Skowyt (t.2) - Maciej Kaźmierczak - ebook

Skowyt (t.2) ebook

Kaźmierczak Maciej

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jakie tajemnice skrywa opuszczona ubojnia na odludziu? Skąd pochodzi przerażający okolicznych mieszkańców złowieszczy skowyt?

Władzę nad Warszawą przejmuje śnieżyca. Pod osłoną zamieci dochodzi do kilku wyjątkowo brutalnych zabójstw. Komisarz Robert Foks zostaje wezwany do zamrożonego ciała mężczyzny, z którego precyzyjnie usunięto wnętrzności i niczym rzeźbę wystawiono w centrum miasta. Niedługo potem w metrze zostaje znaleziona torba z ludzkimi wnętrznościami, a odkrycie kolejnego ciała pozostaje jedynie kwestią czasu. Śledczy nie domyślają się nawet, jak brutalnie zostanie potraktowana następna ofiara.

Prokurator Eliza Kowalczyk próbuje rozpracować grupę, która napada przypadkowe osoby. Szybko zauważa, że sprawa łączy się ze śledztwem Foksa, więc postanawiają połączyć siły. Trafiają do miejsca, które okazuje się najgorszym jak dotąd koszmarem.

Ona idzie tropem makabrycznego kolekcjonera ciał. On podąża za przerażającym skowytem. Oboje ścigają się z czasem. Są przekonani, że jedno z nich nie wyjdzie z tej sprawy cało.

"Skowyt" to drugi tom serii kryminalnej z komisarzem Robertem Foksem.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 353

Oceny
4,2 (151 ocen)
80
41
18
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lucysn

Całkiem niezła

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej części.Niektore opisy mocno nieprzyjemne.Lektorki ciężko się słucha.
00
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Ktoś morduje w wymyślny sposób. W przeszłości kryje się rozwiązanie.
00
olaiada

Całkiem niezła

Kreatywność nie można odmówić autorowi. Pierwsza część mi bardzo podeszła, ta nie była gorsza, napewno bardzo bardzo brutalna i nie polecam osobom o słabych nerwach. Komisarz foks jest wspaniały i nie mogę się doczekać kolejnych części ! nadal czekam na rozwiązanie jednego wątku z 1 części
00
selek5

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita książka, polecam.
00
za_czy_ta_na

Nie oderwiesz się od lektury

Maciej Kaźmierczak to autor, po którego książki sięgam z zamkniętymi oczami. W każdej znajduję coś nowego, fascynującego, każda mnie czymś zaskakuje. Pamiętacie, jak w jednej z recenzji napisałam, że przeraża mnie wyobraźnia autora? Podtrzymuję to. Sami musicie zobaczyć co wymyślił tym razem. Wyobraźcie sobie taką sytuację… mamy szczególnie mroźną zimę z dużymi opadami śniegu i w dodatku bardzo wietrzną. Śnieżyce ograniczają widoczność, a tworzące się zaspy dojazd do większości miejsc. Czujecie to? A teraz dorysujcie do tego obrazka psychola, który cieszy się z takiej pogody, bo ułatwia mu ona mordowanie ludzi. Zabójstwa są wyjątkowo brutalne, a ofiary wydają się być całkowicie przypadkowe. Brakuje wyraźnego modus operandi mordercy, który działa, jakby w amoku, jakby jedyne, na czym mu zależało to zaspokojenie swojej żądzy, którą daje mu ból i śmierć tych ludzi. Pierwszą jego ofiarą jest mężczyzna, którego zmarznięte i pozbawione wnętrzności ciało morderca porzucił w środku miasta...
00

Popularność




Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: GRAFOMAN Bartosz Andrzej Szpojda

Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa)

© by Maciej Kaźmierczak

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023

ISBN 978-83-287-2779-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne i nagie, […]

Allen Ginsberg, Skowyt

(przeł. Leszek Elektorowicz)

A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże.

Łk 11, 20

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

Wybiła czwarta w nocy, gdy drżący na całym ciele mężczyzna znalazł się w pobliżu mostu. W pierwszej chwili wcale nie chciał na niego wchodzić. Potrzebował odetchnąć, poukładać w głowie myśli, choć wiedział, że nie będzie to łatwe. Nie mógł wyciszyć krzyków, które rodziły mu się w głowie. Miał nadzieję, że kilkustopniowy mróz załagodzi nieco sytuację i pozwoli mu choć trochę zapanować nad wewnętrznym chaosem. Gdy jednak zza ściany równo sypiącego śniegu wyłonił się zarys budowli, zrozumiał, że jest tylko jedno wyjście.

Po kilku krokach odwrócił się i zobaczył, że wszystkie ślady, które pozostawił za sobą, po chwili dosłownie znikają, jakby pogoda chciała ukryć jego zamiary. Osłaniała też sylwetkę mężczyzny przed oczami przypadkowych osób, które sporadycznie obok przejeżdżały. Kierowcy skupiali się na pilnowaniu odpowiedniego kierunku jazdy i nie wytężali wzroku w poszukiwaniu przechodniów przy barierce. Tym bardziej tutaj, na moście. Nie chcieliby, żeby ta noc zmieniła się dla nich w koszmar.

Mężczyzna był jednak przekonany, że nigdy nie poczuliby tego, co od dawna czuł on. Jeszcze jakiś czas temu walczył, ale teraz już wiedział, że przegrał. Kiedyś musiał nastąpić moment, w którym należało się poddać. Dziś on nadszedł.

Wypełniała go złość. Rozczarowanie i frustracja. Było już jednak za późno na jakąkolwiek nową reakcję.

Doszedł do połowy mostu, stanął przy barierce i zapatrzył się w ciemną, przecinaną płatkami śniegu przestrzeń. Nie wiedział, czy rzeka jest zamarznięta i czy w ogóle mroczne pasmo, w które się wpatruje, jest wodą, czy może jeszcze twardym, daleko wysuniętym brzegiem, który z pewnością przyjąłby jego bezwładne ciało o wiele chętniej. Spotkanie z nim przyniosłoby szybszą ulgę niż zanurzenie się w lodowatej toni.

Teraz nie miało to dla niego już jednak większego znaczenia. Chciał po prostu przejść za barierkę i zrobić ten jeden ostatni krok, mający przynieść ostateczną ulgę. Nie zastanawiał się więc dłużej i drżącymi, zmarzniętymi dłońmi złapał za stalowy pręt oddzielający go od przepaści. Poczuł, jak skóra przywiera do zmrożonej powierzchni, dając absurdalne w tym momencie poczucie bezpieczeństwa, jakby to delikatne połączenie miało uchronić go przed zsunięciem się z wąskiego i śliskiego krańca mostu, chociaż właśnie tego teraz najbardziej pragnął.

– Ale czy na pewno? – spytał samego siebie, lecz jego własny głos zabrzmiał dla niego bardzo nienaturalnie. Nie miał pewności, czy sam zadał to pytanie, czy może stojący kilka metrów dalej mężczyzna. Ledwo go dostrzegał; ubrany był w czerń i zasypany śniegiem, dlatego zlewał się z tłem.

– Proszę nie skakać – powiedział, gdy podszedł nieco bliżej. – Na pewno jest choć jeden powód, dla którego warto żyć.

Zastanowił się chwilę, z powrotem spoglądając w otchłań. Zdawało mu się, jakby i ona patrzyła na niego swoimi ciemnymi, głębokimi oczami, które jednych przerażały, drugich hipnotyzowały, a jeszcze innych kusiły.

Przechodzień stanął na wyciągnięcie ręki, ale nie zamierzał go dotykać. Nie wyjął nawet dłoni z kieszeni płaszcza. Nie chciał siłą przekonywać do swoich racji, a jedynie zachęcić do rozważenia innej opcji.

– Nic mi już nie zostało – odparł, powoli odsuwając się od barierki w stronę przepaści. – I nawet nie chcę szukać żadnych pozytywów.

– Ktoś cię skrzywdził? – spytał nieznajomy, oglądając się na przejeżdżający samochód. Pojazd na szczęście się nie zatrzymał.

– Wiele osób – odparł zgodnie z prawdą. – Każdy, kogo znałem. Prawie każdy – dodał po chwili milczenia. Nie mógł zapominać o tej, którą kochał bezwarunkową miłością.

Dla niej mógłbym zrobić wszystko, pomyślał.

– Więc zrób tę jedną ostatnią rzecz – powiedział obcy, jakby potrafił czytać w myślach. Może był tylko wytworem wyobraźni, którego potrzebował załamany mężczyzna, żeby samego siebie przekonać do pomysłów, które dotychczas tylko tliły się gdzieś głęboko w nim.

– Myślisz, że to pomoże mi poczuć ulgę? – spytał, chociaż prawdziwa ulga czekała na niego kilkadziesiąt metrów niżej.

– Ty już nie poczujesz ulgi – odparł szczerze przechodzień. – Ale ci, którzy cię skrzywdzili, mogą poczuć ten sam ból, który znasz tylko ty. Właśnie tego ci teraz potrzeba.

– Tak – poparł go, cofając się z powrotem do barierki. – Właśnie tego mi teraz trzeba – powtórzył i wspiął się po metalowych prętach, lecz niespodziewanie noga omsknęła mu się na śliskiej powierzchni. W ostatniej chwili zdążył chwycić ją drugą ręką. Nie spadł, lecz nic w tamtej chwili nie poczuł. Wypełniała go pustka. Uświadomił to sobie i już wiedział, że jest gotów zrobić wszystko. Nic nie mogło go powstrzymać.

2

Pięćdziesięcioletnia Olga Błaszczyk dawno nie klęła tak głośno i siarczyście jak dziś.

– Mógłbyś mi chociaż trochę pomóc?! – krzyknęła do męża, który stał w oknie i przyglądał się jej z kubkiem kawy w ręku. – Chociaż raz – dodała, lecz na tyle cicho, że nie miał szans usłyszeć.

Pół godziny temu sama piła kawę. W pośpiechu, bo z jakiegoś powodu nie mogła się dziś obudzić. Przez drżące ze zdenerwowania dłonie wylała sporą część gorącego płynu na spodnie, które w jeszcze większym popłochu musiała zmienić. A nie miała już na to czasu, tym bardziej że przed domem stał zasypany śniegiem samochód. Wiedziała, że sporo czasu spędzi na jego odśnieżaniu, a potem jeszcze na skrobaniu szyb.

– I na co się tak gapisz? – warknęła do męża, gdy zmiatając z dachu śnieg, znów dostrzegła jego sylwetkę. Miała nadzieję, że jednak jej pomoże, ale mężczyzna najwyraźniej nie miał zamiaru wychodzić na mróz. Stał przy ciepłym grzejniku i cieszył się wolnym dniem. Nie pracował już od miesiąca i dobrze mu z tym było. Tymczasem żona musiała harować za dwoje, żeby móc jakoś związać koniec z końcem.

Za pięć minut powinna być w pracy, a dopiero co wsiadła do samochodu i odpaliła silnik. Uruchomiła wycieraczki, zalała szybę zimowym płynem ze spryskiwacza i oczyściła ją z zamarzniętych plam. Ostatni raz spojrzała w stronę okna. Męża już za nim nie było, więc tylko zacisnęła w złości zęby i ruszyła przed siebie.

Ulice były zasypane i niemal nieprzejezdne. Pługi nie dawały rady, podobnie całoroczne opony w samochodach, które mijała. Olga swojego fiata pandę zaopatrzyła w zimowe, dlatego lepiej sobie radziła w zaspach, które tworzył wiatr. Mimo to do pracy jechała o wiele dłużej niż zwykle i pod sklepem pojawiła się o pół godziny za późno. Domyślała się jednak, że w taką pogodę nikt nie będzie czuł potrzeby ani ochoty kupna tanich ubrań, w których gustowały głównie kobiety po pięćdziesiątce. Miała nadzieję, że żaden klient nie czekał przed sklepem na otwarcie, że nikogo nie zdenerwowała jej nieobecność, a tym samym nie ściągnie jej na głowę złości właściciela. Gdyby straciła teraz pracę, wraz z mężem mieliby sytuację tak trudną, jak jeszcze nigdy. Nie mogła na to pozwolić.

W końcu jednak zaparkowała i niedługo potem w pośpiechu otworzyła sklep. Wywiesiła tabliczkę „otwarte” i mogła w spokoju zrobić sobie drugą tego dnia kawę. Bardzo jej potrzebowała, chociaż ciśnienie cały czas miała wysokie.

Z parującym kubkiem stanęła w końcu przed oknem, jak to często robiła w dni bez większego ruchu, i zapatrzyła się w sypiący śnieg. Wcześniej padało głównie w nocy, ale delikatnie i krótko. Nawałnice zapowiadano już od miesiąca, więc gdy wczoraj wieczorem podano w wiadomościach, że dzisiejszy poranek będzie wyjątkowo trudny, raczej nikt w to nie wierzył. I tym sposobem zima po raz kolejny zaskoczyła kierowców.

Olga patrzyła, jak co chwila przez pasaż przy Pałacu Kultury i Nauki, przy którym mieścił się jej sklep, przebiega ktoś w pośpiechu, zmierzając albo w stronę pobliskiego przystanku, albo samochodu stojącego przy Alejach Jerozolimskich bądź na Pankiewicza. Jej sklep znajdował się na rogu, mogła więc obserwować obie ulice. Ludzie nosili ze sobą szczotki do odśnieżania samochodów, kupowali szybko w sąsiednim sklepie z częściami samochodowymi zimowy płyn do spryskiwaczy albo z pomocą miski z ciepłą wodą zamierzali przywrócić szybom ich normalny wygląd.

Nikt zdawał się nie zauważać dziwnej rzeźby stojącej kilka kroków od witryny sklepu.

– Co to jest? – zapytała samą siebie.

Nie miała pojęcia, czym może być ta dziwaczna postać. Z pewnością wcześniej jej nie było. Doskonale znała tu każdy kąt, lecz tajemniczej rzeźby ludzkich rozmiarów nie kojarzyła.

Odstawiła kubek na parapet i wyjrzała przez okno w drzwiach, skąd był lepszy widok. Oparła się o nie i wstrzymała powietrze, żeby szkło nie zaparowało. Dostrzegła dość karykaturalną postać, jakby ktoś chciał uchwycić w ruchu tancerza, który właśnie robi piruet. Dłonie miała złączone nad głową, nogi delikatnie rozstawione, a płaszcz, którym została okryta, wirował wraz z obrotem.

Choć Olga nie dostrzegała zbyt dobrze twarzy wyrzeźbionej postaci, głównie dlatego, że pokrywał ją śnieg, to zdawało się jej, że wymalowano na niej wyraz ogromnego bólu. Miała szeroko otwarte usta, przymknięte oczy i odchyloną do tyłu głowę, jakby wcale nie o taniec chodziło, lecz próbę jak najgłośniejszego krzyku.

Gdy to sobie uzmysłowiła, założyła kurtkę i wyszła przed sklep. Miała ochotę zabrać stąd tę rzeźbę, czy też manekina, bez względu na to, kto i po co go tam postawił. Sądziła, że ktoś – może śmieciarze, gdy opróżniali pobliskie kontenery – wyciągnął z nich dziwną lalkę i postanowił zrobić jej i okolicznym mieszkańcom psikusa.

– Niedorzeczny żart – mruknęła pod nosem, gdy wyszła ze sklepu i podeszła do zasypanej śniegiem postaci. Wtedy dostrzegła, że jej środek jest pusty, tak samo jak miejsca na usta i oczy. Widząc to, zadrżała. Gdy jednak dostrzegła niesamowicie realny zarys żeber i zalaną krwią skórę, zrozumiała, że to nie jest ani manekin, ani rzeźba.

3

Robert Foks wyszedł ze szpitala psychiatrycznego, w którym przebywała jego żona. Jedyne, na co miał teraz ochotę, to bezrefleksyjne patrzenie przez szybę. Nie chciał o niczym myśleć ani tym bardziej niczego wspominać. Przede wszystkim tego, jak przed chwilą odwiedził wciąż nieufną wobec niego kobietę, która z jednej strony zdrowiała, ale z drugiej zdawała się pozostawać kimś, kto już nigdy nie będzie tą samą osobą, co kiedyś. Nie chciał też przywoływać w myślach ani jednej sceny z ostatnich tragicznych wydarzeń. Chciałby się od tego wszystkiego jakoś odciąć, ale wiedział, że nie jest to możliwe.

Byłoby to szczególnie uciążliwe, gdyby cały dzień siedział bezczynnie w domu, dlatego mimo wszystko ucieszył go telefon od podkomisarza Pawła Radeckiego, który w kilku szybkich zdaniach poinformował go, że naczelnik chce widzieć Foksa z powrotem w wydziale.

– Mamy coś nowego. Jak szybko możesz pojawić się na miejscu? – spytał podkomisarz, którego głos nie wydawał się zbyt przyjazny.

Powrót Foksa oznaczał, że Radecki zostanie zdegradowany. Chociaż w poprzedniej sprawie poprowadził zespół zupełnie przez przypadek, a nie dlatego, że był dobry, to jednak odnalazł się na stanowisku Foksa. Teraz musiał pogodzić się z tym, że tych kilka tygodni świetności się skończyło i mógł jedynie liczyć na to, że komendant i naczelnik chwalą sobie jego pracę. Awans, tak czy inaczej, mógł mu się dzięki ostatniej sprawie przydarzyć znacznie szybciej.

– Na komendzie czy w kostnicy?

– Na miejscu znalezienia ciała.

Foks zawahał się.

– Nie zabraliście go jeszcze?

– Musisz sam to zobaczyć. Wydaje mi się, że miejsce i sposób ułożenia zwłok są tutaj dość istotne. Gajewski chce, żebyś sam wszystko dokładnie obejrzał.

Ego Foksa zostało tymi słowami przyjemnie połechtane, chociaż zdawało mu się, że Radecki wypowiada je przez zaciśnięte zęby. Nie dało się jednak ukryć, że komisarz miał nie tylko większe doświadczenie, ale po prostu lepsze oko i niepowtarzalny zmysł. Był nie tylko dobrym śledczym, ale też umiał wejść w umysł tego, którego szukał. Nie od zawsze jednak to potrafił. Tak samo jak nie od zawsze myślał o wstąpieniu w szeregi policji. Skłoniła go do tego rodzinna tragedia, chociaż Foks dobrze wiedział, że po latach niewiele będzie mógł w tej sprawie zdziałać. Niemniej gdy zaczął tropić swojego pierwszego podejrzanego, wiedział, że właśnie to jest jego powołaniem.

Po uzyskaniu dyplomu z kryminologii i ukończeniu studiów podyplomowych z psychologii szybko wstąpił do policji, a potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Wcześniej nawet nie zakładał, że dotrze tak wysoko, ale do tego właśnie podświadomie cały czas dążył. Teraz najlepiej wypełniał swoją rolę.

Niestety ze wszystkim wiązało się duże ryzyko.

Radecki podał mu adres i pół godziny później Foks był już na miejscu. Z trudem, ale jednak pokonał kilka całkowicie zasypanych ulic. Minął trzy stłuczki i kilkanaście prób pokonania zasp, które nie miały szans się udać. Jego volvo s60 dawało sobie radę, w razie czego w bagażniku miał zestaw opasek na śnieg i łańcuchy, więc nie obawiał się żadnej sytuacji. Tym bardziej że po ostatnim wypadku pojazd został dokładnie przejrzany i w pełni wyremontowany. Chociaż Foks poświęcił na to większość oszczędności, to jednak zdawał sobie sprawę, że w tym momencie pieniądze nie mają tak naprawdę żadnej wartości. Chociażby przez inflację, która zżerała je niczym korozja podwozie starego grata, więc warto było weń inwestować prawie wszystkie zaskórniaki. Poza tym pieniądze w oczach Foksa straciły na wartości, gdy dostrzegł, że w życiu potrafią więcej zabrać niż dać. Dlatego ich nie żałował.

Zaparkował w pobliżu placu przed Pałacem Kultury i Nauki. Wszędzie powiewały na wietrze policyjne taśmy, a koło jednego ze sklepów stał wysoki parawan, przy którym czekał na niego Radecki w towarzystwie prokurator Kowalczyk i lekarza medycyny sądowej.

– Miło ponownie was wszystkich wiedzieć – rzucił na powitanie, chociaż miał nadzieję, że Kowalczyk tu jednak nie zastanie. Ostatnie, czego potrzebował, to się z nią teraz użerać.

Już niemal słyszał, jak prokurator śmieje się ironicznie z jego słów, ale ta tylko odwróciła wzrok. Zignorowała Foksa, co wydało mu się jeszcze gorsze.

– I ciebie również – odparł Radecki, a lekarz tylko skinął głową. Mieli na dłoniach rękawiczki, więc nie mogli się przywitać, ale gdy tylko Foks dostrzegł fragment tego, co znajdowało się za parawanem, zapomniał o jakichkolwiek dalszych uprzejmościach.

– Więc co my tu mamy? – rzucił tylko i bez dalszego wahania wszedł za parawan. Zamarł i zadrżał, jakby za kołnierz wleciał mu śnieg.

Kowalczyk wycofała się za taśmę i zapaliła. Radecki stanął u boku Foksa, a lekarz udał się do swojego samochodu. Skończył już wstępne oględziny, technicy obejrzeli cały teren i pozostawało tylko zabezpieczenie ciała, na które właśnie patrzył Foks.

Nie miał jednak pewności, co tak naprawdę widzi. W pierwszej chwili dostrzegł dziwną rzeźbę zasypaną przez padający śnieg. Potem dostrzegł rysy twarzy. Umysł Foksa uznał postać za realnie wyglądającego manekina, który został zabrany z jakiegoś sklepu odzieżowego. Ale wtedy dostrzegł wyraźnie zarysowujące się pod rozprutym brzuchem męskie genitalia, oczodoły i pustą jamę brzuszną z doskonale widocznymi żebrami i kręgosłupem.

Otrząsnął się, rozumiejąc, że to człowiek, którego z niesamowitą precyzją pozbawiono wnętrzności. Ciało zostało wręcz idealnie wypatroszone. Skórę rozcięto od klatki piersiowej aż do krocza i rozsunięto jej płaty niczym poły płaszcza, co mogło też przypominać zwiewną sukienkę albo skrzydła, w tej formie jednak dość karłowate i raczej niezdolne unieść w powietrze, po czym oczyszczono ze wszelkich ochłapów i fragmentów mięsa, zupełnie jakby ktoś to zrobił łyżeczką. Wyjęto też każdy organ.

Cofnął się nieco i z lepszej perspektywy przyjrzał niecodziennej pozie ofiary. Ciało stało stabilnie na ziemi, nogi zatopiono w bryle lodu przywodzącej na myśl betonowe buty rodem z tandetnego filmu akcji. Ręce ofiara miała podniesione, jakby robiła piruet. Tak można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Po chwili jednak było już pewne, że przed śmiercią mężczyzna nie tańczył, lecz był do czegoś przykuty. Związano mu ręce i zaczepiono najprawdopodobniej o wysoko umieszczony hak, w taki sposób, że sięgał do ziemi tylko koniuszkami palców.

Wystarczyła chwila w takiej pozycji, aby poczuć okropny ból. Wokół zamarzniętej szyi dało się dostrzec siną pręgę. Zapewne tam znajdowała się kolejna pętla, więc gdy nogi opadały z siły, pętla zaciskała się coraz mocniej i mocniej.

– Jest duża szansa, że sprawca przystąpił do wyjmowania organów w czasie, gdy ofiara jeszcze żyła – powiedział Radecki. – Jest cała zalana krwią, grymas na twarzy zdradza, że niesamowicie cierpiała. Dałoby się pozbawić człowieka kilku narządów, zanim ten by zmarł. Oczywiście jeśli nie straciłby od razu przytomności, lecz można się domyślać, że sprawca zadbał o to, żeby szybko tę przytomność odzyskiwał.

– Bez wątpienia – odparł Foks. Domyślał się, że egzekucja była rodzajem jakiejś kary. Zemsty. Stojące przed nim ciało zostało poddane torturom, bo jego właściciel wyrządził komuś krzywdę, za którą ten postanowił odpowiedzieć krwią.

Z doświadczenia wiedział jednak, że kara najpewniej nie była zasłużona.

– Co może się równać takiej zbrodni? – spytał na głos.

– Możliwe, że dowiemy się tego, gdy już zidentyfikujemy ciało.

– Miał cokolwiek przy sobie?

Domyślał się odpowiedzi.

– Nic. Żadnych dokumentów, żadnych znaków szczególnych, jedynie zamarznięta skóra i kości. Wokół ciała też niczego nie znaleźliśmy. Zupełnie czysto. Wszelkie ślady traseologiczne przykrył śnieg.

– Monitoring?

– Jest w pobliżu kilka kamer, ale śnieg sypie na tyle gęsto, że widoczność jest zbyt mała, żebyśmy mogli cokolwiek z nich odczytać.

– A co z najbliższymi sklepami?

– Monitoringu brak.

– Właściciele sklepów nie boją się złodziei albo wandali? – zdziwił się Foks, ale gdy się rozejrzał, dostrzegł tylko sklep z tanią odzieżą, który zasłaniał teraz w większości parawan, a za rogiem znajdował mały punkt z częściami do samochodów, który zapewne prowadził jakiś siedemdziesięcioletni dziadek wraz z żoną. Przy Alejach Jerozolimskich, najbliżej sklepu odzieżowego, znajdował się pusty lokal. Dalej był warzywniak i dopiero za nim jakiś butik, potem chyba sklep mięsny, ale to już było za daleko.

– Jakoś mnie to nie dziwi – odparł Radecki. – Domyślam się, że po tej akcji postarają się coś z tym zrobić, ale z pewnością to miejsce na długie lata wyczerpało swój kryminalny potencjał.

– Pytanie, czy wcześniej jakikolwiek miało – odparł Foks. – Czemu ktoś wystawił ciało w takim właśnie miejscu? Musiał zdawać sobie sprawę, że podczas zamieci będzie mógł zrobić w centrum miasta dosłownie wszystko, ale czemu akurat tutaj? Morderca musi mieć jakiś związek emocjonalny z tym miejscem – sam sobie odpowiedział.

– Z lumpeksem? – zdziwił się Radecki. – Ktoś, kto ma jakikolwiek związek z tym miejscem, raczej nie pokusiłby się o tak wyrafinowaną zbrodnię. Prędzej widziałbym tutaj ofiarę uduszenia, zasztyletowania, no, może wyrzucenia z okna.

Foks skinął głową, przyznając mu rację.

– Trzeba będzie sprawdzić każdego, kto ma tutaj swój sklep, każdego właściciela posiadłości przy placu i wszystkich sprzedawców. Bardzo możliwe, że ktoś z nich znał albo ofiarę, albo sprawcę.

Radecki przytaknął.

Po chwili technicy zabrali ciało, a Foks skrzywił się, bo zapewne nie spełnił oczekiwań naczelnika. Gajewski miał nadzieję, że komisarz od razu coś znajdzie, ale sprawa nie wyglądała na zbyt prostą.

Takie jednak Foks lubił najbardziej.

4

Za oknem było już ciemno, gdy Foks pojawił się przy stole sekcyjnym Mazurkiewicza. Śnieg z coraz większą siłą uderzał w okna, budując naprawdę nieprzyjemny nastrój, szczególnie w takim miejscu. Zwykle Foks czuł się tutaj dość neutralnie, jak w wielu innych miejscach, w których śmierdzi zgnilizną i śmiercią. Przyzwyczaił się. Ale dziś, gdy na zewnątrz szalała zamieć, wielu ludziom odcinając drogę do domu, w towarzystwie licznych ciał, pod mrugającą niepokojąco żarówką i obok wypatroszonego ciała, komisarz czuł się naprawdę dziwnie. Co chwila po plecach przebiegał mu zimny dreszcz, a każde spojrzenie na niecodzienną ofiarę sprawiało, że mimowolnie się krzywił.

– Fakt, nie wygląda to zbyt dobrze – powiedział patolog, który dostrzegł niepewną mimikę komisarza. – Ani zachęcająco.

– A to jakikolwiek trup może wyglądać zachęcająco? – Spojrzał na niego z uniesionymi pytająco brwiami.

– Oczywiście. Każdy leżący tu trup, po którym nie widać wszystkiego na pierwszy rzut oka, jest wyzwaniem. Ale tutaj większość roboty została już wykonana. – Mazurkiewicz pochylił się nad wciąż zamarzniętym ciałem, które przed chwilą wyciągnął z chłodni. Powoli zaczęło tajać, woda zbierała się na stole. – W ciele nie ma krwi, a to ona powinna teraz się z niego lać, a tymczasem mamy tylko dużo wody. – Dotknął czubkiem skalpela uniesiony fragment skóry. – Widać dość precyzyjne cięcie. Sprawca miał pewną rękę, ale nie posługiwał się skalpelem. Dysponował ostrym nożem, którym powoli rozciął cały korpus.

– Jak bardzo precyzyjne jest to cięcie? – zainteresował się Foks.

– Może nie chirurgiczne ani takie, jakie sam bym chciał teraz zrobić, ale ten ktoś ma doświadczenie w rozcinaniu ciała.

– Ludzkiego czy zwierzęcego?

– To zależy, jak wiele osób zdążył już zabić. Prędzej jest zwykłym rzeźnikiem niż lekarzem czy patologiem.

– Skąd ta pewność? Jeśli był lekarzem, to tym razem nie ratował niczyjego życia, mógł więc pozwolić sobie na swobodę, wręcz profanację – zauważył Foks.

– Racja, ale pewnych nawyków człowiek się nie pozbędzie. Ktoś, kto potrafi posługiwać się skalpelem, gdy będzie chciał pokazać swoje dzieło, nie użyje do jego stworzenia noża czy siekiery. Widać, że sprawca chciał nam zaprezentować swój kunszt, więc zrobił wszystko, na co było go stać.

– To samo widać we wnętrzu ciała? – zmienił temat Foks. Domyślał się, że Mazurkiewicz może mieć rację, lecz już nie chciał słyszeć jego władczego tonu, którym udowadniał komisarzowi, że wie więcej. Niemniej jego opinia była w tym momencie bardzo istotna.

– Zdecydowanie. Wnętrzności nie wyjęto zbyt precyzyjnie, lecz po prostu je z środka wyrwano. Być może ktoś ręcznie wyciągał je po kolei.

– Ale musiał wiedzieć, od których zacząć, żeby ofiara nie zmarła od razu.

– Może miał fart. Możliwe też, że ją rozciął i poczekał, aż się wykrwawi. Ta opcja wydaje mi się najbardziej prawdopodobna. Potem zabrał się za opróżnianie korpusu. Gdy pozbył się już wnętrzności, to wyskrobał wszelkie resztki, jakby chciał, żeby ciało stało się swego rodzaju naczyniem.

Foks wyobraził sobie ciało jako miskę, z której ktoś wyjada krwistą, zaprawioną dużymi kawałkami mięsa zupę. Miał pewność, że przez długi czas, myśląc o ofierze, nie będzie potrafił wyrzucić z głowy tego obrazu, choć nie sądził, żeby mieli do czynienia z kanibalem. Był wręcz przekonany, że torba z wnętrznościami za jakiś czas zostanie gdzieś znaleziona. Może w domu ofiary, gdy dowiedzą się, kim była, może wypłynie na powierzchnię Wisły i za kilka miesięcy natknie się na nią jakiś biedak. Może już teraz krwawa plama widnieje gdzieś na śniegu niczym w filmie Granice wytrzymałości, gdy uwięzieni w szczelinie alpiniści doprowadzili do wybuchu worka z własną krwią na powierzchni, żeby oznaczyć miejsce, w którym utknęli.

– Ale w środku niczego nie znalazłeś?

– Nie – przyznał Mazurkiewicz. – W środku jest zupełnie pusto – dodał posępnie, choć jego intensywny wzrok zdradzał, że spędzi jeszcze dużo czasu na poszukiwaniach.

Razem pochylili się nad ciałem, które zdążyło już odtajać. Patolog nieco wcześniej oczyścił zwłoki ze śniegu. Foks jednak cały czas nie mógł wygonić z pamięci widoku spod sklepu. Oszronione włosy, rzęsy, niesamowicie blada skóra, śnieg zbierający się w pustych oczodołach, ustach i oczywiście w korpusie.

Ciało sprawiało wrażenie sztucznego. Dlatego właśnie jego realność przerażała jeszcze bardziej.

Dwie poły skóry otwierające korpus powoli zaczynały już opadać, ale miało minąć jeszcze sporo czasu, zanim dotkną o wiele cieplejszej powierzchni metalowego stołu.

Mazurkiewicz odgiął je delikatnie, żeby nie zakryły otworu, lecz opadły na boki. Foks tymczasem spojrzał w puste oczodoły i rozwarte usta, którym wycięto język. Wszystkie trzy otwory prezentowały się naprawdę ohydnie, szczególnie gdy świecąca z boku, psująca się żarówa rzucała pogłębiający to odczucie cień. Foks miał ochotę cisnąć czymś i zakończyć jej cierpienia. Nieprzyjemne buczenie z chwili na chwilę denerwowało go coraz bardziej, a Mazurkiewicz zdawał się tego w ogóle nie zauważać.

– Wyrwano go – odparł patolog, gdy komisarz spytał o cięcie na języku. – Da się zauważyć ślad po obcęgach. To już z pewnością nie jest robota profesjonalisty. Ale na pewno sprawca chciał, żeby ten ktoś cierpiał. Złapał obcęgami w połowie języka i po prostu zaczął ściskać i ciągnąć, aż zardzewiała stal najpierw nacięła narząd, a potem tylko musiał raz szarpnąć. Od tego właśnie zaczął.

– Ofiara nie mogła krzyczeć.

– Ale sprawca chciał, żeby patrzyła na to, co robi, dlatego oczy najprawdopodobniej usunięto na końcu. Ofiara rzeczywiście nie mogła krzyczeć, ale widziała, jak sprawca najpierw rozcina ciało, a potem wyrywa organy.

Foks obszedł ciało i stanął na wysokości krocza.

– Genitalia są nietknięte. Można więc wykluczyć motyw seksualny.

– Z tym bym poczekał do końca oględzin. Kto wie, czy nie znajdę na ciele śladów nasienia. To by oznaczało, że ofiara stała się bardzo ważnym dla sprawcy obiektem seksualnym.

Foks miał nadzieję, że tak się jednak nie stanie. Wolał wierzyć, że ktoś zabija z każdego innego powodu, lecz nie z pobudek erotycznych. To by oznaczało, że mają do czynienia z niewyobrażalną bestią, która oczywiście już teraz jawiła się w oczach śledczych jako ewenement. Jednak fakt, że genitalia pozostały nienaruszone, mógł oznaczać, że powód morderstwa był zupełnie inny. Jaki? Foks domyślał się, że nawet najlepszy profiler miałby problem z odgadnięciem motywu. Domyślał się, że Gajewski już kogoś wyznaczył do tego zadania, a Foks serdecznie mu tego współczuł.

Sobie także by współczuł, ale teraz było mu to na rękę. Chciał się w pełni czemuś poświęcić i miał ku temu znakomitą okazję.

To przykre, że ukojenie daje mi śmierć innych, pomyślał, choć zdawał sobie sprawę, że to bardzo duży skrót myślowy. Ale niestety prawdziwy.

– Coś ty się tak zawiesił? – spytał Mazurkiewicz, gdy Foks nie odzywał się chwilę. Było słychać tylko lampę i coraz mocniejsze uderzenia niesionego silnym wiatrem śniegu. Zapowiadało się na znacznie większą burzę śnieżną od tej, która przywitała Warszawę dzień wcześniej.

– Myślenie, mówi ci to coś? – odpowiedział pytaniem i zaśmiał się, żeby przypadkiem Mazurkiewicz nie wziął tego na poważnie. Znali się już bardzo dobrze, ale ich stosunki zdecydowanie były dalekie od przyjacielskich. Niemniej czasem warto było rozładować napięcie, tego już się obaj nauczyli. Nad zwłokami lepiej nie być śmiertelnie poważnym, bo człowiek zaczyna dostrzegać, jak wiele ma się wtedy z nimi wspólnego.

– Nie kojarzę – odparł bez cienia uśmiechu, ale Foks się tym nie przejął. Mazurkiewicz z natury był poważny, ale żarty do niego trafiały. Za bardzo jednak upodobnił się do swoich sztywnych pacjentów, którzy też potrafili doskonale słuchać, ale rzadko kiedy odpowiadali. A gdy już się tak działo, to człowiekowi zdecydowanie nie było do śmiechu. – Chcesz poczekać na wyniki? – spytał patolog. – Chwilę mi to zajmie, mimo że brakuje nam zawartości, na której zwykle skupiam się najbardziej.

– Sam nie wiem… – odparł w zamyśleniu policjant. Gdy był w pobliżu ciała, lepiej mu się myślało. Sprowadzało go ono na ziemię, nie pozwalało myślom na ucieczkę. Ale odór bijący od trupa, którego nie udało im się jeszcze zidentyfikować, wyzwalany dzięki dodatniej temperaturze, sprawiał, że mimo wszystko myśli rodziły się nieco trudniej niż zwykle.

– Też to czujesz, prawda? – spytał patolog, a Foks pokiwał głową. – Ciało nie jest zbyt świeże.

– Śmierdzi jak kurczak, którego się rozmroziło na obiad, a który leżał cały dzień na blacie w kuchni, bo się o nim zapomniało, ale szkoda było wyrzucić, więc wylądował w lodówce. Od jak dawna może nie żyć?

– Wiesz, że przy zamrożonym ciele nie da się tego zbyt dokładnie określić, ale po odorze domyślam się, że znajdziemy jakieś ślady rozkładu.

Całkiem możliwe, że mężczyzna został zabity, ciało porzucono, ale sprawca postanowił po nie wrócić, pomyślał Foks. Może rozważył sprawę, opracował plan i stwierdził, że nie chce tego tak zostawiać. Albo zorientował się, że ofiara może go w jakiś sposób zdradzić, dlatego musiał ją wybebeszyć.

– Bardzo ciekawe, co zawierał żołądek – powiedział.

– Myślisz, że to właśnie o niego chodziło sprawcy?

– Możliwe. Żołądek, płuca. Może morderca nafaszerował czymś ofiarę. Jakimś jedzeniem, płynem. Czymś, co zostawiło jasny ślad. Może chciał pozbawić ofiary jednego organu, ale dla niepoznaki działał dalej. Wypruł wszystkie flaki, żeby nie nakierować nas na tę jedną rzecz. Rzecz, która nosiła ślady wskazujące na mordercę. Może jelita…

Patolog pokiwał poważnie głową, dając znać, że się z nim zgadza.

– Badanie krwi na pewno dużo nam powie – odparł. – Ale na to będzie trzeba chwilę poczekać. No i wyniki nie będą zbyt dokładne, skoro krwi w tym ciele jest jak na lekarstwo. W laboratorium nie będą zachwyceni.

– Może śnieg ich zasypie, nie będą mogli wyjść i z nudów odwalą robotę w szybszym niż zwykle tempie.

– Marzenie – odparł Mazurkiewicz, a Foksowi wydawało się, że kąciki jego ust delikatnie się uniosły. – Jak myślisz, co mógł zrobić z tymi wszystkimi wnętrznościami? – spytał, wracając do poprzedniego tematu. – Po co one komuś?

Foks znał wiele przypadków, w których ktoś wyjmował z ludzi wnętrzności. Aż robiło mu się niedobrze, gdy pomyślał, do czego zwykle służyły.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz