Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor tej prowokująco zatytułowanej serii książek nie obwołuje się Mesjaszem jakiejś nowej religii. Sfrustrowany dotychczasowym życiem, usiadł pewnego dnia z długopisem w ręku i garścią trudnych pytań w sercu.
W miarę jak spisywał te pytania do Boga, uświadomił sobie, że Bóg mu na nie odpowiada… od razu… na kartce, na której kreśli swoje słowa.
Efekt tego zapisu – daleki od apokaliptycznych wizji czy sekciarskich ekscentryzmów, jakich można by spodziewać się w takich okolicznościach – to tekst pełen zdroworozsądkowej mądrości o tym, jak wieść skuteczne życie, pozostając wiernym sobie samemu i swojej duchowości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Przede wszystkim, zawsze i nieustannie, zwracam się do Źródła wszystkiego, co znalazło się w tej książce, wszystkiego, co składa się na życie – i samego życia.
Dalej pragnę podziękować moim duchowym nauczycielom, do których należą święci i mędrcy wszelkich religii.
Wreszcie, wierzę, że każdy z nas mógłby sporządzić listę osób, których wpływu na nasze życie wręcz nie sposób przecenić; osób, które głosiły nam swą prawdę, dzieliły się z nami swą mądrością, cierpliwie znosiły nasze wady i słabostki; które przejrzały nas na wylot, dostrzegając to, co w nas najlepsze. Osób, które przez swą akceptację, a także w równym stopniu przez swą niezgodę na uznanie w nas tego, czegośmy tak naprawdę dla siebie nie wybrali, przyczyniły się do naszego wzrostu. Dzięki nim staliśmy się w jakiś sposób więksi.
Oprócz mych rodziców, którzy byli dla mnie tym wszystkim, do ludzi tych należą: Samantha Górski, Tara-Jenelle Walsch, Wayne Davis, Bryan Walsch, Martha Wright, Ben Wills Jr., Roland Chambers, Dan Higgs, C. Berry Carter II, Ellen Moyer, Anne Blackwell, Dawn Dancing Free, Ed Keller, Lyman W. Griswold, Elisabeth Kübler-Ross i drogi, drogi Terry Cole-Whittaker.
Gdy serce przepełnia mi wdzięczność za dary, jakie od nich otrzymałem, pragnę wymienić osobę szczególnie mu miłą – Nancy Fleming Walsch, moją pomocniczkę, małżonkę, partnerkę, pełną mądrości, współczucia i miłości, która udowodniła mi, że me najszczytniejsze marzenia o tym, czym może być związek dwojga ludzi, mogą stać się prawdą.
Chciałbym również wyrazić swoje uznanie ludziom, których nigdy nie spotkałem, ale którzy swoim życiem i dziełem wstrząsnęli mną do głębi jestestwa i którym nigdy nie przestaję dziękować za owe wyśmienite chwile, za wgląd w ludzką dolę i za czysty, prosty Lifegefeelkin (sam wymyśliłem to słowo!).
Wiecie chyba, jak to jest, gdy ktoś daje wam posmakować prawdy o życiu, rozkoszować się nią przez cudowną chwilę? Dla mnie rolę tę spełniają artyści, twórcy i odtwórcy, bowiem ze sztuki czerpię natchnienie, tam szukam warunków sprzyjających refleksji i tam też znajduję to, co nazywamy najpiękniejszym wyrazem Boga.
Dlatego chcę podziękować… Johnowi Denverowi, którego piosenki zapadają głęboko w mą duszę i budzą na nowo wiarę w możliwości ludzkiego życia; Richardowi Bachowi, którego utwory sięgają w sam głąb mego życia, opisując wiele doświadczeń, jakie stały się moim udziałem; Barbrze Streisand, której sztuka muzyczna, aktorska i reżyserska ujmuje moje serce za każdym razem, sprawiając, że prawdę odczuwam, a nie zaledwie pojmuję; oraz nieżyjącemu Robertowi Heinleinowi, który w swoich literackich wizjach postawił pytania i przedstawił odpowiedzi w sposób do dziś niedościgły.
Jesteś u progu niecodziennego doświadczenia. Zaraz rozpoczniesz rozmowę z Bogiem. Tak, wiem… to niemożliwe. Tak uważasz (lub tak cię nauczono) – to nie jest możliwe. Można zwracać się do Boga, ale rozmawiać z Nim? Przecież Bóg nie odpowiada, prawda? Przynajmniej nie w formie zwykłego dialogu, jaki prowadzimy na co dzień!
Ja myślałem podobnie. I wtedy przydarzyła mi się ta książka. Dosłownie. Tej książki nie napisałem, ona mi się przydarzyła. Podobnie będzie z tobą, gdy po nią sięgniesz, ponieważ wszystkich nas życie stawia przed prawdą, do której dojrzeliśmy.
Byłoby mi pewnie znacznie łatwiej, gdybym zachował to wszystko dla siebie. Lecz nie taki był tego cel. I chociaż książka ta może postawić mnie w sytuacji dość niewygodnej (na przykład zostanę okrzyczany bluźniercą, oszustem, hipokrytą za to, że nie żyłem zgodnie z tymi prawdami w przeszłości, lub – co gorsza – świętym), nie jest już w mojej mocy zatrzymać bieg wydarzeń. Nie mam zresztą takiej ochoty. Miałem okazję się wycofać, ale tego nie uczyniłem. Postanowiłem zdać się na głos instynktu, odsuwając na dalszy plan przewidywaną reakcję świata na zawarty tu materiał.
Instynkt ten mówi mi, że to nie są bzdury, wytwór rozgorączkowanej wyobraźni duchowej czy wynurzenia człowieka próbującego wynagrodzić sobie chybione życie. Och, rozważałem każdą z tych możliwości – każdą. Dlatego dałem maszynopis do przeczytania kilku przyjaciołom. Wzruszyli się. Popłakali.
Ubawili zawartym w nim humorem. A ich życie, mówili, odmieniło się. To nimi wstrząsnęło, tchnęło w nich nowe siły.
Wielu opowiadało o gruntownej przemianie.
Wtedy nabrałem pewności, że ta książka przeznaczona jest dla każdego i trzeba ją wydać drukiem. Stanowi bowiem wspaniały dar dla tych, którzy prawdziwie łakną odpowiedzi i cenią pytania; którzy ze szczerym sercem, otwartym umysłem i tęsknotą w duszy poszukują prawdy. Czyli właściwie dla każdego z nas.
Książka ta porusza odwieczne zagadnienia życia i miłości, celu i funkcji, ludzi i związków, dobra i zła, grzechu i winy, przebaczenia i odkupienia, ścieżki do Boga i drogi do piekła… słowem, wszystko. Bez osłonek omawia seks, władzę, małżeństwo, dzieci, pracę, zdrowie, „życie po życiu” i „życie przed życiem”… wszystko. Zgłębia wojnę i pokój, wiedzę i ignorancję, ofiarowanie i branie, radość i smutek. Rozpatruje to, co konkretne, i to, co abstrakcyjne, widzialne i niewidzialne, prawdę i nieprawdę.
Można powiedzieć, że stanowi ona „najnowsze słowo Boga”, choć niektórym trudno będzie to przyjąć, zwłaszcza jeśli zakładają, że Bóg od dwóch tysięcy lat milczy, albo jeśli przemawia, to tylko do świętych, nawiedzonych, do kogoś, kto od trzydziestu lat medytuje, albo od dwudziestu lat jest dobry, albo od dziesięciu lat prowadzi dość przyzwoite życie (ja nie zaliczam się do żadnej z tych kategorii).
Prawda jest taka, że Bóg rozmawia z każdym. Dobrym i złym. Bogobojnym i nikczemnym. I z całą resztą pośrodku. Weźmy jako przykład ciebie. Bóg wkraczał w twoje życie na wiele sposobów, a ten stanowi jeden z nich. Czyż nie mówi się: nauczyciel przychodzi, gdy uczeń jest gotowy?
Tym nauczycielem jest niniejsza książka.
Od samego początku byłem przekonany, że rozmawiam z Bogiem. Wprost, osobiście. Niezaprzeczalnie. A Bóg odpowiada na pytania zgodnie z moimi możliwościami pojmowania. To znaczy udziela mi odpowiedzi językiem dla mnie zrozumiałym. Tłumaczy to częste występowanie zwrotów potocznych oraz sporadycznych nawiązań do mych uprzednich doświadczeń życiowych, oraz wcześniej zebranych materiałów z innych źródeł. Wiem teraz, że cokolwiek przytrafiło mi się w życiu, pochodziło od Boga, a obecnie zbiera się w jedną całość i składa na wspaniałą, wyczerpującą odpowiedź na każde pytanie, jakie kiedykolwiek mnie nurtowało.
Już w trakcie tego procesu zorientowałem się, że powstaje z tego książka, która zostanie opublikowana. Otrzymałem nawet szczegółowe pouczenie, że w sumie z rozmów tych wynikną trzy książki:
Pierwsza poświęcona będzie tematom osobistym, głównie występującym w życiu jednostki wyzwaniom i sposobnościom.
Druga zajmować się będzie zagadnieniami geopolitycznymi i metafizycznymi o wydźwięku globalnym oraz zadaniami, którym musi obecnie sprostać świat.
Trzecia poruszać będzie uniwersalne prawdy najwyższego rzędu oraz wyzwania i sposobności, przed jakimi stoi dusza.
Niniejsza książka, pierwsza z cyklu, ukończona została w lutym 1993 roku. Gwoli jasności winienem wyjaśnić, że podczas pisania podkreśliłem pewne wyrazy i zdania, które uderzyły mnie ze szczególną siłą – jak gdyby Bóg nadawał im specjalne znaczenie – i zostały one wyróżnione inną czcionką.
Muszę wyznać, że – po zapoznaniu się z zawartą tu mądrością – jestem zażenowany życiem, jakie prowadziłem, ciągłymi błędami i potknięciami, zachowaniami, za które mi wstyd, oraz pewnymi decyzjami i wyborami, które dla innych zapewne są bolesne i niewybaczalne. Choć szczerze boleję, że odbyło się to kosztem innych, jestem wdzięczny za naukę, jaką dzięki temu wyniosłem, oraz świadomość, że mam jeszcze tyle do nauczenia się. Przepraszam wszystkich za opieszałość w zdobywaniu tej wiedzy. Ale Bóg uczy nas sobie wybaczać, nie poddawać się winie i lękowi, lecz wciąż na nowo – nieustannie – próbować wcielić w życie coraz to wspanialszą wizję.
Wiem, że tego oczekuje od nas wszystkich.
Neale Donald Walsch Central Point, Oregon, 1994
Wiosną1992 roku – mniej więcej w porze świąt wielkanocnych – zdarzyła się w moim życiu niezwykła sytuacja. Przemówił do ciebie Bóg. Przeze mnie. Pozwól, że wyjaśnię.
Przeżywałem wówczas trudne chwile pod względem osobistym, zawodowym i uczuciowym, a moje życie wydawało mi się całkowicie przegrane. Ponieważ od lat miałem w zwyczaju spisywać swe myśli w listach (które z reguły nie trafiały do adresata), sięgnąłem po wysłużony żółty notatnik i zacząłem przelewać swe żale na papier.
Jednak tym razem, zamiast po raz kolejny kierować list do osoby, którą posądzałem o to, że się nade mną znęca, postanowiłem zwrócić się do samego źródła; prosto do naczelnego oprawcy. Napisałem list do Boga.
Był to list naładowany złością i pasją, pełen wyrzutów i zarzutów. Zawarłem w nim też całą listę gniewnych pytań.
Dlaczego moje życie jest nieudane? Czego potrzeba, aby je naprawić? Dlaczego nie znajduję szczęścia w związkach z innymi? Czy nigdy nie będzie mi dane zaznać dobrobytu? I wreszcie – najgorętsze – czym zasłużyłem sobie na życie będące pasmem nieustannych zmagań?
Ku mojemu zdziwieniu, kiedy skreśliłem ostatnie z mych gorzkich „pytań bez odpowiedzi” i chciałem odłożyć długopis, moja ręka zawisła nad kartką papieru, jakby przytrzymywana jakąś siłą. Nagle długopis zaczął sam z siebie się poruszać. Nie miałem pojęcia, co napiszę, ale to za chwilę miało się okazać, więc poddałem się biegowi wydarzeń. Spod pióra wyszło…
Czy naprawdę chcesz wiedzieć, czy tylko dajesz upust emocjom?
Zamrugałem z wrażenia… ale zaraz odpowiedziałem. To również zapisałem.
Jedno i drugie. To jasne, że daję upust emocjom, lecz jeśli na te pytania są jakieś odpowiedzi, to piekielnie mi spieszno je usłyszeć!
„Piekielnie ci spieszno”… do wielu rzeczy. Czy nie przydałaby ci się odrobina „niebiańskiego spokoju”?
Na co odparłem: Co to niby ma znaczyć?
Zanim się spostrzegłem, nawiązał się prawdziwy dialog… ja zaś w mniejszym stopniu pisałem, a bardziej posłusznie notowałem.
Dyktando to zajęło w sumie trzy lata, a ja wtedy nawet nie przeczuwałem, dokąd zmierzamy. Odpowiedzi na przelane na papier pytania pojawiały się dopiero wtedy, kiedy kończyłem pisanie i odganiałem własne myśli. Często padały z taką prędkością, że nie mogłem nadążyć z pisaniem i gryzmoliłem, żeby niczego nie uronić. Kiedy gubiłem trop albo ogarniało mnie uczucie, że te słowa nie przychodzą do mnie z zewnątrz, odkładałem długopis i przerywałem rozmowę, dopóki znów nie naszło mnie natchnienie (niestety, to jedyne słowo, jakie tu pasuje).
Dialog ten toczy się nadal i większa jego część trafiła na karty tej książki… książki będącej zapisem niesamowitej konwersacji, w którą z początku trudno mi było uwierzyć. Później uznałem, że przedstawia wartość czysto osobistą, teraz zaś widzę, że nie była przeznaczona wyłącznie do mojego użytku. Przeznaczona była dla ciebie i każdego, kto zetknie się z tą książką. Gdyż moje pytania są również twoimi.
Chcę, abyś jak najszybciej podjął ten dialog, ponieważ w rzeczywistości liczy się nie moja historia, lecz twoja. To ona przywiodła cię tutaj. To do twoich doświadczeń osobistych ma odniesienie zawarty tu materiał. W przeciwnym razie nie czytałbyś go teraz, w tej chwili.
Zacznijmy więc rozmowę od pytania, które nurtowało mnie od dawna: W jaki sposób przemawia Bóg i do kogo? Oto jaką otrzymałem odpowiedź:
Przemawiam do każdego człowieka. Nieustannie. Rzecz nie w tym, do kogo się zwracam, ale kto mnie słucha.
Zaintrygowany, poprosiłem Boga, aby rozwinął tę myśl. Oto co rzekł:
Najpierw zastąpimy słowo przemawiać innym, na przykład komunikować. To znacznie lepsze, pełniejsze i trafniejsze określenie. Kiedy rozmawiamy ze sobą, natychmiast stajemy się więźniami słów, które niosą ze sobą niesamowite ograniczenia. Dlatego też rzadko używam słów, aby coś przekazać. Najczęściej komunikuję za pośrednictwem uczuć.
Uczucia są mową duszy.
Jeśli chcesz się przekonać, czym naprawdę jest dla ciebie dana rzecz, zwróć uwagę na to, jakie budzi w tobie uczucia.
Poznanie swoich uczuć czasem sprawia trudność, a jeszcze większą trudność sprawia ich akceptacja. Mimo to twoja najwyższa prawda ukryta jest w najgłębszych uczuciach. Chodzi o to, aby do nich dotrzeć. Pokażę ci, jak tego dokonać. Jeszcze raz. Jeśli tego chcesz.
Odparłem, że owszem, pragnę tego, ale w tej chwili bardziej zależy mi na uzyskaniu wyczerpującej odpowiedzi na pierwsze zadane przeze mnie pytanie. Bóg odpowiedział:
Komunikuję również za pomocą myśli. Choć uczucia i myśli często występują razem, różnią się od siebie. Komunikując poprzez myśli, często posługuję się obrazami. Z tego względu myśl stanowi skuteczniejsze narzędzie porozumiewania się niż same słowa.
Oprócz myśli i uczuć wykorzystuję też doświadczenie jako dobitny komunikat.
Jednak kiedy zawiodą uczucia, myśli i doświadczenia, pozostaje mi tylko użyć słów. Ale tak naprawdę słowa są najsłabszym środkiem przekazu, dopuszczają bowiem różne czy wręcz wypaczone interpretacje.
Dlaczego tak się dzieje? Wynika to z samej natury słów: dźwięków, które oznaczają uczucia, myśli i doświadczenia. To tylko symbole. Znaki. Etykietki. Nie są Prawdą. Nie są prawdziwymi rzeczami.
Słowa pomagają zrozumieć. Doświadczenie pozwala wam poznać. Ale pewnych rzeczy doświadczyć nie można. Dlatego dałem wam inne narzędzia poznania, czyli uczucia, a także myśli.
Wy zaś, jak na ironię, tak dalece zawierzyliście Słowu Bożemu, że niemal pomijacie Jego doświadczenie.
W gruncie rzeczy doświadczenie ma dla was tak niską wartość, że kiedy wasze doznanie Boga odbiega od tego, czego was o Nim nauczono, automatycznie przekreślacie doznanie i obstajecie przy słowach, podczas gdy powinno być dokładnie na odwrót.
Doświadczenie i uczucia, jakie żywicie wobec danej rzeczy, stanowią odbicie tego, co faktycznie i intuicyjnie o niej wiecie. Słowa mogą jedynie starać się przedstawić symbolicznie waszą wiedzę i często wprowadzają do niej zamęt.
Takimi zatem posługuję się narzędziami, lecz nie wszystkie uczucia, nie wszystkie myśli, nie wszystkie doświadczenia i nie wszystkie słowa pochodzą ode Mnie.
Wiele wypowiadano słów w Moim imieniu. Za wieloma myślami i uczuciami kryją się przyczyny niebędące Moim bezpośrednim dziełem. A dają one początek mnogim doświadczeniom.
Stajecie przed wyzwaniem, jakim jest odróżnienie Boskich przekazów od danych płynących z innych źródeł. Rozpoznanie ułatwi następująca prosta reguła:
Ode Mnie pochodzi twa Najwyższa Myśl, twe Najtrafniejsze Słowo, twe Najwznioślejsze Uczucie. Reszta pochodzi z innego źródła.
Rozróżnienie przestaje być trudne, gdyż nawet początkujący adept bez kłopotu może określić, co stanowi Najwyższe, Najtrafniejsze, Najwznioślejsze.
Udzielę ci następujących wskazówek:
Myśl Najwyższa to zawsze ta myśl, która niesie radość. Najtrafniejsze Słowa to te, które głoszą prawdę. Najwznioślejsze Uczucie to uczucie zwane przez ciebie miłością. Radość, prawda, miłość.
Te trzy wartości są w istocie zamienne, jedna zawsze prowadzi do drugiej. Nie ma znaczenia, w jakiej kolejności je umieścimy.
Po określeniu, kierując się powyższymi wskazówkami, które komunikaty pochodzą ode Mnie, a które są skądinąd, pozostaje jeszcze pytanie, czy odniosą właściwy skutek.
Większość Moich przekazów mija się z celem. Niektóre dlatego, że wydają się zbyt piękne, aby były prawdziwe. Inne dlatego, że zbyt trudno się do nich zastosować. Wiele zostaje opacznie zrozumianych. Reszta, a tych jest najwięcej, nawet nie zostaje odebrana.
Mym najpotężniejszym przesłaniem jest doświadczenie, a nawet ono jest ignorowane. Szczególnie ono jest ignorowane.
Świat nie znalazłby się w obecnym położeniu, gdybyście po prostu wsłuchali się w to, co mówi doświadczenie. Ignorowanie doświadczenia prowadzi do tego, że stale się ono powtarza, wciąż od nowa. Gdyż nie można udaremnić Mego zamierzenia ani lekceważyć Mojej woli. Moje przesłanie dotrze do ciebie. Prędzej czy później.
Jednak nie będę ci niczego narzucał. Nie zmuszę cię do niczego. Nie po to obdarzyłem ciebie wolną wolą – dałem ci możliwość wyboru – aby ci to kiedykolwiek odebrać.
Będę więc dalej wysyłać te same przekazy, choćby całe tysiąclecia, do każdego zakątka wszechświata, w którym się znajdziesz. Zasypywać cię będę nieustannie Moimi przesłaniami, aż w końcu je przyjmiesz i uznasz za swoje.
Przyjdą do ciebie w stu różnych postaciach, w tysiącu chwil, w ciągu miliona lat. Nie możesz ich przeoczyć, jeśli naprawdę słuchasz. Nie możesz ich zbyć, kiedy raz naprawdę ich wysłuchasz. W ten sposób nawiąże się na dobre porozumienie między nami. W przeszłości bowiem tylko mówiłeś do Mnie, modliłeś się, błagałeś, nalegałeś.
A teraz będę mógł Ja przemówić do ciebie, jak to czynię tutaj.
Skąd jednak mogę wiedzieć, że te słowa pochodzą od Boga? Może to tylko moja wybujała wyobraźnia?
A jaka to różnica? Czy nie pojmujesz, że równie dobrze mógłbym posłużyć się twą wyobraźnią? Tym czy innym sposobem ześlę na ciebie właściwe myśli, słowa czy uczucia, w dowolnej chwili, odpowiednio dobrane do postawionego celu.
Poznasz, że to Moje słowa, gdyż sam z siebie nigdy z taką jasnością się nie wyrażałeś. Gdybyś potrafił z taką jasnością odpowiedzieć na te pytania, wcale byś ich nie zadawał.
Z kim komunikuje się Bóg? Czy są jacyś szczególni ludzie?
Szczególne czasy?
Wszyscy ludzie są szczególni, każda chwila jest wyjątkowa. Żaden człowiek i żaden czas nie jest wywyższony. Wielu pragnie wierzyć, że Bóg porozumiewa się w specjalny sposób i tylko z wybranymi. Zwalnia to ogół ludzi z odpowiedzialności wysłuchania Mojego przesłania, a nawet odebrania go; sprawia, że wierzymy na słowo, na cudze słowo. Nie musisz się we Mnie wsłuchiwać, gdyż uznałeś, że inni już wysłuchali, co mam do powiedzenia na każdy temat, więc teraz masz ich do słuchania.
Zdając się na to, co inni mają do powiedzenia o Mnie, nie potrzebujesz w ogóle myśleć.
To głównie z tego powodu tylu ludzi nie dopuszcza do siebie Moich przekazów. Akceptując to, że Moje przekazy docierają bezpośrednio do ciebie, stajesz się odpowiedzialny za ich zrozumienie. O wiele wygodniej jest uznać interpretacje innych (choćby nawet żyli dwa tysiące lat temu), niż samemu starać się odczytać wiadomość, którą mogę ci przekazywać nawet w tej chwili.
Niemniej zapraszam cię do skorzystania z nowego sposobu komunikacji z Bogiem. Komunikacji obustronnej. Prawda jest jednak taka, że to ty zaprosiłeś Mnie. Ja przybyłem w tej postaci, w tej chwili, w odpowiedzi na twoje wołanie.
Dlaczego niektóre jednostki, Chrystus na przykład, odbierają więcej Twoich przekazów niż pozostali?
Ponieważ niektórzy ludzie są gotowi naprawdę słuchać. Szczerze słuchają i pozostają otwarci nawet na to, co wydaje się straszne, zwariowane czy błędne.
Mamy słuchać Boga, nawet kiedy to, co mówi, wydaje się błędne?
Szczególnie wtedy. Jeśli myślisz, że masz we wszystkim słuszność, to po co komu Bóg?
Dalej, ruszaj w świat i działaj, opierając się na całej swojej wiedzy. Ale weź pod uwagę, że wszyscy tak postępujecie od niepamiętnych czasów. I zobacz, do czego doprowadziliście ten świat. Niewątpliwie coś przeoczyliście. Rzecz jasna, jest coś, czego nie rozumiecie. To, co rozumiecie, siłą rzeczy wydaje się wam „słuszne”, ponieważ tym słowem określacie coś, z czym się zgadzacie. To, co wam umknęło, musi więc z początku wydać się wam „błędne”.
Jedyna droga naprzód zaczyna się od postawienia sobie pytania: „Co by się stało, gdyby wszystko, co uważałem za «błędne», w rzeczywistości było‚ «słuszne»?”. Te sytuacje zna każdy wybitny naukowiec. Kiedy coś nie wychodzi, uczony odrzuca dotychczasowe założenia i zaczyna od nowa. Wielkie odkrycia dokonywane są dzięki gotowości, umiejętności uznania, że się błądzi. Tego właśnie potrzeba tutaj.
Nie możesz poznać Boga, póki nie przestaniesz sobie wmawiać, że już go znasz. Nie możesz usłyszeć Boga, póki tkwisz w przekonaniu, że już go usłyszałeś.
Nie mogę przekazać ci Mojej Prawdy, dopóki nie przestaniesz zasypywać Mnie swoją.
Ale moja prawda o Bogu pochodzi przecież od Ciebie.
Kto tak twierdzi?
Inni.
Jacy inni?
Przywódcy. Duszpasterze. Rabini. Księża. Książki. Biblia, na miłość Boską!
To nie są wiarygodne źródła.
Nie są?
Nie.
To w takim razie co jest wiarygodnym źródłem?
Słuchaj swoich uczuć, swych Najwyższych Myśli. Wsłuchaj się w to, co mówi ci doświadczenie. Ilekroć odbiegać będą od tego, co głoszą twoi nauczyciele, książki, zapomnij o ich słowach. Słowa są najbardziej zawodnym posłańcem Prawdy.
Tyle chciałbym Ci powiedzieć, o tyle rzeczy zapytać, że nie wiem, od czego zacząć.
Na przykład, dlaczego nie objawiasz się ludziom? Jeśli Bóg rzeczywiście istnieje i Ty Nim jesteś, dlaczego nie objawisz się tak, abyśmy wszyscy mogli zrozumieć?
Czyniłem to wiele razy. I w tej chwili objawiam się też.
Nie, mnie chodzi o objawienie się w sposób niepodważalny, taki, któremu nie można zaprzeczyć.
Czyli jaki?
Ukazując mi się tu i teraz.
Właśnie to robię.
Gdzie?
Gdziekolwiek spojrzysz.
Nie, mam na myśli niepodważalny sposób, tak aby nikt nie mógł temu zaprzeczyć.
Jak to miałoby wyglądać? W jakiej postaci czy formie twoim zdaniem powinienem się ukazać?
W swej prawdziwej.
To jest niemożliwe, ponieważ nie mam zrozumiałej dla was formy. Mógłbym przybrać postać dla was pojmowalną, ale wówczas każdy uznałby, że miał do czynienia z jedyną prawdziwą postacią Boga, a nie po prostu z jedną z wielu możliwych.
Ludzie skłonni są raczej wierzyć, że jestem taki, jakim Mnie postrzegają, aniżeli takim, jakiego Mnie nie znają. Ale Jam jest Byt Niewidzialny, nie należy utożsamiać Mnie z tym, jakim mogę się objawiać w danej chwili. W pewnym sensie Jam Jest, Który Nie Jest. To właśnie z tego niebytu wyłaniam się i do niego powracam.
Mimo to kiedy ukazuję się w tej czy innej formie – dla ludzi zrozumiałej – przypisuje mi się tę postać po wsze czasy.
A gdybym przybył do innych pod zmienioną postacią, ci pierwsi powiedzieliby, że wcale się tym drugim nie ukazałem, ponieważ wyglądałem inaczej niż za pierwszym razem i co innego mówiłem – więc to nie mogłem być Ja.
Widzisz więc, że nie ma znaczenia, w jaki sposób czy w jakiej postaci się objawiam – nigdy objawienia te nie będą niepodważalne, bez względu na to, jaki sposób wybiorę i jaką postać przyjmę.
Lecz gdybyś zrobił coś, co ponad wszelką wątpliwość zaświadczyłoby, kim naprawdę jesteś…
Znaleźliby się tacy, którzy powiedzieliby, że to diabelska sprawka albo po prostu czyjś wymysł. Każda przyczyna byłaby dobra, byle tylko nie Ja.
Gdybym objawił się jako Wszechmogący Bóg, Król Nieba i Ziemi, i na dowód tego przeniósłbym góry, powiedziano by: „To dzieło Szatana”.
I tak powinno być. Albowiem Boskość nie jest dostępna oglądowi z zewnątrz, Bóg objawia się tylko na polu doświadczenia wewnętrznego. Jeśli wewnętrzne doświadczenie odsłoniło Boga, zewnętrzny ogląd staje się zbyteczny. Jeśli zaś konieczny jest ogląd z zewnątrz, niemożliwe staje się doświadczenie wewnętrzne.
Toteż prośba o objawienie tym samym je wyklucza, albowiem akt ten jest zarazem stwierdzeniem, że objawienia nie ma; że Bóg nie ukazuje nam w tej chwili żadnego swojego aspektu. Tego rodzaju stwierdzenie pociąga za sobą odpowiednie doświadczenie. Myśl bowiem, podobnie jak słowo, jest twórcza, a współdziałając ze sobą, myśl i słowo skutecznie powołują do istnienia twoją rzeczywistość. Doświadczysz zatem braku objawienia, gdyż gdyby Bóg się objawiał, nie prosiłbyś Boga o to.
Czy to znaczy, że nie mogę prosić o coś, czego pragnę? Czy chcesz powiedzieć, że modlitwa o coś w gruncie rzeczy to od nas odsuwa?
Pytanie to ponawiano przez wieki – i za każdym razem otrzymywano odpowiedź. Mimo to wyście jej nie słyszeli, a jeśli nawet, nie dalibyście jej wiary.
Posługując się współczesnym językiem, współczesnymi kategoriami, można odpowiedzieć na to pytanie następująco:
Nie otrzymasz tego, o co prosisz, i nie możesz mieć tego, czego pragniesz. A to dlatego, że twoja prośba jest stwierdzeniem braku. Mówiąc, że czegoś chcesz, przyczyniasz się do zaistnienia w twojej rzeczywistości dokładnie tego doświadczenia – chcenia.
Modlitwą prawidłową jest więc nie modlitwa błagalna, lecz dziękczynna.
Gdy dziękujesz Bogu zawczasu za to, czego z własnego wyboru pragniesz zaznać w swym doświadczeniu, przyznajesz, że w istocie ono już jest. Dziękczynienie kryje w sobie ogromną moc; stanowi potwierdzenie, że zanim zdążyłeś spytać, otrzymałeś ode mnie odpowiedź.
Toteż nie proś. Bądź wdzięczny.
Ale jeśli z góry podziękuję za coś Bogu, a to się nie spełni? Może to wywołać rozczarowanie, gorycz.
Wdzięczności nie wolno stosować jako narzędzia do manipulowania Bogiem. Nie można wywieść w pole siebie samego. Umysł zna twe prawdziwe myśli. Jeśli mówisz: „Dziękuję Ci, Boże, za to i za to”, zachowując pełną świadomość, że w twej obecnej rzeczywistości tej rzeczy nie ma, to nie posądzasz chyba Boga o to, że będzie tego nieświadomy i dla ciebie ją ześle.
Bóg wie to, co ty wiesz, a to, co wiesz, stanowi twoją rzeczywistość, a przynajmniej to, co się wydaje nią być.
Jak więc mogę być wdzięczny za coś, czego, jak wiem, w moim życiu nie ma?
To kwestia wiary. Choćbyś nawet miał wiarę wielkości ziarna gorczycy, góry przeniesiesz. Wiesz, że to jest, ponieważ Ja rzekłem, że jest; ponieważ ja odpowiedziałem ci, zanim Mnie zapytałeś; ponieważ na wszelkie możliwe sposoby, ustami każdego nauczyciela, jakiego wymienisz, mówiłem i mówię ci, że cokolwiek wybierzesz, wybierając w Imię Boże, tak też się stanie.
Ale tylu ludzi skarży się, że ich modlitwy nie zostały wysłuchane.
Żadna modlitwa – a czym jest modlitwa, jeśli nie żarliwym stwierdzeniem stanu rzeczy – nie pozostaje bez odpowiedzi. Każda modlitwa, tak jak myśl, uczucie, stwierdzenie, ma charakter twórczy. W zależności od tego, z jaką żarliwością uznajemy ją za prawdę, w takim stopniu ucieleśni się ona w twoim doświadczeniu.
Kiedy ktoś mówi, że jego modlitwa nie została wysłuchana, to w rzeczywistości zadziałała najbardziej żarliwa myśl, słowo czy uczucie. Musisz bowiem wiedzieć – i w tym cała tajemnica – że decyduje myśl ukryta pod inną myślą; to ona jest główną sprężyną.
Jeśli więc modlisz się i błagasz, szansę na doświadczenie tego, co dla siebie wybrałeś, są nikłe, gdyż główną sprężyną każdej prośby jest myśl, że nie masz tego, czego pragniesz. Ta ukryta myśl staje się twoją rzeczywistością.
Przezwyciężyć tę myśl może wyłącznie myśl mocno osadzona w wierze, że o cokolwiek prosicie, Bóg niezawodnie to ześle. Tylko niewielu ludzi ma taką wiarę.
Modlitwa staje się łatwiejsza, kiedy wiarę, iż Bóg spełni każdą naszą prośbę, zastąpi intuicyjne zrozumienie, że proszenie o cokolwiek nie jest konieczne. Wówczas modlitwa samoistnie przemieni się w dziękczynienie. Zamiast prośbą, będzie wyrazem wdzięczności za to, co jest.
Mówiąc, że modlitwa jest stwierdzeniem istniejącego stanu rzeczy, sugerujesz, że Bóg nie robi nic; że to, cokolwiek nastąpi potem, wynika z samego aktu modlitwy?
Jeśli wyobrażasz sobie Boga jako wszechmogącą istotę, która słucha wszystkich modlitw, jedne przyjmuje, inne odrzuca, a jeszcze inne odkłada na bardziej sprzyjający czas, jesteś w błędzie. Jakimi zasadami by się przy tym kierował?
Jeśli sądzisz, że to Bóg jest twórcą i sprawcą wszystkiego, co się w twoim życiu dzieje, grubo się mylisz.
Bóg nie tworzy, lecz przygląda się twojemu życiu. Chętnie ci pomoże, ale nie w sposób zgodny z twoimi oczekiwaniami.
Nie jest zadaniem Boga wpływać na warunki czy okoliczności twojego życia. Bóg stworzył ciebie na obraz i podobieństwo Boga. Ty dokonałeś reszty za sprawą mocy, jaką nadał ci Bóg. Bóg puścił w ruch proces życia, lecz wyposażył cię w wolną wolę, abyś mógł postępować w życiu, jak uznasz za stosowne.
Pod tym względem twoja wola jest dla ciebie wolą Boga.
Robisz ze swoim życiem to, co ci się podoba, a ja to akceptuję.
Oto pierwsze wielkie złudzenie, w jakie popadliście: że Boga obchodzą wasze poczynania.
Mnie jest wszystko jedno, co robicie, i trudno wam się z tym pogodzić. Ale czy ty przejmujesz się tym, co robią twoje dzieci, kiedy wysyłasz je, aby się pobawiły? Czy to ma znaczenie, czy bawią się w berka, czy chowanego? Nie, ponieważ wiesz, że nic im nie grozi. Umieściłeś je w otoczeniu, które uznałeś za przyjazne i bezpieczne.
Oczywiście, zawsze będziesz miał nadzieję, że nie zrobią sobie krzywdy. A jeśli spotka je coś złego, zadbasz o ich uleczenie, zapewnisz im na powrót poczucie bezpieczeństwa, postarasz się, aby były szczęśliwe, i pozwolisz im znowu wyjść się pobawić. Ale będzie dla ciebie bez różnicy, jaką wybiorą zabawę.
Powiesz im jednak, jakie zabawy są niebezpieczne. Ale nie możesz ich od tego powstrzymać. Na zawsze. Przez całe życie aż do śmierci. To nie w twojej mocy; wie o tym każdy mądry rodzic. Mimo to obchodzi go wynik końcowy. I na tym polega dychotomia – nie dbanie o sam proces, a głębokie przejmowanie się rezultatem – która charakteryzuje postawę Boga.
Lecz Bóg w pewnym sensie nie przejmuje się nawet ostatecznym rezultatem, gdyż jest on już przesądzony.
Oto kolejne wielkie złudzenie człowieka: że końcowy wynik życia jest niepewny.
To zwątpienie w ostateczny rezultat zrodziło strach, twego najgorszego wroga. Jeśli wątpisz bowiem w ostateczny wynik, podajesz tym samym w wątpliwość samego Stwórcę. A jeśli wątpisz w Boga, skazany jesteś na życie w ciągłym strachu.
Jeśli podajesz w wątpliwość zamierzenia Boga – i zdolność Boga do ich spełnienia – to jak możesz choć na chwilę się odprężyć? Jak możesz znaleźć prawdziwy spokój?
Bóg ma moc urzeczywistniania swych zamiarów. Jednak ty nie chcesz bądź nie możesz w to uwierzyć (mimo że twierdzisz, iż Bóg jest wszechpotężny), dlatego powołałeś do życia w swojej wyobraźni moc równą Boskiej, aby przeciwstawiła się woli Boga. Stworzyłeś mit „diabła” i wymyśliłeś nawet, że Bóg prowadzi z nim wojnę (w przekonaniu, że Bóg rozwiązuje problemy na twój sposób). Wreszcie posunąłeś się nawet do przypuszczenia, że Bóg może przegrać.
Wszystko to jawnie zaprzecza temu, co, jak twierdzisz, wiesz o Bogu, ale to nic nie szkodzi. Żyjesz swym złudzeniem i podsycasz swój strach, a wszystko to bierze się ze zwątpienia w Boga.
A gdybyś podjął nowe postanowienie? Jaki byłby wynik?
Powiem ci: żyłbyś na podobieństwo Buddy. Jezusa. Każdego ze swych ukochanych świętych.
Ale nikt by ciebie nie zrozumiał, tak jak większości tych świętych. Ty próbowałbyś wytłumaczyć im, na czym polegają odczuwane przez ciebie spokój ducha, radość, wewnętrzne uniesienie, a oni słuchaliby, ale w gruncie rzeczy nic by nie usłyszeli. Staraliby się odtworzyć twoje słowa i dodaliby sporo od siebie.
Dziwiliby się, jak osiągnąłeś to, czego oni sami nie potrafią. I tak zrodziłaby się w nich zazdrość. Zawiść przerodziłaby się w złość, a w swym gniewie usiłowaliby ci wmówić, że to ty nie rozumiesz Boga.
Staraliby się odebrać ci radość, a gdyby to się nie powiodło, w swej zajadłości nastawaliby na ciebie otwarcie. A gdybyś powiedział im, że to nie ma znaczenia, że nawet śmierć nie zakłóci twej radości ani nie zmąci twojej prawdy, z pewnością by ciebie zabili. Wtedy jednak, widząc, z jakim spokojem przyjmujesz śmierć, obwołaliby ciebie świętym i znów pokochali.
Leży bowiem w naturze ludzi, że kochają, niszczą i na nowo kochają to, co cenią najwyżej.
Dlaczego? Dlaczego tak jest?
Wszystkie ludzkie postępki w gruncie rzeczy wynikają ze strachu lub z miłości. Tak naprawdę istnieją tylko te dwa uczucia – dwa słowa w mowie duszy. Stanowią one przeciwne bieguny całego Mego stworzenia, a także świata, w jakim żyjesz.
Rozpiętość między tymi dwoma punktami, Alfa i Omega, pozwala zaistnieć systemowi zwanemu przez ciebie rzeczywistością względną. Bez nich, bez tych dwóch idei, niemożliwa jest żadna inna idea.
Każda ludzka myśl, każde działanie, zakorzenione są albo w strachu, albo w miłości. Nie ma innej motywacji, a wszelkie inne pojęcia to tylko pochodne tych dwóch biegunowo różnych idei. To po prostu różne wersje, różne ujęcia tego samego tematu.
Zastanów się nad tym głębiej, a przekonasz się, że to prawda. To właśnie nazywam główną sprężyną – myśl płynącą albo z miłości, albo ze strachu. To myśl ukryta za myślą ukrytą za inną myślą. To pierwotna myśl. Pierwotna siła. Energia napędowa motoru ludzkiego doświadczenia.
Stąd właśnie bierze się powielanie doświadczeń; to dlatego ludzie wpierw kochają, później niszczą i znów kochają: zawsze następuje zwrot od jednego uczucia do drugiego. Miłość ustępuje lękowi, który ustępuje miłości, i tak w kółko…
… a przyczyną jest przede wszystkim fałszywe przekonanie – uznawane za prawdę o Bogu – że Bogu nie można ufać; że na miłości Boga nie można polegać; że Jego życzliwość obwarowana jest warunkami; że w związku z tym ostateczny rezultat jest niepewny. Jeśli bowiem nie możesz polegać na miłości Boga, to na czyją miłość możesz liczyć? Jeśli Bóg wycofuje się, odsuwa od ciebie, kiedy nie postępujesz odpowiednio, czyż nie uczyni tego zwykły śmiertelnik?
…Toteż nic dziwnego, że w chwili, kiedy ślubujesz najszczytniejszą miłość, wydajesz siebie na pastwę najbardziej podstępnego strachu.
Wszak zaraz gdy wypowiesz słowa miłości, zaczynasz się bać, czy zostaną odwzajemnione. A gdy zostaną odwzajemnione, zaczynasz się bać, że utracisz miłość, którą właśnie znalazłeś. Więc będziesz starał się temu zapobiec – uchronić się przed stratą – tak jak starasz się zapobiec utracie Boga.
Lecz gdybyś wiedział, Kim W Istocie Jesteś – najdoskonalszym, najwspanialszym, najbardziej godnym podziwu tworem Boga – strach nie miałby do ciebie dostępu. Albowiem któż odrzuciłby coś tak znakomitego? Nawet Bóg nie mógłby nic zarzucić takiej istocie.
Ale skoro nie wiesz, Kim Jesteś W Istocie, uważasz się za coś znacznie gorszego. A skąd bierze się to przeświadczenie o własnej niedoskonałości? Od jedynych osób w świecie, którym we wszystkim wierzymy – od rodziców. Od matki i ojca.
Ich bowiem kochacie najbardziej. Dlaczego mieliby was okłamywać? A przecież powtarzali wam, że za dużo w was tego, a za mało czego innego. Przypominali, że dzieci i ryby głosu nie mają. Czasem nawet gasili kipiącą w was radość życia i namawiali do wyrzeczenia się wybujałych marzeń.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki