Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
138 osób interesuje się tą książką
Mężczyzna, kobieta, dziecko – normalna rodzina. Na pozór szczęśliwa, kochająca się, mająca wspólne pasje i cele życiowe. Ale czy na pewno tak jest? Czy wiemy, co dzieje się za drzwiami sąsiadów?
Dla Diany każdy dzień jest walką o przetrwanie. Ciągłe upokorzenia, wyzwiska, tuszowanie siniaków i ból – nie tylko fizyczny, ale również psychiczny. Jest wyczerpana tym, co codziennie funduje jej ukochany mąż.
Andrzej Zabłocki jest sąsiadem państwa Morawskich. Pewnego dnia zauważa, że ich córka siedzi na klatce schodowej. Po czasie dowiaduje się, że w ich mieszkaniu dochodzi do przemocy.
Jak zareaguje Diana – kobieta bardzo chroniąca swoje życie prywatne – gdy dowie się, że sąsiad zdaje sobie sprawę, co dzieje się w ich mieszkaniu?
Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę…
Powieść opowiada przejmującą historię kobiety, która po wyjściu z trudnego domu rodzinnego wpada w znany jej schemat. Można powiedzieć, że trafia jeszcze gorzej, bo tym razem regularnie doświadcza przemocy jako żona i matka. Dagmara, która przyzwyczaiła czytelników do komedii, teraz przedstawia bardzo trudną opowieść odsłaniającą tajemnice mogące kryć się za zamkniętymi drzwiami sąsiadów każdego z nas. Ta książka pokazuje, jak strach i milczenie mogą zniszczyć człowieka, ale również jak wiele może zmienić w czyimś życiu wyciągnięcie pomocnej dłoni. Powieść zostawia czytelnika z refleksją nad tym, jak ogromne znaczenie dla kogoś może mieć nawet drobny gest. Zwracajmy uwagę na to, co się dzieje wokół nas i bądźmy dla siebie życzliwi, bo nigdy nie wiemy, kto może tego najbardziej potrzebować. – Kamila Kolińska-Zocharett
Jest to książka, która od pierwszych stron dotyka najgłębszych strun w sercu. Poczujesz tutaj złość i niesprawiedliwość, ale też nadzieję i moc miłości. Czytając historię Diany, chwilami miałam ochotę nią potrząsnąć, częściej jednak chciałam ją przytulić i jej pomóc. Tematy poruszane przez autorkę nie są łatwe, lecz z pewnością bardzo ważne. To piękna powieść, którą polecam z głębi serca! – Aldona, @the.cover.of.my.life
Kiedy rozum walczy z sercem, decyzja nigdy nie jest łatwa. Podaruj mi uśmiech to powieść, która złamała mi serce, ale również dała nadzieję. Autorka w bardzo delikatny sposób porusza temat przemocy domowej; bez szukania kontrowersji pokazuje, jak trudno jest czasem walczyć o siebie, a przemoc niejedno ma imię. Ta książka poruszy każdego. Z całego serca polecam. – @pani_pisarzowa
Czy zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się u waszych sąsiadów? Bo wiecie, pozory mogą nieźle namieszać i zmienić rzeczywistość w fikcję, a nie zawsze jest tak kolorowo, jak się wydaje. Dagmara mądrze napisała: „Ludzie mający uśmiech na ustach dość często w głębi duszy skrywają ból”. I tak właśnie jest w tej historii. Ból wylewa się na czytelnika już od pierwszej strony. Zagłębiając się w tę powieść, można poczuć ból spowodowany tym, że dziewczyna, która wyszła z domu, w którym działo się dużo złego, na własne życzenie trafiła w takie samo miejsce, tym razem jako matka i żona. A może nawet gorzej? Musicie przeczytać tę książkę, bo przekaz kryjący się w niej jest bardzo wyraźny i bardzo ważny. Ta historia porusza od początku do końca. – Paulina, @chwila_pauli
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Osiedlowy monitoring
Osiedlowy monitoring. Tom 1
Osiedlowy monitoring. Tom 2
CYKL Równe babki
Babcie w sieci miłości. Tom 1
Biuro matrymonialne. Razem do setki. Tom 2
POZOSTAŁE POZYCJE
Spotkanie po latach
Podaruj mi uśmiech
W PRZYGOTOWANIU
Zmowa rodzin (luty 2025 r.)
Emerytki w akcji (maj 2025 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Dagmara Rek, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Ilustracja na okładce: Adobe AI
Ilustracje wewnątrz książki: © by Mohamed Hassan z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-627-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Posłowie
Podziękowania
Po każdym końcu jest nowy początek.Odejście od tego, co cię raniło, może być pierwszym krokiem do lepszego jutra.
Dagmara Rek
Książka ta jest fikcją literacką, wszystkie zdarzenia i postacie są wymyślone na potrzeby fabuły
Rozdział 1
Diana Morawska
– Diana! Diana!
Ze snu wyrwało mnie wołanie mojego męża.
– Diana! – Wszedł do pokoju, pchnąwszy drzwi z dużą siłą. – Czy ty jesteś normalna?
Podniosłam głowę i spojrzałam na męża.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi, nie wiedziałam, czym znowu zawiniłam.
– Co się stało? – zapytałam łagodnym głosem.
– Ty się pytasz, co się stało? – Zaśmiał się. – A co to ma być? – Pokazał mi koszule, które trzymał w dłoniach.
– To są twoje koszule, to chyba widzisz – powiedziałam jakoś tak nieśmiało.
– Widzę! – krzyknął. – Czy ty jesteś głupia, czy robisz mi na złość? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, tylko kontynuował: – Dlaczego one nie są wyprasowane?
– Nie zdążyłam wczoraj – przyznałam się nieco przestraszona.
– Co? Co ty…? – zapytał wściekły. – Skoro wczoraj nie zdążyłaś, to mogłaś wstać z samego rana i je wyprasować!
– Damian, przepraszam… – wydukałam. – Wczoraj miałam tak dużo do zrobienia…
– Nie ośmieszaj się, kobieto! – znowu krzyknął. – Co ty niby masz do robienia w domu? Siedzisz całe dnie na kanapie i pewnie jakieś durne programy oglądasz… – Spojrzał na mnie. – To przez nie jesteś taka głupia!
– Damian…
– Co Damian, co Damian? – Był zły. – Przez ciebie mogę się spóźnić na spotkanie!
– Daj, wyprasuję ci – powiedziałam, wstając z łóżka.
– Teraz? Chyba na głowę ci coś upadło! Powinnaś była zrobić to godzinę temu, a nie teraz! Teraz to ja wychodzę, a ty możesz dalej iść spać albo siedzieć przed telewizorem, bo do niczego innego się nie nadajesz… – Machnął ręką i wyszedł z pokoju.
Byłam zła na siebie, że zapomniałam o tych jego cholernych koszulach. Przecież wczoraj z rana dzwonił do mnie, aby przypomnieć, bym nie zapomniała i co zrobiłam? Zapomniałam! Było tak mi wstyd. Nie wiedziałam, jak mogło mi się to przydarzyć, przecież prasowanie jego koszul to jeden z moich codziennych obowiązków.
Poszłam w stronę kuchni, w której przebywał mój mąż.
– Damian, ja naprawdę cię przepraszam… – powiedziałam, patrząc, a w sumie próbując spojrzeć mu w oczy.
– Zrozum, kobieto, że to ja utrzymuję ciebie i nasze dziecko, wymagam szacunku i jakiegoś posłuszeństwa. A chyba wyprasowanie koszul to nic trudnego, prawda? To zadanie chyba cię nie przerosło, co? – Spojrzał mi prosto w oczy. – Skoro wczoraj rano dzwoniłem i mówiłem, abyś wyprasowała koszule, to miałaś rzucić wszystko i… sama wiesz. – Machnął ręką.
– Przepraszam…
– Masz szczęście, że mój ulubiony sklep z koszulami jest już otwarty. Pojadę i kupię jakąś nową. Co prawda też nie będzie wyprasowana, ale na pewno mniej pognieciona niż te, które mam tu – powiedział i wyszedł z mieszkania.
– Witaj, piękny dniu. Co dobrego mi przyniesiesz? – zapytałam.
Znając moje szczęście, to więcej złego niż dobrego, ale… widocznie tak musiało być. Sprawdziłam, czy moja córka śpi u siebie w pokoju, następnie poszłam wziąć szybki prysznic i się pomalować. Co prawda nie robiłam tego profesjonalnie, bo i nie używałam wielu kosmetyków. Sam podkład i tusz do rzęs wystarczył, czasami usta malowałam błyszczykiem, który był w kolorze delikatnego różu. Na dość szczupłe i blade ciało włożyłam legginsy oraz koszulkę z krótkimi rękawami.
Nie lubiłam się stroić, chociaż mój mąż by chciał, abym codziennie chodziła w szpilkach i krótkich sukienkach, a moja twarz wyglądała jak po wyjściu od makijażystki. Niestety, ale ze mną to nie przejdzie, chociaż… nie powiem, na początku znajomości wkładałam krótkie sukienki i buty na obcasie, może to nie były szpilki, ale pasowały do danej sukienki. Z makijażem zawsze u mnie było kiepsko, bo zwyczajnie nie miałam do tego zdolności. Wtedy miałam koleżanki, które przed wyjściem na randkę z Damianem robiły mi make-up.
Ale to było lata temu… Teraz nie mam już tych koleżanek. Każda z nich poszła w swoją stronę, każda coś osiągnęła, każda… oprócz mnie. Tak, ja miałam męża i córkę, ale nie miałam nic więcej, żadnych zainteresowań, żadnej pracy. W sumie to sama nie wiedziałam, czy nie mam. Może miałam pasję, ale nie miałam czasu, aby ją realizować? Od rana do wieczora zajmowałam się domem, dzieckiem, robiłam wszystko, by zadowolić mego męża, a i tak coś mi umykało, tak jak dzisiaj te koszule…
– Mamusiu, mamusiu.
Usłyszałam tupanie małych nóżek i piskliwy dziecięcy głosik.
– Przytulimy się?
– Kornelciu – powiedziałam z radością w głosie. – Oczywiście, przytulaski są zawsze dostępne. – Rozłożyłam ręce, a ona wpadła w moje objęcia, jakbyśmy nie widziały się wiele miesięcy. – Kochanie – odsunęłam ją lekko od siebie i spojrzałam na nóżki – prosiłam, abyś nie chodziła boso, prawda?
– Tak, mamusiu, ale potwory, które mieszkają pod łóżkiem, zabrały mi kapcie – powiedziała dość poważnie.
– Potwory? Co też za głupstwa opowiadasz, córcia? – zdziwiłam się.
– Potwory… – Kiwnęła głową. – Tatuś mi powiedział, że jak nie będę spała w nocy albo jak w dzień nie będę się ciebie słuchała, to potwory wyjdą i mnie zabiorą od was, oddadzą innym ludziom.
Byłam zła na Damiana. Jak on mógł takie coś powiedzieć naszej czteroletniej córce? Będę musiała z nim o tym porozmawiać, o ile wróci do domu w dobrym humorze.
– Kochanie, tatuś żartował. Nikt cię od nas nie zabierze, o to się nie bój. – Pogłaskałam ją po głowie, następnie pocałowałam.
– Czyli mogę nie spać w nocy?
– Nie, kochanie, nie możesz. W tym przypadku tatuś miał rację – powiedziałam, patrząc jej w oczy. – Spać w nocy trzeba, byś była wyspana z rana i…
– I nie spóźniła się do przedszkola? – dokończyła za mnie.
– Właśnie tak. – Uśmiechnęłam się. – A teraz zmykaj do swojego pokoju.
– Mam iść się ubrać?
– Zuch dziewczynka. – Uśmiechnęłam się, a chwilę później mała zniknęła za drzwiami swego pokoju.
Mimo że miała dopiero cztery lata, Kornelia, zwana przez nas też Nelą, była bardzo rezolutną i mądrą dziewczynką. Starałam się uczyć ją samodzielności. Chciałam, by w przyszłości potrafiła poradzić sobie ze wszystkim, dosłownie.
Po jakichś dziesięciu minutach Nelcia przybiegła do mnie ubrana. Oczywiście co nieco musiałam poprawić w tym ubiorze, ale i tak byłam dumna, że tak świetnie sobie radzi.
Zjadłyśmy szybkie śniadanie i udałyśmy się w stronę przedszkola. Kornelcia bardzo lubiła tam chodzić. Była pogodną i towarzyską dziewczynką, więc spotkania z przedszkolnymi znajomymi stanowiły dla niej wielką radość, ale i możliwość zabawy z innymi, a nie tylko ze mną albo z samą sobą.
Można by pomyśleć, że te kilka godzin, gdy mąż był w pracy, a córka w przedszkolu, to czas dla mnie. Nic bardziej mylnego! To czas na zamianę w tak zwaną kurę domową i odhaczanie zadań z listy do zrobienia, by zadowolić męża.
A z tym bywało różnie… Jeżeli w pracy szło mu danego dnia dość dobrze, to wracał w dobrym humorze i nie krzyczał, a przynajmniej nie tak dużo jak zawsze. Dlatego każdy jego powrót to nutka niepewności i obaw o to, jak potoczy się reszta dnia i wieczoru. Wierzyłam, że dzisiaj, mimo złego poranka, popołudnie i wieczór przyniosą chociaż jedną małą porcję uśmiechu.
Rozdział 2
Andrzej Zabłocki
Szedłem przez osiedle, widziałem matki siedzące na ławce i obserwujące bawiące się dzieci, widziałem mnóstwo zieleni. Ogólnie mogłem stwierdzić, że jest cicho i być może, to znaczy miałem nadzieję, że bezpiecznie. Osiedle było dość małe, wydawało się bardzo rodzinne. Ciągle mijałem jakieś osoby, które się do mnie uśmiechały. Dla mnie było to dziwne, bo z czymś takim się jeszcze nie spotkałem.
Mówiło się, że nasz kraj jest… smutnym krajem z dobrym jedzeniem i pięknymi kobietami. Zgadzałem się z tym! Jedzenie mieliśmy pyszne, tylko coraz mniej młodych osób potrafiło gotować i zamiast się nauczyć, wolały iść na łatwiznę i kupować gotowe z marketów. O ciągłym zamawianiu z barów czy restauracji lepiej było nie wspominać. Co za czasy…
A co do kobiet to były wyjątkowo piękne, ale często zaniedbane… Nie tylko przez siebie, ale również przez swoich partnerów. Kobiety w dzisiejszych czasach miały mnóstwo na głowie, lecz w ogóle nie było to brane pod uwagę.
Nikt nie widział tego, że w momencie, gdy mężczyzna wychodzi do pracy, jego kobieta rozpoczyna swoją… Pierze, gotuje, sprząta, zajmuje się dziećmi, chodzi na zakupy… Niby zwykłe codzienne czynności, ale jakby nie patrzeć, to była ciężka praca, którą według mnie powinno się wykonywać we dwoje. Tak! Jeżeli jest para, która ze sobą mieszka, nieważne, czy jest małżeństwem, czy nie, to… powinna wspólnie dbać o dom.
I nie rozumiałem tłumaczeń kobiet: „Bo on zarabia na moje utrzymanie i na dom”. I co z tego, że zarabia? To nie oznaczało, że po pracy ma przyjść do lśniącego mieszkania, zjeść ugotowany i podany przez kobietę obiad i położyć się przed telewizorem. Zupełnie nie pojmowałem takiego zachowania i od zawsze je negowałem. Dla mnie kobieta była… kobietą, a nie służącą usługującą swemu panu, bo… „on na nią zarabia”.
Nie byłem za równouprawnieniem, bo ono kończyło się w momencie wniesienia lodówki na drugie piętro. Jak się kupuje i zamawia do domu, to kurier, który jest mężczyzną, bez problemu wniesie, ale gdyby kurierem była kobieta, zaraz by miała jakieś zarzuty, że za ciężkie czy coś. Więc z tego, co zaobserwowałem, to równouprawnienie jest połowiczne, ale nie o tym mowa.
Wracając do tematu, to byłem za szacunkiem i pomocą. Jasne, mężczyzna niech idzie do pracy, ale kobieta w tym momencie zamiast robić dobrze swojemu facetowi poprzez sprzątanie i gotowanie, niech też się realizuje i spełnia w taki sposób, jaki lubi.
Niech ugotuje ten obiad, bo jednak ciepły posiłek przyrządzony przez ukochaną osobę smakuje lepiej, ale w weekend niech facet stanie przy kuchni, niech on uraczy ją jakimś smacznym daniem. Sprzątanie? Proszę bardzo, wolna sobota, uzgadniamy, kto i co porządkuje, i… robimy to wspólnie.
Takie było moje zdanie i moja przyszła żona będzie miała ze mną dobrze. I właśnie takie zachowanie i kobiet, i mężczyzn – bo była w tym wina obojga – powodowało, że większość kobiet nie dba o siebie, ponieważ zwyczajnie nie ma na to czasu. A jak przychodziła ta wolna sobota czy niedziela, to one nie miały siły, by zrobić coś ze sobą, by jakoś zadbać o swój wygląd i komfort psychiczny.
Tak sobie szedłem przed siebie i myślałem o życiu, gdy nagle dotarłem pod mój blok. Jak to brzmiało – mój blok. Stanąłem pod klatką i spojrzałem w górę. Byłem szczęśliwy!
W końcu na swoim.
Wyjąłem telefon z kieszeni i wyszukałem kod do mieszkania. Wystukałem go, a chwilę później usłyszałem znajomy dźwięk, który informował, że wystarczy pociągnąć za klamkę i będę mógł wejść do klatki. Powolnym krokiem szedłem schodami w górę.
Tylko dwa piętra. Ciekawe, jacy będą sąsiedzi?
Poprzedni właściciel mieszkania zachwalał wszystkich, ale… czego się nie robi, aby nie odstraszyć potencjalnych klientów, prawda?
Stałem przed moimi drzwiami. Zanim je otworzyłem, wziąłem dwa głębsze wdechy i dopiero wtedy przekręciłem zamek w drzwiach. Wszedłem do środka i poczułem zapach świeżości, czystości… Ktoś przed wyprowadzką, a w sumie przed sprzedażą mieszkania musiał się nieźle napracować, by zostawić je w takim stanie.
Tak, kupiłem dwupokojowe mieszkanie na spokojnym osiedlu. W końcu! W końcu będę mieszkał sam i w końcu nie będę od nikogo zależny.
Niby fajnie wynajmować mieszkanie z kumplami, ale trzeba było się dostosowywać do różnych sytuacji. Często było tak, że w momencie gdy chciałem odpocząć w ciszy po trudnym dniu w pracy, oni mieli ochotę na zabawę. Co prawda każdy z nas był kawalerem, ale każdy z nas miał inne priorytety. Mimo że mieli dwadzieścia osiem lat, wciąż zachowywali się jak nastolatkowie.
Ja też lubiłem się zabawić, ale nie w każdy weekend. Mnie wystarczyło wyjść gdzieś do baru na piwo i to było świetną zabawą. W głowie miałem jednak co innego niż moi koledzy. Ale jak to się mówiło – każdy dojrzewa w innym momencie.
Po jakimś czasie wyprowadziłem się od nich. Wynająłem kawalerkę blisko pracy. Niby na swoim, ale raz w tygodniu odwiedzał mnie właściciel mieszkania, by zobaczyć, czy niczego nie zniszczyłem. Nie dość, że nie należałem do osób, które niszczą czyjeś mienie, to jeszcze większość dnia spędzałam poza domem, a konkretniej w pracy, ale tego właściciel nie rozumiał.
„Bo wy, młodzi, mówicie jedno, a robicie drugie”. Co ja mogłem? Przemęczyłem się rok, bo na tyle była podpisana umowa i tuż przed jej zakończeniem zacząłem szukać mieszkania. Po doświadczeniach związanych z poprzednimi miejscami zamieszkania stwierdziłem, że najbardziej będzie mi się opłacało wziąć kredyt i kupić małe lokum, które będzie wyłącznie moje.
Tak też się stało. Mieszkanie, w którym aktualnie się znajdowałem, było drugim, które mi się spodobało, gdy przeglądałem oferty. Od razu zadzwoniłem i umówiłem się na spotkanie. Fajnie wyszło, bo udało się jeszcze tego samego dnia. Poszedłem, zobaczyłem i… zakochałem się w tym mieszkaniu, w okolicy, w tej zieleni, która otaczała mój blok. I stało się! Miesiąc załatwiania tej całej papierologii i proszę! Gdzie dzisiaj byłem? We własnym mieszkaniu!
Podobało mi się to, że część mebli, a w sumie to większość, została. Zależało mi na tym, bo z racji tego, że zawsze mieszkałem w wynajmowanym mieszkaniu, nie miałem własnych. A wyposażenie całego lokum to spory wydatek, na który nie było mnie stać.
Usiadłem na kanapie w salonie i spojrzałem przed siebie. Co prawda telewizora oraz łóżka w sypialni nie było, ale to był mały problem. Oszczędzałem, więc na te dwie rzeczy znajdą się fundusze. Tak siedziałem i nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Oczywiście, że było to dziwne, że facet tak się raduje z zakupu własnego mieszkania, ale chyba życie tak mnie zmieniło.
To ono pokazało mi, że po burzy zawsze wychodzi słońce i że dobre uczynki zostaną wynagrodzone. Mimo iż w przeszłości przeszedłem dość dużo, to te złe sytuacje zahartowały mnie i pokazały, że nigdy nie należy wątpić. W nic. Ani w siebie, ani w swoje możliwości, a przede wszystkim nie należy wątpić w ludzi.
Ludzie dzielili się na dwie kategorie. Jedni byli źli z wyboru, inni dobrzy z przymusu. I szczerze mówiąc, ja wolałem spotykać tych złych z wyboru, bo oni gdzieś w środku byli cudowni, tylko bali się pokazać tę dobroć, którą skrywali, by kolejny raz ktoś ich nie wykorzystał. Ci dobrzy z przymusu zazwyczaj robili wszystko na pokaz. Robili coś, bo mogli mieć z tego jakieś korzyści, i tylko to się dla nich liczyło.
Ja miałem to szczęście, że spotykałem ludzi zwyczajnych, którzy niczym się nie wyróżniali. Nie byli przesadnie bogaci, nie nosili markowych ubrań. Moje towarzystwo było dobre i złe w zależności od okoliczności. Czyli tak jak wszyscy ludzie, którzy stwarzali gębyna potrzeby tego, z kim się spotykali.
Nagle moje rozmyślanie przerwał dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz, to był mój pracodawca.
– Dzień dobry, panie Marku – powiedziałem.
– Cześć Andrzej! Słuchaj… ja wiem, że ty masz dzisiaj wolne, bo odbierasz mieszkanie, ale może znajdziesz jednak czas, aby przyjść? – zapytał wprost.
– A coś się stało? – zdziwiłem się.
– Kordian zachorował i sam wiesz… Od rana dzwonię do ludzi i pytam, czy ktoś może wziąć za niego dyżur. Już nie miałem pomysłu, do kogo uderzyć, więc ostatecznie zadzwoniłem do ciebie.
– Przyjdę – powiedziałem z uśmiechem na ustach, ale w głowie miałem fakt, że im będę więcej pracował, tym więcej będę miał pieniędzy.
– Naprawdę? – zdziwił się. – A co z mieszkaniem?
– Właśnie w nim siedzę, to znaczy jestem, a siedzę na kanapie. – Zaśmiałem się.
– Jak się cieszę… Normalnie kamień spadł mi z serca. – Usłyszałem głos Marka. – To na którą mógłbyś być?
– Hm… – spojrzałem na telefon – za nieco ponad godzinę, pasuje panu?
– Jasne! – uniósł lekko głos. – W takim razie do zobaczenia!
I tyle było z mojego dnia wolnego. Całe szczęście, że zdążyłem odebrać klucze. Z drugiej strony to nie miałem co narzekać, bo sam wyraziłem chęć wzięcia dyżuru za kolegę, nikt mnie do tego nie zmuszał. Uważałem, że jak ktoś potrzebuje pomocy, to trzeba mu pomagać w miarę możliwości, kto wie czy kiedyś i ja nie będę czegoś potrzebował od innych.
Pochodziłem chwilę po mieszkaniu, rozejrzałem się i postanowiłem, że jutro z samego rana przewiozę wszystkie moje rzeczy. Zależało mi na tym, aby już na dobre wprowadzić się do tego mieszkania. Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że muszę się zbierać. Praca czekała, chociaż niektórzy mówili, że praca nie zając, nie ucieknie, ale ja wolałem jej pilnować, bo miałem na głowie kredyt, który z czegoś musiałem spłacać.
Rozdział 3
Diana Morawska
Czas, kiedy moja córcia była w przedszkolu, mijał zaskakująco szybko. Zdążyłam ugotować obiad, zrobić pranie i na szybko posprzątać mieszkanie, gdy nadeszła chwila odbioru małej. Zmieniłam ubrania z domowego na wyjściowe i dość szybkim krokiem poszłam w stronę placówki, w której przebywała Kornelcia.
– Mamusia! – Usłyszałam piskliwy głosik mojej czterolatki.
– Córcia! – ucieszyłam się na jej widok i przytuliłam, gdy podbiegła. – A gdzie jest wasza pani? – zapytałam.
– O tam. – Pokazała paluszkiem.
– To chodź pójdziemy do niej. – Wzięłam małą za rękę i poszłam w kierunku przedszkolanki.
Dziwiło mnie, że Kornelia nie jest z dziećmi, tylko czekała na mnie gdzieś przy furtce. Przedszkolanka nie powinna była pozwalać na coś takiego, przecież różne rzeczy mogły się wydarzyć. Byłam podenerwowana i zniesmaczona zachowaniem opiekunki tych dzieci.
– Dzień dobry. – Podeszłam i od razu przywitałam się.
– Dzień dobry – powiedziała kobieta odwracając się w moją stronę. – A co pani robi z tą dziewczynką? – zapytała.
– To ja powinnam zapytać, co pani robi, czym pani jest zajęta, że nie widzi, jak dzieci uciekają pani sprzed nosa – oświadczyłam dość zdenerwowana.
– Co pani opowiada? – wzburzyła się. – Kto niby mi ucieka? Proszę zobaczyć, że wszystkie dzieci bawią się tu. – Pokazała ręką na teren ich zabaw.
– Czyżby? – zapytałam. – To niby w jaki sposób Kornelia znalazła się koło bramki?
– Jaka Kornelia? – zdziwiła się. – Moje dzieci są tutaj, nikt nie uciekał. Niech pani nie kłamie.
– To pani nawet nie wie, jakie ma dzieci pod opieką? – Byłam wkurzona. – Idę do dyrektorki, bo to żałosne jest!
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Prawie biegiem udałam się do dyrektorki, która miałam nadzieję, że wyciągnie odpowiednie konsekwencje.
Będąc pod jej gabinetem, wzięłam dwa głębsze wdechy i dopiero zapukałam do drzwi.
– Dzień dobry – powiedziałam, wchodząc do środka.
– Dzień dobry. Co panią do mnie sprowadza? – zapytała niewysoka szczupła blondynka.
– Nazywam się Diana Morawska i jestem mamą tej oto Kornelii Morawskiej. Chcę złożyć skargę na jedną z pracownic.
Jej również się przedstawiłam, bo można było zauważyć, że nie ma pojęcia, kim jestem.
– Ooo… – Widać było, że kobieta nie wie, co powiedzieć. – A na którą konkretnie i co takiego się wydarzyło? – zainteresowała się w końcu.
– Tak szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, jak się nazywa, bo widzę, że to ktoś nowy, a my, rodzice, nie mieliśmy zebrania w sprawie zmiany przedszkolanki.
– A córcia do której grupy chodzi? – zapytała.
Tego było już za wiele! Przedszkole było naprawdę małe, bo liczyło cztery grupy po dziesięć osób. Z dyrektorką mieliśmy wiele spotkań i ona teraz śmiała mnie pytać o grupę dziecka? W ogóle po jej minie było widać, że zupełnie mnie nie kojarzy. Sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, przecież przychodziłam tu dwa razy dziennie, wiele razy mieliśmy spotkania z całą kadrą…
– Do grupy truskawek – odparłam.
Kobieta zaczęła coś sprawdzać w komputerze, następnie powiedziała:
– Tak, to nowa przedszkolanka. To znaczy, na razie na okres próbny, ale jak się sprawdzi, będzie kolejną osobą zatrudnioną w naszej placówce na stanowisku przedszkolanki.
– Ta nowa pracownica nie zwraca uwagi na dzieci. Moja córka zamiast bawić się z innymi, stała przy furtce i czekała na mnie. Czy ma pani świadomość, że takie zachowanie może przynieść różne negatywne konsekwencje?
– Co pani za głupoty wygaduje! – uniosła się. – Jak pani śmie oskarżać moją pracownicę?
– Kornelcia – zwróciłam się do córki. – Powiedz mi, jak to było z tym, że nie bawiłaś się z koleżankami i kolegami, tylko czekałaś na mnie?
Mała spojrzała najpierw na mnie, później na dyrektorkę, a następnie zaczęła mówić:
– Bo pani Sysia miała telefon w ręce i coś czytała i czasami się uśmiechała i ciągle coś na nim robiła, na tym telefonie, i tak palce jej latały, jak czasami tatusiowi, kiedy trzyma telefon – mówiła.
– I co było dalej? Mów, kochanie, nie bój się. – Pocałowałam córkę w czoło.
– I ta pani siedziała na ławce i ja podeszłam do niej i zapytałam, czy mogę iść poczekać na mamusię przy furtce. – Nelcia przerwała i spojrzała na mnie.
– Pani Justyna pozwoliła, tak? – zapytałam wprost.
– Powiedziała, abym jej nie przeszkadzała, dlatego pomyślałam, że to była zgoda. Mamusiu, ja przepraszam. – Zaczęła płakać.
– Kochanie, nie masz za co, to nie twoja wina. – Przytuliłam ją do siebie.
Po chwili wstałam z kolan i zwróciłam się do dyrektorki.
– Co pani teraz powie?
– Dziecko sobie wymyśla…
– Słucham? Śmie pani zarzucać mojej córce, że kłamie? I nawet nie sprawdzi pani, dlaczego nowa przedszkolanka tak się zachowała? – Byłam wzburzona.
– Ale co ja mogę, droga pani? Czy ma pani świadomość, jak trudno jest zatrudnić kogoś do pracy? – zmieniła swoją taktykę.
– To mnie w ogóle nie obchodzi! To już pani problem… – Wzruszyłam ramionami. – Każdy rodzic oddaje dziecko pod państwa opiekę z wiarą, że będzie bezpieczne, a dodatkowo się czegoś nauczy. Ja żądam wyjaśnienia tej sprawy! Natychmiast! – krzyknęłam.
– Niech pani poczeka…
Wzięła do ręki telefon i wybrała jakiś numer. Z jej krótkiej rozmowy zrozumiałam, że zadzwoniła po przedszkolankę i po jakiegoś mężczyznę. Byłam ciekawa, co dalej z tego wszystkiego wyniknie. Ja niezbyt spokojnie, ale czekałam. Chciałam wyjaśnić sprawę od początku do końca. W końcu chodziło o bezpieczeństwo nie tylko mojego dziecka, lecz także innych.
– Dzień dobry, dzwoniła pani po mnie – powiedziała dość miłym głosem nowa.
– Dzień dobry, pani Justyno, proszę wejść. Dzwoniłam, bo chciałam wyjaśnić sytuację z córką tej pani. – Pokazała na mnie ręką. – Czy pani zgodziła się, aby Kornelia czekała pod bramką?
Spojrzałam na tę nową, widać było, że jest zmieszana i nie wie, co ma odpowiedzieć.
Pewnie nawet przez myśl jej nie przeszło, że ktoś może mieć jakieś zastrzeżenia do jej pracy.
– Jaaa… – zaczęła dukać. – Ja przepraszam, ale… nie pamiętam, jak to było.
– A pamięta pani w ogóle tę całą sytuację? – wtrąciłam się.
– Yyyy… Chyba tak.
– Chyba?! – krzyknęłam. – Czy może pani była zajęta przeglądaniem mediów społecznościowych i zapomniała pani o tym, że ma dzieci pod swoją opieką?
– Pani Diano… – próbowała uspokoić mnie dyrektorka. – Zaraz wszystko wyjaśnimy.
– Tu chodzi o dzieci i ich bezpieczeństwo… to nie jest jakaś błahostka, więc proszę mnie nie uspokajać. – Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok.
Nagle naszą niemiłą konwersację przerwało pukanie do drzwi, gdy dyrektorka powiedziała, aby dana osoba weszła, zobaczyłam jakiegoś mężczyznę.
Byłam ciekawa, po co ona go wezwała, ale przekonałam się po chwili i nawet się ucieszyłam.
– Już jestem, pani dyrektor – powiedział. – W czym mogę pomóc?
– Dobrze, że już jesteś – powiedziała z uśmiechem. – Proszę, powiedz mi, czy jakaś kamera łapie tamten plac zabaw? – Pokazała palcem przez okno.
– Tak, i plac zabaw, i nawet ławkę, tę, na której teraz siedzi pani Agnieszka – odparł mężczyzna.
– To mnie bardzo cieszy, ale to sam obraz, bez głosu, tak?
– Niestety tak, nawet trudno byłoby coś usłyszeć z takiej odległości, za to obraz jest fantastyczny. W końcu mamy nowe kamery. – Uśmiechnął się. – Bezpieczeństwo dzieci najważniejsze.
– Dobrze, że chociaż pan to rozumie – wtrąciłam się.
– Pani Diano – odezwała się do mnie dyrektorka placówki. – Zaraz sprawę wyjaśnimy, proszę uzbroić się w cierpliwość.
– Panie Arturze, czy może pan pokazać nam, co działo się tak mniej więcej między pół godziny a godzinę temu?
– Się robi, szefowo. – Uśmiechnął się. – Zapraszam do mnie do kanciapy i już patrzymy, co tam dzieciaki zmalowały.
Poszliśmy wszyscy do kanciapy, jak to pan Artur nazwał pomieszczenie, w którym miał swoje biuro. Najpierw szła oczywiście dyrektorka, za nią pani Justyna, czyli nowa przedszkolanka, na końcu ja z Kornelcią.
Będąc na miejscu, zrozumiałam, skąd wzięło się słowo „kanciapa”. W pewnym momencie myślałam, że znajduje się w piwnicy. Pomieszczenie, w którym aktualnie byliśmy, właśnie tak wyglądało, z tym że miało jedno duże okno. Ale środek? Wypisz wymaluj piwnica. Po chwili pojęłam, że znajdujemy się w miejscu, gdzie są wszystkie sprzęty obsługujące kamery przyczepione do budynku przedszkola.
– Drogie panie – powiedział pan Artur. – Oto co zarejestrowała kamerka przy placu zabaw.
Zaczął pokazywać pokrótce kadry, aż w końcu trafiliśmy na ten, który nas najbardziej interesował.
– O, to ten moment – wyrwało mi się.
– Tak, proszę już bez przyspieszenia – powiedziała dyrektorka.
Oglądaliśmy materiał, który został nagrany, gdy na ekranie pokazało się to, co chciałam zobaczyć. Mianowicie coś, co mówiło, że ja mam rację. Zobaczyłam Justynę siedzącą na ławce z telefonem w dłoni, a gdzieś dalej bawiące się dzieci.
Kobieta w ogóle nie zwracała na nie uwagi, tylko gapiła się w ten durny telefon. W pewnym momencie podeszła do niej moja córka, a ona znowu nie raczyła podnieść wzroku, tylko odgoniła ją ręką.
Dla mnie wszystko było jasne, czekałam teraz na reakcję dyrektorki.
– Pani Justyno! – uniosła nieco głos. – Jestem zawiedziona. Zawiedziona pani zachowaniem. – Spojrzała na nią. – Czy ma coś pani na swoje usprawiedliwienie?
Młoda kobieta nie powiedziała nic, a w jej oczach pojawiły się łzy. Ja również się nie odzywałam, bo czekałam na rozwój sytuacji. Miałam nadzieję, że ta osoba nie będzie pracowała w tym miejscu i dzięki temu nie będzie narażała dzieci na niebezpieczeństwo.
– Pani Justyno, z przykrością muszę powiedzieć, że okres próbny pani pracy w ten placówce dobiegł końca. Zapraszam jutro po odbiór dokumentów i wynagrodzenie za dni, podczas których pani u nas pracowała.
– Ale… – próbowała coś powiedzieć przedszkolanka.
– Nie ma żadnego „ale”,moja decyzja jest nieodwołalna – oświadczyła, a następnie zwróciła się do mnie. – A panią, pani Diano, serdecznie przepraszam. Pani Justyna była z polecenia, więc myślałam, że faktycznie jest odpowiedzialną osobą. Cóż… myliłam się i przyznaję się do błędu.
– Życie jest takie, że nie każdemu wierzy się na słowo. Czasami kontrola przynosi lepsze efekty niż ślepa wiara w dobre czyny – odparłam.
– Zgadzam się z panią. Mamy monitoring, aby w razie problemów wyjaśniać sprawy, ale również aby dzieci były bezpieczne. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję pani za interwencję oraz przepraszam za aroganckie zachowanie na samym początku.
Porozmawiałam jeszcze chwilę z panią dyrektor, po czym w końcu wyszłyśmy z Kornelią z przedszkola. Była dopiero czternasta, a ja byłam zmęczona, jakby zaraz miał nastać wieczór. Mimo wszystko musiałam jakoś funkcjonować. W końcu córka mnie potrzebowała, a i mąż pewnie miał przygotowane jakieś zadania dla mnie.
On już za nieco ponad godzinę miał być w domu. Obawiałam się tego, co znowu wymyśli i czego będzie ode mnie wymagał. Będąc pod blokiem, w którym mieszkaliśmy, zobaczyłam na parkingu nasze auto, a w sumie auto mojego męża. Zdziwiłam się, bo przecież powinien był jeszcze być w pracy.
Szybkim krokiem poszłyśmy schodami w górę. Przed drzwiami wzięłam dwa głębsze wdechy i powiedziałam do córki.
– Tatuś jest w domu. Bądź grzeczna, dobrze?
Mała pokiwała głową na znak, że mnie rozumie, a po chwili dodała:
– Mamusiu, to ja może od razu pójdę do swojego pokoiku?
Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam. Miałam bardzo mądre dziecko. W końcu nacisnęłam klamkę. Drzwi otworzyły się bez problemu. Byłam zła, że nie zamknął się od środka, a przecież tyle razy go o to prosiłam. W szczególności że coraz częściej słyszało się o jakichś włamaniach do mieszkań.
– W końcu jesteś! – Usłyszałam głos męża.
Weszłam do salonu, by zobaczyć, co robi. Okazało się, że siedzi na kanapie z piwem w dłoni. Zdziwiło mnie to, bo jak pił alkohol, to tylko w weekend, i też nie zawsze.
– A ty świętujesz coś, że przed obiadem siedzisz z piwem? – zapytałam wprost.
– A żebyś wiedziała, że świętuję… – odparł, po czym upił łyk złocistego napoju.
– Można wiedzieć co takiego? – byłam ciekawa.
– Skoro tak bardzo jesteś ciekawa, to można… – Upił kolejny łyk. – Sprzedaliśmy dzisiaj dwa dość drogie auta – odparł w końcu.
– W takim razie bardzo gratuluję, ale… to picie to mogłeś zostawić na wieczór, jak Kornelka zaśnie.
– Ty mi, głupia babo, nie będziesz mówiła, co mam robić! – krzyknął. – To ja zarabiam na ciebie, te wszystkie twoje zachcianki i oczywiście na naszą, podkreślam, naszą córkę, a co za tym idzie? – Spojrzał na mnie, lecz nie oczekiwał odpowiedzi. – Ano za tym idzie to, że skoro ja cię utrzymuje, to masz być posłuszna i robić to, co ci każę.
– Nie jestem twoją niewolnicą – powiedziałam.
– Ja jestem zupełnie innego zdania. – Zaśmiał się szyderczo.
Nie miałam siły ani ochoty się z nim spierać.
Widziałam, w jakim jest stanie, i miałam świadomość, że żadne argumenty nie będą na niego działały, a co gorsza, z wymiany zdań może wywiązać się niezła awantura. Nie chciałam tego przede wszystkim ze względu na naszą córkę, która nie miała łatwego dzieciństwa.
Poszłam do kuchni, by nalać małej oraz sobie zupę, mąż zapewne nie będzie jadł, więc nawet go o to nie spytałam.
We dwie siedziałyśmy przy stole kuchennym, córka opowiadała, w co i z kim bawiła się w przedszkolu. Kwestii pani Justyny w ogóle nie poruszałam. Moim zdaniem wystarczyło, że po drodze wytłumaczyłam jej, że więcej ma tak nie robić. Wierzyłam, że Kornelia jest na tyle rozsądna, że nie będzie już odchodziła od swojej grupy przedszkolnej.
– Czemu mnie nie wołasz na obiad? – zapytał mój mąż, wchodząc do kuchni.
– Wydawało mi się, że skoro pijesz piwo, to nie będziesz chciał jeść.
– Wydawało się… – Zaczął się śmiać. – To następnym razem niech ci się nie wydaje! – krzyknął. – Ja ciężko haruję na ciebie i tego bachora – pokazał ręką na Kornelcię – a ty nawet jedzenia nie chcesz mi dać?
– Bachora? Przecież to twoje dziecko! – krzyknęłam ze zdenerwowania. – Nawet chwilę temu sam podkreślałeś, że ona jest nasza, a nie tylko moja. Teraz nagle tak szybko zmieniłeś zdanie? – zapytałam i zwróciłam się do córki. – Kochanie, idź do swojego pokoju, dobrze?
Córka poszła, nie pytając o nic.
– Co ja mówiłem, to mówiłem. Ja nie mam pewności, czy nie puściłaś się z kimś.
– Jak śmiesz?! – Głos mi zaczął drżeć. – Jak śmiesz mnie o coś takiego oskarżać? Ja w przeciwieństwie do ciebie nigdy nie dałam powodu do zazdrości, a ty wiele razy… A poza tym nie wiem, czy pamiętasz, ale sam po urodzeniu małej robiłeś badania. Wyszło, że jesteś jej ojcem.
– Cooo? – Podszedł do mnie. – Oskarżasz mnie, że cię zdradzam?
– Ty to powiedziałeś!
– Jesteś taka sama jak wszystkie inne… Dla każdego taka miła, wyrozumiała, a dla własnego męża? Nie dość, że porządnie ubrać się nie potrafisz, to jeszcze marna z ciebie kucharka. Ja nie wiem, co ja w tobie widziałem… A co do badań to nie wiem, może kogoś przekupiłaś, chociaż skąd miałabyś pieniądze, ale może sfałszowali. – Wzruszył ramionami.
– Widocznie coś musiałeś we mnie widzieć, skoro mi się oświadczyłeś. – Byłam nad wyraz spokojna, co mnie dziwiło.
O testach nic nie wspomniałam, bo nie chciałam kontynuować tego tematu.
– Popełniłem wielki błąd i teraz tego żałuję! Ty się do niczego nie nadajesz… Nawet do łóżka!
– Możesz przestać już? – zapytałam. – Niech nasza córka ma normalne dzieciństwo, a nie pełne krzyków.
– Nasza będzie, jak zrobię badania genetyczne w miejscu, które sam wybiorę. Bo tobie nie wierzę. Nie wierzę jak psu! – Widać było złość w jego oczach. – A ona niech się od małego uczy, że to mężczyzna w domu ma zawsze rację i jest panem, koło którego trzeba chodzić na paluszkach. – Pustą butelkę po piwie odstawił na blat stołu, a z lodówki wziął kolejną.
– Czy możesz już przestać pić? – zapytałam.
– Kim ty jesteś, aby mi mówić, co mam robić, a czego nie? – Zaśmiał się. – Wyglądasz jak jakaś służka.
– Damian, przestań, proszę… Dziecko mimo że jest w drugim pokoju, to słyszy wszystko – próbowałam go jakoś uspokoić. – I sąsiedzi…
Nie dokończyłam, bo mi przerwał.
– Gówno mnie to obchodzi, idiotko! – krzyknął jeszcze głośniej. – Sąsiedzi też mogą mnie pocałować w zad… A ty – podszedł do mnie jeszcze bliżej – nie waż się mi rozkazywać! Ostrzegam cię… – Pogroził mi palcem jak małej dziewczynce.
– Damian, ale…
I już nie miałam siły dokończyć tego, co chciałam powiedzieć. Mój mąż zamachnął się i z całej siły uderzył mnie w twarz otwartą dłonią. Cios był tak mocny, że upadłam, uderzając głową o blat stołu. Nie był to jego pierwszy raz… I wiem, że nie ostatni. Spojrzał na mnie, zaśmiał się i wyszedł… Wyszedł z domu zostawiając mnie w takim stanie z małą córeczką.
Kornelia miała dopiero cztery lata, a już zdążyła zobaczyć pijanego ojca, pobitą matkę i usłyszeć krzyki, wyzwiska oraz przekleństwa. Nie chciałam takiego życia dla niej, ale… czy ja mogłam coś zmienić? Czy byłam winna tego, co się działo w naszym mieszkaniu? Wydawało mi się, że nie…
Kochałam mojego męża, byłam szczęśliwa z nim, oczywiście w momencie, gdy nie pił i nie robił się agresywny. W dodatku on był moją pierwszą miłością i mam nadzieję, że ostatnią. Chciałam dobra dziecka, ale nie mogłam odejść od Damiana. A może nie chciałam…? Sama już nie wiedziałam. Wiedziałam, że przysięgałam przed urzędnikiem, że na dobre i na złe…
To złe właśnie nadeszło i musiałam to jakoś przetrwać.
Ludzie mówili różnie. Jedni, że cierpimy za innych, a drudzy, że Bóg nie obarcza brzemieniem, którego nie da się udźwignąć…
Z pierwszym stwierdzeniem się nie zgadzałam. Jak mogłam cierpieć za innych? Czy to, że mąż mnie bił i znęca się nade mną psychicznie, to jakaś pokuta za inne bliskie mi osoby? Zupełnie tego nie rozumiałam i nawet chyba nie chciałam zrozumieć.
Drugie stwierdzenie przemawiało do mnie w zupełności. Naprawdę człowiek jest w stanie znieść dużo, a nawet jeszcze więcej. Człowiek, na pozór krucha istota, w głębi jest naprawdę silnym osobnikiem.
Ja znosiłam wiele i byłam w stanie znieść jeszcze więcej, bo kocham, bo wierzyłam, bo przysięgałam. Łatwo z kimś być, gdy całe dni to sielanka, trudniej zaś, gdy coś zaczyna się psuć… W naszym małżeństwie psuło się od dawna, lecz ja żyłam nadzieją, że nastanie taki czas, kiedy we trójkę będziemy naprawdę szczęśliwą rodziną.
– Mamusiu, znowu tatuś to zrobił? – Usłyszałam głos Nelci.
– Kochanie, nic się nie stało… Nie przejmuj się mną. – Pocałowałam ją w czoło i powoli zaczęłam wstawać z podłogi. – Idź się pobaw, dobrze?
Kornelia była rezolutną dziewczynką, więc bez zbędnych słów poszła do swojego pokoju. Całe szczęście, że mój mąż ani razu nie tknął dziecka. Wiedziałam, że o to mogę być spokojna. On lubił wyładowywać się na mnie, a nie na bezbronnej córce.
Poszłam do łazienki, spojrzałam w lustro. Znowu to samo. Znowu zacznie się codzienne robienie makijażu, okłamywanie ludzi, że niby przewróciłam się, idąc po schodach z zakupami.
Ciekawa byłam, czy sąsiedzi i panie w przedszkolu jeszcze wierzą w te moje kłamstwa. Czy one uważały mnie za ciamajdę, która nie potrafiła normalnie iść, tylko się ciągle rzekomo przewracała? W sumie, czy to ważne, co one sądziły? Dla mnie najważniejsze było szczęście rodzinne.
Znałam mojego męża i wiedziałam, że nazajutrz będzie lepiej. Wróci do domu z pracy i będzie spokojny. Może pójdziemy w trójkę na spacer i lody? Rozumiałam, że mógł mieć gorszy dzień. W końcu sprzedał dwa samochody, a w dzisiejszych czasach trudno było się wybić, auto można było kupić na prawie każdym portalu. Teraz mało kto chodził do komisów z samochodami.
Tak… Damian musiał ciężko się napracować, by zarobić więcej pieniędzy. Nie pojmowałam tego, ale starałam się… Starałam się pojąć, dlaczego za każdym razem, jak jest zdenerwowany, to wymierza mi cios w twarz. Czemu używa obelg, wyzwisk… Czemu mówi, że nasza córka jest moja, a nie jego…
Tego nie rozumiałam, zupełnie nie rozumiałam, chociaż kiedyś próbowałam. Niestety, ale po tylu latach przestałam zastanawiać się nad czymkolwiek. Przyjmowałam życie takie, jakie jest. Nawet moja mama mówiła: „Życie jest pełne cierpienia, musisz przyjmować wszystko z pokorą”. Tak też robiłam… Przyjmowałam… Przyjmowałam cios za ciosem, kopniak za kopniakiem… Za radą mamy „chroń głowę, jak kopie” – chroniłam.
Tylko czym zawiniłam w przeszłości, że teraz musiałam odpokutować za tamte grzechy? W końcu nic się nie działo bez przyczyny. Widocznie tak musiało być i powinnam była cieszyć się z życia, jakie miałam, bo mogłam mieć o wiele gorsze. Byłam tego świadoma i starałam się doceniać każdą chwilę spokoju w naszym mieszkaniu.
Rozdział 4
Andrzej Zabłocki
Minął tydzień, odkąd się wprowadziłem do mojego mieszkania. Mojego – jak to dumnie brzmiało.
Nigdy bym się nie spodziewał, że w wieku dwudziestu ośmiu lat będę kawalerem z kredytem i własnym em trzy. A jednak… cuda się zdarzały.
Stałem przy oknie z kawą w dłoni i czułem, jakby świat otworzył przede mną swoje ramiona i mówił: :Teraz wszystko będzie inne, nowe, nieznane, ale przyjemne”. I poniekąd tak się działo. Teraz mogłem cieszyć się swobodą i w pewnym sensie niezależnością. Nie dzieliłem przestrzeni z innymi osobami, nie denerwowałem, się, jak zrobią coś, czego nie pochwalam, nie wysłuchiwałem krzyków, a co najważniejsze, nie musiałem dostosowywać się do ich harmonogramów.
Wiele razy było tak, że kumpel chciał przyprowadzić do mieszkania dziewczynę, więc ja musiałem na ten czas, a konkretniej na noc, iść gdzie indziej, by oni mogli… cieszyć się sobą.
Mieszkając sam w wynajętym mieszkaniu, nie miałem tych problemów, co podczas wynajmowania z kimś, ale tam nie mogłem nic zrobić. Zmiana koloru ścian, przestawianie mebli czy jakiekolwiek małe odświeżanie mieszkania nie wchodziły w grę. Żadne prośby i tłumaczenia właścicielowi nie dawały szans na to, abym mógł coś zmienić.
A teraz… teraz mogłem robić, co chcę. Mogłem nawet wyburzyć ścianę, by zrobić aneks kuchenny zamiast osobnej kuchni i osobnego pokoju. Oczywiście nie zamierzałem, ale… miałem wolność. Wolność w tym, co robię, jak mieszkam, wolność w wystroju mieszkania i doborze mebli. Takie coś mi się podobało.
Sąsiedzi? Tak szczerze mówiąc, to nikogo nie poznałem, ale nie było co się dziwić. Mieszkałem tu zbyt krótko, aby zdążyć zawrzeć jakieś znajomości. Liczyłem jednak, że znajdę jakąś bratnią duszę, a konkretniej jakiegoś znajomego, z którym będę czasami mógł się spotkać i obejrzeć razem mecz czy wypić małe piwko.
Cieszyło mnie to, że osiedle wydawało się naprawdę spokojne. Nie słychać było żadnych awantur ani krzyku dzieci. Nikt nie puszczał głośno muzyki. Przynajmniej, gdy byłem w domu. Co się działo, jak mnie nie było? O tym nie miałem pojęcia, ale wciąż liczyłem, że jest miło i przyjemnie.
I do pracy miałem bliżej niż wcześniej. Mogłem nawet spacerkiem się przejść, bo gazeta lokalna, w której pracowałem, znajdowała się jakieś trzy kilometry od miejsca mojego zamieszkania. Czyli, jak to mówią, rzut beretem. Mogłem chodzić pieszo albo kupić rower i nim dojeżdżać do biura.
Praca. Lubiłem ją, lecz chciałbym już czegoś więcej. Marzył mi się awans, ale czy dyrekcja miała to w planach? Tego nie wiedział nikt. Ja starałem się, jak mogłem. Byłem prawie na każde zawołanie. Jak trzeba było, to szedłem za kogoś na zastępstwo, a mimo wszystko nadal tkwiłem w tym samym miejscu.
Nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze zrobić, by mnie zauważono. W końcu z otrzymaniem awansu wiązała się podwyżka, a pieniądze były mi bardzo potrzebne, szczególnie przez wzgląd na kredyt, który wziąłem na mieszkanie.
Kiedyś zagadnąłem szefa odnośnie do awansu, tak niby dla żartów, to odpowiedział mi: „Nie stać nas na to, aby tracić dobrego pracownika. Ludzie cię lubią, lubią, jak odpowiadasz im na listy. Na innym stanowisku byś się marnował”. Nie wiedziałem, czy on mówił to poważnie, czy żartował, ale… coś w tym było. Nie wyobrażałem sobie, by na moje miejsce przyszedł ktoś, kto nie miał styczności z odpisywaniem na wiadomości, ktoś, dla kogo praca byłaby… pracą, a nie przyjemnością.
Tak, pracowałem na stanowisku obsługa wiadomości.
Okropna nazwa, ale najważniejsze, że to nie ja ją wymyślałem. W skrócie mówiąc, odpisywałem na listy i maile, które przychodziły od naszych czytelników. Codziennie rano siadałem przed komputerem, logowałem się na skrzynkę mailową i czytałem to, co ktoś napisał.
A co ludzie pisali? Różne rzeczy. Jedni krytykowali nas za artykuły, które zamieszczane były na naszej stronie, inni dziękowali, że zawsze jesteśmy na bieżąco z informacjami z regionu, a jeszcze inni pisali, a konkretniej prosili o porady, albo co najgorsze… donosili na sąsiadów i oczekiwali, że zjawi się u nich nasz reporter z kamerą oraz pokaże, co dani sąsiedzi robią.
Lubiłem taki kontakt z ludźmi, chociaż czasami bywało tak, że nie miałem pomysłu na to, co odpisywać. A na każdą wiadomość należało dać odpowiedź. Nawet jedno zdanie, ale odpowiedź musiała zostać wysłana, bo szefostwo wszystko sprawdzało. Oszukiwanie i kasowanie maili by nie przeszło, już to przerabiałem na początku pracy w tej gazecie.
W tej pracy podobało mi się to, że w razie chorobowego nie miałem dostępu do poczty w domu. Nie wiedziałem, jak to jest zrobione, ale mogłem się zalogować tylko z miejsca pracy. To bardzo duży plus, bo w innym przypadku byłbym wykorzystywany i zapewne na chorobowym czy urlopie mógłbym odpisywać na wiadomości, leżąc w łóżku lub na hamaku gdzieś w zagranicznym kurorcie.
Dzisiaj była sobota, czyli wolny dzień. I za to też lubiłem moją pracę, bo chodziłem do niej od poniedziałku do piątku i raz w miesiącu miałem dyżur przez całą noc. Oczywiście w to wliczały się też zastępstwa za kolegę Kordiana, który pracował ze mną na zmianie.
Sam bym nie dał rady na tym stanowisku. Poczta musiała być włączona ciągle, bo jeżeli przyszłaby wiadomość sensacyjna, taka z ostatniej chwili, to trzeba by było prędko to sprawdzić. A czasami otrzymywaliśmy informacje, gdzie coś się pali lub gdzie zdarzył jakiś wypadek i droga została zablokowana. My jako największy portal w regionie musieliśmy działać szybko i prężnie.
Za oknem świeciło słońce, więc postanowiłem wybrać się na zakupy do pobliskiego marketu.
Krótki spacer dobrze mi zrobi.
Włożyłem buty sportowe, wziąłem siatkę w dłoń i wyszedłem z mieszkania. Ledwo co zszedłem z mojego piętra, zauważyłem małą dziewczynkę. Siedziała tuż obok drzwi na pierwszym schodku.
Nie zareagowałem, bo myślałem, że czeka na któregoś z rodziców. Pamiętałem, jak sam robiłem podobnie, szczególnie zimą. Mama ubierała mnie na cebulkę jako pierwszego. Abym nie zgrzał się w mieszkaniu, kazała mi wychodzić na klatkę i czekać, aż ona się ubierze. Przypomniały mi się te stare czasy, więc pomyślałem, że z tą dziewczynką było podobnie.
Pod blokiem spotkałem prawdopodobnie sprzątaczkę. Skąd takie przypuszczenie? Wychodziła z klatki obok z dużym wiadrem i mopem.
– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem kobieta. – Pan to ten nowy, prawda?
Ale byłem zdziwiony. Nie sądziłem, że ktoś będzie mnie zaczepiał. Wydawało mi się, że mieszkam w dość dużym mieście, na sporym osiedlu i tu nikt nie interesuje się drugim człowiekiem. Co za zaskoczenie!
– Dzień dobry – odparłem. – Tak, mieszkam tu od tygodnia – powiedziałem zgodnie z prawdą.
– To dobre osiedle. Będzie pan zadowolony z mieszkania tutaj. Bo jak rozumiem, na stałe? Czy wynajmowane? – zapytała.
– Raczej na stałe. Kupiłem to mieszkanie i na razie nie planuję kolejnej przeprowadzki. – Uśmiechnąłem się.
– I bardzo dobrze! A sąsiadów poznał pan?
– Nie, jeszcze nie miałem okazji. W sumie oprócz poprzedniego właściciela mieszkania, to właśnie pani jest pierwszą osobą, którą poznałem.
– Czyli mam wielkie szczęście. – Zaśmiała się. – W takim razie – podała mi rękę – nazywam się Sabina Kowal.
– Bardzo mi miło – odpowiedziałem i również podałem dłoń. – Andrzej Zabłocki.
Miałem dopiero dwadzieścia osiem lat, a czułem się, jakbym miał co najmniej czterdzieści. Nie w moim stylu było takie nawiązywanie znajomości, a w szczególności ze sprzątaczką, oczywiście nie ujmując jej pracy, bo ona nie miała nic do rzeczy, ale… chodziło o jej wiek. Z wyglądu oceniłem, że może być dwa razy starsza ode mnie.
Chociaż… czy w dzisiejszych czasach należało patrzeć na wygląd? Teraz małolaty się stroiły, malowały i wyglądały jak moje rówieśniczki, a później był płacz, bo zostały wykorzystane przez to ich kłamstwo odnośnie do wieku.
Dlatego ja zawsze unikałem nie tyle imprez, ile spotkań z takimi dziewczynami, bo nigdy nie wiadomo było, kto kryje się za grubą warstwą podkładu.
Dodatkowo nie sądziłem, że będę zajmował się plotkami, bo owa pani właśnie zmierzała w tym kierunku.
– Ja mogę powiedzieć panu tyle, co zaobserwowałam… – spojrzała na mnie – o sąsiadach oczywiście.
– Nie trzeba, nie chcę pani przeszkadzać.
Nie wiedziałem, jak mam wykręcić się z tej rozmowy.
– Panie Andrzeju, chwila przerwy dobrze mi zrobi. Proszę się mną nie przejmować. – Machnęła ręką. – Ja oczywiście nie znam wszystkich pana sąsiadów, ale naprzeciw pana mieszka małżeństwo, która często gdzieś wyjeżdża, więc na piętrze będziesz pan miał spokój. Słyszałam, że prowadzą jakiś pensjonat gdzieś za granicą. Być może to właśnie tam wyjeżdżają. W końcu dobytku trzeba pilnować, prawda? A jak pan sam wie… pańskie oko… i te sprawy…
– Oczywiście, nie ma co ślepo ufać pracownikom. Obecność właścicieli jest nawet obowiązkowa – odparłem, bo coś musiałem powiedzieć.
– Właśnie! – uniosła głos. – Cieszę się, że pan to rozumie. Na pierwszym piętrze, pod panem, mieszka małżeństwo z córką. W sumie to nic o nich nie wiem, ale… ta kobieta jest jakaś dziwna.
– Dlaczego pani tak sądzi? – zainteresowałem się.
– Bo wie pan… panie Andrzeju – spojrzała na mnie – ona co jakiś czas zaczyna malować się nieco mocniej. To wygląda tak, jakby… no wie pan… – Mrugnęła okiem.
– Szczerze mówiąc, to nie bardzo rozumiem.
– Wydaje mi się, że u nich w domu źle się dzieje. Tylko tyle panu powiem. – Popatrzyła na mnie, a gdy dalej nie reagowałem, bo zupełnie nie wiedziałem jak, kontynuowała: – Wydaje mi się – rozejrzała się na boki, czy nikt nie słyszy naszej rozmowy – wydaje mi się, że tam dochodzi do przemocy, panie sąsiedzie.
– Nie… może nie jest tak źle – odezwałem się głupio, ale byłem zdziwiony tym, co powiedziała sprzątaczka Sabina.
– Oj, panie Andrzeju… za drzwiami mieszkań mogą dziać się różne rzeczy. – Podniosła palec wskazujący. – Wie pan… ludzie mający uśmiech na ustach dość często w głębi duszy skrywają ból.
– Ale pani zaobserwowała to tylko po tym, że ta sąsiadka maluje się nieco mocniej?
– I tak, i nie… Bo niech pan wyobrazi sobie… Kobieta na co dzień praktycznie się nie maluje, aż tu nagle przynajmniej raz w miesiącu widzę, jak ma na twarzy dość sporą ilość podkładu, oczy mocno wytuszowane, nawet ciemny cień do powiek.
– A może ona gdzieś pracuje i musi się tak mocno malować.
– Gdzie tam! – Machnęła ręką. – ona zajmuje się domem i córką. Ja, panie Andrzeju, mówię, że tam coś jest na rzeczy. Ja podejrzewam, że przemoc i psychiczna, i fizyczna, no ale nic nie da się zrobić, bo… krzyków niby nie słychać. – Wzruszyła ramionami.
– Teraz to naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. – Byłem szczery. – Nie spodziewałem się, że takie coś może mieć miejsce wśród nas.
– Miej pan otwarte oczy – powiedziała kobieta. – I to bardzo szeroko! – Uniosła palec wskazujący prawej dłoni.
Nagle naszą rozmowę przerwało wołanie sąsiada. Całe szczęście, że miał ochotę porozmawiać z panią sprzątaczką. Ja mogłem się oddalić, a konkretniej pójść w stronę sklepu.
Niemniej jednak zdziwiło mnie wyznanie pani Sabiny. Mówiła ona o sąsiadce pode mną, czyli tej, której dziecko siedziało na klatce.
Zacząłem zastanawiać się, czy właśnie w momencie, gdy schodziłem po schodach, tam w środku nie dochodziło do jakichś rękoczynów. Może to małe dziecko było nauczone, że ma wychodzić na klatkę, jak coś się dzieje.
Sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, ale… postanowiłem, że będę przyglądał się tym osobom, bo jeżeli faktycznie coś złego dzieje się za tamtymi drzwiami, to trzeba reagować. Reagować szybko i skutecznie.
W sklepie zrobiłem najpotrzebniejsze zakupy i wracając, zacząłem się zastanawiać, co dzisiaj jeszcze mnie czeka. Czy pod klatką znowu spotkam kogoś, kto będzie chciał mi opowiadać o innych sąsiadach i ich problemach?
Teraz miałem jednak to szczęście, że nikogo nie spotkałem.
Jak na pierwsze wyjście na zakupy, to i tak miałem niezłe atrakcje. W życiu bym się nie spodziewał, że ktoś obcy będzie mnie zaczepiał i zacznie opowiadać o innych, którzy tu mieszkają. Widocznie co osiedle to inne zasady.
Mieszkając w poprzednich miejscach, niczego takiego nie doświadczyłem. Tam ludzie byli albo chamscy, albo myślami błądzili gdzie indziej i nawet zwykłe „dzień dobry” nie było… jakby to powiedzieć… normalne. Na początku ludzie nie odpowiadali, tylko dziwnie na mnie patrzyli, ale później zaczęli coś odburkiwać, zupełnie nie wiedziałem co, bo nie brzmiało jak odpowiedź na moje przywitanie się.
Kupując tu mieszkanie, myślałem, że będzie podobnie. Byłem bardzo zaskoczony, oczywiście pozytywnie, gdy zaczepiła mnie ta sprzątaczka. Miło z jej strony, bo nie wiedziałem czemu, ale poczułem się, jakby przyjęli mnie do swoich. Tak, głupio to brzmiało, ale mieszkając w bloku, należało zachowywać się tak, aby działać w tej czasami umownej wspólnocie. Mnie naprawdę zależało na spokojnym mieszkaniu, wśród miłych sąsiadów. Chyba wiele nie wymagałem, prawda?
Idąc po schodach, minąłem młodą kobietę. Była smutna i… tak jak powiedziała pani Sabina, dość mocno pomalowana. Szła z dzieckiem za rękę, czy to było to dziecko, które siedziało na klatce? Nie miałem pojęcia, bo się tamtej małej nie przyglądałem.
Miałem jednak okazję się przyjrzeć.
Nie wymieniliśmy żadnych uprzejmości, chyba na to było zbyt wcześnie, ale… faktycznie coś w tej kobiecie było dziwnego. Nie znałem się na kobiecych makijażach, ale ewidentnie w tym przypadku była to dość nieudolna próba ukrycia… no właśnie, czego? Siniaków? Nie wiedziałem skąd, ale czułem, że ona i ta mała potrzebują pomocy.
Tylko co w takim przypadku miałem zrobić? Przecież nie zadzwonię na policję, poza tym nie wiedziałem, kim jest sprawca, może policjantem? Jeżeli tak, to będzie kryty przez kolegów. Sytuacja wydawała się bez wyjścia, ale… miałem szczęście, że pracowałem w odpowiednim miejscu.
Wpadłem na pomysł, aby jeden z kolegów reporterów napisał artykuł o przemocy w rodzinie. Na końcu artykułu niech zostawi numer do nas oraz adres mailowy, a przede wszystkim numer na infolinię dla ofiar przemocy.
Miałem nadzieję, że ten pierwszy krok przyniesie jakieś efekty. Jeżeli nie, to będę przyglądał się tej kobiecie, być może uda się zobaczyć coś, co będzie dowodem na przemoc.
Po zjedzeniu obiadu i wypiciu dwóch kaw nie miałem ochoty na nic. Chciałem prawdziwie i w ciszy odpocząć, lecz… myśli o sąsiadce nie dawały mi spokoju. Położyłem się na kanapie i zacząłem przeglądać różne strony o przemocy.
Dotarłem również do jakiegoś forum, na którym ludzie pisali o… sobie. Opowiadali, jak zaczęła się przemoc, kiedy mąż czy partner ją stosuje, jak one się czują… Czasami dość szczegółowo było to opisane.
Dziwiło mnie jedno. Czemu taka kobieta nie odejdzie od tego… tyrana, bo jak inaczej nazwać taką osobę? Osoby ukrywające się pod pseudonimami zasłaniały się ślubem, kościołem, grzechem, wiernością. Zupełnie tego nie rozumiałem, bo jak można było być z kimś, kto tak mocno krzywdzi? To nie była miłość, to raczej uzależnienie od danej osoby i wiara, że niby się zmieni, a przecież to nieprawda! Takie osoby nie zmieniają się, nigdy! Ich zapewnienia są kłamstwem. To tak jak z alkoholikiem: mówi, że nie będzie pił, a kolejnego dnia stoi już w kolejce pod sklepem.
Czytałem i… nie wierzyłem w to, co widzę… Znalazłem kilka wypowiedzi kobiet, które bronią swego oprawcy. Uważają, że dostały, bo zasłużyły. No tak, zupa była za słona i to ich wina, bo podały przed spróbowaniem.
Byłem bardzo zaskoczony. Człowiek żyje normalnie, jest szczęśliwy, gdy nagle pewnego dnia dowiaduje się, że tuż obok, za drzwiami dzieje się tragedia. Ktoś komuś robi krzywdę. To nie tak powinno być. Przemoc jest bardzo ciężkim tematem, dość wstydliwym i niestety zbyt mało się o niej mówi w społeczeństwie. W sumie u nas na portalu też niewiele pisało się na ten temat.
Trzeba to zmienić!
Nie mogłem czekać do poniedziałku, więc już dzisiaj postanowiłem działać. Wiedziałem, że jest wolna sobota, ale są sprawy, które trzeba załatwiać o razu. Taką sprawą właśnie był pomysł na artykuł czy jakąś akcję związaną z przemocą fizyczną i psychiczną.
Postanowiłem zadzwonić do jednego z kolegów reporterów. Odebrał po pierwszym sygnale nieco zdziwiony. Wyjaśniłem mu co i jak. W ogóle nie zaskoczyła mnie jego reakcja… Był podobnego zdania co ja, dlatego obiecał, że po weekendzie będzie myślał nad moją propozycją. Byłem ucieszony! Być może nasze lokalne społeczeństwo zacznie być odważne i weźmie sprawy w swoje ręce. W szczególności te biedne kobiety!
Rozdział 5
Diana Pawlik
Dwanaście lat wcześniej…Zanim została panią Morawską…
Dzisiaj były moje urodziny. To właśnie dzisiaj oficjalnie stałam się pełnoletnia. Nie mogłam się doczekać tego dnia. Ostatni rok to odliczanie i skreślanie dni w kalendarzu. Dla jednych osiągnięcie pełnoletności to nic nadzwyczajnego, dla mnie to wielka uroczystość, wielka sprawa.
Teraz mogłam wyprowadzić się z domu. Mogłam żyć na własną rękę i nikt mi nie mógł niczego zabronić. A co najważniejsze, teraz będę bezpieczna… Nieważne, gdzie zamieszkam, ważne, że jak najdalej od niego… Od mojego ojca. Ojca tyrana, który sprawiał, że na sam jego widok robiło mi się niedobrze.
Szkoda mi było matki… Ona wciąż była zapatrzona jest w niego jak w obrazek. Żadne moje tłumaczenia nic nie dawały. Kiedyś nawet pokazałam jej artykuł na temat przemocy. Znajdował się tam bezpłatny numer telefonu, na który należało zadzwonić i prosić o pomoc. Nalegałam, aby założyła tak zwaną niebieską kartę, prosiłam, abyśmy się wyprowadziły, bo ja chcę mieć normalne najpierw dzieciństwo, a później nastoletnie życie. Nic z tego!
„Tadeusz miał chwilę słabości; córcia, nie martw się, jutro będzie lepiej” – ciągle tak mówiła i nigdy lepiej nie było. Tadeusz, czyli mój ojciec, pił i bił, całe szczęście, że dziecka, czyli mnie, nie ruszał. Na mnie tylko – chociaż to i tak złe określenie – krzyczał.
Zofia, moja matka, dostawała od niego przynajmniej raz w tygodniu. Jeszcze nie zdążyły zejść pierwsze ślady pobicia, a on już dokładał kolejne. Nieudolnie ukrywała siniaki pod grubą warstwą pudru. Czy się tego wstydziła? Patrząc na to z perspektywy czasu, to chyba nie.
„Chłop musi być silny! Powinien mocno przytulić, ale też mocno przyłożyć, jak trzeba” – po tych słowach, które wypowiadała w rozmowach z koleżankami, śmiałam twierdzić, że ona akceptowała te wszystkie upokorzenia.
Chociaż… gdy wracałam wspomnieniami do dawnych chwil, to na początku moja matka się wstydziła. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo po każdym wybryku ojca oczywiście robiła mocny makijaż, ale gdy wychodziła z domu, ludzie widzieli… Ludzie, sąsiedzi gadali… O niej, o ojcu, o mnie… Dziwiło ich zachowanie matki, współczuli dziecku, czyli mnie, małej Dianie, która wychowywała się w rodzinie patologicznej. Tak… tak właśnie mówili, słyszałam to nie raz.
„Pani Zosiu, chmury wielkie, zaraz będzie padało, a pani okulary założyła?” „Sąsiadko, a co pani się stało? Czy potrzebna jakaś pomoc?” – pytali. Jakiekolwiek pytanie by padło w jej stronę, zawsze miała odpowiedź, a w sumie kłamstwo, że to ona jest niezdarna i jej wina, że się przewróciła. Sąsiedzi kiwali głowami i udawali, że wierzą w te brednie. Ja nic nie mogłam zrobić, bo byłam dzieckiem.
Po jakimś czasie matka zmieniła taktykę. Zaczęła mówić, że chłop musi być silny i że jak nie da się słowami, to trzeba czynami. „Jak ja byłam niegrzeczna i nie słuchałam rodziców, to matka raz czy dwa dała mi po dupie i od razu chodziłam jak w zegarku”. To był sposób mojej rodzicielki na dobre wychowanie dziecka.
Miałam to szczęście, że ojciec nie próbował mnie uderzyć, a matka nie namawiała go na przemoc w momencie, gdy się ich nie słuchałam. „Teraz to zakazy porobili i dzieciom trzeba tłumaczyć, kiedyś to było lepiej… Szmatą przez grzbiet i bachor się słuchał, a nie… Ja nie wiem, kto wymyśla te nowe zasady wychowania dzieci… Chyba te osoby, które ich nie mają…”
Pamiętając te słowa, cieszę się, że wyrosłam na kogoś innego niż moi rodzice. Gdy opinia mojej matki na temat wychowania dzieci była już znana w bliskim kręgu sąsiadów i znajomych, ona przestała się kryć i kłamać. Ojciec ją pobił, następnego dnia oczywiście delikatnie zatuszowała to, co powstało na jej twarzy, ale w momencie, gdy ktoś pytał, co się stało, odpowiadała: „Krysiu, nie ma co się rozgadywać. Należało mi się. Tadeusz cały dzień pracuje, wraca do domu zmęczony, a ja zamiast czekać na niego z obiadem, to dopiero zaczynałam go robić”. Ona już wbiła sobie do głowy fakt, że skoro zasłużyła. to musiała dostać i… nie ma co dalej o tym rozmawiać.
Zapamiętałam pewną sytuację… Wróciłam ze szkoły, już chciałam łapać za klamkę, aby otworzyć drzwi, lecz usłyszałam krzyk ojca. Nie weszłam… czekałam na rozwój sytuacji.
Krzyczał, że matka do niczego się nie nadaje, że to przez nią są awantury, bo nie potrafi ani sprzątać, ani gotować. Mówił coś o jej wyglądzie, że wstydzi się jej i dlatego nigdzie razem nie wychodzą. Twierdził, że żony czy partnerki jego kolegów są ładniejsze i lepiej się ubierają.
Ja stałam pod tymi drzwiami i słuchałam… Głosu matki nie usłyszałam ani razu. Czy bałam się wejść do środka? Nie miałam pojęcia, to było tak dawno temu…
W końcu nastała cisza i po chwili mój ojciec wyszedł z mieszkania. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Mnie to cieszyło, bo jak człowiek jest w furii, to nie wiadomo, jak postąpi i co tak właściwie siedzi w jego głowie.
Weszłam do mieszkania i zobaczyłam matkę leżącą koło stołu. Płakała, a z jej głowy sączyła się krew. Na początku nie mówiła nic, lecz po czasie zaczęła prosić, abym zostawiła ją w spokoju, bo ona potrzebuje teraz samotności, chwili ciszy. Zostawiłam ją, lecz wyszłam na klatkę, aby zadzwonić na pogotowie.
Po jakichś piętnastu minutach przyjechała karetka wraz z policją. Koniec końców okazało się, że matka ma złamaną rękę i oczywiście rozbitą głowę. Została kilka dni w szpitalu, bo specjaliści stwierdzili, że muszą zrobić serię badań.
Co było dalej? Oczywiście bez zmian. Wszystko wróciło do normy, można było tak powiedzieć. Dlaczego policja nic nie zrobiła w takim przypadku? Nie miała zgłoszenia o przemocy. Matka znowu zaczęła te swoje sztuczki z kłamstwami i tym, jaka to ona nieporadna jest. Mundurowi w takim przypadku mieli związane ręce.
Co prawda mnie też pytali o całą sytuację, lecz nic im nie powiedziałam. Nic, co mogłoby ukrócić nasze męki. Z moich ust padło tylko to, że wróciłam ze szkoły do mieszkania, a rodzicielka leżała z krwawiącą głową koło stołu.
Teraz, po tak długim czasie, żałowałam, że nie powiedziałam, że stałam pod drzwiami i przysłuchiwałam się tej całej awanturze. Być może dzięki temu coś w naszym życiu by się zmieniło.
Odkąd pamiętałam, krzyki, awantury i oczywiście przemoc fizyczna były u nas w domu na porządku dziennym. Dni, w których była cisza, to dni, które należało świętować, i tak też robiliśmy…
Zarówno święta Bożego Narodzenia, jak i Wielkanoc to był czas, kiedy ojciec nie wyżywał się na matce. Wtedy był przykładnym mężem, który idzie z rodziną do kościoła i zasiada… nie w pierwszej, ale w trzeciej ławce po lewej stronie. Tak, on miał w kościele swoje miejsce. To nic, że chodził tam dwa razy do roku, ale… to miejsce było jego i na mszę szedł wcześniej, by usiąść w – jak to nazywał – ulubionej ławce. My, czyli ja z mamą, tuż obok niego.
Święta to wyjątkowy czas, kiedy byłam szczęśliwa. A może tylko wmawiałam sobie to szczęście? Teraz po czasie już sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Tak jak mówiłam, przełom następował w święta. Wigilia Bożego Narodzenia, pierwszy dzień spokoju. Z rana ojciec jechał kupić choinkę. Oczywiście musiała być żywa, nie uznawał sztucznych.
W tym czasie mama robiła sałatki a ja najpierw jako dziecko bawiłam się w swoim pokoju, a później już jako nastolatka albo pomagałam mamie, albo pakowałam prezenty. Rodzice wciąż udawali, że Gwiazdor istnieje i pod choinkę kładli… zapakowane przeze mnie podarunki.