Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie z sąsiadami nie jest wcale takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Przekonują się o tym mieszańcy małego osiedla, na którym mieszka kobieta wścibska, pyskata, wtrącająca się dosłownie we wszystko. Halina Marchwicka z domu Konfitura to główna bohaterka książki, która każdego dnia wytyka sąsiadom ich błędy. Zarówno wyglądając przez okno, jak i spacerując po okolicy, przygląda się zachowaniu innych i skrupulatnie zapisuje w swym notesiku rzeczy, które są robione inaczej, niż ona sobie tego życzy. Miejscowa policja ma dość telefonów od Haliny i wysłuchiwania o niesprzątaniu po swoich pupilach czy o niesegregowaniu śmieci. Halina jest na tyle wścibska, że potrafi wejść do czyjegoś mieszkania, by zobaczyć, jakie ma meble, albo zapytać sąsiadkę o zawartość paczki, którą kurier dostarczył chwilę temu.
Czytelnik poznaje wiele różnych historii z Haliną w roli głównej. Niektóre będą śmieszne, inne nieco mniej. Jedno jest pewne! Halina swymi działaniami nieraz uczyni wiele dobrego i ochroni osiedle, na przykład przed złodziejami.
Halina ma przyjaciółkę Jadwigę. Kobiety świetnie się dogadują i wyśmienicie czują w swoim towarzystwie. Często sobie pomagają i wyciągają się z opresji – jak wtedy, gdy Jadwiga przypaliła sobie brwi, odpalając papierosa od kuchenki gazowej, czy wybiła górną jedynkę i musiała przez kilka dni siedzieć w domu, zanim dostała się do stomatologa. Z pamięcią u głównej bohaterki jest krucho, w związku z tym myli jedną cyfrę numeru telefonu i zamiast do męża dodzwania się do księdza, który jak na złość również ma na imię Stanisław.
To książka pełna humoru, poniekąd także pouczająca. Dzięki sytuacjom, które przydarzają się zarówno Halinie, jak i jej sąsiadom, czytelnik może starać się zrozumieć czyjeś zachowanie oraz docenić innych ludzi.
„Osiedlowy monitoring” to doskonała komedia o… życiu. Rozbawi Was do łez, oderwie od codziennej szarości, a czasem skłoni do refleksji. Ta historia skradnie Wasze serca!
Serdecznie polecam! – A.P. Mist, autorka
Zabawna, choć niekiedy trzymająca w napięciu powieść o życiu kobiety, którą każdy z Was może spotkać na swojej drodze. – Polecam, Anita Scharmach, pisarka
Znacie tę jedną starszą panią z Waszego osiedla, która wszystko o wszystkich wie, a Wy, idąc do pracy, widzicie ją w oknie i już wiecie, że każdego ma na oku? „Osiedlowy monitoring” to komedia, dzięki której poznacie właśnie taką sąsiadkę! Przy tej pozycji genialnie się bawiłam, jest to świetna książka pozwalająca totalnie się wyluzować i poznać tę drugą stronę osiedlowego monitoringu. Historia pani Haliny rozbawiła mnie do łez – koniecznie musicie ją poznać! – Natalia, Pigula.czyta
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 175
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Dagmara Rek, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Upika/Shutterstock
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-316-4
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Kilka dni później…
Od Autorki
RodzicomTato, mówisz, masz!Twój pomysł na książkę został zrealizowany!
Jak dobrze mieć sąsiada…
Rozdział 1
Znowu nie mogę spać. Wieczorem wypiłam szklankę mleka, niby ma działać dobrze na sen. Wzięłam też jakieś tabletki nasenne. Skoro reklamują je w telewizji, to znaczy, że muszą być dobre. Gówno prawda! Ani mleko, ani tabletki nie działają. Chodzę po mieszkaniu zdenerwowana, bo wiem, że przez cały dzień będę senna, a przecież nie mogę zmrużyć oka nawet na chwilę. Mam tyle pracy, że nie wiem, jak to wszystko wytrzymam. Co chwilę wchodzę do sypialni i szturcham mojego starego. Ten to ma sen! Nie dość, że nic nie jest w stanie go obudzić, to w dodatku chrapie jak jakaś świnia czy dzik – nie wiem, do czego można porównać to chrumkanie, ciamkanie.
Pamiętam, że jak jeszcze mogłam spać, nagle w nocy obudził mnie jakiś dźwięk. Myślałam, że ktoś traktorem podjechał pod blok. Ale gdzie tam! To mój Stachu tak zaciągał podczas snu. I co ja mogłam w tej sytuacji zrobić? Oczywiście, że szturchałam go i mówiłam do niego, ale to nic nie dało. W końcu nachyliłam się nad jego uchem i krzyknęłam: „Bilety do kontroli!”. Myślałam, że taki nagły wstrząs chociaż zmniejszy to chrapanie albo go obudzi. A skąd! Powiedział, że zaraz pójdzie kupić, przekręcił się na drugą stronę i dalej spał.
Jestem więc świadoma tego, że i teraz nie będę w stanie go uspokoić. Tak bardzo zazdroszczę mu tego snu. Mnie obudzi nawet najmniejszy szelest, czasami budzą mnie wibracje telefonu u sąsiadów mieszkających nade mną. Sąsiadka na noc kładzie komórkę na podłogę i jak ktoś dzwoni, to słychać. No taka jestem wyjątkowa w tym całym systemie zwanym codziennością i życiem.
Cóż więc mam robić, skoro jest czwarta nad ranem? Odpowiedź jest tylko jedna! Idę włączyć telewizor, pooglądam jakieś ciekawe programy, o ile takie będą.
Rozsiadam się wygodnie w moim wielkim, szarym fotelu. Nogi okrywam kocem ze świnką z bajki – dostałam od Stacha jako prezent urodzinowy. Gdy zapytałam, czemu kupił z bajkowym motywem, przez chwilę milczał, po czym odpowiedział, że pamięta, jak lubiłam jeździć na wieś do rodziny, i dlatego taki wybrał. Dodał jeszcze, że patrząc na te grafiki, widzi mnie. Wszystko to mówił, mając uśmiech na twarzy, więc zrozumiałam, że nie chce mnie obrazić, tylko zwyczajnie dał mi do zrozumienia, że jestem słodka jak małe chrumki – tak nazywam te różowe maleństwa. Ja to lubię takie małe puchate zwierzęta. Wiem, że świnie takie nie są, bo nie mają grubego futra, ale i tak są słodkie. Wystarczy na nie spojrzeć. No tak! Teraz już wiem, skąd taki prezent, a nie inny! Według mojego męża jestem taka do schrupania, ładna i w ogóle. Przecież on zawsze widzi, jak zachwycam się wszystkim, widzi ten mój uśmiech i ekscytację! On zwyczajnie chciał mi pokazać, jak bardzo mu się podobam. A ja głupia myślałam, że porównuje mnie do świni, bo jestem gruba czy jakaś tam.
Siedząc na tym bardzo wygodnym fotelu, latam po kanałach. Część programów jeszcze nie nadaje, na innych można kupić jakieś gadżety do mieszkania, na kolejnych w końcu zaczęli nadawać, co prawda powtórki, ale seriale, które uwielbiam i z których można się dużo nauczyć.
Mam to szczęście, że „Zawsze Ty” dopiero się zaczyna więc będę ze wszystkim na bieżąco. Oj, jak ja lubię takie programy. Nie rozumiem, dlaczego większość ludzi tak negatywnie się o nich wypowiada. Według nich są to głupoty, które nie powinny być nadawane w telewizji. Ja mam zupełnie inne zdanie. Oglądam, bo znajduję tam wiele porad dotyczących życia codziennego. Nie muszę szukać w tym całym Internecie informacji o tym, jak rozpoznać zdradę czy co robić, jak sąsiedzi są niezbyt mili. Te seriale pokazują, jak dogadywać się z dziećmi, jak zaskakiwać partnera albo czego nie robić w życiu.
Ja to mogłabym spędzić cały dzień na oglądaniu tych różnych mądrych programów. Nauczyłam się nawet wyceniać rzeczy. Jest taki jeden program, w którym ludzie potrzebujący pieniędzy zabierają coś z domu – jakieś lokówki, suszarki, biżuterię – idą do pana Zbyszka, tam on wycenia i daje gotówkę. Jakiś czas temu pochodziłam po domu, spisałam to, co nadaje się na sprzedaż, i aż się zdziwiłam. Tyle pieniędzy leży na półkach i w szafach.
I tak teraz oglądam sobie ten serial i rozwiązuję zagadki, gdy nagle słyszę jakiś huk. Tak głośny, że aż podskakuję na tym moim świetnym i cudownym fotelu. Ten fotel to też prezent, tym razem od dzieci. One to wiedzą, co kupić, bym była zadowolona. Nie to co mój stary cap. No dobra, ten koc to faktycznie trafiony upominek, ale to, co on mi wręcza na różne okazje, to jest jakaś porażka. Dał mi lornetkę, tylko nie wiem po co. Mówię do niego: „Staszku mój, przecież ja nie jestem żadnym ornitologiem czy jak on się zwie. Ja się ptakami nie interesuję. Co prawda interesowałam się, ale jak byłam młoda. Oj, ile ja ptaków widziałam w swoim życiu – różnej grubości, długości i koloru”. Aż się za głowę złapałam, myśląc o tym. Było to się piękną kobietą, to i przebierało się w zwierzynie. I tak mówię do tego mojego męża: „Gdy upolowałam sobie ciebie, to nie w głowie mi ptactwo wszelakiej maści. Więc i lornetka jest zbędna”. Burknął, że kiedyś mu za nią podziękuję. Wciąż do tego nie doszło.
Innym razem podarował mi fartuch, na którym jest kobieta w bikini. Wyglądam w nim, jakbym to ja była taka szczupła i skąpo ubrana. Niby fajny prezent, ale aż wstyd go nosić. Miałam go na sobie ze dwa razy, by mojemu zrobić przyjemność. W końcu stracił na niego te trzydzieści złotych – wiem, bo zawsze, jak dostaję prezent, to szukam w Internecie, ile kosztował. Dzięki temu, gdy danej osobie wręczam jakiś upominek, jest on w takiej samej albo chociaż podobnej kwocie. Według mnie jest to sprawiedliwe, w końcu żadna ze stron nie wykosztuje się bardziej.
No a wracając do tego fartucha, to w sumie nie wiedziałam, po co mi taki prezent. A co najważniejsze, nie miałam pojęcia, co Stachu miał na myśli, wręczając mi go. Po dłuższym zastanowieniu się doszłam do wniosku, że są dwie możliwości. Pierwsza to taka, że sugeruje mi, że jestem gruba i tym fartuchem daje mi do myślenia, bym zastanowiła się nad sobą i zjechała trochę z wagi. Druga to taka, że za pomocą tego gadżetu chce mi powiedzieć, że przygotowując obiad, powinnam być ubrana właśnie w taki albo podobny strój. Czyli w sumie chciał, bym gotowała prawie nago. Bo jak można nazwać ubiorem to, co ma na sobie kobieta w stringach i koronkowym staniku? Dla mnie to golizna i tak to można chodzić po domu, tak w ostateczności oczywiście.
Według mnie pierwsza możliwość odpada – nie jestem gruba i doskonale wiem, że mój mąż uważa tak jak ja. Więc co pozostaje? Oczywiście, że gotowanie prawie nago. Wydawało mi się, że to jest właśnie powodem wręczenia mi tego fartucha, a jednocześnie było to marzeniem mojego lubego. Czego się nie robi dla miłości, prawda? Nawet po tych czterdziestu latach małżeństwa trzeba zaskakiwać swojego mężczyznę, więc i ja to zrobiłam.
Ubrałam się w bawełniane majtki w zielone kropki, a na moje dwa arbuzy włożyłam czarne dwa hełmy, to znaczy czarny stanik, i tak paradowałam po domu, zanim mój luby wrócił. Nie przywykłam do chodzenia w takim „ekskluzywnym stroju”, więc pół dnia przyzwyczajałam się do tego, że nie mam na sobie żadnej sukienki czy spodni i bluzki.
Włączyłam sobie radio. O właśnie – radio! To chyba jeden z najlepszych prezentów, jakie dostałam od mojego starego! Nie ma to jak pić kawę czy gotować obiad, słuchając piosenek. Wtedy kawa lepiej smakuje, a obiad wychodzi tak dobry jak z drogiej restauracji.
No ale wracając do tego mojego stroju… Włączyłam radio, a tam aktualnie leciał Zenek ze swoim przebojem o oczach. Normalnie noga aż się rwała do tańca, więc w jednej dłoni trzymałam rączkę od patelni, w drugiej drewnianą łyżkę, którą mieszałam mięso, by się nie przypaliło. Nie mogłam wykonywać zbyt wielu ruchów, by nie poparzyć swojego bądź co bądź nagiego ciała, więc ruszałam zadem na boki, czasami potrząsając nim w rytm muzyki. W ogóle to ja mam zielone oczy, więc tak się wkręciłam w tę piosenkę, że zaczęłam śpiewać na całe gardło przy otwartym oknie.
Do dzisiaj zastanawiam się, czy ktoś z sąsiadów mnie słyszał.
I tak sobie podrygiwałam przy piosence, jednocześnie gotując obiad, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
Pierwsze, co pomyślałam, to to, że mój chłop zapomniał kluczy od mieszkania. Poszłam do drzwi wejściowych, pytając: „Ile razy ci mówiłam, abyś brał klucze ze sobą?”. Otworzyłam, kontynuując swoją wypowiedź: „Wchodź szybko, mam dla ciebie niespodziankę, złotko”. A tam… wielkie zdziwienie. Zamiast mojego Stanisława stał nasz młody listonosz, który kilka dni temu zaczął pracę na naszym osiedlu. Spojrzał na mnie z góry na dół, powiedział, że pomylił piętra, i uciekł. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, dowiedziałam się, gdy zamknęłam drzwi i spojrzałam w lustro, które wisiało na ścianie w korytarzu. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do mojego nowego stroju, że zapomniałam o tym, że mam na sobie tylko stanik i majtki. Biedny był ten chłopak, wtedy widziałam go ostatni raz. Ktoś mi powiedział, że został przeniesiony na inne osiedle.
Po kilku minutach wrócił mój mąż. Powitałam go wylewnie przy drzwiach i powiedziałam, że właśnie spełnia się jego największe marzenie. Odsunęłam się na pewną odległość i dłońmi pokazałam na siebie, dając znak, że to ja jestem tym spełnieniem. Staszek na samym początku nic nie powiedział, tylko stał i patrzył na mnie, a po chwili stwierdził, że zapomniał czegoś z auta, i wyszedł z domu.
Wrócił pod wieczór, mówiąc, że dostał pilne zlecenie do wykonania. Było mi przykro, ale zrozumiałam, że jednak pierwsza możliwość była powodem, dla którego dostałam ten fartuch.
Ja tu tak o tych prezentach, ale przecież ten huk tak mnie wystraszył, że pierwsze co, to lecę do drzwi. Tam spoglądam przez judasza, ale nic nie widzę, więc cicho przekręcam klucz i otwieram drzwi. Też nic się nie dzieje. Jestem ubrana w koszulę nocną, taką do kostek, kapcie robione na drutach i szlafrok w kwiatki, więc to idealny strój, by wyjść z domu o szóstej rano. Nagle zdaję sobie sprawę, że przez dwie godziny oglądałam telewizję. Zupełnie nie wiem, kiedy to zleciało. I tak wychodzę na tę klatkę, chwilę stoję, gdy słyszę jakieś głosy nadchodzące z górnych pięter. Oczywiście, że tam idę.
– Co się tak tarabanicie z rana? – pytam. – Spać nie możecie czy co?
– Dzień dobry, pani Halinko – mówi młoda kobieta. – Przepraszam panią bardzo, ale Zosi z rączek wyleciała butelka z mlekiem i stoczyła się po schodach – odpowiada, pokazując ręką na córkę.
– Dzieci się pilnuje, a nie! – burczę. – A jak chce się pić, to robi się to w domu albo na podwórku. Kto to widział, by dziecku dawać butelki. Samemu się podtrzymuje, gdy ono pije. Ma dziecko, a nie wie, że one rzucają tym, co mają w tych małych, koślawych dłoniach – mówię, patrząc groźnie na kobietę. – Żeby mi to było ostatni raz! – dodaję na odchodne.
– Raz jeszcze przepraszam, nie chciałam pani obudzić – próbuje załagodzić sytuację, ale mnie to już nie interesuje.
Dostała ode mnie pierwszy minus na trzy możliwe. Jak zdobędzie całą pulę, zgłoszę ją do administracji. Nie będzie mi tu patologia chlewu robiła z porządnej klatki. Złoszczę się tak bardzo, że spocona jestem bardziej niż przy rozpędzaniu dzików u nas pod blokiem.
Wchodzę do domu i trzaskam drzwiami. Skoro inni mogą hałasować, to ja też mam do tego prawo.
– Stachu, gdzie ty jesteś?! – wołam. – Wstawaj z tego wyra, bo spóźnisz się do roboty. Ktoś musi zarabiać na chleb.
– Czego się drzesz, babo?! Przecież już nie śpię. Tu jestem! – odpowiada.
– Znowu siedzisz na tronie? Mam nadzieję, że bez gazety tym razem!
– A czy muszę ci odpowiadać na takie pytania? Chyba mogę mieć chwilę prywatności w tym miejscu?
– Możesz, ale zawsze, jak idziesz z gazetą albo telefonem, to siedzisz tam przez pół godziny. Spójrz na mnie, ja wchodzę i wychodzę. Nie modlę się przy tej muszli. Szybko, szybko, bo praca czeka – pospieszam go.
– A może ty poszłabyś do pracy, a nie mnie ciągle ganiasz. Cały czas ustawiasz mnie po swojemu – wzburza się.
– Mój drogi mężu, ja pracuję, i to ciężko. Wiesz, ile się dzieje na tym osiedlu? Nawet nie masz pojęcia!
– Nie mam pojęcia, bo nie interesuję się sąsiadami. Dla mnie najważniejsze jest moje życie i moja rodzina. I tobie radzę zacząć myśleć podobnie – mówi, to wychodząc z ubikacji.
Myje ręce i wychodzi do pracy.
Taki właśnie jest ten mój Stanisław. Nie ma żadnych zainteresowań, w przeciwieństwie do mnie. Dodatkowo w ogóle nie rozumie mnie i tego, że może nie chodzę na osiem godzin do jakieś pracy, ale jestem tu. Można powiedzieć, że jestem ochroniarzem tego osiedla. Pilnuję, by sąsiadom dobrze się mieszkało. Zwracam uwagę dosłownie na wszystko, ale mój mąż nie potrafi tego docenić. On sobie wraca z pracy późnym popołudniem, nocami śpi, chrapiąc jak jakaś świnia, i ciągle mówi, że jest zmęczony. A co ja mam powiedzieć? To ja jestem dostępna praktycznie całą dobę. Nie mogę spać po nocach, bo pilnuję, czy ktoś się nie kręci przed blokiem, w dzień zwracam uwagę na to, czy sąsiedzi mają wysprzątane i odśnieżone chodniki – o ile jest zima – czy kubły na śmieci są puste. Ale najlepiej powiedzieć, że ja nic nie robię! Ponadto przecież sprzątam i gotuję we własnym domu, czy to mało? Ale tak to jest, nigdy nie dogodzi się wszystkim, nawet jak się człowiek będzie bardzo starał.
Sąsiedzi też są jacyś dziwni.
Gdy zaczynam do nich zagadywać, oni albo nie mają czasu, bo się gdzieś spieszą, albo faktycznie zamienią kilka zdań i dziwnym trafem wtedy za każdym razem dzwoni telefon i twierdzą, że muszą odebrać, bo to coś ważnego.
Rozumiem ich, czasami faktycznie dzwoniący telefon jest czymś, co trzeba odebrać, ale mogliby chociaż raz podziękować mi za troskę o całokształt osiedla. Nawet sąsiadki z klatki, gdy zapraszam je na kawę i ciasteczka, to odmawiają, tłumacząc się w jakiś dziwny sposób.
Nie wiem, co się dzieje z tymi ludźmi. Za kilka lat będą żałować tego, jak się zachowują w stosunku do innych. A zapewne podziękują mi wtedy, gdy coś się wydarzy pod blokiem i ja będę jako jedyny świadek. Wtedy to będą ustawiały się kolejki jak do jakieś królowej. Już widzę te delegacje do mnie z prezentami i słowami pełnymi uznania, a co najważniejsze, z przeprosinami. Ja będę dobroduszna i każdemu wybaczę. Dodatkowo obiecam, że pomogę im zawsze, kiedy tylko będą tego potrzebowali. O tak! Halinę Marchwicką z domu Konfitura będą znali wszyscy nie tylko w okolicy, ale również całym mieście! A może nawet ktoś napisze książkę o mnie albo chociaż jakąś wzmiankę w gazecie. Już widzę ten tytuł: „HALINA MARCHWICKA z domu Konfitura URATOWAŁA OSIEDLE PRZED GROŹNYM PRZESTĘPCĄ!”.
Taka rozmarzona podchodzę do okna, by zacząć swoją pracę na cały etat.
Rozdział 2
Może się wydawać, że moje dni wyglądają podobnie. Tak wcale nie jest. Wbrew pozorom każdy dzień jest inny, bo każdego dnia dzieje się coś innego. Lubię poranki, bo jest to dla mnie czas, aby zastanowić się nad tym, co danego dnia przytrafi się mnie albo moim sąsiadom. Dzisiaj postanawiam odpocząć troszkę od pracy. Relaks mi się przyda, więc robię sobie mocną kawę, tak zwanego murzyna. Mocno czarna i bardzo gorzka, taka, bym mogła zrobić sobie dolewkę. Wiem, że teraz tak się nie pije, ale ja w tej kwestii zostałam jeszcze w starych czasach i za nic nie potrafię tego przyzwyczajenia zmienić. Do tej smacznej kawki mam kilka kruchych ciasteczek, które z jednej strony są oblane czekoladą. Oczywiście gorzką, nie słodką! Przede mną na stole leżą krzyżówki, które uwielbiam rozwiązywać w dniach, gdy mam wolne od pracy.
W tle oczywiście leci muzyka z radia, które dostałam w prezencie od męża.
Odnośnie do prezentów to właśnie przypomniało mi się, że dostałam jeszcze od niego szpadel. Nie wiem, dlaczego to mnie go wręczył. Fakt, mamy ogródek działkowy, ale w tym przypadku role są podzielone. Ja sadzę kwiatki, warzywa i opiekuję się nimi, a mąż wykonuje tę najcięższą – według niego – robotę, czyli kopie, grabi, haka, kosi.
Ja nie rozumiem, jak on może narzekać na to, co ma zrobić. Co to wielkiego skosić trawę? Odpala kosiarkę i tylko chodzi za nią. Nie musi zbierać trawy, bo mamy kupioną taką nowoczesną, która to robi za niego. Raz na jakiś czas opróżni kosz i dalej może chodzić. A jakie to przyjemne jest, bo dodatkowo opala się przy takim koszeniu. A wiadomo, że słońce łapie najlepiej, gdy jest się w ruchu. Kopanie? Też pestka, dwa razy machnąć szpadlem i tyle! A ten zawsze umęczony jest, sapie jak stary parowóz. W takich momentach przyglądam się, czy mu z uszu para czasami nie leci. Wyobrażam sobie, że zaraz mi odjedzie na kolejną działkę, bo tak charczy. I co chwilę marudzi, że mu za ciężko, że za gorąco, że woda ma być niegazowana, jak daję mu do picia. Skaranie boskie z tym chłopem!
Ale przecież role podzieliliśmy sprawiedliwie, więc niech teraz nie marudzi. Mógł wybrać sobie sadzenie, to byłoby mu łatwiej. Tak przynajmniej on twierdzi. Ale według mnie to właśnie moja robota jest najtrudniejsza. Najpierw należy znaleźć odpowiednie nasiona i sadzonki. Niby prosta rzecz, ale jednak trzeba przejrzeć wszystkie ulotki reklamowe, pochodzić po sklepach i znaleźć te najtańsze. A wiadomo, jak zakupy potrafią wymęczyć człowieka. Następnie trzeba znaleźć odpowiednie miejsce na posadzenie tego wszystkiego, co kupiłam. Gdy już wszystko będzie posiane i posadzone, trzeba pilnować, podlewać, nawozić. A przy tym tyle roboty jest! Ja to jeszcze gadam do roślinek.
Gdzieś wyczytałam, że rozmowa z zielonymi pięknościami sprawia, że one szybciej rosną. Czy to prawda? Szczerze mówiąc, zauważyłam, że szybciej rosną, ale chwasty i trawa, ale żeby roślinki, to raczej nie. Mimo wszystko nadal rozmawiam z nimi, czekając na jakiś cud.
Takie pielęgnowanie ogrodu jest wyczerpujące, bo należy najpierw dużo o kwiatach przeczytać, a dopiero później się nimi zajmować. Gdy coś źle zrobię, roślina może nie wyrosnąć, zwiędnąć albo cokolwiek innego. A mój Stachu mi mówi, że on ma ciężko. Jak przecież ja mu palcem pokazuję, co ma zrobić, niczego więcej nie oczekuję.
Kiedyś zrobiłam nawet małe porównanie naszych zajęć na ogrodzie. On robi to, co ja mu każę i pokażę palcem. Ja latam po sklepach, opiekuję się roślinami i dodatkowo w domu czytam o nich. Więc kto ma więcej do robienia? No właśnie! Ale ja oczywiście niby nic nie robię. A niech sobie tak mówi o mnie, skoro sprawia mu to przyjemność.
No i wracając do tego prezentu od Stanisława. Zastanawiałam się, po co mi szpadel, przecież to jego fucha u nas na działce. Ale on – jak to on – powiedział, że kiedyś mi się przyda. Ja nie wiem, co on taki przyszłościowy jest. Lornetka niby mi się przyda, szpadel też – ale jakoś minęło sporo czasu, a nadal żadna z tych rzeczy nie była potrzebna. On to owszem, korzystał z jednego i drugiego wiele razy. A może… on to dla siebie kupił, a że nie miał pomysłu na podarunek dla mnie, to… Oj, pomysłowego mam męża, to muszę przyznać.
I tak sobie siedzę i rozwiązuję te krzyżówki, popijam małymi łyczkami kawę, gdy mój błogi spokój zostaje przerwany przez dzwonek do drzwi. Raz zadzwonił, więc nie podchodzę. Nie chce mi się, mam chwilę relaksu. No ale ktoś jest tak uparty, że dzwoni kolejny raz i kolejny. Co więc mam zrobić? Wstaję z krzesła i idę otworzyć drzwi.
– Dzień dobry, mam przesyłkę dla pani Jagody Kaczor. Nie ma jej w domu, czy mógłbym zostawić u pani? – pyta kurier w czerwono-żółtym polarku.
– A co ja jestem, jakaś przechowalnia paczek? – pytam z uśmiechem.
Przede mną stoi młody i nawet przystojny mężczyzna, więc muszę trzymać jakoś moje nerwy na wodzy i zachowywać się prawie naturalnie.
– Oczywiście, że nie! Ale pomyślałem, że skoro sąsiadki nie ma, a pani mieszka tak blisko… – Pokazuje na drzwi naprzeciwko. – Gdyby pani zgodziła się odebrać paczkę, to nie musiałbym przyjeżdżać jutro kolejny raz. A dodatkowo sąsiadka by dzisiaj otrzymała to, co zamówiła. – Uśmiecha się.
– Ty, złociutki, uważaj z tym myśleniem! Czasami lepiej nie myśleć, bo jak się za dużo myśli, to można źle na tym wyjść – odpowiadam. – Dobra, dawaj pan tą paczkę, ale tej Jagodzie powiedz, że to pierwszy i ostatni raz. Nie zamierzam odbierać już żadnych paczek. Jak ktoś coś zamawia, to niech weźmie sobie wolne i czeka na kuriera, a nie. Kto by pomyślał, żeby tak wykorzystywać sąsiadów! – burczę, odbierając paczkę od kuriera.
– Dziękuję pani bardzo – mówi z uśmiechem. – Jest pani bardzo dobrą sąsiadką – dodaje i zbiega po schodach.
A to ci gagatek! Myśli, że nabiorę się na jego słodkie słówka i będę odbierała paczki każdego z sąsiadów. Żartowniś jeden!