9,99 zł
Carla Charteris wdała się w romans z hrabią Cesarem di Mondave. Należą do różnych światów lecz coraz większe zaangażowanie Cesarego daje jej nadzieję na wspólną przyszłość. Jednak Cesare pewnego dnia oznajmia, że żeni się z od dawna mu przeznaczoną arystokratką. Zraniona Carla chce mu jak najszybciej pokazać, że ona też może sobie ułożyć życie z kimś innym…
Druga część miniserii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 146
Tłumaczenie:Agnieszka Wąsowska
Carla po raz dziesiąty spojrzała na zegarek, a potem niecierpliwie rozejrzała się po zatłoczonym wnętrzu restauracji. Gdzie on, do licha, jest?
Rozpaczliwie chciała znów go zobaczyć. Chciała ujrzeć go wchodzącego do restauracji, wysokiego, pewnego siebie, przekonanego, że dla niego wszędzie znajdzie się miejsce. Że nikt nie śmie mu niczego odmówić, niezależnie od tego, czego by zechciał.
Ona go nie zawiodła. Zrobiła wszystko, czego od niej chciał…
Przypomniała sobie dzień, w którym zobaczyli się po raz pierwszy. Jak tylko spoczęło na niej spojrzenie jego ciemnych oczu, była zgubiona. To było po prostu niesamowite. Żaden inny mężczyzna nie zrobił na niej tak wielkiego wrażenia jak on. Wspomnienia napłynęły nową falą, cofając ją… lata wstecz.
Szła przez zatłoczoną galerię sztuki, wymieniając słowa powitania i uśmiechy ze zgromadzonymi gośćmi. Większość z nich to byli bogaci mieszkańcy Rzymu.
Carla wiedziała, że ona sama może być do nich zaliczona. Była przybraną córką multimilionera, Guida Viscariego i tylko dlatego obracała się w takich kręgach.
Miała na sobie koktajlową sukienkę z surowego niebieskiego jedwabiu od znanego projektanta, która doskonale podkreślała jej figurę. Jej twarz zapadała w pamięć. Miała oczy o przeszywającym, pełnym żaru spojrzeniu i pełne, zmysłowe usta.
Przywykła do tego, że przyciąga spojrzenia, głównie mężczyzn. Teraz też czuła je na sobie. Przyszła sama, ponieważ, w przeciwieństwie do większości zgromadzonych tu osób, miała konkretny powód, żeby pojawić się na tym zamkniętym pokazie.
Sięgnęła po kieliszek z szampanem, ale ręka niosąca go do ust zatrzymała się w pół drogi. Ktoś na nią patrzył. Czuła na sobie ten wzrok, jakby ten ktoś jej dotykał.
Podniosła wzrok i zobaczyła go.
Dopiero wszedł do galerii, ignorując uśmiechającą się do niego recepcjonistkę. Rozglądał się po sali i zatrzymał wzrok na niej. Carla poczuła, jak pod wpływem tego spojrzenia dzieje się z nią coś dziwnego.
Zrobiło jej się gorąco, a powietrze uwięzło jej w płucach. Nigdy w życiu nie widziała tak przystojnego mężczyzny jak ten.
Był wysoki, potężnie zbudowany i bez wątpienia wszędzie, gdzie się pojawił, przykuwał uwagę zgromadzonych osób. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i ruchliwe usta, na widok których działo się z nią coś dziwnego…
Nigdy wcześniej się tak nie czuła.
Uczucie gorąca się pogłębiło. Nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, jakby coś przygwoździło ją do podłogi.
Nie miała pojęcia, jak długo na nią patrzył. Jej wydawało się, że trwało to wieczność.
I nagle ktoś do niego podszedł, uwalniając ją od tego zauroczenia.
Carla nabrała głęboko powietrza w płuca.
Co się właściwie wydarzyło?
Jak zwykłe spojrzenie mogło wywrzeć na niej tak piorunujący efekt?
Upiła łyk szampana i podeszła do wiszących na ścianie obrazów, żeby się im przyjrzeć. Po to tu przyszła. Podniosła wzrok na wiszący naprzeciw niej portret i znieruchomiała. Patrzyły na nią te same ciemne oczy, które przed chwilą tak intensywnie się w nią wpatrywały.
Ciemne, głębokie, zmysłowe…
Zdawały się patrzeć z taką samą intensywnością jak oczy mężczyzny, który wszedł do galerii. Spojrzała w róg obrazu, żeby się upewnić, kto go namalował, choć i tak od razu wiedziała, co zobaczy. Andrea Luciezo, obok Tycjana jeden z największych mistrzów renesansu. Jak nikt inny potrafił uchwycić w swoich obrazach osobowość portretowanej osoby. Uwiecznił na nich wielu wpływowych mężczyzn, którzy rządzili ówczesną Italią, i wiele kochających ich kobiet. Każdemu z nich nadawał indywidualny rys, sprawiając, że dana twarz stawała się niezapomniana.
Przeczytała, kogo przestawia ten portret. No tak, mogła się domyślić.
Ponownie spojrzała na twarz sportretowanego mężczyzny. Z uwagą przyjrzała się wyraźnym rysom, nieco przydługim włosom, szerokiej, mocno zarysowanej szczęce, pokrytej modną w tamtym okresie brodą, która jednak nie była w stanie ukryć zmysłowych ust. Mężczyzna na obrazie miał na sobie czarny welurowy płaszcz, którego ozdobą był gruby złoty łańcuch widniejący na szerokiej piersi.
Ten portret mówił wszystko. To nie był zwykły śmiertelnik. W jego wzroku kryła się arogancja i duma, które biły z całej jego postury. Był człowiekiem, dla którego inni robili to, czego zażądał.
Usłyszała obok siebie czyjś głęboki niski głos, na dźwięk którego zadrżała.
– Co pani myśli o moim przodku, hrabim Alessandrze?
Podniosła spojrzenie na twarz mężczyzny, będącego żywą kopią tego, na którego przed chwilą tak intensywnie patrzyła.
Cesare di Mondave, Conte di Mantegna.
Właściciel tego portretu. Mężczyzna, który cieszył się reputacją osoby żyjącej według własnych zasad, tak jakby cały świat należał do niego. Człowiek, któremu się nie odmawia i któremu kobieta, na którą spojrzał przychylnym okiem, mogła powiedzieć tylko jedno: tak.
Wystarczyło, że na niego spojrzała, a już wiedziała, że ona sama też nie zechce powiedzieć mu niczego innego.
– No więc?
Zdała sobie sprawę, że czeka na jej odpowiedź. Powinna coś powiedzieć, ale nie zrobi tego. Przynajmniej w tym mu się oprze.
Wolno przeniosła wzrok na obraz Lucieza.
– Mężczyzna na miarę tamtych czasów – odezwała się w końcu.
Uniósł brodę i ściągnął brwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Trzyma rękę opartą na rękojeści miecza. Bez wahania użyje go przeciw każdemu, kto wystąpi przeciw niemu. Pozwolił się sportretować Luciezowi, który nigdy nie będzie mu równy, niezależnie od tego, ile posiada, tylko dlatego, żeby inni mogli go podziwiać. Arogancja tego człowieka jest widoczna w każdym pociągnięciu pędzla artysty.
Spojrzała na stojącego obok niej mężczyznę. Tak jak się spodziewała, jej odpowiedź nie spodobała mu się.
– Mylisz dumę z arogancją. Duma jest wpisana w jego dziedzictwo, jego honor. Honor, którego będzie bronił mieczem i za który, jeśli trzeba, odda życie. Nie może postąpić inaczej. Za wszelką cenę musi bronić swojego domu, musi sprawić, żeby przetrwał. Ten portret będzie spełniał tę rolę, gdy jego ciało obróci się w proch. Przetrwa dla potomności.
Spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na oczach mężczyzny z portretu, jakby w jakimś tajemnym porozumieniu.
Dziwne było tak myśleć, że żyjący człowiek może spojrzeć w oczy swojego przodka. To czyniło hrabiego kimś wyjątkowym, zupełnie innym od zwykłych zjadaczy chleba, którzy, jak ona, nie mieli pojęcia o tym, skąd się wywodzą i kim byli ich przodkowie.
Własny ojciec był dla niej praktycznie tylko nazwiskiem, którego udzielił niechętnie jej matce, kiedy się okazało, że jest w ciąży. Zginął w wypadku samochodowym, kiedy Carla była małą dziewczynką. Została wychowana przez matkę. Kiedy miała kilkanaście lat, matka wyszła ponownie za mąż za Guida Viscariego.
Więcej wiedziała o rodzinie swojego ojczyma niż własnego ojca! W oczach kogoś takiego jak il Conte taka ignorancja musiała być nie do wybaczenia.
Dlatego jego odpowiedź zupełnie jej nie zdziwiła.
– W takim razie mistrzostwu Lucieza zawdzięczamy to, że potrafił to przekazać. Bez jego kunsztu twój przodek byłby tylko prochem, po którym nie pozostał ślad.
W jego głosie kryło się przekonanie, że niezależnie od tego, jak możni i sławni byli przodkowie Contego di Mantegna, żaden z nich nie mógł się równać z geniuszem Lucieza.
– Czyż nie czeka to nas wszystkich? Jednak zanim to nastąpi…
Coś w tonie jego głosu zmieniło się, sprawiając, że znów poczuła falę gorąca.
– Jesteś wyznawcą zasady carpe diem?
– Chwytać chwilę?
Była świadoma tego, że na nią patrzy i że podoba mu się to, co widzi. I nie potrafiła pozostać wobec tego obojętna.
– A konkretnie chwytać wieczór – mruknął lekko schrypniętym głosem.
Doskonale wiedziała, co ma na myśli. Przesłanie, jakie dostrzegła w ciemnych oczach, było stare jak świat.
Podobała mu się. Zaczął z nią rozmowę po to, by uzyskać to, czego pragnął.
Nie zamierzał owijać niczego w bawełnę.
– Zjedz dziś ze mną kolację.
Prosto i bez zbędnych ceregieli. Patrzył na nią wyczekująco. Carla doskonale wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć.
Zazwyczaj odmawiała. W ciągu ostatnich lat była w kilku związkach, ale nigdy z Włochem. I nigdy w nikim nie była zakochana. Szukała jedynie miłego towarzystwa, przyjaźni, seksu. Tak było bezpieczniej. Wolała nie ryzykować zaangażowania się w związek, który mógłby ją zniszczyć.
Doskonale wiedziała, czym by się to mogło skończyć. Czy nie przydarzyło się to jej własnej matce? Zakochała się w mężczyźnie, który na wieść o jej ciąży odciął się od niej zupełnie.
Wiedziała, że powinna mu odmówić, nie potrafiła jednak wypowiedzieć tych słów na głos. Zdobyła się jedynie na półuśmiech i przykryła oczy powiekami, by nie wyczytał z nich prawdy.
– Wypożyczyłeś na wystawę jeszcze jakieś inne obrazy?
Popatrzyła na niego i od razu odgadła, że doskonale wiedział, dlaczego mu nie odpowiedziała.
Ku jej uldze nie drążył jednak tematu, tylko odpowiedział na pytanie.
– Tak – powiedział, spoglądając na nią z rozbawieniem. – Ten Luciezo jest częścią tryptyku. Dwa pozostałe portrety też tu są.
Zaprowadził ją do widniejącej w oddaleniu wnęki, w której wisiały. Stanęli przed portretami i spojrzeli na nie uważnie.
– Wiesz, czyje są?
Carla przestudiowała oba malowidła, które, choć były arcydziełami, nie wyszły spod pędzla Lucieza.
– Caradino? – spytała.
Conte spojrzał na nią z zaskoczeniem i uznaniem.
– Caradino – potwierdził. – Wiele osób myli go z Luciezem.
Carla lekko potrząsnęła głową.
– Nie, różnią się wyraźnie.
Patrzyła na portrety, studiując sposób nałożenia farby, cienie, fakturę. Dopiero potem skupiła się na tym, co przedstawiały. I jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Te portrety różniły się od siebie jak niebo od ziemi.
Jeden był jasny, niemal pastelowy. Zamężna kobieta z kolczykami z pereł, z gałązką mirtu na kolanach. W tle mały stolik, a na nim naczynie z pigwami. Było w niej coś tak niewinnego, że, ubrana inaczej, mogłaby przestawiać Najświętszą Panienkę.
W bladych długich palcach trzymała krucyfiks. Carla spojrzała na jej oczy. Były pełne smutku, jakby była świadoma wielkich nieszczęść, które miały nadejść.
Przeniosła wzrok na drugi obraz.
Kolejna młoda kobieta. Miała długie kasztanowe włosy, opadające swobodnie na nagie ramiona. Była ubrana w czerwoną, głęboko wyciętą suknię, odsłaniającą jej jasną karnację. Ozdobione rubinami dłonie spoczywały na lekko zaokrąglonym łonie, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, że spodziewa się dziecka. Na kolanach trzymała karminowe róże.
Carla przeniosła wzrok na twarz kobiety. Była piękna i bardzo zmysłowa. Pełne usta, zaróżowione policzki, patrzące przed siebie oczy. Te oczy najbardziej przykuwały uwagę.
– Kim są te kobiety?
– Naprawdę się nie domyślasz? – Il Conte spojrzał w stronę portretu swojego przodka, a potem przeniósł wzrok na Carlę. – To jego żona i kochanka. Zostały namalowane w tym samym czasie przez tego samego artystę. Caradino mieszkał w moim castello i namalował obie – jedną po drugiej.
– Cóż za wspaniałomyślność – powiedziała kpiąco Carla. – Wygląda na to, że lubił mieć obie… pod ręką.
– W tamtych czasach to było całkiem normalne. Nic wyjątkowego. Obie kobiety doskonale rozumiały i akceptowały tę sytuację.
Carla zacisnęła usta.
– Ale to nie znaczy, że się na nią zgadzały.
– Nie miały nic do powiedzenia. Zresztą, kochanka mojego przodka nie miała na co narzekać. Zajął się nią dobrze.
– Nosi jego dziecko.
Carla poczuła, że się w niej gotuje.
– Doskonały sposób, żeby zapewnić sobie opiekę hrabiego – przyznał Cesare. – Z tego, co wiem, mieli kilkoro dzieci. Był jej bardzo wierny, co w tamtych czasach było rzadkością.
Carla automatycznie przeniosła wzrok na portret żony. W jej oczach malował się bezbrzeżny smutek.
Jak się czuła? Jak sobie z tym dawała radę? Jak mogła żyć ze świadomością, że jej mąż ma dzieci z inną kobietą? Ale skoro ich ród nie zginął, to znaczy, że ona też doczekała się potomka. Czyż nie?
– Ale dość już o moich przodkach. Widziałaś inne obrazy?
Zwróciła wzrok na stojącego obok mężczyznę. Miała wrażenie, że teraz widzi go w innym świetle. A potem spojrzała poza niego na portret hrabiego Alessandra, który kazał w jednym czasie sporządzić portret zarówno żony, jak i kochanki.
Nie wiedzieć czemu, dotknęło ją to do żywego.
– Jeszcze nie. Zaraz to nadrobię. Muszę napisać krótki artykuł o tej wystawie.
Wymieniła nazwę magazynu, dla którego pracowała, podkreślając tym samym, że jest tu z powodów czysto zawodowych.
– Muszę obejrzeć wszystkie co do jednego.
Celowo ignorowała pytanie, jakie zadał jej kilka minut temu.
– Dziękuję, signor il Conte, za pokazanie mi tych fascynujących portretów i za szczegółowy wykład. Zawsze dobrze jest dowiedzieć się czegoś o okolicznościach, w jakich dane dzieło powstało. Zwłaszcza w przypadku takiego artysty jak Caradino, którego obrazy rzadko są wystawiane.
Uśmiechnęła się grzecznie, dając tym samym znak, że uważa rozmowę za zakończoną. Skinęła mu głową i odeszła. Była świadoma tego, że za nią patrzy. Miała ochotę rzucić się do ucieczki i z trudem powstrzymała się przed tym, żeby nie zacząć biec.
Idąc, pociągnęła spory łyk szampana. Potrzebowała tego.
On mnie pożąda. Conte di Mantegna patrzył na mnie w sposób, który nie pozostawiał co do tego wątpliwości…
W jej głowie pojawił się niespodziewany obraz. Brunetka z portretu podczas pracy. Być może w sklepiku swojego ojca, zamiatająca podłogi albo harująca na polu w szesnastowiecznych Włoszech… Il Conte przejeżdża obok, dostrzega ją i podoba mu się to, co widzi. Zabiera ją, by dostarczała mu przyjemności. Ubiera ją w jedwabie, stroi klejnotami, bierze do łóżka…
Historia jak z bajki. Ale nie wolno zapominać o cenie, jaką ta kobieta musiała za to zapłacić.
Zawsze będzie tą drugą. Nigdy nie dostąpi zaszczytu zostania jego żoną.
A hrabia? O, ten będzie miał wszystko, czego zechce. Bladą posłuszną żonę i namiętną oddaną mu kochankę.
Otrząsnęła się z tych myśli, starając się skupić na pozostałych obrazach. Przeprowadziła wywiad z kuratorem wystawy i nawet udało jej się porozmawiać z kierownikiem galerii, który przywitał ją bardzo ciepło. W końcu była przybraną córką człowieka, który niezwykle hojnie wspierał świat sztuki, w tym jego galerię.
To właśnie jej ojczym jako pierwszy dostrzegł, że interesuje się sztuką. Dzięki niemu skończyła dwie prestiżowe uczelnie w Anglii i we Włoszech. On też zachęcał ją, żeby zajęła się dziennikarstwem. Lubiła swoją pracę i była w niej dobra.
Teraz też była zadowolona. Zrobiła wszystko, co zamierzała, i zbierała się do wyjścia. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu i napisać artykuł.
Zaczęła się żegnać ze znajomymi, jednocześnie rozglądając się wokół siebie. Doskonale wiedziała, kogo szuka, choć nie powinna tego robić. Cesare di Mondave zdecydowanie powinien zniknąć z jej życia tak nagle, jak się w nim pojawił.
Nigdzie nie mogła go dostrzec i przekonywała samą siebie, że tak jest lepiej.
Związanie się z hrabią Mantegny byłoby z jej strony wyrazem najwyższej głupoty.
Nigdy nie będzie taka jak kobiety z portretów. W jej żyłach nie płynęła ani kropla arystokratycznej krwi, a była pewna, że jeśli il Conte postanowi się ożenić, znajdzie żonę równą mu pochodzeniem.
Wyszła na chodnik i zaczerpnęła w płuca łyk ciepłego letniego powietrza. Przy krawężniku stał sportowy, purpurowo czerwony kabriolet z włączonym silnikiem.
Siedzący za kierownicą mężczyzna zwrócił głowę w jej stronę.
– Co cię tak długo zatrzymało? – spytał Cesare di Mondave, hrabia di Mantegna.
Tytuł oryginału: Carrying His Scandalous Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2017 by Julia James
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327644169
Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.