Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W tej książce Rosa Pich, lat czterdzieści siedem, córka Rafaela Picha, legendarnego założyciela Akademii Familijnej, matka osiemnaściorga dzieci, na co dzień pracująca zawodowo na pół etatu, wyjawia nam, jak można być szczęśliwym i świetnie się bawić, niezależnie czy ma się jedno, dwoje, troje, czy… osiemnaścioro dzieci.
Przedstawiając wiele anegdot i zabawnych historii, których uczestnikami są jej dzieci, mąż, przyjaciele, itd. opowiada nam o codzienności swojej rodziny, o wyzwaniach, którym stawiają czoła oraz o cudownej przygodzie, jaką jest życie rodzinne.
Postigo Pich to najprawdopodobniej największa europejska rodzina. Poświęcono jej program dokumentalny BBC „The biggest family in the world” [„Największa rodzina na świecie”], pojawia się często w różnych mediach w Hiszpanii i na świecie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 146
Wstęp do wydania polskiego
Rosę Pich i jej męża Chemę po raz pierwszy spotkaliśmy na kongresie Akademii Familijnej w Paryżu, w maju 2003 r. Wtedypoznaliśmy też ojca Rosy – Rafaela – jednego z założycieli i wielkich promotorów Akademii na świecie, któryjuż w październiku pomagał nam uruchamiać działalność AF w Polsce. Zarówno Rosa, jak i jej ojciec, to osoby, obok których nie można było przejść obojętnie. Radośni, pełni energii, imponowali zaangażowaniem we własne, bardzo liczne rodziny oraz nieustanną gotowością do wielkodusznego pomagania innym.Rafael miał szesnaścioro dzieci, a w rodzinie Rosy w tamtym czasiebyło ich już dziesięcioro. My sami byliśmy wtedy „raczkującym”małżeństwem z zaledwie czwórką dzieci i nie wiedzieliśmy, jak bardzo kongres ten zmieni nasze życie. Z dzisiejszej perspektywy możemy ocenić, że w kwestiachżycia rodzinnego byliśmy na etapie „nieuświadomionej niekompetencji”. Spotkanie z Akademią zainspirowało nas do wprowadzenia wieludobrychzmian w naszej rodzinie. W ciągu kolejnych 15 lat to samo stało się doświadczeniemblisko 3 tys. rodzin, które wzięły udział w jej kursach.
Podczasparyskiego kongresu Ania uczestniczyła w warsztatach prowadzonym przez Rosę. Była pod jej wielkim wrażeniem– jak świetnie organizuje życie rodzinne, jak jeździ z dziećmi na rolkach i nartach, jak dużo jej dzieci pomagają w pracach domowych. Jeden z przykładów przytoczony przez Rosę w trakcie warsztatów wywołał u Ani prawdziwy szok – okazało się, że już stosunkowo małe dzieci w rodzinie Postigo-Pich samodzielnie prasują ubrania. „I nie oparzą się?” – wykrzyknęła z niepokojem. „Więcej niż raz – nie! – odparowała Rosa bez chwili namysłu.
Potem spotykaliśmy Rosęna kolejnych kongresach i spotkaniach Akademii Familijnej. Poznaliśmy także bliżej męża Rosy, który o swojej rodzinie i generalnie o wychowaniu mówiłz równie wielkim zapałem jak żona. W ubiegłym roku dotarła do nas wiadomość o zaawansowanej chorobie nowotworowejChemy. Nasza rodzina, podobnie jak bardzo wiele innych w Polsce i na całym świecie, modliła się o jego zdrowie. Dwa tygodnie później nadeszła jednak ta, niezwykletrudna do przyjęcia dla nas wszystkich, wiadomość. Do dziś pamiętamy wpis Rosy na Facebooku: „Bóg jest naszym Ojcem. Jest bardzo dobry, choć czasami nie wszystko rozumiemy. Godzinę temu Chema odszedł do nieba, na zawsze, na zawsze, na zawsze”.
Wiele osób było pod ogromnym wrażeniem tego, w jaki sposób Rosa przyjęła śmierć męża – z wewnętrznympokojem i spojrzeniem nadprzyrodzonym. Nie mogliśmy, niestety, osobiście uczestniczyć w jego pogrzebie, ale wiemy, że zgromadził on ogromnerzesze ludzi, a duch modlitwy i pełnego miłości przyjęcia woli Bożej, widoczny u Rosy i jej dzieci, udzielił się wszystkim uczestnikom.
KsiążkaRosa, jak ty to robisz?czekała na polskie wydanie długo, zbyt długo. Z zawstydzeniem przyjmowaliśmy informacje o ukazaniu się tej książki w kolejnych krajach, bo wiedzieliśmy, że w Polsce także jest bardzo potrzebna. W końcu jednak udało się doprowadzić do jej wydania i możemy z całego serca polecić ją, jako bardzo wartościową lekturę, wszystkim rodzicom i małżonkom.
Rosa, jak ty to robisz?to przede wszystkim niezwykła afirmacja życia rodzinnego. Oryginał hiszpański nosi tytułJak być szczęśliwym z 1, 2, 3… dzieci?– w ten sposób autorka chciała podkreślić, że książka ta nie odnosi się tylko dożycia w licznej rodzinie. Jest to niesamowicie inspirująca mieszanka historii i anegdotrodzinnych, praktycznych porad i głębokich refleksji, które mogą pomóc na nowo przemyśleć i lepiej zorganizować życie każdej rodziny.
Polski tytuł, podobnie jak w wydaniu angielskim, nawiązuje do pytania, które stawia sobie prawdopodobnie większość osób,po raz pierwszy stykających się z historią Rosy i jej rodziny: „Jak ty to robisz?”, „Jak sobie radzisz i zachowujesz spokój i radość, pomimo tak wielu obowiązków i tylu bolesnych przeżyć?”.
Książka Rosy nie jest milutkim poradnikiem w stylu: „Jak wychować gromadkę dzieci i zostać perfekcyjną panią domu w weekend?”. To książka o wielkiej miłości do męża i dzieci (zawsze w tej kolejności), ale także o cierpieniu i bólu związanym z chorobami i śmiercią dzieci.
Rosa nie udaje mamy idealnej. Przyznaje się do własnych błędów i ograniczeń, zawsze z dużym dystansem do siebie i ogromnym poczuciem humoru. Jednocześnie czytelnik nie może oprzeć się myśli, że sam bardzo chciałby mieć taki dom: przepełniony miłością i duchem służby, działającywedług jasno określonych reguł, a jednocześnie sympatyczny, radosny i pełen życia. Mamy nadzieję, że lektura tej książki pomoże wszystkim jej czytelnikom w tym, aby ich rodziny funkcjonowały z każdym dniem coraz lepiej, wzrastały we wzajemnej miłości, stając się jednocześnie wspaniałym przykładem dla swoich przyjaciół, którzy być może za jakiś czas też zaczną pytać z podziwem i nutką zazdrościw głosie: „Jak wy to robicie?”.
Ania i Janusz Wardakowie
Współzałożyciele Akademii Familijnej w Polsce, rodzice 10 dzieci
Wprowadzenie
Przed pięciu laty brytyjska BBC skontaktowała się z nami, żeby nagrać programThe Biggest Family of the World. Po jego emisji zaczęto zwracać się do nas z prośbą o różnego rodzaju wywiady – dla telewizji, dzienników, mediów cyfrowych, tygodników, radia… Nie chcieliśmy jednak, żeby zaburzało to nasze codzienne życie, więc zgodziliśmy się udzielać tylko dwóch wywiadów rocznie.
Przed trzema laty mama kolegi z klasy mojego syna Pepego dowiedziała się, że mam osiemnaścioro dzieci i poprosiła mnie o wywiad dla elektronicznego wydania swojej gazety… Zgodziłam się, ale z innego powodu niż zwykle – moja przyjaciółka właśnie skończyła urlop macierzyński, a wiem, jak czuje się kobieta, wracając do pracy w takiej sytuacji. Wywiad ukazał się w cyfrowym wydaniu „La Vanguardii” (bardzo poczytnego katalońskiego dziennika). Ponieważ zaczynały się wakacje i dawał się we znaki kryzys, rozmawiałyśmy o tym, co można robić z dziećmi w lecie. Wywiad okazał się sukcesem, o czym świadczy ponad 35 tysięcy odsłon, jakie miał jeszcze tego samego dnia.
Zdziwiło mnie też bardzo, kiedy ostatniej wiosny TV1 nakręciła o nas program do wieczornego wydania niedzielnych wiadomości. Eksperci wiedzą, że to pasmo o maksymalnej oglądalności. Zmęczeni po całym tygodniu, usiedliśmy przed telewizorem, żeby zrelaksować się i dowiedzieć o najważniejszych wydarzeniach ostatnich dni. Rodzina z tyloma dziećmi, w dzisiejszych czasach, robi ogromne wrażenie. Relacja trwała zaledwie trzy minuty. Pokazywała, jak wygląda dzień w tak dużej rodzinie. Ponieważ mamy wielu przyjaciół w całej Hiszpanii, tego samego wieczora zaczęli przesyłać nam mnóstwo wiadomości przezWhatsAppa. Znajomi dzwonili też do nas i mówili, że widzieli nas w telewizji, że wszyscy wyglądaliśmy bardzo ładnie, że reportaż był uroczy, że bardzo im się podobał, że nasze dzieci bardzo urosły…
19 marca w Hiszpanii celebrujemy wielkie święto, a mianowicie: wspomnienie św. Józefa, patrona pracujących. Przy panującym obecnie kryzysie ludzie potrzebują jakiegoś przesłania, które dodałoby im otuchy i optymizmu. Z tej okazji poproszono nas o wywiad dla dodatku „Magazine”do dziennika „El Mundo”. Opublikowali w nim wielkie na dwie strony kolorowe zdjęcie całej rodziny, które znowu poruszyło wielką rzeszę czytelników. Wywiad dotyczył tego, jak sobie radzimy. Poza tym, tego dnia przypadały akurat imieniny kilku członków naszej rodziny, bo mój mąż ma na imię José María, podobnie jak dwoje naszych dzieci, bliźniaki José María i María José (zdrobniale Pepe i Pepa).
Mąż i ja marzyliśmy o stworzeniu dużej rodziny. Pobraliśmy się młodo – on miał 28 lat, a ja – 23. Obydwoje pochodziliśmy z wielodzietnych rodzin – w jego rodzinie było czternaścioro rodzeństwa, a w mojej szesnaścioro. Rok po ślubie przeżywaliśmy radość z przyjścia na świat naszej pierwszej córki, ale po kilku godzinach zabrano ją od nas, ponieważ miała poważną wadę serca i musiała zostać przewieziona do szpitala, w którym dysponowano odpowiednią aparaturą medyczną. W tych pierwszych dniach lekarze przestrzegli nas, że córka nie pożyje dłużej niż 3 lata. Dzięki Bogu jednak, po operacjach i założeniu rozrusznika, przeżyła 22 lata. Nasze drugie dziecko, Javi, umarło mając półtora roku, również z powodu problemów z sercem. Trzecia córka, Montsita, zmarła 10 dni po urodzeniu, ponieważ przyszła na świat bez aorty. W ciągu niespełna czterech miesięcy musieliśmy pochować dwoje dzieci, w dodatku nie mając ciągle pewności, czy najstarsza przeżyje. To były ciężkie czasy.
Lekarze doradzali, żebyśmy nie mieli więcej dzieci, bo skoro dotychczas wszystkie rodziły się chore, kolejne też prawdopodobnie urodzą się z problemami. „Nie miejcie więcej dzieci!” – taki był jasny i bezpośredni przekaz. Czasem jednak przewidywania nauki nie są trafne. Postanowiliśmy dalej realizować nasz plan stworzenia dużej rodziny. Nikt nie może wtrącać się do spraw małżeńskiego łoża. Decyzja matki i ojca o spłodzeniu nowego życia należy do nich dwojga i go nikogo więcej. Ani teściowa, ani własna matka, ani przyjaciółka, ani babcia, ani siostra, ani sąsiad, ani państwo, ani żaden minister nie może decydować o przyszłości rodziny. Nawet dobrzy i mądrzy ludzie, którzy kochają nas bardzo i chcą dla nas dobrze, doradzali nam, żebyśmy nie mieli więcej potomstwa. Mieliśmy jednak całkowitą pewność co do tego, że nikt nie może ustalać tego za nas. Byliśmy młodzi i przyszłość należała do nas.
Na dzień dzisiejszy mamy piętnaścioro dzieci, które ŻYJĄ.
W zeszłym miesiącu zaproszono nas do udziału w konferencji na temat rodziny w Dubrowniku. Tam znowu zachęcano mnie, żebym napisała książkę, w której opowiem o naszej rodzinie. Moja dobra przyjaciółka, Zeljka, stwierdziła: „Nie możesz ciągle podróżować po całym świecie i opowiadać o swoich doświadczeniach, powinnaś je spisać i w ten sposób dotrzesz do większej liczby osób”.
Dzięki tej radzie w końcu wzięłam się za pisanie książki. Mam czterdzieści siedem lat, od dwudziestu czterech jestem mężatką i mamy osiemnaścioro dzieci. Prawdopodobnie jesteśmy aktualnie w Hiszpanii rodziną z największą liczbą uczących się dzieci. W dobie tak dotkliwego kryzysu społeczeństwo domaga się od nas świadectwa z pierwszej ręki o tym, jak sobie radzimy. Zawsze zadają nam to samo pytanie: „Jak wy to robicie?”. Wzięłam się więc do pracy i w lipcu napisałam książkę, którą trzymasz w dłoni.
1. Rodzinny posiłek
Wspólny posiłek to najważniejsze spotkanie rodzinne w ciągu dnia. To okazja, żeby każdy opowiedział o swoich przeżyciach i zabawnych wydarzeniach danego dnia w serdecznej i miłej atmosferze. Każda rodzina musi sama zadecydować, który posiłek jest dla niej najważniejszy. Niektórzy rodzice wracają do domu późno wieczorem, dlatego na porę rodzinnego spotkania wybierająśniadanie. W czasiewspólnych wakacji jest to zwykle obiad, a w ciągu roku szkolnego, kiedy dzieci więcej przebywają poza domem, najodpowiedniejszym momentem może stać się kolacja.
Nasze posiłki są proste, ale ładnie podane i przygotowane z wielką miłością. Lubię, kiedy nakryty stół ma jakiś osobisty akcent. Nieraz kładę na nim np. zielone liście zerwane w drodze powrotnej z pracy.Półmisek, na którym podajemy jedzenie, jest dość duży. Staramy się, żeby posiłek zawsze był podany gustownie, tak by było widać, że poświęciliśmy na to trochę czasu. W rodzinach wielodzietnych codzienne posiłki są zwykle proste, bo jeśli rodzice pracują dodatkowo poza domem, nie starcza im czasu na wymyślne potrawy. Zawsze można jednak udekorować je w zabawny sposób, dzięki czemu rodzinne spotkania stają się jeszcze bardziej smakowite.
W czasie posiłku każdy może opowiedzieć o najciekawszych wydarzeniach mijającego dnia. „A moi nauczyciele, to…”, „A moi koledzy…”, „A na ulicy widziałem…”, „A ja spotkałem…”, „Posłuchajcie, co mi się przydarzyło…”, „Zgadnijcie, co się stało na matematyce…”. Tata również może podzielić się pouczającą historią ze swojej pracy, a mama zrelacjonować. swoją ostatnią „przygodę”.
Ważne, żeby w rozmowy przy stoleświadomiewplatać istotne i aktualne tematy, co pozwoli kształtować dzieci i nauczy je właściwie oceniać różne sprawy. Dzięki temu możemy też dowiedzieć się, co na dany temat myślą nasze dzieci i pokazać im, co jest dobre, a co złe. Nieraz może uda nam się znaleźć wspólnie rozwiązanie jakiegoś problemu. Poza tym posiłki stają się ciekawsze, kiedy przy stole omawia się najważniejsze wiadomości, które pojawiły się danego dnia.
Niedawno nasza córka Cuqui skończyła 18 lat i z tej okazji zorganizowaliśmy w domu imprezę.Następnegodnia, w czasie rodzinnego posiłku, rozmawialiśmy o tym, jak byli ubrani goście i jak się zachowywali. Staraliśmy się w ten sposób kształtować u naszych dzieci zdolność oceniania.Mówiliśmy o tym, kto zajął się roznoszeniem półmisków, kto serwował napoje, kto poprosił do tańca osobę siedzącą samotnie w kącie, kto się pożegnał, kto podziękował…
W naszej rodzinie dużo śmiejemy się przy stole, bo każdy opowiada najzabawniejsze wydarzenia dnia. Pamiętam, że kiedyś Pepa, która nie zdążyła wziąć prysznica przed kolacją, błagała mnie, żebyśmy nie zaczynali niczego opowiadać, bo w przeciwnym razie straci całą tę wesołą rozmowę.
Posiłek to czas sprzyjający temu, aby zapomnieć o sobie samym i myśleć o innych, a nie tylko o własnym żołądku. Chciałabym tu jasno powiedzieć, że w naszej rodzinie wszyscy jesteśmy łakomczuchami i lubimy dużo jeść. Zwłaszcza pięcioletni Tomás, który zwykle w trakcie modlitwy po posiłku mówi coś w rodzaju: „Dziękuję za ten obiad – na pierwsze makaron, na drugie kotlety, a na deser mandarynki. A co będziemy dziś jeść na kolację?”.
W czasie naszych rodzinnych posiłków każdy z nas ma konkretne zadanie – służyć osobie siedzącej obok, zwracać uwagę,czy chce jeszcze wody, pieczywa… Czy nie brakuje jej serwetki albo czy ma ochotę na dokładkę… Trzeba dbać o innych i zostawić najlepszy kotlet temu, kto siedzi obok, dla siebie wybierając najbardziej przypalony. W ten sposób uczymy dzieci myślenia o innych.
Telewizora nie zapraszamy na te, tak ważne, rodzinne spotkania. Zostaje w dużym pokoju, gdzie jest dobrze zamknięty, dzięki czemu nie przerywa naszych wesołych i ożywionych rozmów.