Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Jest rok 2059, czas konfliktu między ludzkością a technologią, i nowy wirus komputerowy staje się narzędziem w rękach terrorystów. Reva Ewing, była agentka Secret Service, pracuje jako specjalistka do spraw bezpieczeństwa w Roarke Enterprises - do dnia, kiedy zostaje znaleziona przy zakrwawionych zwłokach męża, głośnego artysty Blaira Bisela, i swej najlepszej przyjaciółki. Okazuje się że tych dwoje od dawna łączył płomienny romans. Ale porucznik Eve Dallas nie wierzy w winę zdradzonej, zazdrosnej żony, zwłaszcza że pliki komputerowe obu ofiar zostały całkowicie zniszczone. Ten właśnie komputerowy wirus stanowi poważne zagrożenie dla Roarke'a, którego firma otrzymała rządowy kontrakt na opracowanie programu zabezpieczającego sieć elektroniczną przed atakiem hakerów-technoterrorystów. W całą tę sprawę zamieszani są wysoko postawieni członkowie agencji bezpieczeństwa, którzy chętnie obarczyliby Revę winą za zbrodnię i nie zawahają się przed obrzydliwym szantażem, aby powstrzymać Eve.
[opis wydawcy]
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Miejska Biblioteka Publiczna w Siemiatyczach
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 504
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NORA ROBERTS
- Z chęcią.
- Dobre i to. Jestem ci wdzięczna, Feeney. Dzięki.
10
12
14
16
18
21
Rozłączy ich śmierć
J.D. Robb
Rozłączy ich śmierć
Przełożył
Tomasz Wilusz
Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału DIYIDED IN DEATH
Copyright © 2005 by Nora Roberts Ali Rights Reserved
Projekt okładki Elżbieta Chojna
Redakcja
Ewa Witan
Redakcja techniczna Elżbieta Urbańska
Korekta Jolanta Kucharska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 83-7469-424-6
Wydawca
Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Ach, dość już smętnych pieśni, dość! Nie śpiewaj już żałośnie.
Wieczny jest męski fałsz i złość Odkąd liść wiosną rośnie.
William Szekspir „Wiele hałasu o nic”
Przeł. Maciej Słomczyński
Małżeństwo bierze się z desperacji.
JOHN SELDEN
Nie, zabić go to za mało.
Śmierć oznaczała kres, wyzwolenie. Poszedłby do piekła, co do tego nie miała wątpliwości, a tam cierpiałby wieczyste męki. Chciała, by spotkał go taki los - kiedyś. Na razie jednak wołała, by cierpiał na jej oczach.
Kłamliwy, niewierny sukinsyn! Chciała, by ze łzami w oczach błagał o wybaczenie i płaszczył się przed nią, jak nędzny szczur, którym był. Żeby krew płynęła mu z uszu, żeby piszczał jak panienka. Chciała zawiązać mu tego zdradzieckiego kutasa na supeł i słuchać rozpaczliwych, daremnych wołań o litość.
Pragnęła dotąd tłuc pięściami tę jego zwodniczo piękną twarz, aż zmieni się w krwawą, zaropiałą miazgę.
Dopiero kiedy już nie będzie miał ani fiuta, ani twarzy, drań będzie mógł umrzeć. Powoli, w męczarniach.
Nikt, ale to nikt nie będzie zdradzał Revy Ewing.
Zjechała na bok i zatrzymała wóz na zewnętrznym pasie mostu Queens-boro. Musiała ochłonąć i zebrać siły, zanim ruszy dalej. Tak się bowiem składało, że Revę Ewing ktoś zdradził. Mężczyzna, którego kochała, poślubiła i któremu bezgranicznie ufała, teraz, w tej chwili, był w łóżku z inną kobietą.
Dotykał jej, smakował tymi wprawnymi, kłamliwymi ustami, doprowadzał ją do szaleństwa zręcznymi, oszukańczymi dłońmi.
I nie była to pierwsza lepsza kobieta, lecz przyjaciółka. Druga osoba, którą Reva kochała, której ufała i wierzyła, na której polegała.
Powiedzieć, że na tę myśl dostawała furii, to za mało. Świadomość, że mąż pod jej nosem zdradzał ją z przyjaciółką, była więcej niż bolesna. Najgorszy okazał się wstyd, że dała z siebie zrobić typową zdradzaną żonę, niczego nie-podejrzewającą idiotkę, która ślepo wierzyła niewiernemu mężowi, ile razy mówił, że musiał dłużej zostać w pracy, zjeść kolację biznesową z klientem czy wyjechać na parę dni z miasta, by załatwić bądź dostarczyć zamówienie.
Jeszcze gorsze jest to, pomyślała Reva, podczas gdy obok niej śmigały samochody, że to właśnie ona dała się tak łatwo oszukać. Do licha, przecież była specjalistką do spraw bezpieczeństwa. Przepracowała pięć lat w Secret Ser-vice i zanim przeszła do prywatnego konsorcjum, ochraniała samą panią prezydent. Gdzie się podział jej instynkt, gdzie miała oczy i uszy?
Jak to możliwe, że Blair wracał do niej co wieczór, świeżo po spotkaniu z inną kobietą, a ona niczego nie zauważyła?
8 • Rozłączy ich śmierć
To przez to, że go kochała, przyznała Reva sama przed sobą. Była szczęśliwa, bezgranicznie szczęśliwa, wierząc, że taki mężczyzna, jak Blair - wyrafinowany i piękny - kochał ją i jej pragnął.
Był taki przystojny, taki utalentowany, taki mądry. Elegancki artysta o ciemnych, jedwabistych włosach i szmaragdowych oczach. Wpadła po uszy, przypomniała sobie Reva, kiedy tylko na nią spojrzał i posłał jej ów zabójczy uśmiech. Pół roku później byli już małżeństwem i mieszkali w dużym, ustronnym domu w Queens.
Dwa lata, pomyślała. Przez dwa lata dawała mu wszystko, co miała, odkrywała przed nim duszę i kochała go całą sobą. A on w tym czasie robił z niej idiotkę.
Teraz za to zapłaci. Pospiesznie otarła łzy z policzków i sięgnęła do ukrytych głęboko w sercu pokładów gniewu. Wkrótce Blair Bissel przekona się, na co ją stać.
Włączyła się z powrotem w sznur samochodów i pełnym gazem pojechała na Upper East Side, na Manhattan.
★ ★ ★
Ta suka, złodziejka cudzych mężów, jak Reva w myślach określała swoją byłą przyjaciółkę, Felicity Kade, mieszkała w uroczej odrestaurowanej kamienicy nieopodal północnego krańca Central Parku. Zamiast wspominać chwile spędzone tam na oficjalnych przyjęciach, prywatnych kolacjach i słynnych niedzielnych lunchach Felicity, Reva skupiła myśli na zabezpieczeniach domu.
A te były dobre. Felicity była kolekcjonerką sztuki i strzegła swoich zbiorów jak pies. Reva poznała ją przed trzema laty, kiedy pomogła zaprojektować i zamontować system alarmowy w apartamencie.
Potrzeba byłoby eksperta, by dostać się do środka, tam zaś czekały jeszcze systemy awaryjne i dodatkowe zabezpieczenia, które powstrzymałyby wszystkich prócz absolutnej elity włamywaczy.
Kiedy jednak człowiek zarabiał na życie - i to całkiem nieźle - szukaniem luk w zabezpieczeniach, to takowe na ogół znajdował. Reva przyjechała uzbrojona w dwa zakłócacze, podrasowany palmtop, zdobyty na lewo policyjny kod uniwersalny i paralizator, którym zamierzała potraktować tego krętacza Blaira.
A potem, cóż, sama jeszcze nie wiedziała, co zrobi. Będzie improwizować.
Dźwignęła torbę z narzędziami, wcisnęła paralizator do tylnej kieszeni i wyszła na ciepły wrześniowy wieczór, kierując się ku drzwiom wejściowym.
Idąc, włączyła pierwszy zakłócacz, wiedziała bowiem, że po uzyskaniu dostępu do panelu zewnętrznego będzie miała tylko pół minuty. Podczas gdy na urządzeniu migały kolejne cyfry, Reva z bijącym sercem odliczała czas.
Trzy sekundy przed uruchomieniem alarmu zakłócacz ściągnął pierwszy kod. Reva wypuściła powietrze z ust i zerknęła w górę, na ciemne okna.
- Róbcie swoje, cholerne gołąbeczki - mruknęła, nastawiając drugi zakłócacz. - Trzeba mi jeszcze tylko kilku minut. Wtedy zacznie się impreza.
Nora Roberts /J.D. Roob • 9
Usłyszała za plecami warkot przejeżdżającego samochodu i zaklęła cicho, kiedy zahamował. Zerknęła przez ramię i zobaczyła stojącą przy krawężniku taksówkę, z której wysiadła roześmiana para w strojach wieczorowych. Reva przysunęła się do drzwi, chowając się głębiej w cieniu. Uruchomiła wiertarkę, aby zdjąć boczną ściankę czytnika dłoni. Przy okazji zauważyła, że domowy android Felicity nawet śrubki wyczyścił na wysoki połysk.
Podłączywszy palmtop kablem grubości włosa, wprowadziła kod pozwalający obejść zabezpieczenia i w napięciu czekała, aż zostanie zaakceptowany. Starannie założyła ściankę z powrotem i korzystając z drugiego zakłócacza, zajęła się głośnikiem.
Skanowanie tym razem trwało dłużej, całe dwie minuty, ale w końcu usłyszała zapis ostatnio wypowiedzianych słów i przez ogarniającą ją wściekłość przebił się dreszczyk podniecenia.
„August Rembrandt”.
Reva wykrzywiła pogardliwie usta na dźwięk głosu fałszywej przyjaciółki, wypowiadającego hasło. Teraz pozostawało tylko wprowadzić skopiowany kod, a potem uporać się z ostatnim, ręcznym zamkiem.
Wśliznęła się do środka, zamknęła drzwi i z przyzwyczajenia ponownie włączyła system alarmowy.
Spodziewając się, że zaraz zjawi się domowy android i spyta, w jakiej sprawie przyszła, trzymała paralizator w stanie gotowości. Android rozpozna ją, rzecz jasna, i to da jej dość czasu, by przepalić mu obwody i usunąć go z drogi.
W domu jednak panowała cisza, android nie wszedł do przedpokoju. A zatem wyłączyli go na noc, pomyślała ponuro. Żeby mieć odrobinę więcej prywatności.
Poczuła zapach róż, które Felicity zawsze trzymała w wazonie w przedpokoju - różowych, wymienianych co tydzień. Obok wazonu stała zapalona lampka, ale Reva jej nie potrzebowała. Znała drogę na pamięć. Skierowała się prosto do schodów prowadzących na piętro. Do sypialni.
Na podeście zobaczyła coś, co sprawiło, że znów zawrzała w niej furia. Przez poręcz, ciśnięta niedbale, przewieszona była lekka skórzana kurtka Blaira. Ta sama, którą zeszłej wiosny dostał od niej na urodziny, a którą tego ranka zarzucił od niechcenia na ramię, kiedy całował ukochaną żonę na pożegnanie, wmawiał jej, jak strasznie będzie za nią tęsknił, i muskając ją nosem po szyi, narzekał, jak bardzo nie chce mu się nigdzie jechać, nawet na tak krótko.
Reva podniosła kurtkę do oczu. Kiedy poczuła jego zapach, rozpacz o mało nie przyćmiła gniewu.
Aby ją odpędzić, wyciągnęła z torby wiertarkę i po cichu pocięła kurtkę na strzępy. Rzuciła ją na podłogę i podeptała.
Z twarzą pałającą gniewem postawiła torbę na podłodze i wyjęła z kieszeni paralizator. Podchodząc do sypialni, zobaczyła migoczące światło. Świece. Poczuła ich woń, przypominającą zapach ostrych, kobiecych perfum. Dobiegły ją też ciche dźwięki muzyki - coś klasycznego, pasującego do róż i świec zapachowych.
10 • Rozłączy ich śmierć
Cała Felicity, pomyślała Reva z wściekłością. Wszystko takie kobiece, subtelne i idealne. Ona sama wołałaby, by tłem tej konfrontacji było coś nowoczesnego, ostrego.
Na przykład czadowa muzyka Mavis Freestone.
Z drugiej strony, w głowie tak jej huczało ze złości i wywołanego zdradą bólu, że ledwo słyszała muzykę. Lekko pchnęła nogą drzwi i wsunęła się do środka.
Zobaczyła zarys dwóch postaci skulonych pod jedwabną koronkową narzutą. Zasnęli, pomyślała z goryczą. Wtuleni w siebie, rozgrzani i odprężeni po seksie.
Ich ubrania leżały na krześle, rzucone niedbale, jakby tym dwojgu strasznie się spieszyło, by wziąć się do rzeczy. Kiedy zobaczyła bezładną stertę ciuchów, serce pękło jej na setki kawałków.
Wzięła się w garść i podeszła do łóżka, ściskając paralizator w dłoni.
- Pobudka, zasrańcy.
I zerwała z nich jedwabną koronkową narzutę.
Krew. O mój Boże, krew. Była wszędzie, na ciałach, na pościeli. Na jej widok Revie zakręciło się w głowie. Kiedy poczuła jej zapach, zapach śmierci zmieszany z wonią kwiatów i świec, zakrztusiła się i zatoczyła do tyłu.
- Blair? Blair?
Krzyknęła, by opanować szok i zmusić się do działania. Nabrała powietrza do ust, chcąc krzyknąć raz jeszcze, i rzuciła się naprzód.
Coś wyłoniło się z cienia. Zauważyła ruch i poczuła inny zapach - ostry, szpitalny. Wypełnił jej gardło, płuca.
Odwróciła się, sama nie wiedząc, czy po to, by uciekać, czy żeby się bronić, i usiłowała płynąć w powietrzu, ale nagle zmieniło się ono w wodę. Nie miała jednak siły, nie czuła rąk ani nóg i po chwili oczy jej się zamknęły.
Runęła bezwładnie na podłogę, obok zmarłych, którzy ją zdradzili.
Porucznik Eve Dallas, jedna z najlepszych nowojorskich policjantek, leżała naga, krew huczała jej w uszach, a serce łomotało jak młot pneumatyczny. Z wysiłkiem nabrała głośno tchu i uznała, że to na razie wystarczy.
Po co komu powietrze, kiedy organizm dochodzi do siebie po prawdziwie spektakularnym seksie?
Jej mąż leżał pod nią, ciepły, twardy, milczący. Wszystko zdawało się pozostawać w bezruchu, oprócz ich serc, bijących przy sobie. Tak było aż do chwili, kiedy Roarke podniósł jedną z tych niesamowitych dłoni i przesunął nią po jej plecach, od karku po pośladki.
- Jak chcesz, żebym się ruszyła - wymamrotała - wybij to sobie z głowy.
- Nie o głowę się martwię.
Uśmiechnęła się w ciemnościach. Uwielbiała dźwięk jego głosu, pobrzmiewającą w nim irlandzką nutę.
- Niezłe powitanie, zwłaszcza że nie było cię niecałe czterdzieści osiem godzin.
- To takie miłe zakończenie krótkiej wycieczki do Florencji.
- Nie pytałam cię jeszcze, czy wpadłeś do Irlandii zobaczyć się z... - Zawahała się na chwilę. Wciąż dziwnie się czuła na myśl o tym, że Roarke ma rodzinę. - ...Z rodziną?
- A tak, owszem. Na kilka godzin. Było miło. - Ciągle gładził ją po plecach, powoli, w górę i w dół, w górę i w dół, aż jej serce uspokoiło się, a powieki stały się ciężkie. - Bardzo to dziwne, nie?
- W końcu się przyzwyczaisz.
- A jak się miewa twoja nowa partnerka?
Eve przytuliła się do niego, myśląc o swojej byłej asystentce, Peabody, i o tym, jak Delia radziła sobie po niedawnym awansie.
- Peabody jest dobra. Na razie łapie rytm. Właśnie wezwano nas do kłótni rodzinnej, która źle się skończyła. Dwaj bracia pożarli się o spadek. Zaczęli tłuc się po pyskach, jeden fiknął ze schodów i skręcił sobie ten swój durny kark. Drugi postanowił więc upozorować włamanie. Zawinął w koc rzeczy, o które się pokłócili, i wrzucił je do bagażnika samochodu. Czyżby myślał, że tam nie zajrzymy?
Roarke zachichotał, słysząc drwinę w jej głosie. Eve sturlała się na bok i przeciągnęła.
- W każdym razie sprawa była prosta jak drut, więc oddałam ją Peabody.
12 • Rozłączy ich śmierć
Jak już odzyskała mowę, spisała się na medal. Ekipa zajęła się zabezpieczaniem dowodów, a Delia zwyczajnie zabrała tego palanta do kuchni, posiedziała z nim, cała życzliwa, i wcisnęła mu tę swoją gadkę o rodzinie. Po dziesięciu minutach wszystko wyśpiewał. Ma zarzut o nieumyślne spowodowanie śmierci.
- Tylko pogratulować.
- Dziewczyna poczuje się trochę pewniej. - Przeciągnęła się znowu. - Po tym, co przeszłyśmy w lecie, przyda nam się kilka takich błahostek. Trochę odpoczniemy.
- Mogłabyś wziąć kilka dni urlopu. Wtedy odpoczęłabyś naprawdę.
- Zaczekajmy parę tygodni. Chcę mieć pewność, że Peabody da sobie radę, jeśli zostawię ją samą.
- No to jesteśmy umówieni. Och, przez to twoje... entuzjastyczne powitanie, choć bardzo miłe, byłbym zapomniał. - Wstał z łóżka i wydał polecenie, by światła włączyły się na dziesięć procent mocy.
W ich delikatnym blasku mogła przyglądać się, jak Roarke schodzi z szerokiego podwyższenia, na którym stało łóżko, i kieruje się do małej torby podróżnej. Z przyjemnością patrzyła na jego zwinne ruchy, przywodzące na myśl smukłego, pełnego gracji kota.
Czy była to wrodzona zręczność, zastanawiała się, czy też nabył ją, kiedy w dzieciństwie uciekał przed policją i okradał przechodniów na ulicach Dublina? Bez względu na to, czemu ją zawdzięczał, dobrze mu służyła i wtedy, gdy był przebiegłym chłopakiem, i teraz, kiedy już jako przebiegły mężczyzna zbudował imperium oparte na odwadze, przebiegłości i diabelskim wprost geniuszu.
Kiedy odwrócił się i zobaczyła jego twarz w przyciemnionym świetle, do głębi przeniknęło ją uczucie nieopisanej miłości, połączonej ze zdumieniem, wywołane myślą, że ten mężczyzna należy do niej - że ktoś tak piękny może do niej należeć.
Wyglądał jak dzieło sztuki wyrzeźbione przez genialnego czarodzieja. Mocno zarysowane kości policzkowe, duże usta emanujące zmysłową magią. Oczy w kolorze dzikiego celtyckiego błękitu, pod których spojrzeniem zawsze czuła ucisk w gardle. A cały ten cudowny obraz obramowany czarnymi, spływającymi prawie do ramion włosami, do których dłonie same jej się wyciągały.
Byli małżeństwem już przeszło rok i wciąż bywały chwile, nieoczekiwane chwile, kiedy na jego widok serce zamierało jej w piersi.
Podszedł, usiadł przy niej, ujął ją pod podbródek i przesunął kciukiem po małym dołeczku.
- Moja droga Eve, tak cicha pośród mroku. - Musnął ustami jej czoło. -Mam dla ciebie prezent.
Zamrugała i od razu się odsunęła. Roarke się uśmiechnął. Zawsze tak reagowała na prezenty. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy spojrzała z niepokojem na długie, wąskie pudełko, które trzymał w dłoni.
- Nie ugryzie - zapewnił.
- Nie było cię niecałe dwa dni. To chyba za krótko na prezent.
Nora Roberts /J.D. Roob • 13
- Tęskniłem za tobą już po dwóch minutach.
- Mówisz tak, żeby mnie zmiękczyć.
- Co nie znaczy, że kłamię. Otwórz pudełko, Eve, i powiedz: „dziękuję, Roarke”.
Przewróciła oczami, ale podniosła wieczko.
Zobaczyła bransoletkę z wytrawionymi w zlocie małymi, lśniącymi rombami i osadzonym na środku gładkim w dotyku kamieniem - sądząc z jego krwistoczerwonej barwy, ani chybi był to rubin - wielkości jej kciuka.
Wyglądała na stary, bezcenny klejnot o wielkim znaczeniu. Eve poczuła ucisk w żołądku.
- Roarke...
- A gdzie „dziękuję”?
- Roarke - powtórzyła. - Zaraz mi powiesz, że to należało do jakiejś włoskiej hrabiny albo...
- Księżniczki - uściślił, wyjął bransoletkę i wsunął na jej nadgarstek. -Szesnastowiecznej. Teraz należy do królowej.
- Proszę cię.
- No, może trochę przesadziłem. W każdym razie pasuje do ciebie.
Nie była miłośniczką błyskotek, choć Roarke obsypywał ją nimi przy każdej okazji. Ta bransoletka miała jednak w sobie... coś, pomyślała Eve i uniosła rękę tak, żeby światło padło na kamień i wytrawiony wzór.
- A jak ją zgubię albo zepsuję?
- Byłoby szkoda. Do tego czasu będzie mi przyjemnie patrzeć, jak ją nosisz. Na pocieszenie powiem ci, że ciotka Sinead przeżyła taki sam wstrząs na widok naszyjnika, który jej kupiłem.
- Zrobiła na mnie wrażenie osoby rozsądnej.
Pociągnął ją za kosmyk włosów.
- Damy mojego serca są dość rozsądne, by pogodzić się z tym, że obdarowywanie ich sprawia mi tak wielką przyjemność.
- Zgrabnie to ująłeś. Bransoletka jest piękna. -1 musiała przyznać, przynajmniej w głębi ducha, że leżała na jej nadgarstku, jak ulał. - Nie mogę nosić jej do pracy.
- Fakt. Z drugiej strony, teraz bardzo ci z nią do twarzy. Kiedy nie masz na sobie nic poza nią.
- Nawet o tym nie myśl. Moja zmiana zaczyna się za... sześć godzin - obliczyła, zerknąwszy na zegar.
Widząc znajomy błysk w jego oku, zmrużyła powieki. Jednak zanim zdążyła dla formalności zaprotestować, zabrzęczało łącze przy łóżku.
- Twój sygnał. - Wskazała je ruchem głowy i sturlała się z łóżka. - Przynajmniej kiedy to do ciebie dzwonią o drugiej w nocy, wiadomo że nikt nie umarł.
Poszła do łazienki. Zanim zamknęła drzwi, usłyszała, jak Roarke każę zablokować wizję i odbiera połączenie.
Nie spieszyła się. Po namyśle chwyciła wiszący na drzwiach szlafrok, w razie gdyby mąż jednak włączył wizję z powrotem.
Kiedy zawiązując pasek, weszła do sypialni, Roarke stał już przy garderobie.
- Kto to był?
14 • Rozłączy ich śmierć
- Caro.
- Musisz wyjść? O drugiej w nocy? - Ton, jakim wypowiedział imię swojej asystentki, sprawił, że włosy zjeżyły jej się na karku. - Co się stało?
- Eve. - Pospiesznie wciągnął spodnie i wyjął pasującą do nich koszulę. - Chcę cię prosić o przysługę. Wielką przysługę.
Prosi mnie nie jako żonę, lecz jako policjantkę, pomyślała.
- O co chodzi?
- Jedna z moich pracownic ma kłopoty. - Roarke włożył koszulę, nie odrywając oczu od Eve. - Duże kłopoty. A jednak ktoś umarł.
- Kogoś zabiła?
- Nie. - Ponieważ Eve nie ruszała się z miejsca, podszedł do jej garderoby i zaczął wyjmować ubranie. - Jest zdezorientowana i przerażona, i według Caro mówi bez ładu i składu. To do niej niepodobne. Pracuje w dziale bezpieczeństwa. Zajmuje się głównie projektowaniem i instalacją systemów. Jest twarda jak głaz. Przez kilka lat była w Secret Service, niełatwo ją wyprowadzić z równowagi.
- Nie powiedziałeś, co się stało.
- Znalazła męża z przyjaciółką w łóżku, w mieszkaniu tejże przyjaciółki. Byli martwi. Kiedy tam przyszła, już nie żyli, Eve.
- I po znalezieniu dwóch trupów skontaktowała się z twoją asystentką, zamiast wezwać policję.
- Nie. - Wcisnął jej w ręce rzeczy, które wybrał. - Skontaktowała się z matką.
Eve wbiła w niego wzrok, zaklęła cicho i zaczęła się ubierać.
- Muszę to zgłosić.
- Proszę cię tylko, żebyś wstrzymała się z tym, aż sama wszystko zobaczysz i porozmawiasz z Revą. - Położył ręce na jej dłoniach i nie zabrał ich, dopóki na niego nie spojrzała. - Eve, proszę cię, zaczekaj. Nie musisz zgłaszać czegoś, czego nie widziałaś na własne oczy. Znam tę dziewczynę. Znam też jej matkę, od kilkunastu lat, i ufam jej jak mało komu. One potrzebują twojej pomocy. Ja też.
Eve zapięła kaburę.
- No to jedzmy tam. I to szybko.
Była pogodna noc. Duchota, która dawała się we znaki przez całe lato 2059 roku, ustępowała przed rześkim powiewem nadchodzącej jesieni. Ruch był mały i krótka jazda nie wymagała od Roarke’a wielkiej wprawy ani koncentracji. Eve milczała, co wskazywało, że zamknęła się w sobie. O nic nie pytała, nie chciała bowiem żadnych dodatkowych informacji, które mogłyby wpłynąć na wnioski, jakie wyciągnie z tego, co zobaczy, usłyszy i wyczuje.
Jej pociągła, szczupła twarz była napięta, podłużne, złotobrązowe oczy patrzyły z obojętnością policjanta. Nawet Roarke nie potrafił niczego z nich wyczytać. Szerokie usta, których gorący i miękki dotyk jeszcze niedawno czuł na swoich wargach, były mocno zaciśnięte.
Zaparkował na ulicy w niedozwolonym miejscu i włączył w samochodzie podświetlaną tabliczkę „Na służbie”, nim zrobiła to Eve.
Nora Roberts /J.D. Roob •15
Bez słowa wysiadła na chodnik i stanęła prosto, wysoka i chuda, z burzą kręconych brązowych włosów wciąż zmierzwionych po seksie.
Podszedł i delikatnie przeczesał palcami czuprynę Eve, by doprowadzić ją do jako takiego porządku.
- Dzięki, że zgodziłaś się to zrobić.
- Na razie nie dziękuj. Niezła chata - skwitowała, wskazując ruchem głowy kamienicę z elewacją z piaskowca. Zanim weszła na schody, drzwi się otworzyły.
Stanęła w nich Caro. Lśniące siwe włosy okalały jej głowę srebrzystą aureolą. Gdyby nie one, Eve miałaby kłopot, by w tej bladej kobiecie w eleganckiej czerwonej kurtce narzuconej na niebieską bawełnianą piżamę poznać chłodną, opanowaną asystentkę Roarke’a.
- Dzięki Bogu. Dzięki Bogu. Dziękuję, że tak szybko przyjechaliście. - Caro wyciągnęła drżącą rękę i uścisnęła dłoń Roarke’a. - Nie wiedziałam, co robić.
- Zrobiłaś, co trzeba - powiedział Roarke i przyciągnął ją do siebie. Caro starała się powstrzymać szloch.
- Reva... źle z nią, bardzo źle. Jest w salonie. Na górę nie wchodziłam. -Odsunęła się od Roarke’a i wyprostowała ramiona. - Uznałam, że lepiej, abym tego nie robiła. Niczego nie dotykałam, pani porucznik, wzięłam tylko szklankę z kuchni. Przyniosłam Revie wodę, ale dotykałam tylko szklanki i butelki. Aha, i uchwytu lodówki. Ja...
- W porządku. Może pójdziesz do córki? Roarke, zostań z nimi.
- Posiedzisz kilka minut z córką? - spytał, zwracając się do Caro. - Ja pójdę z panią porucznik. - Udając, że nie y^idzi wyrazu irytacji na twarzy Eve, pogładził ramię Caro, by dodać jej otuchy. - To nie potrwa długo.
- Powiedziała... Reva powiedziała, że to było okropne. A teraz siedzi tylko i w ogóle się nie odzywa.
- Niech milczy - poradziła Eve. - Dopilnuj, żeby została tu, na dole. - Ruszyła na górę. Zerknęła na leżącą na podłodze skórzaną kurtkę, porwaną na strzępy. - Powiedziała, w którym są pokoju?
- Nie. Tylko że znalazła ich w łóżku.
Eve zerknęła na pokój po prawej stronie, potem na ten po lewej. Wtedy poczuła zapach krwi. Ruszyła w głąb korytarza i zatrzymała się pod drzwiami.
Ciała leżały na boku, zwrócone twarzami do siebie, tamci dwoje jakby szeptali sobie jakieś tajemnice. Pościel, poduszki i leżąca na podłodze zmięta koronkowa narzuta były zaplamione krwią.
Krew widniała też na trzonku i ostrzu noża wbitego z dużą siłą w materac.
Eve zauważyła czarną torbę przy drzwiach, drogi paralizator na podłodze po lewej stronie łóżka i bezładną stertę ubrań na krześle. Świece wciąż się paliły, roztaczając przyjemny zapach. Z odtwarzacza płynęła łagodna, nastrojowa muzyka.
- To nie błahostka - mruknęła. - Podwójne zabójstwo. Muszę to zgłosić.
- Poprowadzisz śledztwo?
- Tak. Ale jeśli twoja znajoma jest winna, nie będę mogła jej pomóc.
- Jest niewinna.
16 • Rozłączy ich śmierć
Cofnął się o krok, a Eve wyjęła komunikator.
- Zabierz Caro do innego pokoju - powiedziała, kiedy skończyła. - Byle nie do kuchni - dodała, zerknąwszy na nóż. - Musi tam być jakiś gabinet, biblioteka czy coś takiego. Postaraj się niczego nie dotykać. Muszę przesłuchać tę... jak ona ma na imię? Reva?
- Reva Ewing, tak.
- Muszę ją przesłuchać i nie chcę, żebyś był przy tym ty albo jej matka. Jeśli chcesz jej pomóc - dodała, zanim Roarke zdążył się odezwać - od tej pory musimy jak najściślej trzymać się przepisów. Mówiłeś, że zajmuje się sprawami bezpieczeństwa.
- Tak.
- Skoro ją zatrudniłeś, nie muszę pytać, czy jest dobra.
- Bardzo dobra.
- A ten tu był jej mężem?
Roarke spojrzał na łóżko.
- Tak. To Blair Bissel, artysta. Co do jego talentu zdania są podzielone. Pracuje... to znaczy pracował w metalu. Zdaje się, że to jego. - Wskazał ręką stojącą w kącie wysoką, na pierwszy rzut oka chaotyczną plątaninę metalowych rur i brył.
- I ludzie płacą za coś takiego? - Eve pokręciła głową. - Dziwny jest ten świat. Później powiesz mi coś więcej o Revie, na razie sama się nią zajmę, a potem dokładniej obejrzę miejsce zbrodni. Od jak dawna mieli kłopoty małżeńskie? - spytała, kiedy wyszli z powrotem na korytarz.
- Nie wiedziałem, że je mieli.
- No to już nie mają. Zabierz gdzieś Caro - zakomenderowała i ruszyła do salonu, by po raz pierwszy zobaczyć Revę Ewing.
Caro obejmowała ramieniem siedzącą obok trzydziestoparoletnią kobietę o ciemnych włosach, ostrzyżonych krótko i niemal tak niestarannie, jak włosy Eve. Nieznajoma wydawała się drobna, ale dobrze zbudowana, czarny T-shirt i dżinsy podkreślały jej wysportowaną sylwetkę.
Miała przeraźliwie białą skórę i ciemnoszare oczy, które niemal poczerniały od szoku. Jej wargi były bezbarwne i dość wąskie. Kiedy Eve podeszła, kobieta uniosła głowę i spojrzała przed siebie niewidzącym wzrokiem. Oczy miała przekrwione i podpuchnięte, pozbawione błysku żywej inteligencji, który Eve spodziewała się w nich zobaczyć.
- Pani Ewing, jestem porucznik Dallas.
Reva wciąż patrzyła na nią tępo, ale lekko poruszyła głową, jakby przeszedł ją dreszcz.
- Muszę zadać pani kilka pytań. Pani matka pójdzie z Roarkiem, a my porozmawiamy.
- Nie mogłabym zostać przy niej? - Caro mocniej objęła Revę. - Nie będę przeszkadzać, obiecuję, ale...
- Caro - Roarke stanął przy niej i wziął ją za rękę - tak będzie lepiej.
- Delikatnie podniósł ją na nogi. - Lepiej dla Revy. Możesz zaufać Eve.
- Tak, wiem. Tyle że... - Odwróciła się, kiedy wyprowadzał ją z pokoju.
- Będę w pobliżu. Reva, nie zostawię cię.
Nora Roberts /J.D. Roob • 17
- Pani Ewing. - Eve usiadła naprzeciwko Revy i położyła dyktafon na stoliku. Wzrok kobiety powędrował ku niemu. - Będę nagrywać naszą rozmowę. Odczytam pani przysługujące jej prawa, a potem zadam kilka pytań. Rozumie pani?
- Blair nie żyje. Sama widziałam. Oboje nie żyją. Blair i Felicity.
- Pani Ewing, ma pani prawo zachować milczenie. - Eve wyrecytowała poprawione pouczenie podejrzanego o przysługujących mu prawach i Reva zamknęła oczy.
- O Boże, o Boże. To się dzieje naprawdę. To nie jakiś straszny sen. To rzeczywistość.
- Proszę powiedzieć mi, co tu dziś zaszło.
- Nie wiem. - Łza popłynęła jej po policzku. - Nie wiem, co się stało.
- Czy pani mąż pozostawał w intymnym związku z Felicity?
- Nie rozumiem tego. Po prostu nie rozumiem. Myślałam, że mnie kochał.
- Spojrzała Eve w oczy. - Początkowo nie mogłam w to uwierzyć. Bo i jak? Blair i Felicity. Mój mąż, moja przyjaciółka. Potem jednak wszystko stało się jasne, wszystkie drobiazgi, które przeoczyłam, wszystkie oznaki, wszystkie błędy... te drobne, które oboje popełnili.
- Od kiedy pani wiedziała?
- Dopiero od dziś. Od dziś. - Z jej ust wydobyło się urywane westchnienie, otarła zaciśniętą pięścią łzy z policzków. - Miało go nie być do jutra. Pojechał do klienta po nowe zamówienie. Ale był tutaj, z nią. Przyszłam, zobaczyłam...
- Przyszła tu pani, żeby się z nimi rozmówić?
- Byłam taka wściekła. Zrobili ze mnie idiotkę. Złamali mi serce. Było mi tak smutno... a potem oboje nie żyli. Tyle krwi. Tyle krwi.
- Zabiłaś ich, Reva?
- Nie! - Aż się zatrzęsła, słysząc to pytanie. - Nie, nie, nie! Chciałam zrobić im coś złego. Chciałam, żeby zapłacili. Ale nie... nie mogłabym. Nie wiem, co się stało.
- Powiedz, co wiesz.
- Przyjechałam tu. Mamy dom w Queens. Blair chciał mieć dom, ale nie na Manhattanie, gdzie oboje pracowaliśmy. Wołał jakieś spokojne, ustronne miejsce, tak powiedział. Tam, gdzie bylibyśmy sami.
Jej głos się załamał, ukryła twarz w dłoniach.
- Przepraszam. To wszystko wydaje się niemożliwe. Mam wrażenie, że zaraz się obudzę i okaże się, że to był tylko sen.
Miała krew na koszuli, ale nie na dłoniach, ramionach czy twarzy. Eve dołączyła to spostrzeżenie do pozostałych i zaczekała, aż Reva ochłonie na tyle, by mówić dalej.
- Byłam wściekła, dokładnie wiedziałam, co chcę zrobić. Sama zaprojektowałam system alarmowy w tym domu, więc potrafię go obejść. Włamałam się.
- Pospiesznie otarła łzę z policzka. - Nie chciałam, żeby zdążyli się przygotować na moją wizytę, więc wśliznęłam się i poszłam na górę, do jej sypialni.
- Miałaś broń?
- Niex. no^paralfcatot Przydziałowy, z czasów służby w Secret Service,
18 • Rozłączy ich śmierć
zmodyfikowany. Działa tylko z minimalną mocą, więc można go nosić, jeśli się ma cywilne zezwolenie. Chciałam... - Odetchnęła ciężko. - Chciałam go nim porazić. W jaja.
- I zrobiłaś to?
- Nie. - Zasłoniła twarz dłońmi. - Nie pamiętam dokładnie. Wszystko widzę jak przez mgłę.
- To ty pocięłaś tę skórzaną kurtkę?
- Uhm. - Westchnęła. - Zobaczyłam ją wiszącą na poręczy. To ode mnie dostał ten cholerny łach, na jego widok dostałam szału. Wyjęłam miniwier-tarkę i wzięłam się do roboty. Wiem, że to małostkowe, ale byłam taka wściekła...
- Wcale nie uważam, że to małostkowe - powiedziała Eve łagodnym tonem, z nutą współczucia. - Mąż zdradza cię z twoją kumpelą, nic dziwnego, że chcesz się na nim odegrać.
- Tak właśnie pomyślałam. A potem zobaczyłam ich w łóżku, razem. I byli... martwi. Krew. W życiu nie widziałam tyle krwi. Ona krzyknęła... nie, nie, to ja krzyknęłam. Musiałam krzyknąć.
Potarła dłonią gardło, jakby nadal czuła wyrywający się krzyk.
- A potem zemdlałam... chyba. Poczułam jakiś zapach. Krwi i czegoś, czegoś jeszcze, i zemdlałam. Nie wiem, na jak długo.
Sięgnęła po szklankę wody i wzięła duży łyk.
- Ocknęłam się, ale mąciło mi się w głowie, miałam mdłości, dziwnie się czułam. I zobaczyłam ich na łóżku. Znowu. Wyczołgałam się z pokoju. Nie mogłam się podnieść, więc poczołgałam się do łazienki i zwymiotowałam. Zadzwoniłam do mamy. Nie wiem, czemu. Powinnam była zadzwonić po policję, ale zadzwoniłam do mamy. Nie myślałam logicznie.
- Czy przyjechałaś tu z zamiarem zamordowania męża i przyjaciółki?
- Nie. Przyjechałam z zamiarem zrobienia sceny, jakiej świat nie widział. Pani porucznik, zaraz znowu się porzygam. Muszę...
Złapała się za brzuch, zerwała na równe nogi i wybiegła. Eve była o krok za nią, kiedy Reva dała nura do ubikacji, padła na kolana i zaczęła gwałtownie wymiotować.
- Piecze - wykrztusiła i z wdzięcznością wzięła od Eve wilgotną ścierecz-kę. - W gardle.
- Brałaś dziś jakieś narkotyki, Reva?
- Nie ćpam. - Wytarła ściereczką twarz. - Proszę mi wierzyć, jeśli człowiek ma za matkę Caro i zostaje prześwietlony przez Secret Service i Roar-ke’a, nie w głowie mu prochy. - Wyczerpana do cna, oparła się plecami o ścianę. - Pani porucznik, nigdy w życiu nikogo nie zabiłam. Nosiłam broń, kiedy strzegłam pani prezydent; raz nawet osłoniłam ją własnym ciałem. Jestem wybuchowa, jak się wkurzę, to czasem bywam nierozsądna. Ten, kto zrobił to Blairowi i Felicity, nie był nierozsądny. To musiał być szaleniec. Kompletny pojeb. Ja nie mogłabym tego zrobić. Nie mogłabym.
Eve kucnęła, by móc spojrzeć jej prosto w oczy.
- Dlaczego mówisz to tak, jakbyś próbowała przekonać nie tylko mnie, Reva, ale i samą siebie?
Nora Roberts / J.D. Roob •19
Jej wargi zadrżały, oczy wypełniły się świeżymi łzami.
- Bo nie pamiętam. Nic nie pamiętam. - Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się gwałtownie.
Eve zostawiła ją samą i poszła po Caro.
- Idź do niej - powiedziała. - Przydzielę wam obstawę. Takie są przepisy.
- Aresztujesz ją?
- Jeszcze nie podjęłam decyzji. Wykazuje gotowość do współpracy, a to duży plus. Najlepiej byłoby, gdybyś przyprowadziła ją do tego pokoju i zatrzymała, dopóki nie wrócę.
- Dobrze. Dziękuję.
- Muszę iść do samochodu po sprzęt.
- Ja przyniosę. - Roarke wyszedł razem z nią. -1 co o tym myślisz?
- Nic nie myślę. Najpierw muszę zabezpieczyć i obejrzeć miejsce zbrodni.
- Dallas, ty zawsze myślisz.
- Pozwól mi robić swoje. Chcesz pomóc? Jak przyjedzie moja partnerka z ekipą śledczą, wyślij ich na górę. Do tego czasu trzymaj się z boku, bo jeszcze coś spieprzysz.
- Powiedz mi jedno: mam poradzić Revie, żeby skontaktowała się z adwokatem?
- Ale mnie wkopałeś. - Wyrwała mu z rąk zestaw narzędzi. - Jestem gliną. Daj mi robić to, co robią gliny. Resztę zostawiam tobie. A niech to wszystko szlag trafi.
Poszła na górę, tupiąc głośno. Otworzyła skrzynkę, wyjęła puszkę powłoki ochronnej Seal-It i posmarowała sobie dłonie i buty. Przypięła mikrofon do kurtki, ponownie weszła na miejsce zbrodni i wzięła się do roboty.
Kiedy obejrzała pokój i podeszła do zwłok, usłyszała skrzypnięcie deski podłogowej. Obróciła się na pięcie, gotowa ryknąć na intruza, ale ugryzła się w język. To była tylko Delia Peabody.
Będzie musiała przyzwyczaić się do cichego stąpania niedawnej asystentki. Świeżo upieczona pani detektyw nie nosiła już butów na twardej podeszwie, jak wszyscy mundurowi, lecz miękkie tenisówki, pozwalające chodzić prawie bezszelestnie. Trochę to było niepokojące.
Peabody najwyraźniej zdążyła już zgromadzić kolekcję tenisówek we wszystkich kolorach tęczy, włącznie z musztardowym - takie włożyła dziś, bo pasowały do jej żakietu. Choć jednak oprócz nich ubrana była w wąskie czarne spodnie i top z głębokim, półkolistym dekoltem, wyglądała elegancko i profesjonalnie. Jak prawdziwa policjantka z wydziału zabójstw.
Kwadratowa twarz dziewczyny, teraz poważna i zasępiona, okolona była równo obciętymi ciemnymi włosami; w takiej fryzurze Delia wyglądała najlepiej.
- Nie ma nic gorszego, niż zginąć nago - stwierdziła.
- I w dodatku z mężem innej kobiety albo kobietą, która nie jest twoją żoną.
- Tak to wygląda? Dyspozytor podał mało szczegółów.
- Bo i ja mu ich nie podałam. Denat to zięć asystentki Roarke’a i na razie to jej córka jest główną podejrzaną.
20 • Rozłączy ich śmierć
Peabody spojrzała na łóżko.
- Wygląda na to, że ta paskudna sprawa stała się jeszcze paskudniejsza.
- Zajmij się miejscem zbrodni, potem powiem ci, co i jak. Paralizator.
- Podniosła zabezpieczoną broń. - Podejrzana twierdzi, że...
- O rany!
- Co? Co? - Wolna dłoń Eve powędrowała do rękojeści pistoletu.
- To. - Palce Delii delikatnie pogładziły bransoletkę zdobiącą nadgarstek Eve. - Jest super. Znaczy megasuper, Dallas.
Eve wstydliwie wsunęła bransoletkę pod rękaw. Zupełnie o niej zapomniała.
- Może skoncentrujmy się na miejscu zbrodni, a nie na moich drobiazgach.
- Jasne, ale takie drobiazgi to każdy chciałby mieć. Ten wielki czerwony kamień to rubin?
- Peabody.
- Dobrze, już dobrze. -1 tak ją dokładnie obejrzy w chwili nieuwagi Eve.
- Gdzie byłaś?
- Bawiłam się tu dla zabicia czasu. Fajnie było.
Peabody przewróciła oczami.
- Jezu, nie bij.
- To nie dawaj mi okazji - odparowała Eve. - Do rzeczy. Podejrzana twierdzi, że miała ze sobą zmodyfikowany paralizator, spełniający wymogi konieczne do uzyskania cywilnego pozwolenia na broń. Tu mamy paralizator niezmodyfikowany, używany przez wojsko, wyposażony we wszystkie opcje.
- Uhm.
- Krótko i zwięźle, jak zawsze.
- Taki już jest nasz nieprzenikniony żargon detektywów.
- Na paralizatorze tym, jak stwierdziłam, są tylko i wyłącznie odciski palców podejrzanej. Podobnie jak na narzędziu zbrodni. - Eve wskazała drugi zapieczętowany woreczek, w którym był zakrwawiony nóż. - Tam stoi torba, są w niej zakłócacze elektroniczne i zestaw narzędzi. Na nich też pełno jest odcisków Revy Ewing.
- Zna się na zabezpieczeniach?
- Zajmuje się tym w Roarke Enterprises, wcześniej pracowała w Secret Service.
- Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że podejrzana włamała się, przyłapała męża na małym co nieco i złapała za nóż.
Mimo to Peabody podeszła bliżej łóżka i leżących na nim ciał.
- Żadna z ofiar nie ma obrażeń poniesionych w obronie własnej, nie widać śladów walki. Jak ktoś łapie za nóż, ludzie na ogół protestują, przynajmniej trochę.
- Trudno protestować, jak człowiek jest nieprzytomny.
Eve wskazała czubkiem palca małe czerwone kropki między łopatkami Blaira i takie same widniejące między piersiami Felicity.
- On dostał od tyłu, ona z przodu - zauważyła Peabody.
- Uhm. Pewnie byli zajęci swoim małym co nieco. Morderca wszedł do sy-
Nora Roberts /J.D. Roob • 21
pialni, najpierw poraził faceta paralizatorem, odepchnął go na bok i poraził kobietę, zanim zdążyła pisnąć. Byli nieprzytomni, a co najmniej sparaliżowani, kiedy złapał za nóż.
- Mocno przegiął - skwitowała Peabody. - Na każdym z ciał jest kilkanaście ran kłutych.
- U niego osiemnaście, u niej czternaście.
- Au.
- No właśnie. I, co ciekawe, ani jednej rany serca. Stąd tyle krwi.
Obejrzała plamy na pościeli i lekko pochlapany abażur lampy stojącej przy łóżku. Paskudna robota, pomyślała. I to bardzo.
- Ciekawe jest też to, że żaden z ciosów nie trafił w miejsca, na których zostały ślady po paralizatorze. Podejrzana ma krew na ubraniu, co prawda niewiele, zważywszy na okoliczności, ale mimo wszystko. Jej dłonie i ramiona natomiast są czyste.
- Po takiej jatce musiałaby się umyć.
- Tak by się wydawało. Tyle że wtedy przy okazji pozbyłaby się koszuli. Z drugiej strony, często zdarza się, że jak już człowiek zadźga bliźniego, to głupieje.
- Jest tu jej matka - zauważyła Peabody.
- Uhm. Może ona ją trochę obmyła. Tyle że Caro pewnie zrobiłaby to staranniej. Zgon nastąpił o pierwszej dwanaście w nocy. Każemy ludziom z wydziału elektronicznego sprawdzić system alarmowy, może da się ustalić, kiedy Reva obeszła go i dostała się do środka. Ty rzuć okiem na kuchnię, zobacz, czy narzędzie zbrodni pochodzi stamtąd, czy zabójca przyniósł je ze sobą. - Eve zawiesiła głos. - Widziałaś na dole szczątki skórzanej kurtki?
- Uhm. Dobry materiał.
- Dołącz ją do dowodów. Ewing twierdzi, że pocięła ją miniwiertarką. Zobaczymy, czy to się zgadza.
- Hm. Po co używać miniwiertarki, skoro ma się nóż? Tak byłoby łatwiej i przyjemniej.
- Oto jest pytanie. Sprawdzimy też obie ofiary, zobaczymy, czy oprócz zdradzonej żony jest ktoś, komu mogłoby zależeć na ich śmierci.
Peabody z sykiem wypuściła powietrze z ust przez zaciśnięte zęby i spojrzała na zwłoki.
- Jeśli było tak, jak się wydaje, skończy się stwierdzeniem ograniczonej poczytalności.
- Ustalmy, jak było, a nie jak się wydaje.
Nie. Nie. Nie myłam jej rąk ani twarzy.
Caro siedziała, patrząc prosto przed siebie, ze spokojną miną. Dłonie jednak trzymała splecione na udach, jakby były sznurem przytwierdzającym ją do krzesła.
- Starałam się niczego nie dotykać i uspokajałam ją do pani przyjazdu.
- Caro. - Eve nie odrywała wzroku od jej twarzy i starała się nie zważać na skurcz złości w żołądku wywołany tym, że był z nimi Roarke. Na życzenie Caro. - Na górze, obok głównej sypialni, jest łazienka. Choć umywalka została wytarta, zachowały się ślady wskazujące na to, że spłukiwano w niej krew.
- Nie wchodziłam na górę. Przysięgam.
Eve wierzyła jej i dlatego wiedziała, że Caro nie zdaje sobie sprawy, co wynika z tych słów. W odróżnieniu od Roarke’a, który drgnął lekko i czujnie nadstawił uszu.
Ponieważ nic nie powiedział, skurcz złości w żołądku Eve nieco złagodniał.
- Ubranie Revy jest poplamione krwią - powiedziała.
- Tak, wiem. Widziałam... -1 wtedy zrozumiała. W jej oczach pojawił się ledwo powstrzymywany strach. - Pani porucznik, jeśli Reva... jeśli skorzystała z łazienki, to zrobiła to w szoku. Na pewno nie próbowała zacierać śladów. Musi pani w to uwierzyć. Była w szoku.
Zemdliło ją, to oczywiste, pomyślała Eve. Jej odciski palców zostały na muszli klozetowej i krawędzi sedesu. Tak, jakby trzymała się jej i gwałtownie wymiotowała. Tyle że było to nie w łazience przy sypialni, lecz w drugiej, na korytarzu.
A ślady krwi widniały właśnie w łazience sąsiadującej z sypialnią.
- Jak się tu dostałaś, Caro?
- Jak... aha. - Machnęła ręką przed oczami, jakby odgarniała pajęczynę.
- Drzwi wejściowe były uchylone.
- Uchylone?
- Tak. Tak, w zamku paliło się zielone światełko i zobaczyłam, że drzwi są niedomknięte, więc pchnęłam je i weszłam do środka.
- I co zobaczyłaś?
- Reva siedziała na podłodze w przedpokoju. Była skulona w kłębek, drżała. Coś mówiła, ale ciężko ją było zrozumieć.
- Ale kiedy skontaktowała się z tobą, zrozumiałaś ją na tyle, by wiedzieć, że Blair i Felicity nie żyją, a ona... twoja córka, ma kłopoty.
Nora Roberts /J.D. Roob • 23
- Tak. To znaczy, zrozumiałam, że jestem jej potrzebna i że Blair... Blair i Felicity nie żyją. Reva powiedziała: „Mamo, mamo, oni nie żyją, ktoś ich zabił”. Płakała, głos miała głuchy, dziwny. Stwierdziła, że nie wie, co ma robić, co powinna robić. Spytałam, gdzie jest, wyjaśniła mi. Nie pamiętam, co mówiła dokładnie, nie pamiętam też, co mówiłam ja. Rozmowę mam zapisaną na telełączu domowym. Będzie ją pani mogła sama odsłuchać. - Jej glos nabrał nieco ostrzejszego tonu.
- Nie omieszkamy tego zrobić.
- Zdaję sobie sprawę, że albo Reva, albo ja powinnyśmy od razu wezwać policję. - Caro wygładziła spodnie od piżamy na kolanach i wbiła w nie wzrok, jakby dopiero teraz uprzytomniła sobie, jak jest ubrana. Jej policzki zaróżowiły się lekko. Westchnęła. - Mogę tylko powiedzieć, że obie byłyśmy... że nie myślałyśmy jasno i że pierwsze, co każdej z nas przyszło do głowy, to skontaktować się z kimś zaufanym.
- Wiedziała pani, że zięć jest niewiernym mężem?
- Nie. Nie, skądże. - Wyrzuciła te słowa z ust z ledwo skrywaną złością. -I uprzedzając pani następne pytanie, dość dobrze znałam Felicity, a przynajmniej tak mi się wydawało - uściśliła. - Uważałam ją za jedną z najlepszych przyjaciółek Revy, były prawie jak siostry. Często bywała u mnie i ja u niej.
- Czy Felicity spotykała się z innymi mężczyznami?
- Prowadziła bardzo bujne życie towarzyskie, miała słabość do artystów. - Caro zacisnęła usta. Najwyraźniej przypomniał jej się zięć. - Żartowała, że nie jest gotowa skoncentrować się na jednym stylu czy epoce, tak samo w kwestii mężczyzn, jak w swojej kolekcji sztuki. Uważałam ją za kobietę inteligentną, z dużą klasą i poczuciem humoru. Reva często jest taka poważna i skupiona na pracy. Myślałam... byłam przekonana, że Felicity miała na nią dobry wpływ, że pomagała jej się rozluźnić.
- Z kim Felicity spotykała się ostatnio?
- Nie jestem pewna. Kilka tygodni temu był taki jeden... któregoś dnia poznaliśmy się tu na tradycyjnym niedzielnym lunchu. Był malarzem. Tak mi się zdaje. - Zamknęła oczy, jakby usiłowała się skupić. - Tak, malarzem. Na imię miał Fredo. Przynajmniej tak go przedstawiła. Wydał mi się niezwykle egzaltowany i poważny, robił wrażenie cudzoziemca. Kilka tygodni wcześniej był ktoś inny. Wysoki, blady i melancholijny. A przed nim... - Wzruszyła ramieniem. - Lubiła mężczyzn i zdaje się, że z żadnym nie łączyło jej nic głębszego.
- Czy jest jeszcze ktoś, kto mógłby mieć kody dostępu do tego domu?
- O ile wiem, to nie. Felicity przywiązywała dużą wagę do bezpieczeństwa. Nie zatrudniała służby, do sprzątania były androidy. Mówiła, że ludziom nie można ufać, bo wszyscy bez wyjątku mają nieodpowiednich znajomych. Pamiętam, że kiedyś zauważyłam, że to bardzo smutne, a ona wtedy zaśmiała się i przypomniała mi, że gdyby nie było to prawdą, moja córka nie miałaby pracy.
Kiedy w drzwiach stanęła Peabody, Eve wstała.
- Dziękuję, Caro. Będę musiała jeszcze z tobą porozmawiać, potrzebna mi też będzie oficjalna zgoda na zabranie twoich domowych łączy.
. I 24 • Rozłączy ich śmierć
- Zgadzam się na to i na wszystko, czego wam potrzeba, by wyjaśnić tę sprawę. Ogromnie się cieszę, że osobiście poprowadzi pani dochodzenie. Wiem, że odkryje pani prawdę. Mogę już iść do Revy?
- Byłoby lepiej, gdybyś tu jeszcze poczekała. - Zerknęła na Roarke’a, dając mu do zrozumienia, że jego też to dotyczy.
Wyszła na korytarz i skinęła głową na Peabody.
- Ekipa znalazła w łazience na górze krew w otworze odpływowym i odcisk palca Revy Ewing na umywalce, która poza tym została dość dokładnie wytarta - zameldowała świeżo upieczona pani detektyw. - Narzędzie zbrodni nie pasuje do reszty sztućców w kuchni. To drogi komplet i wygląda na to, że niczego w nim nie brakuje. - Zajrzała do notatek. - Uruchomiliśmy domowego androida. Został wyłączony o dwudziestej pierwszej trzydzieści. Wcześniej odnotował, że Felicity miała towarzystwo. Zaprogramowała automat tak, by nie podawał nazwisk ani szczegółów. Będziemy musieli zabrać go na komendę i w nim podłubać.
- Zajmij się tym. Jakieś ślady krwi w drugiej łazience na górze?
- Żadnych. Tylko odciski Revy Ewing na sedesie.
- No dobra. Zróbmy drugie podejście do niej.
Weszły razem do salonu, gdzie mundurowy pilnował Revy. Ta na widok Eve zerwała się na nogi.
- Pani porucznik, chciałabym z panią porozmawiać. Na osobności.
Eve gestem odprawiła mundurowego.
- To moja partnerka, detektyw Peabody - powiedziała, nie patrząc na swoją byłą asystentkę. - O czym chce pani z nami porozmawiać, pani Ewing?
Reva zawahała się, a kiedy Eve usiadła, westchnęła z rezygnacją.
- Chodzi o to, że trochę rozjaśniło mi się w głowie i dotarło do mnie, w jaki pasztet się wpakowałam. I jakich kłopotów narobiłam mamie. Przyszła tu tylko dlatego, że wpadłam w histerię. Nie chcę, żeby przeze mnie ucierpiała.
- Proszę się nie martwić o mamę. Nikt nie ma zamiaru jej skrzywdzić.
- Dobrze. - Reva skinęła głową. - No to do rzeczy.
- Powiedziała pani, że po odgarnięciu narzuty zobaczyła zakrwawione ciała.
- Tak. Byli martwi. Widziałam to. Nie było innej możliwości.
- Gdzie był nóż?
- Nóż?
- Narzędzie zbrodni. Gdzie był?
- Nie wiem. Nie zauważyłam noża. Tylko Blaira i Felicity.
- Peabody, bądź łaskawa pokazać pani Ewing broń, którą włączyliśmy do dowodów.
Peabody wyjęła schowany w zapieczętowanym woreczku nóż i podeszła do Revy.
- Poznaj e pani ten nóż, pani Ewing?
Reva wbiła wzrok w zaplamione ostrze i równie zaplamiony trzonek i podniosła zdumione oczy na Eve.
- To nóż Blaira. Pochodzi z kompletu, który kupił w zeszłym roku, kiedy uznał, że oboje powinniśmy zapisać się na kurs gotowania. Powiedziałam mu,
Nora Roberts /J.D. Roob • 25
żeby robił, co chce, ja zostanę przy autokucharzu i jedzeniu na wynos. O dziwo, poszedł na kurs i od czasu do czasu nawet coś pichcił. Zdaje się, że to jeden z jego noży kuchennych.
- Wzięłaś go dziś ze sobą, Reva? Byłaś tak wściekła, że włożyłaś go do torby, może po to, by im pogrozić, nastraszyć ich?
- Nie. - Cofnęła się o krok. - Nie, nie brałam go.
Tym razem Eve pokazała jej drugi woreczek.
- To twój paralizator?
- Nie. - Reva zacisnęła palce. - To nowy, wojskowy model. Mój to przerobiona broń Secret Service, ma przeszło sześć lat. Ten tutaj nie należy do mnie, widzę go pierwszy raz w życiu.
- Zabójca najpierw posłużył się nim, a potem nożem. Na jednym i drugim są twoje odciski palców.
- To obłęd.
- Ciosy nożem były tak silne, że krew musiała mocno tryskać. Na twoje dłonie, ramiona, twarz i ubranie.
Reva tępo spojrzała na dłonie i potarła je delikatnie.
- Wiem, że mam krew na koszuli. Nie wiem... może czegoś dotknęłam. Nie pamiętam. Ale ich nie zabiłam. Nie miałam w ręku ani tego noża, ani tego paralizatora. Nie mam krwi na dłoniach.
- Krew jest w otworze odpływowym w łazience, a na umywalce zostały twoje odciski palców.
- Myślisz, że umyłam ręce? Że próbowałam zatrzeć ślady, a potem zadzwoniłam do matki?
Eve widziała, że Reva odzyskuje zdolność jasnego myślenia, a z nią pojawiła się furia. Ciemne oczy kobiety płonęły, zęby były mocno zaciśnięte, policzki oblał rumieniec.
- Za kogo ty mnie, do cholery, uważasz? Myślisz, że pokroiłabym męża i przyjaciółkę na kawałki, na cholerne kawałki, dlatego że zrobili ze mnie idiotkę? A gdybym nawet to zrobiła, co, nie miałabym dość oleju w głowie, żeby pozbyć się narzędzia zbrodni i zatrzeć ślady? Na litość boską, oni nie żyli. Byli martwi, kiedy przyszłam.
Wyrzucając z siebie te słowa, zerwała się z krzesła i z twarzą wykrzywioną gniewem zaczęła chodzić po pokoju.
- Co tu jest grane, do cholery? Co to w ogóle ma być?
- Po co tu dziś przyjechałaś, Reva?
- Żeby stanąć przed nimi, nawrzeszczeć na nich, może nawet kopnąć Blaira w jaja. Rąbnąć Felicity w ten śliczny, zakłamany pysk. Coś rozwalić i zrobić paskudną scenę.
- Dlaczego akurat dziś?
- Bo dopiero dziś się dowiedziałam, do cholery.
- Jak? Jak się dowiedziałaś?
Reva zatrzymała się i wlepiła wzrok w Eve, jakby próbowała zrozumieć słowa wypowiedziane w jakimś dziwnym, na wpół zapomnianym języku.
- Z przesyłki. O Jezu, te zdjęcia, te rachunki... Dostarczono mi do domu paczkę. Leżałam już w łóżku. Było wcześnie, parę minut po jedenastej, nu-
26 • Rozłączy ich śmierć
dziło mi się, więc poszłam spać. Usłyszałam dzwonek u bramy. Wkurzyłam się. Nie miałam pojęcia, kogo diabli niosą o tej porze, ale zeszłam na dół. Pod bramą leżała paczka. Wyszłam i wzięłam ją.
- Widziałaś kogoś?
- Nie. Była tylko ta paczka. Jestem z natury podejrzliwa, więc sprawdziłam ją skanerem. Nie spodziewałam się bomby - wyjaśniła z kwaśnym uśmiechem - ale taki mam nawyk. Upewniłam się, że wszystko gra, i zabrałam ją do środka. Myślałam, że to od Blaira. Że przysłał prezent, by pokazać, że już zdążył się stęsknić. Często robił takie rzeczy, głupie, romantyczne... -Urwała i łzy zalśniły jej w oczach. - Pomyślałam, że to od niego, i otworzyłam paczkę. W środku zobaczyłam zdjęcia, zrobione z ukrycia Blairowi i Felicity. Intymne, przedstawiające ich w niedwuznacznych sytuacjach. A oprócz fotografii kopie rachunków z hoteli i restauracji. - Położyła palce na ustach.
- Potwierdzenia zakupu biżuterii i bielizny... nie dla mnie. Za pieniądze z konta, o którego istnieniu nie wiedziałam. Były tam też dwa dyski, jeden z rozmowami przez telełącze, drugi z e-mailami. Rozmowy kochanków, listy miłosne, bardzo intymne i obrazowe.
- I żadnych informacji o nadawcy?
- Żadnych. Zresztą, nawet nie pomyślałam, żeby to sprawdzić. Byłam zbyt zszokowana, wściekła i dotknięta. W ostatnim połączeniu zapisanym na dysku mówią o tym, jak spędzą ze sobą całe dwa dni, tu, w jej domu, gdy ja będę przekonana, że Blair wyjechał z miasta. Śmiali się ze mnie - mruknęła. -Bawiło ich, że nie mam zielonego pojęcia, co dzieje się pod moim nosem. Co to za specjalistka od ochrony, która nie potrafi upilnować własnego męża! -Opadła na krzesło. - To wszystko nie ma sensu. Zupełne wariactwo. Kto miałby ich zabić, a potem wrobić mnie?
- Gdzie jest ta paczka? - spytała Eve.
- W moim samochodzie. Wzięłam ją na wypadek, gdybym w drodze zmiękła, choć na to się nie zanosiło. Jest na fotelu pasażera, chciałam mieć ją na widoku.
- Peabody.
Reva zaczekała, aż dziewczyna pójdzie po paczkę.
- To w niczym nie poprawia mojej sytuacji. Dostaję do ręki dowody, że mąż posuwa moją najlepszą przyjaciółkę, dowiaduję się, że mają dziś randkę, i przychodzę tu, uzbrojona i gotowa. Wpadłam po uszy. Nie wiem, jak mnie w to wplątano, nie wiem, dlaczego. Nie widzę powodu, żebyś miała mi wierzyć, że ktoś mnie wrobił, ale taka jest prawda.
- Będę musiała cię aresztować i postawić ci zarzut podwójnego morderstwa z premedytacją. - Widziała, jak Revie krew odpływa z twarzy. - Nie znam cię - ciągnęła Eve - ale znam twoją matkę i Roarke’a. Wiem, że nie są naiwni. Oboje w ciebie wierzą, więc coś ci powiem. Nieoficjalnie. Znajdź sobie adwokata. Całą armię dobrych adwokatów. I nie okłamuj mnie. O cokolwiek cię spytam, mów prawdę. Jeśli ci twoi adwokaci będą cokolwiek warci, rano wyjdziesz za kaucją. Bądź grzeczna i nie próbuj mnie unikać. Jeśli za-czniesz coś ukrywać, dowiem się o tym i będę zła.
- Nie mam nic do ukrycia.
Nora Roberts /J.D. Roob •27
- Może coś takiego znajdziesz. Wtedy dobrze się zastanów, zanim to zrobisz. Chcę, żebyś zgłosiła się dobrowolnie na test prawdomówności trzeciego stopnia. To koszmar, coś jak natarczywe, może nawet bolesne przesłuchanie, ale jeśli nie masz nic do ukrycia i jesteś wobec mnie szczera, nie musisz się bać. Pozytywny wynik będzie twoim dużym atutem.
Reva zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
- Dam radę.
Eve uśmiechnęła się blado.
- Idąc tam, nie bądź zbyt pewna siebie. Zostaniesz zgnojona, sama to przeszłam, więc wiem. Mogę zdobyć nakaz rewizji twojego domu, biura, samochodów, wszystkiego. Ale jeśli wyrazisz oficjalną zgodę na przeszukanie, to też będzie przemawiać na twoją korzyść.
- Czyli mam powierzyć ci swój los, Dallas.
- I tak jest w moich rękach.
Zawiozła Revę na komendę i zamknęła ją w areszcie. Ze względu na porę mogła, nie łamiąc przepisów, kontynuować przesłuchanie do rana. Zostało jej jednak jeszcze trochę roboty, no i przeprawa z mężem.
Przeszła przez wydział zabójstw, w którym nieliczni detektywi z nocnej zmiany umilali sobie ostatnie godziny pracy ziewaniem. Tak, jak się spodziewała, Roarke czekał w jej gabinecie.
- Muszę z tobą pogadać - zaczął.
- Tak myślałam. Najpierw kawa. - Podeszła do autokucharza i zamówiła podwójną, mocną czarną kawę.
Roarke nie ruszył się z miejsca, odwrócił się tylko, by wyjrzeć przez małe okno na ulicę i nieliczne o tej porze samochody. Pijąc kawę, Eve wręcz widziała, jak powietrze wokół wypełnia się bijącym od niego zniecierpliwieniem i złością.
- Załatwiłam Caro piętnastominutowe widzenie. Nic więcej nie mogłam zrobić. Potem będziesz musiał zabrać ją do domu i uspokoić. Poradzisz sobie.
- Odchodzi od zmysłów z niepokoju.
- Nie dziwię się.
- Nie dziwisz się? - Odwrócił się do niej powoli. Na tyle powoli, by zrozumiała, że z najwyższym trudem trzyma nerwy na wodzy. - Właśnie aresztowałaś jej jedyne dziecko za dwa morderstwa z premedytacją. Zapuszkowałaś jej córkę!
- A ty myślałeś, że przez wzgląd na twoją sympatię do nich i moją do ciebie wypuszczę ją jakby nigdy nic, choć narzędzie zbrodni jest całe w jej odciskach palców? Choć wiem, że była na miejscu zbrodni, a ofiarami dziwnym trafem są jej mąż i jej przyjaciółka, leżący nago w łóżku? Choć sama, do cholery, przyznaje, że włamała się do tego domu po tym, jak dowiedziała się, że mąż posuwa jej dobrą kumpelę Felicity?
Upiła duży łyk kawy i wyciągnęła kubek w jego stronę.
- A może powinnam zachować się jak dobry chrześcijanin i wypchnąć ją za drzwi ze słowami: „Idź i nie grzesz więcej”.
- Nikogo nie zabiła. To oczywiste, że została wrobiona, zabójca wybrał
28 • Rozłączy ich śmierć
ją na kozła ofiarnego, starannie wszystko zaplanował i rzucił ją wam na pożarcie.
- Tak się składa, że się z tobą zgadzam.
- A zamykając ją, dajesz mu czas i okazję, żeby... żeby co?
- Powiedziałam, że zgadzam się z tobą co do tego, że ktoś ją wrobił. Nie zgadzam się za to z tym, co chciałeś powiedzieć teraz. - Eve napiła się kawy, tym razem wolniej, delektując się uczuciem ciepła w przełyku. - Nie daję zabójcy czasu i okazji do ucieczki. Daję mu czas i okazję, by uznał, że zdoła uciec... a przy tym chronię Revę. I wszystko to zgodnie z upierdliwymi przepisami prawa. Robię, co do mnie należy, więc odwal się.
Roarke usiadł, bo nagle ogarnęło go zmęczenie, a oprócz tego był chory z niepokoju o Caro i jej córkę. Czul się za nie osobiście odpowiedzialny.
- Uwierzyłaś jej.
- Tak. I własnym oczom.
- Wybacz, ale jestem dziś jakiś tępy. Co powiedziały ci twoje oczy?
- Że to wszystko zostało zbyt starannie zainscenizowane. Miejsce zbrodni wyglądało jak plan filmowy. Brutalnie zamordowani nadzy kochankowie, wbity w materac nóż pochodzący z kuchni głównej podejrzanej. Krew w otworze odpływowym, odcisk podejrzanej na umywalce... w jednym jedynym miejscu, które przeoczyła, zacierając ślady. I jej odciski na narzędziach zbrodni, na wypadek gdyby śledczego trzeba było prowadzić za nos.
- Ale w twoim przypadku takiej potrzeby nie ma. Powinienem cię przeprosić za to, że w ciebie zwątpiłem?
- Tym razem ci daruję, bo jest piąta rano i mamy za sobą długą noc. - Eve wielkodusznie oddała mu kawę i zamówiła drugą dla siebie. - Jednak ten, kto to zaaranżował, odwalił kawał dobrej roboty. Znał tę twoją dziewczynę, wiedział, czym się zajmuje, jak reaguje w określonych sytuacjach. Musiał mieć stuprocentową pewność, że poleci do domu przyjaciółki z żądzą krwi w oczach. Że wyłączy system alarmowy. Może uznał, że najpierw po prostu zacznie się dobijać do drzwi, ale nie da za wygraną, jeśli nikt nie otworzy. Parę szczegółów mu jednak umknęło.
- To znaczy?
- Gdyby weszła do domu z wielkim, strasznym nożem w ręku, nie wygrzebywałaby z torby z niespodziankami miniwiertarki, by wyżyć się na kurtce. I po co miałaby myć się w jednej łazience, a wymiotować w drugiej, w dodatku zostawiając odciski palców? Poza tym, czemu nie ma krwi we włosach? Krew trysnęła na lampkę, na ścianę, a we włosach Revy nie ma nawet kropli, choć żeby zabić tych dwoje, musiała zadawać ciosy z bliska. Czy głowę też sobie umyła? To czemu w otworach odpływowych nie było włosów?
- Bardzo jesteś skrupulatna.
- Dlatego tyle mi płacą. Ktokolwiek to zrobił, Roarke, zna ją i obie ofiary. Może chciał zabić całą trójkę, a może chciał tylko posłać Revę Ewing na resztę życia za kratki. Ot, zagadka.
Usiadła na rogu biurka, sącząc kawę.
- Będę musiała dokładnie prześwietlić i ją, i ofiary. Przynajmniej jedna z tych osób ma kluczowe znaczenie dla sprawy. Zabójca obserwował kochan-
Nora Roberts /J.D. Roob • 29
ków, zdobył zdjęcia, dyski. I to dobrej jakości. Dostał się do domu tak sprytnie, jak Reva, więc zabezpieczenia nie stanowią dla niego problemu. Miał wojskowy paralizator. Muszę oddać go do analizy, ale założę się, że to nie byle czarnorynkowa podróbka. Jeśli ten ktoś myślał, że policjant, który zobaczy miejsce zbrodni, da się zrobić w konia, niech sam nażre się siana.
- Mojej policjantki nikt nie przechytrzy.
- I żadnego gliny, który nie chce wylecieć na zbitą twarz z tego wydziału - powiedziała Eve z przekonaniem. - Kiedy coś z pozoru wygląda idealnie, nigdy takie nie jest. Tego, kto to zaaranżował, poniosła wyobraźnia. Może myślał, że Reva ucieknie. Że kiedy się ocknie, wpadnie w panikę i weźmie nogi za pas. Przeliczył się. Każę ją zbadać, sprawdzić, czy została ogłuszona, czy dostała jakiś środek nasenny. Nie wygląda mi na taką, co to z byle powodu mdleje.
- I słusznie.
Wciąż sącząc kawę, spojrzała na niego znad kubka.
- Będziesz mnie jeszcze nagabywał w związku z tą sprawą?
- Owszem. - Dotknął jej ramienia, zsunął dłoń w dół i cofnął rękę. -1 Caro, i Reva są dla mnie ważne. Pozwól, żebym ci pomógł. Jeśli się nie zgodzisz, zrobię to i tak, za twoimi plecami. Będzie mi z tego powodu przykro, ale nie ustąpię. Caro jest dla mnie kimś więcej niż tylko podwładną, Eve. Poprosiła mnie o pomoc, a nigdy dotąd o nic nie prosiła, przez te wszystkie lata, które spędziła u mojego boku. Nie mogę siedzieć z założonymi rękami, nawet jeśli o to poprosisz.
Zamyślona Eva upiła następny łyk.
- Gdybyś to zrobił, nie byłbyś mężczyzną, którego pokochałam.
Roarke odstawił kubek, podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie.
- Proszę cię, żebyś przypomniała sobie tę chwilę, kiedy następnym razem wściekniesz się na mnie. Ja zapamiętam ją na pewno. - Pochylił głowę i wycisnął pocałunek na czole żony. - Podeślę ci akta personalne Caro i Revy. Są dość szczegółowe. I zdobędę dodatkowe informacje.
- To dobry początek.
- Caro sama o to prosiła - wyjaśnił. - Zrobiłbym to tak czy inaczej, ale lepiej, że dostałem jej zgodę. Kiedy będziesz miała z nią do czynienia, przekonasz się, że jest uczciwa i sumienna.
- Jak to możliwe, skoro pracuje dla ciebie?
Uśmiechnął się szeroko.
- To dopiero paradoks, co? Zwrócisz się do Feeneya?
- Będą mi potrzebni spece od elektroniki, więc tak, włączę go do śledztwa, a on ściągnie McNaba.
- Z elektroniką mógłbym wam pomóc.
- Jeśli Feeney będzie chciał, proszę bardzo. Załatwię to z komendantem. Ale jak się domyślasz, przez twoje powiązania z podejrzaną sprawa jest delikatna. Jeśli nie przekonam Whitneya, że ktoś wrobił Revę, nie pójdzie na to, nawet nieoficjalnie.
- Wierzę w ciebie.
- Na razie zawieź Caro do domu.
30 • Rozłączy ich śmierć
- Dobrze. Dopóki to wszystko się nie skończy, ograniczę inne obowiązki do minimum.
- Opłacasz jej adwokatów?
- Nie zgodziła się. - Po jego twarzy przemknął cień irytacji. - Ani ona, ani jej matka nie chcą o tym słyszeć.
- Jeszcze jedno. Czy ty i Reva kiedykolwiek poszliście na całość?
- Czy byliśmy kochankami? Nie.
- To dobrze. Tak jest trochę mniej niezręcznie. A teraz wypad stąd - zakomenderowała. - Muszę zgarnąć partnerkę i pojechać do Queens.
- Mogę jeszcze o coś spytać?
- Tylko się streszczaj.
- Gdyby sytuacja, jaką zastałaś w tamtym domu, nie miała związku z kimś, kogo znasz, czy postrzegałabyś ją tak samo?
- Kiedy tam wchodziłam, znajomości dla mnie nie istniały - powiedziała. - Dlatego widziałam wszystko chłodnym okiem. Nie mogłam zabrać cię ze sobą ani dosłownie, ani w myślach. Ty postąpiłbyś tak samo.
- Mam nadzieję.
- Na pewno. Kiedy trzeba, potrafisz być zimny. W dobrym tego słowa znaczeniu.
- Wierzę ci - powiedział i parsknął śmiechem.
- Pomyślałam o tobie, kiedy tylko stamtąd wyszłam.
- Tak?
- Pomyślałam: gdyby zaaranżował to mój mąż, nikt by niczego nie zauważył. Ten, kto to zrobił, powinien był wziąć u ciebie kilka lekcji.
Tym razem Roarke zaśmiał się na całe gardło i, ku zadowoleniu Eve, jego chmurne oczy nabrały cieplejszego wyrazu.
- Cóż, to nie lada komplement.
- Mówię, co myślę. Jeśli chcę się dowiedzieć, jak i po co wrabiać niewinnego człowieka, czemu nie poradzić się eksperta? Pomyśl, nad czym Reva pracowała dla ciebie... albo w ogóle nad czym pracowała czy miała pracować.
- Cały czas o tym myślę.
- A widzisz? Jeszcze jeden pretekst, żeby skorzystać z twojej pomocy. Na wszelki wypadek załatw Caro ochronę. Woli prywatną od policyjnej.
- To już załatwione.
- Proszę, jakiś ty pożyteczny. Spadaj.
- Skoro tak ładnie prosisz. - Najpierw jednak pocałował ją delikatnie w usta. - Zjedz coś konkretnego - zawołał na odchodnym.
I choć spojrzenie Eve powędrowało do płytki w ścianie, za którą chowała zapas słodyczy, uznała, że chyba nie to miał na myśli.
Spodziewała się typowego, średniej klasy domu na przedmieściach. Tymczasem rezydencja Revy Ewing i Bissela była kilka klas powyżej średniej. Był to bardzo awangardowy, biały budynek z prefabrykatów schowany za solidnym ogrodzeniem z gruzu. Dużo foliowanego szkła i ostrych kantów.
Dziedziniec przed wejściem wyłożony był kamieniami o intensywnym czerwonym odcieniu. W wielkich donicach rosły ozdobne drzewa i krzewy, obok stało kilka dziwnych metalowych rzeźb, prawdopodobnie autorstwa Blaira Bissela.
Mimo to dom wydał się Eve zimny i bardziej pretensjonalny niż pierniki oblane pozłotą.
- Reva Ewing zna się na zabezpieczeniach - skwitowała Peabody, kiedy po długich wysiłkach udało im się dostać za ogrodzenie. - Niezła chata, jeśli ktoś lubi takie klimaty.
- A ty nie?
- Gdzie tam. - Delia skrzywiła się, kiedy weszły na czerwone kamienne podwórze. - Taka architektura kojarzy mi się z więzieniem, nie wiem, czy idea jest taka, by ludzie stąd nie wychodzili, czy żeby tu nie wchodzili. I jeszcze te rzeźby.
Przystanęła, by obejrzeć metalową pokrakę z ośmioma patykowatymi nogami i wydłużonym trójkątnym łbem szczerzącą lśniące zęby.
- Mam w rodzinie wielu artystów - ciągnęła. - Paru z nich pracuje głównie w metalu, niektóre ich rzeczy są dziwne, ale... interesujące. No i zwykle na swój sposób zabawne albo poruszające.
- Poruszający metal.
- Serio. Ale to... to jakby krzyżówka psa podwórzowego z pająkiem. Wygląda obrzydliwie i trochę groźnie. A tamto?
Wskazała na inną rzeźbę. Podchodząc bliżej, Eve zauważyła, że tworzą ją dwie splecione w uścisku postaci, mężczyzna i kobieta, co stawało się oczywiste dopiero na widok nienaturalnie długiego fallusa, pomalowanego na purpurowo. Tylko centymetrów brakowało, by jego zaostrzony koniec wszedł w postać kobiety.
A ta, jak zauważyła Eve, wyginała się do tyłu z rozkoszy, a może strachu, długie lśniące pasma włosów opadały jej na plecy.
Postacie nie miały twarzy, były czystymi formami wyrażającymi uczucie. Eve skonstatowała po namyśle, że uczuciem tym jest nie miłość czy choćby namiętność, lecz czysta agresja.
32 • Rozłączy ich śmierć
- Jak dla mnie, prawdopodobnie miał talent, ale nawet talent może być chory.
Patrząc na tę rzeźbę, czuła się nieswojo, odwróciła się więc i podeszła do drzwi. Choć dostała od Revy wszelkie niezbędne kody i zezwolenia, pokonanie wszystkich zabezpieczeń kosztowało sporo czasu i energii.
Za drzwiami znajdował się wewnętrzny dziedziniec, wysoki na trzy piętra i nakryty dachem z przyciemnianymi świetlikami; podłoga wyłożona była gładkimi lazurowymi płytkami.
Na środku wznosiła się bulgocząca fontanna otoczona na poły ludzkimi, na poły rybimi postaciami wymiotującymi gwałtownie wodą.
W lustrzanych ścianach widać było zwielokrotnione dziesiątki razy odbicia Dallas i Peabody. Od dziedzińca odchodziły pokoje, do których prowadziły szerokie, prostokątne otwory bez drzwi.
- To nie w jej stylu - powiedziała Eve. - Moim zdaniem to on wybrał dom i wystrój, a ona nie protestowała.
Peabody podniosła głowę i obejrzała zawieszone wysoko w powietrzu rzeźby przedstawiające ptaszyska rodem z najgorszych koszmarów. Wyglądały, jakby krążyły nad przyszłym posiłkiem.
- A ty byś protestowała?
- Mój dom też nie jest w moim stylu.
- Nieprawda.
Eve wzruszyła ramionami i ostrożnie obeszła fontannę wkoło.
- Było tak, kiedy tam się wprowadziłam. No dobrze, może przesadzam. Jest piękny, wygodny i, no cóż, pełen ciepła. Ale należał do Roarke’a i nadal jest bardziej jego domem niż moim. To mi nie przeszkadza.
- Naprawdę go kochała. - Delia czuła się tu nieswojo i nie próbowała tego ukrywać. - Skoro mieszkała tu tylko dlatego, że on tego chciał, musiała go naprawdę kochać.
- Też tak myślę - przytaknęła Eve.
- Poszukam kuchni, żeby sprawdzić, czy stamtąd pochodzi narzędzie zbrodni.
Eve skinęła głową i z naszkicowanym przez Revę planem w ręku poszła na górę.
Ktoś zadzwonił do bramy, pomyślała. Reva obudziła się, wstała, spojrzała na monitor systemu alarmowego. Zobaczyła paczkę.
Eve zatrzymała się przy oknie wychodzącym na kamienno-metalowy ogród. Nie ma tu nic żywego, pomyślała. Nic prawdziwego.
Reva wstała, kontynuowała swoje przypuszczenia Eve, i zeszła na dół po paczkę. Wzięła skaner, sprawdziła ją na obecność materiałów wybuchowych. Ostrożna, przezorna kobieta. Potem zaniosła przesyłkę do domu.
Eve weszła do głównej sypialni i zobaczyła pierwsze oznaki życia w tym domu. Tu też były lustra, srebrzyste tafle zajmowały jedną ze ścian i tworzyły podwójne drzwi. Łóżko szerokości kanionu było nieposłane, w kącie leżała zmięta koszula nocna. Drzwi jednej z garderób były otwarte - ta należała do Revy, stwierdziła Eve, rzuciwszy okiem do środka.
Nora Roberts /J.D. Roob • 33
Reva otworzyła paczkę i usiadła na łóżku, bo nogi się pod nią ugięły, domyśliła się Dallas. Oglądała kolejne zdjęcia, usiłując dojść do ładu z tym, co na nich zobaczyła. Przestudiowała rachunki. Podeszła do centrali domowej po drugiej stronie pokoju i załadowała dyski.
Na pewno chodziła nerwowo po pokoju, wyobrażała sobie Eve. Ona sama by tak zrobiła. Krążyłaby od ściany do ściany, klęłaby, uroniłaby kilka łez wściekłości. Rzuciłaby czymś, co można by rozbić.
Ku swojemu zadowoleniu, wypatrzyła w przeciwległym kącie odłamki szkła.
A potem nadeszła pora, by działać. Reva ubrała się, wzięła narzędzia. Między atakami furii i przekleństwami obmyśliła plan.
Wyszła z domu po godzinie, nie więcej niż po godzinie od chwili, kiedy otworzyła paczkę.
Eve odwróciła się do telełącza i odtworzyła połączenia z ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Była wśród nich wiadomość od Felicity, nagrana o czternastej zero zero.
„Cześć, Reev. Wiem, jesteś w pracy, ale wolę tam nie dzwonić, po co ci zawracać głowę. Chciałam tylko powiedzieć, że mam dziś superrandkę. Mam nadzieję, że spotkamy się w piątek albo sobotę. Wtedy opowiem ci wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Bądź grzeczna pod nieobecność Blaira, a jeśli już masz coś zbroić, to czekam na dokładną relację. Ciao!”
Eve zrobiła stopklatkę i uważnie przyjrzała się Felicity Kade. lepowa nadziana, elegancka seksbomba. Blondynka o różowej cerze, ostro zarysowanych kościach policzkowych i pełnych, namiętnych ustach. Oczy miała ciemnoniebieskie, wpadające w fiolet, w kąciku lewego widniało małe czarne znamię.
Eve gotowa była się założyć, że ta twarz dużo kosztowała.
To połączenie miało być jej alibi. „Nie dzwoń dziś do mnie, mam randkę. Tak się składa, że z twoim mężem, ale to, czego nie wiesz, nie będzie mogło mi zaszkodzić”.
A przynajmniej tak myślała, kiedy zostawiała tę radosną wiadomość.
Wyraz jej błyszczących z podniecenia oczu wskazywał na to, że Blair Bis-sel był już wówczas przy niej, poza zasięgiem kamery łącza.
A kiedy on sam zadzwonił do domu, o siedemnastej dwadzieścia, postarał się, by na ekranie nie znalazło się nic oprócz jego twarzy. Powieki opadały mu na kocie, zielone oczy, uśmiech wykrzywiający kształtne usta był znużony, podobnie jak głos.
To nagranie lepiej niż zdjęcie z dowodu tożsamości pokazywało, dlaczego Reva się w nim zakochała. Leniwa mimika, seksowny głos, powoli cedzący słowa, wszystko to robiło duże wrażenie.
„Hej, skarbie. Miałem nadzieję, że o tej porze będziesz już w domu. Powinienem był zadzwonić do ciebie na miniłącze. Jestem trochę przymulony po podróży i zmianie stref czasowych. Zaraz padnę, więc nie będziesz mogła mnie złapać. Muszę, po prostu muszę się przespać. Zadzwonię znowu, jak tylko się obudzę.
Tęsknij za mną, skarbie. Wiesz, że ja za tobą tęsknię”.
34 • Rozłączy ich śmierć
Też zapewnił sobie alibi na całą noc, żeby w spokoju pohasać z kochanką. Mimo wszystko to nierozważne. Ryzykowne. To znaczy byłoby, gdyby Re-va mniej mu ufała. A gdyby namierzyła połączenie, jak zrobiłaby to Eve na jej miejscu? A gdyby strzeliło jej do głowy, żeby pojechać tam, gdzie rzekomo miał być?
A gdyby... zdarzyła się jakakolwiek z kilkunastu innych rzeczy, które często powodowały, że romans wychodził na jaw, a niewierny małżonek musiał świecić oczami?
Tyle że w tym przypadku małżonek przypłacił zdradę śmiercią. Dlatego że ktoś śledził kochanków, obserwował ich i wyczekiwał właściwego momentu.
Ale po co?
- Jest komplet sztućców - zameldowała Delia, wchodząc. - Bez noża do chleba.
- Czyżby był to ten sam nóż, który włączyłyśmy do dowodów?
- Tak jest. Sprawdziłam też pamięć autokucharza. Okazuje się, że wczoraj o dziewiętnastej trzydzieści Reva Ewing zamówiła jedną porcję piccaty z kurczaka z sałatką ogrodową, a wcześniej, o siódmej trzydzieści rano, podwójną porcję wafli pszennych i dzbanek kawy.
- Czyli zjedli razem śniadanie, zanim on wyjechał w swoją tak zwaną podróż w interesach, a ona poszła do pracy.
- W pamięci systemu monitoringu zapisane jest, że Reva Ewing weszła sama do domu o osiemnastej dwanaście. Dzwonek u bramy zadzwonił, zgodnie z jej zeznaniem, zaraz po dwudziestej trzeciej. Potwierdziło się też, że wyszła po paczkę, sprawdziła ją skanerem i wniosła do środka.
- Widzę, że nie próżnowałaś.
Delia Peabody uśmiechnęła się z dumą.
- My, detektywi, robimy, co możemy.
- Niedługo będziesz musiała wymyślić nowy tekst.
- A na razie jeszcze przez jakiś miesiąc zamierzam trzy razy dziennie wspominać, że jestem detektywem. Potem mi przejdzie.
- Trzymam cię za słowo. Zabiorę do wydziału elektronicznego dyski z monitoringu i wszystkie telełącza. Jeśli ktoś rzeczywiście wrobił Revę, to musiał znać się na zabezpieczeniach tak dobrze, jak ona.
- Powiedziałaś „jeśli”. Masz wątpliwości?
- Wątpliwości są zawsze.
- No dobrze, tak sobie pomyślałam... i jak dla mnie, nie trzyma się to kupy, ale skoro są wątpliwości... A jeśli ona sama zaaranżowała to tak, by sprawić wrażenie, że ktoś chce ją wrobić? To byłoby wyrachowane, ryzykowne, ale i sprytne.
- Fakt. - Eve zaczęła metodycznie przeglądać szuflady biurka.
- Już o tym pomyślałaś.
- Peabody, my, porucznicy, zawsze myślimy.
- Ale tego nie kupujesz.
- Spójrz na to w ten sposób: jeśli to zrobiła, wszystko jasne. Rozwiązanie sprawy samo wpadło nam w ręce. Nie pozostaje nic innego, tylko napisać ra-
Nora Roberts / J.D. Roob • 35
porty i czekać na rozprawę. Ale jeśli Ewing mówi prawdę, mamy do czynienia z zagadką, jak się patrzy. A ja cholernie lubię zagadki.
Włączyła do dowodów dyski, które zamierzała obejrzeć na komendzie, a oprócz nich kostki pamięci, palmtop i coś, co wyglądało na zniszczoną książkę adresową.
- Wybierz sobie którąś komodę - powiedziała.
Przeszukały sypialnię, poczynając od komód, a na garderobie kończąc. Nie znalazły nic ciekawego oprócz - jak ujęła to Peabody - bielizny dla napalonych małp.
Rozdzieliły się przed drzwiami gabinetów. Eve zajęła się tym, w którym urzędował Blair.
Od razu zauważyła, że jemu trafił się lepszy. Dwa razy większy od pokoju Revy i miał okna wychodzące na kamienny ogród - pewnie zaprojektowany przez Blaira. Pod lustrzaną ścianą stała długa skórzana kanapa koloru słabej kawy, było tu też kino domowe wyposażone w najnowocześniejsze gadżety.
To raczej pokój zabaw dużego dziecka niż pracownia artysty, stwierdziła Eve. Spróbowała włączyć komputer. Nie działał.
Stuknęła go nasadą dłoni, jak zawsze, kiedy miała do czynienia z opornymi maszynami.
- Powiedziałam „komputer, włącz się” - powtórzyła i raz jeszcze podała nazwisko, stopień i numer odznaki, by ominąć standardowe zabezpieczenia.
Ekran pozostawał ciemny, urządzenie milczało.
Ciekawe, pomyślała Eve, chodząc wokół komputera, jakby był uśpionym zwierzęciem. Co takiego Bissel ukrywał tam przed żoną?
Nie spuszczając urządzenia z oczu, wyjęła komunikator i połączyła się z Feeneyem z wydziału elektronicznego.
Jego pomarszczona twarz zbrązowiała od słońca. Ledwie parę dni wcześniej wrócił z wakacji na Bimini i Eve miała nadzieję, że przyjaciel szybko zblednie. Na widok opalonego Feeneya poczuła się... nieswojo.
Przydałoby się też, żeby odrosły mu włosy. Na wyjazd przystrzygł swoją rudawosiwą strzechę zdecydowanie za krótko. Teraz wyglądał, jakby miał na głowie puszysty, ciasny kask.