Taniec ze śmiercią - Heather Graham - ebook

Taniec ze śmiercią ebook

Heather Graham

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Znana tancerka, Lara Trudeau, podczas konkursu tańca osuwa się  martwa na parkiet. Policja sądzi, że przedawkowała alkohol i leki. Prywatny detektyw, Quinn O’Casey, rozpoczyna własne śledztwo  i odkrywa, że wszyscy, którzy znali Larę, mieli powody, by życzyć jej śmierci. Zwłaszcza Shannon MacKay, której Lara odebrała kochanka i partnera na parkiecie. Shannon ma również pewne podejrzenia co do śmierci Lary. Wkrótce sama musi się zmierzyć z niebezpieczeństwem. Ktoś ją śledzi, próbuje przestraszyć, a w końcu zabić. Quinn ratuje jej życie, ale czy będzie w pobliżu, gdy morderca zaatakuje kolejny raz?      

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 441

Oceny
4,3 (19 ocen)
8
8
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Całkiem niezła

Sympatyczna lektura na letnie i zimowe wieczory. Mało wymagająca.
00

Popularność




Heather Graham

Taniec ze śmiercią

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W South Beach zawsze coś przykuwało uwagę.

Zawsze.

Plaża była rozmigotana, balsamiczna, promieniująca słońcem w dzień, a światłem neonów w nocy. Bogaci i piękni bawili się tam, a inni ich podziwiali. Skrzyła się blaskiem, oferując ucztę dla oczu, plotki, skandale, i do tego korki na przyległych ulicach. Niemal nagie ciała, które były piękne. I niemal nagie ciała, które wcale nie były tak piękne.

Bywały tam modelki, rockmani, wrotkarze, rowerzyści, niedoszli surferzy (pokazaliby, co potrafią, gdyby tylko była fala), gwiazdy MTV, ludzie starzy i młodzi.

Tego wieczoru działo się nawet coś więcej.

Jeden z największych i najbardziej prestiżowych turniejów tańca na świecie miał się odbyć w znanym hotelu przy skrawku piasku zwanym Miami Beach.

Przybyła tu także Lara Trudeau.

Wirowała, frunęła w powietrzu, cudowna, mieniąca się kolorami, kwintesencja gracji.

Była, całkiem po prostu, piękna w ruchu.

Demonstrowała wdzięk i perfekcję, jaką tylko nieliczni mogliby próbować osiągnąć. Miała wszystko; dar oddawania unikatowego charakteru każdego tańca, twarz zawsze harmonizującą z muzyką, uśmiech, który nigdy nie zawodził. Sędziowie przyznawali, że trudno im patrzeć w dół i oceniać pracę stóp, a jeszcze trudniej obserwować inne pary, ponieważ jej uśmiech zniewalał tak, że zapominali o swoich obowiązkach. Dodawali ze skruchą, że nie oceniają innych par tak skrupulatnie, jak powinni. Lara była po prostu tak piękna i przykuwająca uwagę, tak doskonała, że nie odrywali od niej wzroku.

Ten wieczór nie stanowił wyjątku.

W gruncie rzeczy Lara tańczyła jeszcze piękniej niż zwykle, bardziej uwodzicielsko, magicznie. Drażniła zmysły, hipnotyzowała, budziła do życia, zachwycała, podniecała i koiła.

Zajmowała parkiet sama, to znaczy tylko ze swoim partnerem, Jimem Burkiem. W finałach pary występowały indywidualnie, Lara prezentowała więc swobodnie gibkie ciało w barwnej balowej sukni. Jim, choć utalentowany, wydawał się zaledwie dodatkiem.

Ci, którzy ją kochali, patrzyli z zachwytem, ci, którzy nią gardzili – z zawiścią.

Shannon Mackay, obecna szefowa Księżycowej Sonaty, niezależnego studia, w którym Lara rozpoczęła karierę, a obecnie czasami uczyła, obserwowała ten taniec z mieszanymi uczuciami i z cierpkim rozbawieniem. Nie przyznałaby się, czy uwielbia Larę, czy nią pogardza. Z pewnością nie odmawiała jej jednak talentu. Lara wyróżniała się nawet wśród największych mistrzyń tańca na całym świecie.

– Jest po prostu niewiarygodna – zauważyła na głos.

Zajmujący przy niej miejsce Ben Trudeau, były mąż Lary, prychnął:

– Ach tak, dobre słowo, niewiarygodna.

Jane Ulrich, która przeszła do półfinału, ale potem jak zwykle odpadła w konkurencji z Larą, odwróciła się do Bena z promiennym uśmiechem.

– Och, Ben, przestań się już boczyć. Ona jest nie z tej ziemi.

Shannon się uśmiechnęła. Jane sama wypadła wspaniale; szczupła i zgrabna, w szkarłatnej sukni do walca kontrastującej z ciemną karnacją, wirowała jak migoczący płomień.

– Ja tam wolę występować z tobą. – Partner Jane, Sam Railey, lekko ścisnął jej ramię. – Ty, kochanie, zawsze tańczysz z kimś. Lara wykorzystuje partnera tylko jako oparcie.

– Ale jest olśniewająca, naprawdę olśniewająca – interweniował Gordon Henson, właściciel studia.

To on pierwszy uczył Larę i miał powody do dumy.

– Spójrzmy prawdzie w oczy, gdyby ta złośliwa małpa napotkała na drodze zwłoki przyjaciółki, tylko by przez nie przeskoczyła, żeby nie marnować czasu – stwierdził Justin Garcia, jeden z nowych specjalistów od salsy.

Rhianna Markham, także zawodniczka, roześmiała się z zadowoleniem.

– Daj spokój, Justin, nie maskuj prawdziwych uczuć.

Shannon rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie i szepnęła:

– Ciszej, wokół jest pełno naszych uczniów.

Rzeczywiście. Dotarli na turniej z łatwością, gdyż hotel od South Beach, gdzie działało studio, dzieliło tylko parę kroków. Studio jako miejsce nauczania było solą w oku konkurentów, także ze względu na położenie. Nie tylko miało świetną lokalizację w gęsto zaludnionej okolicy, ale w dodatku mieściło się nad klubem, który w ostatnich latach stał się bardzo modny. Wynikało to z faktu, że kupił go charyzmatyczny młody przedsiębiorca latynoamerykański – Gabriel Lopez – który tego wieczoru również siedział na widowni, żeby kibicować przyjaciołom. Konkurs obserwowali też uczniowie. Nie przepuścili okazji obejrzenia w tańcu najlepszych z najlepszych.

– Ona jest zachwycająca!

Rhianna wykrzyknęła te słowa, posyłając Shannon porozumiewawcze spojrzenie. Shannon nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Wtedy usłyszała szept Gordona:

– To ty powinnaś tam być. Jesteś jeszcze bardziej zachwycająca.

Pokręciła głową.

– Lubię uczyć, a nie startować w turniejach.

– Tchórzysz?

Uśmiechnęła się.

– Wiem, kiedy jestem bez szans.

– Ty? Nigdy – odpowiedział, ściskając jej dłoń.

Na parkiecie Lara wykonała kolejny doskonały wyskok. Osuwała się teraz spiralnie wzdłuż ciała partnera, w perfekcyjnej harmonii z muzyką.

Shannon poczuła, że ktoś dotknął jej ramienia. Zrazu nie zwróciła na to uwagi. Uczniowie, nauczyciele, amatorzy, zawodowcy, dziennikarze i inni widzowie wypełniali szczelnie każde wolne miejsce, wszyscy nieco się rozpychali, żeby lepiej widzieć.

Poczuła ponowne dotknięcie. Tym razem zmarszczyła brwi i na wpół się odwróciła. Poza obrębem jasno oświetlonego parkietu w sali panował półmrok. Nie zorientowała się, kto jej przeszkadza, mógł to być kelner we fraku. Dziwne. Kelnerzy, sędziowie i wielu z zawodników nosili tego wieczoru niemal identyczne stroje.

– Tak? – zapytała zdziwiona.

– Jesteś następna – powiedział.

– Następna?

Mężczyzna, którego twarzy właściwie nie dostrzegła, już się oddalił. Musiał się pomylić. Nie uczestniczyła w konkursie.

– Och! – krzyknęła cicho Jane. – Ona jest niesamowita!

Shannon zwróciła wzrok na parkiet, zapominając o człowieku, który ją z kimś pomylił. Nie miało to zresztą znaczenia. Ktokolwiek występuje następny, z pewnością doskonale o tym wie i teraz czeka, usiłując opanować tremę. Wejście na parkiet zaraz po Larze nie było łatwym zadaniem.

– Jest doskonała – przyznał Ben. – Każdy jej krok to arcydzieło.

Lara Trudeau nagle wdzięcznie znieruchomiała. Dłonie o pięknych długich palcach i błyszczących paznokciach opadły w dramatycznym geście na lewą pierś. Stała tak przez chwilę przy dźwiękach wiedeńskiego walca, słodkiego jak chłodne wieczorne powietrze przepojone zapachem kwiatów.

Po chwili, także z wdziękiem, upadła.

Upadła równie elegancko, jak tańczyła, ułożyła się malowniczo na parkiecie. Kiedy jej głowa dotknęła podłogi, zamarła w bezruchu.

– Nie miała tego w programie – szepnął Gordon do Shannon.

– Rzeczywiście. – Shannon zmarszczyła brwi. – Jak sądzisz, dodała tę figurę w ostatniej chwili, żeby uzyskać dramatyczny efekt?

– Jeśli tak, to już trochę przesadza – odparł Gordon, obserwując ze zdziwieniem parkiet.

Publiczność całkowicie ucichła. Potem, gdy również Jim Burke znieruchomiał i stał nad Larą, zerwała się burza oklasków.

Po chwili ucichła, tylko tu i ówdzie klaskali jeszcze pojedynczy widzowie. Ci, którzy znali Larę i widzieli już w jej wykonaniu ten taniec, zorientowali się, że nie są wcale świadkami teatralnego finału, że coś się musiało stać.

W tłumie narastała konsternacja.

Shannon ruszyła naprzód. Zastanawiała się, czy Lara postanowiła wypróbować jakąś nową sztuczkę.

Gordon położył jej rękę na ramieniu.

– Coś się stało – powiedział. – Ona chyba potrzebuje pomocy lekarza.

Doktor Richard Long, przystojny młody chirurg i jednocześnie uczeń w Księżycowej Sonacie, musiał również dojść do takiego wniosku, gdyż szybko wkroczył na parkiet i klęknął przy Larze. Zbadał jej puls. Uniósł głowę, w jego oczach malowało się napięcie.

– Wezwijcie karetkę! – krzyknął.

Nachylił się i zaczął rytmicznie uciskać mostek tancerki.

Na kilka sekund publiczność zamarła w szoku, już jednak po chwili kilkadziesiąt osób sięgnęło do kieszeni i torebek po telefony.

Szepty stały się głośniejsze.

Richard uciskał klatkę piersiową Lary, na czoło wystąpiły mu kropelki potu.

– Mój Boże, co jej się stało? – zapytał Gordon.

Zrobił krok naprzód, lecz zrezygnował i pozostał na miejscu.

– Narkotyki? – zasugerował Ben.

– Lara? Nigdy – zaprotestowała żarliwie Jane.

– Nie, nie ona – poparła ją Shannon, kręcąc głową.

– Aha, racja, pewnie że nie – prychnął Ben. – Zastanówmy się, narkotyki w South Beach? W Miami na Florydzie, we wrotach do Ameryki Południowej? No tak, racja, to wykluczone.

– Wykluczone w wypadku Lary Trudeau – warknęła Shannon.

– Są różne narkotyki – zauważył Justin.

– Być może – zgodził się zatroskany Gordon. – Wiadomo, że kiedy się denerwowała, brała kilka xanaxów.

– Alkohol? – zasugerował Justin.

– Przed takim tańcem? – wyraziła niedowierzanie Rhianna.

– Ona naprawdę uważa swoje ciało za świątynię – poinformował ich Sam z niezachwianą pewnością. – Ale mawiała, że niekiedy świątynia potrzebuje ofiar – dodał. – Musiała coś wziąć, wystarczy na nią spojrzeć.

– Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy – westchnęła Shannon.

Ona również zastanawiała się, czy podejść bliżej, czy też lepiej nie przeszkadzać lekarzowi. Wysunęła się naprzód.

Gordon położył jej rękę na ramieniu.

– Nie – powiedział cicho.

Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.

– Za późno – dodał.

– Co? – zdumiała się.

W tej samej chwili Richard Long wstał.

– Odsuńcie się, proszę, już nic nie można zrobić.

– Jak to? – zapytał ktoś.

– Ona… odeszła – wyjaśnił Richard.

Wypowiedział te słowa niepewnie, jakby zakłopotany koniecznością obwieszczenia nieuniknionego.

– Nie żyje? – Ktoś inny domagał się wyjaśnień.

Richard westchnął, gdyż okazało się, że jego słowa nie dotarły do wszystkich i musi powtórzyć.

– Obawiam się… że tak.

Rozbrzmiały syreny karetek.

Tłum się rozstąpił, do sali wbiegli sanitariusze. Mieli sprzęt do reanimacji, szybko zrobili z niego użytek, dali Larze zastrzyk. W końcu jednak musieli się pogodzić z porażką. Publiczność zachowywała dystans, choć nikt się nawet nie odwrócił.

Shannon wpatrywała się w parkiet, osłupiała z przerażenia, podobnie jak inni. W jej głowie zabrzmiały dziwne słowa.

Jesteś następna.

Wariactwo, głupota. Ktoś wziął ją za tancerkę z następnej pary i tyle. Wszystko się jej poplątało. Lara upadła, ale to nic groźnego. Reanimacja w końcu odniesie skutek. Lara zacznie oddychać i wstanie, a oni powrócą do omawiania jej występu, uznają, że zrobiła wszystko, żeby wywrzeć niezatarte wrażenie. Lara chce, żeby o niej pamiętano, pragnie nieśmiertelności.

Chociaż nikt nie żyje wiecznie.

Widzowie zaczęli się w końcu rozchodzić, oszołomieni, wymieniając po cichu uwagi.

Lara Trudeau odeszła. Niemożliwe. A jednak umarła. Tak, jak żyła. Na parkiecie. Sławna, piękna, olśniewająca gracją, a teraz… martwa.

Umarła w tańcu.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Cześć, Quinn, masz gościa.

Quinn O’Casey dostrzegł ze zdumieniem Amber Larkin ponad burtą, u szczytu drabinki, po której się właśnie wspinał. Miał na sobie pełne wyposażenie nurka; przez ostatnich czterdzieści pięć minut zeskrobywał małże i wodorosty z kadłuba swojej łodzi „Wirujący Czas”.

Według jego wiedzy, Amber powinna teraz być na Key Largo w pracy. On miał wakacje, a ona nie.

Zasygnalizował gestem, żeby nie blokowała mu drogi na pokład. Cofnęła się, ignorując spojrzenie, którym dawał do zrozumienia, że nie powinna go, do cholery, tropić i nękać na urlopie.

Kiedy zstąpił z burty na pokład, zdjął płetwy i ściągnął maskę, dostrzegł za Amber swojego brata.

– Cześć, Doug – powitał go, łypiąc na obojga.

– Mogłeś wspomnieć, że wybierasz się na urlop. Nie musiałbym się pchać do Key Largo tylko po to, żeby wracać z Amber do Miami.

Może i powinien poinformować, że wybiera się na wakacje, ale po cóż właściwie zawracać bratu głowę? Doug ukończył akademię policyjną przed niecałym rokiem. Pełen zapału do pracy i ambitny policjant, młodszy brat, z którego można być dumnym. Jako nastolatek nie przechodził rozterek okresu dojrzewania, które nękały Quinna w młodości i właściwie także później. Ale, u diabła, dlatego właśnie wrócił na południe Florydy mimo koszmarnych zajęć, jakie musiał tu wykonywać, chociaż, prawdę mówiąc, spodziewał się pracy lżejszej od spaceru.

Quinn pokręcił głową. Cieszył się, że znów mieszka na Florydzie. Mogła być fajnym miejscem do życia. Albo sceną prezentującą jaskrawe przykłady nieludzkich zachowań wobec bliźnich.

A zatem wakacje. Nie był zdruzgotany ani nic w tym rodzaju. Do diabła, wiedział, że nikt nie jest w stanie pokonać całego zła świata ani nawet zła tkwiącego w jednym człowieku. No i kto by przewidział, co się przydarzy Nell Durken? Powinien przynajmniej odczuwać satysfakcję, że ten śmieć, który ją zabił, gnije już w kryminale i czeka go albo dożywocie, albo randka ze śmiercią. A jednak niezależnie od tego, co zdecydują sędziowie, Nell już nie ma. Może trochę się o to obwiniał, może powinien był jej poradzić, żeby natychmiast uciekła od tego faceta. Ale przecież ona go wynajęła tylko do rutynowego śledzenia małżonka. Któż mógł w porę przewidzieć rozwój wydarzeń? W końcu to on zasugerował, żeby odeszła od męża, i zakładał, że Nell usłucha, wykorzystując te informacje o facecie, które Quinn zdołał dla niej zdobyć.

Nie odeszła jednak wystarczająco szybko. Art jej nie bił, stawiał jej tylko wygórowane wymagania seksualne, spędzając jednocześnie wiele czasu poza domem, z innymi kobietami.

Któż, u diabła, mógł przewidzieć, że facet popełni morderstwo?

Ja powinienem to przewidzieć. Powinienem podejrzewać, że Nell jest w niebezpieczeństwie.

Dziś czuł się trochę jak ta łódź. Podobnie jak ona obrósł małżami i wodorostami goryczy, które go oblepiały. Urlop pomoże się ich pozbyć.

Wakacje. Od pracy, od rodziny, od przyjaciół. Zresztą po cóż psuć wszystkim humor swoim ponurym nastrojem?

Zwłaszcza w tej chwili nie miał cierpliwości, żeby prowadzić rozmowy z Dougiem. Brat potrafił zamęczać rozmówcę, nieustannie zasypywać go pytaniami. I ta podejrzliwość! Jako początkujący policjant wszędzie wietrzył występek. Doszukiwał się złych zamiarów w każdym nietypowym zachowaniu.

Ciężka sprawa w hrabstwie Miami-Dade, gdzie mało kto zachowuje się typowo.

Quinn nie wiedział jednak, czy się wkurzyć, czy tylko zaniepokoić. Doug nie przerywałby mu urlopu z powodu błahostki. Nagle się zdenerwował.

– Mama? – zapytał.

– Serce pracuje regularnie jak zegar do odbijania kart – zapewnił go szybko Doug. – Wspomniała jednak, że ostatnio jej nie odwiedzasz, a lubi, kiedy raz w tygodniu wpadasz na obiad. Może byś przynajmniej do niej zatelefonował?

– Zostawiłem wiadomość, że wszystko w porządku, jestem tylko trochę zajęty.

– Aha, ale ona jest – jak wiesz – inteligentna. I czyta gazety.

– Dlaczego właściwie tu przyjechałeś? – zapytał Quinn.

– Mam dla ciebie sprawę – wyjaśnił Doug, podchodząc do brata, żeby mu pomóc zdjąć butlę.

– Wiesz co, braciszku? Nie musisz mi wynajdywać spraw. Agencja dobrze wywiązuje się z tego zadania. Aż za dobrze. Poza tym jestem, jak widzisz, na wakacjach.

– Wiem, Amber tego przecież nie ukrywała. Właśnie dlatego pomyślałem sobie, że to świetna okazja, żebyś się zajął prywatnie pewną kwestią, która nie daje mi spokoju.

Quinn jęknął.

– Cholera, Doug. To znaczy, że chcesz, żebym powęszył za darmo?

Spojrzał z wyrzutem na Amber.

– W końcu to twój brat – rzuciła niepewnie. – I wiesz co? Skoro cię znaleźliśmy, chyba was zostawię. Wybiorę się do Nicka na hamburgera.

Odrzuciła długie blond włosy za ramiona i zeskoczyła na pomost. Obejrzała się jeszcze, żeby zorientować się po minie Quinna, jak bardzo jest na nią zły.

Doug przywołał na twarz przepraszający uśmiech.

– Wypłuczę ci sprzęt – zaproponował.

– Dobra, działaj, schodzę do kabiny.

Quinn się rozebrał i wszedł na moment pod strumień słodkiej wody. Owinął biodra ręcznikiem i wydobył obcięte dżinsy z wiklinowego kosza na bieliznę stojącego w głównej kajucie. Bosy i jeszcze mokry, wyjął z lodówki w kambuzie butelkę millera i usiadł. Czekał, bębniąc niecierpliwie palcami o blat stolika.

Doug zwinnie pokonał zejściówkę. On również wziął sobie z lodówki piwo i zajął miejsce naprzeciw Quinna.

– Chcesz, żebym coś zrobił za darmo, tak? – zapytał Quinn.

– No cóż… w pewnym sensie. Właściwie sam będziesz musiał wyłożyć trochę gotówki.

– Co takiego?

– Chcę, żebyś wziął kilka lekcji tańca.

Quinn wpatrywał się w brata; zdumienie na dłuższą chwilę odebrało mu głos.

– Już wiem, zwariowałeś – odparł wreszcie uradowany, że znalazł właściwą odpowiedź.

– Nie, wcale nie, zrozumiesz za kilka minut.

– Nie.

– Tak, jednak zrozumiesz. Chodzi o śmierć.

– Wiesz, ile osób codziennie umiera, Doug? Jesteś przecież gliniarzem. Jeśli ta śmierć nastąpiła w podejrzanych okolicznościach, zostanie przeprowadzone dochodzenie. A nawet jeśli przyjęto, twoim zdaniem błędnie, że to wypadek, macie tam chyba w policji kogoś, kto może to sprawdzić.

Quinn pokręcił głową. Patrząc na Douga, widział siebie sprzed lat. Był bowiem osiem lat starszy. Byli podobnego wzrostu, Doug jednak pozostawał jeszcze szczupłym dwudziestoparolatkiem, podczas gdy Quinn nabrał ciała. Miał ciemne włosy, a Doug w kolorze pszenicy, obaj jednak odziedziczyli po ojcu niebieskie, szeroko rozstawione oczy i kanciastą twarz. Niekiedy wykonywali podobne ruchy. Gestykulowali, jakby słowa im nie wystarczały. Splatali dłonie albo dotykali podbródka, kiedy wpadali w zamyślenie. Quinn, początkowo zły z powodu niespodziewanej wizyty, teraz ochłonął. Doug był cholernie dobrym bratem i zawsze mu ufał, nawet wówczas kiedy Quinn przechodził swoje złe chwile.

– Nie udało mi się tym nikogo zainteresować – przyznał Doug. – Zbyt dużo się ostatnio dzieje. Polujemy na seryjnego gwałciciela, który działa coraz brutalniej i nie wiadomo, czym to się skończy, podczas napadu na bank zginął strażnik… Uwierz mi, wydział zabójstw ma pełne ręce roboty. Nie chcą się angażować w coś, co wygląda na wypadek. Nie mają teraz nikogo wolnego.

– Nikogo?

Doug się skrzywił.

– No tak, są mimo wszystko podejrzane okoliczności, więc przydzielili tę sprawę jednemu facetowi. Ale to dupek, Quinn, naprawdę.

– Kto?

Czasem się po prostu kogoś nie lubi i dlatego zarzuca mu niekompetencję. Policja miejska miała przez kilka lat kłopoty z paroma kiepskimi funkcjonariuszami, większość jednak stanowili dobrzy policjanci, zbyt nisko opłacani i nadmiernie obciążeni pracą.

No cóż, czasem jednak rzeczywiście byli dupkami.

– Pete Dixon.

Quinn zmarszczył brwi.

– Stary Pete nie jest taki zły.

– Jasne, nie jest. Pokaż mu faceta z dymiącym rewolwerem w garści, a na pewno zorientuje się, że to on strzelał, i go zatrzyma.

– Faktycznie, zawsze taki był – zgodził się Quinn.

– Posłuchaj, Dixon nie jest wulkanem energii. Przyjmuje po prostu za dobrą monetę opinię lekarza, że to wypadek. Nie zamierza łazić w kółko i zaglądać ludziom pod dywany. Nie interesuje go to. Wypełnia tylko papierki, przepisując z innych papierków. Nie przejmuje się.

– I dlatego ja powinienem aż tak się przejąć, żeby brać lekcje tańca? Jak już wspomniałem, chyba oszalałeś.

Doug się uśmiechnął i sięgnął do kieszeni dżinsów. Wydobył portfel, a z niego starannie złożony wycinek z gazety. Cały Doug, pomyślał Quinn. Jeden z najbardziej pedantycznych ludzi, jakich spotkał w życiu. Nie wyrwał z gazety interesującej go notatki, lecz wyciął i pieczołowicie złożył. Quinn pokręcił głową. W porównaniu z bratem jego należało uznać za bałaganiarza.

– Co to jest, do cholery? – zapytał, przyjmując od brata wycinek.

– Przeczytaj.

Quinn rozłożył papier i spojrzał na tytuł.

Diwa Lara Trudeau zmarła w tańcu w wieku trzydziestu ośmiu lat.

Posłał bratu pytające spojrzenie.

– Czytaj dalej.

Quinn przebiegł wzrokiem artykuł. Nigdy nie słyszał o Larze Trudeau, lecz z tego nic nie wynikało. Nie znał nazwiska żadnej tancerki, ani tańca towarzyskiego, ani żadnego innego. Potrafił zanurkować bez aparatu na głębokość stu metrów, wycisnąć w leżeniu sto osiemdziesiąt kilogramów i wspinać się na pionowe skały. Natomiast w klubie salsy mógłby najwyżej podpierać bar.

Zaciekawiony, przeczytał artykuł.

Lara Trudeau, trzydzieści osiem lat, wygrała niezliczone turnieje tańca i zmarła tak, jak żyła – na parkiecie. Połączenie silnego leku i alkoholu spowodowało zatrzymanie akcji serca. Najbliżsi tancerki rozpaczają i są zdumieni, że mimo swoich osiągnięć potrzebowała środków uspokajających.

Quinn spojrzał na brata i pokręcił głową.

– Nie rozumiem. Starzejącą się piękność targają nerwy i połyka zbyt wiele tabletek. Tragiczne, ale cóż w tym tajemniczego?

– Nie czytasz między wierszami – zganił go Doug.

Quinn powstrzymał uśmiech.

– I, jak sądzę, nikt w wydziale zabójstw nie czyta?

Doug plasnął dłonią w artykuł.

– Quinn, kobieta taka jak Lara Trudeau nie bierze proszków. Ona była perfekcjonistką. I zwyciężała. Teraz też miała mistrzostwo w kieszeni. Zero przyczyn zdenerwowania.

– Doug, czy ty sam przeczytałeś ten artykuł starannie? Rozmawiamy o czymś, z czym nikt nie wygra – o wieku. Mamy tę Larę Trudeau – trzydziestoośmioletnią. Depczą jej po piętach całe hordy dwudziestoparolatek. Pewnie że miała powody do nerwowości.

– A według ciebie w wieku trzydziestu ośmiu lat ludzie padają jak muchy?

– Trzydziestoośmioletni rozgrywający to już emeryt.

– Ona nie grała w futbol.

Quinn niecierpliwie westchnął.

– To jedno i to samo. Sport, taniec… Ludzie z wiekiem zwalniają.

– Niektórzy odwrotnie, są coraz lepsi. Ona nadal wygrywała. I, u diabła, w konkursach tańca towarzyskiego startują osoby w każdym wieku.

– Doskonale, naprawdę to podziwiam. Nie pojmuję tylko, czego ode mnie oczekujesz. Z artykułu i z wszystkiego, co usłyszałem od ciebie, wynika jednoznacznie, że zgon nastąpił wskutek splotu okoliczności. Wszystko tu jest. Upadła na oczach publiczności i sędziów, naturalnie przeprowadzono autopsję, ale nie wykazała niczego podejrzanego.

– Racja. Ustalili fizyczną przyczynę zgonu. Zatrzymanie akcji serca wywołane połączeniem alkoholu i tabletek. Lekarz nie napisał tylko, jak to się stało, że połknęła za dużo.

Quinn jęknął. Sięgnął na półkę po świeżą gazetę i otworzył ją na wiadomościach lokalnych.

– Matka i dwoje dzieci giną od kul w mieszkaniu w północnym Miami – relacjonował, przerywając co chwila, żeby spojrzeć znacząco na Douga. – Zwłoki w bagażniku na parkingu przed supermarketem. Mam czytać dalej? Przemoc jest nieodłącznym elementem życia w dużym mieście, braciszku. Przecież ukończyłeś akademię. Dookoła naprawdę dzieje się wiele złych rzeczy, ja to wiem i ty to wiesz. Jest wiele spraw, które trzeba wyjaśnić i faceci z wydziału zabójstw się tym zajmują. Tutaj mamy tylko tancerkę na prochach, która pada trupem, nic więcej. Poczekaj, już niedługo zostaniesz detektywem i przydzielą ci prawdziwe sprawy.

– Quinn, to jest dla mnie ważne.

– Dlaczego?

– Bo obawiam się, że zginie następna osoba.

Quinn zmarszczył brwi; przyglądał się uważnie bratu, zastanawiając się, czy nie dramatyzuje. Doug sprawiał jednak wrażenie spokojnego i poważnego.

Quinn uniósł ręce.

– Z czego wynika to przypuszczenie? Ktoś komuś groził? Jeśli tak, jesteś przecież gliniarzem. Masz łatwy dostęp do facetów z wydziału zabójstw, w tym do Dixona. A on nie jest taki zły. Zna prawo i w formalnych kwestiach można na nim polegać.

– Ty ich lepiej znasz.

– Znałem – poprawił go Quinn. – Długo mnie tu nie było, potem pracowałem z Danem na Keys. Zresztą to nieważne, nie zmieniaj tematu, Doug, przyjrzyj się faktom. Przeprowadzono sekcję zwłok i lekarz jest przekonany, że śmierć nastąpiła wskutek zbiegu okoliczności. Gliny też tak to widzą, skoro przeprowadzili tylko kilka rutynowych czynności. A więc? Czy usłyszałeś, że ktoś groził tej osobie? Czy masz jakąkolwiek podstawę, by podejrzewać zabójstwo? A jeśli tak, to czy masz jakiś pomysł, kto mógł pragnąć jej śmierci?

Doug wzruszył ramionami, zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Właściwie wiele osób.

– Na jakiej podstawie tak twierdzisz?

– Była prawdziwą jędzą.

– Wiesz o tym? To jest fakt?

– Tak.

– Skąd wiesz?

Doug się zawahał. Przechylił głowę, patrzył uważnie na brata.

– Spałem z nią.

Quinn jęknął. Odstawił piwo na stolik i chwycił się za głowę.

– Spałeś z kobietą starszą od ciebie o ponad dziesięć lat?

– Czy coś w tym złego?

– Tego nie powiedziałem.

– Właśnie że tak.

– No już dobrze, wydało mi się to tylko trochę dziwne.

– Dziwne? Ona była cholernie atrakcyjna.

– Skoro tak twierdzisz, jasne, wierzę ci. Zaangażowałeś się emocjonalnie czy chodziło tylko o seks?

– Nie myślałem o spędzeniu z nią reszty życia ani nic w tym rodzaju. Wiem też doskonale, że również ona nie miała wobec mnie takich zamiarów. No cóż, niezależnie od jej charakteru i od planów życiowych… tak, ona mnie obchodziła.

– I prosisz mnie o zbadanie tej sprawy, bo uczucia zakłóciły ci zdolność trzeźwego osądu? – zapytał Quinn bez cienia kpiny.

Doug pokręcił głową.

– Nie, z pewnością nie stanowiliśmy pary, a ja nie byłem w jej życiu jedyny. Lubiła się zabawić, a może raczej uważała się za wolnego ducha. – Nie patrząc na Quinna, wzruszył ramionami. – Jakby sądziła, że jest darem dla świata i zaludniających go mężczyzn. Obdarzała ich łaskami, kiedy uznawała, że na to zasłużyli albo raczej kiedy miała taki kaprys. W każdym razie sypiała nie tylko ze mną – zakończył beznamiętnie.

– Wspaniale. Wiesz, z kim się jeszcze spotykała?

– Wiem, z kim mogła się spotykać. Z wszystkimi w studiu tańca.

– A ile osób wiedziało o tobie?

– Nie mam pojęcia – przyznał Doug.

– Wszystko jest cholernie niejasne.

– Wyjaśniłoby się, gdybyś się po prostu zgodził to zbadać.

Quinn z namysłem zmierzył wzrokiem młodszego brata. Z pewnością wchodziło tu w grę zaangażowanie emocjonalne. Może dlatego Doug nie chciał, żeby sprawy naprawdę przedstawiały się tak, jak się przedstawiały.

– Chyba jednak powinieneś trzymać się z daleka od wydziału zabójstw, Doug. Gdyby policja przyjęła wersję morderstwa, jesteś pierwszym kandydatem na podejrzanego.

– Ale ja jej nie zabiłem. Przecież jestem gliniarzem. Zresztą gdybym nie był, to też bym nikogo nie zamordował, Quinn, chyba zdajesz sobie z tego sprawę.

– Miałeś romans z tą kobietą. Jeśli przekonasz ludzi, że została zamordowana, sam staniesz się przedmiotem dochodzenia, rozumiesz?

– Oczywiście. Ale ja jestem niewinny.

Quinn opuścił wzrok na gazetę.

– Zmarła wskutek przedawkowania leku o nazwie xanax, kupowanego na receptę. Alkohol mógł wzmocnić jego działanie i spowodować zatrzymanie akcji serca.

– Tak – potwierdził Doug. – A zajmujący się sprawą gliniarz jest pewien, że w upartym dążeniu do wiecznej sławy – to moje określenie, nie jego – nabawiła się nerwicy.

– Doug, przykro mi to stwierdzić, ale widziałem w życiu ludzi robiących bardzo głupie rzeczy. To tragiczne zdarzenie, zgoda, ale wygląda na to, że po prostu się zdenerwowała, wzięła tabletki i popiła je alkoholem.

Doug energicznie pokręcił głową.

– Nie.

– Nawet nie dopuszczasz takiej możliwości?

– Nie.

– Recepta była wypisana na jej nazwisko. Skontaktowano się z jej lekarzem. Poinformował, że w ostatnich latach brała po parę tabletek przed każdym występem. Piszą o tym w artykule.

– Racja – zgodził się spokojnie Doug.

– Jeżeli nie masz już nic więcej… Nawet nie mogę zrozumieć, co twoim zdaniem mógłbym dla ciebie zrobić.

– Mam coś więcej. Przeczucie. Wrażenie. Właściwie pewność – oświadczył z mocą.

Quinn znał dobrze Douga. Brat potrafił być uparty, w dobrym znaczeniu tego słowa. Dzięki uporowi ukończył akademię z wyróżnieniem. Pewnego dnia zostanie doskonałym detektywem.

– Czasem trzeba działać, czasem dać sobie spokój, wiesz?

Doug czuł, że przegrywa.

– Zapłacę ci – zaproponował.

– My strasznie zdzieramy – odpowiedział szorstko Quinn.

– Poświęć na to dwa tygodnie – poprosił Doug. – Quinn, cholera, potrzebuję twojej pomocy! Po prostu wpadnij do studia i sam się przekonaj, że ludzie dziwnie się zachowują, że nie tylko ja, ale również oni uważają, że Lara została zamordowana.

– Powiedzieli ci to?

– Nie słowami. Właściwie ci, którzy ją dobrze znali, wiedzą, że brała te proszki. Lubiła też czasem coś wypić. Aha, wiedziano także, że jest zdecydowana utrzymać mistrzostwo w obu kategoriach tańców standardowych, powolnych i rytmicznych, no i dowolnych.

– Doug, równie dobrze mógłbyś do mnie przemawiać po chińsku – rzucił z irytacją Quinn.

– Rytmiczne to tańce szybsze: rumba, cza-cza, swing, hustle, merengue, swing z Zachodniego Wybrzeża, polka. Do powolnych zaliczamy fokstrota, walca, tango. A dowolne łączą w sobie różne elementy.

– Dobrze już, dobrze, nic nie szkodzi, zrozumiałem.

– A zatem?

– Doug…

– Cholera, Quinn, jest masa ludzi, którzy jej nienawidzili. Wielu podejrzanych. Jeśli jednak to ja będę naciskał, ktoś zacznie prowadzić dochodzenie w mojej sprawie. Czy będzie mógł dowieść, że ją zabiłem? Nie, ponieważ nie zabiłem. Ale czy nie zrujnuję sobie kariery? Czy nie narażę się na podejrzenia, z których nie oczyszczę się już do końca życia? Doskonale wiesz, że tak się może stać, i zdajesz sobie sprawę, że nie proszę o wiele. Weź tylko kilka lekcji tańca, to cię nie zabije.

To cię nie zabije. Quinn poczuł dziwne mrowienie w kręgosłupie. Zastanawiał się, czy te słowa kiedyś do niego nie powrócą.

– Doug, nikt nie uwierzy, że naprawdę zainteresowałem się tańcem. Nie umiałbym zatańczyć nawet wtedy, gdyby od tego zależało moje życie.

– A jak ci się wydaje, po co faceci biorą lekcje? – zapytał Doug.

– Żeby podrywać dziewczyny w klubach salsy – padła odpowiedź.

– Widzisz? Dodatkowa korzyść. A co ty zamierzasz? Wieść żywot pustelnika?

– Czy ja się gdzieś zaszywam i nie pokazuję ludziom na oczy?

Zaczynał się już bronić?

Brat tylko się w niego wpatrywał. Quinn oparł się wygodniej i zapytał:

– Chwileczkę. Czy ty właśnie tak się w to wplątałeś? Brałeś lekcje tańca?

Nie zdziwiłby się bardziej, gdyby się dowiedział, że Doug zaczął robić na drutach. Jego brat omal nie został zawodowym sportowcem. Nadal znakomicie grał w golfa i raz w tygodniu trenował drużynę Małej Ligi.

– Tak – odpowiedział Doug.

– Rozumiem. – Quinn przerwał, żeby się zastanowić. – Nie, wcale nie rozumiem. Dlaczego postanowiłeś uczyć się tańca?

Doug uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Randy Torres się żenił. Zgodziłem się zostać jego drużbą. On i jego narzeczona Sheila zaczęli się uczyć tańca przed weselem. Pomyślałem sobie, że co mi szkodzi, wpadnę parę razy i też ładnie zatańczę. Poza tym, na lekcje uczęszcza więcej kobiet niż mężczyzn. Taka szkoła to kopalnia złota, jeśli ktoś lubi ładne dziewczyny. Studio jest przy South Beach, nad jednym z najgorętszych klubów salsy. Fajne miejsce, można tam zejść po lekcji i wykorzystać świeżo nabyte umiejętności. Zacząłem więc się uczyć.

– A skończyłeś na… randkach ze starszą nauczycielką?

– Tak się ułożyło. Ona nie była tam nauczycielką, dostawała tylko grubą forsę za to, że od czasu do czasu wpadła trochę nas potrenować. Nie obowiązywał jej właściwie żaden regulamin.

– Jaki regulamin?

– Nauczyciele nie powinni się spoufalać z uczniami. To tak do końca nie działa, bo potem wszyscy schodzą do klubu salsy i wspólnie się bawią. Powiem ci coś, Księżycowa Sonata to najfajniej na świecie położone studio tańca. Czasami przychodzą pary i mogą tam tańczyć ze sobą. Ale dla samotnych… no cóż, na początku się denerwują. Jeśli ktoś ma okazję wypić w klubie parę drinków i zatańczyć z nauczycielką, tak że świetnie wypada na parkiecie, no… to po prostu miłe. Poza tym to jedno z tych miejsc, gdzie pojawiają się gwiazdy rocka i filmu.

– No to mamy fajne towarzystwo. I, wyobrażam sobie, narkotyki w takt muzyki. Jak się nazywa ten klub?

– Suede.

Queen uniósł brew.

– Znam tę nazwę, a nigdy nie włóczę się po South Beach. Nie znoszę południowej plaży – dodał.

I rzeczywiście nie znosił. W najlepszym razie nazwałby to miejsce plastikowym. Ludzie nie realizowali tam swoich zainteresowań, pojawiali się tylko po to, żeby się pokazać. Próbowali trafić do plotkarskich rubryk, znajdując się we właściwym klubie, kiedy akurat wpadała tam Madonna. Dowieść swojej wartości, wchodząc na oczach gapiów do jednego z modnych nowych lokali.

Podobała mu się tylko Lincoln Road, gdzie w kinie trafiał się czasem dobry zagraniczny film, niektóre restauracje były autentyczne, a każdy miłośnik psów czuł, że może tam wyprowadzić zwierzaka na spacer.

– Daj spokój, ta plaża nie jest naprawdę taka zła. Jasne, nie ma takiego luzu jak na twoich ukochanych Keys, ale jednak… A co do Suede, niedawno prowadzono tam dochodzenie. W sprawie dziewczyny, która uciekła z domu i została prostytutką. Znaleziono ją o przecznicę dalej, leżała na chodniku. Przedawkowała heroinę. Narkotyki zbierają swoje żniwo, ale okazało się, że klub Suede jest czysty, chociaż może dziewczyna dostała herę od kogoś w barze. Wiesz równie dobrze jak ja, że dilerzy nie muszą wyglądać jak menele. A na plaży są pieniądze. Do Suede chadzają ludzie bardzo bogaci. Ale kierownictwo i sam klub? Okazali się absolutnie czyści. Są zresztą znani z tego, że nie podają alkoholu osobom poniżej dwudziestego pierwszego roku życia. Parę miesięcy temu przeczytałem nawet w gazecie, że jeden z barmanów wyprosił znanego rockmana, bo jego zdaniem trochę za dużo wypił. To dobry klub i, jak już wspomniałem, uczniowie i nauczyciele spotykają się tam i tańczą, może wypiją drinka czy dwa. To prawdziwa zaleta tej szkoły, bo ludzie mogą od razu wykorzystywać w praktyce to, czego się nauczyli. Ale poza tym nauczyciele i uczniowie naprawdę nie powinni się razem trzymać.

– Dlaczego?

Doug westchnął, dając do zrozumienia, że jego brat na starość zrobił się tępy.

– Faworyzowanie. Lekcje tańca są drogie. Ktoś mógłby się wkurzyć, gdyby zobaczył, że nauczyciel spotyka się z innym uczniem poza studiem i być może poświęca mu więcej uwagi. Ta zasada bywa jednak łamana. Musisz tam wpaść, Quinn. Czy naprawdę ci zaszkodzi, jak weźmiesz kilka lekcji, zadasz kilka pytań, czegoś się dowiesz? Wejdziesz w to w taki sposób, w jaki ja nie mogę.

Quinn się skrzywił.

– Doug, miałem ochotę na inny kurs – akrobacji spadochronowych. Zamierzałem też zdobyć wyższy stopień uprawnień płetwonurka. Chciałem podciągnąć hiszpański, a poza tym zawsze marzyłem o safari w Afryce. Nigdy w życiu nie interesował mnie taniec.

– Może czeka cię niespodzianka – zachęcał Doug. – Quinn, proszę.

Quinn wpatrywał się we własne dłonie. Zaplanował sobie, że oczyści łódź i wyprawi się na Bahamy. Spędzi dwa tygodnie, obcując tylko z rybami, morzem, słońcem i piaskiem. Posłucha sobie kalipso i może trochę reggae. Tylko posłucha, bez tańczenia.

Wyglądało jednak, że ta sprawa wiele znaczy dla Douga. Naprawdę wiele. I może rzeczywiście coś się za tym kryje. Doug nie przyjechałby tutaj, gdyby rzeczywiście nie żywił poważnych podejrzeń. Lepiej jeśli sprawdzę to sam, pomyślał, bo dla policji Doug byłby pierwszym podejrzanym.

Spojrzał na brata, gotów wyrazić zgodę. Rzeczywiście może się tam rozejrzeć i zadać kilka pytań. Po chwili jednak się zawahał.

– Muszę się zastanowić – oświadczył otwarcie. – Nie jestem nawet pewien, czy powinieneś powierzać mi sprawę, która jest dla ciebie tak ważna.

Doug gniewnie pokręcił głową.

– Quinn, sam chyba wiesz, że nie powinieneś się obwiniać o to, co się stało. Postąpiłeś najlepiej, jak mogłeś. Czasami wiedza i prawo pomagają, a czasami nie. Ja w ciebie wierzę, nawet jeśli ty sam straciłeś wiarę w siebie.

– Wcale nie straciłem.

Cholera. Bez wątpienia zabrzmiało to jak obrona.

– Nie? To dobrze. Bo mam dla ciebie informacje, które – jak sądzę – spowodują, że zmienisz zdanie o tej sprawie – między innymi o tej sprawie.

Quinn spojrzał na niego pytająco.

– Twoja dziewczyna brała lekcje w Księżycowej Sonacie. Aż do listopada.

Quinn zmarszczył brwi.

– Moja dziewczyna? Jaka znowu dziewczyna?

– Nell Durken. Udało mi się zajrzeć w szkole do szafki z aktami. Figuruje tam jej nazwisko.

Quinn nie miał bladego pojęcia o lekcjach tańca Nell Durken. Właściwie w ogóle niewiele o niej wiedział. Tyle że wynajęła go, żeby sprawdził, co robi jej mąż.

Musiał wykonać tylko to zadanie.

A ten sukinsyn ją zabił.

– Nell nie należała zresztą do początkujących kursantek, a wtedy, w listopadzie, po prostu przestała przychodzić. Domyślam się, że ci o tym nigdy nie wspomniała. Dość dziwne. Z akt wynika, że taniec ją pasjonował, a nagle tak po prostu zrezygnowała? To daje do myślenia, prawda?

– Doskonale – odparł spokojnie Quinn. – Rozejrzę się. Wezmę kilka tych cholernych lekcji tańca.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Cześć, jak leci?

Ella Rodriguez zapukała do na wpół otwartych drzwi pokoju Shannon. Pokonała niewielką odległość do biurka i przysiadła na rogu. Shannon odchyliła się na krześle. Zastanawiała się, co odpowiedzieć sekretarce.

– Nie wiem, jak leci. A jak sądzisz? Osobiście uważam, że powinniśmy zamknąć szkołę na tydzień.

– Zamknęliśmy na trzy dni – przypomniała jej Ella. – Mniej więcej tyle wolnego dają pracodawcy członkom najbliższej rodziny zmarłego.

– Wszędzie na ścianach wiszą jej zdjęcia – nie dawała za wygraną Shannon.

– Racja. Poza tym nauczyciele i stali uczniowie będą za nią jeszcze długo tęsknić, w ten czy inny sposób. Masz jednak także uczniów, którzy są mniej związani ze szkołą, którzy nie chcą startować w turniejach, którzy za parę tygodni biorą ślub, a mają dwie lewe nogi. Oni potrzebują tego studia, Shannon.

Ella miała krótkie, stylowo przycięte i niemal platynowe włosy. Chłopięcą twarz, w której zwracały uwagę ciemne oczy i najpiękniejszy uśmiech na świecie. Uważała siebie za najmniej utalentowaną wśród pracownic studia, niezależnie jednak od tego, czy miała rację czy nie, jej ciepło i urok przyciągały wielu uczniów.

Tyle że teraz Ella patrzyła w inny sposób, daleki od ciepłego czy czarującego.

– Shannon, wiem doskonale, że o zmarłej nie powiesz złego słowa, ale ja ci szczerze wyznam, że nigdy nie lubiłam Lary. I nie jestem w tym osamotniona. Niektórzy nawet uważają, że spotkała ją sprawiedliwa kara boska.

– Ella!

– Wiem, że to brzmi strasznie i bardzo przepraszam. Z pewnością bym jej nie życzyła takiej śmierci. – Ella patrzyła wymownie na Shannon. – Daj spokój, przyznaj chociaż, że nie należała do osób, za którymi przepadasz.

– Niezależnie od tego, kim była albo nie była, to ona stanowiła jedną z głównych sprężyn naszej branży, a zaczynała tutaj. Ten klub to w pewnym sensie jej dom – stwierdziła Shannon.

– Wszystkim nam jest przykro, wiemy, że była doskonałą tancerką i na pewno nie znajdzie się tu nikt, kto by odmówił jej talentu. – Ella spojrzała Shannon w oczy. – Opowiedziałam to wszystko nawet temu detektywowi.

– Powiedziałaś mu, że nie lubiłaś Lary? – zapytała Shannon.

– Byłam absolutnie szczera. Och, nie przejmuj się, on nas wypytywał tylko dlatego, że miał taki obowiązek. Wiesz, jak ktoś w ten sposób umiera, muszą przeprowadzić autopsję i przepytać parę osób, ale cóż, wszyscy widzieli, co się stało. – Ella uniosła brew. – A ty im nagadałaś, że ją wielbiłaś?

– Ja także byłam absolutnie szczera. Przez całe cztery i pół minuty naszej rozmowy.

Ella pokręciła głową.

– A czego się spodziewałaś? Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Jej taniec jest sfilmowany. Brr, paskudne. Tylko że samej Larze ten film pewnie by się spodobał. Nawet jej śmierć wypadła tak dramatycznie, jak tylko można sobie wyobrazić, i do tego utrwalona na taśmie dla potomności… Upadła i zmarła. Głupia, niepotrzebna strata. Niczego już nie można dla niej zrobić. Zamknęłaś studio na znak żałoby, a teraz otwieramy. Za piętnaście minut będziesz miała nowego ucznia.

– Ja?

– Aha, ty.

Shannon zmarszczyła brwi.

– Chwileczkę, nie przyjmuję nowych uczniów. Teraz, kiedy kieruję studiem? Mam masę papierkowej roboty i zbyt wiele obowiązków administracyjnych, a do tego jeszcze planowanie Gali Aligatora. Pamiętasz, co postanowiliśmy na ostatnim spotkaniu?

– Oczywiście, pamiętam. Ale zauważyłaś zapewne, że nie zjawiła się jeszcze Jane. Ma wizytę u dentysty, co obwieściła na tym samym spotkaniu. Rhianna nie może jej zastąpić, bo jest wcześnie, a jej facet pracuje w nocy. A temu nowemu uczniowi Doug wykupił kartę gościa. Właściwie to jest brat Douga. Ja na przykład nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć.

– Ciągle ci powtarzam, że powinnaś uzyskać uprawnienia instruktorki – powiedziała Shannon.

Ella była urodzoną nauczycielką, trafiła jednak do studia przed dwoma laty, szukając posady administracyjnej, i dotąd nie zdecydowała się na nic innego.

Co do Shannon, to po prostu nie miała teraz ochoty uczyć, co ją samą dziwiło, ponieważ zawsze uwielbiała obserwować postępy ucznia. Od czasu śmierci Lary wszystko jakoś szwankowało. Naturalnie, ta śmierć wstrząsnęła całym światkiem tańca towarzyskiego. Nagły zgon zawsze powoduje traumę.

Mimo to pozostawało faktem, że Lara Trudeau nie należała do jej przyjaciółek.

Mistrzostwo, nawet wielokrotne, nie gwarantowało przyzwoitego poziomu życia, nie w Stanach. Lara uczyła, żeby sobie dorobić. Jej pierwszym instruktorem był Gordon Henson. Zawsze odczuwał dumę ze swojej nagradzanej uczennicy, a Lara, trzeba to przyznać, w granicach rozsądku pojawiała się w Księżycowej Sonacie, kiedy tylko ją o to poprosił. Gdy jednak Gordon zaczął przygotowywać Shannon do przejęcia zarządzania studiem, powierzył jej zatrudnianie trenerów.

A ponieważ Lara była doskonała i naprawdę świetnie uczyła, Shannon nadal ją zapraszała. W przeciwieństwie jednak do innych instruktorów, z których usług korzystali, Lara lubiła po zajęciach stroić sobie żarty z uczniów i nauczycieli.

Shannon miała jeszcze inne, bardziej osobiste powody, żeby nie lubić Lary. Mimo to ubolewała nad jej śmiercią. Może po prostu dlatego, że nikt w tym wieku nie powinien umierać. A może dlatego, że nie mogła przyjąć ze spokojem odejścia osoby, która stanowiła w znacznym stopniu część jej życia – niezależnie od tego, czy darzyła ją sympatią czy nie. Dochodziło jeszcze do tego zmieszanie czy pewnego rodzaju niewiara. Niezależnie od przyczyny Shannon czuła po prostu, że jest wytrącona z równowagi i trudno jej się było skupić na potrzebach nadchodzącej Gali Aligatora, nie mówiąc już o uczeniu początkującego – z uśmiechem i entuzjazmem niezbędnym przy wprowadzaniu go do rodzinnego kręgu studia.

– Od jej śmierci nie upłynął nawet tydzień – zauważyła. – Nie została jeszcze pochowana.

W związku z badaniem okoliczności zgonu ciało Lary oczekiwało w miejskiej kostnicy na zezwolenie lekarza sądowego. Kiedy lekarz zakończy pracę, Ben, były mąż Lary, wraz z Gordonem zajmą się organizacją pogrzebu. Lara przybyła do Miami, żeby rozpocząć naukę w college’u przed niemal dwudziestoma laty; kilka lat później jej rodzice zmarli. Nie miała dzieci, a jeśli nawet żyli jacyś bliscy krewni, dotąd się nie ujawnili. Ponieważ Lara miała status gwiazdy, obaj mężczyźni uznali, że pogrzeb powinien się odbyć w sobotę rano, tak żeby mogło w nim uczestniczyć jak najwięcej osób.

– Shannon, ona wpadała tu czasem, żeby pouczyć. Owszem, znaliśmy ją, ale nie była dla nas jak siostra. Musimy już z tym skończyć – upierała się Ella. – Naprawdę, jeśli ktokolwiek dobrze ją znał, to Gordon, a on funkcjonuje normalnie.

Tak, on z pewnością, przyznała w duchu Shannon. Poprzedni dzień poświęcił na oglądanie próbek tkanin. Zastanawiał się, który materiał wybrać na zasłony do swojego salonu.

– Nie do końca cię rozumiem – powiedziała Ella, kręcąc głową. – Zmartwiła cię bardzo śmierć Nell Durken, a przecież wtedy już od roku nie zaszczycała nas swoją obecnością.

– Nell Durken nie umarła tak po prostu, zabił ją mąż. Prawdopodobnie zorientował się, że straci wkrótce swój bon na posiłki – wyjaśniła gorzko Shannon.

Nell Durken uważali za jedną z najbardziej zadziwiających uczennic, jakie przekroczyły próg szkoły. Piękna, zawsze pełna życia, jaśniała jak promień słońca. Przyjaźniła się z wszystkimi uczniami i uczennicami. Żałowała, że nie może wciągnąć do tańca męża, sama była bardzo zapalona do nauki. Wieść o jej śmierci wywołała zgrozę.

– Cholera – zatroskała się nagle Shannon.

– Co takiego? – zapytała Ella.

– To dziwne… prawda?

– Co jest dziwne?

– Sposób, w jaki zginęła. Mąż wtłoczył jej siłą do gardła końską dawkę leków nasennych.

– Tak? Ten facet to sukinsyn, wszyscy to wiedzieliśmy – zgodziła się Elle. – Nikt się nie spodziewał, że ją zabije, ale… w każdym razie go złapali. Miał romans, a Nell fundusz powierniczy. Prawdopodobnie uznał, że ujdzie mu to na sucho, a śmierć będzie wyglądała na wypadek. No i że otrzyma te pieniądze. Ale go dopadli. Może nawet dostać karę śmierci. Miał oczywisty motyw, a na fiolce z lekiem zostawił odciski palców.

– Oglądasz w telewizji za dużo programów policyjnych? – usłyszały głos właściciela szkoły.

Stojący w drzwiach Gordon przyglądał się ze zdziwieniem obu kobietom.

– Nie, Gordon – odpowiedziała Elle. – Rozmawiamy o Nell Durken. Mam nadzieję, że drań się usmaży.

– Usmaży?

– No dobrze, w dzisiejszych czasach zwykle dają śmiertelny zastrzyk. Tak podle się wobec niej zachowywał, to znaczy jeszcze wcześniej, zanim ją zabił.

Gordon zmarszczył brwi.

– Dlaczego nagle interesujecie się Nell Durken?

– Z powodu Lary – wyjaśniła Elle.

Gordon najwidoczniej nie widział związku.

– Tak, straciliśmy Larę. Przypominała Ikara, chciała wzlecieć zbyt wysoko. Co do Nell… no cóż, wszyscy wiemy, że powinna zostawić tego sukinsyna. Wielka szkoda, że się na to nie zdecydowała. Chciałbym, żeby nadal tańczyła.

– Przestała przychodzić, kiedy jej mąż zaplanował dla niej te wakacje na Karaibach, pamiętacie? – odezwała się z namysłem Shannon. – Wybierali się w drugą podróż poślubną, wymyślił wszystko tak, żeby to ona decydowała.

– I nam się wydawało, że zaczęło się między nimi wspaniale układać. Zatelefonowała przecież, że chwilowo rezygnuje z lekcji, bo wybierają się w podróż. I, oczywiście – dodała Ella z naciskiem, ponieważ Gordon wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, jakby zamierzał przemówić – jako dobra sekretarka zamierzałam oddzwonić, ale zawsze odzywał się tylko automat. Później, chyba po sześciu miesiącach, wykreśliłam ją z listy.

– Straszne, prawda? – mruknęła Shannon. – Mam nadzieję, że nie odwróciło się od nas szczęście. Rozumiecie, najpierw byłą uczennicę morduje mąż, a potem Lara pada trupem.

– Uważasz, że ciąży nad nami jakieś fatum?

Shannon dostrzegła ponad ramieniem Gordona twarz Sama Raileya. Zadał to pytanie i wpatrywał się w nią.

– Fatum? – obruszył się Gordon. – Nawet nie wymawiaj tego słowa. Kiedy Nell stała się ofiarą zabójstwa, już dawno nas opuściła. A Lara… to po prostu nieszczęśliwy wypadek. – Wyprostował trzy palce. – Studio Broward straciło w zeszłym roku dwóch uczniów i jednego instruktora.

Shannon ukryła uśmiech, szybko uniosła brew.

– Gordon, ci uczniowie to pan i pani Hallsly, w wieku dziewięćdziesięciu i dziewięćdziesięciu trzech lat. Fakt, że zmarli w krótkim odstępie czasu, nie może dziwić. A Dick – dodała cicho, ponieważ bardzo lubiła Dicka Grafta, zmarłego instruktora – miał tętniaka.

– Ja tylko przypominam, że ludzie umierają. Nie jest do tego potrzebne żadne fatum – odparł Gordon.

– Doskonale – powiedział Sam – ponieważ mamy już parę, a jak wiadomo nieszczęścia chodzą parami.

– Sam! – przywołał go do porządku Gordon.

– Och, chłopie, przepraszam. Nie martw się, nigdy nie powiem niczego takiego przy uczniach.

– Mam nadzieję – upomniał go Gordon.

Powierzył wprawdzie zarządzanie Shannon, gdyby jednak uznał, że jakiś instruktor działa na szkodę studia, wywaliłby go natychmiast na bruk.

– Hej – zabrzmiał nowy głos.

Justin Garcia, wysoki i szczupły tancerz z doskonałym wyczuciem rytmu, stanął na palcach, próbując zajrzeć ponad plecami osób stłoczonych w drzwiach pokoju Shannon.

– Teraz cisza. – Spojrzał na Ellę nadal okupującą róg biurka. – Jest już ten nowy uczeń. Sam bym z nim zatańczył, ale to duży facet. Zmasakrowałby mnie, gdybym tylko spróbował.

– Brat Douga! – krzyknęła Ella, zrywając się na nogi.

Doug był z pewnością jednym z ich ulubionych nowych uczniów. Chciał nauczyć się salsy przed weselem przyjaciela i na początku tańczył, jakby połknął kij. Już jednak po tygodniu pokochał kubańskie rytmy i zapragnął uczyć się dalej.

Był gliniarzem i śmiał się tylko z docinków kolegów.

Z pewnością lubiły z nim tańczyć liczne uczennice, nie mówiąc już o ich nauczycielce Jane Ulrich. Jane przepadała za popisami. Z Dougiem mogła skakać, wirować i niemal dosłownie fruwać. Wspaniale tańczyła, a on miał dość siły, by dawać jej oparcie podczas wykonywania każdej figury, jaką tylko zapragnęła wykonać. Przystojny wysoki blondyn, którego rozpiera energia – miał wszystko, czego można wymagać od ucznia.

Ella przecisnęła się przez tłumek mężczyzn i pospieszyła do wejścia, żeby powitać nowego ucznia i załatwić formalności.

Shannon, unosząc się, spojrzała na Ellę, która już po chwili przepchnęła się do niej z powrotem.

– Jane pożałuje, że wybrała się do dentysty. Wstawaj, musisz zobaczyć tego faceta!

Natychmiast wypadła na korytarz.

– Tak, zmasakrowałby mnie – powtórzył Justin, wzruszając ramionami.

Zaciekawiona Shannon ruszyła za kolegami. Ella witała się już z nowo przybyłym, pozostali czekali na swoją kolej.

Zwykle nie otaczali wianuszkiem nowego klienta.

Brat Douga, tak, dawało się zauważyć podobieństwo. Podobny wzrost, Doug był jednak szczupły i zwinny, a ten facet wyglądał, jakby zszedł z ekranu, kiedy wyświetlano film o barbarzyńcach. Miał ciemne włosy i przenikliwe błękitne oczy. Miłą twarz, choć o ostrych rysach. W komiksie mógłby być kierowcą ciężarówki imieniem Joe.

Zanim zdążyła wysunąć się naprzód, Sam położył jej ręce na ramionach i pociągnął do tyłu. Żartobliwie szepnął jej do ucha:

– Żałujesz, że nie wolno się zaprzyjaźniać z uczniami, co?

– Sam! – zganiła go z cichym zmęczonym westchnieniem.

Taka obowiązywała zasada, ale Gordon wolał nie słyszeć o tym, o czym nie musiał wiedzieć. Ona sama przyjęła postawę wyrażającą się w słowach: „nie mów mi tego, o czym nie muszę wiedzieć”.

Gdy odsuwała się od Sama, usłyszała jeszcze jego głos:

– Nie wolno? Jasne. Niektórym tak, ale innym nie.

Shannon zastanawiała się nad znaczeniem tych słów, wyciągając na powitanie rękę do Atlasa.

Kto zaprzyjaźnia się z kim?

I dlaczego to proste pytanie sprawiło, że nagle się zaniepokoiła?

Zmusiła się do uśmiechu.

– Więc jest pan bratem Douga. Bardzo się cieszymy, że nas pan odwiedził. Doug ma u nas szczególne względy. – Zawahała się. – Przyciągnął pana za uszy?

Mężczyzna się uśmiechnął. Na jego lewym policzku dostrzegła dołeczek.

– Coś w tym rodzaju – odparł. – Ma dryg do przekonywania. – Mocno uścisnął jej dłoń. – Nazywam się Quinn. Quinn O’Casey. Obawiam się, że to ja jestem tym z braci, który ma dwie lewe nogi. Czeka was niewiarygodnie ciężkie zadanie.

Nadal się uśmiechała, choć znów ogarnął ją niepokój.

Niewiarygodnie ciężkie zadanie.

Czuła, że mężczyzna ma rację. Nie tylko w prostym znaczeniu tych słów.

Co on tu, u diabła, robi? – zastanawiała się.

– Ella, możesz dać kartę dla pana O’Caseya? – poprosiła głośno. – Chodźmy do sali konferencyjnej, zobaczymy, co możemy dla pana zrobić.

Sala konferencyjna była w gruncie rzeczy dość ciasną klitką. Na środku stał okrągły stół, przy którym mogło się pomieścić najwyżej pięć osób. Do tego kilka szafek i gablotek. Eksponowano tu niektóre nagrody nauczycieli, w tym nieliczne samej Shannon. Także dyplom poświadczający, że zostali uznani za najlepsze niezależne studio tańca roku.

Ella wręczyła Shannon kartę. Pozostali, zamiast rozejść się do swoich spraw, stali i gapili się. Shannon zganiła ich wzrokiem i w końcu sobie poszli. Zamknęła drzwi i wskazała Quinnowi O’Caseyowi krzesło.

– Proszę usiąść.

– Uczycie tańca przy stole? – zapytał lekko, zajmując miejsce.

– Chcę się zorientować, jakiego rodzaju tańce pana interesują – odpowiedziała.

Oczywiście, zależało im na udzielaniu lekcji, w ten sposób zarabiali na życie. Ale nikogo nie naciągali. Shannon odczuwała dumę, oferując usługi najwyższej jakości; nie musiała zabiegać o uczniów ani zatrzymywać ich na siłę. Jeśli ktoś uznawał, że szkoła nie spełnia jego oczekiwań, mógł po prostu tu nie wrócić. Stali uczniowie, zwłaszcza ci, którzy startowali w turniejach, stanowili wystarczającą podstawę bytu studia.

– A zatem, panie O’Casey, jakich tańców chce się pan nauczyć?

– Jakich tańców…?

Ciemnowłosy zwalisty facet wpatrywał się w nią z przerażeniem, jakby uznał to naturalne pytanie za jakąś groźną pułapkę.

– Uczymy wielu tańców, w tym country i polki. Ludzie, którzy tu przychodzą, mają zwykle jakieś preferencje.

– Racja, przepraszam, ja właściwie nie mam żadnych… Doug mnie namówił. Hm, jakie tańce? No cóż, ja… ja w ogóle nie umiem tańczyć. A więc, no, Doug wspomniał coś o łagodnych, powolnych, chyba to by mi najbardziej odpowiadało.

– Wolałby pan zatem skoncentrować się na walcu, fokstrocie i tangu?

– Tangu?

– Tak, tangu.

– Pani to nazywa powolnym tańcem?

– Występują w nim szybkie ruchy, to prawda, i zdecydowane kroki, tango jest jednak uważane za taniec powolny. Chciałby pan pominąć tango?

Wzruszył ramionami.

– Nie, właściwie nie mam nic przeciwko tangu. – Uśmiechnął się niepewnie.

Uderzył ją nagle jego elektryzujący urok. Ten mężczyzna nie był tylko osiłkiem. Miał atrakcyjne rysy twarzy… i ten dołeczek. Jego oczy także robiły wrażenie – głębokie, zdecydowane spojrzenie. Wbrew sobie poczuła ogarniającą ją falę gorąca. Po prostu jakieś czary. Tak, działał na nią. Była profesjonalistką, była dorosła i umiała panować nad swoimi reakcjami. Nie była jednak z drewna.

Nagle nachylił się w jej kierunku.

– Sądzę, że pokocham tango – oświadczył poważnie, jakby zdążył to starannie przeanalizować.

A każda kobieta pokocha tango z tobą, pomyślała.

Nagle się uśmiechnęła.

– Jest pan pewien, że chce się uczyć tańca? – zapytała.

– Tak. Nie. – Wzruszył ramionami. – Doug bardzo chce, żebym się tym zajął.

Shannon poczuła, że się waha. Nie miała pojęcia dlaczego – fizycznie sprawiał takie wrażenie, że każda nauczycielka chciałaby go uczyć, przynajmniej z ciekawości.

Ciekawość, właśnie tak. Działał na nią, a jednocześnie wzbudzał obawy. Tego nie pojmowała.

Odchyliła się do tyłu na krześle, bezmyślnie stukała ołówkiem w blat stołu, obserwowała go. Odezwała się tonem lekkiej pogawędki:

– Pana brat jest policjantem. Czy pan także wykonuje podobną pracę, panie O’Casey?

– Quinn, proszę mi mówić po imieniu. Nie, nie jestem gliną, chociaż kiedyś byłem.

Nie przedstawił żadnych dalszych wyjaśnień.

– Czym się pan zajmuje?

– Rejsami czarterowymi na Keys.

– Wędkarstwo, nurkowanie?

Uśmiechnął się.

– Tak, jedno i drugie. Dlaczego pytasz? Czy tańca mogą się uczyć tylko przedstawiciele wybranych zawodów?

Pokręciła głową. Ze złością uświadomiła sobie, że się czerwieni. Wpatrywała się w kartkę.

– Nie, oczywiście że nie, przepraszam. Próbujemy tylko dostosować program nauczania do tego, czego ktoś naprawdę chce.

– Świetnie, ja chcę po prostu potańczyć czasem na jakiejś imprezie. I nie żartowałem, mówiąc, że w ogóle nie umiem.

Te słowa zabrzmiały szczerze. Dołek w policzku pogłębił się.

Odpowiedziała z uśmiechem:

– Na początku Doug poruszał się jak drzewo z rozgałęzionymi korzeniami… Quinn. – Wypowiadając jego imię, poczuła się dziwnie. – A potem osiągnął nieprawdopodobny postęp.

– Chyba po prostu to pokochał, prawda?

Uśmiechnęła się szerzej i potwierdziła skinieniem głowy.

– A nie sądzisz, że ty także pokochasz?

Wzruszył ramionami, uniósł ręce. Silne ręce o długich palcach. Czyste i wypielęgnowane dłonie. Oczywiście. Wędkarstwo i nurkowanie. Ciągle moczy się w wodzie. Twarz opalona na głęboki brąz, kontrastujące z nią niebieskie oczy.

– A ty?

– Przepraszam? – zapytała zaskoczona nagłą zmianą tematu.

– Kiedy ty pokochałaś taniec?

– Od razu gdy nauczyłam się chodzić – przyznała.

– Aha, jesteś jedną z tych wielkich zawodniczek.

Pokręciła głową.

– Nie, tylko instruktorką.

Uniósł brew. Zorientowała się, że ocenia jej wygląd, i znów poczuła się niepewnie.

– Założę się, że zwyciężałabyś we wszystkich konkursach.

Wzruszyła ramionami.

– Naprawdę lubię swoją pracę.

– Domyślam się, że turnieje mogą być niebezpieczne.

Lekko wypowiedział te słowa. Zesztywniała.

– Niebezpieczne?

– Doug mi opowiedział, że niedawno tancerka zmarła podczas występu na zawał serca.

Pokręciła głową.

– To tragiczny wypadek, ale odosobniony. Nigdy przedtem nie wydarzyło się nic podobnego. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, oczywiście… ale turnieje nie są niebezpieczne.

Chciała jeszcze coś dodać, lecz się powstrzymała. Powiedziała sobie, że nie jest przecież idiotką. Nie będzie ujawniać swoich rozterek człowiekowi, którego dopiero poznała, nawet bratu Douga. Zresztą sam Doug jest tylko uczniem, a nie przyjacielem i powiernikiem.

– Mnie się wydaje, panie O’Casey, że żeglarstwo i nurkowanie są znacznie niebezpieczniejsze od tańca.

– Ja się nie boję, nie to miałem na myśli – odparł. – Tylko… no cóż, przykro mi z powodu straty, jaką ponieśliście. I zaciekawiło mnie to zdarzenie.

Oczywiście, ludzie się przejmują i… tak, są ciekawi. W świecie tańca Lara panowała niczym królowa, choć większość osób spoza branży nie znała zapewne nawet jej nazwiska, podobnie jak Shannon nie potrafiłaby wymienić nazwisk najlepszych na świecie kierowców rajdowych. Śmierć Lary przyciągnęła jednak uwagę mediów. W końcu sfilmowali ją kamerzyści kilku stacji telewizyjnych.

Jasne, ludzie są ciekawi.

Gordon z nią o tym rozmawiał, ona rozmawiała z nauczycielami; napisała nawet krótki komunikat dla uczniów. Nie rozumiała, dlaczego złości ją wyjaśnianie sytuacji temu właśnie człowiekowi.

– Wszystkich nas zaciekawiło – odpowiedziała spokojnie. – Śmierć Lary Trudeau to zaskoczenie. Lara nie była ani alkoholiczką, ani narkomanką, nawet nie lekomanką. Nikt z nas nie wie, co zaszło tego dnia. Była wspaniała, będzie nam brakować jej i jej talentu. Ale taniec nie jest niebezpieczny. Oczywiście, wiąże się z wysiłkiem fizycznym, lecz siedzący tryb życia także zagraża zdrowiu.

Poczuła nagle złość, jakby atakowano bezpośrednio ją. Nie rozumiała dlaczego, ale miała ochotę wstać i zapewnić rozmówcę, że zwróci pieniądze zapłacone przez Douga za kartę gościa. Nagle on się odezwał:

– Tańce rytmiczne.

– Słucham?

– Chyba się pomyliłem. Chciałbym móc wpaść do klubu takiego jak Suede, tego na dole, i nie wyglądać jak kretyn. Salsa, prawda?

– Tak, tam się tańczy dużo latyno. Mambo, sambę, merengue… We wtorki jest swing.

– Ale na weselach tańczą walca, prawda?

Sprawiał wrażenie osoby rozważającej różne możliwości.

– Tak.

– Czy muszę wybrać określone tańce?

– Nie, ale warto wiedzieć, od czego chcesz zacząć.

– A od czego zwykle zaczynacie?

Wstała.

– Od początku. Skoro nie możesz się zdecydować, zrobimy to na mój sposób.

– Będziesz moją instruktorką?

Sprawiał wrażenie zdziwionego, ale chyba nie zachwyconego.

– Tak. Czy to jakiś problem?

– Nie, ja tylko… Wiem od Douga, że nie przyjmujesz nowych uczniów.

– Zwykle nie, ale to tak działa, że jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, nauczyciel przyjmujący nowego ucznia zostaje jego instruktorem. Czasem muszę zadbać o przyszłość.

Początkowo nie zamierzała sama go uczyć, ale teraz… tak, chciała go zatrzymać. Było w nim coś, co…

Jakiś głos szeptał jej do ucha, że to najbardziej frapujący mężczyzna, jakiego spotkała od długiego czasu. Przystojny, i z pewnością najbardziej zmysłowy.

Tak, tak, już od początku wszystko za tym przemawiało.

Nie to jednak zadecydowało, nie jego wygląd, zresztą imponujący.

Było jeszcze coś.

To śmieszne, że rozumuje jak paranoiczka.

Przenikliwe spojrzenie. Poczucie, że trzeba się mieć na baczności.

Być może.

Tak pomyślała trzydzieści minut później.

Być może już dawno nie uczyła początkującego. Być może nie jest w stanie jednocześnie instruować go i pilnować. Brakowało jej niezbędnej cierpliwości. Nie zdoła go poprowadzić – zyskała tę pewność od razu, gdy położyła dłoń na jego ramieniu. To tak, jakby czuć pod dłonią solidny mur. Do tego uparcie pozostawał sztywny, choćby nie wiadomo jak się starała, żeby go rozluźnić.

Mylił nawet strony, prawą z lewą.

Na Boga, wykonują czwórkrok, prosty czwórkrok.

– Nie, Quinn, lewa noga wędruje do przodu pierwsza. Tak samo jak przez ostatnie dwadzieścia pięć minut.

Czy w jej głosie zabrzmiało napięcie? Kiedyś, dawno temu, słynęła z cierpliwości.

Nie skłamał, informując, że ma dwie lewe nogi.

– Wykonujemy tylko krok po kwadracie – czwórkrok. Lewa noga do przodu, prawa w bok… czwórkrok.

– Aha, racja, czwórkrok. Ilu macie tutaj nauczycieli?

– Obawia się pan, że ja źle uczę, panie O’Casey?

– Nie, skądże, tylko tak się zastanawiałem… Uczysz świetnie. Zaciekawiło mnie po prostu, ilu nauczycieli tu pracuje.

– Ben Trudeau jest teraz na pełnym etacie.

– Trudeau?

– Były mąż Lary. Rozwiedli się kilka lat temu. Zajmował się głównie turniejami i trenowaniem zawodników, ale kilka miesięcy temu postanowił zamieszkać przy plaży. Uczy tutaj i jest znakomitym nauczycielem.

– Na pewno przeżył wstrząs.

– My wszyscy przeżyliśmy wstrząs, panie O’Casey.

– Tak, przepraszam, mogę sobie wyobrazić. Ona musiała dla was wiele znaczyć, taka utytułowana i do tego wasza przyjaciółka, prawda? Wiem od Douga, że czasami tu uczyła.

– Trenowała zaawansowanych – poprawiła go Shannon.

– Na pewno trudno wam teraz pracować.

– Jakoś sobie radzimy.

– A więc szkoła już działa i są wszyscy nauczyciele?

– Tak.

– Kim jest reszta?

– Justin Garcia i Sam Railey, Jane Ulrich, która uczy pańskiego brata, i jeszcze jedna kobieta, Rhianna Markham.

Znów nadepnął jej na stopę.

– Bardzo mi przykro, uprzedzałem, że nie umiem tańczyć – przeprosił.

Shannon wzięła głęboki oddech.

– Osiągniemy etap, w którym będziesz mógł jednocześnie tańczyć i rozmawiać, na razie jednak nie powinieneś zadawać tylu pytań, tylko się skupić.

– Przepraszam, chciałem tylko poznać to miejsce, trochę się tu oswoić.

– Po to są właśnie zajęcia praktyczne i wieczorki – mruknęła.

– Wieczorki?

– I zajęcia praktyczne – powtórzyła z naciskiem. – Początkujący mają zajęcia w poniedziałki, wtorki i piątki wieczorem, niekiedy też w inne dni. Uczą się w grupach nowych kroków, a potem doskonalą je z nauczycielami.

– Czy te zajęcia są dla uczniów obowiązkowe?

– Oczywiście nie. Ale indywidualne lekcje sporo kosztują, a w zajęciach grupowych mogą uczestniczyć wszyscy uczniowie. W ten sposób uczysz się znacznie szybciej i ekonomiczniej.

– A wieczorki? Kiedy się odbywają? Też są dla wszystkich?

– W środy od ósmej do dziesiątej, tak, początkujący są mile widziani, powinieneś wpaść.

– Wpadnę.

Ponownie ją nadepnął. Mocno. Cofnęła się z cichym okrzykiem. Ile jeszcze zostało? Piętnaście minut. Nie miała pewności, czy wytrwa.

Rozejrzała się wokół. Jane nie wróciła jeszcze od dentysty. Rhianna pracowała z Davidem Mercutio, mężem Katariny Mercutio, projektantki, która wynajmowała lokal na pracownię obok nich, też na piętrze. Była świetna. Specjalizowała się w projektowaniu jedynych w swoim rodzaju sukni ślubnych – na śluby i wesela. Nauczyła się też projektowania sukni na turnieje tańca; opracowała kilka naprawdę niesamowitych kreacji. Studio korzystało nie tylko z sąsiedztwa klubu, lecz także pracowni Katariny.

David regularnie dwa razy w tygodniu ćwiczył z Rhianną. Znał też Larę i niekiedy brał u niej lekcje. Teraz, pogrążony w rozmowie z Rhianną, ćwiczył tango. Shannon domyślała się, że rozmawiają o Larze. Sam Railey nie zajmował się natomiast chwilowo niczym ważnym; porządkował swoje płyty.

I znowu wielka lewa stopa Quinna O’Caseya wylądowała na jej nodze.

– Sam! – zawołała nagle, odrywając się od partnera.

– Tak? – zapytał, unosząc wzrok.

– Mogę ci zająć minutkę?

– Jasne.

Shannon ruszyła w kierunku sprzętu stereo, poczekała, aż tango się skończy, wyjęła płytę i wsunęła na jej miejsce starą klasykę – „Fever” Peggy Lee. Sam zbliżył się do niej, kiedy przemawiała do nowego ucznia:

– Teraz uczysz się tylko podstawowego kroku, jeśli jednak chcesz tańczyć w rytm muzyki, to ci może pomóc.

Sam ją poprowadził. Spojrzała na Quinna. Nie była wcale przekonana, że nowy uczeń usilnie się stara.

Ku jej zdziwieniu Sam się odezwał:

– To wygląda na nudny taniec – zwrócił się do Quinna – ale można go urozmaicić.

Sam przejął inicjatywę. Wykonali winorośl, obrót pod ręką i serię zwykłych obrotów. Kroki dalekie od czegokolwiek, o czym początkujący mógłby zamarzyć.

– Już dobrze, Sam – upomniała cicho partnera – nie chcemy go odstraszyć.

– No cóż, powinien zobaczyć, czego się może nauczyć – odparł Sam.

Bezspornie. Często demonstrowali uczniom, co mogą osiągnąć. Wątpliwości ogarnęły ją tylko w wypadku tego jednego, szczególnego ucznia.

Quinn jednak kiwał głową. Sprawiał wrażenie, jakby doznał nagle olśnienia. Podszedł i ją objął. Facet miał dobry taneczny chwyt; roztaczał także zapach jakiejś naprawdę niezłej wody po goleniu. Uczenie go powinno stanowić przyjemność.

Gdyby tak uważnie się wszystkiemu nie przyglądał…

Czyż jednak uczniowie nie powinni obserwować nauczycieli?

Nie, nie tym badawczym spojrzeniem niebieskich oczu.

Spojrzała w te oczy, przypominając sobie, że jest nauczycielką, i to dobrą.

– Posłuchaj, spróbuj to wyczuć i poruszaj nogami. Pamiętaj, że wykonujesz tylko czwórkrok.

Zdumiała się, gdyż to zrobił. Wreszcie to zrobił. Czwórkrok, prosty czwórkrok. Zakrawało na cud.

– Głowa wyżej – poleciła cicho, żeby mu, broń Boże, nie przeszkodzić. – Nie patrz na stopy, to cię tylko wytrąci z rytmu.

Spojrzał jej w oczy, nie myląc kroku ani rytmu. Dołeczek znów się pokazał, kiedy uśmiechnął się z zadowoleniem. Trzymał partnerkę prawidłowo. Utrzymywał dystans, czuła jednak, że nawet tak nikły fizyczny kontakt sprawia jej przyjemność. Niedobrze.

Nauczyciele tańca powinni być przyjacielscy. Przyzwyczajeni do kontaktu. Tym bliższego, im bardziej zaawansowany jest uczeń. Tak, do tego już dawno przywykła.

Ale nigdy nie czuła się tak, jak teraz.

Zapragnęła nagle, żeby lekcja dobiegła już końca, nie z powodu obolałych stóp.

Kiedy skończyli, wydawał się naprawdę zapalony do nauki.

– Kiedy mam znowu przyjść? – zapytał.

– Kiedy chcesz.

– Jutro?

– Musisz zarezerwować termin u Elli, naszej sekretarki.

Rozmawiali nieopodal małego pomieszczenia biurowego na podwyższeniu. Ella usłyszała.

– Może być o drugiej – poinformowała.

– Myślałam, że mam o drugiej spotkanie w hotelu, w sprawie rezerwacji pokojów na Galę Aligatora? – zdziwiła się Shannon. – Poza tym doktor Long ma swoją lekcję.

– Hotel przełożył spotkanie na środę – rzuciła radośnie Ella. – I chcą, żebyś do nich zadzwoniła. Lekcja doktora Longa jest dopiero piętnaście po piątej.

– A więc dobrze, o drugiej – zgodziła się Shannon.

– Dziękuję, zatem do zobaczenia.

Ich nowy uczeń ruszył w kierunku wyjścia; Shannon spoglądała w ślad za nim.

Wracająca od dentysty Jane minęła się z nim w drzwiach.

– Jezu, kto to jest? – zapytała, gdy zbliżyła się do Shannon.

– Brat Douga.

– Brat Douga… no, no. Pomyśleć tylko, ile może znaczyć różnica kilku lat. Oczywiście, oczy… Cholera! Kto go uczył?

– Ja – odparła Shannon.

– Och… i zatrzymasz go sobie?

Jane usiłowała zadać to pytanie lekkim tonem. Shannon się zawahała.

– Tak.

Sam nadciągnął tanecznym krokiem, wypróbowując jakiś własny walc wiedeński.

– Hej – rzucił żartobliwie pod adresem Jane. – Masz już jednego brata.

Jane skarciła go wzrokiem.

– Aha, a także tego wstrętnego pana Clintona. Osiemdziesiąt dziewięć lat, rozkłada się z każdym wykonanym ruchem. – Spojrzała na Shannon. – Myślałam, że nie bierzesz teraz nowych uczniów?

– Nie brałam, ale wiesz, jak to jest.

– Jesteś szefową – przypomniała jej Jane. – Nie musisz się nim zajmować.

– Wiem, ale te czterdzieści pięć minut, które mu poświęciłam, było jak parę godzin. Facet jest trudnym przypadkiem i chyba się od tego nie uchylę. Uważaj – dodała żartobliwie – twój weteran właśnie się pokazał.

Jane spojrzała na siwowłosego, uśmiechniętego ucznia.

Ben zdążył już uścisnąć mu rękę.

Takie zasady obowiązywały w studiu. Pracownicy, jeśli nie zajmowali się akurat czymś innym, witali przybyłych uczniów. Uprzejmość i sympatia dla wszystkich, niezależnie od płci, wieku, koloru skóry, wyznania i zdolności.

Jak w ONZ.

Nawet bardziej. Na Florydzie, u progu Ameryki Łacińskiej, ludzie są bardziej wylewni. Obejmują się na powitanie, ściskają na pożegnanie. Całowanie w policzek jest na porządku dziennym. Miłe, ciepłe zachowanie, naturalne dla osób, które się tu wychowały.

Pan Clinton był w rzeczywistości ulubieńcem całego personelu. Wszyscy go ciągle całowali i ściskali. Wcale się nie rozkładał i nie był wstrętny. Miał tylko nie najlepszy słuch i dlatego kiedy mówił, wydawało się często, że krzyczy.

Jane westchnęła.

– Aha, mój weteran.

– Jane, on ci przynosi te wykwintne kawy – przypomniała jej Shannon.

– Jest słodki, w porządku.

Jane wpatrywała się w Shannon. Nie powiedziała już ani słowa więcej. Obie rozumiały doskonale, o co chodzi.

Jasne, starszy pan był słodki. Tylko że nie był Quinnem O’Caseyem.

Jane przywołała na twarz uśmiech.