Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
21 osób interesuje się tą książką
Marta, właścicielka najlepszej restauracji w mieście, wiedzie na pozór idealne życie. Za jej uśmiechem kryją się jednak bolesna przeszłość i brak wiary w siebie po trudnym związku z Krystianem. Z pomocą przyjaciółki, Aleksandry, Marta zaczyna powoli odbudowywać swoje życie, ucząc się akceptowania siebie i dostrzegania piękna w codziennych chwilach. Ola, ekspertka od rozwoju osobistego, pokazuje jej, że nawet najmniejsze kroki mogą prowadzić do wielkich zmian.
Pewnego dnia na drodze Marty pojawia się mężczyzna. Czy on również będzie w stanie ją uleczyć?
Ta inspirująca historia przypomina, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko otworzyć oczy i serce.
Książka skłaniająca do przemyśleń, pozwalająca odnaleźć w losach bohaterek cząstkę siebie, swoje doświadczenia i życiowe rozterki. Autorka w subtelny sposób pokazuje nam, jak zmiana myślenia może wpłynąć na nasze życie, delikatnie otulając nas kołderką pozytywnych myśli. Sprawia, że książkę kończymy z uśmiechem na ustach. Agnieszka Sobczak, @pani_pisarzowa
Jest to książka idealna dla każdego, kto potrzebuje docenić siebie. Trafiła w moje ręce w dniu, kiedy jej potrzebowałam. Nie jest to typowy poradnik motywacyjny... To coś więcej. Od pierwszych stron można poczuć się jak jedna z bohaterek. Napisana lekkim językiem, który trafia do każdego. Dużo w niej pouczających i pokrzepiających myśli. Po zakończeniu lektury poczułam ciepło w sercu i lekkość w duszy.
Polecam! Aldona, @the.cover.of.my.life
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 162
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Osiedlowy monitoring
Osiedlowy monitoring. Tom 1
Osiedlowy monitoring. Tom 2
CYKL Równe babki
Babcie w sieci miłości. Tom 1
Biuro matrymonialne. Razem do setki. Tom 2
POZOSTAŁE POZYCJE
Spotkanie po latach
W PRZYGOTOWANIU
Podaruj mi uśmiech (listopad 2024 r.)
Zmowa rodzin (luty 2025 r.)
Emerytki w akcji (maj 2025 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Dagmara Rek, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Gordon Johnson z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-607-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Wstęp
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Dzień dobry!Uśmiechnij się do siebie.Obejmij ramionami.Bądź dla siebie dobra.Nawet jeśli dzisiaj chciałabyś po prostu zniknąć – zostań.Jutro też jest dzień.Wszystko będzie dobrze!
Wstęp
Historia, którą przeczytasz, jest zmyślona. To nie zmienia faktu, że ktoś kiedyś mógł przeżyć coś podobnego. Brak wiary w siebie, nieakceptowanie swojego wyglądu, brak zrozumienia czy doceniania chwili obecnej to dzisiejsze problemy prawie każdego człowieka. Historia powstała po to, by pokazać, że z każdej sytuacji jest wyjście. Na przykładzie Marty i Oli zobaczysz przykładowe metody, które można wdrożyć w życie, by poczuć się odrobinę lepiej. Czasami wystarczy poświęcić trochę wolnego czasu, by w osobowości zaczęły dziać się cuda.
Rozdział 1
Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? – czyli nie wierz we wszystko, co w nim zobaczysz! Zaakceptuj siebie, a przede wszystkim pokochaj swoje niedoskonałości!
Lubiłam siedzieć na kanapie pod kocem i oglądać jakieś na pozór głupie programy w telewizji. Niestety, rzadko miałam na to czas, praca pochłaniała każdą minutę mojego życia. Dzisiaj miałam to szczęście. Choć w sumie to takie szczęście w nieszczęściu, bo rano obudziłam się z gorączką.
Oczywiście miałam iść do pracy, byłam jedną z tych nielicznych osób, które lubią to, co robią. W szczególności że moja praca polegała na kontakcie z innymi – byłam właścicielką restauracji – w takim przypadku doglądanie wszystkiego było niezbędne. Lubiłam widzieć, że moi goście są uśmiechnięci, najedzeni, a najbardziej cieszyło mnie to, że wracali do nas, przyprowadzając swoich znajomych. Wtedy czułam i wiedziałam, że ta praca ma sens, a przesiadywanie po godzinach jest czymś, co zostaje mi wynagrodzone. Dobre opinie w Internecie były na wagę złota, dzięki nim byliśmy jedną z najlepszych restauracji w mieście.
Nie miałam męża ani dzieci, nie miałam nawet chłopaka. Miałam jedynie przyjaciółkę, którą znałam od dziecka. W sumie dobrze było mi samej, robiłam, co chciałam, kiedy chciałam i z kim chciałam.
W przeciwieństwie do mojej Olki, ona z każdego wyjścia do mnie musiała się tłumaczyć mężowi. On uważał, że musi zaistnieć jakaś pilna potrzeba, by żona zostawiła go samego z trójką dzieci. Zupełnie tego nie rozumiałam, ale… co ja, singielka, mogłam wiedzieć o życiu, prawda?
Jak już wiadomo – nasze spotkania były rzadkie, ze względu na moją pracę i jej rodzinę, ale za to codziennie miałyśmy kontakt telefoniczny. Pisałyśmy do siebie często, wysyłałyśmy zdjęcia, żartowałyśmy. Mówiąc w skrócie – Olka była dla mnie jak siostra, była moją rodziną z wyboru. I bardzo się z tego cieszyłam, bo na nią mogłam liczyć, i to naprawdę w każdej sytuacji… Nie tak jak na tę prawdziwą rodzinę, tę z krwi i nazwiska.
Latałam tak po kanałach i stwierdziłam, że nic nie ma.
W końcu postanowiłam przełączyć na program, w którym wybierani są modele. Zaczynałam zastanawiać się, jakie wymagania trzeba spełnić, by dostać się do show. Patrzyłam na występujące tam osoby, a później na siebie. Coś mi się wydawało, że mnie odrzuciliby w pierwszej selekcji. Oglądałam dalej. Kobiety wychodziły ubrane w bieliźnie.
O matko! Jakie dupy okrągłe, bez grama cellulitu!
Wstałam z kanapy i poszłam do lustra. Byłam ubrana podobnie jak one – miałam na sobie majtki i stanik. Z tym że moja bielizna, w sumie ta dolna część, mniej odsłaniała niż u nich. Odwracałam się, przekręcałam, okręcałam – próbowałam zobaczyć, jak wygląda mój zad. Cóż – szału nie było. Płaskodupie miałam, całe szczęście, że dodatkowo nie miałam płaskostopia. I tak nie chodziłam na plażę ani na basen, więc nie zależało mi na tym, aby mieć ładny, okrągły tyłeczek.
Jakoś musiałam się pocieszać i okłamywać. Gdzieś słyszałam, że kłamstwo powtórzone kilka razy staje się prawdą. Może i w tym przypadku mój umysł w końcu zrozumie, że ma się przestawić i zacząć akceptować to, jak wyglądam.
Dobra, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jestem jaka jestem, i nic z tym nie zrobię.
W sumie to mogłam coś zrobić, wystarczyło przestać jeść, a w sumie w moim przypadku to żreć i zacząć uprawiać jakiś sport – przypadkowy seks się nie liczył, chociaż niektórzy uważali, że to też sport. Olka ciągle mi mówiła, że jak będę nadal żyła tak jak teraz, to chłopa sobie nie znajdę. Ale po co mi chłop, skoro miałam świetną przyjaciółkę, superpracę i tak ogólnie to byłam szczęśliwa. Pobzykać mogłam w każdej chwili, w końcu od czego był ten cały Tinder i takie tam różne inne aplikacje, prawda?
Ja rozumiałam, że miałam ponad trzydzieści lat, no dobra konkretnie trzydzieści sześć, i być może powinnam była mieć już rodzinę, ale wciąż czułam się na osiemnaście, mimo że tego nie było po mnie widać. Ale ponoć ma się tyle lat, na ile się czuje, i ja się tego trzymałam. Może coś się zmieni w mojej głowie i zapragnę stabilizacji, lecz kiedy to nastąpi, to wiedział tylko ten na górze. Tak mawiała moja babcia, gdy pytałam ją o cokolwiek, a ona nie znała odpowiedzi.
Tak sobie oglądałam to moje ciało w lustrze i nagle ten w sumie niezbyt przyjemny akt przerywał mi dźwięk telefonu.
Ruszyłam w stronę dźwięku melodyjki i popatrzyłam na ekran – któż inny mógłby dzwonić jak nie Olka?
– Czego, grzecznie pytam – powiedziałam.
– Martuś, Boże, jak się cieszę! – krzyczała.
– Jak już to Matko Boska, bo ja jestem kobietą. A w ogóle z czego ty się tak cieszysz?
– No jak to z czego? Z zaproszenia! Nie mów, że nie byłaś w skrzynce dzisiaj – dziwiła się.
– W jakiej skrzynce?
Teraz to ja nie wiedziałam, o co chodzi.
– No jak to? Tej na listy… – wyjaśniła.
– Wyobraź sobie, że nie byłam. Od rana siedzę na kanapie i w końcu mogę wypoczywać przed telewizorem. O jakie zaproszenie ci chodzi?
– Jak to wypoczywać? To ty nie zamierzasz iść do pracy?
– Tak się szczęśliwie, albo i nieszczęśliwie, składa, że jestem chora. Ale mów o jakie zaproszenie chodzi – nalegałam.
– Nasza klasa organizuje spotkanie po latach. Dostałam zaproszenie i wydaje mi się, że twoje znajduje się w skrzynce. Nawet nie wiesz, jak się cieszę!
– No nie wiem… Nie wiem, z czego się tak cieszysz. Przecież nigdy nie lubiłaś naszej klasy.
– Masz rację, za całą klasą nie przepadałam z jednym wyjątkiem.
– No tak! Roman, twoja pierwsza miłość! Zapomniałam o nim. Tyle lat minęło… Ale przecież masz męża i dzieci, to z czego się tak cieszysz? Co, jeżeli dawne uczucia powrócą? Przecież byliście zaręczeni…
Co to była za miłość! Teraz jak o tym wspomniałam, to aż śmiać mi się chciało! Z perspektywy czasu mogłam stwierdzić, że to była miłość, jak to się mówiło, nagiego w pokrzywach. Olka latała za tym Romanem, jakby jakieś owsiki w zadzie miała.
Gdzie był on, tam zaraz pojawiała się ona. Miał chłop szczęście, że nie chodziła za nim do toalety. Chociaż tam chłopina miał wolność przy załatwianiu intymnych czynności. Ona była zakochana w nim do szaleństwa. Na domiar złego on był ministrantem i gdy służył do mszy, to ona… oczywiście na tej mszy była i siedziała w pierwszej ławce. Potrafiła z tej miłości wstać z samego rana, by pójść na roraty czy jakąś inną mszę, w której on uczestniczył.
Śmiałam się z niej, że jak tak dalej pójdzie, to zamiast być dziewczyną Romana zostanie zakonnicą. Olka w ogóle nie zauważała, że Roman chodzi z nią, jak to się wtedy ładnie mówiło, bo jest ładna. Chciał, by wszyscy zazdrościli mu dziewczyny, nic poza tym. Oczywiście Aleksandra nie przyjmowała tego do wiadomości i moje tłumaczenia i wyjaśnienia zawsze szły na marne. W końcu machnęłam ręką i pomyślałam niech robi, co chce, nie mój cyrk i nie moje małpy.
– I tu cię mam! – krzyknęła i w ten sposób wyrwała mnie z zamyślenia. – Gdy tylko otrzymałam zaproszenie, zaczęłam googlować ludzi z naszej klasy. Pierwsze co to wyszukałam Romusia. Ty wiesz, jak on teraz wygląda? – Zaczęła się śmiać. – Dobra, koniec tego gadania. Ja uciekam, bo mały płacze, a ty idź do skrzynki i sprawdź, czy do ciebie już dotarło to zaproszenie – powiedziała i się rozłączyła.
Przez chwilę stałam tak z telefonem w dłoni. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Z jednej strony chciałam zobaczyć się z ludźmi, z którymi spędziłam ładnych parę lat w szkole, lecz z drugiej miałam pewne wątpliwości.
Co, jeżeli pozostali robili podobnie jak Olka? Dostali zaproszenie i zaraz przeglądali w sieci, kto jak wygląda?
Co z tego, że miałam sukcesy na swoim koncie, skoro wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
Oczywiście, mogłabym pójść do fryzjera i na makijaż, ale co by to dało, skoro w Internecie było mnóstwo moich zdjęć, na których widać, że nie wyglądam atrakcyjnie. Była jeszcze możliwość, że ktoś był w mojej restauracji i mnie widział – wtedy to w ogóle by się zdziwił, jeżeli przyszłabym odstrzelona i zrobiona na to spotkanie klasowe.
Oczami wyobraźni widziałam, że reszta wygląda idealnie, jak z żurnala można powiedzieć: kobiety są szczupłe z idealną figurą, a faceci mają sześciopak – na brzuchu, a nie w reklamówce oczywiście.
Dobra, nie ma co się zastanawiać.
Nałożyłam szlafrok na moje (nie)idealne ciało i zeszłam na dół.
Oby skrzynka była pusta, oby skrzynka była pusta, oby skrzynka była pusta.
Otworzyłam skrzynkę i… pusta nie była. Mina mi zrzedła, lecz jeszcze jakaś nadzieja się tliła. Może jednak nie mieli mojego adresu i to wszystko, co się w skrzynce znajdowało, to zupełnie coś innego, a nie zaproszenie.
Zanim wróciłam do domu, minęło dobre pół godziny. Na klatce spotkałam sąsiadkę – starszą panią, która oczywiście musiała ponarzekać na swój los i swoje zdrowie. Obawiałam się, że i mnie taki żywot czeka na starość.
Widziałam siebie w fotelu bujanym z kotem na nogach. Obok mnie siedziała Olka, która robiła dla swoich trzech synów i wnuków skarpetki na drutach. Obie mieszkałyśmy w domu dla starszyzny – nie chciałam powiedzieć, że w domu starców, bo to jakoś tak brzydko brzmiało – i w wolnych chwilach podrywałyśmy młodych przystojnych chłopaków, którzy nas masowali; oczywiście dla zdrowotności.
W sumie takie życie nie byłoby złe. Dach nad głową by był, jedzenie – a to bardzo ważne – również. Miałam nadzieję, że dobrze by gotowali, przynajmniej na takim poziomie, jak ja gotuję w domu. I do tego młodzi pielęgniarze odwiedzający nas w celach zdrowotnych.
Do skrzynki nie zaglądałam kilka dni, więc wróciłam do domu z plikiem nie listów, lecz ulotek. Zaczęłam przeglądać jedną po drugiej. Zachęcali mnie do wzięcia pożyczki czy jakiegoś tam kredytu. To akurat nie było mi potrzebne. Moja restauracja całkiem nieźle zarabiała, więc nie potrzebowałam dodatkowej gotówki, w sumie to moje potrzeby nie były aż takie wielkie. Mnie wystarczyło, że lodówka była pełna, bo jeść to uwielbiałam i w ogóle się tego nie wstydziłam.
Kolejne karteczki to menu kilku barów szybkiej obsługi – to tym bardziej nie było mi potrzebne. Jak byłam głodna szłam do siebie i brałam to, na co miałam ochotę.
Przeglądałam dalej – nic ciekawego.
Ulotki reklamowe pobliskich sklepów, które od razu wyrzuciłam.
Nie lubiłam robić zakupów, więc jak mi się coś kończyło, leciałam do najbliższego sklepu osiedlowego i tam kupowałam. Mówiłam, że ja mało potrzebuję, dlatego nie zwracałam uwagi na ceny. A, i byłam zdania, że należy wspierać małe przedsiębiorstwa i sklepiki, a nie jakieś tam wielkie dyskonty czy hipermarkety.
Kolejny plus kupowania w sklepikach osiedlowych był taki, że niewiele osób robiło tam zakupy – bo było nieco drożej niż w takiej Stonce czy Kwiatuszku – a co za tym idzie, nie było kolejek. Nie żebym nie chodziła do wyżej wymienionych marketów. Oczywiście, czasami zaszłam, w ramach spaceru. Pochodziłam po tych alejkach, popatrzyłam na półki, na promocje. Czasami się spotkało kogoś znajomego, to się zamieniło kilka słów i… wracałam do domu. Miałam zasadę, że przynajmniej raz w miesiącu idę na taki zapoznawczy spacer.
Myśląc o tych zakupach, wciąż przeglądam to, co wyciągnęłam ze skrzynki, i… w końcu znalazłam to, czego szukałam.
Czy faktycznie oczekiwałam, że znajdę to zaproszenie?
Podrapałam się po głowie, jednocześnie patrząc w okno.
Olka taka podjarana była, w sumie nie wiedziałam czym, a mnie jakoś to nie cieszyło. Utrzymywałam kontakt z kilkoma osobami, lecz nie miałam ochoty ich teraz widzieć. Rozumiałam jakieś przypadkowe spotkanie gdzieś na mieście, w przelocie, ale nie żeby siedzieć z nimi przy jednym stole i opowiadać, co tam u mnie się zmieniło przez te wiele lat.
Wzięłam zaproszenie w dłoń, przyjrzałam się mu, jakby to był jakiś unikatowy przedmiot. No ładne było… Ale jakieś takie zbyt dostojne, królewskie. Całe w złocie, czcionka też taka fikuśna. To spotkanie klasowe czy może jakieś zaproszenie do pałacu króla? O matko! A co, jeżeli ktoś ze znajomych został królem albo królową, w ostateczności księżniczką? I faktycznie zostaliśmy zaproszeni do królestwa, w sumie to do zamku pełnego komnat?
Nie, wtedy to już w ogóle odpada, nigdzie nie idę!
Skąd ja bym wzięła jakąś suknię, która zadowoliłaby nie tylko mnie, ale również Olkę. Bo ona lubiła się czepiać o to, jak chodziłam ubrana. Mówiła, że czasami ubieram się jak jakiś menel. Zamiast spódnic i sukienek, jak przystało na właścicielkę restauracji, noszę za dużą o dwa numery bluzę z kapturem i spodnie od dresu, a do tego buty sportowe.
Ale co ja zrobię, jak jest mi tak wygodnie?
Przecież nie będę latała w szpilkach wśród garów w kuchni. A w ogóle to nie zgadzałam się z nią, że wyglądałam jak menel, bo teraz moda była taka, że… tak naprawdę mody nie było. Każdy nosił to, co uważał za stosowne, a co najważniejsze, wkładał to, w czym czuł się najlepiej.
Ja nic nie mogłam poradzić na to, że za duża bluza była według mnie super i… bluzy czy koszulki zawsze, ale to zawsze kupowałam na dziale męskim. Olka oczywiście o tym nie wiedziała i tak miało pozostać. Kierowałam się zasadą, że im mniej wie, tym lepiej śpi.
A jeżeli chodziło o połączenie ubioru z restauracją, to… ja do ludzi nie wychodziłam, tylko kelnerzy. Oczywiście, jak miałam jakieś spotkanie, to wkładam spódnicę, koszulę i marynarkę albo małą czarną i szpilki. Ale to była naprawdę rzadkość, raz na miesiąc, może raz na dwa miesiące. Tak to nikomu nie musiałam się podobać, no bo i po co. Uważałam, że jak ktoś ma się we mnie zakochać, to nie dlatego, że ładnie wyglądam, ale dlatego, że mam taki supercharakter. No bo taka była prawda! Byłam świetną szefową i idealną przyjaciółką. Coś trzeba było sobie wmawiać, prawda? Mówiłam już, że kłamstwo po czasie staje się prawdą?
Dobra, znowu moje myśli powędrowały nie w tym kierunku, co trzeba.
Pałac – tak, to na pewno tam będzie to spotkanie. Ale w pałacu były też lochy! Przynajmniej tak było w bajkach. A co, jeżeli za mój strój i w ogóle wygląd wsadzą mnie do tych lochów? Będę siedziała tam w ciemności, bez wody, Boże przecież i jedzenia tam nie będzie! Matko! Umrę w samotności z pustym żołądkiem! Taki to los mnie czekał i to wszystko będzie wina Olki.
W końcu to ona zadzwoniła do mnie i kazała mi iść do skrzynki. W innym przypadku bym nie poszła, bo do mnie listów nikt nie pisał, a rachunki dostawałam na mail. Trudno! Niby moja najlepsza przyjaciółka, a będzie miała mnie na sumieniu. Ale nie będzie za mną długo płakała. Na tym królewskim balu znajdzie sobie kogoś, kto mnie godnie zastąpi. A może nawet i ta królowa czy ten król będą zainteresowani przyjaźnią z Olką. No ja się tego nie dowiem, niestety. Ale mimo wszystko życzyłam jej dobrze!
Tak siedziałam, trzymając to zaproszenie w dłoni i wyobrażałam sobie tę ekskluzywną imprezę w pałacu. I… coraz bardziej nie chciałam tam iść. Wcale nie chodziło o zamknięcie w lochach oraz brak jedzenia, ale właśnie o… dostęp do jedzenia.
Przecież w pałacach nie jadało się schabowego z buraczkami, rosołu i nie pijało się kompotu z czereśni. W takich sferach jadało się wyjątkowo, co nie znaczyło smacznie. Tam będą kawior, łosoś, dużo warzyw i owoców, różne sery i jeszcze takie dania, których nie widziałam na oczy, ale miałam możliwość zobaczyć gdzieś w sieci.
I właśnie to była kolejna rzecz, która sprawiła, że nie chciałam tam iść. Bo gdzie ja tam pasowałam – nie dość, że do takich komnat, to jeszcze do takiego jedzenia? A co, jak podejdę do tego długiego na dwa metry stołu, w końcu po czasie odnajdę tabliczkę z moim imieniem i nazwiskiem, usiądę na krześle wyściełanym białym płótnem, spojrzę przed siebie i zobaczę… kilka widelców, łyżeczek i kieliszków nie wiadomo do czego? Chyba tam oszaleję z przerażenia! Skąd niby ja miałabym wiedzieć, co do czego?
Moim zdaniem w każdej restauracji – oczywiście ekskluzywnej, a nie takiej normalnej dla każdego, jaką ja prowadziłam – koło talerzyka i sztućców powinni kłaść instrukcję obsługi. Każdemu wtedy byłoby łatwiej, przynajmniej tak mi się wydawało.
I w ogóle ta cała kindersztuba.
Tak, znałam takie słowo.
Nawet doskonale pamiętałam, kiedy je poznałam. Lata temu leciał taki serial Rodzina zastępcza. Kojarzycie chyba, prawda? To właśnie tam dziadek jednego z bohaterów chciał nauczyć młodsze dzieci kindersztuby. Tak mi się to słowo spodobało, że z wielkim zaciekawieniem oglądałam odcinek tego serialu familijnego. Telewizja jednak uczyła, nie zawsze, ale czasami.
U nas jak się beknie przy stole, to zostaje się zbesztanym z góry na dół i odwrotnie. Zaraz można usłyszeć, że jest się człowiekiem niekulturalnym, że nie ma się szacunku do innych. A ja gdzieś czytałam, że w Chinach trzeba beknąć przy stole, bo inaczej pan czy pani domu obrażą się i pomyślą, że nie smakowało. Ech… życie jest zbyt skomplikowane, chyba…
Dość tego rozmyślania, chyba czas, by otworzyć to zaproszenie i zobaczyć, co jest napisane w środku. Trzęsącymi dłońmi otworzyłam i zaczęłam się śmiać. Przed moimi oczami pojawiło się nasze klasowe zdjęcie. Ja oczywiście jako przewodnicząca klasy stałam na samym przodzie, tuż obok wychowawczyni.
Jezu, jak ja wyglądałam wtedy! Aż wstyd mi teraz za siebie! Włosy miałam obcięte na chłopaka; gdybym nie wiedziała, że to ja, to faktycznie pomyślałabym, że to jakiś młodzieniec. Całe szczęście, że miałam proste włosy, to jeszcze byle jak, ale… jakoś to wyglądało. Gorzej, gdybym miała kręcone. Chyba wtedy zamiast mówić na mnie Małpa – od nazwiska Małpkiewicz – to mówiliby Baran albo Owca. Jeden plus w tym wszystkim, że moja mama była kosmetyczką i mówiła mi, jak dbać o skórę, by nie mieć trądziku. Coś tam czasami wyskoczyło, ale nie miałam takich problemów jak inni z mojej klasy.
Ano właśnie przezwisko od nazwiska. Niby normalna sprawa, ale… nie do końca! W klasie mieliśmy normalnych Kowalskich, Nowaków czy Wiśniewskich, ale były też nazwiska takie jak Cyc, Żurek, Kolano, Jądro czy Cipciak. Współczułam tym osobom… Nie dość, że miały nieciekawe nazwisko, to w dodatku przezwisko również nie powodowało, że uśmiech pojawiał się na twarzy. To znaczy… pojawiał się u wszystkich innych, ale nie u tego, który to nazwisko nosił.
Ja doskonale rozumiałam, że nazwisko otrzymuje się tak jakby w spadku po przodkach, ale… czemu w którymś momencie nikt nie przerwał tego błędnego koła? Przecież Jądro czy Cipciak to… powiedziałabym łagodnie, brzydkie nazwiska, które w dodatku potrafią ośmieszyć daną osobę.
Bo wyobraźmy sobie teraz… Sytuacja dwadzieścia lat do przodu, no dobra… może dziesięć. Jest sobie taki przystojny mężczyzna, uczony, który postanowił, że jego kariera będzie związana z polityką. Wiedzie mu się dobrze, potrafi świetnie kłamać i manipulować ludźmi, więc pnie się po szczeblach kariery politycznej, aż dochodzi do tego, że startuje na głowę państwa. I wiesza te wszystkie plakaty wyborcze, na których widnieje napis: Twój Prezydent Roman Cipciak! Wybierz mądrze, wybierz rozsądnie! Zazwyczaj było więcej kandydatów, więc pojawiały się plakaty tego drugiego i znowu: Lepsze jutro może być już dziś! Zagłosuj na Jarosława Jądro, jedynego prezydenta, który będzie troszczył się o swój kraj!
I obywatel ma do wyboru Cipciaka i Jądro, którego wybierze? Ja bym zaczęła się śmiać, gdybym naprawdę takie coś zobaczyła. Ludzie powinni myśleć przyszłościowo. Nazwisko miało być dumą, a nie ośmieszeniem. Cóż… nie wszyscy uważali tak jak ja, a szkoda… Bo moje pomysły zazwyczaj były dobre. Zazwyczaj, nie zawsze!
Czas skończyć rozmyślanie o nazwiskach. Pora dalej patrzeć na fotografię, którą trzymałam w rękach. Bluzka z krótkim rękawem i tu, uwaga! Z kołnierzykiem! Spódnica plisowana przed kolano i teraz największy hit! Podkolanówki kabaretki i jakieś półbuty! Matko, jak ja wyglądałam! Teraz to bym tak z domu nie wyszła, ale wtedy z tego, co pamiętałam, byłam dość modnie ubrana. To przecież były inne czasy, inna moda, no i rok, to było tyle lat temu… W sumie, jak teraz spojrzałam, jak inni byli ubrani, to mogłam stwierdzić, że nie prezentowałam się aż tak tragicznie.
Dobra, nie ma co myśleć o tym, jak się kiedyś wyglądało.
Chciałabym powiedzieć, że było, minęło, ale… było, ale nie minęło. Przecież wiadomo, że moda wracała i… aż bałam się dnia, w którym zobaczę, jak jakieś nastolatki będą miały na swoich chudych nogach kabaretki, oczywiście podkolanówki i krótką spódniczkę. To chyba będzie… koniec świata. Ja przynajmniej miałam nadzieję, że jednak ten element mody nie wejdzie w życie codzienne.
Czas spojrzeć dalej… Wielkimi literami, oczywiście w kolorze złotym, było napisane moje imię i nazwisko. Pod nim znajdowały się data oraz miejsce spotkania. W tym momencie bardzo mi ulżyło! To była zwykła restauracja, a nie jakiś zamek czy pałac. Troszkę się uspokoiłam, że prawdopodobnie nikt nie otrzymał królestwa w spadku. Aż się zaśmiałam na tę myśl.
Ale to nie zmieniało faktu, że ten lokal był bardzo ekskluzywny i najdroższy w okolicy. Problem z ubiorem więc pozostał, nie mogłam przecież ubrać się w to, co miałam w swojej małej szafie. Niby miałam jakieś sukienki, lecz nie nadawały się one na spotkanie w tak drogiej restauracji. Trudno, będę musiała wybrać się na zakupy, o ile zdecyduję się pójść.
Najgorsze było to, że to spotkanie odbywało się już za dwa tygodnie. W ogóle… kto normalny zapraszał kogoś na tak ważną imprezę z dwutygodniowym wyprzedzeniem? Właśnie, chyba nikt normalny… To na ślub zapraszało się gości minimum trzy miesiące wcześniej, by każdy zdążył się przygotować, zaplanować jakieś wolne, zrobić zakupy odzieżowe, a przede wszystkim odłożyć pieniądze na prezent.
Całe szczęście, że tu prezentów sobie nie dawaliśmy. Phi… jeszcze czego! Bo niby co ja miałabym dać ludziom, których nie widziałam tyle lat? Chyba swój uśmiech, bo nic innego nie miałabym do zaoferowania. A nie, przepraszam! Dałabym im voucher do mojej restauracji, by mogli przyjść i posmakować dań, jakie moi pracownicy wyczarowywali w kuchni.
Mimo wszystko… wciąż pozostawał ten krótki czas… Dwa tygodnie… Co niby dało się w ciągu nich zrobić? Nic… praktycznie nic…
Rozdział 2
– Kogo tam licho niesie?! – powiedziałam głośniej, gdy usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi.
Spojrzałam przez oczko. Wiedziałam, że u innych mówiło się judasz, albo wizjer, ale u nas od zawsze było to oczko. Za drzwiami stała Olka z wielkim uśmiechem na twarzy.
– Kogo to moje piękne oczy widzą?! – zawołałam na widok przyjaciółki i od razu zapytałam: – Z czego ty się tak cieszysz?
– Ty jeszcze pytasz? Przecież już za dwa tygodnie to nasze spotkanie. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, jak cała reszta wygląda.
– Wiesz, dla mnie dziwne jest to, że ty mało z kim utrzymywałaś kontakt, a cieszysz się na to spotkanie, jakbyś miała spotkać się z przyjaciółmi, z którymi już dawno straciłaś kontakt – mówiłam nieco zdziwiona.
– Co było, to było. Jak to mówią: co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, mamy inny tok myślenia. Tamte czasy i to, co się wtedy działo, warto zostawić za sobą. Należy cieszyć się tym, co jest tu i teraz. Chcę się spotkać z ludźmi, z którymi tyle lat przesiedziało się w jednej klasie. Pogadać z nimi, zapytać, co się zmieniło, a być może odnowić kontakt i nawiązać jakieś nowe przyjaźnie – odpowiedziała szczerze.
– Podziwiam cię za ten twój tok myślenia. Ja tak nie potrafię. Nie potrafię wymazać tego, co było w przeszłości. Ale mniejsza o to. Mam inny problem… – Zamyśliłam się.
– Mów szybko, co ci leży na wątrobie, kochana – zainteresowała się Olka.
– W sumie to są dwa problemy. Pierwszy to taki, że nie chcę iść tam ze względu na mój wygląd. A drugi to taki, że gdy już się zdecyduje pójść, to nie mam się w co ubrać. Znam doskonale miejsce, w którym odbędzie się spotkanie, i to, co mam w szafie, w ogóle nie nadaje się, by włożyć na zlot klasowy w tym miejscu.
– Drugi problem jeszcze zrozumiem, ale pierwszy? Co ty chcesz od swojego wyglądu? – Olka była zdziwiona.
– Podczas ostatniej rozmowy powiedziałaś mi, że szukałaś w Internecie jakichś informacji o Romanie. A co, jeżeli reszta robiła podobnie? Być może trafili na mój profil i teraz śmieją się ze mnie, że wyglądam jak… szkoda słów. – Posmutniałam i machnęłam ręką.
– Ty jesteś popieprzona! Jak w ogóle możesz tak myśleć?! Czy naprawdę nie masz poważniejszych problemów niż to, jak ktoś odbiera ciebie czy tam twój wygląd? Wiem, że masz niską samoocenę, ale myślałam, że po tylu rozmowach coś się zmieniło.
– Nic się nie zmieniło. Wciąż mam w głowie te wszystkie sytuacje, które wydarzyły się wtedy… – W oczach pojawiły mi się łzy, nie miałam siły, by dokończyć zdanie.
– Wiesz, że musisz wreszcie pozbyć się tych myśli? Ja rozumiem, że jest ci trudno. Znam cię doskonale i wiem, jak wszystko bierzesz do siebie, ale uwierz mi: uwolnienie się od przeszłości to najlepsza rzecz, którą możesz zrobić sama dla siebie.
– Próbowałam. Wiele razy próbowałam iść dalej, zostawiając za sobą to, co było, ale nie potrafię. Nie da się zapomnieć tego, co przykre, z dnia na dzień. – Spojrzałam na nią.
– Kobieto, jakie z dnia na dzień? Minęło już z pięć lat, jak nie więcej! – krzyknęła Ola. – A same chęci nie wystarczą, by coś wyrzucić z głowy. Musisz wziąć się za siebie. Musisz przeanalizować całą sytuację, przerobić ją. Oczywiście być może nie zapomnisz o przykrych rzeczach, ale przynajmniej pogodzisz się z tym, co było. Pojednanie się z problemami to pierwszy krok do wyższej samooceny, a przede wszystkim lekcja, która może dać więcej, niż ci się wydaje.
– Tobie jest łatwo mówić. Ciągle jesteś pozytywnie nastawiona do wszystkiego, ciągle czytasz te wszystkie książki rozwojowe. Masz zupełnie inne podejście do życia niż ja. Spójrz na mnie i na ciebie. Całkowita różnica! Niby masz rodzinę: męża, dzieci, ale często w wolnych chwilach rozmawiasz z tymi swoimi koleżankami zapoznanymi na grupach rozwojowych. Wspieracie się, dodajecie sobie otuchy, wymieniacie spostrzeżeniami czy nowymi książkami do przeczytania.
– To, że interesuje się ogólną tematyką rozwoju osobistego, sprawiło, że wiele rzeczy zrozumiałam, a na jeszcze więcej sytuacji spojrzałam z całkiem innej strony. Wszystko leży w twoim umyśle, w twojej podświadomości. Przypomnij sobie, ile razy proponowałam ci różne techniki, które mają pomóc ci w akceptacji siebie, dostrzeganiu małych rzeczy czy przyciąganiu dobra. Dawałam ci mnóstwo różnych rad, zadawałam pytania tak, byś otworzyła się przede mną, byś dotarła do źródła problemów. Co ty wtedy robiłaś?
– Nic. Nie robiłam nic, bo myślałam, że to nic nie da – odpowiedziałam szczerze. – Nie wiem, może też myślałam, że nie jest mi to potrzebne. Wydawało mi się, że przesadzasz i na mnie chcesz ćwiczyć te swoje sztuczki rozwojowe. Wiesz, że należę do upartych osób.
– Sztuczki? Czy uważasz, że chciałabym wciągać cię w coś, co nie działa? Czy ty w ogóle przeglądałaś strony, które ci podsyłałam? No oczywiście, że nie! Bo po co?! Martusia jest najmądrzejsza. A gówno prawda! Mam już dość tego, że wyciągam do ciebie rękę. Staram się pomóc, jak tylko potrafię, a ty masz mnie w dupie. Niby słuchasz moich rad, obiecujesz wdrożyć je w życie, a wystarczy, że zamknę za sobą drzwi, robisz to, co robiłaś zawsze – mówiła zdenerwowana Ola.
– Oluś, ja cię przepraszam. Nawet nie wiesz, jak mi głupio… Nie kłóćmy się… – Chciałam mówić dalej, ale przyjaciółka mi przerwała.
– Gdzieś mam te twoje przeprosiny. Jestem zła na ciebie! Zależy mi na tobie, jesteś dla mnie nie tylko przyjaciółką, ale również siostrą. Znamy się już tyle lat, a ty w ogóle nie bierzesz mnie na poważnie! – krzyczała. – Czy na tym polega przyjaźń? Myślałam, że zmądrzałaś. Myślałam, że zrozumiałaś, że chcę dla ciebie dobrze. Byłam przekonana, że twoje myślenie się zmieniło i w końcu akceptujesz siebie. Jesteś piękną kobietą i nie mówię tego, bo jesteśmy przyjaciółkami. Wiesz, że zawsze mówię prawdę, nawet tę najgorszą i nie uznaję słodzenia na siłę. Wiele razy widziałam, jak faceci oglądali się za tobą z błyskiem w oku. A ty co robisz? Użalasz się nad sobą i rozpamiętujesz to, co w sumie nie ma żadnego znaczenia w tej chwili. I nie obrażaj się na mnie za te słowa. Ale kocham cię i pragnę twojego szczęścia. Wydaje mi się, że ty na moim miejscu zrobiłabyś dla mnie to samo. – Skończyła mówić i patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
W jednej chwili poleciały mi łzy. Tak bardzo dotknęły mnie słowa mojej przyjaciółki. Z jednej strony byłam na nią zła, ale z drugiej wiedziałam, że ma rację. Tyle razy przybiegałam do niej z płaczem, tyle razy dzwoniłam i pisałam, gdy znowu miałam powroty tych złych myśli. Często, gdy nie mogłam zasnąć, zastanawiałam się nad swoim życiem, wspomnienia wracały, a co za tym idzie, brak akceptacji siebie. Po tych trudnych nocach wstawałam i zakrywałam lustra. Nie mogłam patrzeć na siebie i na to, jak wyglądam.