Skazanie - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Skazanie ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Po odzyskaniu prawa do wykonywania zawodu Joanna Chyłka liczy na podjęcie głośnej obrony, która wprowadzi jej karierę z powrotem na odpowiednie tory. Otrzymuje jednak sprawę, którą nikt inny nie chciał się zająć – w dodatku po raz pierwszy to ona ma wystąpić w charakterze oskarżyciela subsydiarnego.

Zgłasza się do niej matka dziewczyny, której śmierć została zakwalifikowana jako samobójstwo. Twierdzi, że ma dowody, że jej córka nie odebrała sobie życia, a mimo to kolejni prokuratorzy wciąż umarzają postępowanie. Prawniczka szybko dostrzega, że doszło nie tylko do uchybień proceduralnych, ale także manipulacji.

Jednocześnie Chyłka musi nawigować po nieznanych wodach życia osobistego – trwają przygotowania do ślubu, a ona po latach decyduje się nawiązać kontakt z matką.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 23 min

Lektor: Karolina Gorczyca
Oceny
4,5 (3994 oceny)
2679
831
356
105
23
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jkluleta1976

Dobrze spędzony czas

Z lektorką ta książka była trochę męką. Krzysztof Gosztyła chyba osiągnął mistrzostwo w czytaniu Chyłki i nic tego nie zmieni.
170
Rysiarys

Dobrze spędzony czas

Dziwię się że ktoś miał odwagę nagrać audiobooka. "Skazanie" wiedząc z jakim mistrzostwem uczynił to wcześniej pan Krzysztof Gosztyła
Adella60
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Książka ok. Lektor nie bardzo nadaje się na Chyłkę. Ma za mało "jaj" w głosie.
90
jony777

Nie polecam

lektor tragedia słuchać się tego nie da !
80
AgataKociemba1983

Całkiem niezła

pierwszy raz zmęczyłam się czytając Chyłkę🤨
80



 

 

 

 

Copyright © Remigiusz Mróz, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktorka prowadząca: Monika Długa

Marketing i promocja: Greta Sznycer, Joanna Zalewska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Zuza Krajewska / Warsaw Creatives

Fotografie na okładce:

© Asparuh Stoyanov / Adobe Stock

© Nejron Photo/Shutterstock

© LifetimeStock/Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67176-27-9

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Krzysztofowi Gosztyle,

z podziękowaniem za lata znakomitej interpretacji

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Testibus, non testimoniis creditur

Należy wierzyć świadkom, a nie ich zeznaniom

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Światowa Dominacja

 

1

 

Salon sukni ślubnych, ul. Nowogrodzka

 

 

Przyglądanie się sobie w lustrze zdaniem Chyłki świadczyło o tym, że żyje się raczej dla innych niż dla siebie. Nigdy nie poświęcała temu wiele uwagi, nie interesowało jej przesadnie, w jaki sposób widzą ją inni. Ci, którzy wydawali osąd na tej podstawie, nie byli warci jej zainteresowania.

Nigdy więc nie sądziła, że spędzi tyle czasu w jakiej­kolwiek przymierzalni. A już szczególnie nie w salonie sukien ślubnych – ostatnim miejscu, gdzie spodziewała się trafić.

Teraz jednak we wszystkim brała pod uwagę nie tylko siebie, ale także kogoś innego.

Przesunęła wzrokiem po długiej sukni z rozłożystym dołem i mocno podkreśloną talią, a potem zaklęła cicho i sięg­nęła po komórkę. Nie zamierzała znosić tego koszmaru sama, kiedy od dzielenia podobnych ciężarów miała swojego człowieka.

– Co jest, trucizno? – rzucił Kordian.

– Zrywam zaręczyny.

– Aha.

– Mówię poważnie, Zordon – odparła, lekko obracając się ze wzrokiem utkwionym w lustrze. – Ślub odwołany.

– I dlaczego tym razem?

– Bo mam tego dosyć. Przymierzam siódmą kieckę w ciągu godziny.

– Musisz świetnie się bawić.

– Zamknij japę.

Usłyszała ciche siorbnięcie, zerknęła na godzinę i uznała, że Zordon niedawno zjechał na parter Skylight, żeby napić się latte. Pewnie jakiegoś sezonowego, z dużą ilością aromatów i nikłą zawartością kofeiny.

– Czyli żadnych postępów? – spytał.

– Żadnych. W poprzednich wyglądałam, jakbym po pijaku zawinęła się w firankę, a w aktualnej, jakbym włożyła na siebie ozdobny biały klosz. To jest jakiś, kurwa, cyrk.

– Może w takim razie…

– Nie ma mowy, żebym w tym paradowała.

– W porządku, ale…

– I nie mam zamiaru przymierzać ani jednej więcej.

W słuchawce rozległo się ciche chrząknięcie.

– Dla mnie mogłabyś przyjść nawet w worku na ziemniaki – odparł Oryński. – I tak bym…

Rozłączyła się, położyła komórkę na niewielkiej półce, a potem jeszcze raz się obróciła, krzywiąc się coraz bardziej. W końcu rozsunęła zasłonę i wyszła na zewnątrz.

Magdalena zareagowała na jej widok dokładnie tak samo jak przy sześciu poprzednich razach. Oczy jej się zaświeciły, dłonie mimowolnie uniosły do ust. Zanim jednak je otworzyła, Joanna ostrzegawczo podniosła rękę.

– Ani słowa.

– Ale wyglądasz…

– Jakbym się odjebała na bal przebierańców.

– Właściwie to twój ślub, więc…

– Więc nie ma powodu do świętowania – ucięła szybko Chyłka, marząc już tylko o tym, by ściągnąć tę suknię, a potem narzucić na siebie koszulkę z Eddiem i skórzaną kurtkę, w których przyszła. – Potrzebuję czegoś czarnego.

– Rozmawiałyśmy już o tym.

Joanna rozejrzała się za kobietą z obsługi, która była tak przymilna i uprzejma, że właściwie można by ją dodawać do latte Zordona zamiast cukru. W końcu ekspedientka zorientowała się, że klientka jej wypatruje, i podeszła szybkim krokiem.

Otaksowała ją profesjonalnym spojrzeniem, kiwając głową z satysfakcją.

– Wygląda pani wprost cudownie – oceniła. – Ta suknia ma przepiękny, długi tren, który idealnie do pani pasuje i rozświetla pani urodę. Ta niegniotliwa tkanina marchiano naprawdę robi wrażenie, prawda? Zrobimy jeszcze podszewkę pod ten półprzezroczysty gorset, żeby czuła się pani bardziej komfortowo. W tej chwili z tyłu jest zamek, ale jeśli pani woli, możemy zmienić go na wiązanie.

Chyłka milczała, a pracowniczka salonu wydawała się coraz bardziej zachwycona tym, jak wygląda klientka. W pewnym momencie zaczęła sprawiać wrażenie, jakby brakowało jej słów, by to opisać.

– Jest naprawdę pięknie dopasowana do pani figury i osobowości – dodała.

– Cycki mi wystają.

Kobieta lekko potrząsnęła głową.

– Możemy oczywiście zmniejszyć dekolt – oznajmiła szybko. – I moim zdaniem idealny będzie długi welon z perełkami, jak pani sądzi?

– Sądzę, że chyba panią…

– O, wiem! – rzuciła pracowniczka, zupełnie nieświadoma, czego właśnie uniknęła. – Rękawki z linii Glow. Miała pani okazję je obejrzeć? Będą się świetnie komponowały z całością.

– Powiem pani, co się świetnie skomponuje.

– Tak?

Magdalena kaszlnęła cicho i szybkim krokiem podeszła do kobiety.

– Jaka jest cena? – zapytała.

– Jedenaście tysięcy.

– Co? – rzuciła Joanna. – Za ten pieprzony abażur?

Rozmówczyni natychmiast spoważniała, jakby urażona.

– Wie pani, to droga tkanina…

– Z czego? Rzęs jednorożców?

– Sprowadzaliśmy ją na zamówienie prosto z Mediolanu. Suknię zaprojektował znany designer, jest to produkt najwyższej jakości. Mogę oczywiście pokazać pani inne, jeśli…

– Daj mi jakąś czarną.

– Słucham?

– W tym nie weszłabym nawet na plan reklamy Princessy – odparła Chyłka, przesuwając dłońmi po rozłożystej dolnej części. – Macie jakąś w czerni czy nie?

– Naprawdę chciałaby pani iść do ślubu w…

– Nie tylko chciałabym, ale powinnam. Złożę tam na ołtarzu swoją wolność i zacznę żałobę, która skończy się dopiero, kiedy odwalę kitę. Trzeba się umartwiać, a nie świętować.

Kobieta wydawała się niepewna, czy klientka jej przypadkiem nie podpuszcza. Zerknęła na stojącą obok Magdalenę, jakby to ona była jedyną normalną osobą w pomieszczeniu.

– Mogłybyśmy chociaż rzucić okiem?

– Cóż… to raczej niespotykane, żeby…

– Nie opowiadaj bzdur – ucięła Joanna. – Kristen Bell poszła na ślub cała w czerni. Tak samo Sarah Jessica Parker. Avril Lavigne, Ellen Pompeo i Tina Turner też.

Magda odwróciła się do siostry i uniosła brwi.

– Widzę, że się przygotowałaś – rzuciła.

Zanim którakolwiek z kobiet zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, rozległ się dźwięk cichego dzwoneczka u drzwi, a te otworzyły się na oścież. Do środka wszedł Kormak, sprawiając wrażenie nieco zagubionego, jakby nie dowierzał, że trafił we właściwe miejsce.

Objął wzrokiem pomieszczenie, a potem utkwił go w Chyłce i zamarł z otwartymi ustami.

– To pan młody? – odezwała się pracowniczka salonu.

– Nie ubliżaj mi – odparła Joanna pod nosem, podchodząc do niego. – Co tu robisz, chudzielcu?

– Ja…

– Ty.

Wciąż nie odpowiadał, a Chyłka położyła ręce na talii.

– Wyglądasz…

– Jakbym zaraz miała zacząć kręcić się w kółko do jakiejś melodyjki – powiedziała. – A ty nie lepiej. Po co tu przylazłeś? Zordon cię wysłał?

Kormak zamrugał nerwowo.

– Nie – odparł. – Mam sprawę.

– I nie mogła poczekać, aż ściągnę z siebie tę konstrukcję?

– Nie do końca, bo ta sprawa czeka na zewnątrz.

Szczypior obrócił się przez ramię, a Joanna zerknęła w kierunku drzwi. Zobaczyła tylko wątłą starszą kobietę, która stała tyłem do wejścia i obejmowała się ramionami.

– Wiedziałam, że Anka postarzeje się przez związek z tobą, ale nie przypuszczałam, że aż tak.

– To matka mojej znajomej. Może kojarzysz, Julki Byszkiewicz.

Joanna zmrużyła lekko oczy. Nazwisko coś jej mówiło, ale nie przypominała sobie, by kościotrup wcześniej go używał.

– Mówiłem ci o niej.

– Widocznie nie słuchałam.

– To ta, która się zabiła parę miesięcy temu – odparł cicho Kormak.

Chyłka krótkim skinieniem głowy potwierdziła, że pamięta. Szczypior rzeczywiście o tym wspominał, choć chyba specjalnie się nie rozwodził.

– Tyle że jej matka twierdzi, że to nie było samobójstwo – dodał.

– Jak każdy rodzic w podobnej sytuacji.

– Ale mówi, że ma dowody, i…

– Jakie dowody?

– Twarde.

– I co? Widziałeś je?

– Nie – przyznał. – Ale nawet bez nich udało jej się mnie przekonać, że Julka nie odebrała sobie życia. Jej zdaniem została zamordowana.

Joanna westchnęła cicho, przyglądając się Kormakowi. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli głęboko w coś wierzy, to ma ku temu podstawy. W tej chwili ewidentnie tak było.

– I dlaczego przychodzisz z tym do mnie? – rzuciła.

– Bo jej matka chce, żebyś to ty znalazła sprawcę i go oskarżyła.

Chyłka poprawiła dekolt, podciągając go nieco. Przez lata ludzie przychodzili do niej z różnymi absurdalnymi pomysłami, ale tego się nie spodziewała.

– Jak ostatnio sprawdzałam, byłam adwokatem, a nie prokuratorem – odparła. – Wprawdzie ze świeżo odzyskanym prawem do wykonywania zawodu, ale jednak.

– No tak, ale…

– Nie oskarżamy ludzi. Bronimy ich.

– Tyle że ona była już wszędzie – powiedział chudzielec. – Prokuratura za każdym razem odmawiała wszczęcia śledztwa.

– To niech złoży do sądu zażalenie na postawie artykułu trzysta sześć, paragraf jeden, Kodeksu postępowania karnego.

– Eee… chyba już złożyła. To znaczy zrobiła wszystko, co się dało zrobić. Wyczerpała całą drogę prawną.

Joanna nie była co do tego przekonana, bo była to dość długa procedura. Niewykluczone jednak, że kobieta działała szybko i rzeczywiście dotarła do etapu, w którym sama mogła wyznaczyć adwokata mającego przejąć rolę prokuratora.

– Więc zamarzyło jej się, żebym to ja została oskarżycielem posiłkowym? – spytała Chyłka.

– Na to wygląda.

– To nie robota dla mnie.

– Posłuchaj chociaż, co ma do powiedzenia.

– Nie muszę – rzuciła pod nosem Joanna, a potem rozłożyła ręce. – Czy ja ci naprawdę wyglądam na jakąś paderopodobną kreaturę? Nie oskarżam ludzi, nie pakuję ich do więzień. Chyba że ktoś zacząłby stawiać zarzuty disco­polowcom. Może dołączyłabym się jako subsydiarny.

Szczypior patrzył na nią z nadzieją w oczach, jakby w głębi duszy liczył na to, że Chyłka zmieni zdanie.

– Nie możesz po prostu z nią pogadać? Nic nie stracisz.

– Oprócz czasu, którego zmitrężyłam już dziś dostatecznie.

– Chyłka… proszę.

Trudno było tak po prostu zignorować błagalne spojrzenie Kormaka. W końcu pokręciła głową z niezadowoleniem i mruknęła cicho, by ją tu przyprowadził.

Ledwo chudzielec zaczął odchodzić, jak na zawołanie wróciła pracowniczka salonu. Uśmiech miała niby przyklejony.

– I jak? – spytała.

Joanna rzuciła okiem w kierunku wyjścia. Właściwie powinna zabrać stojącą tam kobietę do kancelarii i tam z nią porozmawiać. Chciała jednak mieć to z głowy jak najszybciej.

– Na zewnątrz czeka moja matka – oznajmiła. – Pogadamy tu chwilę, zastanowimy się wspólnie.

– Oczywiście. A czy chce pani zobaczyć jeszcze suknię z innej kolekcji?

Chyłka odwróciła się do niej.

– A ty chcesz zobaczyć borsuka?

– Niech pani nie odpo… – zaczęła Magdalena, ale było już za późno.

– Jakiego borsuka?

– Tego, co jajami w szyby stuka.

Chyłka czekała przez moment na odpowiedź, ale kobieta tylko otworzyła usta i zamarła. Uznawszy, że teraz da im spokój, Joanna ruszyła powolnym krokiem w kierunku drzwi.

Otworzyła je i wpuściła do środka starszą kobietę, która wyglądała, jakby właśnie spotkało ją największe błogosławieństwo. Uścisnęła Joannie dłoń i długo nie puszczała, patrząc na nią z wdzięcznością.

Przedstawiła się jako Pola Byszkiewicz, a Chyłka znów odniosła wrażenie, że skądś zna to nazwisko. Nie potrafiła jednak stwierdzić skąd. Wydawało jej się, że Kormak o nim nie wspominał, w mediach z pewnością też się nie pojawiło.

– Pani mecenas, dziękuję, że zdecydowała się pani…

– Wystarczy Chyłka. Przez „panią” czuję się, jakbym miała zacząć walić biovital prosto z gwinta.

– Rozumiem – odparła nieco skonsternowana rozmówczyni, po czym powiodła wzrokiem po salonie. – Gdzie mogłybyśmy porozmawiać?

Joanna wskazała kanapę, a potem sama z trudem się na niej usadowiła, czując, jak fiszbiny wbijają jej się w skórę. Zaklęła cicho.

– Ostatnim razem takie problemy z siadaniem miałam, kiedy nosiłam pasożyta.

– Słucham?

– Nic – odparła Chyłka, starając się jakoś ułożyć dół sukni. – Jak ci projektanci w ogóle sobie wyobrażają, że się w tym chodzi do kibla?

– Szczerze mówiąc…

– Przecież samej się tego wszystkiego nie utrzyma.

Joanna westchnęła cicho, a potem odwróciła się do siedzącej obok Poli. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że skądś kojarzy jej twarz. Zaraz jednak uczucie znajomości znikło.

– Dobra – odezwała się Chyłka. – Niech pani mówi.

– Cóż…

Byszkiewicz zawahała się, nerwowo wodząc wzrokiem wokół. Zupełnie jakby wcześniej przygotowała sobie całe przemówienie, ale teraz zapomniała, od czego w ogóle chciała zacząć.

– Musi pani wiedzieć, że moja córka nigdy nie targnęłaby się na swoje życie. Miała kochających…

– To mnie nie interesuje.

– A co?

– To, czy po odmowie ze strony prokuratury złożyła pani zażalenie do sądu.

– Tak.

– I?

– Sąd się przychylił. Uwzględnił je.

Od czasu do czasu tak się działo, skwitowała w duchu Chyłka. Nie znaczyło to jeszcze, że na rzeczy było faktycznie coś więcej niż samobójstwo. Sędzia mógł po prostu uznać, że oskarżenie zbyt szybko spasowało.

– Czyli sprawa wróciła do prokuratora – odezwała się Joanna. – Co zrobił?

– Znów podjął decyzję o tym, żeby nie wszczynać postępowania.

– Zaskarżyła ją pani do prokuratora nadrzędnego?

– Tak – odparła ciężko Pola. – Ale on utrzymał w mocy postanowienie podwładnego.

A zatem kobieta rzeczywiście przeszła całą drogę – i to najwyraźniej sama, bo nie zająknęła się na temat tego, by jakikolwiek prawnik jej pomagał.

– Nie zatrudniła pani nikogo do reprezentacji?

– Nie.

– Dlaczego?

Byszkiewicz rozejrzała się po salonie, a Chyłka dopiero teraz zrozumiała, dlaczego kobieta to robi. W miejscu, gdzie sprzedawano suknie za jedenaście tysięcy i częstowano klientki szampanem, czuła się nieswojo.

– Nie mam zbyt wiele pieniędzy – powiedziała Pola.

– I mimo to przyszła pani do mnie? Gratulacje.

– Tak, bo…

– No? – rzuciła ponaglająco Joanna. – Nie słyszała pani, że po pierwsze nie oskarżam, tylko bronię, a po drugie, że Wojewódzkiego na mnie stać wyłącznie dlatego, że z sympatii dałam mu upust?

– Ja właściwie…

Byszkiewicz potrząsnęła głową, a potem przesunęła dłonią po rzedniejących siwych włosach.

– Pani mat… To znaczy twoja matka mi cię poleciła.

– Co takiego?

– Powiedziała, że jesteś najlepsza w swoim fachu. I że jeżeli ktoś ma uczynić zadość za krzywdę wyrządzoną mojej córci, to właśnie ty.

Chyłka powoli obróciła się w stronę rozmówczyni.

– Skąd pani zna moją matkę? – rzuciła.

– Stąd, skąd ciebie.

– Znaczy?

– Naprawdę nie pamiętasz?

Byszkiewicz. Byszkiewiczowie.

Joanna zmrużyła oczy, niepewna, czy pamięć nie płata jej figla. Jezu, Byczkiewicze. Magdalena kiedyś przekręciła ich nazwisko i od tamtej pory Joanna mówiła na nich Byczki – reszta rodziny także. Nigdy po pełnym nazwisku, zawsze per Byczki.

– A jednak kojarzysz – odezwała się Pola. – Nie dziwię się, że z takim trudem. Minęło wiele lat.

– Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. Zanim matka wyjechała do Niemiec.

– Zgadza się – potwierdziła Byszkiewicz i uśmiechnęła się lekko. – Przyjaźniłyśmy się, czasem do mnie przychodziłyście. Pamiętam, że lubiłaś bawić się z naszym pieskiem.

– Łapsem.

Pola sprawiała wrażenie, jakby właśnie wspólnie osiągnęły jakiś przełom na miarę opracowania leku na nowotwór.

– Ale nie miała pani żadnych dzieci – dodała Chyłka.

– To prawda. Staraliśmy się z mężem, ale bez skutku, w końcu zrezygnowaliśmy. Zmarł jakiś czas po tym, jak się wyprowadziłaś, a ja związałam się później z kimś innym. Zaszłam w ciążę dopiero w wieku pięćdziesięciu lat. Było pewne ryzyko, ale…

– I chce mi pani powiedzieć, że córka zupełnym przypadkiem znała się z moim chudzielcem? – przerwała jej Joanna, wskazując na stojącego przy drzwiach Kormaka.

– Nie zupełnym przypadkiem.

– Więc słucham: co tu się, kurwa, dzieje?

Pola płytko nabrała tchu, a Chyłka usłyszała ciche rzężenie w płucach. Dobrze je znała.

– Córcia przyjechała tutaj na studia dwa lata temu – podjęła Byszkiewicz. – Chciała być jak ty, wiesz?

– Że co?

Kobieta pozwoliła sobie na smętny uśmiech.

– Jesteś w naszych rodzinnych stronach dość znana – powiedziała. – Jako jedyna się wyrwałaś, zrobiłaś karierę. Mówili o tobie w telewizji nie raz i nie dwa. W szkole podstawowej jest nawet twoje zdjęcie na korytarzu. Niektóre młode dziewczyny chcą być takie jak ty… chociaż nie wszystkim się udaje.

Joanna lekko się skrzywiła.

– Nie każdy superbohater nosi pelerynę i nie każda Chyłka togę – odparła. – Ale mniejsza o to. Niech pani mówi, jak wynikła ta znajomość z chudeuszem.

– Nie mam wszystkich informacji, więc chyba powinnaś zapytać jego. Wiem tylko, że to nie był przypadek.

Joanna posłała krótkie spojrzenie w stronę Kormaka. Ten przestępował z nogi na nogę, starając się nie przyglądać kobiecie, która właśnie wyszła z przymierzalni obok. Odwrócił wzrok dopiero, kiedy Magdalena cichym odchrząknięciem przywołała go do porządku.

Prędzej czy później się z tego wytłumaczy, teraz nie miało to dla Chyłki wielkiego znaczenia.

– Julcia przyjechała tu za tobą – dodała Byszkiewicz. – Co więcej…

– No?

– Wydaje mi się, że wpakowała się w problemy właśnie dlatego, że próbowała być taka jak ty.

– To znaczy?

– Zajęła się jedną z twoich spraw.

– Że co?

– Nie wiem jak ani dlaczego, ale jestem pewna, że ruszyła twoimi śladami.

Chyłka zmarszczyła czoło, zastanawiając się, ile w tym prawdy. A jeśli całkiem sporo, to co kierowało tą dziewczyną?

– O jaką sprawę chodzi?

W odpowiedzi kobieta sięgnęła do przewieszonej przez ramię starej, wytartej na bokach torebki.

– Może lepiej pokażę – oznajmiła, a potem wyciągnęła zdjęcie.

Zdjęcie, które wszystko zmieniło.

Joanna potrzebowała chwili, by zrozumieć, na co patrzy. Nie było wiele przestrzeni do złej interpretacji, mimo to nie mogła uwierzyć, że ma przed oczami to, czego bynajmniej nie spodziewała się zobaczyć.

– Teraz znasz już każdy powód, dla którego do ciebie przyszłam.

Chyłka skinęła lekko głową. Nie mogła zostawić tej sprawy, nie po tym, co właśnie zobaczyła.

Zanosiło się na to, że po raz pierwszy to ona samodzielnie zasiądzie na sali rozpraw po stronie prokuratora.

 

2

 

Gabinet Oryńskiego, Skylight

 

 

Kordian kończył przeglądanie ostatniej nowelizacji Kodeksu postępowania karnego, z trudem powstrzymując opadające powieki. Wczoraj siedzieli z Chyłką do zbyt późnych godzin nocnych, zupełnie jakby był weekend, a teraz nowa materia ustawowa działała na niego odwrotnie niż latte z podwójnym espresso, które przed momentem wypił.

Ocknął się dopiero, kiedy drzwi nagle się otworzyły, a do biura wpadł huragan zwany jego narzeczoną.

– Mamy sprawę, Zordon.

Oznajmiła to, jakby właśnie wygrała los na loterii. Od kiedy wrócili do kancelarii, czekali na coś, co pozwoli im odbudować renomę i przypomnieć o sobie najbardziej zamożnym i wpływowym klientom. Odrzucali sprawę za sprawą, czekając na tę jedyną. I najwyraźniej Joanna właśnie ją znalazła.

– Jesteś pewna?

– A jak myślisz, pierwotniaku? – odparła Chyłka i zamknęła za sobą drzwi.

Podeszła szybko do biurka i przysiadła na skraju, zakładając nogę na nogę. Szybko nakreśliła mu wizytę niespodziewanego gościa w salonie ślubnym i przedstawiła najważniejsze rzeczy, które przekazała jej Pola.

– Zaraz – rzucił Kordian. – Ta kobieta znała twoją matkę, a jej córka Kormaka? To chyba dość duży przypadek jak na kraj o trzydziestu ośmiu milionach mieszkańców.

– Przypadki istnieją tylko, jeśli wierzysz, że rzeczy dzieją się bez powodu.

Oryński uniósł brwi.

– Poza tym ty też miałeś z tą dziewczyną coś wspólnego.

– Ja? Co?

– Pierdolca na moim punkcie.

– Aha.

– Rzekomo przyjechała tu, bo chciała zostać Chyłką świata informatycznego. Z tego, co mówił szkieletor, była całkiem niezła i podczas różnych hackathonów biła na łeb wielu facetów.

– Czego?

– No wiesz, tych maratonów dla programistów, hackerów i tak dalej – wyjaśniła Joanna i machnęła ręką. – Tak czy siak, śledziła moją karierę, czytała o sprawach, które prowadziłam, oglądała w kółko wywiady i tak dalej. Ale ostatecznie była jak ten twój Matczak w Kiss Cam.

– Bała się zagadać?

– Ehe – potwierdziła szybko Chyłka. – W pewnym momencie poznała suchotnika gdzieś w deep webie. Zbierał wtedy dla nas jakieś informacje, napomknął coś o kancelarii i młoda pokojarzyła fakty. Od tamtej pory utrzymywali kontakt, ale nigdy nie powiedziała mu, kim jest ani że rodziny moja i jej się znają.

Oryński położył ręce na biurku i nachylił się w kierunku Chyłki. Brzmiało to właściwie dość niewinnie, mimo że w pierwszym momencie Kordian nie mógł odgonić myśli, że coś w tej sprawie śmierdzi. Może był przewrażliwiony.

– No dobra, ale… – zaczął – jej matka jest o coś oskarżona w związku ze śmiercią dziewczyny?

– Nie.

– To kogo mamy bronić?

– Mojego gustu muzycznego przed twoimi ustawicznymi próbami zniszczenia go rapem rozbrzmiewającym w mieszkaniu.

– A oprócz tego?

– Nikogo.

Oryński oparł brodę na dłoniach i przez moment przyglądał się Chyłce. Patrzyła na niego z góry, z dobrze znanym mu zadowoleniem w oczach. Widywał je codziennie przed wyjazdem do pracy, kiedy siadała za kółkiem iks piątki i czuła, że zaraz będzie mogła dać gaz do dechy po jeszcze pustej alei Stanów Zjednoczonych.

– Chcesz zostać oskarżycielem posiłkowym? – jęknął Kordian.

– Tak.

– Dlaczego?

– Z tego samego powodu, dla którego poszłam do tego salonu sukni ślubnych.

– Bo chcesz wyglądać jak zwiewna anielica?

Chyłka posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, sugerujące, że Oryński właśnie stąpa po kruchym lodzie, który całkiem niedaleko zaczął już pękać.

– Bo potrzebuję czasem adrenaliny – odparła.

– I przymierzanie kiecek na wesele ci ją zapewniło?

– Żebyś wiedział.

Kiedy Kordian uniósł lekko brwi, niemal natychmiast wymierzyła w niego palec wskazujący.

– Nie oceniaj, dopóki sam nie spróbujesz – rzuciła. – To było doznanie bardziej irytujące niż pójście z tobą do wegańskiej knajpy.

– Cóż…

– I naprawdę mógłbyś się zastanowić nad swoimi wyborami żywieniowymi, Zordon – ucięła. – Jeśli naprawdę chcesz zmniejszyć ślad węglowy, to jest tylko jedna dieta, która dość szybko do tego doprowadzi.

– Jaka?

– Kanibalistyczna.

Prychnął cicho, bo właściwie coś w tym było.

– Dobra – rzucił. – Ale nie powiesz mi, że wzięłaś tę sprawę tylko dlatego, że rajcuje cię jako wyzwanie.

– Nie powiem. Bo nie muszę.

Oryński przekrzywił głowę, przyglądając jej się z kamiennym wyrazem twarzy.

– To ostatnie, czym powinniśmy się zajmować po powrocie – zauważył. – Nic na tym nie ugramy.

– Ty tak twierdzisz.

– To dla nas jedna wielka antyreklama – ciągnął Kordian, podnosząc się z krzesła. Zaczął chodzić po pokoju, starając się przesądzić, co tak naprawdę sprawiło, że Chyłka postanowiła pomóc tej kobiecie. – Potencjalni klienci nie spojrzą zbyt przychylnie na dwójkę adwokatów, którzy zamiast bronić, oskarżają. A już z pewnością nie ci najbardziej zamożni. Zaczniemy być kojarzeni z drugą stroną, a tego z pewnością…

– Zordon.

– Tak?

– Gadasz bez sensu, jak chuj do kredensu.

Kordian zatrzymał się przy oknie, odwrócił i przysiadł na parapecie. Skrzyżował ręce na piersi, czekając na rozwinięcie tej myśli.

– Potencjalni klienci zobaczą adwokatów, którzy wytoczyli wojnę organom ścigania – oznajmiła. – I którzy ośmieszą to kartonowe państwo.

– Tak ci się wydaje?

– No – potwierdziła Joanna z lekkim uśmiechem. – To jest trochę tak, jak z kupowaniem alkoholu.

– Znaczy?

– Jak wrzucisz do wózka parę małpek wódki, będziesz wyglądał na alkusa. Ale jak weźmiesz jedną normalną, nikt nie zwróci na to uwagi.

Kordian uniósł wzrok i przez moment zawieszał go na suficie.

– I czego ma dowieść ta analogia? – spytał. – Oprócz tego, że najwyraźniej sporo czasu poświęcasz na myślenie o tym, jak…

– Tego, że wszystko zależy od perspektywy – przerwała mu. – A my umiemy w pozory lepiej niż rząd i prezydent razem wzięci. Zrobimy z siebie rycerzy na białych koniach, którzy ratują obywatelkę w potrzebie. Zrobiła wszystko, co mogła, prosiła państwo o wsparcie i pomoc. Poszła do jednego prokuratora, drugiego, trzeciego, ale wszystko na nic. Nie była w stanie uzyskać żadnej sprawiedliwości dla tragicznie zmarłej córki.

– Piękna historia.

– Nie. Piękna robi się dopiero wtedy, kiedy wchodzę ja, cała na czarno. Na imię mam Światowa, a na nazwisko Dominacja.

Oryński pokręcił głową, a ona podeszła do niego, ujęła jego ręce, po czym położyła je mocno na swoich biodrach.

– No i po co tak telepiesz tą łepetyną? – rzuciła. – Przecież od początku chciałeś być padalcem jak Rejchert czy inny Aronowicz.

– Przeszło mi.

– To teraz niech ci przyjdzie z powrotem – odparła, zbliżając się do niego.

Kordian powoli zaczynał tracić koncentrację, a jej wyraźnie się to podobało. Mimowolnie przesunął dłonie nieco niżej.

– Powiesz mi, co cię przekonało? – zapytał. – Bo nie chce mi się wierzyć, że wystarczył sam fakt, że ta dziewczyna cię stanowała.

– Co robiła?

Oryński zmrużył oczy, starając się stwierdzić, czy Joanna naprawdę nie wie, czy tylko go podpuszcza. Z tą kobietą nic nigdy nie było pewne. I to sprawiało, że życie z nią obfitowało w różnej maści emocje.

– To od Stanowskiego? – dodała. – Chodzi o zniszczenie kogoś za pomocą banknotu stuzłotowego?

– Nie – odburknął Kordian. – O połączenie słów stalker i fan.

Joanna przysunęła się tak, że niemal dotykali się ustami.

– Nie tłumacz mi rzeczy oczywistych, bakłażanie – odparła. – I nie, nie chodziło tylko o to. Matka dziewczyny zebrała dostatecznie dużo dowodów, żebym uznała, że powinniśmy się tym zająć.

– I jakie to dowody?

– Starczy powiedzieć, że przez ostatnich pięć miesięcy zapierdalała jak magazynier w Amazonie – powiedziała Joanna i wróciła do biurka.

Oryński nabrał głęboko tchu, uznając, że niewerbalną część tej rozmowy dokończą, jak tylko wrócą na Argentyńską.

– Słuchaj – rzuciła, wyciągając nogi na blat. – Dziewczyna została znaleziona w swoim mieszkaniu, a konkretnie w łazience. Wisiała na jakiejś rurze.

– I co w tym dziwnego? Miała powiesić się na Giewoncie?

– Była całkowicie naga.

Kordian też przysiadł przy biurku, a potem położył dłoń na kolanie Chyłki.

– Kto wiesza się bez ciuchów? – dodała. – To już na wstępie wygląda co najmniej podejrzanie.

Trudno było temu zaprzeczyć. Oryński właściwie nie przypominał sobie podobnej sytuacji, mimo że z powodu wykonywanej pracy zwracał uwagę na takie rzeczy w mediach.

– Co jeszcze ustaliła matka?

– Że nie było żadnego listu pożegnalnego. Zamiast tego dziewczyna napisała krótką wiadomość szminką na ścianie.

– Szminką?

– No właśnie – odparła Joanna. – Jakiemu samobójcy tak się spieszy, że nie może wziąć jakiegoś markera albo choćby długopisu?

Kordian zmrużył oczy.

– Jakiej treści była ta wiadomość?

Chyłka sięgnęła po komórkę, a potem obróciła ją przodem do Oryńskiego. Na wyświetlaczu widniał mało czytelny, wykonany z wyraźnym trudem napis. Mocna czerwień na białej ścianie robiła nieco upiorne wrażenie.

– „Nie boję się tego, co czeka w dole rzeki”? – odczytał Zordon. – Jakiej rzeki? Co to ma być?

– Matka nie wie.

Zaczynało to wyglądać coraz bardziej jak sprawa, która rzeczywiście mogła zainteresować Joannę. Ale od zainteresowania do gotowości zajęcia się czymś droga długa. Musiało być coś jeszcze.

– A skąd w ogóle miała to zdjęcie?

– Od jednego z policjantów, którzy zajmowali się dochodzeniem – odparła Joanna. – Oficjalnie nic nie przyznał, ale kiedy się przed nim rozkleiła, powiedział jej, że wątpi w wersję o samobójstwie.

– Dlaczego?

– Bo całe postępowanie za szybko się skończyło. Nie mieli nawet czasu sprawdzić najistotniejszych rzeczy, zanim klamka zapadła i prokurator klepnął to jako samobójstwo.

– Może miał powody?

Chyłka znacząco zerknęła na jego rękę.

– Zaraz będziesz musiał zabrać stąd tego badyla.

– Tylko pytam.

– A ja tylko oznajmiam.

Przesunął dłoń w kierunku jej uda, a Joanna zmrużyła nieco oczy, jakby niepewna jego intencji.

– Skup się, Zordon, bo teraz będzie najważniejsze.

– Mhm…

– Prokurator podobno niespecjalnie interesował się wynikami sekcji – podjęła. – A były w niej pewne wątpliwości co do tego, jak powstała bruzda wisielcza.

– To znaczy?

– Wiesz, że jak normalnie ktoś się wyhuśta, to plamy opadowe powstają tak, jak każe logika i siła grawitacji.

– No tak. Krew gromadzi się w dłoniach i nogach, co tworzy dość makabryczny obraz.

– Generalnie tak. Z jednym wyjątkiem.

– Jakim?

– Krew, która jest powyżej liny, nie ma jak spłynąć niżej – odparła Joanna, jakby mówiła o tym, co dzisiaj zjedzą na kolację. – Gromadzi się więc albo powyżej grdyki, albo w twarzy.

Oczywiście. Oryński mimowolnie przypomniał sobie nabrzmiałe, ciemnoczerwone oblicza wisielców, które widywali na dokumentacji z sekcji zwłok.

– Tu technik medycyny sądowej miał pewne wątpliwości. Które nie pozwoliły mu wystawić jednoznacznej opinii.

– Znaczy nie przesądził, że to samobójstwo?

– Na podstawie plam? Nie.

– W takim razie prokuratura powinna wszcząć śledztwo.

– Normalnie tak by się stało – przyznała Chyłka. – Ale w tym wypadku wytłumaczyli tę niezgodność dość łatwo.

– Jak?

– Policjant, który jako pierwszy zjawił się na miejscu, był przekonany, że dziewczyna jeszcze żyje, więc natychmiast ją ściągnął, a potem rozciął sznur. Prokuratura twierdzi, że zanim zjawili się technicy, krew swobodnie odpłynęła.

– To ma sens.

Joanna powoli podniosła rękę Oryńskiego i usunęła ją ze swojego uda.

– Tylko mówię…

– Tak? To co powiesz na to, że dziewczyna nie mieszkała sama?

Kordian zmarszczył czoło, bo właściwie od tego Chyłka powinna zacząć tę rozmowę.

– Miała chłopaka – dodała Joanna. – Mieszkanie wprawdzie należało do niej, ale gość dekował się u niej od ponad roku. Ewidentna pijawka. I przypomina mi to jakąś sytuację u innej pary… czekaj, czekaj…

– I? – rzucił szybko Zordon. – Co z nim? Był wtedy w domu?

– Nie.

– Więc ma jakieś alibi?

– Nie wiadomo.

Oryński spodziewał się każdej odpowiedzi, ale nie takiej.

– Chcesz mi powiedzieć, że nawet go nie przesłuchali?

– Brawo.

– Jakim cudem? Przecież to pierwsza osoba, którą powinni sprawdzić.

– Niby tak – przyznała Chyłka, a potem zaplotła dłonie na karku. – Problem w tym, że facet zapadł się pod ziemię. Nikt nie wie, gdzie jest.

– Poważnie?

Joanna mruknęła z zadowoleniem.

– Prokuratura go nie szukała? – dodał Kordian.

– Wygląda na to, że nie. Nikt się nim nie zainteresował, nikt nie czuł potrzeby, żeby potraktować go choćby jako potencjalnego świadka.

Dopiero teraz Oryński przekonał się, dlaczego Chyłka zdecydowała się przyjąć tę sprawę. Naga kobieta, niezgodność plam opadowych, jakaś enigmatyczna wiadomość napisana szminką na ścianie i zaginiony chłopak jako wisienka na torcie. Z takiej mikstury mogło powstać coś naprawdę głośnego. A przede wszystkim wyglądało to na pewniaka w sądzie.

– I co, buraku gruntowy? – rzuciła Joanna.

– Brzmi nieźle.

– Ale?

– Przecież…

– Daj spokój, Zordon. Potrafię poznać po twoim głosie, że za pięć minut będziesz musiał do kibla. Tym bardziej wychwytuję wszystkie „ale”.

Podrapał się po karku i spasował. Prędzej czy później i tak będzie musiał wyłożyć na stół wszystkie swoje obiekcje.

– Wiesz w ogóle, jak się do tego zabrać? – zapytał.

– Że co proszę?

– Nigdy nikogo nie oskarżałaś – odparł ostrożnie. – Oczywiście pomijając te wszystkie zarzuty formułowane bezpodstawnie pod moim adresem.

– Po pierwsze, ani jeden nie był bezpodstawny. Po drugie, oskarżałam.

– Jako uboczny oskarżyciel posiłkowy, a to co innego. Teraz byłabyś zdana tylko na siebie.

– Nie byłabym. Mam ciebie.

– Aha.

– I nie panikuj. Damy sobie radę.

Nie był co do tego taki pewny. Owszem, Chyłka zjadła zęby na bronieniu wszelkiej maści przestępców, ale nigdy tak naprawdę nie musiała działać po drugiej stronie. Od czego w ogóle powinni zacząć? Jak się do tego zabrać? Oryński miał w tej chwili pustkę w głowie.

– Ciężar dowodu będzie leżał po naszej stronie – dodał Kordian. – To my będziemy musieli dowieść, że ktoś targnął się na życie…

– Julki.

– No właśnie. A do tej pory musieliśmy tylko wykazać, że…

– Wyobraź sobie, że wiem, czym jest zasada ei incumbit probatio, qui dicit, non qui negat, Zordon. Potrafię ją nawet wyrecytować bez zająknięcia, podczas gdy ty z łaciny pamiętasz tylko te futueo et caballum tuum. I to wyłącznie dzięki mnie.

Oryński zaśmiał się cicho. Miała rację, to najbardziej mu się utrwaliło.

– Okej – rzucił. – To od czego chcesz zacząć?

– Od oznajmienia Żelaznemu, że bierzemy tę sprawę.

– Tak po prostu? I myślisz, że się zgodzi?

– Bez dwóch zdań.

Kordian posłał jej krótkie, ale pełne powątpiewania spojrzenie.

– Bo oczarujesz go twoim niekwestionowanym urokiem osobistym? – spytał.

– Też – przyznała Chyłka. – Ale przede wszystkim jest w tej sprawie jeszcze coś, o czym nie wiesz.

– Co?

Joanna skinęła głową w kierunku drzwi.

– Chodź, to się przekonasz.

 

3

 

Gabinet Żelaznego, Skylight

 

 

– Chyba was doszczętnie popierdoliło – rzucił nerwowo Artur, odkładając spinki do pudełka z takim impetem, że niemal z niego wypadły. Potem spiorunował Chyłkę wzrokiem, jakby miał zamiar w następnej kolejności w nią czymś cisnąć. – Dostajesz uprawnienia z powrotem i zamiast robić to, do czego adwokat został powołany, chcesz się bawić w oskarżyciela?

Chyłka obróciła się do stojącego obok Kordiana i lekko się ku niemu pochyliła.

– Widzisz? Mówiłam, że nie będzie problemu.

Żelazny podniósł się i wsparł o biurko.

– W życiu nie słyszałem głupszego pomysłu – oświadczył.

– Bo nie było cię na świecie, kiedy twoi rodzice planowali dziecko.

– Słuchaj…

– To ty posłuchaj – ucięła Joanna. – Bo mam dobry żart o tobie.

– Naprawdę nie zamierzam teraz…

– Mówię ci, wymyślono go specjalnie z myślą o tobie. Słuchaj. Do baru wchodzi najbardziej wkurwiający człowiek na świecie, cymbał, oblech, dziad i idiota. A to dopiero pierwszy klient.

Chyłka czekała na reakcję, wpatrując się prosto w oczy Artura. Ten ani drgnął, ale po chwili wyraźnie załapał, bo zacisnął mocno usta.

– Nie mam teraz ochoty na twoje zwyczajowe bzdury – burknął. – Ta kancelaria nie będzie nikogo oskarżać, bo jej rolą jest obrona klientów.

– To dziwne.

– Co jest niby w tym dla ciebie dziwnego?

– To, że rzeczywistość wyraźnie przeczy twoim słowom.

Zmarszczył czoło, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza Joanna.

– Bo podpisałam już wszystkie papiery – dodała. – I tym samym jestem uprawniona do występowania jako pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego subsydiarnego.

– To nie wszystko – dorzucił Kordian, zanim Żelazny miał okazję jakkolwiek zareagować. – Puściliśmy już wieść do mediów.

– Chyba was zdrowo…

– Musieliśmy działać szybko, Artur. Zanim inni sprzątną nam sprzed nosa tę intratną okazję.

Twarz Żelaznego wyrażała więcej niż tysiąc słów, a Chyłce sprawiało to radość nie mniejszą niż świeżo otwarta butelka tequili. Widziała, że imienny partner balansuje na granicy eksplodowania serią inwektyw, i liczyła na to, że da upust emocjom.

Artur jednak wyprostował się, popatrzył na dwójkę prawników protekcjonalnie, a potem opadł na krzesło.

– Jesteście nienormalni.

Żadne z nich nie miało zamiaru polemizować.

– Może – przyznała Joanna. – Ale to poziom dźwięku twojego głosu powinno się mierzyć w imbecylach.

Żelazny puścił to mimo uszu, wyraźnie nie mając zamiaru wdawać się w poboczne dyskusje.

– Czy ta kobieta w ogóle ma prawo do wniesienia aktu oskarżenia? – zapytał.

– Artykuł pięćdziesiąt dwa, paragraf jeden, kpk twierdzi, że tak.

Artur nabrał głęboko tchu, starając się uspokoić. Uniósł lekko dłonie, jakby przyjmował od kogoś coś cennego.

– Może występować jako pokrzywdzona? Ten status przysługuje przecież bezpośredniej ofierze przestępstwa – odparł. – A właściwie żadne jej dobro nie zostało naruszone. Raczej jej córki.

– Świetnie – powiedziała Chyłka. – W takim razie urządźmy sobie seans spirytystyczny i zobaczmy, czy na tabliczce ouija da się napisać pełnomocnictwo.

– Mówię poważnie. Sprawdziłaś to?

– Przecież podałam ci konkretny artykuł.

– Który mogłaś rzucić od czapy.

Zasadniczo byłaby do tego zdolna, ale w tym wypadku mówiła prawdę. Nie dziwiła się jednak Arturowi, że ma mętne pojęcie o przepisach regulujących instytucję subsydiarnego oskarżyciela posiłkowego, szczególnie w takiej sytuacji.

Po pierwsze była rzadko wykorzystywana, bo formalna droga do niej zakładała, że prokuratura kilkakrotnie musiała odmówić wszczęcia postępowania. Jeśli tak się działo, zazwyczaj istniał ku temu dobry powód.

Po drugie w sytuacji usiłowania zabójstwa sprawa była prosta – subsydiarnym mógł zostać ten, kto stał się niedoszłą ofiarą, bo jego dobro ewidentnie zostało naruszone. Jeśli chodziło o faktyczne odebranie życia, sytuacja nieco się komplikowała.

– Powinieneś częściej sobie odświeżać kapek, zamiast przeglądać broszury Apartu – poradziła Joanna.

– Mam od tego ludzi.

– To poproś łaskawie jednego z nich, żeby ci wszystko wyjaśnił.

– Właśnie to robię.

Kordian chrząknął cicho, najwyraźniej uznając, że jeśli nie włączy się do rozmowy, ta może zakończyć się niezbyt wesoło.

– Ten przepis mówi, że w przypadku śmierci pokrzywdzonego przysługujące mu prawa mogą być wykonywane przez osoby najbliższe.

Artur potarł czoło i zamrugał, jakby przez moment miał z jakiegoś powodu zamroczony umysł.

– Katalog osób najbliższych znajduje się w artykule sto piętnaście, paragraf jedenaście, i…

– Starczy – uciął. – Czyli ta kobieta w istocie ma prawo do wystąpienia w roli subsydiarnego.

Chyłka skrzyżowała ręce na piersi, czekając na puentę.

– To nie znaczy, że powinna – dodał Żelazny. – Prokuratura z jakiegoś powodu zamknęła sprawę. Musieli uznać, że…

– Że zakopią to zabójstwo, bo nie mają żadnych dowodów przeciwko komuś, kogo można by skazać – przerwała mu Joanna. – Więc nie opłaca się w ogóle stawiać zarzutów.

– Śmiała teza.

– Tylko takie stawiam.

Żelazny sięgnął w kierunku spinek, a Chyłka natychmiast się wzdrygnęła. Kiedy wziął je do ręki i zaczął potrząsać nimi jak kostkami do gry, ledwo potrafiła utrzymać nerwy na wodzy.

– Nie wiesz, jak tam działają? – zapytała, byleby jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. – Nie chodzi im ani o znalezienie winnych, ani o ich ukaranie. Liczy się statystyka. Ktoś pokalkulował, że bardziej opłaca się zamknąć tę sprawę, kwalifikując ją jako samobójstwo, i po wszystkim.

– Jeśli tak, to naprawdę musieli nie trafić na żadne dowody świadczące o udziale osoby trzeciej – odparł Artur. – I wydaje ci się, że tobie uda się je znaleźć?

– Tak.

– Bo?

– Bo wiem, gdzie szukać.

– Doprawdy?

Chyłka uśmiechnęła się lekko, a potem wyciągnęła w kierunku Żelaznego otwartą dłoń.

– Mogę na chwilę? – rzuciła.

Spojrzał na nią z pewną konsternacją i dopiero po chwili uświadomił sobie, że machinalnie obraca spinki w ręce. Położył je na dłoni Joanny, a ta natychmiast schowała je do kieszeni.

– Co ty…

– Dostaniesz zabawki z powrotem, jak skończymy.

Artur przez moment wyglądał, jakby miał stracić nad sobą kontrolę. Potem zamknął jednak oczy i wciągnął głęboko powietrze nosem, jednocześnie unosząc ręce. Kiedy je powoli wypuszczał, opuścił dłonie, jakby ten ruch pomagał mu opróżnić płuca z tlenu.

– Co ty robisz? – odezwała się Joanna.

– Qigong.

– Co, kurwa?

– Technika w stylu lecącego żurawia.

Chyłka najpierw popatrzyła na Kordiana, a potem na Żelaznego.

– Chyba muszę powtórzyć pytanie.

– To dalekowschodnia metoda relaksacyjna – wyjaśnił Artur, wciąż wykonując spokojne ruchy. – Pomaga mi się wyciszyć. Muszę tylko praktykować ją systematycznie i w odpowiednich warunkach. Te do nich nie należą.

Joanna otworzyła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć.

– To seria ćwiczeń z wykorzystaniem qi. Energii, która krąży w naszym ciele i…

– Jak nie przestaniesz pieprzyć, to cała twoja energia życiowa zniknie, Artur.

– Powinnaś się tym zainteresować. Przydałoby ci się.

– Właściwie… – zaczął Zordon, ale szybko urwał, widząc, że Chyłka zerknęła na niego ostrzegawczo.

Zbliżyła się do biurka, wyciągając z kieszeni spinki. Żelazny wciąż wykonywał powolne, niemal ospałe ruchy w stylu lecącego żurawia. Przypominał wyjątkowo niezgrabną balerinę, po raz pierwszy ćwiczącą taniec do baletu klasycznego.

– Jak ci to oddam, przestaniesz zachowywać się, jakbyś pompował w sobie balon? – spytała Joanna.

– Cóż…

Odłożyła spinki do pojemnika, a potem nachyliła się nad biurkiem.

– Słuchaj – mruknęła. – Papiery są podpisane, media poinformowane. Od dzisiaj ja i mój obecny tu wasal reprezentujemy Polę Byszkiewicz.

– Rozumiem, że pro bono?

– Nie. Klientka zapłaci.

Artur posłał jej pełne powątpiewania spojrzenie.

– Jej najcenniejszą walutą jest w tej chwili medialna noś­ność tematu – włączył się Oryński. – Jak tylko zaczniemy działać, sprawa powinna zainteresować większość dużych redakcji.

Żelazny westchnął.

– Macie jakiegoś podejrzanego? – spytał.

– Najbardziej oczywisty wybór to chłopak – odparła Chyłka.

– I myślicie, że można to wygrać?

– Tak.

Imienny partner przez chwilę w milczeniu przyglądał się Joannie. Z pewnością miał świadomość tego, jaki rozgłos może przynieść sądowe zwycięstwo w takiej sprawie. Przy odrobinie szczęścia mogli utrzeć nosa wymiarowi ścigania i zapewnić sobie darmową reklamę we wszystkich mediach.

– No tak… – mruknął. – Przypuszczam, że nie wzięłabyś tego, gdybyś nie miała pewności, że możesz wygrać. A raczej chciałbym w to wierzyć.

Chyłka nie odpowiadała, co automatycznie wywołało w Arturze wyraźny niepokój.

– O co chodzi? – zapytał.

– To jeden z rzadkich momentów, kiedy prawie masz rację – odparła. – Ale wzięłam tę sprawę przede wszystkim z innego powodu.

– Jakiego?

Poczuła na sobie pytający wzrok Kordiana. Pewnie powinna powiedzieć mu jeszcze w gabinecie, ale właściwie trzymanie go w niewiedzy wciąż przynosiło jej pewną satysfakcję.

– Poli udało się zdobyć zdjęcie z sekcji – podjęła Joanna.

– Jakim cudem?

– Od tego samego policjanta, który czuł, że coś więcej jest na rzeczy.

– I? Co w związku z tym zdjęciem?

Chyłka chwyciła rękę Zordona, jakby sięgała po jakiś rekwizyt. Uniosła ją, a potem podciągnęła rękaw koszuli tak, by Żelazny zobaczył tatuaż z mandalą. Tatuaż, który z jakiegoś powodu kazał wykonać Piotr Langer, kiedy przetrzymywał Oryńskiego za granicą.

– Dziewczyna miała dokładnie taki sam – oznajmiła Joanna.

 

4

 

ul. Kompanii AK „Kordian”, Ursus

 

 

Dwoje prawników wyszło z iks piątki i rozejrzało się niepewnie po okolicy. Nie udało im się znaleźć miejsca na Sosnkowskiego, gdzie mieścił się tutejszy komisariat policji, ale bez trudu trafili na jedno tuż obok.

Oryński zawiesił wzrok na tabliczce z nazwą ulicy i skinął głową z aprobatą.

– Chyba mógłbym tu mieszkać.

– Widywałam gorsze nazwy – przyznała Chyłka, wodząc spojrzeniem dookoła. – Ale okolica zupełnie nie w moim stylu.

– Za dużo zieleni?

– I za niskie budynki – mruknęła Joanna, ruszając w kierunku komisariatu.

Rzeczywiście trudno było odczuć, że wciąż się jest w Warszawie, skwitował w duchu Kordian. Ta część Ursusa przypominała raczej jedno z niewielkich mazowieckich miasteczek. Niewielki ruch, sporo trawników i drzew przy ulicach, a wokół niskie, góra trzypiętrowe bloki.

Siedzibę tutejszej policji można by przegapić, gdyby nie to, że pod budynkiem stało kilka radiowozów. Chyłka już chciała wejść do środka, Kordian jednak zatrzymał się kawałek przed drzwiami.

– Naprawdę nie mogłaś powiedzieć mi wcześniej?

– Czego?

– Daj spokój – odparł, wodząc wzrokiem za kobietą z wózkiem. – To ci sprawia jakąś perwersyjną przyjemność.

– Ale co?

– Trzymanie mnie w ciemni.

– Trochę – przyznała Joanna. – Jak każda inna forma trzymania cię w czymkolwiek i za cokolwiek.

Oryński uniósł lekko brwi.

– Mam na myśli twoje witki, Zordon – odparła, szturchając jego rękę. – I po prostu lubię tę twoją minę, kiedy się czegoś dowiadujesz od swojej światlejszej połówki.

Kordian stanął przed nią i popatrzył jej prosto w oczy. Ujął powoli jej ręce, a potem zbliżył się o krok.

– A co teraz mówi ci moja mina?

– Że chciałbyś robić rzeczy stypizowane w artykule pięćdziesiąt jeden, paragraf jeden, Kodeksu wykroczeń.

Oryński się zawahał.

– Zakłócanie spokoju lub porządku? – spytał.

– W tym konkretnym przypadku wywoływanie zgorszenia w miejscu publicznym.

– Przejrzałaś mnie.

Chyłka przysunęła się do niego, patrząc mu wyzywająco w oczy, jakby zachęcała go, by spróbował naruszyć wspomnianą normę.

– Co za to grozi? – mruknął.

– Areszt, ograniczenie wolności albo grzywna.

– Mmm…

– Jesteś gotów zaryzykować?

Kordian zbliżył usta do jej ucha, a potem delikatnie je musnął.

– A ty zdajesz sobie sprawę, że podżeganie też jest karalne? – spytał cicho.

Chyłka poczuła jego oddech na karku i niemal natychmiast ciarki na całym ciele. Żelazny miał trochę racji. Byli nienormalni.

– Zordon.

– Tak? – spytał, przesuwając ustami tuż pod jej uchem.

– Albo zaraz przestaniesz, albo wezmę cię na ławce przed komisariatem policji.

Odsunął się nieco akurat w momencie, kiedy mijało ich dwóch niskich stopniem funkcjonariuszy. Zerknęli niepewnie na obściskującą się parę, wyraźnie nie wiedząc, jak zareagować. Nie ulegało wątpliwości, że słyszeli ostatnią wypowiedź Chyłki.

– Coś nie tak? – rzuciła. – Będziecie mieć pierwszorzędny widok.

– Słucham? – zapytał niepewnie jeden z nich.

– Moja narzeczona chciała tylko życzyć spokojnej służby – włączył się Oryński, szybko biorąc Joannę za rękę i ciągnąc ją w kierunku ławki.

Za każdym razem, kiedy używał tego określenia, robiło jej się lżej na duszy. A jednocześnie miała świadomość, że niebawem zamieni je na zupełnie inne. To, którego nigdy nie spodziewała się usłyszeć z niczyich ust.

Kordian usiadł na ławce i założył ręce za oparcie, oddychając głęboko. Wzrok Chyłki mimowolnie powędrował w kierunku tatuażu przedstawiającego mandalę, a kiedy Oryński to zauważył, szybko opuścił podwinięty rękaw koszuli.

Przez moment oboje milczeli.

– Myślisz, że to naprawdę coś znaczy? – odezwał się.

Joanna usiadła obok. Przeszło jej przez myśl, że gdyby jeszcze paliła, w tej chwili z całą pewnością sięgnęłaby po paczkę marlboro do torebki.

– Mandala? – rzuciła. – Tyle co te Qui-Gon Jiny Żelaznego.

– Mam na myśli tatuaż dziewczyny.

Rozmawiali o tym w drodze tutaj, mimo że właściwie nie było o czym. Mieli zbyt mało konkretnych informacji, żeby stawiać niepodważalne tezy. A zarazem mieli ich dostatecznie dużo, żeby nie było wątpliwości.

– Mówiłam ci, to nie może być przypadek.

– Jesteś pewna?

Joanna przełożyła rękę przez oparcie ławki i obróciła się do Oryńskiego.

– Córka mojej sąsiadki sprzed lat umiera i okazuje się, że ma taki sam tatuaż jak ty. Nie podobny, ale identyczny – powiedziała. – To śmierdzi Langerem na trzy kilometry.

Oboje znów spojrzeli na mandalę na ręce Kordiana.

Od kiedy uporali się z jego psychiką, starali się rozpracować, co oznacza ten motyw łączący koła i kwadraty. Czy miał jakieś ukryte znaczenie? I dlaczego Piotr kazał go wytatuować?

Początkowo powód wydawał się oczywisty. Kiedy tylko dowiedzieli się, że prokuratura dogadała się z Langerem, zarówno ten tatuaż, jak i te wykonane przez innych ludzi posłużyły mu do wykazania, że nie mogą przypisać mu morderstwa na Żoliborzu, za które początkowo miał odpowiadać Szczerbiński.

Im dłużej jednak Chyłka o tym myślała, tym bardziej nabierała przekonania, że coś więcej musi być na rzeczy.

Owszem, była gotowa przyznać, że Piotr robi pewne rzeczy dla czystej zabawy – choćby po to, by zachodzili w głowę, co kombinuje. Ten przypadek wydawał się jednak inny.

– Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności, Zordon. I ty też nie.

Oryński potwierdził cichym mruknięciem.

– Tatuaż tej dziewczyny to namacalny dowód na to, że Langer maczał w tym palce. I nam przypadło w udziale nie tylko wykazanie tego, ale też zaprowadzenie tego zasranego karalucha przed oblicze sądu.

Tylko o tym mogła myśleć, od kiedy Pola pokazała jej zdjęcie z sekcji zwłok.

W tamtym momencie Chyłka zrozumiała, że dostała jedyną i niepowtarzalną okazję, by raz na zawsze rozprawić się z Piotrem. Jako oskarżycielka posiłkowa zyskałaby wszystkie uprawnienia konieczne, by doprowadzić do jego skazania.

Nie mogła przepuścić takiej okazji. Nie zrobiłaby tego, nawet gdyby dowody przemawiały za samobójstwem.

W końcu to ona dokona tego, czego nie był w stanie osiągnąć żaden prokurator.

– Dobra… – rzucił pod nosem Kordian. – Załóżmy, że masz rację.

– Załóżmy też w takim razie, że tlen jest składnikiem powietrza.

– Jeśli tak, to dlaczego chcesz stawiać zarzuty chłopakowi Julki? – dodał Oryński, niezrażony uwagą.

– Bo to od niego musimy zacząć.

– Więc myślisz, że Langer nim w jakiś sposób posterował.

Nie było to pytanie, więc właściwie nie musiała potwierdzać.

– Posterował, zmanipulował, zagroził, cholera wie – odparła. – Pewne jest, że to on za tym wszystkim stoi. I jak tylko znajdziemy chłopaka, przyciśniemy go, a potem wyciągniemy z niego prawdę na sali sądowej. Żaden układ z prokuraturą nie uratuje skurwysyngera przed tym, co wykażemy.

Kordian się nie odezwał.

– Nadajesz teraz telepatycznie? – odezwała się Joanna. – Bo coś nie odbieram.

– Zastanawiam się.

– A nie zawiesiłeś się po prostu? Zresetować cię?

– Nie.

Chyłka podniosła dłoń i przesunęła po karku Oryńskiego.

– To jakie procesy quasi-myślowe zachodzą w tym czerepie?

– Zastanawiam się nad tym, że bądź co bądź Langer…

– Nie – ucięła od razu. – Ani się waż mówić, że uratował nam życie.

– Ale tak było.

– I co z tego? – syknęła Chyłka. – Ted Bundy też przeprowadził kiedyś staruszkę przez pasy. Puściłbyś mu za to płazem wszystkie zabójstwa?

– Nie, ale…

– Nie ma żadnego ale. Naszym moralnym obowiązkiem jest sprawienie, żeby ta gnida skończyła tam, gdzie jego miejsce.

Kordian znów na moment zamilkł, a Joanna miała ochotę go uszczypnąć.

– Uratował nas tylko po to, żeby sam mógł dokończyć to, co zaczęło Konsorcjum – dodała Chyłka.

– Jeżeli tak, to musimy wziąć pod uwagę, że właśnie to teraz robi.

– Hę?

– Znasz go, wiesz, jak działa – odparł coraz bardziej nerwowo Oryński. – Mógł to wszystko zaplanować. Znaleźć tę dziewczynę i w jakiś sposób doprowadzić do jej śmierci, żeby sobie z nami pogrywać.

– Ba.

Kordian czekał na ciąg dalszy, ale Joanna nie miała zamiaru dodawać nic więcej.

– Więc zakładamy, że nas w to wciągnął, i mimo to brniemy do przodu?

– Nie sądzę, żeby nas wciągnął – powiedziała.

– Znaczy?

– Może rzeczywiście chciał, żeby to wszystko wyprowadziło nas z równowagi, pozbawiło poczucia bezpieczeństwa i tak dalej, ale nie mógł wiedzieć, że Pola utrzymuje kontakt z moją matką ani że rozpozna mandalę i mi ją pokaże. Ani że w konsekwencji zdecyduję się zostać oskarżycielką posiłkową.

– No nie wiem.

Chyłka podniosła się, a potem otrzepała ręce, jakby uznała jakieś zadanie za wykonane.

– Tak czy siak, ten padalec sprawił, że chłopak zabił swoją dziewczynę – rzuciła. – Jak tylko dojdziemy, w jaki sposób, zrobimy z Langerem porządek. I to jeszcze zanim zorientuje się, co się dzieje.

– Będzie się przyglądał sprawie.

– Nie szkodzi. Wyprzedzimy każdy jego ruch.

Wzrok Oryńskiego mówił jasno, że wchodzą na niebezpieczny grunt. Chyłka miała tego świadomość, mimo to nie dopuszczała do siebie myśli, by cofnąć się choćby o krok.

Weszli do komisariatu, a potem oznajmili dyżurnemu policjantowi, że chcieliby się widzieć z młodszym aspirantem Janaszem.

– W jakiej sprawie? – zapytał mężczyzna.

– Pumy.

Funkcjonariusz rozejrzał się, jakby spodziewał się, że dzikie zwierzę mogło tutaj komuś uciec.

– Jakiej znowu pumy?

– Tej, co ma jaja z gumy – odparła Chyłka, a potem cicho się zaśmiała.

Kordian położył rękę na czole i przez moment trwał w bezruchu, jakby sprawdzał, czy aby nie ma gorączki.

– Co pani właśnie powiedziała? – rzucił podoficer.

– Żebyś zawołał tu młodszego aspiranta Janasza.

– A pani jest…

– Chwilowo przedstawicielką ciemnej strony mocy – wyjaśniła Joanna, nachylając się w kierunku okienka. – Występuję jako oskarżyciel posiłkowy.

Mężczyzna zmierzył ją krytycznym spojrzeniem.

– Mogę zobaczyć jakieś dokumenty?

– Nie. Możesz zawołać tego, o kogo poprosiłam.

Trwało to jeszcze chwilę, ale ostatecznie dyżurny podniósł telefon i wezwał na dół funkcjonariusza, który jako pierwszy zjawił się na miejscu przestępstwa w Ursusie. To on rzekomo odciął Julkę, a potem podjął beznadziejną próbę resuscytacji.

Kiedy zszedł na dół, od razu skinął ręką na dwójkę prawników, by wyszli z nim na zewnątrz. Nie musieli nawet się przedstawiać.

– Pani Pola uprzedziła, że mogą państwo się zjawić – powiedział.

– Utrzymujecie kontakt? – odezwał się Kordian.

– Dałem jej mój numer. Tak na wszelki wypadek.

– To znaczy jaki?

Janasz wzruszył ramionami, jakby chciał zasugerować, że w tamtej sytuacji było to jedyne, co pozostało mu do zrobienia.

– Możemy gdzieś tu usiąść i spokojnie pogadać? – zapytał Oryński.

– Tuż obok jest park Czechowicki.

– Zbyt zielono – ucięła Chyłka i zatrzymała się na chodniku, kawałek od komisariatu. Dwaj mężczyźni zrobili to samo. – Zresztą nie ma wiele do powiedzenia. Mam do ciebie tylko trzy pytania.

Janasz skinął lekko głową, ukradkowo zerkając w kierunku budynku, z którego przed momentem wyszli.

– Pierwsze: czy wiesz coś w sprawie liści?

Kordian natychmiast nerwowo podniósł ręce.

– Nie odpowiadaj – uciął, a potem spojrzał na Joannę. – A ty przejdź do drugiego pytania.

– Tak jest, Wysoki Sądzie.

Chyłka spoważniała, skupiając wzrok na mężczyźnie. Wciąż wydawał się nerwowy, jakby spodziewał się, że ktoś usłyszy ich rozmowę. Może rzeczywiście lepiej było iść z nim gdzieś, skąd nie widziałby komisariatu.

Szkoda czasu, uznała Joanna. Wyciągnęłaby z niego wszystko, nawet gdyby obok stał jego bezpośredni przełożony.

– Dobra – rzuciła. – Kiedy wszedłeś do mieszkania, jak wyglądały plamy opadowe?

– Co?

– Twarz była zasiniała? Krwawe wybroczyny były widoczne na spojówkach, policzkach, na czole? Ofiara miała rękawiczki i skarpetki?

Mężczyzna wyglądał na coraz bardziej skołowanego.

– Te ostatnie są charakterystyczne przy powieszeniu – wyjaśnił Kordian. – Krew spływa do miejsc najniżej położonych.

– Ja… nie wiem. Nie jestem pewien.

– To nie wiesz czy nie jesteś pewien?

– Nie zwróciłem na to wszystko uwagi – odparł z wahaniem. – Chciałem tylko jak najszybciej ją odciąć i zacząć ratować.

Chyłka zbliżyła się do niego o krok.

– Jak usunąłeś linę, musiałeś widzieć, czy ślad po pętli jest zgodny z bruzdą wisielczą – powiedziała.

– Nie, ja nie… W ogóle nie patrzyłem, tylko zacząłem masaż serca i sztuczne oddychanie.

– I co? Udało się?

Janasz popatrzył na nią jak na wariatkę, a Joanna zaklęła pod nosem. Wartość dowodowa zeznań tego człowieka była nikła. Nawet gdyby trafiła na niego kilka miesięcy temu, niewiele by z niego wyciągnęła. A w tej chwili wszystko, co mógł pamiętać, niemal całkowicie się zatarło.

– Wyglądało ci to na samobójstwo? – zapytała.

– Cóż…

– Odpowiadaj, nie mam całego dnia, a muszę jeszcze wybrać serwetki na wesele i zastanowić się nad przysięgą, którą złożę temu tutaj.

Kordian obrócił się do niej.

– Jeszcze nie ułożyłaś?

– Nie – odparła pod nosem Joanna. – Bo wciąż uważam, że to jakiś zachodni zwyczaj, który jest nam ni mniej, ni więcej, na chuj potrzebny.

– Ale to miły akcent.

– Tak jak moja pięść na twojej twarzy. A mimo to jakoś na niej nie ląduje.

– Przynajmniej nie za często.

Chyłka westchnęła i pokręciła głową, a potem przeniosła wzrok na stojącego obok policjanta.

– Na czym skończyliśmy? – spytała.

– Na…

– A, tak. Dlaczego nie zakwalifikowałeś tego jako przestępnego spowodowania śmierci?

Janasz otworzył usta, ale nie zdążył się odezwać.

– Dziewczyna wisiała nago – dodała Joanna. – Nie zostawiła żadnego listu pożegnalnego, nie miała powodu odbierać sobie życia, a jej partnera nigdzie nie było. Nabazgrała ostatnie słowa szminką na ścianie, a jak dobrze wiesz po szkoleniach, ludzie tuż przed samobójstwem są spokojni, opanowani, nie podejmują takich dramatycznych kroków. Musiałbyś być na grzybkach halucynkach, żeby uznać, że wszystko tu się spina.

Funkcjonariusz potarł nerwowo ramiona i znów zerknął w kierunku komisariatu.

– Nikt się stamtąd nie wyłoni – zapewniła Chyłka. – A nawet jeśli, to trafi na mnie.

Janasz skinął lekko głową.

– Wydało mi się to podejrzane – przyznał.

– To dlaczego nic z tym nie zrobiłeś?

– Zrobiłem.

– W jakim sensie?

– Od razu to zgłosiłem jako potencjalne przestępne działanie, myślałem, że zaraz zjawi się technik, będą oględziny na miejscu zdarzenia i tak dalej. Ale zamiast tego przyjechał ktoś z komendy rejonowej i przejął całą sprawę, a mnie odesłano.

Chyłka zbliżyła się do policjanta o krok.

– Kto? – rzuciła.

– Podkomisarz Szczerbiński.

 

5

 

ul. Hoża, Śródmieście

 

 

– Ten sflaczały muł, ta rura niedrożna, to szczerbate, jebane monstrum – rzuciła Chyłka, kiedy Kordian starał się znaleźć miejsce parkingowe w okolicy Komendy Rejonowej Warszawa I.

Urwała na moment, by pociągnąć piwo z puszki. Nabyła je, jak tylko Janasz oznajmił, kto przejął śledztwo – zaraz potem wybrała numer Szczerbińskiego, ten jednak wciąż nie odbierał. Zrobiła więc jedyne, co wydawało jej się sensowne. Kupiła piwo, a potem dała upust całej litanii określeń, które kłębiły jej się w głowie.

– Powinni dodawać do ciebie takie ostrzeżenie jak do leków – odezwał się Kordian.

– Co?

– „Nie łączyć z alkoholem”.

Joanna zacisnęła usta, dopiła piwo, a potem zgniotła puszkę.

– Nędzny, zawszony, kaprawy sukinsyn – mruknęła. – Pospolita żmija na usługach Langera. Zdradziecka jak najgorsza sraczka.

– Mhm.

– Jak go dorwę…

– Dzięki niemu przynajmniej mamy potwierdzenie, że Piotr za tym wszystkim stoi – uciął Kordian.

Miał wrażenie, że w tych emocjach właśnie to, co najważniejsze, Chyłce umknęło. Skupiła na nim wzrok i przez moment milczała.

– Dotychczas mieliśmy tylko mandalę na ręce Julki, co właściwie mogło okazać się przypadkowe – dodał. – Teraz stało się oczywiste, że Langer jest zamieszany.

Oryński dostrzegł w końcu wolne miejsce i szybko je zajął. O tej porze w Śródmieściu nie było łatwo i wydawało mu się, że będzie musiał zrobić jeszcze kilka kółek po okolicy, zanim coś wreszcie się zwolni.

Kiedy wysiedli z auta, Chyłka od razu ruszyła w kierunku komendy. Po drodze z impetem wcisnęła puszkę do jednego z koszów, po czym przyspieszyła kroku.

– Jaki masz plan? – zapytał Kordian, zrównując się z nią.

– Odcinać mu po kolei kończyny i sypać sól na kikuty, dopóki nie powie nam, o co chodzi.

– A jak się nie uda?

– To wyrwę mu przeponę.

Oryński nie chciał nawet pytać, co będzie, jeśli i to nie pomoże.

Ostatecznie Chyłce niedane było zrealizować żadnej z gróźb, bo już od dyżurnego dowiedzieli się, że podkomisarza Szczerbińskiego nie ma na służbie.

– Gdzie jest? – syknęła Joanna. – Szuka sobie trumny?

– Wyjechał.

– Dokąd?

– Nie mogę udzielać takich informacji.

Kordian niemal fizycznie czuł, jak nerwy Chyłki się napinają.

– Służbowo? – rzuciła tylko.

– Nie. Miał zaległy dwutygodniowy urlop.

Tylko chwilę zajęło Joannie przekonanie się, jak daleko sięga cierpliwość tutejszych policjantów. Kiedy pojawiła się groźba uznania jej słów za wypełniające znamiona znieważenia funkcjonariusza publicznego, Oryński szybko chwycił ją za rękę i wyciągnął na zewnątrz.

– Powinni zmienić nazwę na Komedia Rejonowa Policji, kurwa ich mać – oświadczyła. – Potrzebuję jeszcze jednego piwa. Albo dwóch.

– Ewentualnie pięciu?

– Nie denerwuj mnie teraz, Zordon.

Kordian nieznacznie uniósł otwarte dłonie, a Chyłka cisnęła siarczyste przekleństwo i rozejrzała się nerwowo. W końcu westchnęła, jakby była zmuszona się poddać.

– Zasrany Szczerbix zbiegł z miejsca zdarzenia – mruknęła. – I najpewniej zaszył się tak, że go nie znajdziemy.

– Możemy napuścić na niego Kormaczysko.

– Tak zrobimy – odparła ciężko Joanna i odgarnęła włosy z twarzy. – Ale załóżmy, że nawet nornik nie wygrzebie żadnych informacji.

– Załóżmy.

– Co nam zostaje, bakłażanie? – rzuciła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. – Dokumentacji sprawy nam nie udostępnią, dopóki nie zmusimy ich do tego na drodze sądowej.

– Ano nie.

– Ten Janusz…

– Janasz.

– Jeden grzyb – burknęła Chyłka. – Nic nie pomoże, nawet gdyby chciał. Pierwsze, co zrobił Szczerbaty, to odciął od tej sprawy wszystkich innych.

– Czyli co? Czekamy na sąd?

Joanna wyraźnie nie miała zamiaru się na to godzić, nie potrafiła jednak znaleźć alternatywy. Bez słowa skinęła w kierunku Hożej, a potem oboje ruszyli powolnym krokiem do samochodu.

– Pies im mordę lizał – rzuciła w końcu Chyłka. – Nie potrzebujemy ich.

– Nie?

– Sami ustalimy najważniejsze fakty i znajdziemy chłopaka Julki.

– Bez pomocy organów ścigania.

– Tak.

– I w jaki konkretnie sposób zamierzamy to zrobić? – odezwał się pod nosem Kordian. – Jak ostatnim razem sprawdzałem, oskarżyciel posiłkowy nie miał prawa wykonywać żadnych czynności, które mogliby przeprowadzić policjanci.

– Bo nie widziałeś ostatniej nowelizacji przepisów regulujących dochodzenie i śledztwo.

– Rzeczywiście, musiałem przegapić – odparł. – A może po prostu ty zapomniałaś ją ogłosić po tym, jak sama ją napisałaś?

– Moje zasady nie wymagają promulgacji. I wchodzą w życie z dniem uchwalenia.

– Szkoda tylko, że inne instytucje nie będą ich respektować.

Chyłka zatrzymała się, obróciła do Kordiana, a potem złapała go za poły marynarki.

– Idziemy na wojnę, Zordon – oznajmiła. – Nie obchodzi mnie, kto co respektuje.

– Obawiam się, że innych może to obchodzić.

Lekko nim potrząsnęła, jakby chciała, by obudził się z jakiegoś snu.

– Przestaniesz siać ten defetyzm? – spytała. – Mamy szansę dobicia Langera, w dodatku własnymi rękami.

– Żeby ktoś został dobity, musi najpierw choćby raz oberwać.

Joanna przesunęła dłońmi po jego marynarce i błagalnie uniosła wzrok.

– Boże – powiedziała z zadartą głową. – Za jakie grzechy wychodzę akurat za tego faceta?

Oryński ujął jej dłonie.

– Miałaś ograniczony wybór.

– Chyba sobie żartujesz.

– Nie – odparł, patrząc jej głęboko w oczy. – Nikt inny by z tobą nie wytrzymał.