Słońce Arizony - Wiesław Wernic - ebook + książka

Słońce Arizony ebook

Wiesław Wernic

0,0

Opis

Karol Gordon i doktor Jan stają przed kolejnym wyzwaniem – na ich pomoc czekają Indianie z plemienia Nawaho, nękani przez bandę złoczyńców o tajemniczej nazwie „Słońce Arizony”.

Arizona, rok 1883. Potworny upał. Czerwona, spękana z gorąca ziemia, potężne, zwaliste skały, olbrzymie kaktusy saguaro. Odludna mieścina Rainy Valley, z której mieszkańcy wypędzili szeryfa. Na tych pogrążonych w bezprawiu ziemiach grasuje banda bezwzględnych rabusiów o tajemniczej nazwie „Słońce Arizony”. Napada ona na miejscową ludność, podróżnych, którzy na swą zgubę zapuścili się w te strony, Indian z plemienia Nawaho.
Karol Gordon – słynny traper i przyjaciel czerwonoskórych, oraz doktor Jan wyruszają Indianom z pomocą i wdają się w nierówną walkę ze złoczyńcami ze „Słońca Arizony”. Kim jest tajemniczy przywódca bandytów? Czy Karol Gordon, doktor Jan, Nawahowie i Apacze zdołają rozbić bandę niosącą im zagładę? Czy odnajdą ukryte skarby „Słońca Arizony”?

Akcja kolejnej części przygodowego cyklu o Dzikim Zachodzie obfituje w walki z bandytami, pełne niebezpieczeństw pogonie, zasadzki, porwania i uwięzienia. Wciąga czytelnika w wir pełnych grozy wydarzeń i trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.

Wiesław Wernic to klasyk powieści westernowej. Pisarz podbił serca czytelników nie tylko świetnie skonstruowanymi fabułami, lecz także doskonałą znajomością kultury, geografii i historii Dzikiego Zachodu oraz obyczajów zamieszkałych na tych terenach indiańskich plemion.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Co­py­ri­ght by Do­mi­nik Wer­nic, Mont­real, Ca­nada 2017 © Co­py­ri­ght by Sied­mio­róg Sp. z o.o., Wro­cław, Po­land 2017
Ża­den frag­ment książki nie może być po­wie­lany ani re­pro­du­ko­wany w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie elek­tro­niczne, Wro­cław 2024
ISBN 978-83-8279-279-9
Księ­gar­nia wy­sył­kowa Wy­daw­nic­twa Sied­mio­rógwww.sied­mio­rog.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

W samo po­łu­dnie

Nie­zli­czona ilość czyn­ni­ków zło­żyła się na to, by Da­leki Za­chód za­jął szcze­gólne miej­sce w kro­ni­kach ame­ry­kań­skiej kul­tury. Ma­je­sta­tyczne piękno jego po­ło­że­nia i cha­rak­ter tu­tej­szego osad­nic­twa za­dzi­wia­jąco kon­tra­sto­wały ze sto­sun­kowo jed­no­staj­nym ob­ra­zem wsi i miast na Pół­noc­nym Wscho­dzie, z nu­żącą mo­no­to­nią Środ­ko­wego Za­chodu i plan­ta­cji Po­łu­dnia. Już sam ogrom tych prze­strzeni i fan­ta­styczne kształty roz­pa­lały ludz­kie my­śli, słowa i czyny. La­wina pę­dząca do ko­palń, do bo­ga­tych, ży­znych grun­tów i do nie­zwy­kle buj­nych drze­wo­sta­nów wy­two­rzyła różne grupy spo­łeczne, w ni­czym nie­przy­po­mi­na­jące tego spo­łe­czeń­stwa, które po­wstało na szla­kach po­chodu do do­liny Mis­si­sipi. Z tego wszyst­kiego ro­dził się nowy styl ży­cia.

Na ogrom­nych prze­strze­niach, gdzie gę­stość za­lud­nie­nia była nie­wielka, a wię­zów prawa wła­ści­wie nie od­czu­wano, swo­bod­nie mo­gły się prze­ja­wiać pry­mi­tywne, anar­chi­styczne in­stynkty po­szu­ki­wa­czy przy­gód; co­dzien­nie uroz­ma­icały ży­cie strze­la­niny, ra­bunki i mor­der­stwa. Roz­pę­tana przez po­szu­ki­wa­czy bo­gactw i od­kryw­ców złóż spe­ku­la­cja, for­tuny po­wstałe w oka­mgnie­niu dzięki po­śpiesz­nemu po­dzia­łowi grun­tów fe­de­ral­nych[1], bu­do­wie li­nii ko­le­jo­wych i od­kry­ciu no­wych skar­bów mi­ne­ral­nych, wszyst­kie te nie­ma­jące pre­ce­densu zja­wi­ska wstrzą­snęły ca­łym kon­ty­nen­tem wzdłuż i wszerz. Pod wie­loma wzglę­dami ten ostatni pęd na za­chód wniósł do ame­ry­kań­skiego ży­cia nowy ton. Dzia­łal­ność, dy­na­mika i suk­ces, uwa­żane za cha­rak­te­ry­styczne dla ży­cia na «Dzi­kim Za­cho­dzie», stały się w oczach lu­dzi tę­sk­nią­cych do nie­zwy­kłych przy­gód sym­bo­lem ca­łej Ame­ryki”[2].

Od tych pierw­szych dni, gdy fala bia­łych osad­ni­ków pły­nęła jak la­wina ze wschod­nich sta­nów Ame­ryki ku dzie­wi­czym zie­miom od­kry­tego „Dzi­kiego Za­chodu”, mi­nęło kil­ka­na­ście lat. Był rok 1883.

* * *

Mimo wio­sny wstał dzień nie­zwy­kle go­rący, a na dwu krzy­żu­ją­cych się dro­gach-uli­cach ma­łego mia­steczka nie wi­dać było ani jeźdź­ców, ani prze­chod­niów. Okna kil­ku­dzie­się­ciu drew­nia­nych do­mów za­sło­nięto so­lid­nymi okien­ni­cami bądź też ro­dza­jem ro­let z pła­skich de­se­czek po­łą­czo­nych sznur­kiem.

Upał do­skwie­rał. Mo­gło się wy­da­wać, iż okrą­głe słupy, pod­pie­ra­jące spa­dzi­sty dach we­randy jed­nego z więk­szych bu­dyn­ków, za chwilę za­czną się po­cić. Da­szek rzu­cał cień na de­ski we­randy, a na tych de­skach sie­dział z no­gami opusz­czo­nymi ku ziemi męż­czy­zna w ka­pe­lu­szu o sze­ro­kim ron­dzie, które chro­niło mu twarz za­równo przed słoń­cem, jak przed spoj­rze­niem wścib­skiego ob­ser­wa­tora. Ale ni­kogo w po­bliżu nie było.

Tuż obok sa­mot­nej po­staci spo­czy­wała kurtka ze skóry ło­sia, nieco za­ku­rzona, ale bez dziur i łat, co świad­czyło, że jej wła­ści­cie­lowi mu­siało się wieść nie­źle. Męż­czy­zna miał na so­bie ba­weł­nianą ko­szulę w nie­bie­sko-czarną kratę, roz­piętą pod szyją, oraz skó­rzany pas. Przy pa­sie wi­siały dwa fu­te­rały od re­wol­we­rów, tych wiel­kich, cięż­kich bę­ben­kow­ców marki Colt, pro­stych w ob­słu­dze i nie­za­wod­nych w uży­ciu. Gdy była po­trzeba lub jej... nie było. Ale fu­te­rały wi­siały lekko, cał­ko­wi­cie próżne. Obok od­po­czy­wa­ją­cego nie le­żała ani nie stała oparta o ścianę żadna inna broń: rusz­nica, ka­ra­bin, strzelba czy au­to­ma­tyczny, wie­lo­strza­łowy sztu­cer. Nie było broni rów­nież przy łęku sio­dła ka­ro­gnia­dego ko­nia, przy­wią­za­nego koń­cami uzdy do jed­nego ze słup­ków pod­pie­ra­ją­cych dach we­randy.

Koń grze­bał ko­py­tem w czer­wo­no­ce­gla­stym pyle drogi, z głową po­chy­loną ku ziemi przy­sło­nię­tej smugą cie­nia. Zad zwie­rzę­cia lśnił bla­skiem od­bi­tego słońca i po­kry­wał się kro­plami potu. Pot ście­kał rów­nież po po­licz­kach czło­wieka, a kra­cia­sta ko­szula przy­lgnęła mu do ple­ców. A prze­cież wy­star­czyło wstać i zro­bić kilka kro­ków, aby zna­leźć się pod da­chem do­mo­stwa, w pół­mrocz­nej sali, gdzie tem­pe­ra­tura mu­siała być o kilka stopni niż­sza. Sali do­stęp­nej dla wszyst­kich. Nad drzwiami wi­siał prze­cież za­chę­ca­jący na­pis, wy­ma­lo­wany czer­wie­nią na de­sce: „Ari­zo­nac”. Z le­wej strony nie­znany au­tor od­two­rzył zie­loną farbą po­tężny, trój­ra­mienny kak­tus, z pra­wej – strojną ko­lo­ro­wymi pió­rami, o bru­nat­nym ob­li­czu, głowę in­diań­skiego wo­jow­nika.

Była to go­spoda – re­stau­ra­cja, ho­tel, a jed­no­cze­śnie skład naj­po­trzeb­niej­szych przed­mio­tów co­dzien­nego w tych stro­nach użytku. Na­zwa „Ari­zo­nac” i wi­ze­ru­nek kak­tusa mó­wiły do­bit­nie każ­demu, kto znał się na rze­czy, o te­ry­to­rial­nej przy­na­leż­no­ści mia­steczka[3].

Męż­czy­zna sie­dzący na we­ran­dzie do­brze orien­to­wał się w sym­bo­lice na­pisu i w przy­jem­no­ściach, ja­kich mo­gło mu do­star­czyć wkro­cze­nie w głąb bu­dynku. Na myśl o tym ob­li­zał koń­cem ję­zyka za­schnięte wargi, ale nie pod­niósł się. Wie­dział, iż wszedł­szy do sali, na­po­tka na swej dro­dze obity bla­chą kon­tuar, wil­gotny od kro­pel piwa, a za kon­tu­arem stać bę­dzie spo­cony gru­bas, który bez słowa, za­pra­sza­ją­cym ge­stem pod­su­nie mu ku­fel pie­nią­cego się zło­ta­wego płynu. Wi­dział go już prze­cież, gdy przy­byw­szy przed go­spodę, śmiało wkro­czył do wnę­trza, za­py­tu­jąc, czy bawi tu dżen­tel­men o na­zwi­sku Ka­rol Gor­don.

Bawi, ow­szem, ale wy­je­chał o świ­cie, za­po­wia­da­jąc swój po­wrót wie­czo­rem.

Wy­szedł bez słowa, mach­nąw­szy ręką na pod­su­wany mu ku­fel. Piwo, zimne piwo, było na pewno trun­kiem orzeź­wia­ją­cym. Pra­wie czuł na pod­nie­bie­niu go­ryczkę chłod­nego, pach­ną­cego chmie­lem na­poju. Ale za piwo na­le­żało za­pła­cić. A przy­bysz nie miał na­wet srebr­nej pół­do­la­rówki ani żad­nej in­nej obie­go­wej mo­nety świata, poza jedną je­dyną... cen­tową. Dla­tego tkwił na we­ran­dzie w cie­niu, który nie przy­no­sił uczu­cia chłodu.

Sie­dział i roz­my­ślał, zło­rze­cząc – w skrom­nych jed­nak sło­wach – Ka­ro­lowi Gor­do­nowi za pra­gnie­nie, za upał, za udrękę ocze­ki­wa­nia w skwa­rze. A prze­cież wina Ka­rola Gor­dona ogra­ni­czała się tylko do ca­ło­dzien­nego wy­jazdu z nud­nego i obrzy­dli­wego jak prze­so­lony śledź mia­steczka. Sprawcą istot­nego kło­potu był zu­peł­nie ktoś inny.

Nie mógł so­bie te­raz da­ro­wać, że nie wie­rzył opo­wie­ściom o tej kra­inie. Dla­tego wła­śnie, nie­wierny To­masz, otrzy­mał bo­le­sną na­uczkę. Uśmiech­nął się, za­ci­ska­jąc wy­schłe wargi, na wspo­mnie­nie szcze­gó­łów na nowo po­padł w po­nurą za dumę. Jakże to było?

Je­chał od świtu po­przez nie­zwy­kłą kra­inę, gdzie każda prze­byta mila od­sła­niała nowe, od­mienne wi­doki. Przy­mknął oczy, aby nie wi­dzieć słońca, czer­wo­nego pyłu ani wzno­szą­cego się na­prze­ciw bu­dynku, który wy­da­wał się jakby wy­marły – i od razu uj­rzał pod po­wie­kami inny ob­raz: zie­mię bez­kre­sną, na po­zór bez­ludną.

Wy­ru­szył w drogę tego dnia o świ­cie. Czer­wone cie­nie pa­dały od czer­wo­nych, fan­ta­stycz­nych wzgórz o szczy­tach pła­skich jak stoły, pi­niowe lasy rzu­cały zie­lone cie­nie, a po­tężne drzewa ja­łow­cowe wy­glą­dały jak gra­na­towe. Je­chał tą drogą po raz pierw­szy w ży­ciu, ob­da­rzony ty­sią­cem wska­zó­wek go­spo­da­rza sa­lo­onu, w któ­rym spę­dził noc.

– Pro­sto, jak strze­lił, szlak jest prze­tarty, nie za­błą­dzi pan. Koło sa­mot­nego pnia zła­ma­nej pi­nii skrę­cić trzeba na prawo, a po­tem na lewo i da­lej znów pro­sto.

Gdy słońce sta­nęło pio­nowo, za­trzy­mał się przy stru­mie­niu bul­go­cą­cym po żół­tych gła­zach.

– Niech pan nie za­po­mni na­poić ko­nia – sły­szał jesz­cze ostrze­gaw­czy głos. – To je­dyna woda po dro­dze. W tym kraju ist­nieją tylko małe źró­dła. Apa­cze mają ra­cję, to istot­nie ari­zo­nac.

Ari­zona... Apa­cze... Tro­chę go to stro­piło.

– Krótka droga, a pan ma do­brego ko­nia, je­śli się nie mylę...

Więc cho­ciaż Ka­rol Gor­don ra­dził w swym li­ście: „Nie po­dró­żuj sam, to tro­chę ry­zy­kowne”, za­pew­nie­nie karcz­ma­rza do­dało otu­chy. Nikt zresztą nie wy­bie­rał się do tam­tego mia­steczka.

Stru­mień bul­go­tał i mgiełka wil­goci drżała w roz­pa­lo­nym po­wie­trzu. Nad­cią­gało po­łu­dnie w tej naj­go­ręt­szej kra­inie Pół­noc­nej Ame­ryki[4]. Po­dróżny zrzu­cił wów­czas kurtę, zdjął ka­pe­lusz, za­nu­rzył głowę w wo­dzie, po­tem ręce aż po łok­cie i roz­cią­gnął się na ską­pej tra­wie po­ra­sta­ją­cej brzeg. Le­żał, spo­glą­da­jąc na zdu­mie­wa­jącą grę barw skał i rzad­kiej ro­ślin­no­ści o in­ten­syw­nych, kon­tra­sto­wych ko­lo­rach, na dzi­waczne kształty urwi­ska, dźwi­ga­ją­cego się z roz­pę­kłej, peł­nej szcze­lin ziemi po dru­giej stro­nie rzeczki, w od­le­gło­ści kilku jar­dów. Czer­wo­no­żółta skała, z trzema ha­czy­ko­wa­tymi szczy­tami, wy­ro­sła po­nad oto­cze­nie w wy­niku ero­zji wód, któ­rym się oparła, ale któ­rej nie oparła się zie­mia. Rok po roku wody ari­zoń­skiej wy­żyny po­ry­wały miękki grunt, nio­sąc go ku ni­zi­nom. A skała wy­ra­stała co­raz wy­żej.

„Coś jak ka­nion Co­lo­rado”[5] – po­my­ślał i gło­śno ziew­nął.

Po­tok wy­pły­wał z do­liny pną­cej się ku gó­rze i co­raz bar­dziej zwę­ża­nej po­strzę­pioną li­nią świer­ków, upła­zów, ka­mie­ni­stych żle­bów, wśród któ­rych ster­czały rzad­kie, trój­pal­cza­ste kak­tusy, prze­kra­cza­jące swą wy­so­ko­ścią czło­wieka sie­dzą­cego na ko­niu. Nieco wy­żej, jak ciem­no­gra­na­towa li­nia, wid­niał skra­wek dziw­nego lasu po­tęż­nych ja­łow­ców.

Le­żał i od­po­czy­wał, nie my­śląc o ni­czym. Wtedy usły­szał:

– Leż spo­koj­nie! Nie ru­szaj się!

Na­wet nie drgnął. Ką­tem oka spoj­rzał ku czy­stemu błę­ki­towi nieba, ale doj­rzał tylko pio­nowy cień po­staci ludz­kiej, a na pierw­szym, naj­bliż­szym pla­nie – czarny, okrą­gły otwór re­wol­we­ro­wej lufy.

– Leż – po­wtó­rzył zimny, obo­jętny głos.

Ten sam głos ko­men­de­ro­wał:

– Prze­trzą­śnij­cie juki!

Usły­szał z ko­lei stu­kot koń­skich ko­pyt po ka­mie­niach, a po­tem inny głos, o pra­wie dzie­cin­nym brzmie­niu:

– Fred, po­trzy­maj uzdę.

Da­lej była ci­sza, ale cień syl­wetki trwał nad nim, a czarny otwór lufy na­dal za­kry­wał niebo. Po­tem znowu czy­jeś py­ta­nie:

– Jest tam co?

I krótka od­po­wiedź:

– Pie­nią­dze.

– Resztę zo­sta­wić – po­wie­dział czło­wiek trzy­ma­jący re­wol­wer.

– A broń?

– Przy­kro mi – ode­zwał się do le­żą­cego – mu­simy za­brać wszyst­kie te pu­kawki. Fred, wyj­mij re­wol­wery. To dla na­szego bez­pie­czeń­stwa – wy­ja­śnił.

Le­żący uśmiech­nął się:

– Ro­zu­miem – mruk­nął.

– Do­sko­nale, ro­zu­miemy się na­wza­jem.

Obca ręka wy­cią­gnęła je­den, po­tem drugi re­wol­wer.

– Mo­żesz wstać.

Pod­niósł się po­woli. Gdy sta­nął, byli już na ko­niach. Nosy, usta i brody za­kry­wały im po­spo­lite kra­cia­ste chu­sty, prze­wią­zane w tyle głowy.

– Po­wo­dze­nia, chłopcy!

Nie po­znali się na drwi­nie.

– Naj­bliż­sze mia­steczko cztery mile stąd. Nie zgi­niesz z głodu. Zo­sta­wimy ci ko­nia.

– Jak się na­zywa ta miej­sco­wość? – za­py­tał.

– Ra­iny Val­ley. Masz drogę pro­stą, jak strze­lił.

Po­przez ka­mie­ni­sty stru­mień prze­brnęli na drugi brzeg i po­je­chali skra­jem trój­sz­czy­to­wej skały. Pa­trzał za nimi, aż znik­nęli w smużce ku­rzu. Wtedy pod­szedł do ko­nia, po­kle­pał go po szyi, zaj­rzał do otwar­tych ju­ków sio­dła – nic z nich nie ubyło z wy­jąt­kiem pie­nię­dzy.

Oto dla­czego sie­dział te­raz na we­ran­dzie go­spody „Ari­zo­nac”, za­miast znaj­do­wać się w jej wnę­trzu.

Wy­marłe w spie­ko­cie mia­steczko – jakby na iro­nię prze­zwane Desz­czową Do­liną – to wła­śnie Ra­iny Val­ley.

Wy­cią­gnął z kie­szeni chustkę, a kiedy ob­cie­rał z potu twarz, pod pal­cami wy­czuł ja­kiś twardy przed­miot. Roz­wi­nął chustkę – uj­rzał błysz­czącą me­ta­lową sprzączkę do pasa. Pod­rzu­cił ją na dłoni. Sre­bro... – zdzi­wił się. – Piękna ro­bota. Ta uwaga do­ty­czyła wi­ze­runku dwu wę­żów sple­cio­nych ogo­nami, któ­rych wy­dłu­żone ciała two­rzyły kształt sprzączki.

Ar­ty­stycz­nie wy­ko­nana – upew­nił sam sie­bie. – Komu to zra­bo­wali?

Znowu przy­mknął oczy. Wtedy, gdy ścią­gał pa­skami roz­be­be­szone juki, trą­cił nogą coś, co wy­dało me­ta­liczny dźwięk na ka­mie­niach – jed­no­cen­towa mo­neta. Pod­niósł ją. „Na pa­miątkę” – po­my­ślał. Wszystko, co mu po­zo­stało. Na­poił jesz­cze ko­nia, a po­tem... Wła­śnie po­tem uj­rzał srebrny blask. Na kra­wę­dzi bul­go­cą­cej wody le­żała sprzączka, wę­żowa sprzączka. Któ­ryś mu­siał zgu­bić.

Scho­wał ją wów­czas do kie­szeni i ru­szył w drogę. Skalną do­liną, pła­sko­wzgó­rzem, bez­drzewną płasz­czy­zną, gdzie na czer­wo­no­bru­nat­nej gle­bie stały sa­motne, ob­sy­pane czer­wo­nym py­łem kak­tusy.

A po­tem uj­rzał, jak wy­żyna za­ła­muje się, opada pra­wie stromo ku sze­ro­kiemu ni­żowi, ogra­ni­czo­nemu na ho­ry­zon­cie ścianą po­szar­pa­nych szczy­tów. Przez śro­dek ni­ziny pły­nęła rzeka, a z pra­wej i le­wej jej strony ster­czały nie­ru­chomo czar­no­zie­lone bory. W środku kra­jo­brazu doj­rzał sku­pi­sko dom­ków. To musi być chyba Ra­iny Val­ley.

Wje­chaw­szy w sze­roką ulicę, po­sta­no­wił spy­tać pierw­szego lep­szego prze­chod­nia. Ale nie spo­tkał ni­kogo. Po­łu­dnie mi­nęło. Te­raz wła­śnie jest naj­go­rę­cej. Wszystko do­koła roz­go­rzało, jakby wchło­nąw­szy w sie­bie ca­ło­dzienny żar sło­neczny. I te­raz nim pa­ruje.

Da­chy i ściany do­mów, ka­mie­nie, a na­wet kurz drogi, ba, skąpe kępki ro­sną­cej na skraju zie­leni wy­dają się dy­szeć jak na­grzane piece.

Wszę­dzie pu­sto, drzwi do­mostw po­za­my­kane, a okna za­sło­nięte.

Nie prze­był jesz­cze ani po­łowy mia­stecz­ko­wej ulicy, gdy wzrok jego – na próżno błą­dzący po drzwiach i oknach w po­szu­ki­wa­niu cho­ciażby śladu czło­wieka – na­tknął się na na­pis: „Sze­ryf w Ra­iny Val­ley”.

Za­trzy­mał ko­nia tuż przed wej­ściem do bu­dynku. Ude­rzył pię­ścią w drzwi. Spo­strzegł wów­czas, że cho­ciaż za­mknięte, le­dwo trzy­mały się w za­wia­sach. W paru miej­scach wid­niały w nich okrą­głe otworki od kul. Gwizd­nął ci­cho i po­now­nie za­ło­mo­tał. Na pu­stej ulicy roz­le­gło się tylko głu­che echo. Wście­kły, kop­nął wresz­cie w de­ski bu­tem, aż z fu­tryn po­sy­pał się pył. To po­skut­ko­wało.

Zgrzyt­nęła okien­nica, pro­mień słońca za­mi­go­tał w szy­bie. Wyj­rzała czy­jaś głowa.

– A co tam?

– Na­resz­cie – wes­tchnął. – Czy pan jest sze­ry­fem w Ra­iny Val­ley?

Po chwili mil­cze­nia do­biegł jego uszu przy­ci­szony śmiech:

– Nie ma sze­ryfa...

– A kiedy bę­dzie?

– Nie ma sze­ryfa w Ra­iny Val­ley. Mó­wię chyba zro­zu­miale.

– A cóż zna­czy ten na­pis?

– Sze­ryf uciekł. Może chce pan kan­dy­do­wać na jego miej­sce?

Od­czuł wy­raźną drwinę w gło­sie. Ale od­parł spo­koj­nie:

– Nie, nie je­stem kan­dy­da­tem. Je­stem tylko po­dróż­nym.

– Z da­leka?

Wska­zał ręką za sie­bie, a po­tem za­py­tał zdzi­wiony:

– Sze­ryf uciekł? Jak to mo­gło się stać? Czy nie ma tu u was żad­nego przed­sta­wi­ciela wła­dzy?

– Bar­dzo pan cie­kawy, wę­drow­cze. Pro­szę po­być tu dłu­żej, a do­wie się pan wielu in­te­re­su­ją­cych rze­czy.

– Wy­pę­dzi­li­ście sze­ryfa?

– My nie.

– A kto?

– Oni.

– Kto oni?

– Nie wiem.

Brzę­kła szyba za­my­ka­nego okna. Przy­godny in­for­ma­tor uznał roz­mowę za skoń­czoną. Jeź­dziec co prawda był in­nego zda­nia, ale cóż mógł czy­nić? Mach­nął więc tylko ręką i klep­nął ko­nia po szyi, aby ru­szył w dal­szą drogę. Do go­spody „Ari­zo­nac” wła­śnie. Tam, zgod­nie z li­stowną in­for­ma­cją, za­miesz­kał Ka­rol Gor­don.

To wszystko prze­my­ślał raz jesz­cze, sie­dząc na we­ran­dzie w go­rą­cym cie­niu po­łu­dnia.

Kto wy­gnał sze­ryfa? Jak sze­ryf mógł dać się wy­pę­dzić? Oni, to zna­czy: kto? Miesz­kańcy Ra­iny Val­ley? Grupa trzech na­past­ni­ków, któ­rych spo­tkał? Oni – to był cały świat i jed­no­cze­śnie... nikt.

Prze­rwał roz­wią­zy­wa­nie tej za­wi­łej za­gadki, po­nie­waż usły­szał przy­tłu­miony tę­tent ko­pyt. Ktoś nad­jeż­dżał z krańca mia­stecz­ko­wej drogi-ulicy. Doj­rzał go wy­raź­nie, w chmu­rze czer­wo­nego ku­rzu, jak zbli­żał się ku go­spo­dzie. Wresz­cie chmura opa­dła. Jeź­dziec z pew­no­ścią nie był Ka­ro­lem Gor­do­nem.

Roz­cza­ro­wany, głę­biej na­su­nął ka­pe­lusz na czoło i pod­parł brodę ręką.

Tym­cza­sem tę­tent koń­skich ko­pyt prze­szedł w czła­pa­nie, aż na­resz­cie ucichł. Koń, przy­wią­zany do słupa we­randy, za­rżał. Od­po­wie­dział mu koń przy­by­sza. Sie­dzący czło­wiek nie pod­niósł jed­nak głowy. Sły­szał, jak jeź­dziec ze­sko­czył z sio­dła i dzwo­niąc ostro­gami, wszedł po trzech stop­niach na we­randę. Nie drgnął na­wet, gdy nie­zna­jomy prze­szedł tuż obok, nik­nąc za drzwiami go­spody. Po­czął się za­sta­na­wiać, jaki przed­miot z oso­bi­stego ekwi­punku mógłby wrę­czyć wła­ści­cie­lowi za­jazdu za prawo wy­na­ję­cia po­koju, za łyk piwa i kęs je­dze­nia. Jako za­staw, oczy­wi­ście, do chwili po­wrotu Gor­dona.

Nie miał przy so­bie nic cen­nego. Więc może sio­dło? Nie mógł się zde­cy­do­wać. I wów­czas usły­szał kroki. Ktoś za­trzy­mał się nad nim. Czuł to i wi­dział po cie­niu, jaki padł tuż obok.

– Dzień do­bry. Tro­chę dziś go­rąco.

– Na pewno – od­po­wie­dział nie­chęt­nie.

– W gar­dle mi za­schło – mó­wił da­lej nie­zna­jomy. – Chciał­bym się na­pić piwa, ale w środku jak na pu­styni. Za­wsze tu­taj tak?

– Nie wiem. Przy­je­cha­łem przed paru go­dzi­nami, a w ciągu tego czasu wi­dzia­łem tylko dwie osoby, tego zza bu­fetu i jesz­cze jed­nego. Cała lud­ność Ra­iny Val­ley ma wi­dać zwy­czaj ukry­wa­nia się gdzieś po ką­tach.

Nie­zna­jomy za­śmiał się. W tym śmie­chu za­brzmiał ja­kiś zna­jomy ton – sie­dzący uniósł głowę i spoj­rzał. Przy­bysz był dość szczu­płym, śred­niego wzro­stu czło­wie­kiem, o twa­rzy spa­lo­nej na ciemny brąz, za­ro­śnię­tej kru­czą brodą. O jego stroju trudno było co­kol­wiek po­wie­dzieć, gdyż po­kry­wała go gruba war­stwa ku­rzu. Nie, tego czło­wieka na pewno ni­gdy przed­tem nie wi­dział.

– Nie na­piłby się pan ze mną piwa? Dla to­wa­rzy­stwa.

Sie­dzący drgnął i po­krę­cił głową.

– Cze­kam tu na ko­goś.

Jakże miał po­wie­dzieć, że w kie­szeni jego spo­czywa tylko jedna je­dyna cen­towa mo­neta? No i srebrna sprzączka od pasa. Ale jej nie chciał się po­zby­wać – sta­no­wiła prze­cież ja­kiś ślad. Na­ma­calny do­wód, iż wszystko, co prze­żył tego dnia, nie było tylko przy­krym snem.

Po­krę­cił więc prze­cząco głową i rzekł:

– Dzię­kuję.

Ale za­pra­sza­jący był nie­ustę­pliwy. Zda­wało się, iż od­gadł po­wód od­mowy, bo po­wie­dział:

– Za­pra­szam pana. Bez re­wanżu.

Nie było sensu upie­rać się dłu­żej. Zwłasz­cza w tych stro­nach. Uparta od­mowa równa się ob­ra­zie.

Pod­niósł się wolno, od­su­nął ka­pe­lusz z czoła i wy­cią­gnął rękę. Czło­wiek z czarną brodą uści­snął dłoń i wpa­trzył się w twarz nie­zna­jo­mego. Drgnęły mu ką­ciki ust. Ro­ze­śmiał się. W ci­szy dnia ten uśmiech za­brzmiał po­dwój­nie gło­śno.

– Gdzież ja mia­łem oczy? Wi­tam pana, dok­to­rze!

Na­zwany dok­to­rem zmarsz­czył czoło i by­stro spoj­rzał na bro­da­cza.

– Nie po­znaje mnie pan, dok­to­rze? Wszyst­kiemu wi­nien za­rost. Nie go­li­łem się od ty­go­dni. Niech pan so­bie przy­po­mni... swego pa­cjenta.

Dok­tor wes­tchnął głę­boko:

– Je­śli się nie mylę... Piotr Carr. To pana prze­cież prze­zwa­li­śmy Czar­nym Pio­trem.

– Wła­śnie, ten sam. Te­raz już chyba mi pan nie od­mówi?

– Chodźmy.

– Chodźmy – po­wtó­rzył jak echo. – Nie wiem, skąd pan przy­bywa, Pio­trze, ale w samą porę. Po pro­stu spadł mi pan jak z nieba. Mia­łem dziś przy­kry dzień, lecz szczę­śli­wie za­koń­czony. Na­piję się z pa­nem piwa. Ma­rzy­łem o pi­wie od wielu go­dzin.

Za­tu­po­tali no­gami po de­skach we­randy. Carr pchnął z roz­ma­chem drzwi go­spody:

– Pro­szę, dok­to­rze. My­ślę, że nie skoń­czymy na pi­wie. Co za dzień! Co za spo­tka­nie!

Znik­nęli w mrocz­nej głębi sali. Drzwi trza­snęły głu­cho.

Ra­iny Val­ley da­lej pra­żyło się w słońcu i ci­szy upły­wa­ją­cego dnia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Grunty fe­de­ralne – zie­mie sta­no­wiące wła­sność pań­stwa (Rządu Fe­de­ral­nego USA).
[2] Char­les, Mary E. Be­ard – „The Rise of Ame­ri­can Ci­vi­li­za­tion” – New York 1956 („Roz­wój cy­wi­li­za­cji ame­ry­kań­skiej”, PWN, War­szawa 1961).
[3] Słowo „Ari­zo­nac” w ję­zyku In­dian ozna­cza „małe źró­dła”, stąd na­zwa ame­ry­kań­skiego stanu – Ari­zony. Sym­bo­lem tego stanu jest tro­pi­kalny kak­tus.
[4] Śred­nia roczna tem­pe­ra­tura dzi­siej­szej sto­licy Ari­zony, mia­sta Pho­enix, wy­nosi ok. 25 stopni C. Śred­nia lipca dla ca­łego ob­szaru wy­nosi 35 stopni C, mak­si­mum ok. 55 stopni C. 
[5] Rzeka Co­lo­rado wy­żło­biła przez wieki wielki wą­wóz – ka­nion głę­bo­ko­ści miej­scami do 3 ty­sięcy stóp (po­nad 914 m).

W Bi­blio­tece li­te­ra­tury dzie­cię­cej Wy­daw­nic­twa Sied­mio­róg uka­zały się mię­dzy in­nymi:

1. Bajki, Char­les Per­rault (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

2. Ba­śnie, Ja­cob i Wil­helm Grimm (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

3. Ba­śnie, Hans Chri­stian An­der­sen (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

4. Ali­cja w Kra­inie Cza­rów, Le­wis Car­roll (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

5. Ania z Zie­lo­nego Wzgó­rza, Lucy Maud Mont­go­mery (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

6. Cu­da­czek-Wy­śmie­wa­czek, Ju­lia Du­szyń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

7. Dar rzeki Fly, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

8. Don Ki­chot z Man­czy, Mi­guel de Ce­rvan­tes (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

9. Go­dzina pą­so­wej róży, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

10. Idzie niebo ciemną nocą, Ewa Szel­burg-Za­rem­bina (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

11. Klechdy do­mowe, Hanna Ko­styrko (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

12. Kli­mek i Kle­men­tynka, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

13. Księga dżun­gli, Ru­dy­ard Ki­pling (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

14. Le­gendy war­szaw­skie, Ar­tur Op­p­man (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

15. Ły­sek z po­kładu Idy, Gu­staw Mor­ci­nek (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

16. Mity grec­kie, Ni­kos Cha­dzi­ni­ko­lau (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

17. O czym szu­mią wierzby, Ken­neth Gra­hame (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

18. O kra­sno­lud­kach i o sie­rotce Ma­rysi, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

19. Od­po­wied­nia dziew­czyna, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

20. Pa­mięt­niki Adama i Ewy, Mark Twain (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

21. Pi­no­kio, Carlo Col­lodi (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

22. Przy­gody Tomka Sa­wy­era, Mark Twain (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

23. Przy­padki Ro­bin­sona Cru­soe, Da­niel De­foe (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

25. Psotki i śmieszki, Ja­nina Po­ra­ziń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

24. Ro­bin­son Cru­soe, Da­niel De­foe (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

26. Serce, Ed­mund de Ami­cis (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

27. Szew­czyk Dra­tewka, Ja­nina Po­ra­ziń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

28. Ta­jem­ni­cza wy­spa, Ju­liusz Verne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

29. Ta­jem­ni­czy ogród, Fran­ces Hodg­son Bur­nett (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

30. Ucho, dy­nia 125!, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

31. Ucznio­wie Spar­ta­kusa, Ha­lina Rud­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

32. W 80 dni do­okoła świata, Ju­liusz Verne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

33. W pu­styni i w pusz­czy, Hen­ryk Sien­kie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

34. We­sołe przed­szkole, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

35. Ba­śnie pol­skie i eu­ro­pej­skie, Jo­anna Ro­dzie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

36. Złota ko­rona, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

37. Ba­śnie pol­skie, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

38. Hi­sto­ria żół­tej ci­żemki, An­to­nina Do­mań­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

39. Wspo­mnie­nia nie­bie­skiego mun­durka, Wik­tor Go­mu­licki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

40. An­tek, Bo­le­sław Prus (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

41. Tropy wiodą przez pre­rię, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

42. Wi­taj, Ka­rol­ciu!, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

43. Słońce Ari­zony, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

44. Na po­łu­dnie od Rio Grande, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

45. Sze­ryf z Fort Ben­ton, Wie­sław Wer­nic (We­stern)

46. Król Ma­ciuś Pierw­szy, Ja­nusz Kor­czak (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

47. Kaj­tuś Cza­ro­dziej, Ja­nusz Kor­czak (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

48. Stara baśń, Jó­zef Ignacy Kra­szew­ski (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

49. Ka­rol­cia, Ma­ria Krüger (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

50. Pla­stu­siowy pa­mięt­nik, Ma­ria Kow­nacka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

51. Troje wspa­nia­łych i skrzat, Ewa Mir­kow­ska (Klub Ma­łych Czy­tel­ni­ków)

52. Za ży­wo­pło­tem, Ma­ria Kow­nacka (Se­ria li­mi­to­wana)

53. Aka­de­mia Pana Kleksa, Jan Brze­chwa (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

54. 10 opo­wie­ści o ba­jecz­nej tre­ści, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Bajki współ­cze­sne)

55. Janko Mu­zy­kant oraz Sa­chem, Hen­ryk Sien­kie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

56. Mała Księż­niczka, Fran­ces Hodg­son Bur­nett (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

57. Bajki dla dzieci, Iwan Kry­łow (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

58. Brze­chwa dzie­ciom, Jan Brze­chwa (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

59. Co słonko wi­działo, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

60. Gruby, Alek­san­der Min­kow­ski (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

61. Ja­no­sik, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

62. Kop­ciu­szek, Hanna Ja­nu­szew­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

63. Ku­ku­ryku na ręcz­niku, Ma­ria Kow­nacka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

64. Magda, Pa­weł i Ty, Kry­styna Kle­niew­ska-Ko­wa­li­szyn (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

65. Mały Książę, An­to­ine de Sa­int-Exu­péry (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

66. Na ja­gody, Ma­ria Ko­nop­nicka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

67. Naj­milsi, Ewa Szel­burg-Za­rem­bina (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

68. Opo­wie­ści o Świę­tym Mi­ko­łaju, Ta­mara Mi­cha­łow­ska (Bajki współ­cze­sne)

69. Opo­wieść wi­gi­lijna, Char­les Dic­kens (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

70. Przy­gody Pla­stu­sia, Ma­ria Kow­nacka (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

71. Sto ba­jek, Jan Brze­chwa (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

72. Wy­bór mi­tów grec­kich, Jo­anna Ro­dzie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

73. Zia­renka maku, Grze­gorz Ra­taj­czak (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

74. Pier­ścień i róża, Wil­liam Ma­ke­pe­ace Thac­ke­ray (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

75. Trzej musz­kie­te­ro­wie, Alek­san­der Du­mas (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

76. Win­ne­tou, Ka­rol May (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

77. Łowcy wil­ków, Ja­mes Cur­wood (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

78. Czarny tu­li­pan, Alek­san­der Du­mas (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

79. Nad da­le­kim, ci­chym fior­dem, Agot Gjems-Sel­mer (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

80. Gwiazda prze­wod­nia, Joan Gould (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

81. Ka­ta­rynka oraz Z le­gend daw­nego Egiptu, Bo­le­sław Prus (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

82. Biały kieł, Jack Lon­don (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

83. Zew krwi, Jack Lon­don (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

84. Złota El­żu­nia, Eu­ge­nia Mar­litt (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

85. Skarb w Srebr­nym Je­zio­rze, Ka­rol May (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

86. Zorro, John­ston McCul­ley (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

87. Bajki li­tew­skie, Oskar Mi­łosz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

88. Ro­bin Hood, Ho­ward Pyle (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

89. Do­lina bez wyj­ścia, Tho­mas M. Reid (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

90. Książę i że­brak, Mark Twain (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

91. Bajka o ry­baku i rybce, Alek­san­der Pusz­kin (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

92. Piękna i Be­stia, Je­anne-Ma­rie Le­prince de Be­au­mont (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

93. Wy­brane po­da­nia i le­gendy pol­skie (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

94. Klechdy se­za­mowe, Bo­le­sław Le­śmian (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

95. Słoń Trą­bal­ski, Ju­lian Tu­wim (Se­ria li­mi­to­wana)

96. 12 po­dróży mi­sia Mio­dala, Ste­fan Po­tocki (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

97. 7 opo­wie­ści o ry­ce­rzu, cza­ro­dzieju i księ­ciu do­bro­dzieju, Ja­nia Ship­per (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

98. Eg­zo­tyczna przy­goda, Alek­san­dra Mi­cha­łow­ska (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

99. Troje wspa­nia­łych i skrzat, Ewa Mir­kow­ska (Klub ma­łych czy­tel­ni­ków)

100. W pa­mięt­niku Zo­fii Bo­brówny, Ju­liusz Sło­wacki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

101. Cu­downa po­dróż, Selma La­ger­löf (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

102. Pani Twar­dow­ska, Adam Mic­kie­wicz (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

103. Wy­brane wier­sze, Wła­dy­sław Bełza (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

104. Sza­ra­czek, Mie­czy­sława Bucz­kówna (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

105. Dzie­cię el­fów, Hans Chri­stian An­der­sen (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

106. Ju­tro nie­dziela i inne opo­wia­da­nia, Zo­fia Żu­ra­kow­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

107. Las­sie, wróć!, Eric Kni­ght (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

108. Lato le­śnych lu­dzi, Ma­ria Ro­dzie­wi­czówna (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

109. O dwu­na­stu mie­sią­cach, Ja­nina Po­ra­ziń­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

110. O księ­ciu Got­fry­dzie, ry­ce­rzu Gwiazdy Wi­gi­lij­nej, Ha­lina Gór­ska (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

111. Pięt­na­sto­letni ka­pi­tan, Ju­liusz Verne (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

112. Przy­gody Me­li­klesa Greka, Wi­told Ma­ko­wiecki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

113. Przy­gody Sind­bada Że­gla­rza, Bo­le­sław Le­śmian (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

114. Ta­jem­nica wę­dru­ją­cego ja­ski­niowca, Andy Chan­dler (Al­fred Hich­cock) (Przy­gody Trzech De­tek­ty­wów)

115. Ka­pi­tan Fra­casse, Teo­fil Gau­tier (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

116. Dios­sos, Wi­told Ma­ko­wiecki (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

117. Atlan­tyda, wy­spa ognia, Ma­ciej Ku­czyń­ski (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

118. Mały lord, Fran­ces Hodg­son Bur­nett (Ka­non li­te­ra­tury dzie­cię­cej)

Wszyst­kie ty­tuły na­le­żące do Bi­blio­teki li­te­ra­tury dzie­cię­cej są do­stępne w księ­garni in­ter­ne­to­wej Sied­mio­róg.pl