Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Halina Marchwicka z domu Konfitura powraca!
Po wielu niezbyt ciekawych przygodach z sąsiadami Halina wciąż wierzy, że wtrącanie się w cudze sprawy jest dobrem koniecznym. Ale czy sąsiedzi uważają tak samo?
Regulamin klatki schodowej, wzywanie policji, bo sąsiad źle zaparkował, czy udawanie chorej po to, by dowiedzieć się, co myśli o niej sąsiadka – to tylko niektóre z pomysłów głównej bohaterki.
Halina wciąż nie odpuszcza i za wszelką cenę chce zostać gwiazdą telewizji – i nie chodzi tu o telewizję lokalną. Starszej kobiecie marzy się coś więcej…
Czy przypadkowo wygrana wycieczka do jednego z miast w województwie świętokrzyskim zmieni jej życie?
Tego wszystkiego dowiecie się, czytając tę powieść!
Osiedlowy monitoring. Tom 2, czyli powrót Halinki to druga, a zarazem ostatnia część książki. Zachęcam również do przeczytania pierwszej części – Osiedlowy monitoring.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Osiedlowy monitoring
Osiedlowy monitoring. Tom 1
Osiedlowy monitoring. Tom 2. Powrót Halinki
CYKL Równe babki
Babcie w sieci miłości. Tom 1
Biuro matrymonialne. Razem do setki. Tom 2
(premiera w czerwcu 2024 r.)
W PRZYGOTOWANIU
Spotkanie po latach (premiera we wrześniu 2024 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Dagmara Rek, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Ilustracje wewnątrz książki: Image by pch.vector on Freepik
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-519-9
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
OD AUTORKI
Warto mieć cele, pragnienia i marzenia…Warto do nich dążyć i mimo przeciwności losu nigdy się nie poddawać!
Rozdział 1
Jadzia czyta gazetę, którą znalazła koło ławki, więc mam okazję, by pójść przejść się po ogródku. Lubię szczegółowo sprawdzić, czy wszystko jest dobrze. Chodząc tak, nagle coś zauważyłam…
– Matko, Halina, coś ty taka blada? – pyta Jadwiga, gdy podchodzę do ławki.
– Morderstwo…
– Znowu? Halina, ty znowu masz jakieś przywidzenia – stwierdza Jadzia.
– Tym razem to prawda. Jakiś mężczyzna wkładał w wielką dziurę czarny worek.
– Gdzie ty takie coś widziałaś? – interesuje się.
– Tu obok. – Pokazuję ręką. – U Jacka Malickiego, tego, co się wszystkim interesuje.
– Mówisz, że on kogoś zabił?
– Właśnie nie on! Jakiś inny mężczyzna tam jest. Nie znam go, nigdy go nie widziałam. Jacek zazwyczaj sam przychodził na działkę, jego żona rzadko tu bywała. Chodź po cichu, zobaczymy, co tam się dzieje – mówię.
Idziemy kawałek dalej. Ten mężczyzna faktycznie kręci się przy tej dziurze. Widocznie zakopuje ją. Można jednak dostrzec, że w niej znajduje się duży czarny worek. Zapewne w nim jest nasz działkowy sąsiad.
– Halina, rzeczywiście, on coś zakopuje – odzywa się po chwili Jadzia.
– Mówiłam ci, to nie chciałaś mi wierzyć. – Spoglądam na nią. – Mam pewien plan, a w sumie pomysł.
– Mów szybko – interesuje się.
– Gdy się ściemni, przyjdziemy tu i wykopiemy ten worek. Sprawdzimy, co się w nim znajduje.
– A co ty teraz robisz?
– Zrobiłam zdjęcia temu mężczyźnie. Gdy się okaże, że w worku są zwłoki, będziemy miały zdjęcie zabójcy. A wracając do mojego pomysłu, pomożesz mi?
– No pewnie, że tak! Spotykamy się tu o dwudziestej drugiej. A teraz chodźmy. Bo jeszcze nas zauważy i zrobi z nami to samo, co z twoim sąsiadem.
Jadzia ma rację. Lepiej nie ryzykować, bo nie wiadomo, kto to jest i co ma w głowie.
Szybkim krokiem wychodzimy z mojej działki i udajemy się do swoich mieszkań.
Z niecierpliwością czekam na wieczór. Lubię takie detektywistyczne sprawy. Wieczór nadchodzi dość szybko. Ubieram się w czarną bluzę, czarne legginsy, czarne adidasy, a na głowę wkładam czarną czapkę z daszkiem. Będąc już na mojej działce, dostaję wiadomość od Jadzi. Przeprasza mnie za to, że nie może mi pomóc, bo niespodziewanie wpadli do niej sąsiedzi z jakąś prośbą. Musi posiedzieć z nimi. Cóż… Muszę sobie poradzić sama. Całe szczęście, że kiedyś dostałam od Stasia szpadel. W końcu mogę go wykorzystać. Zanim wchodzę na posesję sąsiada, upewniam się, że nikogo nie ma. Podchodzę do miejsca przestępstwa i zaczynam kopać. Nagle słyszę jakieś kroki. Przestraszam się. Nie wiem, co mam robić. Odwrócić się czy kopać dalej, a może uciekać? Kroki stają się coraz głośniejsze, a to znaczy, że ta osoba jest coraz bliżej mnie. Chcę się odwrócić, gdy nagle czuję mocne uderzenie w głowę. Osuwam się na ziemię i mówię:
– Nie zabijaj mnie…
Nagle czuję jakieś szturchnięcia, ktoś ewidentnie próbuje się do mnie dobrać. Nie wiem skąd, ale zaczynam słyszeć jakieś głosy.
– Halina, Halina…
Czy to Pan Bóg woła mnie do swojego królestwa?
Szturchnięcia, a właściwie silne potrząsanie mną nie ustaje. Otwieram delikatnie oczy i widzę ją. Moją przyjaciółkę Jadzię.
– W końcu! Myślałam już, że umarłaś – mówi chwilę po tym, jak okazało się, że jednak żyję.
– Jak widzisz, żyję i mam się dobrze – odpowiadam.
– Cieszy mnie to, ale teraz wstawaj, bo mamy misję do wykonania – ponagla.
– Nigdzie nie idę – stwierdzam. – A w ogóle to co ty tu robisz o tej godzinie? Przecież dopiero czternasta. O ile dobrze pamiętam, miałyśmy spotkać się o dwudziestej drugiej.
– Tak, ale przyszłam zobaczyć, co u ciebie słychać. – Śmieje się.
– Widziałyśmy się już dzisiaj, więc… – macham ręką – a w sumie nie obchodzi mnie to. I przypominam, że ja nigdzie z tobą nie idę.
– Ale jak to? Co się stało? Przecież chciałaś iść polować na tego złodzieja – dziwi się Jadzia.
– Było, minęło. – Wstaję z fotela i idę w stronę okna.
– Kurde! Halina! Mów, o co ci chodzi. Obraziłaś się na mnie czy co? – Potok słów wypływa z ust Jadzi. – I w ogóle dlaczego ty spałaś chwilę przed akcją?
– Dobra, będę z tobą szczera. Miałam ciężką noc, małolaty ciągle kręciły się po naszym osiedlu. Znasz mnie i doskonale wiesz, że muszę mieć na wszystko oko, więc pilnowałam ich. Usiadłam na chwilę o tutaj – pokazuję na fotel – i tak jakoś mi się przysnęło.
– I co ci się takiego śniło, że żadna siła nie mogła cię dobudzić?
– Wyobraź sobie, że miałam proroczy sen. – Łapię się za głowę.
– Mów szybciej noo… – ponagla.
– Śniło mi się, że ty nie mogłaś iść ze mną i ja poszłam sama. To, co ci teraz powiem, będzie tragiczne, więc usiądź sobie – nakazuję. – Nie uwierzysz, ale…
– Wyduś to w końcu z siebie, a nie… dukasz jak… – Macha ręką.
– Ten złodziej mnie zaatakował! – krzyczę. – Zabił mnie czymś. Ty to rozumiesz? Śniło mi się, że nie żyję! Ja widziałam swój pogrzeb, który odbył się tydzień później. Widziałam mojego Staszka, który stał i płakał jak małe dziecko. Widziałam ciebie i innych sąsiadów, każdy był pogrążony w smutku, w żałobie.
– Halina, czy ty się dobrze czujesz? – niepokoi się Jadzia. – Ty i takie sny? Ja myślałam, że Stasiu cię zdradza z lampucerą czy coś. A tu tylko śmierć. – Wstaje z kanapy i rusza w stronę drzwi. – Idziesz czy nie?
– Nigdzie nie idę! – krzyczę. – Czy ty nie rozumiesz, że ten mój sen naprawdę był proroczy? Jeżeli pójdę, to mnie zabiją, a tego nie chcę. Widząc swój pogrzeb, zrozumiałam, że Stasiu, ten biedny Stasiu nie da sobie beze mnie rady. On to takie dziecko we mgle… On zginie w tym świecie, będąc sam jak palec.
– Czy ty czasem nie przesadzasz? Stanisław to dorosły mężczyzna, który jest inteligentny i wie, co ma robić. Da sobie radę bez ciebie, ty się o to nie martw.
– Jadźka! Czy ty chcesz się mnie pozbyć? – Uderzam się otwartą dłonią w czoło. – No tak! Teraz już wszystko wiem! Ty polujesz na mojego Stanisława! Ty chcesz mieć z nim romans! Nie wiem, jak to się stało, że wcześniej tego nie zauważyłam. – Spoglądam na nią.
– Jaki romans? O czym ty mówisz? Halina, chyba naprawdę musiałaś dostać czymś w głowę i na pewno nie był to sen – odpowiada. – Czy ty zgłupiałaś? A co najważniejsze, zapomniałaś, że ja mam męża?
– Mąż czy nie… – Macham ręką. – Najważniejsze jest to, że ja nigdzie nie idę i koniec. Jak chcesz, to możesz sama iść i być pogromcą, a w sumie pogromczynią złodzieja. Ja mojego Stasia nie zostawię za nic w świecie.
– Ty myślisz, że on będzie chciał męczyć się z tobą nawet przez całą wieczność? – pyta Jadwiga.
– Ja nie myślę, ja to doskonale wiem! Stasiu jest wpatrzony we mnie jak w święty obrazek. On świata poza mną nie widzi. I powiem ci więcej… on najchętniej spędzałby każdą wolną chwilę ze mną, ale… niestety ma bardzo mało tych wolnych chwil. – Smutnieję.
– Oj, kobieto, kobieto… Chyba za dużo seriali się naoglądałaś, ale… niech ci będzie… Skoro ty nie idziesz, to ja też nie zamierzam. Wracam do domu, a ty może połóż się i odpocznij. Jeśli miałaś tak realistyczny sen, to zapewne jesteś bardzo zmęczona.
– Ja wiem, że ty mi nie wierzysz, ale ten sen wydawał się taki prawdziwy. Tak głęboko byłam w nim zanurzona, że nawet nie słyszałam, jak weszłaś do domu.
– To zauważyłam, nawet drzwi nie zamknęłaś na klucz. Mówiłam do ciebie, a później kilka razy krzyknęłam, aby cię dobudzić, ale niestety, nie dało się. Sprawdziłam ci puls i coś tam było, ale… nie wiem, czemu od razu pomyślałam, że w jakiś cudowny sposób umarłaś. Tylko jak to byłoby możliwe, skoro puls był? – Jadzia łapie się za brodę i widać, że myśli nad czymś intensywnie.
– Ty teraz się nie zastanawiaj, tylko ciesz się, że żyję i mam się dobrze.
– Cieszę się przecież, nie widać tego po mnie czy co? – Jadźka jakoś dziwnie się krzywi, co akurat pasuje do jej nazwiska Kwaśny.
– No wybacz, ale ja jakoś tej radości nie widzę, ja coś czuję, że ty naprawdę czyhasz na tego mojego Stanisława. Co, już doktorek ci się znudził?
– Jaki doktorek? Halina, o czym ty do mnie rozmawiasz, ja się ciebie pytam. – Wytrzeszcza oczy jak jakiś kot wypróżniający się na pustyni.
– No ten dentysta pożal się Boże Tadeusz, którego nazwiska nie znam – odpowiadam jednym tchem. – Nie patrz tak na mnie. Co, może teraz będziesz udawała, że nie wiesz, o kogo chodzi? – pytam, nie dopuszczając jej do słowa. – To ja ci szybko wyjaśnię, moja droga… – Staję przed nią i zakładam ręce na biodrach. – Chodzi o tego faceta, który wstawił ci wybitą jedynkę. Może teraz już kojarzysz?
– Halina, Halina… nie rób ze mnie wariatki, dobrze? Wiem, o kogo ci chodzi, i zapewniam cię, że mnie z Tadeuszem nic nie łączy. Oczywiście oprócz tego, że jest moim lekarzem. A teraz skończmy tę rozmowę, bo jeszcze ona za daleko zajdzie. Jednak nie idę do domu, przypomniało mi się, że dzisiaj miałam iść do galerii, może zechcesz wybrać się ze mną?
– A po co? Znowu chcesz kupić sobie jakieś ubrania?
– Nie, tym razem idę zobaczyć, a w sumie posłuchać, jak piosenkarze amatorzy z naszego klubu wokalnego będą śpiewali. To idziesz czy nie?
– Amatorzy? – dziwię się. – Przecież tam nawet mysz z kulawą nogą nie przyjdzie, a co dopiero jakiś człowiek. O przepraszam – zatykam usta dłonią – pewnie będziesz ty jako wierny słuchacz, ten, co śpiewa, i ekipa od nagłośnienia. – Śmieję się.
– Ja nie wiem, co się z tobą stało, ale po tym niby-proroczym śnie zrobiłaś się jakaś dziwna… Jak żmija jadowita normalnie. – Macha ręką.
– Bo ja tu jeszcze w myślach mam życie wieczne, a ty mi tu już o stypie gadasz… – denerwuję się.
– Jakiej stypie? Halina, co ty bredzisz? Ty piłaś coś przed snem? – pyta. – Ja chcę, abyś poszła ze mną i posłuchała, jak nasze znajome śpiewają, a nie…
– Nic nie piłam i wypraszam sobie! To, że raz się zdarzyło, to… było dawno i nieprawda.
– Nieprawda? – Wybucha śmiechem. – A kto pomylił numer telefonu i zamiast do tego niby-kochanego męża zadzwonił do księdza?
– Dobra… chodźmy już na te śpiewy. Oby mi tylko uszy nie odpadły od tego fałszu – mówię, udając się w stronę drzwi. – Idziesz czy nie? Bo jak się rozmyślę…
– Idę, no jasne, że idę… – Kręci głową.
Droga do galerii o dość dziwnej nazwie Galeria Szalonych Zakupów dłuży mi się strasznie. Mówi się, że jak się z kimś rozmawia, to czas jakoś szybciej leci, ale w tym przypadku jest inaczej, a konkretniej: zupełnie odwrotnie. Jadźka ciągle gada o ubraniach, a właściwie o tym, w czym ją pochować, jak już umrze. Nie wiem, po co mi taka wiedza, bo takich informacji powinna udzielać swojemu mężowi, a nie mnie. Co ja tam biedna mogę zrobić? No nic! Idę obok niej i staram się słuchać, co mówi. Całe szczęście, że po jakimś czasie, jak dla mnie zbyt długim, docieramy na miejsce.
Galeria Szalonych Zakupów to dość mały budynek. Znajduje się w niej może dwadzieścia sklepów – od odzieżowych, przez kosmetyczne, po spożywcze. Według mnie nie ma w czym wybierać. Ja się nie lubuję w takich markach, krojach czy kolorach, które można niby podziwiać na jakichś sztucznych ludziach postawionych w witrynie sklepowej. Też mi coś! Postawią jakąś złotą czy czarną postać, ubiorą w jakiś fatałaszek i ludzie myślą, że to fajne.
– Jadźka, zobacz na to. – Wskazuję palcem na złoty manekin ubrany w sukienkę na ramiączkach, sięgającą do kostek.
– Halinka, ale ty masz gust! – Klepie mnie po ramieniu i podchodzi, aby z bliska przyjrzeć się sukience. – Powiem ci, że całkiem w moim stylu – chwali, nie odwracając wzroku od tego fatałaszka.
– Ależ oczywiście, że ja mam gust. Wystarczy spojrzeć na mnie. – Staję obok niej, zakładając ramiona na piersiach. – A to coś pokazuję po to, by uświadomić ci, że w tym miejscu znajdują się rzeczy dla osób pozbawionych zmysłu, który zwie się smakiem mody.
– Co się robi? Jak się robi? – dziwi się i w końcu patrzy na mnie. – Co ty do mnie mówisz? Jaki zmysł? – Potok pytań leci z jej ust.
– Oj, Jadwiga! – unoszę lekko głos. – Chodzi mi o ten gust przecież, a powiedziałam tak, bo chciałam, aby to brzmiało jakoś bardziej… jakoś tak mądrzej no! – wyjaśniam.
– To ja może powiem tak…
Milknie na chwilę.
– O gustach się nie dyskutuje. A teraz chodź, bo zaczynają śpiewać. – Ciągnie mnie za rękę.
– Co ty dzisiaj taka dziwna jesteś? – pytam. – Ja tylko mówię, że nie na każdego ta sukienka będzie pasowała. Sama widzisz, że ten manekin, a w sumie manekinowa, bo to kobieta, jest szczupła, więc… idąc za normalnym i racjonalnym tokiem rozumowania grubsza osoba, nie mówiąc już opasła jak świnia, będzie wyglądała zupełnie inaczej niż to, co przed chwilą widziałyśmy – tłumaczę, idąc w stronę sceny.
– Weź nie obrażaj osób chorych i z nadwagą, dobrze? – zwraca mi uwagę. – Nie wszyscy mogą wyglądać tak idealnie jak rzekomo ty. A tak w ogóle to ja nie wiem, co się z tobą dzieje dzisiaj… Nigdy nie byłaś miła, ale po tym twoim śnie to chyba… jakiś diabeł cię opętał.
– Dobra… Jadźka, skończmy już rozmowę, która w ogóle do niczego nie prowadzi. Chodźmy pod scenę, skoro tak bardzo chcesz posłuchać, jak ci ludzie fałszują. – Teraz to ja łapię ją za rękę i próbuję dopchać się na honorowe miejsce.
Witam państwa serdecznie! Cieszę się, że jest państwa tak dużo! Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy, a jak państwo wiedzą… jest to nasz pierwszy konkurs Młodych Amatorów i nie… nie chodzi tu o wiek. Tu chodzi o coś zupełnie innego! Chyba przyznają mi państwo rację, że młodość to też wigor, spryt, dobre samopoczucie i mnóstwo radości z życia, prawda?
Stoję i słucham, co ten mężczyzna mówi, i poniekąd się z nim zgadzam. Swój wiek miałam, ale czułam się tak dobrze, że czasami wydawało mi się, iż wciąż mam te czterdzieści lat i mogę wszystko, albo nawet i jeszcze więcej. Moje marzenia o powrocie do tego wspaniałego wieku przerywa szturchanie Jadwigi. Ocykam się dość szybko i pytam:
– Co ty tak potrząsasz mną, jakbym była mięsem w galarecie?!
Muszę krzyczeć jej do ucha, bo już nie da się mówić normalnie. A to wszystko przez krzyki widowni.
– Zobacz! – Wskazuje palcem na scenę. – Nasza sprzątaczka, Agnieszka.
– O matko! I po co ona tam się pcha? – pytam właściwie sama nie wiem, kogo i w jakim celu.
Przecież te piski są nie do wytrzymania.
Najchętniej bym wróciła do domu, ale nie mogę tego zrobić Janince.
Spoglądam na scenę, na której stoi ta cała Agnieszka Kopeć. Szukam w pamięci, co tam mam o niej zapisane w telefonie. Oczywiście mogę pójść na łatwiznę i wyjąć komórkę z torebki, by sprawdzić. Zajęłoby mi to o wiele mniej czasu niż zastanawianie się, jakie informacje o tej osobie zdążyłam zgromadzić. Ale nie chcę, aby ktoś popchnął mnie przez przypadek, bo wtedy mogłabym upuścić aparat i byłaby tragedia, i to wielka!
O, już wiem! – przypominam sobie nagle.
Agnieszka Kopeć jest nową sprzątaczką, która niby dobrze wykonuje swoją prace, tak przynajmniej twierdzą inni mieszkańcy osiedla, lecz ja mam do niej wiele zastrzeżeń.
Jakiś czas temu, zaraz po tym, jak posprzątała mój blok, postanowiłam sprawdzić, jak wykonuje obowiązki służbowe. Przygotowałam się do tego bardzo starannie. Wzięłam dużą kartkę, na której wypisałam hasła takie jak: mycie podłogi, mycie lamperii, mycie parapetów, mycie okien, mycie balustrady, mycie drzwi wejściowych i od piwnicy, wyrzucenie ulotek, które leżą na skrzynkach pocztowych, i wiele, wiele innych ważnych rzeczy.
Miało to na celu szczegółowe sprawdzenie, czy to, za co ja płacę, jest… warte swojej ceny. Tak, tak! Ja płacę i to nie żadna pomyłka. Co prawda to nie ja ją zatrudniam, tylko nasza spółdzielnia, ale w końcu w opłatach za mieszkanie jest zaznaczone, że płacimy za usługę sprzątania. Więc… mam prawo wtrącać się w to, jak osoba odpowiedzialna za czystość wykonuje swoją robotę.
No i wzięłam teczkę, na nią położyłam tę kartkę z wyszczególnionymi rzeczami, które należy wyczyścić, rzecz jasna, zabrałam również długopis i wyszłam z domu. Najpierw planowałam przelecieć najbliższe bloki, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego, bo sprawdzenie mojego bloku, w którym są trzy klatki, cztery piętra, po dwa mieszkania na każdym, zajęło mi dobre dwie godziny. Ale dzięki poświęconemu, oczywiście cennemu, czasowi mogłam śmiało stwierdzić, że są pewne niedociągnięcia.
Oczywiście wszystko zgłosiłam Karolowi, mężowi Jadzi. W końcu on jest prezesem naszej spółdzielni i powinien wiedzieć takie rzeczy. Porządek to rzecz święta!
I wracając do tej Agnieszki, która teraz stoi na scenie z mikrofonem i śpiewa piosenkę, w sumie nie wiem jaką, to… aż dziwnie mi się robi. Najpierw widzę kobietę z mopem w dłoni, a teraz z mikrofonem. Jakoś to wszystko mi się nie łączy ze sobą, ale co ja tam się znam. Widocznie teraz taka moda, aby co godzinę trzymać co innego w dłoniach.
Spoglądam na Jadzię, która kiwa się na boki i coś podśpiewuje.
Dziwi mnie to, jak może jej się coś takiego podobać! W sumie nie tylko jej, ale również całej reszcie!
– Skąd ty znasz tę piosenkę? – krzyczę jej do ucha.
– Z radia! A ty jej nie znasz? – dziwi się.
– Jakoś nie… Widocznie innego radia słuchamy – stwierdzam i już o nic więcej nie pytam.
Po tej całej Agnieszce Kopeć, naszej sprzątaczce, a nie żadnej piosenkarce, występują jeszcze trzy osoby, których nie znam z imienia i nazwiska, lecz kojarzę z twarzy. Co prawda pan organizator przedstawiał na początku te osoby, ale głupio mi było wyjąć telefon, by zapisać te informacje i zrobić zdjęcie. A taką miałam okazję, tylko ze strachu z niej nie skorzystałam! W końcu nikt by mnie o nic nie podejrzewał, bo dużo osób pstrykało fotki. Ale bym miała piękną kolekcję z ważnymi informacjami i zdjęciami rzecz jasna.
Rozmarzam się…
– Co ty taka dziwna byłaś na tych śpiewach? Nie podobało ci się? – pyta Jadzia, gdy odchodzimy nieco dalej od sceny.
– Myślałam, że będą lepiej śpiewali, a przez to mnie tylko uszy bolą. – Wzruszam ramionami. – Oni będą jeszcze śpiewali?
– Teraz jest przerwa. Jak ty słuchałaś? Przecież na samym początku mówili, że co cztery występy będzie krótka przerwa, podczas której ktoś będzie chodził i zbierał opinie o wykonawcach – tłumaczy.
– Czyli co ja będę miała robić, jak ktoś do mnie podejdzie? – dopytuję się, nie wiedząc, o co chodzi.
– Jak to co? Powiesz, co sądzisz o tych występach – odpowiada zdziwiona.
– To niech lepiej omijają mnie szerokim łukiem. Bo ja im nic miłego nie powiem… Co najwyżej mogę poinformować, że żadna z osób, nawet te, które jeszcze nie śpiewały, nie nadaje się na piosenkarkę.
– Halinciu, ale to amatorzy są. Tu właśnie chodzi o to, aby nie umieć śpiewać, ale starać się robić to z całych sił. – Uśmiecha się jakoś tak sztucznie.
– Ty wiesz swoje, ja wiem swoje. – Macham ręką. – Kto mądry wystawia się na takie pośmiewisko? Ale nie odpowiadaj… sama to zrobię. Każdy głupi!
Już mam poinformować moją koleżankę, że wracam do domu, gdy nagle przede mną wyrasta… ktoś… dziennikarz? Sama nie wiem, kim on jest, ale… to mężczyzna z czymś w dłoni, jakimiś kartkami chyba, mikrofonem i niestety kamerą. To znaczy on nie miał kamery, ale za nim szedł ktoś inny i to ten drugi trzymał kamerę.
– Dzień dobry, droga pani – mówi facet z mikrofonem – jest nam niezmiernie miło, że postanowiła pani spędzić popołudnie tu z nami na konkursie Młodych Amatorów – oznajmia z uśmiechem na twarzy. – Czy zdradzi nam pani swoje imię?
– Imię? – pytam zaskoczona. – Panie drogi! Ja to nawet nazwisko mam, a nie tylko imię. I w ogóle to dziwię się, że mnie pan nie zna. Nazywam się Halina Marchwicka z domu Konfitura. Czy taki dobry ten dzień, to ja nie wiem. A to, że postanowiłam tu przyjść, to za dużo powiedziane… to ona – wskazuję na Jadźkę stojącą nieco dalej i rozmawiającą z jakimś człowiekiem – to właśnie ta kobieta wyciągnęła mnie z domu – mówię, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że to wszystko leci na żywo w lokalnej telewizji.
– Niech mi pani wybaczy, ale nie sposób znać wszystkich osób. – Uśmiecha się. – Wracając do tematu… Mimo wszystko mam wielką nadzieję, że bawi się pani dobrze. – Podsuwa mi mikrofon pod usta.
– Panie, jak można bawić się dobrze przy takim czymś? – Spoglądam na niego.
– Nie bardzo rozumiem… – Widać zdziwienie na jego twarzy. – Czy to ma znaczyć, że nie podobały się pani występy tych czterech amatorów śpiewania?
– Jak to pan powiedział? Śpiewy? – Śmieję się. – To przecież jakieś stękanie do mikrofonu było, a nie śpiew. Fałsz okropny, zły dobór piosenek do tonacji głosu. Panie drogi, tego słuchać się nie dało i ja jestem tu z przymusu, a nie z przyjemności. A powiem panu coś jeszcze… idź pan do lekarza, a konkretniej to do laryngologa. Wiesz pan, to taki specjalista od słuchu i nie tylko…
– Nie bardzo rozumiem… – powtarza dziennikarz, reporter czy kto to tam jest. – Po co mam iść do laryngologa? I co to ma wspólnego z dzisiejszą imprezą?
– Po to, aby on sprawdził, czy masz pan coś ze słuchem. I nie wiem, czy czasami nie trzeba o psychiatrę albo psychologa zahaczyć, bo skoro pan tak dobrze bawił się na tym czymś, to może jakieś zaburzenia w głowie są, co? – Spoglądam na niego.
– Pani Halinko, ja tylko przypominam, że nasi wykonawcy są amatorami, a to oznacza, że nie muszą umieć śpiewać. Dodam jeszcze, że pani również może wziąć udział i stanąć na scenie. Fajne jest to, że każdy może wybrać sobie piosenkę, więc będzie pani miała pełne pole do popisu. Dodatkowo, jeżeli się pani zgodzi, to pokaże pani swój głos jak i może nauczy pani całą resztę, jak śpiewać.
– Ja? Tu z nimi? Pan chyba śmieszny jest! – unoszę nieco głos. – A teraz pytanie z mojej strony… za ile? Bo to chyba ważne jest, prawda?
– Pani Halinko kochana, występy są za darmo. To znaczy główną nagrodą jest bon na kwotę stu złotych do drogerii, która znajduje się w tej galerii. A pozostałe osoby otrzymają nagrody pocieszenia w formie gadżetów – odpowiada spokojnym głosem.
– Teraz to chyba pan zażartował! – Patrzę na niego znacząco. – Czy naprawdę pan uważa, że ja, Halina Marchwicka z domu Konfitura, będę miała stanąć na tamtej scenie – pokazuję palcem – z tymi wszystkimi ludźmi, jak to pan nazywasz, wokalistami? I to w dodatku za darmo? Bo tego bonu za psi pieniądz ani gadżetów, które można sobie w… nie będę mówiła, w co wsadzić, to ja nie potrzebuję. Ja jestem zbyt cenioną i cenną kobietą. Jak nie drogocenną!
– Wszystko rozumiem, pani Halinko, w takim razie nie zabieram więcej czasu… – mówi, wciąż się uśmiechając. – Dziękuję za nietypową rozmowę i mimo wszystko życzę miłego dnia.
W końcu opuszcza mnie ten… ten wampir energetyczny.
O matko, jak on mnie zdenerwował! Przez chwilę myślę, że zawału przez niego dostanę! Serce zaczyna mi łomotać, ręce się trzęsą…
Ja nie wiem, naprawdę nie wiem, jak on mógł zaproponować mi wyjście na scenę z tymi amatorami.
Czy on nie zauważył, że ja jestem całkiem inna niż tamci ludzie?
Moim zdaniem wystarczy na mnie spojrzeć. Ja to elegancka, niestety, starsza, ale zawsze pani. Z nietuzinkową urodą, chociaż mój Stasiek mówi, że moja uroda jest nienachalna. Nie wiem, skąd on zna takie słowa, ale dla mnie to radość, bo zapewne ma na myśli, że jestem taka piękna. Oj, ten mój Stanisław… on jest taki we mnie zakochany, normalnie jak nastolatek.
No ale wracając do tej sceny…
Ja wiem, że mogę zmusić się i wyjść…
Śpiewać potrafię, i to naprawdę ładnie.
Często śpiewam podczas gotowania obiadu albo brania prysznica.
– Halina, a co ty tak stoisz jak słup soli? Gapisz się w jedno miejsce jak jakaś sroka w gnat… – Słyszę nagle głos Jadzi.
– A tak zamyśliłam się.
– Ty bez powodu to chyba nie myślisz, co?
– Jadźka, nie obrażaj mnie… Przed chwilą jakiemuś facetowi udzieliłam wywiadu – mówię dumna z siebie.
– Komu? – dziwi się.
– A skąd ja mogę wiedzieć? – Wzruszam ramionami. – Nie przedstawił się i co najgorsze, on mnie nie znał.
– Niby skąd miał cię znać?
– A skąd ja mogę wiedzieć? – powtarzam. – Mnie wszyscy znają na osiedlu, policja również mnie zna, więc i ten nieznajomy mężczyzna powinien mnie znać.
– A ty masz świadomość, że to tak nie działa? A w ogóle powiedz mi, skąd się wziął ten reporter i jak on wyglądał? – zapytała.
– No jak to jak? – dziwię się. – Normalnie… chłop z kartkami, mikrofonem i obok niego drugi chłop z kamerą – wyjaśniam i zaczynam się rozglądać, czy go czasami, oczywiście przypadkowo, nie ma w zasięgu mojego wzroku.
– Co ty się tak rozglądasz? Boisz się czegoś?
– Jadźka! Niby czego ja mam się bać? Znasz mnie doskonale i wiesz, że ja nigdy niczego się nie bałam. Ja jestem odważna! – wyznaję zupełnie szczerze. – A rozglądam się, bo szukam tego faceta. O! Tam jest! – Pokazuję jej palcem.
– I ty naprawdę nie wiesz, kto to jest? – dopytuje się moja koleżanka.
– Nie wiem. A czy to jakiś grzech czegoś nie wiedzieć?
– No Halina, błagam cię! – Jadzia wznosi wzrok do sufitu. – Przecież to jest reporter czy dziennikarz, nie wiem, jak to się nazywa, ale on pracuje w lokalnej telewizji. Dziwię się, że ty tego nie wiesz… przecież ty jesteś nieomylna i wszechwiedząca.
– Jak to dziennikarz? – dociekam.
– No… normalnie i ty lepiej módl się, aby tego wywiadu z tobą nie transmitowali na żywo, bo… – Macha ręką.
– Co bo? Mów! – nalegam.
– Bo znając ciebie, to same głupoty mówiłaś!
– Nie mówiłam głupot, tylko wyraziłam swoje zdanie na temat tej całej imprezy. – Wzruszam ramionami.
– I tego właśnie się obawiam… Zostajemy jeszcze posłuchać czy wracamy do domu?
– W końcu! Myślałam, że już o to nie zapytasz.
– Przecież widzę, jak się męczysz… żebym wiedziała wcześniej, tobym w ogóle nie ciągnęła cię w tę stronę.
W końcu wychodzimy z tego okropnego miejsca.
Nie dość, że sklepów jak na lekarstwo, to w dodatku tylu ludzi, że człowiek ma wrażenie, że ciągle ktoś na nim siedzi.
Nie dla mnie takie imprezy.
Co prawda lubię się bawić, ale jakoś w mniejszym gronie.
Droga do domu mija mi o wiele szybciej niż do celu. Wszystko to może za sprawą tego, że do galerii iść nie chciałam, a wracając, gnam ile sił w nogach, by znaleźć się na moim ukochanym osiedlu.
Przy klatce Jadzi żegnam się z nią i idę w stronę swojego bloku.
– Pani Halinko, gratuluję odwagi! – Słyszę głos mojej sąsiadki z parteru, co nazywa się Klaudia Nowak, ale po mężu dodała sobie jego nazwisko i teraz też jest Nowak-Gwóźdź.
Swoją drogą… ja nie wiem, skąd się biorą te nazwiska. Gwóźdź, też mi coś… Ciekawe, czy ktoś nazywa się Młotek, Szpadel, Ściana albo Obraz. Ja rozumiem moje nazwisko Marchwicka, nie mylić z Martwicka, bo ja nie jestem osobą, która się ciągle martwi. W ogóle ja nie wiem, czy istnieje taki ktoś z nazwiskiem kojarzącym się niezbyt dobrze. A jak istnieje jakiś Martwicki, to zapewne musi być bardzo smutnym człowiekiem bez przyjaciół.
Ale wracając do naszych nazwisk, to Stasiek mi mówił, że od dziecka jadł, ba, wprost uwielbiał jeść marchew, więc może i jego tatuś, a nawet i jego ojciec, to znaczy dziadek Staśka, też lubili to warzywo. Tak! Zapewne tak właśnie jest! Nazwiska dostawało się takie, jakie było czyjeś hobby.
Rodzina mojego męża od wieków lubiła marchew, więc wybrali sobie nazwisko Marchwiccy. Jeżeli zaś chodzi o moją rodzinę, to prapradziadkowie mieli sad i z owoców, które się w nim znajdowały, robili różne przetwory, dlatego też na nazwisko muszą mieć Konfitura.
– Bardzo zdziwiłam się, gdy zobaczyłam panią w telewizji – mówi młoda sąsiadka, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia o tym, skąd się biorą nazwiska.
– Nie rozumiem… gdzie mnie pani widziała?
– Chodzi o pani wywiad w lokalnej telewizji. Nie sądziłam, że pani taka odważna jest – chwali z uśmiechem na twarzy.
– Aaaa, o to chodzi – macham ręką – już zupełnie o tym zapomniałam.
Udaję, że to nic takiego, ale w głębi duszy mam nadzieję, że ten wywiad zrobi sensację na osiedlu.
– Niech pani nie będzie taka skromna. Chyba nie ma osoby, która odważyłaby się wyrazić swoje zdanie, i to w programie na żywo.
– Wie pani… ja się niczego nie boję. A mówienie prawdy to mój obowiązek. Niech pani sama powie, kto jak nie ja? Przecież gdyby zapytali Jadźkę o opinię, to ona by zachwalała te śpiewy, zupełnie nie wiem po co. Wydaje mi się, że inni również woleliby skłamać, niż przyznać się, że takie wyjście na scenę, gdy się nie ma talentu wokalnego, to… naprawdę porażka, wprost splamienie nazwiska, ujma na honorze – tłumaczę.
– Tak, tak… ja wszystko rozumiem. Mimo wszystko gratuluję serdecznie odwagi i do widzenia – dodaje młoda kobieta.
Dziwię się, że tak szybko zakończyła ze mną rozmowę. Widocznie jest taka sama jak wszyscy. Woli kłamać w żywe oczy, niż powiedzieć to, co naprawdę myśli.
Ogólnie to ja nie lubię tej Klaudii Nowak-Gwóźdź, powód jest tylko jeden i nazywa się Jagoda Kaczor, zwana przeze mnie Ladacznicą, która zamawia Bóg wie co z Bóg wie jakich stron przeznaczonych dla osób pełnoletnich. One dwie się przyjaźnią, więc to rozumie się samo przez się.
Ale… myślę sobie, że skoro ta cała Klaudia oglądała wywiad ze mną, to znak, że trzeba wysilić się na uśmiech i chociaż przez chwilę być miłą. Czytałam gdzieś, że właśnie celebryci tak robią i w sumie takie szczerzenie się, oczywiście sztuczne, jest na porządku dziennym. Ja zupełnie tego nie rozumiem, bo jak naprawdę coś mi nie pasuje, to przecież nie będę udawała, że jestem zachwycona, ale skoro już jedną nogą jestem w kręgach tych sławnych… No dobra… jednym palcem albo może dopiero małym paznokciem… to muszę na chwilę zmienić swoje podejście.
Dumna z siebie i z tego, że chociaż jedna osoba mnie widziała w telewizji, wchodzę na klatkę schodową. Mam nadzieję, że sąsiedzi będą czekali na mnie z gratulacjami. Zawodzę się na nich i to bardzo, bo nic się takiego nie wydarza. Będąc już na swoim piętrze, wchodzę do mieszkania i postanawiam, że będę czekała na moich sąsiadów we własnych czterech kątach. Przecież ktoś musiał oglądać dzisiaj telewizję. Nie jest to możliwe, aby tylko jedna osoba widziała wywiad ze mną.
Idę do kuchni zrobić sobie kawę i stwierdzam, że włączę telewizję, oczywiście lokalną, być może będą pokazywali powtórkę tego wydania, w którym był mój wywiad.
Dwie godziny siedzę i nic… zupełnie nic nie pokazują. To znaczy pokazują jakieś głupoty, ale tego, co najważniejsze, czyli wywiadu ze mną – nie. Jestem bardzo smutna, żeby nie powiedzieć: załamana.
Miałam być gwiazdą osiedla. Mieli co pół godziny pokazywać wywiad ze mną. Wszyscy sąsiedzi mieli gratulować mi odwagi. Mieli przychodzić do mnie z jakimiś małymi podarunkami w podziękowaniu za szczerość w programie na żywo. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze…
Ludzie to jednak… naród niewdzięczny. Ale im się oczy otworzą, jak mnie się zamkną. I tyle mam do powiedzenia w tym temacie!
Nagle do domu jak oparzony wpada Stasiek i krzyczy:
– Halinko moja, to ty żyjesz?!
Spoglądam na niego dziwnym wzrokiem i pytam:
– A czemu miałabym nie żyć?
– Tego to ja nie wiem, ale Karol mówił, że ty podobno i tu cytuję „błąkasz się po niebieskiej krainie i czekasz, aż się komuś noga powinie”. Pytałem go, o co chodzi, to powiedział, że usłyszał rozmowę Jadzi z kimś, ale nie wie z kim, bo gadała przez telefon.
– Stasiek, czy ty we wszystko wierzysz Karolowi? – Kręcę głową z bezsilności. – Przecież jak już by taki przypadek się stał, to znaczy wielka tragedia, i bym opuściła, tylko duchem oczywiście, ten padół pełen łez, toby ksiądz do ciebie dzwonił albo policjant. – Podchodzę do niego i głaszczę go po policzku. – Ale cieszę się, że ty się tak o mnie martwisz i tak bardzo mnie kochasz. Wiesz, mężu mój, Stanisławie… ja widzę, że ty chyba za mną byś w ogień wskoczył. Co ja mówię chyba! Ja jestem o tym przekonana! – zawołałam z uśmiechem.
– Halina, to kwestia sporna. Ale skoro żyjesz i żarty się ciebie trzymają, to ja idę dalej do pracy.
– Stasiu mój – zatrzymuję go – zostawisz swoją Halinkę samą w domu? – Mrugam, bo widziałam, że tak robią w filmach romantycznych.
– Jak by ci to powiedzieć… Lubię mieć pieniądze i lubię spotkania ze znajomymi, a te dwie rzeczy mogę połączyć, będąc w pracy.
– Dobrze, już dobrze, mój kochany. Ale powiedz mi, co ta Jadźka przez telefon opowiadała, skoro Karol pomyślał, że stało się coś takiego okropnego – dociekam.
– On w sumie wszedł do pokoju w trakcie rozmowy, ale znowu zacytuję: „Halina siedziała bez ruchu na fotelu. Nie reagowała na moje krzyki, mówię tak sama do siebie: »Jak nic, mamy trupa«”, gdy to usłyszał, od razu wyszedł z pokoju, by mnie o tym poinformować.
– A to franca jedna! Rozsiewa plotki po osiedlu… A ty oczywiście uwierzyłeś we wszystko, tak? Jesteś taki… taki… taki nierozgarnięty! Przecież mogłeś zapytać Karola, czy Jadźka płakała.
– A co ty tak nagle humor zmieniłaś? – dziwi się. – Może i mogłem zapytać, ale tego nie zrobiłem. Wolałem sam pojawić się w domu, by na własne oczy zobaczyć, czy to prawda. A teraz nie mam czasu na rozmowę, wychodzę.
Znów zostaję sama w mieszkaniu. Wciąż nikt z sąsiadów nie przychodzi z gratulacjami, jestem coraz bardziej zawiedziona. Teraz w dodatku jestem bardzo wkurzona, i to na Jadzię za to, że opowiada ludziom takie głupoty. Niewiele myśląc, wybieram jej numer telefonu. Odbiera po dłuższej chwili.
– Co się wydarzyło, Halinko, że dzwonisz? Przecież widziałyśmy się niedawno.
– A czy coś musi się stać, abym zadzwoniła do koleżanki? – pytam, ale mój głos nie brzmi miło.
– Ależ oczywiście, że nie.
– Tym razem masz rację, bo stało się coś…
– A co takiego? – interesuje się od razu, pewnie myśli, że dzwonię z jakąś nową plotką, którą mogłaby dalej rozpowiadać.
– To się stało, że opowiadasz bajki jakimś obcym ludziom – wypalam wprost.
– Co ja mówię i komu?
– Nie wiem komu, ale opowiadasz, że ja nie żyję. Przed chwilą Stasiek wpadł do domu z taką informacją.
– O matko! Kto takie głupoty rozpowiada?
– Jak to kto? Twój mąż! – burczę.
– Karol? Ale jak to Karol? Halina, nie gadaj głupot! – krzyczy do słuchawki.
– Karol, Karol… Niby podsłuchał twoją rozmowę, w której ty mówiłaś, że ja nie żyję – wyjaśniam wzburzona.
– Halinko, to nie tak. Co prawda gadałam przez telefon z Tadeuszem i opowiedziałam mu o tym, że przestraszyłam się, że nie żyjesz. Wiesz… mówiłam mu o twoim śnie i o tym, że nie słyszałaś, jak cię wołałam, bo tak mocno spałaś.
– Tadeusz, powiadasz… – podłapuję temat – czyli jednak masz z nim romans?
– Jaki romans? Opanuj się, kobieto! Mnie romanse nie w głowie i kto jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć. Tadeusz dzwonił, aby zapytać, czy wszystko dobrze z moim zębem.
– Od kiedy to dentysta dzwoni do swoich pacjentów? – dziwię się.
– Nie będę odpowiadała na twoje głupie pytania… A tymczasem muszę kończyć, bo jak rozumiem, nie masz nic więcej mi do powiedzenia.
– Nie mam – odpowiadam i rozłączam się.
Nie wiem czemu, ale rozmawiając z Jadźką, stałam na środku pokoju, więc teraz postanawiam pójść w stronę kuchni. Wyjrzę przez okno. Może będzie się działo coś ciekawego.
I faktycznie…
Dzieje się, i to dużo. Pod nasz blok podjeżdża czerwony samochód ze znaczkiem składającym się z trzech albo czterech kółek, nie bardzo widzę z góry. Niestety, nie znam się na markach samochodów, mój Stasiek to od razu by wiedział, co to jest. Wysiada z niego Jagoda, czyli Ladacznica, i jakiś mężczyzna bez włosów, w czarnej koszulce opinającej jego mięśnie i czarnych okularach. Nie mam pojęcia, kto to może być, ale oczywiście muszę się dowiedzieć.
Co więc począć?
Mam na to niezawodny sposób! Nigdy nie wyrzucam całego worka śmieci, zawsze sobie zostawiam coś, gdyby zaszła nagła potrzeba. To zupełnie tak jak teraz… Bo przecież gdybym wszystko wyrzuciła wczoraj, to dzisiaj nie miałabym powodu, aby wyjść z domu i dowiedzieć się, kim jest mężczyzna, z którym przyjechała moja sąsiadka. Biorę zatem tę reklamóweczkę ze śmieciami i wychodzę na klatkę.
– Dzień dobry, pani Halinko – mówi z uśmiechem Ladacznica.
– Dobry – mruczę – a ten to kto? – Wskazuję palcem na dość wysokiego mężczyznę.
Stojąc obok niego, wydaję się sobie malutka jak Calineczka.
– Dzień dobry miłej pani. – Wyciąga dłoń w moja stronę. – Jestem Damian Kaczor.
– Dobry, dobry. Tylko bez ręki mi tu, bo chyba widzi, że niosę odpadki komunalne do kontenera – mówię i od razu zadaję pytanie. – Co, mąż tej oto? – Wskazuję na Jagodę.
– Nie, droga pani. Jestem bratem Jagódki. Wiem, że może nie widać podobieństwa, ale proszę mi wierzyć, że tak właśnie jest – odpowiada niby-brat, chociaż mam wątpliwości.
– A niech mi się okaże, że to jeden z klientów, to popamiętasz mnie – zapewniam, patrząc sąsiadce w oczy i grożąc palcem.
– Pani Halino… – odzywa się Jagoda.
– Dobra, ja nie mam teraz czasu na jakieś pogaduszki z sąsiadami – oznajmiam, schodząc po schodach. – Tylko żeby mi było cicho i grzecznie! – rzucam na odchodne.
Idąc w stronę śmietnika, stwierdzam, że coś mi tu śmierdzi. Oczywiście nie mam na myśli reklamówki z odpadkami, a ci młodzi też chyba cały flakon perfum na siebie wylali. Bardziej chodzi mi o to kłamstwo, że ten mężczyzna to niby-brat. Oj, nie jestem tego taka pewna. Muszę im się uważnie przyglądać, bo coś czuję, że niedługo odkryję prawdziwą tożsamość tego… Damiana.
– Kogo to moje piękne oczy widzą – mówię na widok Krystiana Adamskiego.
– Dzień dobry, pani Halino – odpowiada i z tego, co zauważam, również idzie w stronę śmietnika.
– Co już nauczyliśmy się segregować śmieci? – pytam, widząc dwa worki.
W jednym chyba są butelki plastikowe, a w drugim śmieci mieszane.
– Jak widać. – Pokazuje worki, które ma w ręce.
– To masz pan wielkie szczęście. Cieszę się, że zamknięcie w śmietniku i wezwanie policji pomogło. Tylko pamiętaj pan… żeby mi to było ostatni raz, bo jak się coś takiego powtórzy, to zamknę na całą noc i nikomu nie dam pana wypuścić z tej wiaty śmietnikowej. – Grożę palcem.
– Nie ma się o co martwić, pani Halino. Tamta nauczka wystarczy.
Wrzuca śmieci do odpowiedniego kontenera, żegna się grzecznie i udaje się w stronę swojej klatki.
– Panie, panie! – wołam za nim. – Poczekaj pan chwilę, mam pytanie.
Krystian otwiera drzwi od swojej klatki i czeka, aż pojawię się obok niego.
– Słucham? – pyta.
– Widziałam, że kiedyś rozmawiał pan z Jagodą Kaczor, tą, co mieszka u mnie w klatce.
– A, tak… to była taka zwykła sąsiedzka rozmowa. A czemu pani pyta właśnie o nią? – interesuje się.
– A znasz ją pan w ogóle? Ale tak inaczej niż jako sąsiadkę?
– Nie bardzo rozumiem, o co pani chodzi, ale… tak naprawdę to ja wiem tylko, gdzie mieszka, to znaczy w której klatce i jak się nazywa. Nic poza tym o niej nie wiem. Nie mam pojęcia nawet, na którym piętrze mieszka.
– Dobra, to nie było pytania… Uznajmy, że się nie widzieliśmy tu pod klatką i o nikim nie rozmawialiśmy, zrozumiano? – Spoglądam na niego porozumiewawczo.
– Tak, oczywiście, pani Halino. Przepraszam, ale muszę już iść.
Jestem przekonana, że się mnie przestraszył. I bardzo dobrze! Niech się boją, przynajmniej będą mieli większy szacunek do mnie.
Tylko… dlaczego nadal nikt mnie nie zaczepia? Tak bardzo czekam na jakieś gratulacje, a tu cisza. Czy naprawdę nikt nie oglądał dzisiaj telewizji regionalnej?
Cóż, pora powolnym krokiem iść w stronę mieszkania.
Drzwi nie zamykałam, wiem, że nikt nie odważy się wejść. Ludzie się mnie boją i ja to czuję.
– Stanisław? – dziwię się, wchodząc do pokoju. – A co ty tu robisz? Przecież sam mówiłeś, że idziesz do pracy. Może nie powiedziałeś tego wprost, ale właśnie o to chodziło.
– Halina, co ty najlepszego zrobiłaś? Koledzy się ze mnie śmieją… – Jest naprawdę wkurzony.
– Stasiu, ale o co ci chodzi? Możesz mówić jaśniej? – proszę.
– O ten twój występ w telewizji! – unosi głos. – Czy nie mogłaś być milsza dla tego dziennikarza?
– Miałam kłamać, że mi się podoba, skoro tak nie było?
– Tu nie chodzi o kłamstwa. Szczerość to podstawa.
– W takim razie o co się czepiasz? – Stoję z rękami założonymi na biodrach.
– O to, że mogłaś w jakiś łagodniejszy sposób powiedzieć, że ci się nie podobają te wykonania. – Macha ręką. – Ale co tam, ty i tak masz wszystko gdzieś.
– Wytłumacz mi jedno… niby z jakiego powodu się z ciebie śmieją?
Pytam, bo nie mogę tego zrozumieć.
– Ano z takiego, że napadłaś na tego mężczyznę jak jakaś osa…
– Oj, Staszek, Staszek… im jesteś starszy, tym więcej ci rzeczy przeszkadza. Koledzy się pośmieją i im przejdzie, zapomną. – Wzruszam ramionami.
– Idę na działkę, skoro taka ładna pogoda – mówi i po chwili wychodzi z domu.
Mój mąż Stanisław to naprawdę dziwny człowiek. Ja bym powiedziała, że to mężczyzna bez poczucia humoru. Co prawda opowiada kawały, ale one w ogóle mnie nie śmieszą. Bawić się nie potrafi, bo ile razy chciałam wyjść z nim na jakąś zabawę, która była organizowana w naszym mieście, to on się wykręcał, że ma coś pilnego do zrobienia. W końcu to ja nie wiem, czy on nie lubi takich imprez, czy obawia się reakcji kolegów, że na takie rzeczy poszedł z ukochaną żoną.
Lubi śpiewać, ale zupełnie inne piosenki niż ja. Ja to swojska kobieta jestem i nie straszna mi piosenka o dzieweczce, co szła do laseczka, czy o pszczółce, co siadła na jabłoń. On chyba chce być nowoczesny i najchętniej by śpiewał o balu wszystkich świętych albo o Ewce, która miała nie płakać, bo nie było miejsca na jej łzy.
Był taki czas, że podejrzewałam go o romans.
Dlaczego?
To oczywiste – przez jakieś dwa tygodnie ciągle śpiewał właśnie o tej Ewce, później przerzucił się na jakąś Jolkę, która miała pamiętać lato. Oczywiście Stanisław zaprzeczał i tłumaczył, że żadnego romansu nie ma, a te kobiety naprawdę występują w tekstach piosenek.
Ja mu w żadne słowo nie uwierzyłam. Dobra, rozumiem, że w piosenkach występują różne imiona, no ale… no bądźmy poważni. Kto przez długi czas… a w sumie to jaki mężczyzna śpiewa ciągle o jakiejś kobiecie, która ma inne imię niż jego żona? To logiczne, że taki facet, który ma swoje za uszami i nie jest to brud z niedokładnego mycia się. To zdrada! Jestem o tym przekonana i nie wiem, czy czasami jak będę miała wolną chwilę nie wrócę do tego tematu.
Ciekawe, jak teraz Stasiek będzie się tłumaczył. Całe szczęście, że aktualnie nic nie śpiewa, więc nie mam żadnych podejrzeń.
Jeszcze warto wspomnieć o tańcu. Stanisław mój kochany ma dwie lewe nogi do tańca. Niektórzy mówią, że mają dwie lewe ręce, ale ja tego o nim powiedzieć nie mogę. Jeżeli chodzi o jakieś robótki domowe, oczywiście drobne, to potrafi sam coś majsterkować, ale jak mowa o tańcu, to… lewus jak się patrzy.
I od razu przypomina mi się wesele u córki naszych znajomych z moich rodzinnych stron. Znamy się dość długo, ale nie jesteśmy rodziną, a ja uznaję, że tylko rodzinę, i to najbliższą, zaprasza się na takie imprezy, więc w sumie nie wiem czemu, ale zostaliśmy zaproszeni.
Stasiek jak to on, od razu powiedział wtedy do mnie: „Hala, ja nigdzie nie idę. Ja tam znam może z trzy osoby, będę się źle czuł”. I weź teraz chłopu przetłumacz, że to świetna okazja do najedzenia się, i to za darmo. Prawie za darmo, bo w końcu coś trzeba dać w prezencie, ale to najmniejszy kłopot. Przecież i tak się więcej zje i wypije, niż da w kopercie. A poza tym zawsze można kupić dwa kubki z napisem, zapłaci się za to może z pięćdziesiąt złotych i po kłopocie.
Ale mój mąż miał swoje zdanie, więc najpierw rozłożyłam ręce i nie skomentowałam tego, ale wiedziałam, że zaskoczę go w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy nie będzie już mógł się wykręcać. Zaproszenie dostaliśmy pół roku przed planowanym ślubem, a miesiąc przed mieliśmy ostatecznie potwierdzić przybycie.
Przez dłuższy czas nie było możliwości, aby wdrożyć mój plan. Co zaczynałam mówić o weselu, to Stanisław od razu mówił, że nie i koniec. Miałam świadomość, że będzie to trudny przypadek, ale nie z takimi ludźmi się miało do czynienia.
Wreszcie jakoś tydzień przed tą ostateczną datą nadarzyła się okazja, i to świetna. Do naszego miasta przyjechał kolega Staśka, jeszcze z czasów młodości. Przypadkowo spotkaliśmy się spacerując gdzieś po parku. I tak od słowa do słowa doszło do tego, że powiedziałam, że niedługo idziemy na wesele córki naszych znajomych. Stanisław spojrzał na mnie tak, jakby zaraz miał mnie wzrokiem zabić. Całe szczęście nie odezwał się ani słowem, tylko kiwał głową w celu potwierdzenia moich słów. Ten jego kolega był zachwycony i powiedział, że uwielbia takie imprezy i sam niebawem będzie świadkiem u pewnej pary seniorów. Tak, właśnie tak się wyraził. Okazało się bowiem, że ktoś tam w wieku sześćdziesięciu lat bierze ślub. Stasiek, gdy to usłyszał, aż się za głowę złapał i nie wiem czemu, ale jakoś dziwnie na mnie spojrzał.
Teraz jak sobie o tym myślę, to… może on będzie chciał odnowić naszą przysięgę małżeńską. Muszę go o to zapytać. Tak ostatecznie to zgodził się potwierdzić naszą obecność, a na moje pytanie, co zmieniło jego decyzję, odpowiedział, że wiek młodych.
Ale wracając do tego tańca, a w sumie lewych nóg Staśka…
Byliśmy na tym weselu, już po oczepinach, a wtedy wiadomo, każdy ma w sobie jakieś procenty. Nagle Stanisław poszedł poprosić do tańca pannę młodą. Byłam zaskoczona, ale nic nie powiedziałam, tylko bacznie obserwowałam. Tańczyli jeden taniec, potem drugi… Całe szczęście, że akurat były wolne piosenki.
I nagle orkiestra zaczęła grać przebój z tych, co ja lubię, a mianowicie Hej, Sokoły. Stasiek zadowolony coś tam próbował tańczyć z tą młodą, obracał ją w tę i nazad. Ta, ucieszona nie wiadomo dlaczego, bo w sumie ich dwa poprzednie tańce to praktycznie było stanie w miejscu. Ale przecież każdy lubi co innego, prawda?
No i patrzę, a Stachu nie może utrzymać równowagi i jeb… leży na podłodze, a obok niego młoda, bo przecież pociągnął ją za sobą.
Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu i mnie ta sytuacja naprawdę bawiła, w przeciwieństwie do mojego męża i jego partnerki tanecznej.Tego nie da się opowiedzieć i chyba nawet nie da się wyobrazić, ale zdaje się, że to była najlepsza i najśmieszniejsza chwila w życiu Stanisława.
Niestety, to wesele większość zapamięta na długo, bo okazało się, że młoda walnęła głową o posadzkę, zabrała ją karetka i lekarze stwierdzili, że ma wstrząs mózgu. Tak że zamiast bawić się na poprawinach, my siedzieliśmy w samochodzie, jadąc w stronę domu. Dodatkowo od tamtej pory Stanisław nie chodzi w żadne miejsca, gdzie jest możliwość potańczenia.
Ogólnie to nie mogę narzekać na mojego męża. Dobry z niego chłopina, chociaż czasami nieżyciowy. Niczym się nie interesuje, nie wie, co u sąsiadów. Niekiedy mam wrażenie, że żyje we własnym świecie. Taki to już jest ten mój mąż Stanisław.
Rozdział 2
Wczorajszy wieczór był trudny, noc tak samo. Stanisław, obrażony na mnie, za to, że udzieliłam takiego, a nie innego wywiadu, praktycznie się nie odzywał. Próbowałam go jakoś przepraszać, ale to niczego dobrego nie wnosiło. Ja kompletnie nie rozumiałam tego jego dziwnego zachowania. I już nieważne, co powiedziałam, ale najważniejsze jest to, że w ogóle wystąpiłam w telewizji. To nic, że w lokalnej, ale… zawsze coś.
Początki przecież bywają trudne. A wiadome jest chyba to, że ja mierzę nieco wyżej niż lokalne gwiazdorzenie. To tak się nazywa? Ja już nie mówię, że chcę być światową gwiazdą, ale chociaż krajową. Oj, marzy mi się sława, marzy. W szczególności taka, która będzie oznaczała, że ludzie docenią mnie za moje czyny społeczne. A naprawdę dużo robię dla naszej społeczności, niestety, nie wszyscy mają świadomość, że moja praca – i to za darmo! – jest taka ciężka.
Wracając do tego mojego Staszka, to wczoraj obraził się i poszedł na działkę. Oczywiście jak okazało się, że nie odbiera ode mnie telefonów, to poszłam za nim. Niestety, ale tam też był zajęty swoją robotą, nagle zachciało mu się kosić trawę. Machnęłam ręką i stwierdziłam, że z głupim nie ma co zaczynać.
Wróciłam do domu, szybko się wykąpałam i postanowiłam usiąść wygodnie w fotelu i oczywiście oglądać lokalną telewizję.
Miałam wielką nadzieję, że pokażą powtórkę tego mojego wywiadu. Cóż… byłam zawiedziona tak bardzo, że chyba nie obejrzę więcej tej telewizji.
Przynajmniej wczoraj tak postanowiłam, dzisiaj chyba zmieniam zdanie na ten temat.
W sumie pierwsze, co zrobiłam po przebudzeniu, to oczywiście pobiegłam do pokoju, by włączyć telewizję. Lokalną, rzecz jasna.
I wracając do tego wczorajszego wieczora, to Staś w końcu wrócił z działki. Ja starałam się jakoś zagadywać go, zrobiłam nawet kolację – kanapki z szynką, serem i jajkiem. Do tego mógł napić się kawy zbożowej. Oczekiwałam jakiejś wdzięczności, radości z tego, że jestem w domu, że podaję mu jedzenie. A on? Nic… Powiedział co prawda jakieś ciche „dziękuję”, ale czy to faktycznie było to słowo…? Jak się tak teraz zastanowię, to chyba bardziej jakieś odburknięcie było.
No ale mniejsza z tym…
Mój kochany mężczyzna był na mnie naprawdę zły, i to mnie dziwiło, bo jakby nie patrzeć, w moim życiu wiele się dzieje. Chyba wszyscy wiedzą, że jestem kobietą wszechstronnie uzdolnioną, to i mam wiele pasji. Co za tym wszystkim idzie – ludzie różnie mnie odbierają, ale mimo wszystko na ogół jestem lubiana w naszej małej społeczności.
Stasinek – a przynajmniej tak mi się wydawało – był do tego przyzwyczajony i nigdy nie wyrażał swojego zdania na temat tego, co robię. Nie wiem, co mu się teraz stało, że nagle przestał się odzywać, a co najgorsze, zaczął przejmować tym, co sądzą jego koledzy.
Phi, też mi coś!
Oni, oczywiście moim zdaniem, zazdroszczą Stasiowi, że jego żona przez chwilę była sławna. Cóż, w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że z zazdrości biorą się różne śmiechy i pomówienia.
Teraz mój mąż jeszcze śpi, ale zważywszy na to, która jest godzina, to zapewne zaraz wstanie. Mam nadzieję, że będzie w lepszym humorze.
Wcześniej powiedziałam, że i noc była trudna. Tak, to prawda! Tylko nie do końca wiem, czy mi się to śniło, czy faktycznie słyszałam bardzo nieprzyjemny dialog tuż pod oknami.
A było to mniej więcej tak…
– Oglądałaś telewizję lokalną? – zapytała jedna z kobiet.
– Chodzi ci o ten wywiad tej tam? – dociekała druga.
– A weź nic nie mów. Jaki to wstyd nie tylko dla niej, ale również dla całej telewizji.
– Cieszmy się, że to było w lokalnej, a nie takiej krajowej. – Zaśmiała się. – Wtedy to podaliby nazwę miejscowości, a nawet imię i nazwisko tej kobiety.
– Ciekawa jestem, czy ona widziała, że podpisali ją jako Halina Konfitura. Zapomnieli o jednym nazwisku.
– Ja dwa razy oglądałam ten wywiad i za każdym razem śmiałam się z tej głupoty. Nie wiem, jak można tak źle mówić o czymś, co ludzie robią z pasją.
Przecież nie każdy musi od razu być mistrzem w śpiewaniu.
– Zgadzam się. Ja to się cieszę, że są organizowane takie atrakcje. Nie dość, że coś dzieje się w mieście, to w dodatku ludzie przestają siedzieć w domach, są w jakiś sposób aktywni.
– W normalny sposób, a nie taki, że interesuje się życiem sąsiadów.
I właśnie wtedy zakończyła się rozmowa.
Rozpoczęła się dziwnie i tak samo dziwnie się zakończyła. Nie wiedziałam, czy to było naprawdę, bo okno miałam otwarte i mogłam usłyszeć, gdyby ktoś faktycznie stał pod blokiem i rozmawiał. A jak wiadomo, w nocy głos bardziej się roznosi i więcej słychać.
Miałam też przypuszczenia, że to był tylko sen. Zły sen. I chyba właśnie to drugie wygrywa. Te kobiety niby dwa razy oglądały wywiad, a ja nie widziałam go ani razu. Coś musi być na rzeczy… Dlatego teraz od rana siedzę i uważnie oglądam to, co nadają w telewizji. Na razie to mnie jeszcze nie pokazywali.
Nagle coś zaczyna szurać w sypialni. To znak, że mój mąż wstał. Po chwili drzwi się otwierają i wchodzi zaspany Stanisław.
– Dzień dobry, Stasieńku – mówię najmilszym głosem, jaki mogę z siebie wydobyć.
– No dobry, dobry – odpowiada i idzie w stronę łazienki.
– Czyli nic się nie zmieniło…
Miałam wielką nadzieję, że się prześpi, zrelaksuje, to i poniekąd też zmądrzeje. Trudno… jakoś wytrzymam bez rozmów z nim, w końcu zaraz rozpoczynam mój dzień pracy.
Siedzę jeszcze z dziesięć minut, wstaję z fotela i idę w stronę kuchni, by zrobić sobie kawę, gdy mąż wyszedł z łazienki.
– Kochany mój, zrobić ci kawkę? – pytam.
– Nie. Wypiję na działce – odpowiada.
– To ty nie idziesz dzisiaj do pracy? – dziwię się.
– Idę albo i nie. Zastanowię się jeszcze. Dobrego dnia ci życzę.
I tyle go widziałam.
Ja oczywiście robię sobie kawę i wygodnie siadam w oknie. Może nie całkiem siadam, ale kładę poduszkę na parapet, aby było mi miękko pod łokciami, gdy będę się na nich opierała, wyglądając na zewnątrz. Mogę powiedzieć, że rozpoczynam swoją dniówkę. Niestety za darmo, ale… wciąż mam nadzieję, że kiedyś ktoś mi zapłaci za to pilnowanie porządku.
Siedzę i się rozglądam, upijając po łyku pachnącej kawy.
Z daleka widzę ludzi chodzących z pieskami i jestem zadowolona, bo dwie osoby się schylają, a to znak, że zbierają psie odchody. Wielkie brawa dla nich! Dostrzegam też ludzi, którzy wyrzucają jakieś śmieci do pojemnika stojącego koło chodnika. Dla nich też wielki szacunek, w końcu trzeba dbać o porządek.
Mogę stwierdzić, że dzień pracy rozpoczyna się wspaniale.
Już mam nadzieję, że nie będę miała się o co czepiać, gdy na parking przed moim blokiem podjeżdża sąsiad z bloku obok. O nie! Teraz to już przesada i okazja do interweniowania. Na to przynajmniej liczę. Zamykam okno i schodzę na dół, by sprawdzić, czy faktycznie pod jego klatką nie ma miejsca.
– Dzień dobry, pani Halino – mówi Kamil Sobierajski.
Swoją drogą to ciekawe, dlaczego on tak długo siedzi w tym samochodzie. Przecież od kiedy stanął na tym parkingu, ja zdążyłam zamknąć okno i zejść na dół. Dodatkowo rozglądam się po okolicy i stwierdzam, że miejsce u niego pod klatką jest, a nawet nie jedno, tylko dwa.
Dopiero teraz postanawia wysiąść z auta.
– Dobry – burczę.
Wyznaję zasadę, że „dzień dobry” mówię, a w sumie odpowiadam tym, których lubię, albo gdy kogoś nie znam. A „dobry” to takie… „odpierdol się” w grzecznym wydaniu.
– A czemu tu się stawia samochód, co? – pytam bezosobowo.
– Pani Halinko, stąd jakoś łatwiej jest wyjeżdżać – mówi i uśmiecha się.
– A co mnie to obchodzi? Ma swój parking? No ma, to niech tam stawia, a nie tu pod moimi oknami.
– Skoro już tu zaparkowałem, to może nie będę przestawiał auta, dobrze? – niby pyta, ale jednak wyczuwam, że to jego ostateczna decyzja.
– O nie! Tak nie będzie! Zobacz pan – pokazuję palcem – masz pan dwa miejsca wolne, parkuj pan tam, bo jak nie, to…
– Pani Halino, ale ten parking nie należy tylko do pani, lecz także do innych mieszkańców. Nigdy nikomu nie przeszkadzało, że tu zostawiałem swoje auto. Naprawdę nie rozumiem, o co tyle krzyku. – Wzrusza ramionami.
– A co mnie obchodzą inni? Mi to przeszkadza i to jest najważniejsze. Zanieczyszczasz pan moje powietrze tymi spalinami. Przestawiasz pan czy nie? – uniosłam głos.
– Pani Halino, proszę się nie unosić. Nic nie przestawiam, bo mam prawo tu stać. Jestem mieszkańcem tak samo, jak pani. I zarówno ten parking, jak i ten pod moim blokiem to część wspólna, więc każdy ma prawo stawiać auto, gdzie tylko mu się podoba. Żegnam panią – mówi i rusza w stronę swojego bloku.
– Kamilu Sobierajski, informuję cię, że właśnie zadarłeś z Haliną Marchwicką z domu Konfitura! – krzyczę za nim. – Jeszcze mnie popamiętasz! – Wymachuję ręką. – Zaraz się przekonamy, kto w tej sprawie będzie górą!
Wyjmuję telefon z kieszeni i wybieram numer aspiranta Bąka.
Ma szczęście, że odbiera po dwóch sygnałach.
– Dzień dobry, panie aspirancie – zaczynam miłym głosem – dzwonię ze skargą.
– Dzień dobry, pani Halinko, co takiego się tym razem stało? – pyta.
– W klatce obok mieszka jeden gagatek, który ciągle parkuje samochód pod moim oknem, mimo iż ma mnóstwo miejsca pod swoją klatką. Chciałabym zgłosić przestępstwo z paragrafu siedemdziesiątego szóstego ustęp drugi. Mam nadzieję, że podejmie pan odpowiednie kroki – mówię poważnie.
– Yyyy… Pani Halino, ale co pani z tymi paragrafami wyjechała teraz? – Śmieje się. – Czy wie pani w ogóle, co pani teraz powiedziała? Jeżeli chodzi o kodeks karny, to pani teraz mówi mi o zatarciu skazania.
– A co mnie to obchodzi? – zmieniam ton wypowiedzi. – Zawsze chciałam powiedzieć tak, jak to robi policja w filmach, i proszę… moje pragnienie się ziściło. Ale tu nie chodzi o jakieś paragrafy… Tu chodzi o to parkowanie, panie Bąku. Przyjeżdżasz pan tu czy mam dzwonić do komendanta?
– Może nie mieszajmy w to komendanta, dobrze? Postaram się być jak najszybciej. Poczeka pani pod blokiem?