold, ka­pi­tan duń­skiej floty, z po­cho­dze­nia Nor­weg, zdo­był i znisz­czył szwedz­kie okręty w Dy­ne­kil, cho­ciaż sam dys­po­no­wał za­le­d­wie kil­koma stat­kami. Ów chwa­lebny czyn, za który uho­no­ro­wano Tor­den­skiolda stop­niem ko­man­dora, na za­wsze po­zo­stał w pa­mięci po­tom­nych.

Ka­rol XII zbie­rał siły do ko­lej­nej wy­prawy. Mą­dry po szko­dzie, tym ra­zem za­mie­rzał roz­po­cząć dzia­ła­nia wo­jenne od Fre­drik­sten i do­piero stam­tąd ru­szyć na pod­bój Nor­we­gii. Był to z pew­no­ścią roz­sądny za­miar, tyle tylko że po­zo­stał je­dy­nie za­mia­rem. Król szwedzki ni­gdy nie do­tarł da­lej niż do Fre­drik­sten, tam bo­wiem, gdy ob­ser­wo­wał ob­lę­że­nie mia­sta, tra­fiła go kula.

Nie wia­domo, kim był za­bójca, być może tak pre­cy­zyj­nie wy­ce­lo­wał ja­kiś Nor­weg, ale rów­nie do­brze mógł to zro­bić któ­ryś z lu­dzi króla.

Ka­rol XII nie cie­szył się mi­ło­ścią pod­da­nych. Rzą­dził kra­jem że­la­zną ręką i wda­wał się w wojny, które były ta­kim sa­mym nie­szczę­ściem dla Szwe­dów, jak dla ich wro­gów.

Trwa­jąca od dwóch dzie­się­cio­leci wielka wojna na pół­nocy po­chło­nęła wiele ludz­kich ist­nień i kosz­to­wała mnó­stwo pie­nię­dzy. Na­ród mu­siał pła­cić bar­dzo wy­so­kie po­datki, wsie cier­piały z po­wodu utraty rąk do pracy. Chło­pów siłą wcie­lano do woj­ska, król bo­wiem dla po­ko­na­nia wroga i roz­sze­rze­nia swego im­pe­rium po­trze­bo­wał co­raz wię­cej żoł­nie­rzy.

Luty 1718, Tor­ne­da­len

Fin­lan­dia rów­nież na­le­żała do Ka­rola XII i ona także zo­stała za­mie­szana w pro­wa­dzoną przez niego wojnę. Pod ko­niec XVII wieku kraj wy­czer­pany był wie­loma la­tami ka­ta­stro­fal­nego nie­uro­dzaju. Na sku­tek głodu zmarła wtedy nie­mal jedna czwarta lud­no­ści. Le­dwo na­ród zdo­łał otrzą­snąć się z tra­ge­dii, a już po­now­nie zo­stał zmu­szony do ule­gło­ści. Także Fi­no­wie mieli pła­cić po­datki na nową wojnę, mieli też w niej wal­czyć…

Erkki Ala­talo skoń­czył do­piero trzy­dzie­ści dwa lata, lecz wy­glą­dał na dużo wię­cej. Na ra­zie unik­nął przy­mu­so­wego wcie­le­nia do ar­mii króla Ka­rola XII, ale to w każ­dej chwili mo­gło się zmie­nić.

Erkki miał żonę i dwoje dzieci. Spła­che­tek ziemi, który upra­wiał, mu­siał wy­ży­wić ich czworo. Na po­ora­nej bruz­dami twa­rzy udrę­czo­nego męż­czy­zny od­ci­snęły swe piętno liczne nie prze­spane noce. W piw­nych oczach za­sty­gła nie­jedna łza.

Do­świad­czył w ży­ciu wielu już nie­szczęść i oba­wiał się, że przy­szłość nie bę­dzie lep­sza. Ubogi chłop z Tor­ne­da­len bał się co­raz bar­dziej. Nie o sie­bie, ale o żonę i dzieci.

1 – Chri­stia­nia – dawna na­zwa Oslo (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki.).

Roz­dział 1

– Jeść! Je­stem głodna, mamo! Jeść!

Cienki gło­sik dziecka prze­szedł w ża­ło­sne za­wo­dze­nie. Dwoje du­żych ciem­nych oczu na wpół z wy­rzu­tem, na wpół z bła­ga­niem wpa­try­wało się w sie­dzącą przy ka­mien­nym pa­le­ni­sku wy­chu­dzoną ko­bietę, która trzy­mała w ra­mio­nach nie­mowlę. Przy­naj­mniej mały Matti mógł za­spo­koić głód, na ra­zie Marja miała jesz­cze w pier­siach tro­chę po­karmu.

Nikt w ro­dzi­nie nie naja­dał się do syta. Od dawna kła­dli się spać o gło­dzie.

– Jeść! ó po­chli­py­wała dziew­czynka, wkła­da­jąc do buzi brudny kciuk.

– Bę­dziesz ty ci­cho! – za­grzmiał oj­ciec, su­rowo mie­rząc wzro­kiem córkę. Od jego głosu za­trzę­sła się ni­ska chata.

– Ra­iju, ko­cha­nie! – wtrą­ciła po­śpiesz­nie Marja, obej­mu­jąc moc­niej nie­mowlę. – Wszy­scy je­ste­śmy głodni i nic na to nie po­ra­dzimy. Po­patrz, mały Matti po­wi­nien za­snąć, nie ma­rudź tak okrop­nie! Je­steś już prze­cież dużą i mą­drą dziew­czynką, opo­wiedz le­piej ja­kąś hi­sto­ryjkę! Tak ład­nie opo­wia­dasz!

Ra­ija po­słusz­nie usia­dła, w mil­cze­niu smut­nym wzro­kiem po­pa­trzyła na mamę i bra­ciszka.

Opo­wiedz hi­sto­ryjkę! Ła­two po­wie­dzieć!

Ra­ija nie mo­gła nie­ustan­nie fan­ta­zjo­wać, nie za­wsze zresztą miała na to ochotę. Nie od­kryła jesz­cze, że ucieczka do świata ma­rzeń po­zwala za­po­mnieć o smut­nej co­dzien­no­ści.

Matka, do­strze­gł­szy pełne wy­rzutu spoj­rze­nie dziecka, po­czuła się jesz­cze bar­dziej zmę­czona. Miała do­piero trzy­dzie­ści lat, ale wy­chu­dzona i spra­co­wana, nie przy­po­mi­nała do­rod­nej panny o ru­mia­nych po­licz­kach, którą była w mło­do­ści. Jej sa­mej zresztą wy­da­wało się, że od tam­tego czasu mi­nęły wieki. Wciąż jesz­cze można było po­wie­dzieć, że jest ładna, ale dawna olśnie­wa­jąca uroda przy­bla­kła. Włosy, które nie­gdyś mie­niły się ni­czym doj­rzałe zboże w po­godny letni dzień, za­cze­sy­wała te­raz gładko i upi­nała na karku w kok. O lo­kach dawno już za­po­mniała.

Marja pra­co­wała po­nad siły. Upra­wiali wraz z mę­żem ka­wa­łek pola, zie­mia jed­nak była ja­łowa, a w je­sienne noce czę­sto zja­wiał się pod­stępny mróz, który nie za­wsze za­po­wia­dał swe przy­by­cie.

Erkki i Marja do­brze pa­mię­tali nie­uro­dzajne lata z końca po­przed­niego stu­le­cia. ży­wili na­dzieję, że uchro­nią swoje po­cie­chy od ta­kich wspo­mnień i dzie­ciń­stwo nie bę­dzie im się ko­ja­rzyć ze sma­kiem chleba pie­czo­nego z kory drzew.

Tyle że na­dzieja i ma­rze­nia by­wają złudne, zwłasz­cza gdy jest się bied­nym.

Lato i je­sień 1716 roku przy­nio­sły nie­uro­dzaj, a gdy nie­szczę­ście po­wtó­rzyło się rok póź­niej, ozna­czało to dla nich cał­ko­witą ka­ta­strofę.

Dwa lata głodu wy­star­czyły, by zła­mać każ­dego. Erkki i Marja zdo­łali ze­brać tro­chę zboża, ale ziarno nie nada­wało się na sprze­daż. Nie wy­star­czyło go też, by wy­ży­wić ro­dzinę pod­czas dłu­giej zimy.

Naj­cięż­sze jarzmo sta­no­wiły po­datki. Chłopi po­pa­dali w co­raz więk­sze długi i co­raz więk­szą nę­dzę. Erkki i Marja mu­sieli sprze­dać je­dyną krowę i obórka stała pu­sta, a nędzne gro­sze, ja­kie do­stali, nie wy­star­czyły na długo. Marja do­da­wała co­raz mniej mąki do chleba, który pie­kła, i te­raz, w końcu lu­tego 1718 roku, było w nim już wię­cej kory brzo­zo­wej niż mąki.

Erkki z bó­lem pa­trzył na to, jak oczy jego żony i dzieci tracą blask, jak wszy­scy troje mar­nieją z dnia na dzień, a on nie po­trafi temu za­ra­dzić.

Dla tego dum­nego męż­czy­zny bez­rad­ność, jaką od­czu­wał, była nie do znie­sie­nia. Tyle miał pla­nów, tyle na­dziei. Drę­czyło go, że nie po­trafi uchro­nić naj­bliż­szych przed gło­dem. Za­słu­gi­wali na lep­szy los.

Serce mu krwa­wiło, kiedy spo­glą­dał na smutną, drobną bu­zię uko­cha­nej córki. Dziew­czynka roz­pacz­li­wie pró­bo­wała po­ko­nać głód, po­twora gry­zą­cego jej trze­wia, lecz nie uda­wało się go oszu­kać chle­bem z kory. Erkki za­drę­czał się my­ślą, że jego dzieci wy­cho­wują się w domu, w któ­rym pa­nuje taka straszna nę­dza. Po tylu chu­dych la­tach tkwił po uszy w dłu­gach. Po­trze­bo­wał do­brych plo­nów, żeby je spła­cić. Prze­stał już wie­rzyć, że kie­dy­kol­wiek mu się to uda.

Przy­szłość ja­wiła się Erk­kiemu w po­nu­rych bar­wach. Gdyby te­raz wcie­lono go do woj­ska i zmu­szono do udziału w woj­nie… Nie wia­domo, jak długo po­trwa wojna ani jak się skoń­czy. Kró­lo­wie nie wta­jem­ni­czali ma­lucz­kich w swoje plany, choć to wła­śnie zwy­kli lu­dzie naj­bar­dziej cier­pieli z po­wodu cho­ro­bli­wych am­bi­cji mo­nar­chów, któ­rym ma­rzyły się wiel­kie zwy­cię­stwa.

Marja wstała i uło­żyła Mat­tiego w ko­ły­sce. Erkki sam ją zro­bił. Mąż miał zręczne ręce, wszyst­kie me­ble w izbie były jego dzie­łem. Ko­ły­skę wy­rzeź­bił przed laty dla Ra­iji, dumny, że żona uro­dziła mu taką piękną córkę. Dziew­czynka zaj­mo­wała w sercu ojca szcze­gólne miej­sce. Erkki oczy­wi­ście ko­chał także Mat­tiego. Za­wsze ma­rzył o synu, dzie­dzicu, te­raz jed­nak ża­ło­wał skry­cie, że chło­piec przy­szedł na świat w tak cięż­kich cza­sach.

Matti tym­cza­sem, nie­świa­dom ni­czego, le­żał w ko­ły­sce i ga­wo­rzył ra­do­śnie. Ra­ija uwiel­biała bra­ciszka, uwa­żała, że jest naj­ślicz­niej­szy na świe­cie. Go­towa mu była ofia­ro­wać wszystko.

Te­raz sie­działa przy nim i ko­ły­sała go do snu. Matti wy­cią­gnął rączkę i zła­pał sio­strę za pa­lec. Cie­pło wy­peł­niło po brzegi serce dziew­czynki, gdy do­strze­gła na ma­leń­kiej buzi coś na kształt uśmie­chu, a po­tem bra­ci­szek za­mknął swoje brą­zowe oczka i za­snął.

Erkki po­rwał ku­brak i czapkę i z po­nurą miną wy­mknął się z chaty. Mi­ja­jąc po dro­dze po­letka są­sia­dów, po­my­ślał przy­gnę­biony, że wszy­scy cier­pią jed­na­kową nę­dzę. Po raz ko­lejny za­dał so­bie py­ta­nie, ja­kie też będą zbiory w tym roku. Czy znów ta­kie marne jak w ubie­głych la­tach? Nie­chęt­nie się nad tym za­sta­na­wiał, ale miał prze­cież ro­dzinę na utrzy­ma­niu. Do tego jesz­cze ta wojna…

W gło­wie mu hu­czało.

Już od ja­kie­goś czasu roz­wa­żał pe­wien plan, który te­raz po­sta­no­wił urze­czy­wist­nić.

Wie­dział, że Marja bę­dzie się temu sprze­ci­wiać i z pła­czem bła­gać go, by od­stą­pił od swych za­mia­rów. Lę­kał się, że po tym, co uczyni, żona od­su­nie się od niego.

Pod­jął jed­nak de­cy­zję, naj­trud­niej­szą chyba i naj­gor­szą w ży­ciu, ale kie­ro­wała nim prze­cież mi­łość do naj­bliż­szych. Bywa, że oj­ciec wła­śnie z mi­ło­ści do dzieci musi do­ko­nać tak dra­ma­tycz­nego wy­boru…

Do­szedł do obozu La­poń­czy­ków. Sły­szał wcze­śniej od ja­kiejś chłopki, że po­noć pewna ro­dzina la­poń­ska z Ru­iji, kra­iny nad mo­rzem, szy­kuje się do wy­prawy na swoje wio­senne i let­nie pa­stwi­ska. Do­wie­dział się, że cho­dzi o Pehra, który oże­nił się z Ra­vną, córką sta­rego Matte, co to nie­dawno umarł. Ra­vna wy­wo­dziła się z La­poń­czy­ków, któ­rzy wę­dro­wali w ob­rę­bie Fin­lan­dii, ale jej mąż wy­pa­sał re­ni­fery na pa­stwi­skach bli­żej mo­rza.

Erkki skie­ro­wał się więc wprost do jurty La­poń­czyka z pół­nocy.

– Dzień do­bry, jak się ma­cie? – po­zdro­wił go­spo­da­rzy.

– Dzię­ku­jemy, do­brze! – od­po­wie­dział mu Pehr, jak na­ka­zy­wał zwy­czaj.

W jur­cie pa­no­wał mrok, ale mimo to Erkki po­czuł na so­bie prze­ni­kliwe spoj­rze­nie trzech par oczu. Oprócz Pehra w środku znaj­do­wała się także jego żona i syn.

Erkki usiadł i za­gad­nął:

– Po­do­bno ru­szasz na pół­noc.

W głębi du­szy czuł się jak ostatni nędz­nik.

Pehr, ubrany w dork2 i sa­mo­dzia­łowy ka­ftan, po­ki­wał głową. Miał po­krytą zmarszcz­kami, ogo­rzałą od słońca i wia­tru twarz, zwi­chrzone włosy, czarne jak smoła, i oczy w ko­lo­rze miodu. Nie był stary, ale pełne trudu ży­cie do­dało mu lat.

– Naj­pierw wstą­pimy na jar­mark do Lyn­gen.

Erkki sły­szał o Lyngs­botn, osa­dzie po­ło­żo­nej w głębi fiordu Lyn­gen, do któ­rej za­mie­rzał wstą­pić Pehr. Tu w oko­licy krą­żyło wiele opo­wie­ści o Ru­iji.

– Och, nie po­wi­nie­nem był w ogóle wy­ru­szyć na zi­mowe leże – wes­tchnął Pehr, któ­rego miesz­kańcy Tor­ne­da­len na­zy­wali Pe­eri La­poń­czyk, i po­trzą­snął ze smut­kiem głową. – Spo­tkały nas same nie­szczę­ścia.

Erkki za­uwa­żył ką­tem oka, że Ra­vna spo­chmur­niała gwał­tow­nie, a że sły­szał o śmierci jej ojca, wy­mam­ro­tał słowa współ­czu­cia. Na twa­rzach mał­żon­ków za­go­ściło przy­gnę­bie­nie.

– Matte był już stary, prze­żył swoje – rzekł Pehr, a po chwili do­dał: – Pod­czas wy­prawy stra­ci­łem córkę! Ode­szła od nas na­sza mała La­ila… po pro­stu zga­sła. By­li­śmy zu­peł­nie bez­radni wo­bec tej cho­roby, która drą­żyła ją od środka. Biedne dziecko ka­słało i pluło krwią, wresz­cie umarło! Moja mała có­reczka!

– Ile miała lat? – za­py­tał Erkki, do­sko­nale poj­mu­jąc cier­pie­nie tych lu­dzi.

– Sie­dem… Na­sza La­ila prze­żyła za­le­d­wie sie­dem lat.

Pehr, opo­wia­da­jąc o nie­szczę­ściu, ja­kie ich do­tknęło, w jed­nej chwili się po­sta­rzał.

– Ale mamy jesz­cze syna Mik­kala, dzięki niemu lżej nam zno­sić ża­łobę. Chło­pak li­czy so­bie czter­na­ście lat. To już do­ro­sły męż­czy­zna!

Pehr po­kle­pał syna po ra­mie­niu. Erkki do­piero te­raz przyj­rzał się mło­dzień­cowi.

Pehr się nie my­lił, to był na­prawdę krzepki chło­pak. W oczach Mik­kala, nieco ja­śniej­szych niż oczy ojca, bra­ko­wało tego bły­sku wy­ra­cho­wa­nia, tak cha­rak­te­ry­stycz­nego dla Pe­eri La­poń­czyka. Sze­roka, nieco kan­cia­sta twarz mło­dzieńca nie była by­naj­mniej po­zba­wiona urody. Jak na tak nie­doj­rza­łego chłopca, miał wy­jąt­kowo wy­ra­zi­ste rysy twa­rzy.

– Stra­ci­łem trzy córki – cią­gnął da­lej Pehr. – Mik­kal jest moim je­dy­nym sy­nem.

– Ja mam córkę – ode­zwał się Erkki, a jego słowa jakby za­wi­sły w po­wie­trzu. – I syna. Ra­ija ma osiem lat. Matti uro­dził się w grud­niu…

– Bieda tu w oko­licy – za­uwa­żył Pehr. – U cie­bie zdaje się nie le­piej, Erkki?

Oj­ciec Ra­iji zro­zu­miał, że La­poń­czyk go przej­rzał. Pehr zmie­nił te­mat nie­przy­pad­kowo, choć tak się z po­zoru mo­gło zda­wać. Nie do końca jed­nak za­pa­no­wał nad swym gło­sem i wy­ra­zem twa­rzy i to go zdra­dziło.

Erkki po­twier­dził do­my­sły La­poń­czyka. Zresztą, co tu ukry­wać, zbiory były marne, a zima długa. Na szczę­ście miała się ku koń­cowi i Erkki tę­sk­nie wy­glą­dał wio­sny. Uznał jed­nak, że nie może po­kła­dać ca­łej na­dziei wy­łącz­nie w Bogu.

Do tej pory tak po­stę­po­wał, ale im wię­cej było brzo­zo­wej kory w chle­bie, tym czę­ściej na­cho­dziły go chwile zwąt­pie­nia. Erkki nie pa­mię­tał już, jak sma­kuje chleb upie­czony z mąki. Słowo „chleb” ko­ja­rzyło mu się ze sma­kiem drewna.

– W Ru­iji nie ma biedy – opo­wia­dał Pehr. – Nikt tam nie gło­duje, ani do­ro­śli, ani dzieci.

– Tu pew­nie też na­staną w końcu lep­sze czasy – od­parł Erkki bez prze­ko­na­nia.

– Wielu Fi­nów po­sta­no­wiło przy­łą­czyć się do nas. Ra­zem z nami ru­szają na wy­brzeże – mó­wił Pehr, a jego żółte oczy świe­ciły w mroku jak ko­cie śle­pia. – Lu­dzie mają już dość zma­ga­nia się z biedą w tym kraju. A ty, Erkki, nie my­śla­łeś o tym? Nad mo­rzem czeka na pra­co­wi­tych chło­pów dużo upraw­nej ziemi.

Erkki po­krę­cił głową.

– To nie dla mnie – od­parł ze smut­kiem. – Zbyt głę­boko za­pu­ści­łem tu­taj ko­rze­nie.

– To zna­czy, że głód nie do­ku­czył ci jesz­cze tak na­prawdę – stwier­dził Pehr, uśmie­cha­jąc się z przy­mu­sem.

– Bar­dziej niż ci się zdaje – wes­tchnął chłop z Tor­ne­da­len. – Po­wia­dasz więc, że tam nad mo­rzem jest tak do­brze?

– Lu­dzie mu­szą tam pra­co­wać tak samo jak tu­taj – od­rzekł Pehr i wzru­szył ra­mio­nami. – Nie wszy­scy opły­wają w do­sta­tek, ale też nikt nie cho­dzi spać głodny…

– Mó­wisz, że wielu Fi­nów wy­ru­sza na pół­noc… – Erkki spu­ścił głowę i po­pa­trzył na swe spra­co­wane dło­nie.

– Nie bez po­wodu – po­twier­dził Pehr.

– Chciał­bym cię pro­sić o przy­sługę – rzu­cił po­śpiesz­nie Erkki, umy­ka­jąc spoj­rze­niem przed prze­ni­kli­wymi oczami La­poń­czyka.

Pehr jed­nak do­my­ślił się, o co mu cho­dzi, i prze­rwał mu w pół słowa.

– Ro­zu­miem. Ja­koś to się da urzą­dzić. Jedna osoba wię­cej, jedna mniej, nie robi róż­nicy. Ale co z tobą, Erkki? Ty nie dasz się na­mó­wić?

Erkki ze smut­kiem po­krę­cił głową.

– O co mu cho­dzi? – nie­ocze­ki­wa­nie wtrą­cił się Mik­kal. Erkki drgnął, usły­szaw­szy bez­po­śred­nie py­ta­nie chłopca.

Znowu ode­zwały się wy­rzuty su­mie­nia. Po­czuł na so­bie py­ta­jące spoj­rze­nie mło­dego La­poń­czyka i po­pa­trzył mu w oczy. Te­raz ude­rzyła go ła­god­ność ma­lu­jąca się na twa­rzy tego mło­dzieńca. Ema­no­wało zeń tyle cie­pła i do­bra, że chło­pak w jed­nej chwili wzbu­dził jego za­ufa­nie. Z pew­no­ścią nie odzie­dzi­czył tych cech po ojcu, bo Pehr był szczwany jak lis. Erkki ni­gdy by mu nie za­ufał, gdyby nie zmu­siły go do tego oko­licz­no­ści.

– Mik­kal za dużo pyta. – Pehr po­śpiesz­nie uspra­wie­dli­wił syna i uśmie­cha­jąc się, wy­ja­śnił mu: – Zdaje się, że Erkki za­mie­rza wy­słać do Ru­iji swoje dzieci…

– Tylko jedno – prze­rwał mu Erkki. – Tylko Ra­iję. Chło­piec jest jesz­cze mały…

Erkki doj­rzał we wzroku Mik­kala nieme oskar­że­nie. Nie za­sko­czyło go to, sam czuł się podle. Ale cóż po­cząć, skoro ży­cie zmu­sza go, by sta­wił czoło bru­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści. Nie pa­trząc już w mio­dowe oczy mło­dzieńca, znowu zwró­cił się do Pehra.

– Sły­sza­łem, że i inni wy­sy­łają dzieci do Ru­iji – rzekł głu­cho. – Po­noć im tam do­brze, lu­dzie, któ­rzy przyj­mują je pod swój dach, trak­tują je jak swoje… Jedni nie mogą mieć dzieci, a inni mają, ale nie są w sta­nie ich wy­kar­mić… – Mik­kal na te słowa spu­ścił głowę, a Erkki z go­ry­czą mó­wił da­lej: – Nie mogę pa­trzeć, jak moja có­reczka gło­duje. Chyba w tej Ru­iji nie jest znowu tak źle… pew­nie bę­dzie jej tam le­piej niż tu. Mam długi… je­śli w tym roku znów zda­rzy się nie­uro­dzaj, nie wiem, co nas czeka. Matti uro­dził się tuż przed No­wym Ro­kiem…

– Znaj­dziemy dla two­jej córki do­brych ro­dzi­ców! – usły­szał zde­cy­do­wany głos Ra­vny. Oczy La­ponki za­pło­nęły dziw­nym bla­skiem. Erk­kiemu Ala­talo zda­wało się, że ta ko­bieta za­gląda wprost w naj­głęb­sze za­ka­marki jego du­szy.

– Przy­rze­kam ci, Erkki Ala­talo, że two­jej córce bę­dzie do­brze w Ru­iji – prze­mó­wiła, ak­cen­tu­jąc każdą sy­labę. – Wy­bie­rzemy dla niej naj­lep­szych ro­dzi­ców.

Erkki po­czuł, że spływa nań spo­kój. Obiet­nica zo­stała zło­żona z ta­kim ża­rem, że chłop na­brał pew­no­ści, iż La­ponka uczyni wszystko, by zna­leźć dla Ra­iji do­bry dom.

– Nie mam wam czym za­pła­cić…

Pehr po­ma­chał lek­ce­wa­żąco po­marsz­czoną dło­nią.

– Nie warto o tym mó­wić! To nic wiel­kiego! – po­wie­dział. – Chęt­nie od­dam ci przy­sługę. Wi­dzę prze­cież, jaką biedę cier­pi­cie. Za­biorę dziew­czynkę do Ru­iji, tam czeka ją lep­sze ży­cie. Jakże mógł­bym żą­dać za to za­płaty? – ro­ze­śmiał się. – Zresztą bez trudu znajdę dla niej dom. Do Lyngs­botn zjeż­dżają na jar­mark tłumy lu­dzi z oko­lic nad fior­dem Lyn­gen, ba, na­wet miesz­kańcy Da­le­kiej Pół­nocy i ca­łej La­po­nii. Nie po­ża­łu­jesz, że zwró­ci­łeś się z tym do mnie, Erkki! Uwierz mi, twoja córka bę­dzie w Ru­iji żyć jak księż­niczka.

– Kiedy ru­szasz w drogę? – Ju­tro – od­rzekł Pehr.

Od­po­wiedź La­poń­czyka po­ra­ziła Erk­kiego ni­czym grom z ja­snego nieba. Li­czył, że bę­dzie miał wię­cej czasu na to, żeby przy­go­to­wać Ra­iję i żonę, a także sa­mego sie­bie, na roz­sta­nie. Po­śpiesz­nie ze­brał się do wyj­ścia i za­pew­nił na od­chod­nym, że na­za­jutrz przy­pro­wa­dzi małą.

Wy­mie­nili jesz­cze zwy­kłe uprzej­mo­ści, ale Erkki od­po­wia­dał jak nie­obecny du­chem. Wy­szedł z jurty La­poń­czy­ków, uni­ka­jąc wzroku czter­na­sto­let­niego Mik­kala, który z po­wagą do­ro­słego męż­czy­zny od­pro­wa­dzał go spoj­rze­niem. Erk­kiemu zda­wało się, że z jego wą­skich oczu pły­nie stru­mień oskar­żeń. W chwilę póź­niej także Mik­kal opu­ścił jurtę. Bez trudu od­gadł, ja­kimi mo­ty­wami kie­ro­wał się jego oj­ciec. Nie miał złu­dzeń, wie­dział, że na tej drob­nej przy­słu­dze Pehr za­mie­rza ubić in­te­res. Odda Ra­iję lu­dziom, któ­rzy za­płacą za nią naj­wię­cej, nie przej­mu­jąc się wcale, do kogo dziew­czynka trafi.

Mik­kal przej­rzał także za­miary matki. Nie­szczę­sna, nie otrzą­snęła się jesz­cze z żalu po śmierci La­ili. Cią­gle nie mo­gła się oswoić z prawdą, że có­reczki nie ma wśród ży­wych.

Nie zwa­ża­jąc na silny wiatr, mło­dzie­niec stał bez ru­chu i od­pro­wa­dzał wzro­kiem nik­nącą w od­dali zgar­bioną syl­we­tkę Erk­kiego Ala­talo. Czuł głę­bo­kie współ­czu­cie dla tego czło­wieka, który po­wo­do­wany skrajną roz­pa­czą pod­jął tak dra­ma­tyczną de­cy­zję, ale nie mógł go zro­zu­mieć…

Po po­wro­cie do domu Erkki nie­wiele mó­wił. Burk­nął tylko, że był w obo­zie u La­poń­czy­ków i roz­ma­wiał z tymi, któ­rzy wy­ru­szają do Ru­iji, a po­tem przez cały wie­czór sie­dział w ką­cie i nie spusz­czał wzroku z córki. Po­chła­niał ją spoj­rze­niem, pra­gnąc na za­wsze utrwa­lić w pa­mięci każdy naj­drob­niej­szy szcze­gół jej wy­glądu.

Ra­ija za­uwa­żyła, że oj­ciec za­cho­wuje się ina­czej niż zwy­kle, ale szybko prze­stała zwra­cać na to uwagę. Na­uczyła się przyj­mo­wać fakty bez za­da­wa­nia zbęd­nych py­tań.

Marja także do­strze­gła zmianę w za­cho­wa­niu męża i nie­po­jęta trwoga chwy­ciła ją za serce. Szybko jed­nak od­rzu­ciła po­dej­rze­nie. Nie­moż­liwe, tłu­ma­czyła so­bie. Erkki ni­gdy nie zro­biłby cze­goś ta­kiego swo­jej córce. Prze­cież ją ubó­stwia! Mimo to tego wie­czoru Marja zer­kała co rusz na swego męża i nie prze­sta­wała się za­sta­na­wiać…

Ro­dzice ode­słali Ra­iję do łóżka, ale dziew­czynka nie mo­gła za­snąć.

Ru­ija… Tata miał dziś ta­kie dziwne, nie­spo­kojne oczy, kiedy wspo­mniał o Ru­iji. Nie wia­domo dla­czego. Za­to­piła się w my­ślach, które tak ją po­chło­nęły, że za­po­mniała o gło­dzie szar­pią­cym wnętrz­no­ści.

Ru­ija, ba­śniowa kra­ina na pół­nocy da­leko nad wiel­kim mo­rzem… Dziew­czynka za­pra­gnęła, by oj­ciec po­wtó­rzył jej tro­chę wię­cej z tego, co usły­szał. Ni­gdy nie by­wał taki mil­czący, kiedy do­wie­dział się cze­goś no­wego. Chyba że przy­no­sił złe no­winy…

Nie, to nie­moż­liwe. Złe wie­ści o Ru­iji? Prze­cież tam nikt nie cierpi głodu, nikt nie do­daje kory do mąki, żeby upiec chleb! W mo­rzu roi się od ryb, wy­star­czy tylko za­rzu­cić sieci, by je wy­cią­gnąć. Tam lu­dzie są szczę­śliwi. Głuszce prze­la­tują ca­łymi sta­dami i nie­mal się pro­szą, by je zło­wić w si­dła. W la­sach i na roz­le­głych rów­ni­nach jest mnó­stwo dzi­kiej zwie­rzyny. W rze­kach zaś po­do­bno pły­wają ryby tak duże i tłu­ste, że wprost nie można uwie­rzyć wła­snym oczom.

Ru­ija to kra­ina speł­nio­nych ma­rzeń!

Ra­ija wes­tchnęła, po­zwa­la­jąc się po­nieść fan­ta­zji. Jej my­śli po­szy­bo­wały w górę rzeki Torne, do nad­mor­skiej kra­iny.

Po­my­śleć tylko, naja­dać się co­dzien­nie do syta! To by do­piero było coś!

Ra­ija za­pra­gnęła uj­rzeć znowu ra­do­sną twarz mamy, usły­szeć jej we­soły śmiech, który tak bar­dzo lubi, a któ­rego od dawna nie sły­szała! Gdyby tak tata do­stał w Ru­iji chatę, oborę i łódź, a także wła­sną zie­mię… żeby zbożu nie za­gra­żało ani słońce, ani mróz, żeby mama ubie­rała się w naj­ład­niej­sze suk­nie, a mały Matti miał okrą­głe ru­miane po­liczki i pulchne rączki z doł­kami na łok­ciach!

To by­łoby cał­kiem inne ży­cie! Nie to, co te­raz, gdy w po­cie czoła ha­rują na co­dzienny chleb, a mróz w ciągu jed­nej nocy ni­we­czy cały wy­si­łek ro­dzi­ców.

Brzmi to jak bajka! I za­pewne tylko bajką zo­sta­nie. Ośmio­let­nia Ra­ija uśmiech­nęła się z go­ry­czą, w tej jed­nej chwili nad wiek doj­rzała.

Ma­rząc o kra­inie, w któ­rej dzieci ba­wią się, śmieją i naja­dają do syta, ciem­no­oka có­reczka Erk­kiego Ala­talo wresz­cie za­snęła. Nikt nie mógł ode­brać jej tych ma­rzeń o wiel­kim mo­rzu i Ru­iji, do któ­rej droga była dłuż­sza, niż dziew­czynka przy­pusz­czała. Ni­gdy pew­nie tam nie do­trze, bę­dzie żyć w gło­dzie i nę­dzy w Tor­ne­da­len, ale prze­cież nikt nie za­broni jej ma­rzyć. Erkki pu­stym wzro­kiem wpa­try­wał się w mrok. Marja le­żała wsparta na ra­mie­niu męża.

– Ra­iję ode­ślemy do Ru­iji, już wszystko uzgod­ni­łem. – Erkki po­wie­dział to tak ci­cho, że le­d­wie było go sły­chać. Nie chciał, żeby có­reczka wie­działa, o czym mó­wią.

Marja ze­rwała się i ści­snąw­szy ra­mię męża, ode­zwała się ze zło­wróżb­nym spo­ko­jem:

– Erkki Ala­talo, sprze­da­jesz wła­sne dziecko?

– Milcz, ko­bieto!

Od­wró­cił się do żony ple­cami, ale ona rzu­ciła się ku niemu ni­czym gro­no­staj i zmu­siła, by spoj­rzał jej pro­sto w oczy.

– Ni­gdy byś so­bie tego nie wy­ba­czył! Nie wie­rzę ci, Erkki!

Na­wet nie chcę my­śleć, że coś ta­kiego przy­szło ci do głowy! – To już po­sta­no­wione!

– Nie zga­dzam się! – Marja, blada jak kreda, usia­dła na łóżku. – Nie mo­żesz mi tego zro­bić! Prze­cież to także moje dziecko! – Ze szlo­chem ukryła twarz w dło­niach, a jej wy­chu­dłe, drobne ra­miona za­drżały.

Erkki nie mógł słu­chać jej pła­czu. Rę­kami sztyw­nymi jak kłody przy­gar­nął żonę.

– My­ślisz, że mnie jest to miłe? – ode­zwał się z cięż­kim ser­cem. – Są­dzisz, że bez żalu od­daję na­sze dziecko? Czy nie wiesz, Marjo, jak bar­dzo ją ko­cham?

– Wy­da­wało mi się, że wiem – od­po­wie­działa bez­barw­nie. – Ale te­raz w to zwąt­pi­łam.

Erkki za­ci­snął po­wieki, by po­wstrzy­mać łzy pa­lące jak ogień. Ra­ija, jego oczko w gło­wie! Cudny kwia­tu­szek, który po nim odzie­dzi­czył cha­rak­ter. Na­tura ob­da­rzyła ją urodą matki, miała jej rysy twa­rzy i zgrabną syl­we­tkę, ale oczy, które ci­skały gromy, kiedy się zło­ściła, mie­niły się tą samą barwą co oczy ojca. Mała Ra­ija była jego ra­do­ścią i naj­droż­szym skar­bem. Ona nie po­winna cier­pieć!

Tra­fiała jej się szansa – szansa na ży­cie, ja­kiego on sam nie może jej za­pew­nić, ży­cie bez biedy cza­ją­cej się pod po­wałą ni­czym mroczny, zło­wiesz­czy cień. Wła­śnie ta­kie ży­cie so­bie dla niej wy­ma­rzył, dla niej i dla ca­łej ro­dziny, bo naj­bliżsi byli dla niego wszyst­kim. Wie­dział jed­nak, że to ma­rze­nie ni­gdy się nie spełni.

A może jesz­cze na­dejdą lep­sze czasy? Bo czy przez trzy ko­lejne lata mogą być ta­kie marne plony? Uznał jed­nak, że i to jest moż­liwe. Nie umiał już wie­rzyć w na­dej­ście lep­szych dni.

– Nie tego pra­gną­łem dla cie­bie – mruk­nął Erkki i po­gła­dził żonę po ple­cach.

Marja po­chli­py­wała ci­cho, po­ły­ka­jąc łzy.

Erkki wy­czuł pod pal­cami wy­sta­jące ko­ści. W mło­do­ści Marja była uro­dziwą panną. Naj­młod­szą córką chłopa, który, choć miał ośmioro dzieci, ra­dził so­bie do­sko­nale. Marja przy­wy­kła do lep­szego ży­cia niż to, które ofia­ro­wał jej Erkki. Serce mu pę­kało, bo prze­cież ko­chał ją tak mocno, a stał się przy­czyną jej nie­szczę­ścia. A te­raz jesz­cze od­biera jej dziecko…

– Nie tylko nam jest ciężko – wy­ją­kała Marja za­ła­mu­ją­cym się gło­sem. – Inni mają wię­cej dzieci niż my…

Po wy­chu­dzo­nych po­licz­kach Erk­kiego Ala­talo po­pły­nęły łzy. Jego po­sta­no­wie­nia nic już nie mo­gło zmie­nić. Być może kie­dyś znie­na­wi­dzi sie­bie za to, że tak wła­śnie po­stą­pił, ale gdyby nie wy­ko­rzy­stał oka­zji, by po­pra­wić los dziecka, po­gar­dzałby sobą do końca swych dni. Nie mógł ska­zy­wać córki na głód i cier­pie­nie, to byłby ego­izm z jego strony. W Ru­iji nikt nie cier­piał biedy, Pe­eri La­poń­czyk nie je­dyny tak twier­dził. Nad mo­rzem miesz­kają do­brzy lu­dzie, za­opie­kują się jego có­reczką, jego kwia­tusz­kiem. Wy­cho­wają ją jak swoją. Ra­iji bę­dzie tam do­brze…

Od­czuł swego ro­dzaju ulgę, gdy pod­jął wresz­cie tę trudną de­cy­zję – miał na­dzieję, że i Marja ja­koś się z tym oswoi – ale rów­no­cze­śnie cier­piał tak, jakby ktoś ugo­dził go no­żem pro­sto w serce. Bał się, że jego przy­szłość bez ra­do­snego śmie­chu có­reczki i jej ła­god­nego głosu za­mieni się w pie­kło.

Ale za to Ra­ija bę­dzie szczę­śliwa!

– Marjo, spójrz praw­dzie w oczy! Tu nie zdo­łamy za­cho­wać jej przy ży­ciu. Le­d­wie nam star­czy je­dze­nia dla niej na ju­tro. Mamy więc ją za­trzy­my­wać, skoro tam może jej być le­piej?

Ode­tchnął głę­boko. Jak na niego była to długa prze­mowa, ale bar­dzo mu za­le­żało, by Marja zro­zu­miała jego in­ten­cje.

Stracą córkę. Erkki nie chciał jed­no­cze­śnie stra­cić także żony. Te­raz naj­waż­niej­sze, by wza­jem­nie się wspie­rali, bo w nad­cho­dzą­cym cza­sie będą sie­bie bar­dzo po­trze­bo­wać.

– A więc to prawda! – wy­szep­tała Marja po­zba­wio­nym wy­razu gło­sem, jakby na­gle uszło z niej ży­cie.

Erkki nie od­po­wie­dział, je­dy­nie moc­niej ją przy­tu­lił. Zro­zu­miała.

De­li­kat­nie gła­skał żonę po wło­sach, ale czy co­kol­wiek mo­gło ją te­raz po­cie­szyć?

– Kiedy? – Marja nie była w sta­nie wy­do­być z sie­bie nic po­nad to jedno słowo.

Cze­ka­jąc na od­po­wiedź, za­mknęła oczy, pró­bo­wała się uspo­koić. Matti ci­cho po­chli­py­wał w ko­ły­sce, miała na­dzieję, że nie za­cznie pła­kać i nie zbu­dzi Ra­iji…

– Ju­tro…

– Nie! – krzyk­nęła z roz­pa­czą.

Erkki po­ki­wał głową. Usiadł, do­ty­ka­jąc sto­pami zim­nej pod­łogi, i ugiął kark jakby pod brze­mie­niem pod­ję­tej de­cy­zji.

Do­piero te­raz Marja do­strze­gła w jego oczach łzy. Od­ru­chowo wy­cią­gnęła rękę i wy­tarła słone strużki pły­nące po po­ora­nej zmarszcz­kami twa­rzy.

Na­gle po­czuła, jak ogar­nia ją bez­mierna czu­łość. Nie, Erkki nie robi tego ze względu na sie­bie, po to tylko, by mieć do wy­kar­mie­nia o jedną gębę mniej, jak przez chwilę skłonna była przy­pusz­czać.

Marja zro­zu­miała jego in­ten­cje, ale wcale nie zro­biło jej się lżej, gdy po­my­ślała, że na­za­jutrz ma po­że­gnać je­dyną córkę. – Ju­tro – wy­mam­ro­tała i opa­dła ciężko na po­sła­nie. Wpa­trzona w po­wałę, czuła, jak łzy, któ­rych nie mo­gła za­trzy­mać, płyną jej z oczu.

Erkki przy­tu­lił moc­niej wy­chu­dzone ciało Marji. Le­żeli w mil­cze­niu wpa­trzeni w mrok, sta­ra­jąc się oswoić z prawdą, że nie ma in­nego wyj­ścia.

Przed świ­tem Erkki z ulgą usły­szał spo­kojny od­dech żony. Ucie­szył się, że przy­naj­mniej Marja tro­chę wy­pocz­nie, bo sam nie miał na­dziei, że uda mu się za­snąć. Wresz­cie jed­nak i jego zmo­gło zmę­cze­nie. Ostat­nie, co po­my­ślał, nim za­padł w sen, to jak bar­dzo po­do­bne jest imię jego uko­cha­nej có­reczki do na­zwy kra­iny nad mo­rzem. Ra­ija i Ru­ija…

Może Opatrz­ność zde­cy­do­wała już dawno, że Ra­ija nie bę­dzie do­ra­stać w Tor­ne­da­len?

Ra­iję obu­dził gło­śny płacz Mat­tiego. Za­spana, usia­dła na łóżku. Słońce. To zna­czy, że jest już późny po­ra­nek, po­my­ślała. Usły­szaw­szy krzą­ta­ninę mamy, wstała zdzi­wiona, dla­czego jej nie obu­dzono. Nie lu­biła za­nie­dby­wać swo­ich obo­wiąz­ków. Boso po­de­szła do ko­ły­ski i wzięła na ręce za­pła­ka­nego bra­ciszka. Za­uwa­żyła, że oj­ciec jesz­cze nie wy­szedł. Sie­dział na­chmu­rzony, na jego po­ora­nej bruz­dami twa­rzy czaił się smu­tek. Mama miała pod­puch­nięte i za­czer­wie­nione oczy. Czy to znowu coś z wojną? Ra­ija sły­szała kie­dyś sporo na ten te­mat.

– Co się stało? – za­py­tała, cho­ciaż wie­działa do­brze, że nie wolno mie­szać się w sprawy do­ro­słych.

– Ubierz się, dziecko! – po­pro­siła mama i wzięła na ręce Mat­tiego.

Ra­ija po­słusz­nie za­ło­żyła ubra­nie. Smutne spoj­rze­nia ro­dzi­ców na­peł­niły ją na­gle nie­wy­tłu­ma­czal­nym lę­kiem.

– Wy­ru­szasz do Ru­iji, moje dziecko – ode­zwał się oj­ciec. Córka po­pa­trzyła na niego z nie­do­wie­rza­niem, ale za­raz roz­pro­mie­niła się, uszczę­śli­wiona. Czyżby jej skryte ma­rze­nia miały się speł­nić?

– Do Ru­iji! – po­wtó­rzyła z na­bo­żeń­stwem. – Kiedy? W cha­cie za­pa­no­wała nie­mal na­ma­calna ci­sza.

– Dziś – od­po­wie­działa w końcu Marja.

Dziew­czynka ob­rzu­ciła ro­dzi­ców uważ­nym spoj­rze­niem i do­strze­gła w ich oczach dziwny żal. Oboje za­cho­wy­wali się ja­koś nie­na­tu­ral­nie. Wresz­cie we­wnętrzny głos pod­po­wie­dział jej, że coś się mu­siało stać i że jej ma­rze­nia jed­nak się nie speł­nią.

Pa­trzyła i po­woli do­cie­rała do niej strasz­liwa prawda, tłu­miąc w za­rodku le­d­wie co po­wstałą ra­dość.

– Wy zo­sta­je­cie! – za­wo­łała zdru­zgo­tana.

Marja z pła­czem odło­żyła synka do ko­ły­ski i przy­tu­liła mocno Ra­iję, któ­rej drobne ciałko ze­sztyw­niało.

– Zo­ba­czysz, w Ru­iji bę­dzie ci do­brze, o wiele le­piej niż w domu! – prze­ko­ny­wała matka. – Za­opie­kują się tobą mili lu­dzie. Wszystko bę­dzie jak w bajce!

Ra­ija wy­czu­wała jed­nak, że matka sama nie wie­rzy w to, co mówi, i jej słowa wcale nie pod­nio­sły dziew­czynki na du­chu.

– Nie chcę! – za­wo­łała zroz­pa­czona, ale ro­dzice od­po­wie­dzieli jej mil­cze­niem. Zro­zu­miała wów­czas, że co­kol­wiek po­wie czy uczyni, to i tak nie zdoła zmie­nić ich po­sta­no­wie­nia. Ten dzień za­mie­nił się w kosz­mar, go­dziny wlo­kły się nie­mi­ło­sier­nie. Ra­ija do­stała wszystko, co było w domu naj­lep­szego do je­dze­nia, ale le­d­wie to tknęła. Nie chciała jeść, wo­la­łaby umrzeć. Je­śli nie może zo­stać z naj­bliż­szymi, to nie ma po co dłu­żej żyć. Co zrobi bez nich w Ru­iji?

Marja i Erkki mocno tu­lili có­reczkę, jakby chcieli prze­lać na nią całą swoją mi­łość. Pra­gnęli, by za­pa­mię­tała, jak bar­dzo ją ko­chają. Wy­sy­ła­jąc ją do ob­cych, kie­ro­wali się mi­ło­ścią. Nie sprze­da­wali wła­snego dziecka…

Na­de­szła chwila roz­sta­nia. Ra­ija, ubrana w długą czarną spód­nicę i ku­magi3, za­ło­żyła płaszcz, a matka otu­liła ją brą­zową chu­stą. Pod stertą ubrań chude ciałko ma­łej zda­wało się jesz­cze drob­niej­sze. Dziew­czynka wzięła na ręce Mat­tiego i przez chwilę, trwa­jącą wiecz­ność całą, tu­liła mocno bra­ciszka. Czy jesz­cze kie­dyś go zo­ba­czy? Le­piej o tym nie my­śleć!

Po­tem ostroż­nie uło­żyła nie­mowlę w ko­ły­sce. Che­ru­bi­nek ze zło­tymi locz­kami na główce pa­trzył na nią jakby ze zdzi­wie­niem swymi du­żymi brą­zo­wymi oczami.

– Że­gnaj! – szep­nęła, mru­ga­jąc po­wie­kami, by po­wstrzy­mać na­pły­wa­jące łzy. Po­tem mocno przy­ci­snęła usta do pulch­nego po­liczka bra­ciszka.

Zmu­szono ją do wy­jazdu do Ru­iji. Och, uda­łaby się tam z ra­do­ścią, gdyby to­wa­rzy­szyli jej Matti, mama i tata, ale te­raz sama myśl o wy­pra­wie wzbu­dzała w niej tylko smu­tek i lęk. Marja pa­trzyła na dwoje swo­ich dzieci, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc łzy. Erkki oto­czył żonę ra­mie­niem, ale ten gest nie zdo­łał jej po­cie­szyć. Kiedy już w ża­den spo­sób nie dało się od­wlec roz­sta­nia, Marja za­ła­mała się. Przy­tu­liła mocno có­reczkę i z pła­czem bła­gała ją, by zro­zu­miała, że ro­bią to z mi­ło­ści.

– Bar­dzo cię ko­chamy, dzie­cinko! – po­wta­rzała, ca­łu­jąc ją w po­liczki.

Ra­ija po­śpiesz­nie po­gła­skała matkę po wy­chu­dzo­nej twa­rzy. Przez chwilę jej oczy wy­ra­żały ogromną mi­łość, ale za­raz przy­ga­sły.

Ra­ija ujęła dłoń ojca i wy­ru­szyli.

Nie po­tra­fiła dłu­żej po­wstrzy­mać się od pła­czu. łzy zię­biły jej po­liczki, ale ona nie prze­sta­wała szlo­chać. Jej mała rączka spo­czy­wała w du­żej, sil­nej ręce ojca, dziew­czynka jed­nak nie czuła się bez­pieczna. Naj­chęt­niej wy­rwa­łaby mu się i ucie­kła. Bie­głaby z ca­łych sił i gdzieś ukryła…

Może wtedy po­zwo­li­liby jej zo­stać w domu?

Ale Erkki Ala­talo nie dał córce naj­mniej­szej szansy ucieczki.

Małe nóżki nie­ustan­nie po­su­wały się na­przód.

Zbli­żali się do miej­sca, gdzie mieli się po­że­gnać, do miej­sca, w któ­rym miała zo­stać prze­rwana ostat­nia nić łą­cząca Ra­iję z ro­dzin­nym do­mem. Tam dziew­czynka do­łą­czy do Pehra i to­wa­rzy­szą­cych mu lu­dzi.

Nie chcę! Nie chcę opusz­czać naj­bliż­szych! ko­ła­tało jej w gło­wie. Niech so­bie bę­dzie na­wet naj­cu­dow­niej w tej Ru­iji, wcale nie chcę tam je­chać! Wszyst­kie te ma­rze­nia były na niby, tak na­prawdę wcale nie pra­gnę­łam, żeby się speł­niły…

Prze­cież nie o tym ma­rzy­łam, by je­chać sama do tej pół­noc­nej kra­iny nad mo­rzem! Nie chcę być sama, na­leżę do nich, do Mat­tiego, mamy i taty. Czy tata tego nie poj­muje?

Bez­ładne my­śli ukła­dały się w py­ta­nia, ale choć dziew­czynka po­ru­szała ustami, nie mo­gła wy­do­być z sie­bie głosu, pła­kała tylko.

Erkki czuł się jak mor­derca. Ja­kie zna­cze­nie miało to, że wie­dział, iż ra­tuje córce ży­cie, skoro ona sama nie zda­wała so­bie z tego sprawy? Może go na­wet nie­na­wi­dziła? Lę­kał się jej za­py­tać o co­kol­wiek, bał się od­po­wie­dzi. Ra­iją za­wsze tar­gały skrajne uczu­cia, kie­ro­wała się ra­czej gło­sem serca niż roz­sąd­kiem.

Erkki wes­tchnął ciężko.

– Ra­iju, ma­leńka – wy­krztu­sił wresz­cie. Tak bar­dzo pra­gnął, by jego głos za­brzmiał czule i z mi­ło­ścią, a tym­cza­sem z jego ust wy­do­był się je­dy­nie smutny szept. – Ro­bię to, po­nie­waż bar­dzo cię ko­cham!

Prze­ma­wiał do córki, choć do­sko­nale wie­dział, że i tak go nie zro­zu­mie, ale samo to, że słu­cha, sta­no­wiło dla niego pewną po­cie­chę. Ten dzień wryje się Ra­iji w pa­mięć. Jego słowa za­padną w jej serce na za­wsze. Kie­dyś być może zro­zu­mie, że mi­łość można wy­ra­żać na różne spo­soby! Erkki ży­wił na­dzieję, że tak się sta­nie.

– Chcę, żeby ci było do­brze, có­reczko! Dla­tego wy­sy­łam cię z Peh­rem do Ru­iji. Tam bę­dzie ci le­piej niż tu z nami, ko­cha­nie!

Ra­ija mil­czała. Ani nie po­tra­fiła, ani nie chciała od­po­wie­dzieć. Oczy­wi­ście sły­szała, co tata mówi, ale sens jego słów do niej nie do­cie­rał. Była za mała, by zro­zu­mieć.

Oj­ciec ści­snął ją mocno za rękę. Dziew­czynka mimo to czuła, że ją za­wiódł.

– Prze­cież tak ma­rzy­łaś, có­reczko, żeby zo­ba­czyć Ru­iję! – Erkki za wszelką cenę pró­bo­wał do niej do­trzeć. – Pa­mię­tasz, roz­ma­wia­li­śmy o ry­bach i o mo­rzu, o gó­rach…

Ra­ija z za­ci­śnię­tymi ustami wpa­try­wała się w dal. Niech nie pró­buje jej wmó­wić, że chciała je­chać do Ru­iji, bo to nie­prawda! Jej dom jest tu­taj, w Tor­ne­da­len! Ma­rze­nia o Ru­iji snuła so­bie dla za­bawy! Czy on, jej wła­sny oj­ciec, nie po­trafi tego zro­zu­mieć?

Do­cho­dzili do obozu. La­poń­czycy i fiń­skie ro­dziny, które przy­łą­czyły się do ko­czow­ni­ków, żeby wraz z nimi od­być wę­drówkę ku mo­rzu, ku lep­szemu ju­tru, wła­śnie zbie­rali się do wy­mar­szu.

Ra­ija szła co­raz wol­niej, co­raz nie­chęt­niej. Wszystko wo­kół niej było obce i nowe: lu­dzie, re­ni­fery, la­poń­skie sa­nie. Obce twa­rze, same obce twa­rze!

Nie­któ­rzy przy­glą­dali się dwojgu Fi­nom z cie­ka­wo­ścią, inni w ogóle na nich nie zwra­cali uwagi, po­chło­nięci swoją pracą. Ra­ija była prze­ra­żona. Bez­wied­nie przy­tu­liła się do ojca, który ści­snął moc­niej jej dłoń, pró­bu­jąc do­dać córce od­wagi. Ale wtedy dziew­czynce przy­po­mniało się, dla­czego się w tym miej­scu zna­leźli. Oj­ciec miał ją tu­taj zo­sta­wić, samą wśród tych ob­cych lu­dzi. Oni za­biorą ją do Ru­iji.

Przez chwilę pra­wie o tym za­po­mniała. Nowe oto­cze­nie roz­pa­liło jej cie­ka­wość, na­pa­wało ją lę­kiem, ale za­ra­zem prze­dziw­nie wa­biło.

Szybko jed­nak stłu­miła w so­bie kieł­ku­jące za­in­te­re­so­wa­nie. Prze­cież tu, w tym miej­scu, miała zo­stać po­zba­wiona wszyst­kiego, co ko­cha.

Pehr za­uwa­żył, że nad­cho­dzą, i na swych wy­krzy­wio­nych jak pa­łąki no­gach wy­szedł im ro­ze­śmiany na spo­tka­nie.

– Już są­dzi­łem, że się roz­my­śli­łeś – ode­zwał się na przy­wi­ta­nie.

W od­po­wie­dzi na te nie naj­sta­ran­niej do­brane słowa na twa­rzy Erk­kiego Ala­talo prze­mknął je­dy­nie cień uśmie­chu.

– Ładna dziew­czynka – mruk­nął Pehr.

Ra­ija ob­rzu­ciła go har­dym, prze­peł­nio­nym nie­na­wi­ścią spoj­rze­niem. Nikt ni­gdy jej nie zmusi, by po­lu­biła tego czło­wieka! Pehr aż się wzdry­gnął, uj­rzaw­szy ema­nu­jącą z oczu dziecka nie­na­wiść. Wiele można było za­rzu­cić temu męż­czyź­nie o po­ora­nej bruz­dami twa­rzy, który pod­jął się prze­pro­wa­dzić Ra­iję do Nor­we­gii, jed­nak z pew­no­ścią po­tra­fił do­sko­nale od­czy­ty­wać uczu­cia i na­stroje. Miał to po pro­stu we krwi, wie­lo­krot­nie jego prze­czu­cia się po­twier­dzały.

– Tak, tak… Po­że­gnaj się z małą. Ru­szamy… – burk­nął, umy­ka­jąc wzro­kiem przed parą dzie­cię­cych oczu, które ci­skały iskry. Na­de­szła chwila, któ­rej Erkki naj­bar­dziej się lę­kał – roz­sta­nie.

Po­woli przy­kuc­nął i przy­tu­lił Ra­iję. Nie mógł jed­nak znieść peł­nego wy­rzutu spoj­rze­nia du­żych brą­zo­wych oczu. Nieme po­tę­pie­nie, które od­ma­lo­wało się na twa­rzy ośmio­let­niego dziecka, miało go prze­śla­do­wać przez resztę ży­cia. Płacz ści­skał mu gar­dło, więc tylko bez słowa moc­niej przy­gar­nął córkę.

– To dla two­jego do­bra, Ra­iju! – wy­szep­tał raz jesz­cze. Było mu ogrom­nie ciężko, bo wie­dział, że ona, ni­czego nie poj­mu­jąc, wła­śnie jego obar­cza od­po­wie­dzial­no­ścią za to, co się stało.

Wstał, po­kle­pał có­reczkę po po­liczku i od­szedł, za­ta­cza­jąc się jak pi­jany.

Ra­ija nie wy­rze­kła ani jed­nego słowa.

Do­piero gdy przy­gar­biona syl­we­tka ojca zgi­nęła w od­dali, z oczu dziew­czynki po­pły­nęły łzy, a jej cia­łem wstrzą­snęły dresz­cze, jakby do­ku­czał jej chłód.

Sama. Zo­stała zu­peł­nie sama. Nic by nie dało, gdyby po­bie­gła za oj­cem. I tak przy­pro­wa­dziłby ją z po­wro­tem. Ogar­nięta pa­niką od­wró­ciła się do ob­cych lu­dzi. Przez łzy nie mo­gła ich roz­róż­nić – zle­wali się w roz­ma­zane plamy. Na­gle jedna po­stać od­dzie­liła się od po­zo­sta­łych. Do za­pła­ka­nej dziew­czynki pod­szedł star­szy od niej chło­pak i oto­czył ra­mie­niem jej drobne ciało wstrzą­sane szlo­chem. Ra­ija przy­tu­liła się do tego ob­cego, który oka­zał jej cie­pło i czu­łość. Ukryła twarz na piersi syna Pehra i pła­kała, pła­kała.

Mik­kal nie poj­mo­wał, skąd się w nim bie­rze taka czu­łość dla ma­łej Ra­iji. Zwy­kle spo­glą­dał na dziew­czyny z po­gardą. Ale to sa­motne dziecko o du­żych, wy­ra­ża­ją­cych roz­pacz oczach po­ru­szyło w nim ja­kąś strunę. Dziew­czynka była taka mała i bez­radna. Chłodny wiatr tar­gał wy­sta­jące spod chu­sty czarne pu­kle, które wy­glą­dały jak skrzy­dła zma­ga­ją­cego się z wi­churą kruka.

Mik­kal, trzy­ma­jąc Ra­iję w ra­mio­nach, usły­szał swój wła­sny głos:

– Płacz, płacz, ma­leńki kruku! Jest ci te­raz bar­dzo ciężko, ale ja się o cie­bie za­trosz­czę, za­wsze będę się trosz­czyć…

2 – Dork (lap.) – fu­trzana bluza na­kła­dana na gołe ciało wło­sem do we­wnątrz.

3 – Ku­magi – buty z gar­bo­wa­nej skóry z cha­rak­te­ry­stycz­nym za­wi­nię­tym no­skiem.

Roz­dział 2

Lu­dzie. Sami obcy lu­dzie, któ­rzy przy­wę­dro­wali tu z po­łu­dnia ca­łymi ro­dzi­nami. Z ich oczu wy­zie­rał głód, roz­pacz i tłu­miona na­dzieja. Do­ro­śli, męż­czyźni i ko­biety o znisz­czo­nych od cięż­kiej pracy dło­niach, i dzieci, tak jak Ra­ija ode­rwane od ko­rzeni. Ich jed­nak nie cze­kała tak dra­styczna od­miana ży­cia, bo prze­cież miały przy so­bie ro­dzi­ców. Ra­ija tym­cza­sem zna­la­zła się cał­kiem sama po­śród ob­cych. Dziecko, które ni­gdy do­tąd nie opusz­czało ro­dzin­nej wsi w Tor­ne­da­len, ni­gdy nie prze­by­wało poza ro­dzinną chatą!

Fi­no­wie, któ­rzy przy­łą­czyli się do La­poń­czy­ków, pró­bo­wali za­przy­jaź­nić się z dziew­czynką. Uża­lali się nad tym dziec­kiem wy­rzu­co­nym z ro­dzin­nego gniazda. Ale Ra­ija nie chciała li­to­ści. Była zbyt dumna, by znieść ludz­kie współ­czu­cie. Sły­szała za ple­cami po­tę­pia­jące szepty: „To po­twory! Kto wi­dział, żeby sprze­da­wać wła­sne dziecko!”.

Opusz­cza­jący kraj Fi­no­wie nie mo­gli po­go­dzić się z tym, że lu­dzie wy­wo­dzący się z tego sa­mego co oni dum­nego na­rodu upa­dli tak ni­sko. Ra­ija sły­szała, co mó­wią, i od­gro­dziła się od nich gru­bym mu­rem.

Ni­komu nie wolno tak mó­wić o ma­mie i ta­cie!

Co prawda sama nie prze­sta­wała w my­ślach oskar­żać ro­dzi­ców, ale to cał­kiem inna sprawa! Każ­dego, kto ośmie­lił się po­wie­dzieć o nich choć jedno złe słowo, Ra­ija ob­rzu­cała lo­do­wa­tym spoj­rze­niem i od­wra­cała się ple­cami.

Dziew­czynką za­jęli się La­poń­czycy: Pehr i jego żona o nie­prze­nik­nio­nym ob­li­czu.

Ra­vna sta­rała się na­wią­zać kon­takt z małą Finką, ale Ra­ija nie chciała przy­jąć mi­ło­ści, którą La­ponka pra­gnęła ją ob­da­rzyć. Od­su­wała się, gdy tylko Ra­vna wy­cią­gnęła dłoń, żeby ją po­gła­skać po gło­wie albo otrzeć po­liczki z łez.

Za nic na świe­cie nie po­lubi tych lu­dzi! Zo­stała zmu­szona, by z nimi być, ale nikt nie może jej na­ka­zać, by ich po­ko­chała.

Jej za­ufa­nia nie można ku­pić ani zdo­być siłą.

Sta­nęła z boku i ku­liła się ni­czym prze­ra­żone pi­sklę, gdy tylko ktoś się do niej zbli­żał. Sze­roko otwar­tymi oczami śle­dziła czuj­nie każ­dego, kto pró­bo­wał na­wią­zać z nią kon­takt, i od­py­chała go wzro­kiem. Ra­ija nie chciała się z ni­kim za­przy­jaź­nić.

Do­pu­ściła do sie­bie tylko jedną osobę – Mik­kala. Tylko jemu za­ufała i do­bro­wol­nie po­dała rękę. Ni­komu in­nemu nie udało się wy­wo­łać uśmie­chu na bla­dej, po­waż­nej twa­rzyczce dziecka.

Młody La­poń­czyk stał się je­dy­nym przy­ja­cie­lem Ra­iji dość nie­ocze­ki­wa­nie, wła­ści­wie wbrew swej woli. O ni­czym ta­kim nie my­ślał, kiedy pod­szedł, by po­cie­szyć za­pła­kane dziecko po­zo­sta­wione przez ojca. Ale rów­no­cze­śnie nie miał nic prze­ciwko ob­co­wa­niu z Ra­iją, bo przy tej ma­łej dziew­czynce, de­li­kat­nej jak źdźbło trawy, po­czuł się do­ro­sły. Stał się nie tylko jej przy­ja­cie­lem, ale i obrońcą. To opusz­czone dziecko obu­dziło w nim nie znane do­tąd uczu­cie. Nie po­tra­fił go na­zwać, bo w końcu aż tak do­ro­sły nie był, wie­dział je­dy­nie, że jest za Ra­iję od­po­wie­dzialny.

Roz­ma­wiał z nią w jej oj­czy­stej mo­wie. Po­znał fiń­ski dzięki matce, która wy­ro­sła w Fin­lan­dii. Od ma­leń­kiego mó­wił ję­zy­kami obojga ro­dzi­ców, a po­tem na­uczył się jesz­cze nor­we­skiego. Tak więc ten doj­rzały nad wiek chło­pak po­tra­fił po­ro­zu­mieć się aż w trzech ję­zy­kach.

Po­cie­szał Ra­iję i opo­wia­dał jej cie­kawe hi­sto­ryjki, żeby czymś za­jąć jej my­śli, na­ma­wiał, by coś zja­dła, a kiedy płacz znowu chwy­tał ją za gar­dło i dziew­czynce zda­wało się, że świat wo­kół niej się za­wa­lił, przy­tu­lał ją mocno. Ra­ija wy­pła­kała na ra­mie­niu Mik­kala mo­rze łez, ale on z niej nie szy­dził.

Nowe, obce oto­cze­nie bu­dziło w niej lęk. Nie ode­zwała się ani sło­wem, kiedy Ra­vna na­ło­żyła jej ka­ftan uszyty ze skóry re­ni­fera. Dziew­czynka czuła się w nim ja­koś nie­swojo, ale za­ak­cep­to­wała nowe ubra­nie, bo dzięki niemu nie mar­zła.

Pehr, uj­rzaw­szy ją w tym stroju, prze­żył wstrząs. W jego oczach od­ma­lo­wało się za­sko­cze­nie i ból. Ra­ija do­my­śliła się, że ka­ftan na­le­żał do La­ili, zmar­łej córki Pehra i Ra­vny. W głębi du­szy czuła wdzięcz­ność, że Ra­vna po­da­ro­wała jej ubra­nie có­reczki, ale upór i smu­tek nie po­zwa­lały jej po­dzię­ko­wać.

Bro­niła się ze wszyst­kich sił przed po­zy­tyw­nymi uczu­ciami. Nie za­mie­rzała po­zwo­lić, by nowi opie­ku­no­wie stali się dla niej kimś waż­nym. Nie­na­wi­dziła ich z ca­łego serca!

Naj­więk­szą wro­gość bu­dził w niej Pehr. Mógł wszak po­wie­dzieć ojcu, że jej nie za­bie­rze! To on prze­cież de­cy­do­wał o wszyst­kim! Ale on chciał ubić in­te­res. Ra­ija na­słu­chała się o tym wy­star­cza­jąco dużo. To­wa­rzy­szący La­poń­czy­kom Fi­no­wie roz­pra­wiali o ro­dzi­cach, w de­spe­ra­cji wy­sy­ła­ją­cych swoje dzieci z La­poń­czy­kami do Ru­iji. Na wy­brzeżu bez­dzietni lu­dzie przy­gar­niali fiń­skie dzieci. Na ogół tra­fiały w do­bre ręce, choć nie­któ­rzy brali je do sie­bie tylko dla­tego, że po­trze­bo­wali siły ro­bo­czej, kosz­tu­ją­cej tyle co po­ży­wie­nie. Tym, któ­rzy przy­wo­zili ma­łych Fi­nów do Ru­iji, pła­cono wcale po­kaźne sumki. Dziew­czynka ro­zu­miała, że dla Pehra jest wy­łącz­nie to­wa­rem, który sprzeda na jar­marku, i dla­tego za każ­dym ra­zem, gdy pa­trzyła na prze­bie­głego La­poń­czyka, jej oczy zwę­żały się w szparki.

Nie zgo­dziła się wsiąść do pu­lek, któ­rymi po­wo­ził. Kiedy nie­zbyt de­li­kat­nie chwy­cił ją, żeby po­sa­dzić w tych sa­niach bez płóz, za­parła się, a jej ciało zro­biło się cięż­kie jak ołów. Pehr zła­pał Ra­iję moc­niej i siłą umie­ścił w pul­kach. Na­po­tkaw­szy jed­nak spoj­rze­nie dziew­czynki, za­drżał, bo ni­gdy jesz­cze nie oka­zano mu tak jaw­nie wro­go­ści. Ra­ija nie bała się, ona go nie­na­wi­dziła! Wra­że­nie było tak silne, jakby dziecko wy­krzy­czało mu to pro­sto w oczy. Po­wi­nien po­sta­wić na swoim, ale zde­ner­wo­wany wy­sa­dził małą i po­pchnął w stronę syna, który bez słowa przy­glą­dał się zaj­ściu.

Mik­kal znie­ru­cho­miał, tylko po­liczki mu drgnęły, zdra­dza­jąc, że nie po­do­bało mu się, w jaki spo­sób oj­ciec po­trak­to­wał Ra­iję. Nie pa­trząc na niego, po­cią­gnął dziew­czynkę do swo­ich sań. Nie oka­zy­wał jej li­to­ści ani nie na­rzu­cał się z przy­jaź­nią. Nie na­le­żał do lu­dzi, któ­rzy ga­dają tylko po to, żeby prze­rwać mil­cze­nie. Choć był jesz­cze bar­dzo młody, zdą­żył się na­uczyć, że ci­sza może być rów­nie cenna jak po­tok słów. Nie ode­zwał się, ale z jego twa­rzy i ge­stów Ra­ija od­ga­dła nie­wy­po­wie­dziane słowa. Nie po­trze­bo­wała o nic py­tać. Wie­działa, że na Mik­kalu może po­le­gać.

Pulki, któ­rymi po­wo­ził, naj­wy­raź­niej jej od­po­wia­dały. Pehr na ten wi­dok za­ci­snął zęby ze zło­ści i po­my­ślał, że dziew­czyna, która już te­raz jest utra­pie­niem, może przy­spo­rzyć mu jesz­cze wiele kło­po­tów. Z praw­dziwą ra­do­ścią się jej po­zbę­dzie. Gdy tylko trafi się oka­zja, do­bije targu z ja­ki­miś po­czciw­cami z wy­brzeża.

Do­strzegł w tym dziecku nie­bez­pieczny tem­pe­ra­ment. Po­znał to po oczach. Póki co ża­rzyły się w nich tylko iskierki, ale nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści, że roz­palą się złym pło­mie­niem, nim mi­nie parę lat.

Ale to już nie moje zmar­twie­nie! po­my­ślał, dzię­ku­jąc w du­chu do­brym mo­com. W Lyngs­botn otrzy­mam za­płatę i na­sze drogi się ro­zejdą…

Ru­szyli przed wie­czo­rem, nie ba­cząc na za­pa­da­jące ciem­no­ści. Po­su­wali się na­przód na­wet wów­czas, gdy noc prze­ma­lo­wała gra­nat wie­czoru na nie­prze­nik­nioną czerń. Re­ni­fery i za­przęgi cią­gnęły dłu­gim łań­cu­chem wzdłuż bia­łych pust­kowi. Fi­no­wie, któ­rzy przy­łą­czyli się do La­poń­czy­ków, mo­gli do­trzy­mać tempa dzięki temu, że uży­czono im za­przęgu. Ufali Peh­rowi i czuli się przy nim bez­piecz­nie, nie po raz pierw­szy bo­wiem po­ko­ny­wał tę trasę i do­brze znał szlaki. Ra­iji z tru­dem przy­cho­dziło się z tym po­go­dzić. Po dro­dze mi­jali inne grupy Fi­nów, pie­szo zdą­ża­ją­cych do Ru­iji, ku no­wej przy­szło­ści. Męż­czyźni, ko­biety, dzieci… Cały swój skromny do­by­tek cią­gnęli za sobą na ma­łych san­kach.

Grupa pro­wa­dzona przez Pehra za­trzy­mała się do­piero przed świ­tem, gdy noc za­czy­nała po­woli rzed­nąć i nie ota­czała ich już grubą ścianą, lecz wy­da­wała się ła­god­niej­sza, jakby bar­dziej przy­ja­zna. Ra­ija nie poj­mo­wała, dla­czego po­ru­szają się nocą, ale jak się oka­zało, miało to swoje wy­tłu­ma­cze­nie. Nocny mróz two­rzył na śniegu szreń, grubą lo­dową sko­rupę, na któ­rej sa­nie miały lep­szy po­ślizg, a zwie­rzęta i lu­dzie nie mu­sieli brnąć w głę­bo­kich za­spach. La­poń­czycy po­tra­fili wy­ko­rzy­sty­wać to, co ofia­ro­wy­wała im na­tura.

Ra­ija spała przez więk­szą część drogi i prawdę mó­wiąc, nie­wiele za­pa­mię­tała. Od­no­siła wra­że­nie, że prze­su­wa­jący się przed jej oczami kra­jo­braz wła­ści­wie się nie zmie­nia, wi­działa tylko śnieg i mrok. Miej­sce, w któ­rym za­trzy­mali się na po­stój, ni­czym się nie róż­niło od in­nych miejsc. Ra­ija zmru­żyła oczy. Po­ły­sku­jące nie­bie­skawo po­ła­cie śniegu nie­mal zle­wały się w jedno z gra­na­to­wym nie­bem. Gdzie­nie­gdzie wy­sta­wały spod bia­łej po­krywy po­skrę­cane kar­ło­wate brzozy, które swym wy­glą­dem przy­po­mi­nały bu­dzące grozę po­staci z nie­rze­czy­wi­stego świata. Drzewa rzu­cały prze­dziwne cie­nie na bez­kre­sny ocean bieli.

La­poń­czycy po­sta­wili jurtę ze zręcz­no­ścią, któ­rej się na­bywa przy wy­ko­ny­wa­niu po ty­siąc­kroć tej sa­mej czyn­no­ści. Fi­no­wie to­wa­rzy­szący ro­dzi­nie Pehra mieli za­jąć dwie jurty. Bar­dzo się na­mę­czyli, za­nim zdo­łali je wznieść. Ra­ija uważ­nie ob­ser­wo­wała ich po­czy­na­nia i po raz pierw­szy od chwili, kiedy opu­ściła ro­dzinny dom, po­czuła roz­ba­wie­nie. Ale nie ro­ze­śmiała się, na­wet usta jej nie drgnęły.

Ra­vna po­pa­trzyła na dziew­czynkę, która wsu­nęła się do jurty za in­nymi, i zda­wało się jej, że wi­dzi tylko parę du­żych za­lęk­nio­nych oczu. Pehr wy­raź­nie uni­kał dziecka. Wpraw­dzie ośmio­let­nia dziew­czynka nie mo­gła mu w ża­den spo­sób za­gra­żać, jed­nak Pehr wy­czu­wał, że ciem­no­oka, fi­li­gra­nowa Ra­ija Ala­talo przy­spo­rzy mu kło­po­tów. Na­wet on jed­nak nie prze­wi­dział, ile si­wych wło­sów przy­bę­dzie mu na gło­wie za jej sprawą…

Pehr i Ra­vna za­jęli prawą stronę jurty, a dziew­czynce przy­dzie­lili miej­sce po le­wej stro­nie od wej­ścia. Ra­ija roz­glą­dała się bacz­nie wo­kół, mimo że nowe oto­cze­nie na­dal wzbu­dzało w niej trwogę. Do­my­śliła się, że w la­poń­skiej jur­cie wszystko ma swoje ści­śle okre­ślone miej­sce. Zie­mia zo­stała przy­kryta kil­koma war­stwami skór re­ni­fe­ro­wych, a wnę­trze pod ścia­nami wy­mosz­czono skó­rza­nymi wo­rami i der­kami, które chro­niły przed prze­cią­giem. Przy sa­mym wej­ściu Pehr i Mik­kal zło­żyli opał, a żyw­ność i sprzęt go­spo­dar­ski roz­mie­ścili w taki spo­sób, by Ra­vna miała do nich ła­twy do­stęp. Po­środku znaj­do­wało się pa­le­ni­sko, na któ­rym już wkrótce trza­skał ogień. Przy­jemne cie­pło wy­peł­niło wnę­trze jurty i roz­grzało prze­mar­z­nięte ciała wę­drow­ców. Na­wet Ra­ija po­czuła bło­gość.

Ra­vna wy­cią­gnęła su­szone mięso z re­ni­fera i ugo­to­wała je. Ra­ija ob­ser­wo­wała La­poń­czy­ków sze­roko otwar­tymi oczami, za­cie­ka­wiona wszyst­kim, co ro­bili. Ich co­dzienne ży­cie tak bar­dzo róż­niło się od spo­sobu ży­cia chło­pów w Tor­ne­da­len. W in­nych oko­licz­no­ściach za­sy­pa­łaby ich py­ta­niami, póki nie do­wie­dzia­łaby się wszyst­kiego, co ją in­te­re­so­wało. Ale te­raz nie chciała przyj­mo­wać ni­czego od Ra­vny i Pehra, nie chciała na­wet słu­chać ich od­po­wie­dzi na py­ta­nia. Po­zo­stało jej je­dy­nie ob­ser­wo­wać i chło­nąć nowe wra­że­nia.

Pehr bło­go­sła­wił ci­szę, jaka pa­no­wała w jur­cie. Po­my­ślał, że je­śli tylko ten dzie­ciak nie bę­dzie się wiele od­zy­wał, ja­koś znie­sie jego obec­ność i do­wie­zie do Lyn­gen.

W mil­cze­niu, z cier­pli­wo­ścią, którą sam uznał za aniel­ską, po­kroił mięso i po­dał dziecku. Dziew­czynka nie za­re­ago­wała. Szturch­nął ją lekko, ale ona cof­nęła się gwał­tow­nie, jakby ją ude­rzył, i od­su­nęła się pod ścianę jurty. Kiedy po­pa­trzyła mu w oczy, nie do­strzegł w nich stra­chu, ale upór.

– Bę­dziesz jeść, dziew­czyno! – po­wie­dział sta­now­czo i nie­mal rzu­cił jej mi­skę pod nogi.

Ra­ija po­krę­ciła głową.

– Ach, nie?!

Wi­dać było, że Pehr z tru­dem nad sobą pa­nuje. Gdyby to było jego wła­sne dziecko, nie po­zwo­liłby ni­gdy na taką bez­czel­ność, bez wa­ha­nia zło­iłby mu skórę! Pehr ocze­ki­wał od swych dzieci sza­cunku.

– Zaj­mij się tą wroną, Mik­kal, skoro już się tak cie­bie ucze­piła. Nie za­zdrosz­czę ci… Nie za­po­mi­naj jed­nak, że masz inne obo­wiązki…

Mik­kal ski­nął głową i spo­koj­nie pod­niósł mi­skę. Ob­rzu­cił Ra­iję nie­prze­nik­nio­nym spoj­rze­niem i nie spusz­cza­jąc wzroku z na­bur­mu­szo­nej twa­rzy dziew­czynki, pod­su­nął ma­łej je­dze­nie. Ra­ija szybko wy­cią­gnęła dłoń i chwy­ciła na­czy­nie.

Pehr ob­ser­wo­wał spod oka córkę Erk­kiego. Ka­wa­łek za ka­wał­kiem wkła­dała mięso do ust i żuła ener­gicz­nie. A więc je­dze­nie jej sma­ko­wało! Gdy dziew­czynka zo­rien­to­wała się, że Pehr na nią pa­trzy, sku­liła się i wciąż go ob­ser­wu­jąc, przy­brała po­stawę obronną.

To samo po­wtó­rzyło się kil­ka­krot­nie pod­czas po­siłku, aż wresz­cie Pehr nie wy­trzy­mał.

– Ty, Ra­ija Ala­talo! – rzu­cił ostro.

Ra­ija nie­chęt­nie po­pa­trzyła na La­poń­czyka, który pod­niósł się z miej­sca i sta­nął nad nią.

– Oj­cze! – ode­zwał się Mik­kal, sta­ra­jąc się za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Masz mnie słu­chać! – cią­gnął Pehr, nie zwra­ca­jąc uwagi na syna. – Obo­jęt­nie, czy ci się to po­doba, czy nie. Kiedy każę ci jeść, to zna­czy, że masz jeść! Nie na rękę mi, że­byś do­je­chała do Ru­iji wy­chu­dzona, z za­pad­nię­tymi po­licz­kami. Poza tym nikt mi nie bę­dzie mó­wił, że mo­rzę dzieci gło­dem. Je­steś pod moją opieką, ro­zu­miesz?

– Mniej ci za­płacą, je­śli będę chuda? – spy­tała Ra­ija za­czep­nie.

– Zro­zu­miano? – wark­nął Pehr, uda­jąc, że nie sły­szy jej uwagi. Ra­ija dy­szała ciężko, w końcu, blada jak kreda, ski­nęła głową. – To do­brze. I nie patrz na mnie, jak­bym był stallo! – rzu­cił jesz­cze Pehr, a po­tem chwy­cił czapkę i wy­szedł.

Po­zo­stali w mil­cze­niu do­koń­czyli po­si­łek, a po­tem Mik­kal po­mógł dziew­czynce uło­żyć się do snu. Otu­lił ją sta­ran­nie okry­ciem ze skór i sam przy­go­to­wał so­bie po­sła­nie obok. Ja­kiś we­wnętrzny głos pod­po­wie­dział mu, że dziew­czynka po­trze­buje ko­goś bli­skiego wła­śnie te­raz. Po raz pierw­szy w ży­ciu miała spać z dala od ro­dzin­nego domu.

My­śli Ra­iji po­szy­bo­wały z po­wro­tem do ma­łej za­grody w Tor­ne­da­len, do nie­wiel­kiej izby i trojga lu­dzi, któ­rzy byli ca­łym jej ży­ciem.

Czuła zmę­cze­nie w każ­dym skrawku ciała, głowa opa­dała, jed­nak sen, który mógłby przy­nieść ma­łej wy­tchnie­nie i spo­kój, nie nad­cho­dził.

Nie opusz­czały jej wspo­mnie­nia, a sceny z ro­dzin­nego domu za­mie­niały się w cu­do­wne ob­razy. Ból roz­sa­dzał jej piersi, kiedy roz­my­ślała o naj­bliż­szych. Ukrad­kiem wy­jęła rękę spod przy­kry­cia i po­woli prze­su­wa­jąc ją po re­ni­fe­ro­wych skó­rach, wsu­nęła pod derkę, którą okryty był Mik­kal.

– Co ci jest, Mały Kruku? – wy­szep­tał chło­pak, uści­snąw­szy mocno dłoń dziew­czynki.

Przez chwilę wpa­try­wała się w niego z roz­pa­czą, a po­tem wy­du­siła z sie­bie:

– Mik­kal, co to jest stallo?

Spo­dzie­wał się wszyst­kiego, tylko nie ta­kiego py­ta­nia. Uśmiech­nął się pro­mien­nie, mio­dowe oczy za­lśniły w pół­mroku ni­czym gwiazdy, a su­rowa, po­ważna twarz zła­god­niała.

Ra­ija uznała, że Mik­kal jest piękny. Do tej pory do­strze­gała w nim tylko opar­cie i do­broć, któ­rej tak strasz­nie łak­nęła. Od tej chwili stał się dla niej ide­ałem.

Przy­ci­szo­nym gło­sem Mik­kal wy­ja­śnił dziew­czynce, że stallo to taki ol­brzym, głupi i brzydki troll.

– Ale to tylko po­stać z ba­śni – do­dał, żeby jej za­nadto nie wy­stra­szyć.

– Prze­cież ro­zu­miem! – prych­nęła.

Mik­kal był za­sko­czony. Nie przy­pusz­czał, że ba­śniowy stallo tak po­ru­szy wy­ob­raź­nię Ra­iji. Prze­cież dziew­czynka do­sko­nale poj­mo­wała, że ktoś taki nie ist­nieje na­prawdę, więc też nie mo­gła się go bać. Po­trze­bo­wała jed­nak wi­dać cze­goś, czym mo­głaby za­jąć my­śli, ula­tu­jące cią­gle do ro­dzin­nego domu, a okropny troll zna­ko­mi­cie się do tego nada­wał.

– Twój oj­ciec nie jest stallo! – wy­szep­tała, nie wy­pusz­cza­jąc dłoni Mik­kala. – On nie jest głupi!

Był to w jej ustach praw­dziwy kom­ple­ment. Nie­stety, Pehr go nie usły­szał, bo po­ja­wił się w jur­cie tro­chę póź­niej. Przy pa­le­ni­sku za­stał za­sę­pioną żonę. Kiedy zo­ba­czył że syn za­snął, trzy­ma­jąc za rękę nie­sforną córkę Erk­kiego Ala­talo, ukuc­nął przy ogniu i mruk­nął:

– Nic do­brego z tego nie bę­dzie.

Ra­vna nie od­po­wie­działa. Wzru­szył ją wi­dok dwojga szep­czą­cych ze sobą dzieci. Nie­mal czuła, jak two­rzy się mię­dzy nimi więź. Kiedy za­snęły, w jej sercu zro­dziło się ma­rze­nie.

Ko­lejne dni wy­prawy upły­wały w tym sa­mym ryt­mie. Nocą po­su­wali się na­przód, spali i od­po­czy­wali za dnia. Ra­ija stra­ciła po­czu­cie czasu. W jej pa­mięci na za­wsze po­zo­stał mo­no­tonny biały kra­jo­braz, mrok, chłód i groźne cie­nie rzu­cane przez po­skrę­cane wia­trem kar­ło­wate brzozy, a także grupki wę­dru­ją­cych pie­szo lu­dzi, któ­rzy tak jak i oni zdą­żali w kie­runku mo­rza – ku Ru­iji.

Prze­mie­rzali pust­ko­wia, po­stę­pu­jąc wy­ty­czo­nym przez re­ni­fery szla­kiem, wą­skimi ścież­kami wy­dep­ta­nymi w głę­bo­kim śniegu pół­nocy. Po dro­dze mi­jali chaty, w któ­rych po­mimo cia­snoty za­trzy­my­wali się na od­po­czy­nek inni wę­drowcy. Ra­ija, choć na­dal wrogo uspo­so­biona do swych no­wych opie­ku­nów, zro­zu­miała, że ci, któ­rzy przy­łą­czyli się do Pehra, mieli dużo szczę­ścia. Im bo­wiem nie bra­ko­wało po­ży­wie­nia.

Ra­ija nie gło­do­wała, nie mar­zła i był przy niej ktoś, komu ufała. Co­dzien­nie grzała się przy ogniu pa­le­ni­ska. Trzask pło­mieni, za­pach skóry, smak zupy ugo­to­wa­nej na mię­sie re­ni­fera – wszystko to, zrazu obce, z cza­sem stało się zna­jome. Po­lu­biła też su­szone twarde mięso z re­nów, było smacz­niej­sze, niż mo­głaby so­bie wy­ma­rzyć.

Ra­ija wę­dro­wała do kra­iny, o któ­rej tyle roz­my­ślała, tylko że ta kra­ina prze­stała ja­wić się jej jako miej­sce szczę­śliwe.

Ru­ija stra­ciła dla niej ów ta­jem­ni­czy, ma­giczny urok. Ma­rze­nia dziew­czynki, po­dob­nie jak kie­dyś ku pół­nocy, te­raz ula­ty­wały na po­łu­dnie, ku zna­jo­mym trak­tom i bli­skim uko­cha­nym oso­bom, któ­rych miała za­pewne wię­cej nie zo­ba­czyć. Pra­gnęła uj­rzeć znowu zie­lone zbo­cza i po­czuć za­pach świer­ko­wych la­sów. Nie po­cią­gało jej już ogromne mo­rze pełne srebr­nych ryb.

Któ­re­goś po­god­nego po­ranka za­trzy­mali się na po­stój i Pehr, wska­zu­jąc na pro­wa­dzący w dół długi wą­ski tu­nel w śniegu, wy­ja­śnił, że zbli­żają się do celu, do fiordu Lyn­gen.

Ra­ija po­pa­trzyła na góry pię­trzące się stromo ku niebu i pu­ściła wo­dze fan­ta­zji. Za­pra­gnęła na­gle zo­ba­czyć z bli­ska tę wy­śnioną kra­inę. Rów­no­cze­śnie nie­na­wi­dziła sa­mej my­śli, że już wkrótce do­trą do osady nad fior­dem, bo na­zbyt do­brze wie­działa, co to ozna­cza. Dla Mik­kala i in­nych miał to być ko­lejny krótki po­stój przed dal­szą wę­drówką, ale dla niej wy­prawa do­bie­gała końca.

W do­li­nie nad fior­dem los Ra­iji zo­sta­nie przy­pie­czę­to­wany. Prawda, że nie­na­wi­dziła Pehra i nie przy­wią­zała się ja­koś szcze­gól­nie do jego żony, ale prze­cież Pehr, Ra­vna, Mik­kal i ona – Ra­ija – sta­no­wili jed­ność. Przy­wy­kła do pa­nu­ją­cego w jur­cie przy­tul­nego cie­pła, po­lu­biła nowe oto­cze­nie i za­pa­chy, zwłasz­cza gdy na­uczyła się je roz­po­zna­wać.

Ro­dzina la­poń­ska ozna­czała bez­pie­czeń­stwo, bez względu na to, czy dziew­czynka ak­cep­to­wała to, czy nie. Nie tak dawno, gdy ode­rwano ją od bli­skich, zie­mia usu­nęła się jej spod stóp. Te­raz udało się jej za­dzierz­gnąć więzy z opie­ku­nami, które, choć jesz­cze wą­tłe, da­wały ja­kieś po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Wkrótce jed­nak i ta słaba nić pęk­nie. Znowu wszystko się zmieni. Tak na­prawdę Ra­ija sama nie wie­działa, czego chce. Mio­tały nią sprzeczne uczu­cia. Nie­chęć, nie­na­wiść, zwąt­pie­nie zma­gały się w niej z po­trzebą bez­pie­czeń­stwa, pra­gnie­niem, by mieć choć jed­nego bli­skiego czło­wieka, który by się o nią trosz­czył.

Dla­tego też gdzieś w głębi serca lę­kała się roz­sta­nia z la­poń­ską ro­dziną. Bar­dzo przy­wią­zała się do Mik­kala i ta przy­jaźń, pierw­sza w jej ży­ciu, wy­da­wała się dziew­czynce czymś pięk­nym. Nie chciała jej utra­cić.

W ciągu kilku ty­go­dni wy­zbyła się wielu ilu­zji, to, w co wie­rzyła do­tąd z dzie­cięcą na­iw­no­ścią, oka­zało się ułudą. Zro­zu­miała, że rze­czy­wi­stość różni się od ob­ra­zów pod­su­wa­nych jej przez wy­ob­raź­nię.

Ma­rze­nia na­le­żały do świata cieni, do któ­rego mo­gła wśli­znąć się ukrad­kiem na parę chwil, by po­znać smak nie­osią­gal­nego, ale za­raz mu­siała stam­tąd wra­cać. Wra­cać do rze­czy­wi­sto­ści, która ob­cho­dziła się z ośmio­let­nią dziew­czynką z Tor­ne­da­len wy­jąt­kowo bez­li­to­śnie.

Na szczę­ście ma­rzeń nikt nie mógł jej ode­brać, to świa­tełko ukryte gdzieś głę­boko w sercu ja­śniało tylko dla niej i nikt nie mógł jej go wy­kraść lub pod­stęp­nie po­zba­wić.

Za­trzy­mali się po raz ostatni na wspól­nym po­stoju, po któ­rym mieli do po­ko­na­nia jesz­cze tylko je­den etap – zjazd po zbo­czu do­liny nad fiord.

Ra­ija wy­sia­dła z sań i obej­rzała się za sie­bie, tam gdzie w od­dali po­zo­stały jej ro­dzinne strony. Ja­kie to dziwne uczu­cie – stą­pać po ziemi Ru­iji. Była tro­chę roz­cza­ro­wana; tak jak przed­tem wi­działa wo­kół sie­bie je­dy­nie przy­krytą śnie­giem bez­kre­sną prze­strzeń. Kie­dyś dziew­czynce się wy­da­wało, że Ru­ija to tylko góry i mo­rze.

– Tam po­wę­dru­jemy.

Mik­kal wska­zał ręką na pół­nocny za­chód, gdzie da­leko na tle błę­kit­nego nieba wzno­siły się szczyty.

– A tu w dole leży Lyn­gen, mała Ra­iju.

– Zo­ba­czymy mo­rze? – spy­tała z na­dzieją w gło­sie, przy­po­mniaw­szy so­bie opo­wie­ści o wiel­kich ry­bach i fa­lach ude­rza­ją­cych o pia­sek.

– Nie, tylko fiord. Mo­rze jest da­lej. Jar­mark od­bywa się w Lyngs­botn, pra­wie na sa­mym końcu fiordu. Tam jest dużo la­sów, pra­wie tak jak w Fin­lan­dii, tyle że u was są lasy świer­kowe, zaś nad fior­dem ro­sną so­sny i brzozy. Zo­ba­czysz, spodoba ci się…

Ra­ija wcale nie była tego pewna. Od­szu­kała nie­mal do­ro­słą dłoń Mik­kala, który uści­snął drobną rękę dziew­czynki, jakby chciał do­dać jej od­wagi.

– Chyba nie chcę tam je­chać. Ni­gdy wię­cej cię nie zo­ba­czę, Mik­kalu!

Czter­na­sto­la­tek nie od­po­wie­dział. Bo i cóż miał rzec? Ra­ija wi­działa sprawy wy­star­cza­jąco ja­sno. Wes­tchnął. Mógłby pró­bo­wać ją po­cie­szyć, pod­słu­chał kie­dyś roz­mowę ro­dzi­ców na jej te­mat, ale miał świa­do­mość, że fał­szywe na­dzieje spra­wi­łyby Ra­iji jesz­cze więk­szy ból.

Stali, trzy­ma­jąc się za ręce: mała fiń­ska dziew­czynka, rzu­cona da­leko od ro­dzin­nego domu, i na wpół do­ro­sły la­poń­ski chło­pak. Pa­trzyli w dół na do­linę koń­czącą się nad oto­czo­nym gó­rami fior­dem, na góry i pła­sko­wyż, który cią­gnął się po ho­ry­zont. Śnieg i niebo.

Żadne z nich nie znało tych trak­tów.

Nie wie­dzieli nic o przy­szło­ści, skry­tej jak na­tura pod śnieżną po­włoką.

Los, być może na za­wsze, miał roz­dzie­lić dzieci, które tak do sie­bie przy­lgnęły. świa­do­mość tego roz­dzie­rała obojgu serca.

– Nie ma mowy! – oświad­czył sta­now­czo Pehr.

– Ra­ija zo­sta­nie! – rze­kła z upo­rem Ra­vna, nie pod­no­sząc głosu, a jej twarz po­zo­stała nie­ru­choma.

– Przy­rze­kłem Erk­kiemu Ala­talo, że od­dam jego córkę ja­kiejś ro­dzi­nie w Ru­iji, i obiet­nicy do­trzy­mam.

– Prze­cież my też miesz­kamy w Ru­iji – nie ustę­po­wała Ra­vna. – Bę­dziemy dbać o małą, Mik­ka­lowi zresztą także jej to­wa­rzy­stwo wyj­dzie na do­bre.

Pehr wcią­gnął po­wie­trze, usi­łu­jąc opa­no­wać zde­ner­wo­wa­nie. – Ko­bieto! – jęk­nął. – Erkki Ala­talo my­ślał o ro­dzi­nie Nor­we­gów, nie ro­zu­miesz czy nie chcesz zro­zu­mieć?

– Przy­znaj się, Pehr, cho­dzi ci o za­ro­bek! Za­mie­rzasz za­brać Ra­iję na jar­mark i ubić in­te­res, co?

Ra­vna do­tknęła czu­łego punktu Pehra.

– Dla mnie naj­waż­niej­sze jest do­bro dziecka! – wy­krzyk­nął. – I twoje. Chcia­ła­byś uczy­nić z niej nową La­ilę, żono, ale to nie­moż­liwe. Na­sza córka umarła! A Ra­ija trafi do nor­we­skiej ro­dziny w Lyn­gen. To moje ostat­nie słowo!

– W ta­kim ra­zie nie jadę do osady. – Ra­vna po­mimo gwał­tow­nego wy­bu­chu męża po­zo­stała spo­kojna i opa­no­wana. – Zo­stanę tu­taj ra­zem z Ra­iją.

– Ha! – wrza­snął Pehr, od­wra­ca­jąc się do żony. – Chciał­bym to wi­dzieć! Le­d­wie po­zwoli ci się do­tknąć, a ty chcesz ją u nas zo­sta­wić! Prze­cież ten dzie­ciak trak­tuje nas jak za­dżu­mio­nych! No, może z wy­jąt­kiem Mik­kala.

Ra­vna uśmiech­nęła się le­ciutko, bo nie zwy­kła oka­zy­wać uczuć nie w porę. Te­raz jed­nak po­de­szła do Pehra i ujęła go za ra­mię.

– Znam cię do­brze, Pehr – po­wie­działa ła­god­nie. – Wiem, o co ci cho­dzi. Ty się jej bo­isz. Bo­isz się córki Erk­kiego Ala­talo. Jak to Mik­kal ją na­zywa? Mały Kruk… Bo­isz się tego Ma­łego Kruka, dla­tego chcesz się jej po­zbyć. Poza tym chciał­byś za­ro­bić…

Przy­pusz­cze­nia Ra­vny były nie­bez­piecz­nie bli­skie prawdy. Pehra prze­śla­do­wało prze­peł­nione nie­na­wi­ścią spoj­rze­nie

Ra­iji. Kiedy pa­trzyła na niego tymi ciem­nymi oczami, które pa­liły jak roz­ża­rzone wę­gle, ku­lił się w so­bie i ogar­niało go po­czu­cie winy.

Nie na­zwałby tego stra­chem… Prę­dzej wsty­dem. Ale strach? Nie! W tun­drze nie raz na­tknął się na dra­pież­nika, ucho­dząc cało z opre­sji, a na­wet zdo­by­wa­jąc skóry… Miałby więc się bać ośmio­let­niej dziew­czynki?

– Bę­dzie, jak po­sta­no­wi­łem – po­wtó­rzył z upo­rem.

Ra­vna, nie zwa­ża­jąc na sprze­ciw męża, po­cią­gnęła go za sobą. Prze­pchnęli się przez gro­madę lu­dzi, mi­nęli za­przęgi i stado re­ni­fe­rów. I wtedy po­ka­zała mu od­da­lone od wszyst­kich dwie po­staci. Dwoje dzieci z dwóch róż­nych świa­tów, dzieci, które po­łą­czył los. Stały bli­sko sie­bie i wy­glą­dały, jak gdyby były cał­kiem same na ziemi.

– Ob­cho­dzi cię tro­chę twój syn, Pehr? – za­py­tała Ra­vna ła­god­nie, nie mo­gąc ode­rwać wzroku od Mik­kala i dziew­czynki z Tor­ne­da­len. – Czy nie za­uwa­ży­łeś, że Ra­ija stała mu się bli­ską jak młod­sza sio­stra? Stra­cił wiele ro­dzeń­stwa, ostat­nio małą La­ilę. Czy chcesz, by i ta, do któ­rej tak się przy­wią­zał, ode­szła?

Pehr to­czył walkę ze sobą. Sta­rał się my­śleć roz­sąd­nie, ale prze­cież nie był czło­wie­kiem bez serca.

Su­rowe ży­cie uczy­niło go twar­dym, ale gdzieś głę­boko tliła się w nim zwy­kła ludzka do­broć. Ra­vna, do­brze o tym wie­dząc, użyła wła­ści­wych słów,

– No do­brze, niech tak bę­dzie – zde­cy­do­wał Pehr, bo zro­zu­miał, że zo­stał po­ko­nany. – Ale pa­mię­taj, że by­łem temu prze­ciwny. Chyba mam za mięk­kie serce… – wes­tchnął i krę­cąc głową, od­szedł.

Ra­vna uśmiech­nęła się. Ra­ija to nie La­ila, nie wolno jej o tym za­po­mi­nać, ale bę­dzie córką, któ­rej tak pra­gnęła, od­kąd śmierć za­brała jej La­ilę. Ra­vna pra­wie bie­gła w kie­runku dwojga sto­ją­cych nie­ru­chomo dzieci.

Kiedy zna­la­zła się przy nich, Mik­kal pod­niósł wzrok na matkę. Ra­vnie zda­wało się, że do­strzega w jego twa­rzy cień na­dziei, jakby nieme py­ta­nie.

Na­brała po­dej­rzeń, że syn pod­słu­chi­wał jej wcze­śniej­sze roz­mowy z mę­żem.

Po raz ko­lejny sta­rała się uchwy­cić spoj­rze­nie dziew­czynki, ale ta próba, tak jak i wcze­śniej­sze, ska­zana była na nie­po­wo­dze­nie. Jak ma prze­bić się przez pan­cerz, któ­rym oto­czyło się to dziecko?

– Ra­ija zo­staje z nami! – po­wie­działa.

Po­czuła na so­bie pa­lące spoj­rze­nia obojga dzieci.

– Po­wę­druje z nami do Va­ran­ger. Od dzi­siaj bę­dzie twoją sio­strą, Mik­kalu.

Chyba jesz­cze ni­gdy syn nie pa­trzył na matkę z taką mi­ło­ścią i wdzięcz­no­ścią.

Nim La­ponka zdą­żyła się zo­rien­to­wać, Ra­ija rzu­ciła jej się na szyję i twarz przy­tu­liła do jej twa­rzy, Ra­vna po­czuła łzy na po­liczku i nie wie­działa, czy to jej wła­sne, czy dziecka. Cie­pły od­dech dziew­czynki mu­skał jej skórę.

– Dzię­kuję, Ra­vno – wy­szep­tała Ra­ija.

– Dzię­kuję… mamo… Dla tej jed­nej chwili warto było wal­czyć.

Ra­vna zy­skała córkę, po­dob­nie jak i Pehr, on jed­nak nie był tak jak żona za­chwy­cony z po­wodu po­więk­sze­nia się ro­dziny. Nie pro­te­sto­wał jed­nak wię­cej. Z na­tury ma­ło­mówny, uznał, że tego przed­po­łu­dnia dość się już na­ga­dał.

Na­stą­piło po­że­gna­nie. To­wa­rzy­szący La­poń­czy­kom Fi­no­wie ru­szyli w dół w stronę fiordu Lyn­gen, gdzie więk­szość z nich za­mie­rzała się osie­dlić. Nie­któ­rzy po­sta­no­wili iść jesz­cze da­lej, ale odło­żyli to na póź­niej. Te­raz nę­cił ich jar­mark, o któ­rym tyle sły­szeli. Pra­gnęli spo­tkać lu­dzi, zo­ba­czyć, czy uda im się wy­mie­nić ja­kieś to­wary.

Peh­rowi ode­chciało się jar­marku. Nie miał już prze­cież nic na sprze­daż. Uznał, że skoro Ra­ija zo­staje z nimi, nie ma po co je­chać w dół do­liny.

W głębi du­szy ża­ło­wał, że uległ Ra­vnie. Lę­kał się kon­se­kwen­cji tej udzie­lo­nej pod wpły­wem chwi­lo­wej sła­bo­ści zgody. Już nie raz mu się zda­rzało, że dał się po­nieść emo­cjom i po­tem zbie­rał tego gorz­kie owoce, żadna jed­nak z do­tych­cza­so­wych de­cy­zji nie miała tak po­waż­nego wpływu na losy ca­łej jego ro­dziny. Czuł się jak ostatni głu­piec. Wiele by dał, by cof­nąć dane słowo i zgod­nie z wcze­śniej­szymi pla­nami je­chać te­raz z in­nymi na jar­mark.

Zmru­żył oczy i pa­trzył na za­chód, gdzie na tle śniegu i nieba wi­dać było prze­su­wa­jące się ciemne syl­we­tki lu­dzi, któ­rych przy­pro­wa­dził z Fin­lan­dii. Jakże im za­zdro­ścił!

Czym były ich zmar­twie­nia w po­rów­na­niu z kło­po­tami, które spa­dły na jego głowę!

Ra­vna wy­mu­siła na nim, by zgo­dził się przy­jąć do ro­dziny obce dziecko. Ośmio­let­nia Finka, w któ­rej czaił się ogni­sty tem­pe­ra­ment, miała być od­tąd jego córką.

Ra­iję Ala­talo i La­ilę dzie­liło wszystko – to tak, jakby po­rów­ny­wać niebo i zie­mię. La­ila, uko­chane dziecko. Na wspo­mnie­nie zmar­łej córki Pehr po­czuł w sercu prze­szy­wa­jący ból. Była taką czułą istotką, ra­do­sną i pełną ży­cia. Zda­rzało się, że stro­iła fo­chy, ale ni­gdy przy ojcu. W oczach Pehra La­ila uro­sła do ide­ału. Ode­szła tak na­gle! Po śmierci dziew­czynki za­czął jej przy­pi­sy­wać o wiele wię­cej za­let, niż miała ich na­prawdę, i ze zwy­kłego dziecka uczy­nił anioła, nie­mal świętą.

Na­wet Ra­vna mia­łaby trud­no­ści z roz­po­zna­niem wła­snej córki we wspo­mnie­niach męża.

Ra­ija zaś była cał­ko­wi­tym za­prze­cze­niem tej ide­al­nej istoty, któ­rej wi­ze­ru­nek Pehr stwo­rzył we wła­snej pa­mięci.

Za­pewne rze­czy­wi­ście róż­niła się od La­ili, jaką ta była za ży­cia, ale nie do tego stop­nia, jak to wy­da­wało się Peh­rowi.