99,90 zł
Czym jest świadomość? Jak wyewoluowała? Czym jest doświadczenie zmysłowe?
Wielu współczesnych myślicieli powiela błędne przekonania naszych przodków sądząc, że odpowiedzi na te pytania są tajemnicą, której odkrycie nie jest ludziom pisane. Jednak dzięki przenikliwości talentowi Daniela C. Dennetta możemy się przekonać, że nawet najgłębsze zakątki naszego umysłu nie muszą pozostawać zagadką.
Autor wykorzystuje swoją zdumiewającą wiedzę z zakresu filozofii, psychologii, neurobiologii i sztucznej inteligencji, przedstawia Teorię Wielokrotnych Szkiców, która skrupulatnie wyjaśnia działanie świadomości i znakomicie tłumaczy dlaczego mózg czasem płata nam figle. W błyskotliwy i dowcipny sposób pokazuje, że umysł jest całkowicie zakorzeniony w mózgu, a do swojego zagadkowego dotychczas funkcjonowania nie potrzebuje już żadnej tajemnicy.
Niezwykła… wyjątkowo absorbująca i dowcipna. - „Independent”
Rewolucyjna… jedna z najbardziej mentalnie zwinnych, intelektualnie pomysłowych książek jakie masz szansę przeczytać. - „Guardian”
Dzieło Dennetta jest niebywałym olśnieniem, najlepszym jaki znam przykładem książki naukowej skierowanej zarówno do ekspertów jak i do szerokiej publiczności. - „The New York Times Book Review”
Daniel C. Dennett – amerykański filozof i kognitywista, kierujący Center for Cognitive Studies na Tufts University. Specjalizuje się przede wszystkim w filozofii umysłu, sztucznej inteligencji oraz teorii ewolucji.
Jest autorem kilkuset artykułów naukowych oraz kilkunastu książek, m.in Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia (CCPress 2015) i współautorem Filozofia dowcipu (CCPress 2015).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 876
Przedmowa
Na pierwszym roku college’u przeczytałem Medytacje Kartezjusza i zainteresował mnie problem umysł-ciało. Oto tajemnica. Jak, do diabła, moje myśli i odczucia mogą mieścić się w tym samym świecie co komórki nerwowe i cząsteczki tworzące mój mózg? Dziś, po trzydziestu latach rozmyślania, rozmów i pisania o tej tajemnicy, sądzę, że zrobiłem postęp. Wydaje mi się, że potrafię naszkicować schemat rozwiązania, teorię świadomości, dającą odpowiedzi (lub pokazującą, jak je znaleźć) na pytania, które dotychczas były tak samo zaskakujące dla filozofów i naukowców, jak dla laików. Otrzymałem dużą pomoc. Miałem szczęście być nauczanym, nieformalnie, niestrudzenie i nieustępliwie, przez wspaniałych myślicieli, których poznacie na stronach tej książki. Historia, którą muszę opowiedzieć, nie jest historią samotnego zamyślenia, lecz odyseją przez wiele dziedzin, a rozwiązania zagadek są nierozerwalnie wplecione w tkaninę dialogu i sporów, w których często więcej nauczą nas szalone błędy niż ostrożne ekwiwokacje. Jestem pewien, że w przedstawionej tu teorii pozostało wiele błędów, i mam nadzieję, iż są one właśnie szalone, gdyż sprowokują u innych lepsze odpowiedzi.
Ideom z tej książki nadawałem kształt przez szereg lat, jednak pisanie rozpocząłem w styczniu 1990 roku, a skończyłem ledwie rok później, dzięki hojności kilku wspaniałych instytucji i pomocy wielu przyjaciół, studentów i współpracowników. Zentrum für Interdisziplinäre Forschung w Bielefeld, CREA na École Polytechnique w Paryżu i Villa Serbelloni Rockefeller Center w Bellagio zapewniły idealne warunki do pisania i dyskusji podczas pierwszych pięciu miesięcy. Moja uczelnia, Tufts, wspierała mą pracę w Centrum Studiów Kognitywnych i umożliwiła mi zaprezentowanie prawie ostatniego szkicu jesienią 1990 roku podczas seminarium organizowanego dla Uniwersytetu Tufts oraz innych doskonałych szkół z Bostonu i okolic. Chciałbym też podziękować Fundacji Kapor za wspieranie naszych badań w Centrum Badań Kognitywnych.
Kilka lat temu Nicholas Humphrey przyłączył się do mnie w pracy w Centrum Badań Kognitywnych i wraz z Rayem Jackendoffem i Marcelem Kinsbourne’em rozpoczęliśmy regularne dyskusje nad różnymi aspektami i problemami świadomości. Trudno byłoby znaleźć cztery bardziej różniące się podejścia do umysłu, jednak nasze rozmowy były na tyle owocne i krzepiące, że dedykuję tę książkę tym wspaniałym przyjaciołom, dziękując im za to wszystko, czego mnie nauczyli. Dwaj inni długoletni przyjaciele również odegrali znaczące role w kształtowaniu mojego myślenia, za co jestem im dozgonnie wdzięczny: Kathleen Akins i Bo Dahlbom.
Pragnę także podziękować grupie ZIF z Bielefeld, a szczególnie takim osobom jak: Peter Bieri, Jaegwon Kim, David Rosenthal, Jay Rosenberg, Eckhart Scheerer, Bob van Gulick, Hans Flohr oraz Lex van der Heiden; grupie CREA z Paryża, a zwłaszcza Danielowi Andlerowi, Pierre’owi Jacobowi, Franciscowi Vareli, Danowi Sperberowi i Deirdre Wilson; oraz „księciom świadomości”, którzy dołączyli do Nicka, Marcela, Raya i mnie w Villi Serbelloni podczas niesamowicie produktywnego tygodnia w marcu. Byli to: Edoardo Bisiach, Bill Calvin, Tony Marcel i Aaron Sloman. Dziękuję również Edoardowi i innym uczestnikom warsztatów dotyczących zaniedbania, a odbywających się w Parmie w czerwcu. Pim Levelt, Odmar Neumann, Marvin Minsky, Oliver Selfridge i Nils Nilsson też dostarczyli cennych rad dotyczących różnych rozdziałów. Chcę ponadto wyrazić swoją wdzięczność Nilsowi za dostarczenie fotografii Shakeya oraz Paulowi Bach-y-Rita za jego zdjęcia i porady dotyczące urządzeń protezy wzroku.
Jestem wdzięczny za ogrom konstruktywnej krytyki wszystkim uczestnikom jesiennego seminarium, klasie, której nigdy nie zapomnę. Byli to: David Hilbert, Krista Lawlor, David Joslin, Cynthia Schossberger, Luc Faucher, Steve Weinstein, Oakes Spalding, Mini Jaikumar, Leah Steinberg, Jane Andreson, Jim Beattie, Evan Thompson, Turhan Canli, Michael Anthony, Martina Roepke, Beth Sangree, Ned Block, Jeff McConnell, Bjørn Ramberg, Phil Holcomb, Steve White, Owen Flanagan i Andrew Woodfield. Tydzień po tygodniu, ta grupa wystawiała mnie na próbę ognia w sposób najbardziej konstruktywny z możliwych. Podczas ostatecznego redagowania Kathleen Akins, Bo Dahlbom, Doug Hofstadter i Sue Stafford dostarczyli mi wiele nieocenionych sugestii. Paul Weiner zamienił moje surowe szkice we wspaniałe ryciny i wykresy.
Kathryn Wynes, a później Anne Van Voorhis wykonały nadzwyczajną pracę, powstrzymując mnie i Centrum od rozsypania się podczas ostatnich gorączkowych lat, a bez ich skuteczności i spostrzeżeń dokończenie tej książki nadal wymagałoby lat. Jednak największe podziękowania należą się Susan, Peterowi, Andrei, Marvinowi i Brandonowi, mojej rodzinie.
Uniwersytet Tufts
styczeń 1991
Rozdział 1
Preludium: Jak możliwe są halucynacje?
1. Mózg w naczyniu
Wyobraź sobie, że w czasie twojego snu, zły naukowiec wyciągnął twój mózg z ciała i włożył go do podtrzymującego życie naczynia. Wyobraź sobie również, że naukowiec sprawił, iż nie wydaje ci się, że jesteś tylko mózgiem w naczyniu, ale że działasz i zajmujesz się wieloma przyziemnymi sprawami, wymagającymi ciała. Ta stara historyjka, mózg w naczyniu, to ulubiony eksperyment myślowy w warsztacie wielu filozofów. To współczesna wersja opowieści Kartezjusza (1641) o złośliwym demonie-iluzjoniście, który pragnie oszukać Kartezjusza co do wszystkiego, łącznie z jego własną egzystencją. Ale, jak zaobserwował Kartezjusz, nawet nieskończenie potężny zły demon nie byłby w stanie nabrać go tak, aby ten myślał, że istnieje, gdyby w rzeczywistości nie istniał: cogito ergo sum, „myślę, więc jestem”. Współczesnych filozofów mniej interesuje udowadnianie czyjejś egzystencji jako myślącego bytu (być może dlatego, że stwierdzili, iż Kartezjusz dostatecznie rozwiązał ten problem), a bardziej skupiają się na tym, co możemy wywnioskować z naszego doświadczenia z naturą oraz z samej natury świata, w którym (pozornie) żyjemy. Czy można być jedynie mózgiem w naczyniu? Czy można zawsze być tylko mózgiem w naczyniu? Jeśli tak, czy można zdać sobie z tego sprawę (a co dopiero to zweryfikować)?
Pomysł z mózgiem w naczyniu doskonale nadaje się do zgłębiania tych zagadnień, ale ja chciałbym użyć tej historyjki w trochę innym celu. Zamierzam przedstawić kilka ciekawych faktów dotyczących halucynacji, które doprowadzą nas do zalążka teorii – empirycznej, rzetelnej teorii – ludzkiej świadomości. W standardowym eksperymencie myślowym naukowcy oczywiście mieliby pełne ręce roboty, próbując zapewnić kikutom nerwów wszystkich zmysłów odpowiednią stymulację, aby podstęp mógł dojść do skutku, ale filozofowie dla dobra dyskusji założyli, że pomimo trudności, które wiążą się z tym zadaniem, jest ono „zasadniczo możliwe”. Należy być nieufnym co do rzeczy „zasadniczo możliwych”. Zasadniczo możliwe jest również wybudowanie drabiny ze stali nierdzewnej prowadzącej do nieba lub wypisanie w porządku alfabetycznym wszystkich możliwych w języku angielskim rozmów składających się z mniej niż tysiąca słów. Żaden jednak z tych pomysłów nie jest w minimalnym stopniu możliwy do zrealizowania, a – jak zobaczymy – czasem faktyczna niemożliwość jest teoretycznie ciekawsza niż zasadnicza możliwość.
Zastanówmy się przez chwilę, jak zatrważające zadanie miałby przed sobą naukowiec. Można przypuszczać, że po łatwym początku pojawiłyby się trudności. Naukowiec zacząłby od mózgu w stanie śpiączki, który byłby podtrzymywany przy życiu, ale nie otrzymywałby sygnałów od nerwów wzrokowych czy słuchowych, bodźców somatosensorycznych ani żadnych innych impulsów. Czasem przypuszcza się, że taki „odłączony” mózg pozostałby na zawsze w stanie śpiączki, nie potrzebując morfiny do uśpienia, lecz istnieją dowody na to, iż w tak strasznych warunkach mogłoby nastąpić spontaniczne wybudzenie. Myślę, iż można założyć, że gdyby ktoś miał wybudzić się w takiej sytuacji, znalazłby się w stanie okrutnej udręki: niewidomy, niesłyszący, całkowicie sparaliżowany, bez możliwości określenia orientacji swojego ciała.
Gdyby naukowcy nie chcieli cię przerazić, próbowaliby wybudzić cię poprzez wprowadzenie muzyki stereo (w odpowiedni sposób zakodowanej jako impulsy nerwowe) do twoich nerwów słuchowych. Zaaranżowaliby również sygnały, zwykle pochodzące od twojego zmysłu równowagi, czyli z ucha wewnętrznego, które wskazałyby ci, że leżysz na plecach, ale sparaliżowany, otępiały, niewidomy. Taki stan będzie do osiągnięcia poprzez techniczną wirtuozerię w najbliższej przyszłości – być może jest dostępny już dziś. Następnie naukowcy mogliby przejść do stymulowania ośrodków unerwiających twój naskórek, zapewniając im sygnały, które w normalnej sytuacji mogłyby zostać wysłane z pomocą delikatnego ciepła do powierzchni brzusznej, oraz (idąc jeszcze dalej) zacząć stymulować nerwy naskórka na grzbiecie, wywołując mrowienie charakterystyczne dla ziarenek piasku wciskających się w twoje plecy. „Świetnie!”, powiedziałbyś do siebie. „Leżę sobie tutaj na plaży, sparaliżowany i niewidomy, słuchając przyjemnej muzyki, ale zagrożony poparzeniem słonecznym. Jak się tu dostałem i jak mogę zawołać pomoc?”
Następnie wyobraź sobie, że osiągnąwszy to wszystko, naukowcy stawiają czoło trudniejszemu problemowi, polegającemu na przekonaniu cię, że nie jesteś zwykłą kłodą leżącą na plaży, lecz podmiotem działającym. Zaczynając od małych kroczków, postanawiają „zlikwidować” część paraliżu w twoim fantomowym ciele i pozwalają ci poruszyć prawym palcem wskazującym w piasku. Pozwalają na zmysłowe odczucie poruszanego palca, co jest możliwe poprzez przekazanie kinestetycznej odpowiedzi, związanej z odpowiednimi sygnałami motorycznymi w obwodowym układzie nerwowym, ale muszą również zlikwidować odrętwienie z fantomu oraz zapewnić stymulację dla odczucia, które mógłby wywołać piasek wokół twojego palca.
Nagle zdajemy sobie sprawę z problemu, który szybko wymknie się spod kontroli, a mianowicie, że to, jak poczujesz piasek, zależy od sposobu, w jaki postanowisz poruszyć palcem. Problem związany z oszacowaniem odpowiednich doznań, ich wygenerowaniem lub skomponowaniem, a następnie z zaprezentowaniem ich w czasie rzeczywistym, będzie matematycznie nie do rozwiązania przez żaden, nawet najszybszy komputer, a jeśli źli naukowcy postanowią rozwiązać problem czasu rzeczywistego, wcześniej obliczając i przechowując wszelkie możliwe reakcje i w odpowiednim momencie puszczając je z playbacku, pojawi się kolejny nierozwiązywalny problem: do przechowania będą mieli zbyt wiele możliwości. Znaczy to po prostu, że naukowy zostaną zalani eksplozją kombinatoryczną[1], gdy tylko dadzą ci jakiekolwiek autentyczne możliwości eksploracyjne w tym wyimaginowanym świecie.
Naukowcy natrafili na znajomy mur; jego cień widzimy w nudnych stereotypach każdej gry komputerowej. Możliwości działania muszą być surowo – i nierealistycznie – ograniczone, aby zadanie stojące przed twórcami światów było wykonalne. Jeśli naukowców stać jedynie na to, aby przekonać cię, że jesteś skazany na granie w Donkey Konga przez całe twoje życie, znaczy to, że są naprawdę złymi naukowcami.
Istnieje pewne rozwiązanie tego technicznego problemu. Jest to rozwiązanie wykorzystywane na przykład w sytuacji, gdy potrzeba ulżyć obliczeniowemu ciężarowi w wysoce realistycznych symulatorach lotu: użycie kopii rzeczy w symulowanym świecie. Używają prawdziwego kokpitu, którym się porusza za pomocą popychacza hydraulicznego, zamiast symulować te odczucia w spodniach trenującego pilota. Oznacza to po prostu, że istnieje tylko jeden sposób na przechowywanie tak ogromnej ilości informacji o gotowym dostępie, dotyczących wyimaginowanego świata do eksploracji, a jest to prawdziwy (nawet jeśli maleńki, sztuczny albo gipsowy) świat, który przechowuje informacje o sobie. Jest to „oszukiwanie”, jeśli jesteś złym demonem, twierdzącym, iż oszukał Kartezjusza co do istnienia absolutnie wszystkiego, ale jest to sposób rozwiązania problemu z użyciem, bądź co bądź, ograniczonych środków.
Kartezjusz postąpił mądrze, obdarzając swojego wyimaginowanego złego demona nieskończoną mocą podstępu. Mimo że zadanie nie jest, ściśle mówiąc, nieskończone, ilość informacji możliwych do uzyskania w krótkim czasie przez dociekliwego człowieka jest oszałamiająco ogromna. Inżynierowie mierzą przepływ informacji w bitach na sekundę, czyli mówią o szerokości pasma kanałów, którymi płyną informacje. Telewizja wymaga szerszego pasma niż radio, a telewizja wysokiej rozdzielczości pasma jeszcze szerszego. Telewizja wysokiej rozdzielczości wydzielająca zapachy i produkująca fizyczne odczucia wymagałaby pasma jeszcze szerszego, a telewizja taka sama, tylko interaktywna, potrzebowałaby astronomicznie szerokiego pasma, ponieważ nieustannie rozgałęziałaby się na tysiące, odrobinę różniących się od siebie, trajektorii w wyimaginowanym świecie. Daj sceptykowi wątpliwą monetę, a w dwie sekundy ważenia, drapania, dzwonienia, nadgryzania i zwykłego patrzenia, jak słońce odbija się od jej powierzchni, zbierze on więcej informacji, niż superkomputer Cray jest w stanie wygenerować w rok. Wybicie rzeczywistej, ale podrobionej monety to pestka; stworzenie symulowanej monety jedynie ze zorganizowanej symulacji nerwów leży poza możliwościami ludzkiej technologii, współczesnej i prawdopodobnie przyszłej[2].
Stąd płynie pierwszy wniosek: nie jesteśmy mózgami w naczyniach – jeśli cię to martwiło. Kolejny wniosek jest taki, że silne halucynacje są po prostu niemożliwe! Przez silną halucynację rozumiem halucynację pozornie konkretnego i trwałego trójwymiarowego przedmiotu w świecie rzeczywistym – w odróżnieniu od błysków, zniekształceń geometrycznych, aur, powidoków, nagłych odczuć fantomowych kończyn i innych anomalnych wrażeń. Silną halucynacją mógłby być na przykład duch, który odpowiada, pozwala się dotknąć i sprawia wrażenie ciała stałego, rzuca cień i jest widoczny pod każdym kątem tak, że można go okrążyć i zobaczyć, jak wygląda z tyłu.
Halucynacje mogą być sklasyfikowane pod względem siły oddziaływania poprzez kilka tego rodzaju cech. Relacje z przeżywania silnych halucynacji są rzadkie i widzimy teraz, dlaczego nie jest przypadkiem, że ich wiarygodność intuicyjnie wydaje się odwrotnie proporcjonalna do siły zrelacjonowanej halucynacji. Jesteśmy – i powinniśmy być – wyjątkowo sceptyczni co do relacji o silnych halucynacjach, ponieważ nie wierzymy w duchy, a uważamy, że tylko prawdziwy duch mógłby wywołać silną halucynację. (Siła halucynacji zrelacjonowanych przez Carlosa Castañedę w Naukach Don Juana [1968/1991] była pierwszym czynnikiem, który skłonił naukowców do przypuszczenia, że książka jest fikcją, nie faktem, mimo iż autor otrzymał doktorat z antropologii na uniwersytecie UCLA za swoje „badania” nad Don Juanem).
Nie znamy przypadków bardzo silnych halucynacji, jednak bez wątpienia często zdarzają się przekonujące halucynacje związane z kilkoma modalnościami sensorycznymi. Halucynacje dobrze potwierdzone w literaturze psychologii klinicznej są często szczegółowymi fantazjami, które wychodzą daleko poza wytwórcze możliwości współczesnej technologii. W jaki sposób jeden mózg jest w stanie dokonać tego, co jest praktycznie niemożliwe dla zastępów naukowców i animatorów komputerowych? Jeśli takie przeżycie nie jest autentycznym czy prawdziwym postrzeganiem czegoś rzeczywistego „poza” umysłem, musi ono być całkowicie wytworzone w umyśle (lub w mózgu), wyssane z palca, a jednocześnie wystarczająco realistyczne, żeby oszukać umysł, który je preparuje.
Przypisy
[1] Pojęcie eksplozja kombinatoryczna pochodzi z informatyki, ale fenomen ten został rozpoznany na długo przed komputerami, na przykład w bajce o władcy, od którego wieśniak, uratowawszy mu życie, zażądał ziarenek ryżu: jednego na pierwszym polu szachowym, dwóch na drugim, czterech na trzecim i tak dalej, podwajając liczbę ziarenek na każdym z 64 pól. Okazało się, że władca jest winien podstępnemu wieśniakowi miliony miliardów ziarenek ryżu (a dokładnie 264-1). Jeszcze lepszym przykładem jest problem, z jakim zetknęli się francuscy „aleatoryczni” powieściopisarze, którzy po pierwszym rozdziale wprowadzali zasadę, że czytelnik rzuca monetą, po czym czyta odpowiednio rozdział 2a lub 2b, następnie czyta odpowiednio rozdział 3aa, 3ab, 3ba lub 3bb i tak dalej, za każdym razem rzucając monetą. Owi powieściopisarze szybko zrozumieli, że lepiej zminimalizować ilość momentów rzutu monetą, niż poddać się eksplozji fikcji, która uniemożliwiłaby komukolwiek przeniesienie całej „książki” z księgarni do domu.
[2] Rozwój systemów „rzeczywistości wirtualnej” dla celów rozrywkowych i badawczych przeżywa obecnie swój boom. Stan tej sztuki jest imponujący: elektroniczne rękawiczki oraz przekonujący interfejs do „manipulowania” wirtualnymi obiektami czy zakładane na głowę projektory wizualne, które pozwalają eksplorować złożone wirtualne rzeczywistości. Ograniczenia tych systemów są jednak oczywiste i ukazują sedno sprawy: silne iluzje mogą być podtrzymane tylko poprzez kombinacje kopii fizycznych oraz schematyzację (które zapewniają stosunkowo ubogą reprezentację wirtualną). A nawet w najlepszym wypadku są doświadczeniami surrealistycznymi, a nie czymś, co można by choć na moment pomylić z rzeczywistością. Jeśli naprawdę chcesz oszukać kogoś tak, aby myślał, że jest w klatce z gorylem, zapewnienie sobie pomocy aktora w stroju goryla będzie najlepszym wyjściem na długie lata.