Biuro matrymonialne. Razem aż do setki - Dagmara Rek - ebook

Biuro matrymonialne. Razem aż do setki ebook

Rek Dagmara

4,0

Opis

Anna Stańczyk i Gabriela Wąsek powracają! Po sukcesie, jaki osiągnęły, swatając wnuczkę jednej z nich z mężczyzną poznanym na portalu randkowym, zaczynają się nudzić. Wspólne spotkania i ploteczki to zdecydowanie za mało – one chcą czegoś więcej!

 

Pewnego dnia, stojąc w oknie i patrząc na to, co robią sąsiedzi, wpadają na pomysł, że… otworzą biuro matrymonialne dla seniorów Razem aż do setki. Wtedy jeszcze nie mają świadomości, że ten pomysł zrujnuje wszystko to, co przez tyle lat budowały – przyjaźń, zaufanie i lojalność.

 

Początki działalności nie są łatwe, dopiero z czasem zaczynają przychodzić kandydaci, którzy chcą znaleźć przyjaźń, a może nawet i miłość. A ci są naprawdę przeróżni – od przygłuchego staruszka, do którego trzeba krzyczeć, przez chłopaka, który myśli, że seniorka zwiąże się z nim dla pieniędzy, po kobietę, która zamierza wynająć mężczyznę na jeden dzień. I z takimi kandydatami jednak radzą sobie główne bohaterki. Jedna z przyjaciółek wpada na pomysł zorganizowania festynu wyłącznie dla seniorów. Uważa bowiem, że w miasteczku brakuje dla nich atrakcji.

 

Czy mieszkańcy Mysi Pola będą chcieli brać udział w takim festynie?

Co będzie miała wspólnego kobieta, która zajmuje się nielegalnym interesem, z jedną z właścicielek biura?

Czy ktoś znajdzie miłość w biurze Razem aż do setki?

Co takiego doprowadzi przyjaciółki do wniosku, że założenie biura dla seniorów było największym błędem, jaki popełniły w swoim życiu?

 

Na te i wiele innych pytań znajdziesz odpowiedź w powieści komediowej Biuro matrymonialne. Razem aż do setki.

 

Zachęcam również do przeczytania pierwszej części – Babcie w sieci miłości, w której główne bohaterki zakładają konto na portalu randkowym, by znaleźć chłopaka dla wnuczki jednej z nich.

 

 

Dagmara Rek powraca z nową książką! Choć Annę i Gabrielę doskonale znamy już z poprzedniej części, to autorka nie traci zapału ani weny do tworzenia dalszych przygód dwóch przyjaciółek w dojrzałym wieku. Przeczytawszy kolejną powieść Dagmary Rek, stwierdzam, że autorka ma swój niepowtarzalny styl i wypracowała już sobie ten komediowy warsztat na wysokim poziomie. Gwarantuję uśmiech, a czasami nawet głośne wybuchy śmiechu! Przygody bohaterów są naprawdę nietuzinkowe, ba, czasami bardzo życiowe i niesamowicie realistyczne! Dzięki temu akcja się nie nudzi, a książka czyta się sama. Polecam ogromnie każdemu, kto ma dystans do siebie i poczucie humoru!

Justyna, mloda_mama_czyta

PS To pozycja nie tylko dla seniorów. Przeczytajcie – może odnajdziecie w bohaterkach swoją ukochaną babcię?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (35 ocen)
15
12
4
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ticon

Nie polecam

Nie dość, że to jest strasznie głupie, to jeszcze napisane tak fatalnym językiem, że aż boli.
00
lili_zileono_mi

Dobrze spędzony czas

Anna i Gabriela wpadają na pomysł utworzenia biura matrymonialnego dla seniorów, dodatkowo motywuje je do tego pamięć o udanym wyswataniu wnuczki jednej z nich. Początki działalności nie są łatwe, każdy z klientów ma inne wymagania, kobiety postanawiają więc zorganizować piknik by rozreklamować trochę bardziej swoją działalność. Jednak pewne rzeczy wymykają się spod kontroli a jedna z przyjaciółek podejmuje decyzję która może zawyżyć nie tylko na losie biura a także na wieloletniej przyjaźni. Czy biuro matrymonialne ma szansę na przetrwanie? Co zrobiła jedna z kobiet że druga pożałuje tej współpracy? Gabriela i Anna to dwie zwariowane staruszki, które nie znoszą nudy i różnią się od siebie prawie we wszystkim. Jednak po mimo tych różnic przyjaźnią się od lat i wiele szalonych pomysłów realizują wspólnie. Tym razem również podjęły wspólne działania, przynajmniej do czasu, gdy jedna z nich postanawia zrobić coś co nieźle namiesza. To lektura pełna wpadek i zabawnych dialogów, je...
00
Laluna1997

Dobrze spędzony czas

wow wow
00
BOOKIETMARZEN

Dobrze spędzony czas

Kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania najnowszej powieści Dagmary Rek "Biuro matrymonialne. Razem aż do setki" byłam przekonana, że będzie to idylliczna historia o dwóch uroczych staruszkach- cudownych babciach, których mi zawsze brakowało... Nic bardziej mylnego! Szybko przekonałam się, że ta historia łamie wszelkie stereotypy o starszych ludziach. Anna i Gabriela zostały przez autorkę niezwykle barwnie wykreowane. Momentami łapałam się za głowę, na jakie pomysły wpadały te dwie staruszki. Która Babcia odegrała rolę tej bardziej szalonej? Nie zdradzę Wam, bo odbiorę Wam całą przyjemność z czytania! Powieść Dagmary Rek jest idealna dla osób, które lubią komedie i szukają lekkiej lektury na wakacje. Książkę czyta się szybko, nie tylko ze względu na niewielką objętość, ale przede wszystkim z uwagi na fabułę. „Biuro matrymonialne. Razem aż do setki” to druga część serii „Babcie w sieci”. Znajdziemy w niej szereg zabawnych sytuacji związanych z "nową działalnością" emerytek, przez kt...
00
coolca

Dobrze spędzony czas

Książka super tylko zakończenie mi się nie podobalo
00

Popularność




Copyright © by Dagmara Rek, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Gordon Johnson z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-525-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Od Autorki

Podziękowania

Ambasadorki książki

Rozdział 1

Anna Stańczyk

Smutno mi było tak samej w domu.

Moja kochana wnusia wyprowadziła się ode mnie rok temu. Co prawda odwiedzała mnie co jakiś czas, dzwoniła i pisała wiadomości, ale jednak nie było to samo, co wspólne mieszkanie.

Oczywiście, miałam tę moją sąsiadkę Gabryśkę, z nią nie dało się nudzić. Ciągle coś wymyślała, czasami aż głowa mnie bolała od tych jej rewelacyjnych pomysłów. Aktualnie była na etapie farbowania włosów na różne kolory. Wymyśliła sobie, że co miesiąc jej fryzura będzie… aż nie wiem, co myśleć o tym wszystkim.

Trudno ubrać w słowa, to co można zobaczyć na jej głowie.

Zaczęło się od zieleni. Później jej włosy były fioletowe, bordowe, czarne, niebieskie, a nawet białe. Nie siwe, nie blond, tylko białe czy tam śnieżnobiałe. Przynajmniej ona twierdziła, że właśnie tak nazywa się kolor tej farby.

Nie miałam pojęcia, skąd ona bierze te wszystkie inspiracje albo kolory. Pytałam kiedyś, to najpierw odpowiedziała, że mam się nie interesować, bo kociej mordy dostanę, a później niby w tajemnicy powiedziała, że podpatruje modę i z dalekich krajów sprowadza farby do włosów. Nie chciałam kontynuować tego tematu, zatem o nic więcej się nie dopytywałam.

Podczas ostatniego roku miał miejsce pewien epizod – Gabi mieszkała u mnie przez dwa tygodnie. Wszystko to za sprawą hałasów w jej mieszkaniu. Podejrzewała, że straszą ją duchy. Nawet zaczęła chodzić do kościoła i prosić księdza, aby przyszedł i poświęcił wszystkie pomieszczenia. Ten na początku nie chciał się zgodzić. Mówił, że on nie jest od takich rzeczy, a poza tym duchy nie istnieją.

Gabi była osobą bardzo upartą i nie dawała za wygraną, więc ksiądz w końcu wybrał się do jej mieszkania, ale wyłącznie po to, aby mieć święty spokój z tą jawnogrzesznicą. Moja sąsiadka niby nie wierzyła w to, czego nie mogła zobaczyć, dlatego z kościołem miała na bakier. Mnie zdawało się to trochę dziwne, bo w takim razie w duchy też nie powinna była wierzyć. Przecież ich również nie widać.

Ona była innego zdania, uważała, że duchy słychać, i to właśnie w jej mieszkaniu. Machnęłam ręką i starałam się zmienić temat, bo z tą durną babą nie było co dyskutować.

No i wracając do tego księdza, to przyszedł do jej mieszkania. Pochodził po pomieszczeniach, coś nasłuchiwał, w końcu wyjął z torby wodę święconą i kropidło, coś „poszamanił” i ostatecznie stwierdził, że z racji tego, iż Gabriela nie chodzi do kościoła, to diabeł ją opętał i hałasując w jej mieszkaniu, zmusił do odwiedzenia świątyni.

Gdybym nie była przy tym zajściu, tobym nie uwierzyła w to, co pan w czarnej sukience mówił mojej sąsiadce. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, więc czym prędzej wyszłam z mieszkania.

Co dalej się działo – nie wiedziałam.

Gabrysia wspominała, że miała dość ciekawą rozmowę z tym księdzem i stwierdziła, że chcąc wypędzić szatana, musi co jakiś czas chodzić do kościoła. Niestety straszenie nie ustawało, co bardzo dziwiło moją sąsiadkę. Nawet proponowałam jej, że pójdę do niej na kilka nocy i razem posłuchamy tego straszenia. Nie chciała się zgodzić, więc ja nie nalegałam.

Co w końcu z tego wyszło?

Gabriela w swoim mieszkaniu miała drewniane meble i drewniane podłogi. Nie wyglądało to ładnie, bo według mnie taki wystrój można mieć w jakimś domku wolnostojącym, a nie w mieszkaniu w bloku. Ale co zrobić… Gabi miała dziwny gust, zatem uznałam, że już mnie nic nie zaskoczy.

Wracając do tych drewnianych rzeczy, a w sumie mebli – to chyba logiczne dla wszystkich, że one czasami tak jakoś dziwnie strzelają. Ja to wiedziałam, nawet dzieci to wiedziały, lecz istniała jedna osoba, która tego nie wiedziała. Była nią właśnie moja koleżanka, przyjaciółka i jednocześnie sąsiadka – Gabriela Wąsek.

Koniec końców sprawa została wyjaśniona i Gabi nareszcie wyprowadziła się ode mnie.

Przypominając sobie tamte chwile, to śmiało mogłam stwierdzić, że wolę mieszkać sama niż z tą starą kobietą. Mieszkanie z tą kolorową głową to sama udręka. Jeżeli ona przez te wszystkie lata z byłym mężem „cyrkowała” tak, jak to robiła, mieszkając u mnie, to ja się nie dziwiłam, że on dawno temu zostawił ją dla innej.

Gabriela Wąsek wstawała codziennie równo o trzeciej trzydzieści trzy i od razu szła w stronę kuchni, by zrobić kawę i śniadanie. Śniadanie robiła wyłącznie dla siebie. O mnie nie pomyślała ani jeden raz. Zaraz po wstawieniu wody na ten ciemny dający energii napój włączała radio.

Twierdziła bowiem, że dom bez muzyki jest nudny i każdy obywatel tego świata powinien z samego rana włączać ulubione piosenki, by sprawić, że dzień będzie lepszy. Zupełnie tego nie rozumiałam, bo ja z tych osób, które z rana upajały się ciszą, a nie przyśpiewkami góralskimi. Niestety, Gabi miała tak odmienne zdanie, że za nic nie liczyła się z tym, co mówiłam, i oprócz słuchania tych jej ulubionych kawałków jeszcze śpiewała, w dodatku niemiłosiernie fałszując.

Dla niej śniadanie stanowiło podstawowy posiłek, przynajmniej tak wywnioskowałam. Każdego poranka robiła sobie jajecznicę z czterech jajek, do niej dodawała szczypiorek i jakąś wędlinę. Po skończonej konsumpcji szła do pokoju oglądać telewizję. Przy każdej z tych czynności ani razu nie pomyślała o mnie i o tym, że ja mogę mieć ochotę na poranny relaks w formie spania. Przecież kto normalny chwilę przed czwartą rano zasiadał w fotelu i oglądał seriale kryminalne? Poza tym były to powtórki, które ona mogła obejrzeć też wieczorem, bo transmitowali kolejny raz.

Niestety, ale każda jej pobudka i czynności, które wykonywała, sprawiały, że momentalnie się budziłam i chociaż próbowałam zasnąć kolejny raz, nie udawało mi się to.

Co miałam więc robić?

Nie lubiłam bezczynnie leżeć w łóżku, zatem wstawałam skoro świt, robiłam sobie kawę i w ciszy oglądałam te durnoty, które leciały w telewizji.

Oczywiście nie mogłam pisnąć ani słowa, bo Gabrysia zaraz zaczynała krzyczeć i wyzywać mnie od niekulturalnych ludzi. Ta cała sytuacja to jedna wielka nauczka dla mnie. Teraz już wiedziałam, że lepiej nie proponować noclegu mojej przyjaciółce.

Dziś, siedząc przy oknie i patrząc się na bawiące się dzieci na podwórku, wspominałam te bądź co bądź straszne chwile i cieszyłam się, że aktualnie w moim mieszkaniu panuje błoga cisza.

Niestety, to, co dobre, szybko się kończy.

Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka. Po pierwszym razie nie otworzyłam, ale mimo to zastanawiałam się, kto może nachodzić mnie w sobotnie popołudnie. Ponownie usłyszałam znajomy dźwięk i szarpanie za klamkę. W tej chwili już doskonale wiedziałam, kto to może być.

To ona – moja sąsiadka i najlepsza przyjaciółka w jednym.

Wstałam z krzesła, podeszłam do drzwi i popatrzyłam przez judasza.

Przeczucia mnie nie myliły.

Przekręciłam zamek, złapałam za klamkę i nawet nie zdążyłam nic powiedzieć, bo nagle w moim mieszkaniu znalazła się kobieta z naprzeciwka.

– Matko, Anka! Już myślałam, że nie żyjesz! – krzyczała Gabi.

– Niby czemu miałabym nie żyć? – dziwiłam się.

– Ty się jeszcze pytasz? – odparła oburzona. – Wydzwaniam do ciebie od samego rana, napisałam kilka wiadomości i ciągle cisza…

Przysłuchiwałam się tylko temu monologowi, a Gabi kontynuowała…

– Myślę sobie: no tak, kobiecina poszła pod prysznic, oblewała się gorącą wodą, a może wrzątkiem, stare ciało nie wytrzymało temperatury, w głowie zaszumiało, zahuczało i fik-mik. Anna Stańczyk w jednym momencie osunęła się po drzwiach kabiny i leży tam ze sztywnymi członkami swymi. Już nawet zastanawiałam się nad tym, co napisać w nekrologu i jak o tym wszystkim powiedzieć innym sąsiadom. – Podrapała się po głowie.

– I co takiego wymyśliłaś? – zapytałam bardzo ciekawa.

– Pomysłów miałam mnóstwo, ale stwierdziłam, że… – przerwała i zaczęła szukać czegoś w kieszeni.

Po chwili podała mi kartkę.

– Co to jest? – zagadnęłam, trzymając papier.

– No twój nekrolog. Gdybyś nie otworzyła, to przywiesiłabym na drzwiach wejściowych do klatki – odparła zadowolona z siebie.

Nekrolog

Zawiadamiam, że dzisiaj, czyli tego pięknego słonecznego i letniego dnia, odeszła od nas – a konkretniej osunęła się po drzwiach od kabiny, w której brała poranny prysznic – nasza kochana, uwielbiana przez wszystkich, a jednocześnie złośliwa i wtrącająca się we wszystko sąsiadka:

Anna Stańczyk

Kobiecina mimo swojego wieku – nie będę zdradzać szczegółów, ale miała już ponad siedemdziesiąt lat – była żwawą staruszką, a teraz jest martwa. Uwielbiała spacery i spotkania w Klubie Seniora, gdzie jej wątroba nie raz ucierpiała. Anna niby nie piła, ale wiele razy mówiła o piwie i że jak ktoś go nawarzy, to musi wypić. Śmiem sądzić, że ona chodziła tam tylko z jednego powodu, a mianowicie tego piwa właśnie. Anna była zawsze pomocna zarówno sąsiadom, jak i przyjaciołom, w tym mnie. Miejmy nadzieję, że teraz pomaga Świętemu Piotrowi przygarnąć inne zbłąkane owieczki do świętego stada Bożego.

Osoby, które chcą ją pożegnać, a konkretniej to, co z niej zostało – czyli martwe ciało przystrojone w garsonkę – mogą to zrobić jutro.

Miejsce i godzinę podam, gdy tylko dowiem się czegoś więcej.

Ślę pozdrowienia i ubolewam nad stratą przyjaciółki.

Zawsze jej wierna

Gabriela Wąsek

Po przeczytaniu tego nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam dwa wyjścia, albo śmiać się z głupoty mojej sąsiadki, albo wkurzyć się na nią i nieźle ochrzanić.

Naprawdę myślałam, że po tylu latach znajomości ta osoba nie jest w stanie mnie niczym zaskoczyć. Teraz śmiało mogłam stwierdzić, że jeszcze wiele ciekawych sytuacji przede mną, oczywiście z Gabi w roli głównej.

– I jak ci się podoba twój nekrolog? – zapytała z uśmiechem na twarzy.

– Wiesz… aż zabrakło mi słów – odparłam szczerze.

– To znaczy, że ci się podoba, prawda? Widzisz, jaką masz kreatywną koleżankę, sąsiadkę i przyjaciółkę w jednym? – Była naprawdę dumna z siebie.

– Trudno się nie zgodzić, bo rzeczywiście nie podejrzewałam cię o takie coś. Ale mam jedną wątpliwość…

– Niby jaką? Co ci się nie podoba? – zdziwiła się.

– Jeżeli faktycznie bym nie żyła, bo coś by mi się stało, to dlaczego nie wezwałaś policji, straży pożarnej albo karetki pogotowia? Chyba to się robi jako pierwsze, prawda? Jak ty to sobie wyobrażałaś? Skoro nie mogłaś się ze mną skontaktować, to mogłaś wykonać jakieś inne czynności niż pisanie nekrologu.

– Ty… ty… ty jesteś niewdzięczna za całą moją dobroć. Ja się staram, myślę jak powiadomić sąsiadów, jak dbać o twoje dobre imię, a ty co robisz? – Gabi była wkurzona.

– Ja próbuję dowiedzieć się, co tobą kierowało, że zamiast wykonywać poważne czynności, to zaczęłaś zajmować się głupstwami.

– Dla ciebie nekrolog to głupstwo? – prychnęła. – Przecież po każdym zejściu z tego świata wiesza się informację kto, gdzie i kiedy się wymeldował.

– Skąd się wymeldował? – zdziwiłam się.

– Jak to skąd? No właśnie z tego świata. I w związku z tym chciałam wykonać dla ciebie jakąś ostatnią przysługę, więc postanowiłam, że będzie to nekrolog, który powieszę na drzwiach klatki.

– Zacznijmy od tego, że nekrolog w ogóle tak nie wygląda. – Spojrzałam na nią.

– Właśnie wiem i dlatego zależało mi na tym, aby zrobić coś innego, wyjątkowego. Takiego od siebie dla ciebie – odparła.

– Jak to dla mnie, skoro ja niby miałabym nie żyć?

– Oj, wiesz, o co mi chodzi… taki ostatni ukłon w twoją stronę.

– Dobra. – Machnęłam ręką. – Nie ma co kontynuować tego tematu. Jak widzisz… – obróciłam się wokół własnej osi – żyję i mam się dobrze. Więc możesz już wyrzucić tę kartkę. A najlepiej będzie, jak najpierw podrzesz ją i dopiero potem wyrzucisz. Jeszcze ktoś przez przypadek przeczyta i będzie afera.

– Anka, ja muszę na chwilę pójść do siebie. Zaraz wracam – powiedziała i wyszła.

Ja to się miałam z tą moją sąsiadką. Ale patrząc przez pryzmat naszej znajomości, to wiodłam bardzo wesołe życie i żaden dzień, który tak szybko mijał, nie był taki sam.

Długo nie czekałam, bo po chwili wróciła Gabi. Weszła bez dzwonienia ani pukania.

– Coś ty tak nagle uciekła? – zapytałam.

– A bo… – przerwała – bo… wydawało mi się, że zostawiłam coś na gazie.

– Dobra, mów wprost, po co przyszłaś.

– Po nic. Tak zwyczajnie chciałam odwiedzić cię i zobaczyć, co u ciebie słychać – odparła.

– Ale widziałyśmy się wczoraj wieczorem przecież. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło.

– Zmieniło czy nie zmieniło. Wypada odwiedzić i zapytać, co robiłaś, że nie odbierałaś telefonu i tak długo podchodziłaś do drzwi.

– Siedziałam przy oknie i patrzałam, jak dzieci bawią się na placu zabaw – powiedziałam szczerze.

– Pokaż, co tam widziałaś? – zapytała i udała się w stronę okna, które znajdowało się w pokoju.

– Mam taki sam widok jak ty. U siebie patrz, a nie u mnie.

– Ty masz lepszy, bo u mnie zasłania to duże drzewo. Tu widać o wiele więcej – odparła i usiadła w miejscu, w którym ja siedziałam chwilę temu.

Nie sądziłam, że ten moment przy oknie może zmienić nasze życie, a konkretniej wprowadzić do niego sporo radości, ale też pracy, bo o problemach lepiej było nie wspominać.

– Anka, a co to za baba siedzi tam na ławce? – Pokazała palcem.

Spojrzałam w miejsce, które Gabi wciąż wskazywała, i odpowiedziałam:

– To stara Mańkowska jest.

– Która to?

– Gertruda Mańkowska, mieszka tu obok w bloku, w tej oooo pierwszej klatce. – Teraz to ja pokazałam palcem.

– A to mów, że to Gienia jest. Nie znam jej z nazwiska, ale wiem, że fajna i sprytna z niej babka.

– Tak, kilka razy z nią rozmawiałam. Naprawdę inteligentna kobieta. Szkoda, że jest sama – odparłam.

– No sama, sama… Jej chłop wymeldował się jakieś trzy lata temu – dodała Gabi.

– Do innej odszedł? W tym wieku? – byłam zaskoczona.

– Do jakiej innej? Wymeldował się z tego świata. Anka, zacznij w końcu rozumieć podstawowe zwroty.

– To nie możesz mówić wprost, że jej mąż nie żyje? Tylko jakichś dziwnych słówek używasz?

– Ty stara jesteś, to dużo nie rozumiesz… – Machnęła ręką.

– Młódka się odezwała. Przecież dzieli nas tylko rok różnicy.

– Widocznie ten rok w naszym przypadku to wieczność.

– A wracając do tematu, to wiele starszych i samotnych pań jest na naszym osiedlu.

– My dwie, Gienia, to jest nas już trzy. Do tego dochodzą ci twoi koledzy i koleżanki z tego koła dla starszych pijaków. To faktycznie trochę nas się uzbiera.

– Naucz się w końcu, że jest to Klub Seniora i my tam nie pijemy żadnego alkoholu.

– Ty wiesz swoje, a ja wiem swoje. – Machnęła ręką. – Wracając do tych samotnych starszych ludzi, to… – Przerwała na chwilę.

Spojrzałam na moją sąsiadkę i doskonale wiedziałam, że wpadła na kolejny niby-genialny pomysł. Aż się bałam, co to takiego może być. Oczywiście wiedziałam, że jak nie zapytam, to się nie dowiem. Gabi taka właśnie była – potrzebowała konkretnych pytań, bo niby nie lubiła się narzucać. Phi, akurat, ona! Nawet teraz stała z buzią rozdziawioną, tak jakby czekała na to najważniejsze pytanie i momentalnie miała odpowiedzieć.

– Mów, co wymyśliłaś – zainteresowałam się.

– A co byś powiedziała, jak byśmy założyły… – próbowała przeciągnąć ten ważny moment.

– Mów w końcu! – ponaglałam ją.

– Co powiesz na… biuro matrymonialne dla seniorów? – wydusiła wreszcie.

– Biuro? Matrymonialne? Dla seniorów? Już raz był taki pomysł i nie wypalił – dukałam.

Nie wierzyłam!

Nigdy bym nie przypuszczała, że Gabriela wymyśli coś takiego. Ja bym nie wymyśliła, szczególnie że wtedy mimo szczerych chęci kompletnie nam się to nie udało. Byłam zaskoczona, ale i zaciekawiona, jak ona to sobie wyobraża.

– Tak! – Klasnęła. – To świetny pomysł i teraz się uda. Ja to czuję w kościach. Starych, bo starych, ale czuję. Dzięki nam ci samotni seniorzy będą mogli znaleźć bratnią duszę!

– A co, jeżeli miłości z tych swatów nie będzie? – zainteresowałam się.

– A czy musi być miłość? Nie może być przyjaźń?

– W sumie masz rację – odparłam.

– Mam rację i obie mamy doświadczenie – powiedziała. – Pamiętasz, jak szukałyśmy twojej wnuczce męża na portalu randkowym?

– Jak mogłabym o tym zapomnieć. – Zaśmiałam się. – Po wielu próbach znalazłyśmy idealnego kandydata i dzięki temu moja wnusia jest bardzo szczęśliwa.

Gabi miała rację. Założenie konta na portalu randkowym i podszywanie się pod moją wnuczkę było fantastycznym pomysłem. Dzięki temu ona teraz była szczęśliwa i kto wie… może niebawem staną na ślubnym kobiercu? Bardzo bym tego chciała.

– Więc sama widzisz, że już jakieś doświadczenie w tym mamy.

– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Mamy starszym ludziom zakładać profil na portalu randkowym?

– Głupia? Otworzymy stacjonarne biuro, gdzie ludzie będą mogli przyjść. Założymy im teczki, w których będą ich zdjęcia. Na kartkach wypiszemy zainteresowania, wymagania. Wiesz, to będzie biuro z prawdziwego zdarzenia – mówiła podekscytowana.

– Potrafimy już trochę więcej na komputerze, zatem możemy najpierw pisać na nim, a później drukować te kartki z różnymi ważnymi informacjami – dodałam.

– Czyli zgadzasz się?

***

I co ja miałam odpowiedzieć? Tak, miałam dwa wyjścia, albo się nie zgodzić i powiedzieć, że to głupi pomysł, albo zaryzykować i trochę poudawać, że się bardzo cieszę, ale gdzieś w głębi serca czy tam duszy mieć cień wątpliwości. Oczywiście, gdybym się nie zgodziła, to Gabi by się na mnie obraziła i zapewne powiedziała, że zamykam jej drzwi do kariery. Już kiedyś to od niej usłyszałam.

A to było tak…

Moja sąsiadka Gabriela lubiła oglądać programy, w których wygrywa się pieniądze. Najpierw oczywiście trzeba odpowiedzieć na jakieś pytania, a dopiero później jest finał i jak się komuś poszczęści, to jego konto bankowe zostaje zasilone niezłą sumą.

Ona akurat oglądała sobie jeden z odcinków, w którym odsłaniało się literki mające utworzyć hasło. Tyle się tego naoglądała, że prawie zawsze udawało jej się zgadnąć, co kryje się na planszy. Wtedy była bardzo zadowolona z siebie i wydawało jej się, że jest mądrzejsza od innych.

Taka właśnie była Gabriela, nic na to się nie poradziło.

Pamiętałam, że wtedy zaprosiła mnie do swojego mieszkania na kawę. Rzadko to robiła, więc się bardzo zdziwiłam. Zazwyczaj to ona u mnie przesiadywała. Oczywiście skorzystałam z okazji, bo jak by inaczej.

Teraz wiedziałam, że zrobiła to specjalnie, bo w telewizji leciał ten jej program z literkami.

Strasznie się popisywała, wyzywała tych uczestników od głąbów i nieuków. Twierdziła, że to łatwe hasła i chyba każdy powinien je odgadnąć po kilku odsłoniętych literkach. Musiałam przyznać szczerze, że naprawdę świetnie jej szło i byłam pod wrażeniem szybkości odpowiedzi, ale to nie powód, aby kogoś wyzywać.

Nie wytrzymałam i w końcu się odezwałam:

– Gabryśka, możesz przestać?! – uniosłam lekko głos. – Nie zapominaj, że ty siedzisz w swoim mieszkaniu, na swojej kanapie, a oni…

– Co oni? Co oni? – przerwała mi.

– Oni są w telewizji. Wokół jest pełno kamer, oni walczą o prawdziwe pieniądze, a nie tak jak ty…

– Co ja? – zdziwiła się.

– Ty możesz rzucać na lewo i prawo literkami i mówić bez zastanowienia, bo ty nic nie tracisz i nic nie zyskujesz. A tam – pokazałam palcem na telewizor – jak ktoś się pomyli, to może stracić dużo pieniędzy. Czy ty masz świadomość, że to wielki stres dla tych wszystkich uczestników?

– Anka, weź przestań gadać głupoty! Stres stresem, ale jakąś wiedzę też trzeba mieć, prawda?

– Nie wiem, ja się nie znam – powiedziałam, bo chciałam jak najszybciej skończyć tę rozmowę.

– Najlepiej odwrócić tego kota dupą – prychnęła. – Wiesz co… ja wyślę do nich swoje zgłoszenie i pokażę ci, aż ci skarpetki ze stóp spadną.

– Ojojoj… – złapałam się za głowę – już się boję. Ty nie gadaj takich głupot i nigdzie nic nie wysyłaj, bo się jeszcze na pośmiewisko wystawisz.

– Na co? Kto? Ja? – zadawała pytania, będąc lekko wzburzona. – Ty… ty zamykasz mi drzwi do kariery!

– Do czego? – Zaczęłam się śmiać. – Czy ty myślisz, że pojawienie się w takim programie to już sława?

– Oczywiście, że tak! Ale ty się nie znasz i uważasz inaczej. Czy może się mylę? – Założyła ręce na piersiach i odwróciła głowę.

– Czy znam się, czy nie, to nie ma znaczenia. Tylko mam jedno pytanie… Proszę, odpowiedz mi na nie szczerze… – Spojrzałam na nią, lecz ona wciąż była odwrócona.

– No mów, na co czekasz? – Usłyszałam.

– Proszę, powiedz mi, ile z tych osób, które tu występują, widziałaś gdzieś na ściankach, w filmach czy w gazetach albo telewizji? Bo o stronach plotkarskich w Internecie to już nie wspomnę.

Gabi odwróciła głowę w moją stronę, lecz ręce wciąż miała założone na piersi.

– No słucham… co masz mi do powiedzenia na ten temat? – zapytałam ponownie. – Ile z tych osób zostało celebrytami?

– Chyba żadna… – powiedziała cicho.

– Więc sama widzisz, że nie zamykam ci żadnych drzwi do kariery. Dzięki udziałowi w jednym teleturnieju nie da się jej zrobić, i tyle.

– Zawsze mogę brać udział we wszystkich, jakie są, i będę znana z tego, że jestem miłośniczką takich programów.

– Szczerze mówiąc, to wątpię… Ja rozumiem takie odgadywanie literek, ale granie o milion złotych czy umiejętne zadawanie pytań, gdzie tylko widać odpowiedź, to już sztuka. A coś mi się wydaje, że ty aż tak rozległej wiedzy jak ci wszyscy uczestnicy to nie masz.

– Dobra… zakończmy ten temat. Ty masz swoją rację, ja mam swoją i niech tak będzie – odburknęła i wzięła ciastko ze stolika.

Dla mnie to był znak, że rozmowa dobiegła końca.

***

– Anka! – Głos sąsiadki wyrwał mnie ze wspomnień. – O czym ty myślisz, że w ogóle nie reagujesz na to, co się do ciebie mówi?

– Zastanawiałam się nad tą twoją propozycją – skłamałam.

– I co wymyśliłaś? – Czekała na moją odpowiedź.

– To jest genialny pomysł! – krzyknęłam z radości, całe szczęście nie odkryła, że ta radość była trochę wymuszona. – Tylko jest mały problem…

– Jaki? – zapytała moja sąsiadka.

– Skoro chcemy otworzyć stacjonarne biuro, to… skąd weźmiemy lokal? – Spojrzałam na nią.

– Z lokalem nie będzie problemu. Gorzej z opłatami.

– Nie rozumiem…

– Jest na wynajem ten lokal po piekarni, tuż obok nas. Tam mogłybyśmy otworzyć biuro. W dodatku znajduje się on blisko naszego mieszkania, więc nie traciłybyśmy czasu na dojazdy do centrum czy coś.

– A jest tam jakiś numer telefonu? – zapytałam. – Może byśmy zadzwoniły i zapytały o cenę.

– Tak, wydaje mi się, że jest. Niedługo będę szła do sklepu, to zobaczę.

– Super. Teraz mam drugie pytanie.

– Zamieniam się w słuch.

– Przyjmijmy, że mamy to biuro, logo, zarejestrowaną działalność. Otwieramy i co dalej? Ustalamy jakieś opłaty czy coś?

– A jak to sobie wyobrażasz? Przecież musimy opłacać lokal, wszystkie składki, kupić kartki do drukarki czy teczki. Cokolwiek. Wszystko kosztuje. A co za tym idzie, chętni będą płacili za nasze usługi. To ustalimy później. Najpierw musimy zapytać o lokal i znaleźć kogoś, kto załatwi za nas sprawy urzędowe – odparła.

– A co z nazwą? Bo przecież jakaś nazwa musi być, prawda? – zaciekawiłam się.

– Musi i będzie. Ale o tym jutro. Teraz lecę do sklepu. Spiszę numer i zadzwonię zapytać o cenę tego lokalu. Gdy się wszystkiego dowiemy, wtedy będziemy mogły myśleć o innych rzeczach – powiedziała

Gabi i wyszła z mojego mieszkania.

Zostałam sama z mnóstwem myśli w głowie. Z jednej strony byłam zła na Gabrysię za ten nekrolog i to, co w nim napisała. A z drugiej cieszyłam się, że wpadła na taki pomysł. Co prawda obawiałam się jednak, czy w ogóle nam się uda. Faktycznie, seniorów w naszym miasteczku było dość dużo, ale czy będą oni chętni, aby skorzystać z naszych usług? I w ogóle jak to brzmiało…

Niemniej im dłużej o tym wszystkim myślałam, tym bardziej przekonywałam się, że Gabrysia jest osobą naprawdę kreatywną i pomysłową. W końcu dzięki temu, że założymy to biuro matrymonialne dla seniorów, znowu będziemy miały zajęcie.

Po wyprowadzce mojej wnusi dni stały się szare. Oczywiście nie wszystkie, ale większość. Niby się nie nudziłam, ale jednak samotne wieczory czasami dawały się we znaki.

Gdy założymy to biuro, pracy będziemy miały co nie miara. I już teraz niezwykle mnie to cieszyło. A kto wie… może i my we dwie znajdziemy jakichś mężczyzn, przy których będziemy szczęśliwe i zawsze uśmiechnięte.

Rozmarzyłam się.

Co prawda ja na razie nie chciałam mieć żadnego faceta, ale nigdy nie wiadomo czy to myślenie mi się nie zmieni z czasem. Samotność była straszna, ale jak sobie pomyślałam o tym, że byłabym ograniczana przez jakiegoś samca, w dodatku alfa, to z wielką radością mówiłam stanowcze „nie”.

Nie wiedziałam, czy po tylu latach bycia samej umiałabym przyzwyczaić się do tego, że ktoś ze mną mieszka. A co, jeżeli on miałby ochotę na coś zupełnie innego niż ja? W końcu ja już miałam swoje przyzwyczajenia i trudno byłoby mi się przestawić na coś innego, nowego. Dlatego jednak podziękuję.

Kolegów to ja miałam w moim Klubie Seniora i to mi wystarczyło.

Ale może do Gabrieli uśmiechnie się szczęście. Będę trzymała za nią kciuki, i to mocno. Po rozstaniu się z Ambrożym była chyba gotowa na nową znajomość. Przynajmniej czasami tak się zachowywała – jakby chciała, by ktoś był u jej boku.

Rozdział 2

Anna Stańczyk

Obudziłam się dość wcześnie.

Nie mogłam się doczekać, aż Gabryśka przyjdzie z nowymi informacjami.

Przed zaśnięciem rozmyślałam o tym biurze. W myślach utworzyłam tabelkę, w której wypisywałam za i przeciw takiej działalności. Oczywiście argumenty za wygrały. W końcu fakt, że my byłyśmy same, nie musiał świadczyć o tym, że inni także mają starość spędzać w pojedynkę.

Liczyłam, że zaraz zobaczę w drzwiach moją sąsiadkę. Wierzyłam, że dowiem się czegoś więcej o lokalu i jego cenie. Naprawdę teraz cieszyłam się na myśl, że będziemy miały wspólną firmę. Dobra, może słowo „wspólną” nie cieszyło mnie aż tak bardzo, ale tu chodziło o sam fakt, że dzięki nam inni będą mogli na stare lata doznać ogromu szczęścia.

Długo czekać na moją przyjaciółkę nie musiałam. Chwilę po tym, jak wstałam z łóżka i wzięłam prysznic, zadzwonił dzwonek do drzwi. Czym prędzej pobiegłam otworzyć.

– Gabrysiu, jak miło cię widzieć – powiedziałam, wpuszczając ją do środka.

Byłam szczerze zadowolona.

– Co to za dziwna zmiana? Ty się cieszysz na mój widok? Byłam przekonana, że moje odwiedziny zawsze cię denerwują.

– Kochana moja, dzisiaj to ja już od rana cię wypatrywałam. Nie mogłam się doczekać, aż w końcu ujrzę twe oblicze – mówiłam, popychając ją w stronę pokoju.

– Więc jestem. Oto ja, sąsiadka twoja, a już niedługo wspólniczka – odparła, wskazując na siebie.

– Siadaj i mów, co udało ci się ustalić. Bo jak rozumiem, dzwoniłaś do właściciela tego lokalu na wynajem? – ponaglałam ją.

– Powiem więcej, nie tylko się dowiedziałam, co i jak, ale nawet już zarezerwowałam lokal. Musimy tylko we dwie iść i podpisać umowę – powiedziała z radością w głosie.

– Co…?! – krzyknęłam zdziwiona. – Ale jak to? Tak szybko?

– Zadzwoniłam, przedstawiłam się i okazało się, że ten lokal należy do… nie uwierzysz! – Zatkała dłonią usta.

– Mów, a nie trzymasz mnie w niepewności.

– No należy do Chajdusa. Byłam zdziwiona, gdy usłyszałam jego głos i to słodko-pierdzące „Gabrysiu, czy to naprawdę ty?” – Zaśmiała się.

– Ale jak to? Przecież Ambroży Chajdus nigdy nie wspominał o tym, że ma jakiś lokal.

– Byłam tak samo zdziwiona jak ty. Ja myślałam, że to pomieszczenie należy do tej piekarni, a okazało się, że oni je tylko wynajmowali od tego starego dziada.

– To ty nie zorientowałaś się, widząc numer telefonu? Przecież mogłaś sprawdzić… A zresztą jak wybierasz numer, to wyświetla ci się, do kogo dzwonisz.

– Nie było takiej możliwości. Okazało się, że on ma dwa numery. Jeden prywatny, czyli ten, który ja mam zapisany w telefonie, drugi służbowy, czyli ten, pod który dzwoniłam, by zapytać o lokal – wyjaśniła.

– Tak, tak… Służbowy – prychnęłam. – Chyba taki, z którego dzwoni do kochanek.

– Aniu, dajmy już spokój. Było, minęło… Nie chcę do tego wracać, teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

– Jak możesz tak łatwo mu odpuścić? – Byłam zdziwiona. – Naprawdę potrafisz tak po prostu zapomnieć o zdradzie?

– Anka, w pewnym wieku nie ma co rozpamiętywać takich rzeczy. Będąc bliżej końca, człowiek cieszy się każdą chwilą, nie rozgrzebując przeszłości. Wbrew pozorom Ambroży nie jest złym człowiekiem. A to, że się być może pogubił i poszedł do innej, to…

– Pogubił? – przerwałam jej. – Pogubić to mogą się klocki, a nie dorosły mężczyzna.

– Naprawdę, ja nie chcę tego rozpamiętywać. Dobrze mi z nim było, zresztą sama wiesz. Ludzie się czasami rozstają, ale to nie oznacza, że mają do końca życia się boczyć. A moim zdaniem zarówno zdrada, jak i rozstanie to zawsze wina dwóch osób, nigdy jednej. – Gabrysia mówiła poważnie i szczerze. – Teraz najważniejszy jest spokój i radość, że wciąż możemy mieć ze sobą dobry kontakt. Przyjaźń również jest istotna. Bo widzisz, czasami ludziom nie układa się w związku, mają inne spojrzenie na świat, a nawet na codzienność, ale za to są idealnymi i prawdziwymi przyjaciółmi. Dlatego nigdy nie należy skreślać drugiego człowieka, patrząc na to, co kiedyś zrobił. Każdy popełnia błędy, ale najważniejsze jest to, aby umiał się do nich przyznać i aby szczerze żałował tego, co zrobił. Pamiętaj, Aniu, że nikt z nas nie jest idealny. – Uśmiechnęła się.

– Ale…

Chciałam powiedzieć, że przecież Ambroży nie powiedział jej od razu o zdradzie, lecz nie dane mi było dokończyć myśli.

– Żadnego „ale”, skończmy ten temat, proszę. – Spojrzała na mnie.

– Dobra, teraz powiedz, czego się dowiedziałaś? Ile ten okrutny człowiek chce pieniędzy od ciebie? To znaczy od nas? – Byłam bardzo ciekawa.

– Nic. Za darmo nam wynajmie. – Klasnęła.

– Cooo? – zdziwiłam się. – Jak to za darmo?

– No normalnie! Powiedział, że chce jakoś wybielić się w moich oczach i jedyne co, to będziemy musiały za prąd i wodę płacić według zużycia.

– Faktycznie to świetna okazja dla nas, ale… Co on sobie myśli? Był z tobą, byliście szczęśliwi w jakiś sposób, nagle zdradził cię z tą lampucerą, a teraz chce odkupić swoje winy, wynajmując nam lokal praktycznie za darmo?

– Wiesz. – Gabi machnęła ręką. – Mnie on już nie obchodzi. To znaczy obchodzi jako przyjaciel, ale nie jako potencjalny kandydat na mężczyznę życia. To, co z nim było, to dawno minęło. Nie ma co wracać do przeszłości. Przed chwilą wszystko ci tłumaczyłam, zapomniałaś już? – Spojrzała na mnie. – Zobacz, jak dobrze mi ten romans wyszedł, to znaczy nam. Widocznie tak miało być i już. – Zaśmiała się.

– W sumie masz rację. Lepiej mów, kiedy idziemy złożyć te podpisy. I załatwić wszystko, co potrzeba, w urzędzie.

– I tu znowu cię zaskoczę! Mam nadzieję, że nie będziesz zła, ale powiedziałam Ambrożemu o naszym pomyśle.

– I co na to powiedział ten jawnogrzesznik?

– Poparł nas i dodał, że jak coś, to pomoże wszystko załatwić. Wiesz, całą dokumentację i takie tam. Teraz pytanie, czy działalność ma być na mnie, na ciebie czy na nas?

– A to jakaś różnica?

– Wielka! Jeżeli na mnie, to ty możesz czepiać się, że jesteś moją pracownicą, że nie chcesz czy coś. A jeżeli na nas, to mamy takie same prawa – wytłumaczyła moja sąsiadka.

– Jest dużo racji w tym, co mówisz. – Podrapałam się po głowie. – Jeżeli to by było tylko na mnie, znowu ty mogłabyś się czepiać o różne rzeczy. – Spojrzałam na nią. – Więc niech będzie na nas i lokal też – odparłam. – A co z tą pomocą przy załatwianiu?

– Za kilka dni Ambroży pojedzie z nami i złożymy całą dokumentacją w odpowiednim miejscu. Do tego czasu mamy wybrać nazwę działalności.

– Z tym chyba będzie największy problem. Bo nazwa musi być łatwa do zapamiętania i od razu kojarzyć się z tym, czym będziemy się zajmowały.

– To mam pomysł. Ja teraz idę do domu, bo muszę zrobić kilka rzeczy, ale niech każda z nas na kartce wypisze swoje propozycje nazw. Jutro się spotkamy, to każda przedstawi swój pomysł. Co ty na to? – zapytała moja sąsiadka.

– Zgadzam się! Więc zaraz siadam do pisania, bo już teraz w głowie mam parę pomysłów.

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę i Gabi poszła do swojego mieszkania.

To był ten czas, kiedy mogłam wyjąć z komody zeszyt i zacząć spisywać w nim moje propozycje nazw naszego biura matrymonialnego dla seniorów. Trochę obawiałam się, czy to, co wymyślę, spodoba się mojej sąsiadce, ale przecież to miała być nasza wspólna działalność, zarejestrowana na nas dwie, a to oznaczało, że każda z nas ma takie same prawa i taki sam wkład. Jeżeli będą jakieś problemy z wyborem, to zaproponuję, aby pokazać wymyślone przez nas nazwy jakieś osobie postronnej, która wyrazi swoje zdanie.

W ostateczności ten były kochanek Gabi, ten cały Ambroży Chajdus, może podjąć decyzję. Chociaż z drugiej strony nawet gdyby ona wymyśliła najgorszą nazwę świata, to on i tak ją wybierze, bo przecież swoją dobrocią chce odkupić tę całą zdradę. Kompletnie jej nie rozumiałam. Ja nie wiedziałam, jak ona może tak dać mu się manipulować, w ogóle jak mogła mu tak od razu wybaczyć i teraz udawać jego przyjaciółkę.

Ale Gabrysia to Gabrysia. Ona jeszcze się przekona, że nie ma co zawracać sobie głowy zdrajcami.

Dobra, co ma być to będzie.

Teraz najważniejsze było to, aby jak najszybciej podpisać niezbędne dokumenty i zacząć działać w tym lokalu, który miałyśmy wynająć. Musiałyśmy stworzyć sobie jakieś przyjemne biuro, by samotni klienci z wielką przyjemnością nas odwiedzali.

Rozdział 3

Anna Stańczyk

Wczoraj nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, a to wszystko przez to, że byłam tak podekscytowana tym, iż zakładamy z Gabrysią swoją firmę, i całą noc urządzałam pomieszczenie, w którym będziemy przyjmowały klientów. Robiłam to oczywiście w myślach. Z łóżka wyszłam około czwartej, wzięłam szybki prysznic i zadzwoniłam do Gabi. Odebrała po dwóch sygnałach.

– Co ty, Anka? Nie śpisz już? – zapytała zdziwiona.

– Całą noc nie mogłam spać. Tak się cieszę na ten nasz biznes – odparłam szczerze.

– Wcale się nie dziwię, ja przez całą noc wymyślałam nazwę. Musimy się jak najszybciej spotkać i powymieniać spostrzeżeniami. Bo jak rozumiem, też masz spisane propozycje nazw?

– Mam, nie bój żaby, Gabryśka. To dawaj teraz do mnie, zaraz będę kawę robiła. Może napijemy się razem i wspólnie wybierzemy, jak będzie nazywał się lokal.

– Anka, czy ty masz mnie za głupią?

– O co ci chodzi? Czy powiedziałam coś nie tak? – Byłam bardzo zdziwiona.

– Ja się żadnych żab nie boję. Ja wypraszam sobie. Ja jestem samotną panią w starszym wieku, która w życiu poradzi sobie ze wszystkim. Rozumiesz? Ze wszystkim. Żaby tylko wyglądają na groźne, a w ogóle takie nie są – skwitowała.

– Gabi, przecież nie o to chodziło… – Machnęłam ręką, choć nie wiedziałam po co, ponieważ i tak nie mogła tego zobaczyć. – Przychodzisz czy nie? Ja nie mam czasu dłużej czekać – stwierdziłam.

– A gdzie ci się tak spieszy? Co, już wyczułaś promocje w tym najnowszym lumpeksie? – Zaśmiała się.

– Nie mam sił do ciebie. Rozłączam się. Czekam pięć minut – powiedziałam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę na ekranie telefonu.

Nie minęło nawet pięć minut, a usłyszałam najpierw pukanie, a później łapanie za klamkę. Całe szczęście, że pomyślałam i wcześniej otworzyłam kluczem drzwi do mego mieszkania. Inaczej moja sąsiadka zaczęłaby dzwonić dzwonkiem i zapewne w ten sposób pobudziłaby pół klatki. A mój dzwonek jest dość głośny, więc wolałam nie ryzykować i tym sposobem nie straszyć sąsiadów. Niech chociaż oni spokojnie śpią i się relaksują.

– Gdzie ta kawa? – zapytała Gabi, zamykając drzwi od mieszkania.

– Stoi już w pokoju na stole. Ciasteczka też mam, gdybyś była chętna – odparłam.

– Nie zawracaj mi głowy ciasteczkami. Mnie kawa wystarczy – powiedziała, siadając na kanapę. – Teraz pokazuj, co tam wymyśliłaś i wypisałaś.

Poszłam do sypialni po zeszyt, w którym miałam zapisane propozycje nazw dla naszego biura. Nie wiedziałam czemu, ale lubiłam mieć zeszyty czy skoroszyty z ładnymi okładkami. Zawsze jak rozpoczynał się rok szkolny, to sklepy były zawalone pięknymi akcesoriami do szkoły. Co prawda w mojej rodzinie nie było małych dzieci, ale zawsze starałam się coś kupić. To właśnie w zeszycie zapisywałam przepisy kulinarne czy przydatne numery telefonów, a teraz mogłam zapisać pomysły na nazwę biura. Specjalnie wybrałam taki, na którego okładce jest napis „Masz tę moc”. Czułam, że to hasło może przynieść wiele dobrego.

Gdy wróciłam, usiadłam obok Gabrysi i zaczęłam mówić:

– Proponuję, abyśmy czytały po kolei swoje pomysły i od razu akceptowały albo odrzucały.

– Nie rozumiem, po co akceptować kilka nazw. Szukamy jednej, zapomniałaś już? – zdziwiła się.

– Chodzi o to, aby akceptować tylko te, które mogłyby się nadawać. I nad nimi będziemy później intensywniej myślały. Rozumiesz?

– Co mam nie rozumieć, jak rozumiem? Ty chcesz zrobić eliminacje, prawda? I bardzo mi się ten pomysł podoba. – Klasnęła, a ja zdziwiłam się, że tak nagle zmieniła zdanie. – Później będziemy miały o wiele mniej roboty. Więc proszę, zacznij czytać.

– Się robi, szefowo. – Zaśmiałam się. – Pierwsza nazwa, którą wymyśliłam to Najwyższy czas na miłość.

– Odpada. – Usłyszałam głos Gabi.

– Dlaczego? – zdziwiłam się. – Może od razu wyjaśniaj, dlaczego coś odrzucasz albo akceptujesz, dobrze?

– Bo każdy przeżył już swoją miłość, tylko stracił w jakiś sposób. Po co komu kolejne uczucie?

– To zawsze można zmienić i zamiast słowa „miłość” użyć słowa „przyjaźń”.

– Anka, my zakładamy biuro przyjaźni czy biuro matrymonialne dla seniorów?

– Dobra już, dobra. Kolejna propozycja to Strzał Amora.

– Ta jeszcze dodaj, że ostatni. – Gabi zaczęła pukać się palcem w czoło.

– Co ci się znowu nie podoba?

– Ten cały Amor. Myślisz, że ta nazwa by ustrzeliła klientów?

– Zamiast Amor może być Kupidyn, czy kto tam inny był od miłości. Ale ty dobrze wymyśliłaś. „Ostatni strzał Amora”. Piękna nazwa, według mnie oczywiście.

– Dlaczego sugerujesz, że w naszym wieku można zakochać się tylko raz? – zdziwiła się.

– Ja nic takiego nie powiedziałam, skąd ci się to wzięło?

– Skoro w nazwie jest słowo „ostatni”. – Rozłożyła ręce.

– Sama to wymyśliłaś. A poza tym ja myślałam, że w naszym biurze ludzie będą szukali miłości takiej wiesz ostatniej, aż po życia kres.

– Oj, Anka, Anka… – Machnęła ręką. – Jaka ty nieżyciowa jesteś. A co, jeżeli przyjdzie ktoś, kto będzie chciał znaleźć miłość, ale na parę chwil?

– Jak na parę chwil? – Nie wiedziałam, o co mojej sąsiadce chodzi. – Nie można zakochać się na parę chwil; jak już, to można się zauroczyć, ale o miłości nie ma mowy. Więc szybko tłumacz mi, o co ci konkretnie chodzi.

– No wiesz… – Zaczęła dziwnie mrugać.

– Właśnie nie wiem i czekam cierpliwie, aż wytłumaczysz, o co ci chodzi. – Założyłam ręce na piersiach. – Ale czekaj, czekaj, co ty tak mrugasz? Wpadło ci coś do oka? O matko! Gabryśka! To do lekarza trzeba, bo jak się wbije jeszcze bardziej, to będzie po ptokach, to znaczy po oku. A doskonale wiesz, że u mnie wzrok nie taki, jak trzeba, i ja nie wyciągnę ci tego paprocha – mówiłam spanikowana.

– O co ci chodzi? – zdziwiła się. – Jaki paproch, jakie oko i jakie ptoki? Ty chyba naprawdę dzisiaj zbyt wcześnie wstałaś, bo gadasz głupoty, że… – machnęła ręką – chyba że już od samego rana pijesz.

– Wczoraj zaczęłam pić, a dzisiaj jeszcze mnie trzyma, wiesz? – odburknęłam. – Jestem trzeźwa i wyjątkowo wyspana. A ty jakoś dziwnie mrugałaś, więc pomyślałam, że wpadło ci coś do oka – wyjaśniłam.

– Dobra, powiem wprost, bo ty jakaś niedomyślna jesteś. Chodzi o to, że jak ktoś będzie chciał znaleźć kobitkę na jedną noc.

– To niech idzie pod latarnię albo do burdelu. U nas będzie kulturalnie i profesjonalnie.

– Dobra, już nie patrz tak na mnie. Myślałam, że zrobimy taki ekskluzywny pakiet, właśnie dla tych, co chcą tylko cimcirimcim. – Zaśmiała się. – I dodatkowo powiem, że właśnie to jest jedna z moich propozycji.

– Że co proszę? – Nie mogłam uwierzyć. – Cimcirimcim to miałaby być nazwa naszego biura? Czyś ty, Gabryśka, ocipiała? Ty chcesz ludzi na seks namawiać? A może od razu pomalujmy ściany w lokalu na czerwono, a na środku postawmy rurę do tańczenia. Ty możesz uczyć wszystkie starsze panie tańczyć.

– Aniu, ale ty naprawdę widzisz to wszystko? Panie w naszym wieku stoją za barem, nalewają drinki. Oczywiście ubrane w jakieś kuse stroje, inne panie tańczą na rurce, a na to wszystko patrzą panowie. To byłby biznes! Jedyny na całym świecie!

– Ty jesteś jakaś nienormalna! – stwierdziłam, unosząc głos. – Patrzcie państwo! Gabrieli Wąsek marzy się burdel dla seniorów. Ty może byś za mamuśkę robiła, co? Alfonsa by nie było, tylko ty, mamuśka, która zbiera chętne panie do zarabiania pod latarnią.

– Ja bym się nadawała do takiej roli. Ty nie bardzo, dlatego ty byś zajmowała się naszymi pieniędzmi. Wiesz, taki skarbnik, dodatkowo byś robiła zaopatrzenie dla baru, jak coś by się skończyło.

– Ja ci przypominam, że my mamy ponad siedemdziesiąt lat. Dodatkowo pragnę wspomnieć, że na starość to ci się w głowie poprzewracało. Kolejna rzecz to… spójrz na siebie, jak będziesz stała nago. Cycki sięgają ci do pasa, brzuch pomarszczony, na nogach cellulit, o dupie nie wspomnę, jeden wielki zwis. Wątpię, aby jakiś mężczyzna, który przyszedłby do tego twojego lokalu i zobaczył te wszystkie skąpo ubrane panie… – Machnęłam ręką. – Aż szkoda słów. Nie dość, że w tym wieku facetom raczej nic nie dyga, chyba że po tabletkach, to jeszcze po zobaczeniu czegoś takiego, nawet tabletka by nie podziałała. – Zaśmiałam się.

– Zawsze negujesz mój pomysł. – Obruszyła się.

– Ja niczego nie neguję. Jeżeli chcesz, to śmiało możesz zakładać burdel dla seniorów, ale mnie do tego nie mieszaj. Ja zdecydowanie wolę spokojniejsze życie, a co najważniejsze, spokojniejszą starość. Skreślaj tę nazwę i bierzemy się dalej do czytania naszych propozycji. Moim kolejnym pomysłem jest Senior love. Niby prosto, ale jednak światowo.

– Jak? Gdzie ty w tej nazwie masz ten świat?

– Chodzi o połączenie polskiego słowa z angielskim – wyjaśniłam.

– Ja już widzę, jak stara Mańkowska albo Serdlakowa domyślają się, o co chodzi, jak przeczytają nazwę. To, że my liznęłyśmy angielskiego, to nie oznacza, że i inni go znają. Pamiętaj o tym! I w ogóle dlaczego od razu senior?

– Chyba lepsze senior niż stary dziad, prawda?

– Dobra, te twoje pomysły są jakieś z dupy wyjęte. Teraz mój. Babcina sekta. Super, co?

– Czy ja wiem… – Podrapałam się po głowie. – To takie… hm… wyróżniające jest. A co z dziadkami? A dodatkowo dlaczego właśnie babcina? Przecież nie każda starsza pani jest babcią?

– Jak nie każda? – zdziwiła się Gabriela.

– Są takie, co nie mają wnuków. Aby mianować się babcią, trzeba je mieć. Inaczej jesteś tylko seniorką, starszą panią albo staruszką. Skreślaj ten pomysł i dawaj inny – zarządziłam.

– Podwójna renta.

– I jak to się ma do biura matrymonialnego? – zapytałam.

– Babeczka złączy się z mężczyzną i będą mieli dwie renty. Przecież to proste jest.

– A co jeżeli mają emerytury? Albo jedno rentę, a drugie emeryturę? Wykluczasz te osoby czy jak?

– O tym to nie pomyślałam… Dobra, skreślam to. Kolejny mój pomysł to Raj Seniora – powiedziała i spojrzała na mnie.

– Chyba najlepsza z nazw, które do tej pory wymieniłaś. – Klasnęłam w dłonie. – Zapisuję tu na listę, pierwsza propozycja przyjęta – ucieszyłam się. – Teraz moja kolej, Zakochani aż po grób, co o tym sądzisz?

– Nie uwierzysz, ale podoba mi się. Niestety ta miłość długo trwała nie będzie, ale zawsze coś. – Moja sąsiadka się zaśmiała. – Dopisuj tam do listy. Masz coś jeszcze?

– Mam wiele, ale najbardziej podoba mi się Razem aż do setki. Tylko nie wiem, co ty o tym sądzisz… – Spojrzałam na nią.

– Aniu, jesteś genialna! Skreślamy tamte wszystkie hasła, to znaczy nazwy. Nie czytaj nic więcej, bo zgadzam się na tę, którą właśnie powiedziałaś.

– Naprawdę? – Nie mogłam w to uwierzyć.

– Tak, to właśnie ta idealna nazwa. I nie patrz już tak na mnie. Mówię poważnie! Myślałam, że dłużej nam to zejdzie, a tu proszę… rachu-ciachu i nazwa wybrana.

Byłam w wielkim szoku! Gabi przystała na nazwę, którą ja wymyśliłam. W dodatku nie chciała nic w niej zmienić. Zgodziła się tak zwyczajnie, bez żadnych pytań i wątpliwości. Nie wiedziałam, co się stało ani dlaczego tak postąpiła. W sumie teraz nie było to aż tak ważne. Najważniejsze, że miałyśmy nazwę.

– Ja nie wiem, co ci się stało, że tak od razu się zgodziłaś, ale wolę w to nie wnikać. – Zaśmiałam się. – Co więc dalej robimy?

– Teraz to ja do Ambrożego muszę zadzwonić i powiedzieć, że mamy wszystko gotowe. Trzeba umówić się z nim na jakąś konkretną datę i godzinę w celu spotkania. Wiesz, podpisanie dokumentów i takie tam.

– Ja jestem dostępna w każdej chwili, więc umawiaj tak, jak tobie, a przede wszystkim jemu będzie pasowało – powiedziałam z uśmiechem i spojrzałam na zegarek. – Wcale tak szybko nam nie poszło to wybieranie, zobacz, która już godzina.

– O matko! To zaraz dziewiąta! Ja uciekam, moja droga sąsiadko. Zadzwonię do tego Chajdusa i jak będę coś wiedziała, to dam ci znać.

Po wyjściu Gabi miałam chwilę spokoju. Zrobiłam sobie drugą kawę i z uśmiechem na twarzy oglądałam jakieś durnoty w telewizji. Byłam radosna, że doszłyśmy do porozumienia i to właśnie mój pomysł na nazwę został wybrany.

Po dwóch godzinach relaksu postanowiłam wyjść na dwór, a konkretniej do pobliskiego sklepu po mleko i kawę. Było lato, więc wsunęłam stopy w klapki i wybiegłam z mieszkania tak, jak stałam, czyli w zwiewnej sukience w kwiatki. W dłoni miałam bawełnianą torbę, a w niej portfel z pieniędzmi. Dzień zapowiadał się fantastycznie, zatem podśpiewując cicho, schodziłam po schodach na klatce.

Momentalnie zaczęło dziać się coś dziwnego.

– Dzień dobry, pani Agnieszko – powiedziałam do młodej sąsiadki.

Ta spojrzała na mnie jakoś dziwnie. Stanęła przy ścianie i wydukała:

– Pochwalony.

Pomyślałam, że wraca z kościoła, więc w sumie nie zastanawiałam się nad jej reakcją na mój widok. Pod samą klatką spotkałam Serdlakową, już miałam się przywitać, gdy ta nagle krzyknęła:

– Kurwa, duch!

I schowała się za najbliższy krzak.

Ten krzyk usłyszała sąsiadka z klatki obok i wyjrzawszy przez okno, zaczęła wrzeszczeć, chyba do kogoś, z kim przebywała w mieszkaniu, aby szybko dał jej wodę święconą i krzyżyk.

Stałam jak ten słup soli i nie wiedziałam, co się dzieje. Zaczynałam zastanawiać się, dlaczego wszyscy tak dziwnie reagują na mój widok. Na domiar złego nagle, nie wiedziałam skąd, napatoczył się nasz nowy wikary. Na moje „dzień dobry” odpowiedział coś w stylu: „Wracaj, córko, do domu ojca, niech twa dusza nie błąka się po tym łez padole”. Aż śmiać mi się chciało, ale z drugiej strony się przeraziłam. Kompletnie nie byłam świadoma tego, co się dzieje tuż pod moimi oknami.

W jednej chwili zrezygnowałam z pójścia do sklepu. Obróciłam się na pięcie i udałam z powrotem na moje piętro. Zamiast jednak wejść do swojego mieszkania, zaczęłam walić pięściami w drzwi Gabryśki.

– Kogo tam do dupy niesie? Co za licho wali w moje drzwi?! – pytała głośno, otwierając.

– To ja – odpowiedziałam, wpraszając się do jej domu. – Gabi, coś dziwnego się dzieje pod naszym blokiem – powiedziałam drżącym głosem.

– Niby co dziwnego ma się dziać? – zapytała zdziwiona.

Opowiedziałam jej o całej sytuacji i reakcjach ludzi.

Teraz do mnie docierało, że oni faktycznie zachowywali się tak, jakby jakąś marę nieczystą zobaczyli. Nagle mnie olśniło.

– Gabi, powiedz prawdę, czy ty przypadkowo nie przywiesiłaś tego durnego nekrologu na drzwiach od klatki?

– A widziałaś, aby tam wisiał? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Nie widziałam, ale ostatnio podejrzanie wybiegłaś z mojego mieszkania. I to było właśnie wtedy, gdy rozmawiałyśmy o tym nekrologu. – Spojrzałam na nią i czekałam na wyjaśnienia.

– Dobra, masz mnie! – zaczęła dukać. – Naprawdę myślałam, że z tobą już koniec i faktycznie nakleiłam tę kartkę na drzwiach. Gdy wróciłam na górę, okazało się, że ty jednak żyjesz, ale niestety, plotka się rozeszła, jak widać. Zanim zdjęłam twój nekrolog, który sama własnoręcznie napisałam, ktoś go przeczytał i przekazał dalej informację. Taka to historia. – Zaśmiała się.

– To nie jest powód do śmiechu! – krzyknęłam. – Ludzie naprawdę myślą, że zobaczyli ducha. Musisz to jakoś odkręcić. I w dodatku ta informacja dotarła już do wikarego. Czy to nie dziwne?

– Ale jak mam to zrobić? Jak odkręcić to wszystko? A to, że do wikarego dotarła informacja, to wcale nie jest dziwne. On zachodzi do Serdlakowej, więc zapewne zdążyła zadzwonić do niego z najnowszymi plotkami.

– Zachodzi? – zdziwiłam się. – Oni chyba nie mają romansu, co? – zapytałam – A co masz zrobić w mojej sprawie, tego nie wiem. Skoro lubisz pisać, to weź napisz kolejną informację i przyczep na klatce. Napisz, że odwołujesz mój zgon i że mam się dobrze.

– Jaki romans?! – uniosła głos. – Ty się puknij w łeb, Anka! Gdzie ksiądz może mieć romans? A w szczególności taki młody jak nasz wikary. Ty to durna jesteś, naprawdę durna. – Pokręciła głową, patrząc na mnie. – A wracając do naszego tematu, a konkretniej do twojej śmierci, która okazała się fałszywym alarmem, to ja nie wiem, czy to dobry pomysł będzie, bo wiesz, tak z ludzi głupka robić? Niech jeszcze trochę się ciebie boją, to znaczy twojego niby-ducha. Może ktoś się nawróci. – Zaśmiała się.

– Gabi, przestań! – krzyknęłam. – Masz napisać kartkę i przyczepić na drzwiach, i to natychmiast!

– Ale… – Chciała się wymigać.

– Nie ma żadnego „ale”. Bierzesz w tej chwili kartkę i długopis i zaczynasz pisać. Mam ci dyktować? – zapytałam.

– Nie trzeba. Sama sklecę kilka zdań – odburknęła i zabrała się do pisania.

Po kilku minutach dała mi przeczytać.

Odwołanie nekrologu

Z wielką radością zawiadamiam, że Anna Stańczyk jednak żyje i ma się dobrze. Jej śmierć była fałszywym alarmem. Wszystkie osoby, które uwierzyły w tę bardzo niemiłą informację, bardzo przepraszam. Od tej chwili proszę naszej wciąż żyjącej sąsiadki Anny nie traktować jak ducha. Ona nie potrzebuje krzyża, księdza ani wody święconej. Proszę o przekazanie informacji innym osobom, które mogą mieć udział w rozpowszechnianiu plotek o rychlej śmierci naszej siostry Anny. Osobiście stwierdzam, że niedoszła nieboszczka ma się świetnie. Jest wredna, pyskata, ma swoje zdanie i co najlepsze, wraz ze mną zakłada biuro matrymonialne dla seniorów. Już teraz zapraszam wszystkie osoby chętne do zgłaszania swoich kandydatur.

Na zakończenie przypominam – odwołuję śmierć Anny, to tylko fałszywy alarm!

Z poważaniem

Gabriela Wąsek, najlepsza przyjaciółka, a zarazem sąsiadka naszej przyszłej niedoszłej nieboszczki Anny

– I jak, podoba ci się? – zapytała z uśmiechem Gabi.

– Napisałabym to o wiele lepiej, ale lepsze to niż fakt, że ludzie mają się mnie bać – skwitowałam. – I widzę, że od razu zareklamowałaś nasze biuro. – Zaśmiałam się.

– Wiesz, jak to się mówi, trzeba kuć żelazo, póki gorące. Ludzie będą czytali odwołanie twojego nekrologu, to i ostatnie zdanie przeczytają. Może akurat będzie ktoś, kto się skusi i wpadnie do nas znaleźć miłość albo przyjaźń. To ja idę powiesić kartkę na drzwiach od klatki. Niech się wszyscy ludzie dowiedzą, że jednak żyjesz. Bo faktycznie jak mają traktować cię jak ducha, to z naszej działalności nici. Nikt nie przyjdzie do lokalu, gdzie niby straszy – powiedziała i wyszła.

Wróciła po chwili, więc ja zamiast iść do sklepu udałam się do swojego mieszkania. Mimo wczesnej pory miałam już dość tego, co się działo w ciągu ostatnich kilku godzin. Cała moja radość gdzieś znikła, a pojawił się smutek i momentalnie nie wiedziałam, dlaczego zachciało mi się spać. Być może to przez to, że nie spałam poprzednią noc.

Położyłam się z myślą, że chociaż przez kilka godzin będę w błogim śnie. Niestety nie dane było mi pospać dłużej. Po jakichś dwóch godzinach obudził mnie dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Oczywiście była to Gabriela, odebrałam dość szybko.

– Co jest, Gabi? – zapytałam. – Nie mogłaś poczekać do jutra, aż się spotkamy? Obudziłaś mnie – powiedziałam nieco wkurzona.

– I co z tego, że spałaś? Anka, ja dzwonię, bo mam informację od Ambrożego, że jutro ma czas, aby się z nami spotkać. Podpiszemy umowę wynajmu lokalu i pojedziemy z Ambrożym do urzędów, aby załatwić wszystko z tą działalnością. Pasuje ci godzina dziesiąta?

– Ale wszystko szybko się dzieje! – ucieszyłam się. – Mnie pasuje nawet ósma; im szybciej wszystko załatwimy, tym lepiej.

– Nie no, ósma to za wcześnie, bo Ambroży ma coś do załatwienia z rana. Sam zaproponował właśnie dziesiątą. Skoro tobie pasuje, to jesteśmy umówione. Bądź punktualnie pod blokiem, on nas zawiezie wszędzie, gdzie trzeba – powiedziała i się rozłączyła.

Nagle poczułam przypływ mocy. Chyba było to spowodowane tą kolejną świetną informacją. Postanowiłam, że wykorzystam energię w dobry sposób i upiekę ciasto, a także zrobię pranie, skoro taka ładna pogoda.

Rozdział 4

Anna Stańczyk

To był bardzo intensywny tydzień.

Praktycznie codziennie jeździłyśmy wraz z Ambrożym załatwiać potrzebne rzeczy odnośnie do założenia działalności, a wieczorami urządzałyśmy nasz kącik.

Musiałam przyznać szczerze, że gdyby nie ten cały Chajdus, tobyśmy sobie tak świetnie nie poradziły. Okazało się, że ma on mnóstwo znajomych w kręgach administracyjnych i co za tym idzie – cała papierologia została załatwiona w dość krótkim czasie, a było jej dość dużo. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Najpiękniejszy dzień to ten, w którym trzymałyśmy dokumenty z naszymi nazwiskami uprawniające do otworzenia biura matrymonialnego dla seniorów – Razem aż do setki.

Właśnie dziś miałyśmy wielkie otwarcie.

Ubrałam się w najlepszą garsonkę, jaką miałam w domu. Co prawda miała być na ewentualny pogrzeb, gdybym kopnęła w kalendarz, ale stwierdziłam, że taka okazja jak ta będzie idealna do włożenia tego stroju na moje już niemłode ciało.

Z niecierpliwością wyglądałam Gabi, we dwie miałyśmy iść do naszego biura. By się nie ubrudzić, stałam w przedpokoju i czekałam na ten upragniony dzwonek sygnalizujący, że moja sąsiadka jest gotowa do wyjścia.

W końcu, po jakichś dziesięciu minutach, się doczekałam. Zamiast zadzwonić, zapukała, a ja otworzyłam od razu.

– A co ty się tak wystroiłaś? – To były pierwsze słowa, jakie usłyszałam.

– No jak to? – zdziwiłam się. – Przecież dzisiaj jest bardzo ważny dzień.

– Ważny czy nie, ale… – Przerwała i zaczęła mi się przyglądać.

– Jakie „ale”? Co za „ale”? Mów, o co ci chodzi – ponaglałam.

– Anka, czy ty jesteś chora? – zapytała.

– Nie, dlaczego? – zdziwiłam się.

– Mów prawdę! – uniosła głos. – Czy ty zamierzasz dzisiaj umrzeć? Czujesz coś, prawda? Czytałam w gazecie, że ludzie chorzy czują, kiedy odejdą z tego świata. Nie wiem, na czym to konkretnie polega, ale niby oni o tym wiedzą. Przyznaj się… chorujesz od dawna, tak?

– Boże, Gabi, o co ci chodzi? Jaka śmierć? Co ludzie czują? Ja się nigdzie nie wybieram! Wychodzimy. – Pchnęłam ją za próg i zaczęłam zamykać drzwi na klucz.

– Ty mnie nie okłamuj. Jesteś moją wspólniczką i ja muszę wiedzieć takie rzeczy. Jak rozumiem, załatwiłaś sobie już miejsce na cmentarzu? Ksiądz też dogadany, tak? A co z rodziną? Mam ich wezwać? Czy też już to zrobiłaś? – Potok słów, a w sumie pytań lał się z ust mojej sąsiadki i przyjaciółki w jednym.

Schodziłam po schodach i nie wiedziałam, o co jej chodzi. Nawet w głowie zrodziła się myśl, że Gabi po przemyśleniach nie chce być moją wspólniczką i może chce mnie zabić.

– Gabi, proszę, mów jaśniej, dobrze? Ty coś piłaś dzisiaj czy co ci się stało? W ogóle nie rozumiem tego, co do mnie mówisz.

– Spójrz na siebie. Włożyłaś garsonkę pogrzebową. Wiele razy zarzekałaś się, że włożysz ją tylko w momencie ostatecznym. A co za tym idzie? Właśnie dzisiaj jest ten dzień, prawda?

– Gabryśka! Ty to durnowata jesteś! Zarzekałam się, ale zmieniłam zdanie. I już się tak nie ciesz, bo jeszcze długo się mnie nie pozbędziesz! Zamierzam żyć dość długo, nawet ponad setkę. Teraz, gdy mamy własną firmę, to mam taką ochotę na życie, że… – Uśmiechnęłam się.

W końcu dotarłyśmy do lokalu. Szczerze mówiąc, miałam dość tej głupiej rozmowy z Gabrielą, nie mogłam zrozumieć, po co ona się czepia, skoro to była moja sprawa, co mówię i jak wyglądam.

– Otwieraj szybciej te drzwi – ponaglałam ją. – Nie potrafisz klucza do dziurki wsadzić czy co?

– Weź mnie nie denerwuj, dobrze? Wystarczy, że zdenerwował mnie twój wygląd, a konkretniej ubiór i perspektywa twojego rychłego pochówku – odparła, gdy w końcu udało jej się otworzyć drzwi.

Weszłam do środka i wciąż nie mogłam uwierzyć w to, jak wygląda nasze biuro. Było urządzone w taki domowy sposób. Naprawdę czułam się tu bardzo dobrze i gdybym nie wiedziała, gdzie tak naprawdę się znajduję, pomyślałabym, że jestem u koleżanki na kawce i siedzę w jej dużym pokoju, czy jak to się teraz nazywa, w salonie.

Zaraz po wejściu do pomieszczenia można było zauważyć ściany pomalowane na szaro, na których wisiały obrazy przedstawiające mosty. Na początku byłam przeciwna temu, zdecydowanie wolałam jakiś zachód słońca czy kwiaty, ale Ambroży akurat chciał się pozbyć tych obrazów i jak tylko je zobaczyłam, to od razu zgodziłam się na to, aby zawisły na ścianach.

Po lewej stronie od wejścia znajdowała się szara kanapa. Była bardzo wygodna, bo sprawdziłam. Kupiłyśmy ją na popularnym portalu aukcyjnym za naprawdę niewielkie pieniądze. Przed nią stał szklany stolik ze złotymi rantami, na nim wazon z prawdziwymi kwiatami. Powiedziałabym, że z żywymi kwiatami, ale nie chciałam już denerwować Gabrysi.

Patrząc od drzwi wejściowych, na środku stało biurko Gabi, a po prawej stronie moje, bo ja musiałam mieć widno, a co najważniejsze, widok na to, co dzieje się na zewnątrz. Między stanowiskiem pracy moim a Gabrysi, tuż na rogu, stała duża monstera. Całe szczęście, że obie lubiłyśmy te kwiaty.

W pomieszczeniu były regały z segregatorami na dokumenty i oczywiście telewizor, ekspres do kawy, dzbanek z wodą oraz coś słodkiego. Znalazł się nawet i miły w dotyku chodniczek, który kolorystycznie pasował do całości. Naprawdę aż nie chciało się wychodzić z tego miejsca.

– Anka, co ty tak stoisz jak słup soli? Zamknij te drzwi i siadaj do swojego biurka.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Gabrysi.

– Podziwiam to piękne miejsce, które stworzyłyśmy – odparłam i usiadłam na wygodnym fotelu. – Myślisz, że dzisiaj ktoś przyjdzie? – zapytałam.

– Jestem przekonana, że tak. W końcu ogłoszenie pojawiło się w lokalnej gazecie, Ambroży dał informację na stronie administracji i niby rozwiesił ulotki, gdzie tylko się dało. Dlatego uważam, że dzisiaj chociaż jedna osoba powinna nas odwiedzić – mówiła z uśmiechem na twarzy.

Siedziałam na wygodnym krześle przy własnym biurku. Nie mogłam uwierzyć, że ja, taka stara baba, dawno po siedemdziesiątce, skusiłam się na to, aby założyć działalność. Doskonale wiedziałam, że nie doszłoby do tego, gdyby nie udany „połów” podczas szukania męża dla mojej wnusi.

Ta niby-przypadkowa przygoda rozpoczęła właśnie to nowe życie u schyłku starości.

– Dzień dobry. Jak rozumiem to właśnie tu mieści się biuro matrymonialne?

– Dzień dobry – odpowiedziała z uśmiechem Gabrysia. – Serdecznie zapraszam do mojego biurka. – Wskazała krzesło. – Jesteśmy właścicielkami tego biznesu. Ja nazywam się Gabriela Wąsek, a to jest Anna Stańczyk.

Mężczyzna najpierw ukłonił się w naszą stronę, a następnie z chęcią wykonał polecenie mojej wspólniczki. Rozsiadł się w szarym, wygodnym fotelu i zaczął mówić.

– Trafiłem w lokalnej gazecie na ogłoszenie, które panie zamieściły. – Spoglądał to na mnie, to na Gabi. – I z wielką przyjemnością skorzystam z usług.

– Jest nam bardzo miło – odezwałam się. – Ale musimy być z panem szczere. Biuro jest otwarte od dzisiaj i tak po prawdzie to dopiero szukamy ludzi do parowania, czy jak to się tam mówi.

– To nic nie szkodzi, drogie panie. W takim razie ja z chęcią zostawię tu swoją kandydaturę, o ile jest taka możliwość – powiedział mężczyzna głosem pełnym radości.

– Będziemy zaszczycone. Proszę, oto formularz, należy go wypełnić co do jednej krateczki. Jeżeli kogoś dla pana znajdziemy, zadzwonimy pod podany przez pana numer telefonu – tłumaczyła Gabi.

– A co ze zdjęciem? Wydaje mi się, że będzie lepiej wybierać kandydatki czy kandydatów nie tylko na podstawie zainteresowań, lecz także patrząc na zdjęcie – zainteresował się.

– Oczywiście, że zdjęcie będzie – wtrąciłam. – Proszę tylko wypełnić formularz, następnie przejdziemy do drugiego pomieszczenia, gdzie zrobimy fotkę.

– A tak w ogóle to jak się pan nazywa? Wszedł pan jak do obory, ani be, ani me, tylko od razu dajcie mi babę – wypaliła nagle Gabrysia.

– Gabrysiu, uspokój się, proszę – próbowałam jakoś załagodzić sytuację. – Zrozum pana, jest w stresie, zapewne pierwszy raz w takim biurze. Mógł na chwilę stracić rozum i zapomnieć o manierach.

– Bardzo panie przepraszam! – uniósł głos mężczyzna. – Faktycznie, jestem pierwszy raz w takim miejscu, a stres zżera mnie od środka. Nazywam się Roman Wilk, może wydawać się to dziwne, ale wciąż jestem kawalerem. Co prawda byłem związany z pewną kobietą, a w sumie miłością mego życia, lecz niestety zostawiła mnie. Byliśmy razem przez dwadzieścia lat, ślubu nigdy nie wzięliśmy, stąd ta informacja o moim kawalerskim stanie – powiedział dość smutno.

– Odeszła do innego? Po tylu latach? – Gabi nie zważała na sytuację i mówiła to, co myślała.