Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna Stańczyk to siedemdziesięcioletnia kobieta, która mieszka wraz z wnuczką w małym, przytulnym mieszkanku. Jest to osoba pełna energii, radości i pomysłów. Wolne chwile spędza na spotkaniach klubu seniora oraz na pogaduszkach z sąsiadką, a zarazem przyjaciółką Gabrielą. Ich przyjaźń jest dość specyficzna – potrafią sobie dogryzać, obrażać siebie nawzajem, lecz po chwili godzą się i są w stanie pomóc sobie w każdej trudnej sytuacji.
Jessica Miller to dwudziestoletnia wnuczka Anny. Jej zdaniem nauka jest obecnie najważniejsza i stara się w ogóle nie zwracać uwagi na mężczyzn. Sądzi, że tym sposobem uniknie wielu problemów, które w młodości popełniała jej matka.
Jej babcia ma zupełnie inne podejście – twierdzi, że jedno nie wyklucza drugiego. Według niej można być w szczęśliwym związku i wciąż studiować, nic przy tym nie tracąc.
Wraz z Gabrielą postanawiają znaleźć chłopaka, który spodoba się wnuczce. Czy założywszy konto na portalu randkowym, można kogoś poznać? Jak będą reagowali mężczyźni, którzy zobaczą, że na spotkania z nimi nie przychodzi Jessica, tylko jej babcia wraz z koleżanką?
„Babcie w sieci miłości” to książka pełna zwrotów akcji, wybuchów złości, nieporozumień, a także płaczu… ze śmiechu oczywiście.
Już od pierwszych stron autorka zafunduje Wam niezły ubaw! A Gabrysię oraz Anię pokochacie całym sercem. Spędziłam przemiły czas w towarzystwie tych dwóch szalonych pań! Kolejny raz widać, że autorka ma duże poczucie humoru i świetnie odnajduje się w powieści komediowej. Idealna lektura na poprawę humoru! Bardzo serdecznie polecam! Niekontrolowane wybuchy śmiechu podczas czytania gwarantowane! – Basia, Bunia_czytaksiazke2701
„Babcie w sieci miłości” to książka o przyjaźni dwóch dojrzałych kobiet, które są zdolne do wszelkich poświęceń w imię miłości i dobra swojej rodziny. Autorka po raz kolejny daje czytelnikowi potężną dawkę humoru i udowadnia, że świetnie odnajduje się w powieściach humorystycznych, ale też zostawia jasny przekaz: nie warto zamykać się na innych ludzi, nigdy! Bo obecność drugiej osoby jest niezwykle ważna niezależnie od wieku. Serdecznie polecam. – Justyna, mloda_mama_czyta
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 416
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Dagmara Rek, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-408-6
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
CZĘŚĆ 1
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
CZĘŚĆ 2
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Od Autorki
Reklama
CZĘŚĆ 1
Rozdział 1
Babcia
Bardzo lubiłam te spotkania z moją sąsiadką, a zarazem przyjaciółką Gabrielą. Znałyśmy się już dobre dwadzieścia lat. Gabriela była pierwszą osobą, którą poznałam zaraz po przeprowadzce na to osiedle. Doskonale pamiętałam ten moment. Miałam wtedy pięćdziesiąt lat, kilka miesięcy wcześniej zostałam wdową.
Mój mąż był moją pierwszą i jedyną miłością. Pobraliśmy się bardzo wcześnie, jak to się mówi w tych czasach – z przymusu – miałam niespełna osiemnaście lat, a w moim brzuchu wariowała nasza córka Honorata. Przeżyliśmy ze sobą piękne lata, pełne miłości, troski, ale i smutku oraz wielu wylanych łez, kiedy okazało się, że mój mąż zachorował na nowotwór. Nie dawali mu żadnych szans, miał przeżyć maksymalnie miesiąc. Zmarł zaledwie po tygodniu…
Zostałam sama. Była przy mnie co prawda moja Honoratka, ale to nie to samo. Ona miała swoją rodzinę, przystojnego i dobrze zarabiającego męża oraz rosnące w brzuchu dziecię. Razem z moim Józkiem mieszkaliśmy w dużym domu z ogrodem na przedmieściach, bardzo lubiłam to miejsce, szczególnie dlatego, że w pobliżu były las i małe jeziorko. Cisza, spokój, wprost idealnie.
Gdy owdowiałam, cała nasza posiadłość okazała się zbyt duża jak dla jednej osoby. – Honia, bo tak mówiłam na naszą córkę, od kilku lat mieszkała za granicą, odwiedzała nas tak często, jak tylko mogła. Nigdy nie było mowy o przeprowadzce z Wielkiej Brytanii do Polski. Nawet bym tego nie chciała, bo doskonale wiedziałam, jak dobrze żyje się tam jej i Martinowi. Kolejna sprawa to dziecko, zależało mi, aby ono – bo nie znaliśmy płci – miało ojca i matkę obok siebie. Dlatego wybiłam córce z głowy pomysł przeprowadzki. Odległość mogłaby zrujnować to małżeństwo, a tego bym sobie nie wybaczyła.
Tak więc powstał pomysł, abym sprzedała swój dom i przeprowadziła się do mniejszego mieszkania mojej córki. Na początku nie chciałam, w końcu mówi się, że starych drzew się nie przesadza, ale czy ja, mając te pół wieku, byłam stara? Wcale się na taką nie czułam! Zgodziłam się, mimo że miałam mnóstwo obaw.
Kilka dni po przeprowadzce w nowe miejsce usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, w końcu mieszkałam tu dopiero chwilę. Otworzyłam i zobaczyłam uśmiechniętą kobietę z talerzem w dłoni.
– Dzień dobry, sąsiadeczko – powiedziała. – Nazywam się Gabriela Wąsek i mieszkam o tu. – Pokazała dłonią swoje drzwi, które znajdowały się naprzeciw moich.
– Dzień dobry – odpowiedziałam troszkę zdziwiona, bo nie spodziewałam się, że panuje tutaj taka tradycja chodzenia po domach.
– Niech się sąsiadka nie boi. Ja wiem, że jest tu nowa, ale skoro mieszkamy vis-à-vis, to musimy się znać przecież, prawda? Jak że się pani nazywa? – zapytała.
– Och, przepraszam. Jestem Anna. Anna Stańczyk. – Podałam jej dłoń na przywitanie. – Może pani wejdzie? – zapytałam z grzeczności.
– No jasne, że tak! Anka, „nie paniuj” mi tu, bo przecież się znamy. Leć rób kawę, a ja postawię ciasto na stół.
Jak powiedziała, tak zrobiła.
Przegadałyśmy wiele godzin, poznawałyśmy się każdego dnia. Tak – każdego. Nie dana była mi samotność ani chwila wytchnienia. Gabriela była u mnie codziennie. Wbrew pozorom wcale nie męczyły mnie te jej wizyty. Dobrze czułam się w jej towarzystwie. Teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że ta przeprowadzka to było coś w stylu przeznaczenia. Swoją żałobę przeszłam w dość dobry sposób, w towarzystwie przyjaciółki, bo tak mogę o niej mówić. Dlatego cieszę się na każde spotkanie z nią.
Dzisiaj oczywiście również siedziałyśmy u mnie w mieszkaniu. Gabrysia na fotelu, nogi przykryła kocem, tuż obok niej na stoliku stały kubek z herbatką owocową i talerz z ciasteczkami. Ja siedziałam na kanapie. Oglądałyśmy jakiś program o łączeniu ludzi w pary. Dwoje nieznajomych ludzi brało ślub. Dziwiła mnie idea tego programu, ale patrząc na to, ile osób zostało razem i doczekało się potomstwa, po czasie stwierdziłam, że może faktycznie takie swatanie ma sens.
– Zobacz, Gabi, jak to jest. Kiedyś rodzice wybierali partnerów, dawali za to kwintal pszenicy czy jakiegoś konia. Córka nie miała wyjścia i musiała związać się z tym mężczyzną, którego postawili przed nią. Później nadeszły czasy, w których młodzi sami tworzyli pary, a teraz znowu ktoś decyduje za nich, z tym że nie są to rodzice, ale całkiem obcy ludzie – powiedziałam.
– Teraz na młodych nie można liczyć, moja droga. Zobacz tylko, co się dzieje na naszym osiedlu. Czy ty widzisz, jak mało jest dzieci?
– O tym nie wspominaj mi! Ja ledwo co osiemnaście lat skończyłam, a moja Honia była już na świecie. Teraz moja wnusia ma dwadzieścia i na razie nie zapowiada się, że zostanę prababcią. – Posmutniałam.
– Anka, ty się nic nie martw. Mój nygus Sebastian też jeszcze nie myśli o żeniaczce, ale wiesz… on mieszka w stolicy, to tam dziewczyny się pewnie kręcą wokół niego. Przystojny z niego mężczyzna wyrósł, a powiem ci, że nic nie zapowiadało, że tak będzie. – Spojrzała na mnie.
– Ale jak będzie? Nie rozumiem… – odparłam.
– No, że będzie szczupły i przystojny. Popatrz na mojego Edka, syna znaczy się.
– I co z nim nie tak? – zdziwiłam się.
– Jak to co? Czy ty nie widzisz, jak on wygląda? Na wagę to już nie wchodzi, bo gdy próbuje wejść, to ona przemawia do niego: „Proszę wchodzić pojedynczo”, włosy to jakaś masakra, a w sumie ich brak. Dwa na krzyż i stawia jeszcze na cukier. Myśli, że wygląda elegancko z tymi posklejanymi smarkami na czubku. O ubiorze to nie wspomnę. Wiecznie dres i dres. Uważa, że tak mu wygodnie. A to gówno prawda! W nic innego się nie mieści, a wstydzi się iść do krawca, by mu coś uszył na miarę. – Pokręciła głową.
– Matko boska, Gabryśka! Toć to twój syn jest! Jak ty o nim możesz tak mówić?! – krzyknęłam.
– Syn nie syn, powinien dbać o siebie. Zdziadział tak od chwili, gdy Zośka go zostawiła dla młodszego. Myślałam, że Sebastian też będzie tak wyglądał. Nie widziałam wielkich szans na porządny związek z ładną kobietą, a tu proszę. Wypisz wymaluj cała matka. Szczuplutki, wysoki, w dodatku z bujną czupryną. Chłopak jak malowany. Zresztą widziałaś go, to wiesz, jak wygląda.
– Widziałam, widziałam. Faktycznie nie jest podobny do Edka. Może to nie jego syn? – powiedziałam to, co myślałam. – Przepraszam, nie chciałam.
– Przestań, Anka, ten temat mamy za sobą. Gdy mały się urodził, od razu pomyślałam, że Zośka poszła w długą. Kłótni było co nie miara! Oni upierali się przy swoim, a ja przy swoim. W końcu doszło do tego, że pozwolili mi zrobić testy genetyczne. Wyszło, że to jednak jego syn. Musiałam ich przepraszać, w sumie to bardziej Zochę, bo to ją obwiniałam o zdradę.
– Jesteś niemożliwa, Gabrysiu! – powiedziałam z uśmiechem na ustach. – Całe szczęście, że wybaczyli ci te twoje podejrzenia.
– Nie mieli wyjścia. Oboje pracowali, a że byli skąpi i nie chcieli najmować niańki dla małego, to musieli pogodzić się ze mną. W końcu kto lepiej zajmie się wnukiem jak nie babcia, co nie, moja droga?
– O tak! Dżejsiczka miała jakoś pięć lat, jak Honorata przywiozła ją tu do mnie. Od tego czasu jest tu ciągle, można powiedzieć, że to ja ją wychowuję, a nie rodzice. Ale cieszę się, że tu jest. We dwie zawsze raźniej, szczególnie wtedy, gdy ty wyjeżdżasz do swojej rodziny na święta czy na jakieś dłuższe wolne.
– A, no właśnie! Ta twoja wnuczka! Ona przecież nie ma kawalera, prawda?
– Ona i kawaler? – Zaśmiałam się. – Ona widzi tylko książki, nic poza tym. Kujon straszny się z niej zrobił. Wyjdzie od czasu do czasu gdzieś z koleżankami, na jakąś kawę, pizzę czy na dyskotekę, ale żeby chłopaka mieć… co to, to nie. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo – odparłam.
– To nie pytałaś ją o to?
– Pytałam wiele razy, ale ona mówi, że jest za młoda na chłopaków i że nie chce skończyć tak jak ja.
– Nie rozumiem…
– Nie chce mieć dziecka w młodym wieku. Przynajmniej wydaje mi się, że o to jej chodziło. Konkretnie nie wiem, bo wolałam nie ciągnąć tego tematu.
– Dziwna ta twoja wnuczka, ale… w związku z tym, co aktualnie oglądamy, to mam świetny pomysł!
– Aż się boję… – Zaśmiałam się. – Mów, co wymyśliłaś!
– Co, gdyby ją z kimś zeswatać?
– Czyś ty zgłupiała? Ja mam się wtrącać w życie Dżejsiczki? O nie! Ja w tym udziału nie wezmę! – odparłam ze złością w głosie.
– Tak? A co, może chcesz, by twoja ukochana i jedyna wnuczka została starą panną? Sama mówiłaś przed chwilą, że ona tylko w książkach siedzi, a jak wychodzi, to rzadko, i w dodatku tylko z koleżankami. I co, za kilka lat jej matce powiesz? Dlaczego ona nie zostanie babcią, a ty prababcią? Przyznasz się, że nie chciałaś pomóc szczęściu?
– Jakiemu szczęściu? Co ty bredzisz, Gabi?
– A kto mówił chwilę temu, że za starych czasów rodzice wybierali partnerów?
– Ja mówiłam, ale ja rodzicem nie jestem.
– Sama sobie zaprzeczasz, Anka! – zawołała zdenerwowana. – Wychowujesz ją od piątego roku życia, wiesz o niej więcej niż rodzice. Moim zdaniem jesteś jak matka, ojciec, babka i dziadek w jednym. Co ci szkodzi spróbować?
– W sumie masz rację! Ona ze mną jest, można powiedzieć, że od zawsze. I chyba faktycznie lepiej, abym to ja wybrała jej kawalera niż ona sobie sama.
– Ja widzę, jakie typy kręcą się po ulicach. Niech przyprowadzi tu jakiegoś z malowidłami na rękach i nie daj Boże na twarzy. Co zrobisz, jak dodatkowo będzie miał kolczyki w uszach i jakiegoś irokeza na głowie?
– Gabryśka! Nie strasz mnie! Ja już sobie wyobraziłam tego człowieka! O nie! Moja Dżejsiczka nie może mieć takiego męża! Ona za porządna jest, ja widzę ją u boku jakiegoś adwokata czy kogoś na wyższym stanowisku.
– Wiedziałam, że cię przekonam! – Uśmiechnęła się.
– Tylko skoro taka mądra jesteś, to powiedz mi, co mam robić? – Zaczęłam się zastanawiać.
– Nie ty, tylko my, we dwie! Mam superplan! Słuchaj uważnie… Twoja wnuczka ma komputer, prawda? I tak się składa, że ja co nieco umiem na nim robić. Założymy profil na portalu randkowym. W ten sposób same wybierzemy odpowiedniego kandydata dla naszej małolaty. – Klasnęła.
– Ale czy to się uda?
– Wątpisz we mnie i moje możliwości? – zapytała Gabrysia.
– Ależ skąd! Dobra, chodź do jej pokoju.
Z pewnymi obawami ruszyłam do sypialni wnuczki.
Włączyłam komputer, wpisałam hasło, które moja wnuczka mi kiedyś podała, następnie pozwoliłam, aby moja sąsiadka usiadła na krzesło i robiła to, co się należy.
– Od czego zaczynamy? – zainteresowałam się.
– W to pole wpiszemy nazwę strony. Zobacz, jak to się robi.
– Gabryśka, nie wkurzaj mnie. Ja wiem, jak obsługiwać komputer. Byłam kiedyś na kursie. Co prawda poziom podstawowy, ale coś tam potrafię. Przejdź do konkretów, proszę! – Spojrzałam na nią.
– Zanim skończyłaś mówić, to założyłam konto na stronie www kropka szukammilosci kropka pl. Masz tu kartkę i pisz. Login: wnuczka, hasło: anna. Tak będziesz wpisywała w te okienka, co tu widzisz. Teraz przechodzimy do zakładki, w której wpiszemy informacje o twojej wnuczce. W sumie zrobisz to sama. Zostawię cię na chwilę, a ja polecę do domu, bo jest piętnasta i zaraz Edek ma zadzwonić. Wracam za kilka minut – poinformowała mnie i poszła do siebie.
Na początku nie wiedziałam, co mam napisać. Tyle pustych rubryk, w dodatku przy każdej widniała gwiazdka, co oznaczało, że wszystkie trzeba wypełnić. Co ja miałam począć? Przecież jak tego nie zrobię, Gabryśka opieprzy mnie na całego. Zaczęłam więc wypełniać to, co trzeba było. Po jakichś dziesięciu minutach wróciła moja sąsiadka.
– Mam nadzieję, że wypełniłaś wszystko? – zadała pytanie już od progu.
– Starałam się, jak mogłam. Było trudno, ale to zrobiłam – odparłam. – Miałam trudności z orientacją, bo kompletnie nie wiem, o co chodzi, ale zaznaczyłam to, co podkreślone jest.
Imię: Dżejsiczka
Wiek: kobiet nie pyta się o wiek
Orientacja: Heteroseksualna, Homoseksualna, Biseksualna, Niebinarna
Zainteresowania: muzyka, książki, film, gotowanie, jedzenie, taniec, spacery
Opis: Jestem długonogą pięknością. Uwielbiam wyjścia ze znajomymi do kawiarni albo do kina. Szukam mężczyzny ustatkowanego, chodzącego w garniturze, takiego, który daje kwiaty i czekoladki. Lubię dobrze zjeść, więc musi potrafić gotować w wolnym czasie, ewentualnie mieć tyle pieniędzy, by zabierać mnie do restauracji na pierogi i schabowego. Mieszkam w małym pokoju na drugim piętrze w kamiennicy. Jestem przyjacielska, mądra, inteligentna i dosyć szczupła.
Jeżeli jesteś mną zainteresowany, napisz do mnie, a ja powiem ci coś więcej o sobie. Jak wyglądam, możesz zobaczyć na zdjęciach, które tu wrzuciłam.
Czekałam z niecierpliwością, aż Gabryśka skończy czytać to, co napisałam. Po ciszy, która trwała chyba kilka minut, wreszcie się odezwała.
– I bardzo dobrze napisałaś. Mogłaś też szczegółowo opisać wygląd przyszłego męża. Przecież nie może być byle jaki, co nie?
– Nie chciałam już być taka wymagająca. Bałam się, że powiesz, że coś źle zrobiłam. A widziałaś, jakie zdjęcia wgrałam? Innych nie miałam.
– Tak do końca nie jestem przekonana co do tych zdjęć, ale skoro innych nie ma, to nic na to nie poradzimy – stwierdziła.
– Co ci się w nich nie podoba? Wgrałam cztery zdjęcia. Pierwsze, na którym Dżejsiczka je makaron i wystaje jej on z buzi. Ślicznie wygląda taka ubrudzona sosem do spaghetti. Była taka radosna wtedy, bo sama ugotowała dla mnie obiad. Drugie zdjęcie, na którym jest przebrana za Babę-Jagę na balu andrzejkowym. Trzecie w sukience i podartych rajstopach, to było z jej studniówki, chwilę przed wyjściem zahaczyła paznokciem i rozdarła te rajtuzy. I ostatnie zdjęcie z jej osiemnastki, nie upilnowałam jej i zatruła się alkoholem, więc widać, jak siedzi w swoim pokoju z miską.
– Myślisz, że takie zdjęcia zachęcą przyszłych adoratorów? – Gabryśka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
– A co, miałam szukać zdjęć, na których jest ubrana jak jakaś modelka czy inna celebrytka? Chyba lepiej, jak chłop zobaczy ją bez makijażu już na samym początku, niż ma wziąć ją wysztafirowaną, a wieczorem się przestraszyć, bo zmyje z twarzy wszystko to, co wcześniej na nią nakładała. I co ja wtedy bym zrobiła? Ja reklamacji nie przyjmuję. A tak, jak zobaczy jej normalne, prawdziwe zdjęcia, to na przyszłość nie będzie go nic dziwiło i się nie zawiedzie – stwierdziłam.
– Wiesz co, w sumie masz rację! Po co chłop ma się łudzić, że życie z kobietą jest takie, jak pokazują w filmach? Te wszystkie makijaże, koronki, słodkie słówka. W końcu prawdziwe życie wygląda inaczej niż to przedstawiają na szklanym ekranie. Dobra robota, Anka. – Gabi podniosła dłoń po to, abym przybiła jej piątkę.
– Pierwszy krok do osiągnięcia celu postawiony. Teraz czekamy na efekty. – Uśmiechnęłam się. – Jutro z rana zaloguję się i zobaczę, czy ktoś napisał. – Pomachałam kartką z danymi.
Jeszcze chwilę pogadałyśmy i moja sąsiadka poszła do swojego mieszkania. Ja miałam czas dla siebie, więc w spokoju usiadłam na kanapie i zaczęłam czytać książkę, którą rozpoczęłam wczoraj. Po jakimś czasie spojrzałam na zegarek, dochodziła dwudziesta. Mojej wnuczki wciąż nie było w domu, więc postanowiłam napisać do niej wiadomość.
Dżejsiczko, gdzie jesteś? Mam szykować ci kanapki na kolację? Odpisz, proszę.
Babcia
Odpowiedź przyszła po krótkiej chwili.
Babciu, ile razy mam ci powtarzać, że mam na imię Jessica, a nie Dżejsiczka? Będę za pół godziny. Nie rób mi kolacji, jadłam pizzę na mieście.
Faktycznie, nie minęło pół godziny, a moja wnusia była z powrotem w domu.
– Cześć, babciu, już jestem – odezwała się zaraz po przekroczeniu progu naszego mieszkania.
– Cześć, wnusiu. Opowiadaj, jak ci minął dzień – zagadnęłam.
– Bardzo szybko. – Zaśmiała się. – Najpierw uczelnia, a tam, sama wiesz, jak jest. Sporo nowego materiału do przyswojenia, więc będę miała co robić popołudniami. A później wybrałam się z dziewczynami do pizzerii. Jakoś tak dzień zleciał, a co u ciebie?
– U mnie jak to u mnie, Gabryśka siedziała ze mną pół dnia, oglądałyśmy telewizję i też dzień jakoś zleciał. W skrócie: nic ciekawego. A powiedz mi tu, wnusiu, same dziewczyny były na tym jedzeniu z tobą? Nie było tam żadnego fajnego kawalera? – próbowałam jakoś wyciągnąć od niej informacje.
– Gdzie tam, babciu, chłopaki mi nie w głowie. Ja ci kiedyś mówiłam, że najpierw nauka. Jak skończę studia i znajdę dobrą pracę, to mogę zacząć myśleć o jakimś związku.
– Nie rozumiem tego. Przecież można te dwie rzeczy mieć jednocześnie. Gdzie ty widzisz jakieś przeszkody? – zainteresowałam się.
– Babciu, chłopak to kłopoty. Będzie tu przesiadywał całymi dniami albo ciągle będzie chciał gdzieś ze mną wychodzić, a ja zamiast się uczyć, będę myślała o nim i o tym, co znowu wymyśli. A przecież nie można mieć chłopaka bez spotykania się, prawda? Dodatkowo z takiego związku może być wpadka, a to całkiem przekreśli moje plany. Ja aktualnie dzieci nie planuję.
– To ja prababcią nigdy nie zostanę? A tak w ogóle to możesz rozdzielić naukę i chłopaka. Da się pogodzić te dwie rzeczy. Zobacz, jak żyją inne pary, niektóre to jeszcze mają pracę i jakoś nie narzekają.
– Nie mówię, że nigdy. Kiedyś, gdy poznam odpowiedniego mężczyznę, to czemu nie. Dzieci mogę mieć, ale teraz studia są najważniejsze. A inne pary mnie nie interesują, ja robię to, co ja sama uważam za stosowne, i tego się trzymajmy. Teraz koniec rozmów, idę wykąpać się i do łóżka. Trochę pouczę się jeszcze, bo jutro mam dwa zaliczenia. Dobrej nocy, babuszka! – zawołała i uciekła najpierw do swojego pokoju, później do łazienki.
Co ja miałam z tą moją Dżejsiczką, normalnie trzy światy! Ja doskonale rozumiałam, że wykształcenie jest bardzo ważne, ale też nie można przesadzać i zamykać się na miłość i związek. Wystarczyłoby, że znalazłaby idealnego mężczyznę, dzięki któremu mogłaby nie tylko się rozwijać i realizować swoje pasje i plany, ale również mieć wsparcie i podporę w chwilach zwątpienia, taką jaką dla mnie był mój mąż Józek. Ale co ja tam wiem, młodzi teraz są dziwni. Kariera najważniejsza, a późnej połowa z nich zostaje starymi pannami czy kawalerami. Takie czasy, co zrobić… Całe szczęście, że są babcie, które mogą wziąć sprawy w swoje ręce! Dzisiaj już nic zdziałać nie mogę, bo komputer jest w pokoju wnusi, ale od jutra będę szukała idealnego kawalera. Z Gabryśką rzecz jasna, przecież nie sama.
Rozdział 2
Siódma rano. Usłyszałam pukanie do drzwi. Dżejsiczki nie było w domu, zostawiła mi kartkę, że przed zajęciami musi zajrzeć do biblioteki, dlatego wyszła wcześniej niż zawsze. Podeszłam do judasza i spojrzałam w niego, następnie przekręciłam klucz w drzwiach i je otworzyłam.
– Bój się Boga, Gabryśka! – zawołałam podniesionym głosem. – Co tu robisz o tak wczesnej porze?
– Ty, Anka, ciesz się, że nie przyszłam chwilę po tym, jak wstałam. Wtedy byś narzekała – odpowiedziała.
– To od której ty nie śpisz? – zainteresowałam się jej słowami.
– Ty się przekręcałaś na drugi bok, jak ja piłam kawę. Wtedy było to jakoś około piątej nad ranem.
– A po co ty tak wcześnie wstałaś? I czego teraz ode mnie chcesz? Kawy ci zabrakło czy co?
– Jakiej kawy, na głowę upadłaś? Ja tu o naszym planie rozmyślałam pół nocy, spać nie mogłam przez ciebie. Powinnaś mi dziękować, że tu jestem!
– Jak to przeze mnie? O czym ty mówisz? I wchodź, a nie na klatce stoisz i gadasz. – Ruchem ręki pokazałam jej, że ma wejść do środka.
– Skoro o kawie mowa, to faktycznie druga postawiłaby mnie na nogi bardziej niż ta pierwsza. Ale ty nie kłopocz się, sama zrobię i sobie, i tobie.
Od razu poszła do kuchni nastawić wodę i wsypać do kubków po łyżeczce kawy.
– Pytasz, czemu przez ciebie nie mogłam spać? Już spieszę z odpowiedzią: czuwałam przy telefonie. Miałam nadzieję, że napiszesz albo zadzwonisz.
– Niby z jakiego powodu miałam pisać do ciebie w nocy? Przecież pół dnia spędziłyśmy razem.
– Zapomniałaś już o naszej tajnej akcji? – zapytała szeptem.
– Gabryśka, nie denerwuj mnie, tylko mów wprost, o co ci chodzi. Nie martw się, Dżejsiczki nie ma. Poszła do biblioteki, a później na uczelnię – odparłam.
– Akcja pod hasłem „W sieci miłości”, fajną nazwę wymyśliłam, prawda? – Popatrzyła na mnie tak, że musiałam zachwycać się tak jak ona.
– Jesteś genialna, kochana. Ja sama bym nie wymyśliła tak świetnej nazwy – kłamałam. – I nie zapomniałam o akcji randkowej, tylko zwyczajnie myślałam, że wszystko będziemy robiły na spokojnie i nie trzeba od rana zrywać się i kombinować.
– Ty się nie znasz! Dlatego masz mnie! Gabryśkę od zadań specjalnych. Miłośniczkę romansów, zdrad, afer i zabójstw. – Pokazała dłońmi na siebie. – A z akcją trzeba działać, nim twoja wnuczka zostanie starą panną. Sprawdzałaś, czy jakieś wiadomości przyszły?
– Czekaj, co ty powiedziałaś? Miłośniczkę zabójstw? Przecież ty nie lubisz oglądać ani filmów, ani seriali kryminalnych – zdziwiłam się.
– To prawda! Nie lubię, ale jak facet zdradzi czy coś w tym stylu, to zawsze jakiś kryminał może z tego wyjść, a co za tym idzie: również zabójstwo. Szczególnie gdybym to ja brała w tym udział.
– Dobra, ja nie chcę wnikać w szczegóły. Lepiej zmieńmy temat. Więc odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie wchodziłam na ten portal, bo nie miałam takiej możliwości. Wczoraj chwilę po twoim wyjściu wróciła moja wnusia, a dzisiaj jeszcze nie zdążyłam tego zrobić.
– To co nic nie mówisz? Nie wiem, czy chcesz tu siedzieć, czy idziesz ze mną? Ale ja udaję się o tam. – Pokazała palcem na pokój Dżejsiczki. – Sprawdzę, co tam nowego pojawiło się odnośnie do szukania męża.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Znałam moją sąsiadkę bardzo dobrze, więc nie miałam jej za złe, że tak panoszy się po moim domu, i nie byłam zła o to, że dość często wtrąca się w moje życie. Na nią zwyczajnie nie dało się długo gniewać, była taką osobą, którą wszyscy lubili i szanowali. Gabriela to dusza towarzystwa i bardzo pomocna kobieta. Innych stawiała na pierwszym miejscu, o sobie myślała dość rzadko.
– I co znalazłaś, kochana? – zapytałam zaraz po wejściu do pokoju mojej wnuczki.
– Szkoda gadać. – Machnęła ręką.
– Aż tak źle? Mów szybko! Nie ma chętnych na naszą Dżejsiczkę? – zainteresowałam się.
– Wydaje mi się, że popełniłyśmy jakiś błąd. Sama zobacz…
Usiadłam na jej miejscu i spojrzałam na skrzynkę odbiorczą portalu randkowego.
Co prawda było wiele wiadomości, lecz żadna z nich nie opiewała w zachwyty nad moją wnuczką.
Z takim ryjem to do chlewu.
Zbieram pokemony, będziesz jednym z nich?
Opis mnie nawet zainteresował, ale jak zobaczyłem te zdjęcia, to aż mi kabanos, którego aktualnie jadłem, w gardle stanął.
Ej, lala, umówisz się na browara?
Masz jeszcze te rajstopy? Z chęcią od ciebie odkupię.
To tylko te najłagodniejsze wiadomości. Z pozostałych to nawet znaczenia słów nie znałam. Bardzo zabolały mnie te wszystkie obelgi, szczególnie że one kierowane były w stronę mojej kochanej wnusi. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić.
– Anka, nie załamuj się. Pamiętaj, że to Internet, a tu wszyscy są odważni. Znając życie, to w oczy nigdy by czegoś takiego nie powiedzieli. Nie ma co się przejmować. Nie ma nawet doby od wstawienia ogłoszenia na tym portalu. Ja wierzę, że znajdzie się ten jeden odpowiedni kandydat.
– Może i masz rację. – Podrapałam się po głowie. – To co teraz robimy?
– Czekamy i miejmy nadzieję, że istnieją szarmanccy mężczyźni na świecie.
– Mnie wystarczy, aby tacy byli w kraju. Świat mnie nie obchodzi – skwitowałam.
– W sumie to masz rację. Coś zrobiłyśmy źle, tylko jeszcze nie wiem co. Teraz zostawię cię samą, muszę iść po zakupy, bo sklepy już otwarte. Niebawem zjawię się u ciebie – powiedziała i poszła do swojego mieszkania.
Myślałam, że jak każdego dnia, moja sąsiadka zjawi się w porze, kiedy będę robiła sobie kawę. Nic takiego się nie stało, nie dość, że nie przyszła, to jeszcze nie odbierała ode mnie telefonów. Szczerze mówiąc, zaczynałam się o nią martwić. Spojrzałam na zegarek, dochodziła szesnasta, więc było to po dwóch kawach i obiedzie. W międzyczasie byłam też osobiście sprawdzić, czy Gabriela jest może w swoim mieszkaniu. Bezskutecznie! Nikt nie otwierał drzwi, telefon wciąż milczał.
Postanowiłam zająć moje myśli czymś innym, więc wzięłam do ręki książkę. Miałam zamiar w końcu ją dokończyć, bardzo byłam ciekawa, jaki będzie finał. Usiadłam w fotelu, gdy nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i odetchnęłam z ulgą. Na ekranie telefonu widniał napis – GABRIELA SĄSIADKA. Nie zastanawiając się, przesunęłam palcem w odpowiednią stronę i przyłożyłam telefon do ucha.
– Matko Bosko! Gabryśka, czy ty wiesz, co narobiłaś? Ja od zmysłów odchodziłam!
– Ale o co ci chodzi? – zapytała zdziwiona.
– Jak to o co? Dobre pół dnia nie dajesz znaku życia! Byłam u ciebie kilka razy, dzwoniłam, pisałam. Ale grobowa cisza! Już myślałam, że coś ci się stało. Oczami wyobraźni widziałam, jak wpadłaś pod tramwaj. Biedni lekarze nie wiedzieli, kim jesteś, bo nie masz ze sobą dokumentów, i chcieli pochować cię jako nieznaną z imienia i nazwiska mieszkankę miasta.
– Czy ty coś dzisiaj piłaś? Anka, przyznaj się!
– Wypiłam dwie kawy i herbatę. Sama! Wyjątkowo… – odparłam.
– Dobra, koniec pogaduszek. Ubieraj się i idziemy na prześpiegi. Widzimy się przed blokiem – zarządziła moja sąsiadka.
– Na co? Chyba na przeszpiegi.
– Nie, na prześpiegi. Tak się mówi, jak idzie się na obserwowanie panienek. Przynajmniej tak mówi mój wnuczek Sebastian.
– Ale my nie mamy szukać dziewczyny dla mojej wnuczki, tylko chłopaka.
– To nic. I tak idziemy na prześpiegi. Zresztą co to za różnica, kogo my idziemy obserwować. Najważniejsze, abyśmy zobaczyły, jak teraz młodzież się zachowuje, a co najważniejsze, jak wygląda.
Co ja miałam zrobić w takim momencie? Przecież nie mogłam odmówić Gabrysi, zresztą z nią lepiej nie zaczynać, bo jak ona się uprze, to nie ma zmiłuj… Włożyłam więc płaszcz i półbuty, na głowę założyłam kapelusz i wyszłam z domu. Gabi czekała już na mnie pod klatką.
– Matko, coś ty na siebie włożyła?! – krzyknęła.
– To, co widzisz. Co ci się we mnie nie podoba? – zdziwiłam się.
– Płaszcz? Kapelusz? Naprawdę? – Nie mogła wyjść z podziwu. – Spójrz na siebie, a może najpierw na to, jaka jest pora roku, a konkretniej temperatura.
– Mamy wiosnę, to przecież wiem. Jeżeli chodzi o temperaturę, to z rana, zanim przyszłaś do mnie, było piętnaście stopni. Nie rozumiem, o co ci chodzi…
– Właśnie o to, że jest ciepło, a ty ubrałaś się jak na zimę. I ten twój kapelusz… Aż szkoda słów. Ja wiedziałam od zawsze, że nie potrafisz iść za modą i ubrać się jakoś tak… hm… stosownie do sytuacji, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle. – Gabrysia spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać.
– Bo ty jesteś lepiej ubrana. Spójrz na siebie. Jesteś w moim wieku, a ubierasz się jak jakiś sraluch. Nawet teraz w tym stroju to urodą nie grzeszysz…
– Urodą może nie, ale za to strojem już tak. Tylko popatrz…
– Właśnie to robię. Spodnie z dziurami na kolanach, do tego skórkowa kurtka z frędzlami i te buciory. Glany to się nazywa, tak? Jeszcze ci brakuje kowbojskiego kapelusza, wyglądałabyś jak cyrkowiec jakiś.
– Ja przynajmniej jestem modnie ubrana, a ty jak stara baba. Brakuje ci jeszcze lisa na szyi i kota w domu.
– Kota to ty masz w głowie. W sumie ja też go dostałam, przez znajomość z takim osobnikiem jak ty.
– Dobra, weź już na mnie nie narzekaj, tylko idź do domu i przebierz się w coś normalnego.
– Ty nie będziesz mi gadała, co ja mam robić. Będę chodziła ubrana tak, jak będę chciała. A jak ci się coś nie podoba, to mogę wrócić do domu, ale już tam zostanę. Sama pójdziesz gdzieś tam na jakieś patrzenia, czy co ty tam chcesz robić.
– Wygrałaś! Niech ci już będzie. Idź ubrana tak, jak chcesz, ja się nie wtrącam. Ale pamiętaj, że uprzedzałam cię i mówiłam, że tak się nie chodzi, to znaczy w takim stroju. – Machnęła ręką i poszłyśmy.
Nie miałam pojęcia, dokąd ta kobieta mnie prowadzi. Byłam tak zła na nią, że… Zupełnie nie wiedziałam, dlaczego tak naśmiewała się z mojego ubioru, skoro sama lepiej ode mnie nie wyglądała. Ale taka właśnie była moja sąsiadka Gabrysia. Kto chciał się z nią przyjaźnić, musiał mieć anielską cierpliwość. Ja do pewnego czasu taką miałam, ale im byłam starsza, tym bardziej mi tej cierpliwości ubywało. Nie wiedziałam, czy to moja wina, bo przybywało mi lat, czy jej, bo na starość robiła się starą jędzą.
Całe szczęście, że była sama, bo chyba żaden facet by z nią nie wytrzymał. Ewentualnie taki, który zjawiałby się u niej raz na miesiąc, i to na chwilę. Bo mieszkać z nią się raczej nie dało. Znałam ją tyle lat, że ja jako, jej przyjaciółka, czasami miałam dość niektórych zachowań i zdań, które wypowiadała w stronę drugiego człowieka, a co dopiero począłby taki mężczyzna przebywający z nią non stop. Czasami myślałam, że ten jej były mąż to wygrał los na loterii, jeżeli chodziło o ich małżeństwo, które już dawno temu przestało istnieć. Uchodzili za zgodną parę. Ale czy tak było naprawdę? Tego nie wie nikt, przecież nigdy do końca nie wiadomo, co dzieje się za drzwiami.
Jurek pracował w firmie budowlanej i całkiem nieźle zarabiał; ile konkretnie, to nie wiedziałam, ale Gabi mówiła, że dobrze im się żyje, jeżeli chodzi o finanse. Pewnego dnia ktoś z rodziny, teraz już nie pamiętałam kto, zaproponował mu wyjazd do Holandii do jakieś pracy sezonowej. Tam miał w ciągu miesiąca zarobić dwa razy tyle niż na tej jego budowlance. Postanowił pojechać na kilka miesięcy, tak na próbę – tak tłumaczył Gabryśce. Jak powiedział, tak zrobił. Na początku było wszystko dobrze, czasami zjeżdżał na jakiś weekend, chyba raz i ona była u niego. W miarę możliwości dzwonili do siebie, aż z czasem tych telefonów zaczynało być coraz mniej i mniej, i mniej. Przestał też przyjeżdżać, co wyjaśniał sporą ilością pracy. Gabrysia wierzyła w jego słowa, w te wszystkie zapewnienia o miłości, ale też w to, że w końcu i ona do niego dołączy i będą już na stałe mieszkali w tym pięknym kraju. Mówiła, że nie ma powodu, aby mu nie wierzyć, w końcu pieniądze co miesiąc uzupełniały ich braki na koncie.
Niespodziewanie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym moja sąsiadka wyjęła ze skrzynki pozew o rozwód bez orzekania o winie. Dalej sprawy potoczyły się dość szybko, Gabi zgodziła się na ten rozwód po tym, gdy ktoś wysłał jej zdjęcie, na którym jej ukochany Juruś idzie za rękę z młodą kobietą, a obok nich podskakuje jakieś dziecko. Nie chciała przeprosin, nie oczekiwała jakichś tłumaczeń. Tak szybko, jak się pobrali, tak samo szybko rozstali. Taka to historia.
Po jakichś trzydziestu minutach, które przeszłyśmy w ciszy, moim oczom ukazała się restauracja, a może to był bar – sama nie wiedziałam, bo nie byłam w stanie tego ocenić. To coś, a właściwie ten lokal nazywał się Szprychy. Z wierzchu był taki nijaki. Nigdy bym nie zwróciła na niego uwagi. Szczerze mówiąc, to pierwsze, co pomyślałam po zobaczeniu, jak wygląda budynek, to to, że Gabrycha przyprowadziła mnie do jakiegoś pustostanu. Myślałam, że chce zemścić się za to, co powiedziałam przez telefon o jej pochówku jako nieznajomej mieszkanki. Nawet przez głowę przeleciała mi myśl, że zamierza mi coś zrobić. Ale z drugiej strony… Po spojrzeniu na nią stwierdziłam, że jedyne, czego może chcieć, to mnie zjeść. Aż się uśmiałam z tego. Całe szczęście, że Gabi nie zainteresowała się, co wywołało ten głośny śmiech. Niczego złego nie chciałam mówić, ale moja sąsiadka wygląda jak mała pluszowa kuleczka. Z tym że jej wygląd w ogóle nie był dla mnie ważny. Dla mnie najważniejsze było to, jaką ona jest osobą. Chyba lepszej sąsiadki nie mogłam sobie wymarzyć.
Stanęłam przed budynkiem, patrzałam na niego i nie mogłam uwierzyć, gdzie ja się znalazłam. Farba odłaziła ze ścian, drzwi jakieś takie stare były, okna albo brudne, albo zasłonięte jakąś czarną szmatą, przez którą nie można było niczego zobaczyć. Na domiar złego przed tym czymś znajdował się ogródek, oczywiście zarośnięty chaszczami i jeszcze ten parking – z dziurami, w których porobiły się kałuże, bo wczoraj wieczorem padało.
Spojrzałam raz jeszcze na neon podświetlony na zielono, znajdujący się tuż nad drzwiami wejściowymi. Szprychy. Pierwsza myśl była taka, że Gabi przyprowadziła mnie do sklepu rowerowego. I tu faktycznie już chciałam przyznać jej rację, bo mój strój zupełnie nie nadawał się do jazdy na rowerze. Zerknęłam najpierw na nią, zaraz potem na siebie i stwierdziłam, że będę jeździła w samym swetrze, spodniach i kapeluszu, po czym przewieje mnie i się rozchoruję, a kolejne tygodnie albo i miesiące spędzę w łóżku, przy którym Gabryśka będzie siedziała dniami i nocami i opowiadała, co się dzieje na osiedlu. Była też druga możliwość: wsiądę na rower w płaszczu, który po chwili wkręci się w te nieszczęsne szprychy. Wtedy runę jak długa na asfalt i połamana będę leżała albo we własnym mieszkaniu, albo w szpitalu. Plus był taki, że w szpitalu mogłabym zakazać odwiedzin i będę miała święty spokój. Istniała jeszcze trzecia możliwość: spadnę prosto na kant krawężnika i ten upragniony święty spokój będę miała, ale na wieki wieków amen. Tego to raczej bym nie chciała, przynajmniej nie teraz. Ja miałam jeszcze mnóstwo planów, a w szczególności jeden – wydać za mąż moją wnusię Dżejsiczkę.
Moje rozważania na temat życia i jazdy na rowerze przerwał głos mojej towarzyszki tego długiego spaceru.
– No chodźże szybciej. Leziesz jak jakaś stara ropucha. Dłużej nie będę trzymała tych drzwi, żeby jaśnie pani królowa Anna weszła w progi tego oto królestwa pełnego młodzieży.
– Co ty pierniczysz, Gabryśka? Na rozum ci padło czy co? Ubrałaś się jak małolata i myślisz, że od razu możesz pierdzielić kocopoły? Gdzie ty mnie tu przyprowadziłaś?
– Kocopoły czy nie kocopoły, ja muszę wczuć się w ten klimat, który tu panuje. A ubiór może tylko mi w tym pomóc. – Spojrzała na mnie z góry do dołu i odwrotnie.
Gabriela weszła pierwsza do pomieszczenia wypełnionego mnóstwem młodych ludzi. Ja podążałam zaraz za nią i oczom nie wierzyłam, gdzie w nieświadomości zgodziłam się przyjść. Lokal był dość ciemny, były włączone tylko malutkie lampki postawione na stolikach. Szybko policzyłam i było tych stolików tylko sześć, przy każdym mogły usiąść cztery osoby, bo właśnie tyle było krzeseł. Zdziwiłam się, ponieważ z zewnątrz ten lokal wyglądał na wiele większy, a tu taka niespodzianka. Na ścianach pozawieszane były jakieś zdjęcia. Kto się na nich znajdował? Nie miałam pojęcia, było zarówno zbyt ciemno, jak i zbyt daleko, bym mogła dostrzec i ocenić, kto to taki. Na samym końcu pomieszczenia znajdował się bar, za którym stał młody, przynajmniej na takiego wyglądał, mężczyzna.
W jednej chwili poczułam się nie dość, że staro, to w dodatku faktycznie nie byłam ubrana odpowiednio jak na takie miejsce. Szybko przesunęłam wzrokiem po osobach, które znajdowały się w środku. Nikt nie miał na głowie kapelusza ani nie był ubrany w płaszcz. Można było dostrzec, że panuje tu luźny styl, właśnie taki, w jakim przyszła ubrana Gabryśka. Pomału zaczynałam żałować, że nie wzięłam sobie jej uwag do serca.
– Co tak stoisz? – zapytała zdziwiona. – Tu jest wolny stolik, dawaj, zajmiemy sobie miejsce.
Posłusznie poszłam za nią. Zdjęłam kapelusz i płaszcz i usiadłam na krześle, które okazało się bardzo niewygodne. Nagle podszedł do nas mężczyzna, który stał za barem.
– Witam drogie panie. Czego się panie napiją? – zapytał.
– A co mi pan poleca? – zapytała innym niż zawsze głosem Gabrysia.
– To zależy, co panie lubią. Ale ostatnio naszym hitem jest drink o nazwie koło zapasowe – odparł.
– Matko Boska! Co za nazwa?! – krzyknęłam, bo było tak głośno, że myślałam, że jak powiem cicho, to nie usłyszy.
– Znajduje się pani w barze o nazwie Szprychy. Wszystko, co tu podajemy, ma nazwy związane z rowerem.
– Skąd taki durny pomysł? – wypaliłam.
– Kilka lat temu ten lokal należał do mistrza w kolarstwie. By się tu dostać, trzeba było mieć specjalne zaproszenie, a co najważniejsze, pasją powinno było być kolarstwo albo chociaż zwykła jazda na rowerze. Niestety mistrz sprzedał lokal obecnemu właścicielowi, ten nie chciał całkiem rezygnować z kultowego miejsca naszego miasta, dlatego zostawił nazwę, lecz zmienił nieco zasady przebywania w tym miejscu. Teraz może tu wejść każdy, kto ma rower i chociaż czasami na nim jeździ. Dla osób, które przyjadą tu rowerem, są specjalne zniżki. I oczywiście drinki, różne napoje czy szybkie jedzenie zostały z nazwą taką, jaką nadał poprzedni właściciel.
– To teraz wszystko jasne. Daj mnie pan wtedy to koło zapasowe, skoro pan polecasz – odparłam.
– A czy dla pani to samo? – zwrócił się do Gabryśki.
– Dla mnie niech pan coś wybierze. Zdaję się na pana gust. – Uśmiechnęła się zalotnie.
Gdy barman, bo nie wiedziałam, jak go nazwać inaczej, odszedł, spojrzałam na Gabi i po chwili powiedziałam:
– Jakoś dziwnie czuję się w tym miejscu i nie bardzo rozumiem, po co mnie tu przyprowadziłaś.
– Gdybym była ubrana tak jak ty, w te łachmany, to też bym się dziwnie czuła. – prychnęła. – W ogóle będąc tu z tobą, czuję się, jakbym z własną babcią przyszła do baru. – Znowu zmierzyła mnie z góry na dół, zaglądając pod stół, przy którym siedziałyśmy, by spojrzeć na moje buty.
– Nie czepiaj się już mnie, tylko mów szczerze, o co chodzi z tym miejscem.
Byłam już zmęczona jej dogadywaniem i spojrzeniami tych młodych ludzi.
W końcu byłyśmy najstarsze w tym pomieszczeniu.
– Ostatnio stałam w kolejce w warzywniaku i usłyszałam rozmowę dwóch młodych dziewczyn. Jedna pytała drugiej, gdzie poleca wyjść na jakieś piwo czy drinka, a nawet zjeść jakąś pizzę czy zapiekankę. I właśnie ten lokal został polecony. Wczoraj przypomniało mi się to w momencie, gdy zakładałyśmy konto na portalu randkowym. Kiedy wróciłam wieczorem od ciebie, to od razu zabrałam się do szukania, gdzie on się konkretnie znajduje; jak znalazłam, to wiedziałam, że musimy wybrać się tu we dwie. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że przyjdziesz tak ubrana.
– Gdybyś mi wprost powiedziała, dokąd idziemy, zapewne nie wyglądałabym tak, jak wyglądam – skwitowałam.
– Dobra, już koniec gadania o twoim wyglądzie. Teraz niczego nie zmienimy, ale na następny raz masz nauczkę, by mnie słuchać, jak radzę, byś poszła się przebrać. Więc jakby nie patrzeć, twój aktualny strój jest wyłącznie twoją winą. Tak to jest, jak się nie słucha starszych. – Uśmiechnęła się.
– Starszych? – Wybuchnęłam śmiechem. – Przecież jesteś starsza zaledwie o miesiąc.
– Nieważne o ile. Ważne, że jestem starsza, a co za tym idzie: mądrzejsza.
– W to wątpię, ale niech ci będzie. Nie mam siły udowadniać swoich racji – dogryzłam jej.
– Powiedz lepiej, że nie masz argumentów, a nie się wymigujesz.
Widać było, że Gabrysia chce coś dalej mówić, lecz jej monolog przerwała obecność barmana, który zjawił się z zamówionymi przez nas drinkami.
– Proszę, dla pani koło zapasowe, czyli wódka, sok pomarańczowy, sok ananasowy oraz limonka, a dla pani mam drink o nazwie kierownica, w nim znajdują się wódka, tabasco oraz sprite.
– Bardzo dziękujemy – odezwała się Gabrysia. – Jest pan naprawdę uprzejmym kawalerem.
Barman uśmiechnął się, skinął głową i poszedł tam, skąd przyszedł. Nie wytrzymałam i się odezwałam:
– A skąd ty wiesz, że on jest kawalerem? Po czym poznałaś?
– Nie wiem, chciałam być tylko miła. A mówiąc o nim „kawaler”, miałam na myśli młodzieńca, mężczyznę, a nie jego stan cywilny. Dobra, lepiej spróbuj tego, co ci ten barman zaserwował. To na zdrowie! – Gabrysia podniosła szklankę, wzięła łyk drinka i się skrzywiła.
– Co to ma być? – zapytałam chwilę po tym, jak spróbowałam koła zapasowego. – Chyba niczego gorszego nie piłam. Okropieństwo! Ja nie wiem, jak młodzi mogą się zachwycać tymi drinkami. – Potok słów leciał z moich ust.
– I co sądzisz o tej miejscówce, moja droga? – zapytała moja towarzyszka.
– A co mam sądzić? – wydukałam. – Okropnie tu jest! Ciemno, głośno i podają ohydne rzeczy do picia. W ogóle mnie się tu nie podoba! – krzyknęłam.
– Bo z ciebie stara baba się zrobiła. Ja ci mówię od dawna: kup sobie fotel bujany, druty, wełnę i zacznij robić czapki wnuczce. Może do zimy zdążysz. Oczywiście nie zapomnij przygarnąć ze schroniska jakiegoś małego, biednego kotka. – Gabryśka zaczęła się śmiać. – Mnie się tu podoba. Czytałam, że wieczorami, oczywiście nie codziennie, ale raz w miesiącu chyba, są potańcówki. Ciekawa jestem, czy może dzisiaj jest ten szczęśliwy dzień. – Zaczęła ruszać się w rytm muzyki.
– Gabrielo, uspokój się! Przyszłyśmy tu chyba z całkiem innego powodu, prawda? – Spojrzałam na nią spode łba.
– Oj, Anka, zwyczajnie wczułam się w ten klimat – odburknęła. – Ale faktycznie, przyszłyśmy w to miejsce, by zobaczyć, jak zachowuje się i wygląda dzisiejsza młodzież.
– Właśnie! Więc co takiego wywnioskowałaś z dzisiejszej obserwacji? – zapytałam.
– Daj spokój! – Machnęła ręką. – Zawsze wydawało mi się, że młodzież jest taka jak twoja wnuczka.
– Czyli jaka? – zdziwiłam się jej odpowiedzią.
– Spokojna, z dobrymi manierami, taka, która jak przeklina, to od czasu do czasu, a nie co drugie słowo to bluźnierstwo. Dopiero w takich lokalach można zobaczyć, jak jest naprawdę.
– Mnie się wydaje, że nie każdy młody człowiek jest taki, jak tu widzimy. Sądzę, że gdybyśmy poszły w inne miejsce, do jakiejś kawiarni, restauracji czy kina, tam byśmy zobaczyły całkiem innych ludzi. Wiesz… nie należy oceniać całego społeczeństwa przez pryzmat zachowania kilku osób – pouczyłam ją.
– Nie wiem… – Zamyśliła się. – Być może masz rację, ale przecież to niby jedna z lepszych miejscówek do spotkań młodych ludzi.
– Spójrz na nas. Jesteśmy w tym samym wieku, ale jednak różne. Ty jesteś zwariowana, szalona, z pomysłami, a co najważniejsze, odważna. Ja jestem twoim przeciwieństwem. Są rzeczy, które nas różnią, ale są też takie, które łączą.
– Mówisz prawdę! Napijmy się tego paskudztwa! – Wzięła duży łyk drinka z alkoholem i znowu się skrzywiła. – Może jest tak, że ci ludzie dzisiaj wyszli odpocząć na swój sposób, spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi. Może oni na co dzień są zupełnie inni. W końcu my w młodości czasami też szalałyśmy. Była to taka odskocznia od dnia codziennego, od problemów, nauki, zmartwień.
– Dlatego nie oceniajmy tych młodych, tylko miejmy nadzieję, że w końcu trafimy na kogoś, kto będzie odpowiedni dla mojej Dżejsiczki – podsumowałam.
Chwilę posiedziałyśmy w ciszy. W sumie to za dużo powiedziane. Posiedziałyśmy, nie rozmawiając ze sobą, ale w gwarze i przy głośnej muzyce.
Starałyśmy się obserwować zachowanie tych wszystkich osób przebywających w lokalu. Widać było, że są szczęśliwi, pełni energii. Ciągle ktoś wybuchał śmiechem, ktoś kogoś zaczepiał, ktoś na kogoś patrzył z miłością. Można było zaobserwować, kto się lubi, a kto tylko toleruje; kto żywi jakieś głębsze uczucia do drugiej osoby, ale być może wstydzi się je okazać. Takie rzeczy można wyczytać z zachowania, z uśmiechów czy spojrzeń. Ja z zawodu byłam psychologiem, więc czasami widziałam troszkę więcej niż inni. Potrafiłam analizować różne sytuacje czy gesty. Tak skupiłam się na analizowaniu zachowań innych, że nie zauważyłam, iż muzyka w lokalu stała się nieco cichsza. Nagle usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny.
– Ciocia, to ty? – Spojrzał na Gabrysię. – No nie wierzę! Co ty tu robisz? – zapytał ją.
– Mateusz! Jak ja cię dawno nie widziałam! – Przytuliła go mocno. – Przyszłam tu razem z moją serdeczną przyjaciółką na małego drinka. – Ruchem ręki pokazała na mnie. – Właśnie, poznajcie się – zwróciła się do mnie – to jest Mateusz Jaśkowiak, syn moich znajomych. Dawno temu zajmowałam się nim, gdy jego rodzice chcieli mieć czas dla siebie. – Mrugnęła do mnie.
– Dzień dobry. – Podałam mu rękę. – Jestem Anna Stańczyk – przedstawiłam się.
– Miło mi panią poznać. – Odwzajemnił uścisk. – Może zechcą panie dotrzymać nam towarzystwa? – Wskazał na stolik, przy którym siedzieli dziewczyna i chłopak.
– Mateuszku, gdzie my do was? To już nie ten wiek, jeszcze inni będą się z was śmiali, że jakieś stare baby do stolika spraszacie – odpowiedziała Gabrysia.
– Głupoty cioteczka gada. Zapraszam do nas chociaż na chwilkę. Będę upierał się tak długo, aż się panie zgodzą – naciskał.
– Gabrysiu, zróbmy wyjątek i na chwilkę dosiądźmy się do państwa. Nie można odmawiać, jak młody człowiek prosi – odezwałam się.
– Skoro ty, Anka, jesteś chętna, to ja również. Najwyżej inni będą nas obgadywali. – Zaśmiała się, po czym obie udałyśmy się w stronę stolika młodego mężczyzny i jego przyjaciół.
Gdy byliśmy już na miejscu, Mateusz przedstawił nas sobie.
– Drogie panie, to jest Katarzyna, moja dziewczyna, a to jej brat i zarazem mój przyjaciel, Maciej. To jest moja ciocia, co prawda przybrana, ale ciocia, Gabrysia, a to jej przyjaciółka, pani Ania.
Wszyscy podaliśmy sobie dłonie, następnie usiedliśmy na krzesłach.
– Mateuszku, jak ja dawno cię nie widziałam – odezwała się Gabrysia. – Gdzie ty się teraz podziewasz?
– Ciociu, ja od dwóch lat mieszkam w Warszawie. Studiuję na uniwersytecie razem z Kasią i Maćkiem. Tu przyjeżdżamy raz na jakiś czas. Teraz wpadliśmy na chwilę, bo zbliża się okrągła rocznica ślubu rodziców i chcieliśmy im zrobić mały prezent.
– Tak, rodziców trzeba odwiedzać. A na długo przyjechaliście? – zainteresowała się Gabi.
– Na tydzień, dłużej nie możemy zostać. Ale niech ciocia lepiej zdradzi, co wy tu robicie? Bo nie uwierzę, że przyszłyście na zwykłego drinka.
Gabrysia spojrzała na mnie.
Widziałam po niej, że nie wie, co odpowiedzieć. Nie chciałam zdradzać prawdziwego powodu pojawienia się w tym miejscu, więc musiałam kłamać.
– Naprawdę przyszłyśmy na drinka. Znajoma ostatnio mówiła, że kiedyś ten lokal był dość znany i niestety nie każdy mógł tu wejść – mówiłam to, czego się chwilę wcześniej dowiedziałyśmy.
– Tak, to prawda. Pamiętam, jak rodzice tu przychodzili, mieli specjalne karty, tak zwane wejściówki. Co prawda nie byli zapalonymi sportowcami, lecz tata miał znajomości i wie pani, jak to było… przysługa za przysługę.
– Właśnie, a że teraz może wejść każdy, to chciałyśmy przekonać się, co to za świetna miejscówka.
Wychodziło mi to kłamanie, trzeba było mi to przyznać. Gabrysia tylko kiwała głową, a to znaczyło, że ma takie zdanie jak ja.
– I jak? Podoba się? Czy jednak nie bardzo? – zainteresował się Maciej.
– Powiem ci szczerze, Maciej, że nie bardzo – zwróciłam się do niego po imieniu, bo wcześniej zostałyśmy o to poproszone. – Jak dla mnie to jest tu za ciemno i za głośno. Wydawało mi się, że będzie to takie miłe, spokojne miejsce, gdzie można wypić nie tylko drinka, ale również kawę czy gorącą herbatę w zimne dni.
– Zrobili lokal typowo dla młodych ludzi. Oczywiście nie mówię, że panie są stare. Co to, to nie. Przepraszam, jak panie uraziłam – powiedziała Kasia i od razu się zaczerwieniła.
– Kasiu, nic złego nie powiedziałaś – odezwała się Gabrysia. – I nie ma za co przepraszać. Taka jest prawda. Osoba w naszym wieku, albo w wieku waszych rodziców, może się tu nie odnaleźć.
– Ale byłyśmy, sprawdziłyśmy i wiemy, że więcej tu nie wrócimy – dopowiedziałam.
Posiedziałyśmy z nimi dobre pół godziny. Mogłam stwierdzić, że to młodzi i bardzo inteligentni ludzie. Bardzo bym chciała, aby właśnie kogoś takiego poznała moja jedyna wnusia.
– Nie sądziłam, że są jeszcze tacy kulturalni młodzi ludzie na świecie. Myślałam, że same chamy, takie co to wypisują na tym portalu randkowym – odezwałam się w drodze powrotnej.
– Ty jeszcze wielu młodych ludzi nie znasz, kochana. Dlatego tak mało o życiu wiesz! – Gabryśka machnęła ręką.
– Proszę, proszę. Przed państwem Gabriela Wąsek, znawca młodzieży, psycholog i pedagog w jednym. – Spojrzałam na nią.
– Weź się nie wydurniaj, Anka. Chciałam tylko powiedzieć, że na naszym osiedlu mieszka mnóstwo fajnych ludzi. Ale skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież twoje jedyne zajęcie to siedzenie przed telewizorem.
– Ciekawe, z kim ja tak siedzę? Czekaj, czekaj… niech się zastanowię. – Udałam, że myślę. – A, już wiem! Codziennie przychodzi do mnie sąsiadka, spędza pół dnia na oglądaniu seriali albo obgadywaniu innych sąsiadów. Więc jak widzisz, sama tego nie robię.
– Oj, dobra już! Anka, nie obrażaj się. To, że wpadam do ciebie na chwilkę, nie oznacza, że nie mam swoich zajęć, i ty doskonale o tym wiesz!
– Jasne, że wiem. Ale nie możesz mi wmawiać, że siedzę i nic nie robię poza oglądaniem telewizji. Też mam swoje hobby, które staram się realizować – skwitowałam.
– Ja nie wiem, czy granie w brydża w klubie seniora to twoja pasja. Samo granie jeszcze jest w porządku, ale ten alkohol, który leje się strumieniami…
– Jakimi strumieniami? Co ty bredzisz? – Zdenerwowałam się. – Pijemy tylko wino, nic poza tym. Wychodzi niecała butelka na głowę, więc tym upić się nie da. I skończmy już tę głupią rozmowę. Całe szczęście, że dotarłyśmy właśnie pod nasz blok. Będę mogła chociaż chwilę odpocząć od ciebie. – Wystawiłam jej język, a ona zaczęła się śmiać.
Takie już byłyśmy, co zrobić.
Po powrocie do domu okazało się, że Dżejsiczki jeszcze nie ma.
Wyjęłam telefon z torebki, by zadzwonić do wnusi.
Popatrzyłam na ekran mojego starego samsunga, a tam widniał napis: „siedem nieodebranych połączeń od WNUSIA”. Przestraszyłam się! Co to mogło się stać, że ona aż tyle razy do mnie wydzwaniała?! Zdziwiło mnie to bardzo!
Niewiele myśląc wybrałam jej numer, lecz niestety nikt się nie zgłaszał. Postanowiłam dzwonić do skutku. W końcu po którymś razie ona odebrała.
– Babciu, stało się coś, że tak wydzwaniasz? – zapytała nieco przestraszonym głosem.
– To ja powinnam o to zapytać. Miałam od ciebie aż siedem nieodebranych połączeń. Nigdy tak nie wydzwaniałaś.
– Dzwoniłam, bo wróciłam do domu, a ciebie nie było. Chciałam ci powiedzieć, że idę do kina z dziewczynami. Skoro nie odbierałaś, to stwierdziłam, że zostawię ci kartkę w kuchni na stole. Widziałaś ją? – zapytała.
– Nie, ja ledwo co do domu weszłam. Rozebrałam się i pierwsze co, to wzięłam telefon do ręki, by zadzwonić do ciebie – odpowiedziałam szczerze.
– Oj, babciu, babciu! – Jessica zaczęła się śmiać. – To idź do kuchni i sama się przekonaj, że byłam w domu i zostawiłam coś dla ciebie oprócz kartki.
– Kochana moja! To jest najnowsza książka tego mojego ulubionego autora? Nie wierzę! – pisnęłam z radości.
– To teraz otwórz książkę. Tam znajduje się kolejna niespodzianka – powiedziała zadowolona Jessica.
Wzięłam książkę do ręki, otworzyłam ją powolnymi ruchami. Tuż za okładką, na pierwszej stronie… a może to była i druga strona? Nigdy nie wiedziałam, jak się liczy strony książek, ale to nie było ważne… Tam widniał napis, a konkretniej dedykacja.
DLA ANI – MOJEJ WSPANIAŁEJ CZYTELNICZKI!
SAMYCH RADOSNYCH CHWIL
ŻYCZY AUTOR EUGENIUSZ MACIASZCZYK
– Kochana wnusia! Jak ty to zrobiłaś? Dedykacja, i to imienna? – zapytałam zachwycona.
– Babciu, dla ciebie wszystko! A tak naprawdę to mojej koleżanki mama jest fanką książek pana Eugeniusza. Ostatnio w Warszawie było spotkanie autorskie z okazji wydania najnowszej książki, więc poprosiłam mamę Justyny, aby kupiła egzemplarz dla ciebie i zdobyła autograf. Dlatego też wróciłam szybciej do domu, bo chciałam osobiście wręczyć ci ten mały prezent.
– Jesteś niesamowita, wnusiu! Taka niespodzianka, taka niespodzianka! Aż mi łzy poleciały – mówiłam szczerze. – Kochana, to ty idź oglądaj ten film, a ja biorę się do czytania. Odpocznę od Gabryśki troszkę. – Zaśmiałam się, po czym rozłączyłam.