To jest fajka. Wiersze z lat 1999-2020 - Tadeusz Dąbrowski - ebook

To jest fajka. Wiersze z lat 1999-2020 ebook

Tadeusz Dąbrowski

5,0

Opis

Tom wierszy Tadeusza Dąbrowskiego To jest fajka ukazuje się na jubileusz 25-lecia twórczości poety uznanego i nagradzanego. Dąbrowski to nie tylko poeta, ale także eseista i krytyk literacki. Redaktor dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Dyrektor artystyczny festiwalu Europejski Poeta Wolności. Poeta jest stypendystą m.in. Literaturhaus Zürich (2016), Yaddo (USA, 2015), Omi International Arts Center (USA, 2013), Vermont Studio Center (USA, 2011), Literatur Lana (Włochy, 2011), Ministra Kultury RP (2007, 2010), Baltic Centre for Writers and Translators w Visby (Szwecja, 2004, 2010). Tłumaczony m.in. na angielski, niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, hebrajski, szwedzki, duński, norweski, rosyjski, ukraiński, węgierski, gruziński, słoweński, serbski, chorwacki, estoński, litewski, łotewski i czeski. Między innymi jest laureatem Horst-Bienek-Preis für Lyrik (2014), Nagrody Literackiej m. st. Warszawy (2014), Sztormu Roku (2010), nagrody Splendor Gedanensis (2007), Nagrody Artystycznej Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki. Od Tadeusza Różewicza otrzymał „Małe Berło” Fundacji Kultury Polskiej (2006). W 2009 roku otrzymał Nagrodę Kościelskich za zbiór wierszy Czarny kwadrat. Został wyróżniony za „oryginalność poetycką, wyrażającą się odwagą w traktowaniu trudnych zagadnień artystycznych i światopoglądowych”. Obecny tom obejmuje wiersze wybrane z lat 1999 – 2020. O wierszach z tego tomu, tak pisze we Wstępie Adriana Szymańska:  ”poznawczy rozmach, intensywość przeżywanych sytuacji i zdarzeń, empatia w stosunku do wszelkich istnień, ale też niepewność i wątpliwości w odczytywaniu tajników bytu, to stany świadomości przewijające się przez całą twórczość Dąbrowskiego i świadczące o uważnym wnikaniu poety w egzystencjalne, moralne i metafizyczne kłopoty z istnieniem w naszej doczesności, a także w sferze przeczuć nadprzyrodzonych.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktor prowadząca: Anna Piwkowska

Opracowanie redakcyjne i korekta: Aleksandra Nizioł

Projekt okładki: Piotr Kieżun

Skład i łamanie: Aleksandra Olmińska

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek

© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022

© Copyright by Tadeusz Dąbrowski

Wydanie pierwsze, Warszawa 2022

ISBN 978-83-8196-422-7

Księgarnia internetowa www.piw.pl

Polub PIW na Facebooku:

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-037 Warszawa

tel. 22 826 02 01

e-mail: [email protected]

WYPIEKI (1999)

MIŁOŚĆ

Ta plastikowa miska na monety

przestała być właściwą

płaszczyzną porozumienia.

Ta mała ekspedientka

z całodobowego

wydała mi dzisiaj resztę

po prostu do ręki.

Jakby na chwilę

dając się potrzymać

sprawiła że kupiłem

jeszcze dwa batony.

NOTATKA

Stoi ciągle choć wszyscy

dobrze wiedzą że właśnie

na tym przystanku powinna

wysiąść.

Ja udając że śledzę

przyuliczne billboardy

zatrzymuję wzrok na niej

tylko w taki sposób

pozwala na siebie patrzeć.

***

Miasto wygląda o tej porze, jakby

zostało zajęte jedynie na jakiś

czas. Jego ciężki oddech powoduje,

że mówimy do siebie wulgarniej i głośniej.

Jak przed kilkoma minutami w barze

wierzyłaś, że wybierasz, tak i teraz mnie

wybrałaś, ja ciebie, podążamy w dwójkę

i czuwa ktoś nad nami, bo mamy zielone.

Po kościach miasta już rozszedł się śnieg,

to jest jedyny moment, by niepostrzeżenie

uciec z miasta, dać miastu odetchnąć, uczynić

coś, po czym Bogu zwykle trudniej w nas uwierzyć.

MACIERZYŃSTWO

mamo

mamo

mamo

słucham

mamo

mamo

słucham

mamo

no słucham

***

Na dziś dzień dysponuję

pięcioma rodzajami kobiet,

pięcioma obrazami zim,

jednym rodzajem uczuć.

Lecz kilka osób we mnie

wierzy, mówią, że w każdej

chwili mógłbym napisać

wiersz.

***

To, co mi każe każdego

dnia przed zaśnięciem trząść się,

wytrząsać z siebie obrazy

ciebie, jak się wytrząsa

obrazy ze starego

telewizora, to

nie jest ostateczność,

to mimo wszystko jeszcze

nadzieja. Nielegalnie

zamieszkały wewnątrz

lokator – potwór, którego

żywię.

***

Gdy nieproszeni otwierają z trzaskiem

drzwi mojego pokoju ściszam telewizor

wyłączam magnetofon pozwalam się książce

zamknąć. Tak wiele razy na dzień

bronię swojej enklawy.

I zaraz potem czuję jak odpływam

z nożem w ręku z pudełkiem

wilgotnych zapałek

na jakiejś tratwie.

***

Pewnego dnia wyszedł Rembrandt

na pole szukać natchnienia.

Rozejrzał się i zobaczył

drewniany krzyż, a na nim

Jezusa Chrystusa bez ręki.

Do domu Rembrandt wrócił,

swój cud dobrze przemyślał,

machnął kilka płócien,

na wszystkich Jezus Chrystus

miał ręce i nogi.

Zrobiło się dobrze Rembrandtowi

i Rembrandt odpoczął.

***

Miłość nie trwała długo,

wpisana w ramy zimy

pokryła się idealnie

z sezonem polowań.

Dzisiaj mi powiedziano,

że się mnie nie kocha.

Ocalałem. Co dalej?

Mam dziewiętnaście lat.

Nie chciałabym, byś miał mi

za złe, że nie zadzwonię.

Cieszę się, że poznałam

kogoś wyjątkowego.

Dzisiaj mi powiedziano,

że się mnie nie kocha.

Mama mówi, że wkrótce

będę się z tego śmiał.

***

mogę postrzegać tak jak

mogę mieć proste plecy

o co tu chodzi

znikam

kim ja właściwie jestem

znikam

czy jestem wielki

znikam

PISANE NA PERONIE (1999)

Niedługo wszystko co dobre się skończy

telefony odmówią przyjęcia żetonów

i kart. Komputery same uruchomią się.

Do tego czasu musimy się znaleźć.

A pozbawione wody ryby ust

zadawać będą w tych samych

momentach te same pytania.

Potem się skrzętnie zaplączę

w twe rozbiegane kolana

a ty otworzysz się na mnie

i weźmiesz do siebie.

I w środku tego wszystkiego gdy zaczniesz

jak lubię wołać na przemian to Jego to mnie

obudzony niedyskretnie dźwiękiem żywej zielonej

komórki: Halo, to ty? Ja jestem – odpowiem.

***

Podaję ojcu tomik mówiąc

tato nie lubi takich wierszy

czekam momencik zaraz tato

podniesie rękę machnie ręką

zgasi trzecią część gwiazd wtedy

skradnę mu pocałunek.

***

Dwie mistyczne godziny na stacji Zbąszynek,

takie godziny niegdyś nie były do wglądu,

sam zegar je pomijał, pomykając dalej.

Teraz już chyba wszystko jedno zegarowi.

Bardzo ciemno. Zaledwie kilka nikłych świateł,

lecz można się domyśleć szpitala i parku,

domu kultury, rynku i straży pożarnej

(ochotniczej), cmentarza, kościoła i ludzi.

I szkoły, i sklepików zmieniających branże.

Niezmiernie dużo krajobrazów za mną,

jeszcze więcej, zapewne, przede mną. Tylko że

jest noc, więc trzeba będzie wszystkie powymyślać.

Mój sweter się mechaci. Serce się mechaci,

jest potworna potrzeba odepchnięcia rzeczy

na odpowiednią, tak niegdyś znaną mi, odległość.

Odpycham, lecz nieporadnie i raczej na pamięć,

mało przekonująco, upewniając się.

Naprawdę to już tylko czułe dotykanie,

ufanie, że pomogą powrócić do domu.

Potykam się, przedmioty czują, że blefuję,

same się rozsuwają. One nie chcą mnie.

Wszystko, co się zdarzyło, jest za paznokciami.

Przez najbliższą wieczność siedzieć tu i krzepnąć,

obserwować, jak zima konsekwentnie zdobywa

mnie i tę poczekalnię.

***

matka mnie zjada

zjada mnie kolega

z ławki a najbardziej

boli że już po wszystkim

wypluwają włosy i kilka

innych części z których

muszę powstać

kiedy powstanę

strzepię z ramion łupież

i poprawię krawat

***

przez cały czas dotychczas

mnie informowano

że dojrzał już agrest

że pękły pąki lipy

dzisiaj sam wyszedłem

aby wszystko sprawdzić

światło w oczy

powietrze świeże jak arbuz

***

To tylko kwestia czasu. Zorganizowane

grupy chłopców znających wszystkie połączenia

klatek schodowych i piwnic utopią to miasto.

Nikogo nie ma w domu ludzie są w kościołach

wszystko przemawia za tym że tam są bezpieczni.

Staruszki które wyszły wcześniej i wybrały

okrężną drogę w życiu nie mogą przypuszczać

że żywioł je dopadnie że pochłonie je.

Jestem sam. Woda jest w skrzynce na listy

ponadto jest w słuchawce podchodzi pod próg

wydłuża się w długi palec i dotyka butów.

Siedzę w najdalej wysuniętym punkcie

tuż przy kaloryferze tuż przy mnie jest zwierzę

– młody samiec żółw.

NOC KRAKÓW

Wszystko śpi gdy otwieram

swoje okno bloku

opieram łokcie

o zimny parapet.

Patrząc w łunę cichutko

wysysam papierosa

pulsuję jak autoalarm.

MIASTO

Te kobiety już nigdy

nie zmienią partnerów,

blade i bardzo

do mnie pasujące,

puszczające się wzrokiem

i spieszące się gdzieś,

chciałbym je uratować,

lecz one wcale nie chcą.

Muzycy rozstawieni

na odległość dźwięku.

Żebracy rozstawieni

na odległość współczucia.

Poeci rozstawieni

na odległość słowa.

Narkomani przyschnięci

do murów kościołów,

tak skromnie jak owady

i zawsze od zewnątrz.

Można by zwiększyć przestrzeń,

utopić się w mieście,

ale nie. Wychodzę,

rozbijają się o mnie

rozświetlone ćmy.

***

podszedł do mnie w tramwaju

powiedziałem do niego

idź precz szatanie

a on nic nie mówiąc

przeleciał mnie wzrokiem

od góry do dołu

zatrzymał się na reebokach

i ostatecznie przegrał

KNAJPA

puste butelki osaczone woskiem

jeden wosk włazi na drugi i na odwrót

dokumentacja uczuć pomyślałem

znanych jak standard jazzowy

MCDONALD

Nigdy go nie widziano,

lecz chodzą pogłoski,

że nie posiada nóg, za to

ma bardzo wiele rąk.

Całe dnie spędza siedząc

na obrotowym krześle

wśród setek monitorów

świat monitorując.

Czasami wzburzony jedną

ze swych rąk przenosi

maleńkiego człowieka

w bardziej ważne miejsce.

Nagrodą dla najwytrwalszych

jest urlop sam na sam

z nim w jego wielkiej willi

na jednej z jego wysp.

Ta nadzieja pozwala

przezwyciężać trudy.

***

Wszystko przepowiedziało się. Dokładnie.

Sporo starsza kobieta. Nie najlepszy pomysł.

Nie powinnaś chyba dłużej owocować

martwymi płodami wierszy. Pozostaje zatem

pousuwać ze swetra uciążliwe ciała,

mnóstwo czepliwych nitek różnego koloru.

Wydłużą ci się miesiące, podczas których ja

będę wracał do siebie w osobliwie pustym

przedziale osobliwie pustego wagonu.

Zaledwie napoczęty, szybko się psujący.

POGRZEB PANA WITOLDA

kobiety uzgadniają

terminy porodów

ludzie na balkonach

w ciszy łupią pestki

na wystawie kodaka

poruszane zmyślnym

wałkiem jeżdżą wyblakłe

komunie i śluby

niedaleko nad nami

przelatuje samolot

dziecko z rowerem

bezszelestnie przewraca się

leci samolot

drzewo rośnie

rośnie drzewo

samolot leci

ŚMIERĆ

Wiem, że to się zaczyna,

gdy się zapomina

po raz pierwszy zapłacić

rachunku za światło

automatyczna sekretarka

dźwięk kończącej się

pozytywki.

DNI PRZEŁOMU

przyszedł między innymi

rachunkami rachunek

zdecydowanie dłuższy

kawałek przytoczę

obuwie dziecięce nr 17

bilet do muzeum

wycieczka do Torunia

seria książek w twardych

okładkach dziesięć

karnetów narciarskich

przyjdzie kilka upomnień

i przyjdzie komornik

będzie strach mniejszy większy

lecz zawsze bezbarwny

ziemia się skurczy

wszechświat się rozszerzy

pozostanie ogromne

wewnątrz puste

lokum

GEOLOGIA

Najwięcej ze mnie zostało w piwnicy

w zeszytach z wypracowaniami moja

ojczyzna mój przyjaciel moje miasto w

liście do strażaków również się znajduję.

Zdecydowanie mniej mnie na poziomie szafek

w nadwerężonych wnętrzach pufów i foteli

zawartości szuflad nie poznaję wcale.

Siedząc nad obco lśniącą taflą stołu

bawię się w geologa. Nade mną tymczasem

bezkresy górnych półek w cumulusach kurzu

na zawsze przyczajona eskadra bombowców.

***

Był telefon, słuchawkę

trzymałem daleko od siebie,

tak jak się trzyma

umarłego ptaka.

Pojawiło się czucie,

każda zmarszczka nagle

zaczęła mieć swój rodowód.

Błyskawica. Burza?

Nie, na razie cisza,

tylko źdźbło drga.

KONIEC ŚWIATA

będziemy siedzieć jakbyśmy

mieli dziurawe skarpety

telefon będzie jak głowa

poety z niedoborem słów

będziemy słyszeć tykanie

kwarcowych zegarków

w telewizorze bez fonii

będzie ładny film

i w końcu przyjdzie listonosz

oznajmi koniec świata

nie będę do was podobny

w niczym oprócz grzechu

***

Przyśniła się kobieta

pewna jak Coca-Cola,

fałszywa jak papieros

mentolowy, blada

i lepka jak budyń

waniliowy. Tak

doskonała, że nic

po niej nie pozostaje.

KRAKÓW 1998

Spotkanie z Marcinem Świetlickim

nie doszło do skutku.

Każdy by czekał pół godziny dłużej,

każdy by się rozglądał,

do końca korygując image.

Jakby się czegoś zapomniało.

Krople spadają w najmniej spodziewanych

odstępach, pokrywa się chodnik

armią nieuzasadnionych

wielokropków.

Dopóki idę,

to mnie nie ma.

Świat jest.

***

problemy same

rozwiązują się

nie trzeba nic robić

no może przeczekać

z założonymi rękami

bagatelizując

miną a kiedy miną

pozostanie ledwie

pod opuszkami palców

wyczuwalna zmarszczka

***

We Francji jest wszystko szare i się nosi

luźne wełniane swetry, samochody

mają dziwacznie cienkie koła,

a rak jest jakby wliczony w palenie tytoniu.

Listy się pisze literami

krzywymi na nie zawsze dobrej

papeterii. Do kobiety się dzwoni,

a ona przychodzi.

Czasami jednak kobieta odpowie,

że lepiej będzie, jak wyjedzie,

i wtedy wyjeżdża.

***

W głębi kredensu, w korytarzu waliz,

w zapachu starych fotografii

tacy jesteśmy dziwnie mali

jak „i” z dziadkowej kaligrafii.

Na samym końcu postać ojca

podrapanego uśmiechami,

pod wstążką w brudnych barwach słońca,

wewnątrz pudełka z pralinami.

1993 r.