Toudi z Sopotu i jego świat - Monika Koszewska - ebook

Toudi z Sopotu i jego świat ebook

Monika Koszewska

0,0

Opis

Czy jesteś gotowy na niesamowitą przygodę, podróż do świata, jakiego nigdy wcześniej nie widziałeś? Przedstawiam Ci książkę Toudi z Sopotu i jego świat autorstwa Moniki Koszewskiej; książkę, od której nie będziesz mógł się oderwać!

 

Wyobraź sobie, że możesz zobaczyć świat oczami psa. Tak, dokładnie takiego psa jak Toudi, biały owczarek szwajcarski, który jest gotowy stać się Twoim nowym najlepszym przyjacielem.

Toudi mieszka w Sopocie i każdego dnia przeżywa coś nowego i ekscytującego. Chce Ci opowiedzieć o swoich przygodach, spotkaniach z innymi zwierzętami i oczywiście o magii prawdziwej przyjaźni.

Co powiesz na spotkanie z yorkiem Magikiem, który stanie się najlepszym przyjacielem Toudiego? Razem z nimi będziesz mógł odkrywać tajemnice świata, nauczyć się, czym jest odwaga, i zrozumieć, jak ważne jest, aby mieć przyjaciół, na których można polegać w każdej sytuacji.

Toudi z Sopotu i jego świat to nie tylko zwykła książka. To wejście do świata pełnego zabawy, przygód i niezapomnianych emocji, które sprawią, że na Twojej twarzy zagości uśmiech. I jeszcze coś – dzięki tej książce poznasz, jak ważne jest, by być dobrym dla zwierząt i ludzi dookoła Ciebie.

Nie czekaj dłużej! Dołącz do Toudiego i jego przyjaciół w ich niesamowitej podróży. Odkryj, co znaczy prawdziwa przygoda, i naucz się patrzeć na świat trochę inaczej – wszystko to z pomocą jednej, niesamowitej książki.

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 83

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Monika Koszewska

Toudi z Sopotu i jego świat

Część 1

Książka nie tylko dla dzieci

Toudi z Sopotu i jego świat

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-967747-5-0

© 1PUNKT, Sopot ٢٠٢٤

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakichkolwiek fragmentów tej książki w środkach masowego przekazu wymagają pisemnej zgody Moniki Koszewskiej.

Redakcja: Magdalena Białek

Korekta: Patryk Białczak

Okładka: grafika Daniel Malinowski, Wizjonersi Agencja Reklamy

Rysunki ss. 174, 189, 196-197 Marysia Koszewska, lat 10

Skład: Katarzyna Skuta

Druk i oprawa: Elpil

Wydawnictwo 1PUNKT Sp. z o.o.

ul. Emilii Plater 19

81-777 Sopot

Zapraszamy na strony:

www.monikakoszewska.pl

www.facebook.com/monikakoszewskaautorka

www.instagram.com/monikakoszewska_autorka

Kup książkę na:

www.monikakoszewska.pl

Cześć, jestem Toudi!

Rozdział 1

28 sierpnia 2015, Białe Wzgórze

Dzień dobry! Wołają na mnie Toudi. Jestem psem rasy biały owczarek szwajcarski i opowiem Wam o sobie i o moich przyjaciołach. Tych czworo- i dwunożnych.

Moje prawdziwe imię brzmi Trussardi.

Urodziłem się 28 sierpnia 2015 roku w leśniczówce w Rumi, w hodowli „Białe Wzgórze”. Na moją mamę wołają Sarkia. Mama pochodzi z Brazylii. Tatę zaś nazywają Jaruś, pochodzi z Holandii. Ich rodowodowe imiona są bardzo dłuuugie i nikt ich na co dzień nie używa. Wyobrażacie sobie, że ktoś wołałby moją mamę Sarca Saville Blanc, a tatę – Jeri Jewar of the Heart of Lothian? To niemożliwe. Nawet dorośli mieliby z tym problem.

Nasz miot – tak się mówi o potomstwie ssaków urodzonych z jednej ciąży – jest na literkę T, jak tata. Dlaczego T? Każdej ciąży każdej suki w hodowli jest przyporządkowywana kolejna litera alfabetu. I właśnie T przypadło naszej mamie. Dodam tylko, że była to jej pierwsza ciąża. Wszystkie szczenięta z jednego miotu dostają imiona zaczynające się na tę właśnie literę.

Poznajcie moich trzech postawnych braci: Thor, Tajfun i Tecwyn.

Moje siostry są nieco mniejsze. U nas, psów, jest tak, że dziewczyny są mniejsze. Jak się później przekonałem, u ludzi bywa różnie.

Poznajcie je: Tajga, Terra Nova, Temida, Tsida, Tekilla, Tasha.

Urodziliśmy się jako ślepe i głuche szczenięta, ale węch mieliśmy od samego początku doskonały. Jak byliśmy głodni, to robiliśmy „pie, pie…” – nazywa się to skomleniem.

Karmiła nas mama, po czym po nas sprzątała. Trochę tak jak u ludzi – dorośli zmieniają dzieciom pieluchy.

Trzy dni temu, po wielkim zamieszaniu, jakie zrobili ludzie wokół naszej mamy, czyli po porodzie, wyszliśmy na świat. Teraz zaczęto z nami robić dziwne rzeczy.

– Chodźcie, maluszki, poćwiczymy.

„Poćwiczymy? To może być ciekawe. Ja chcę pierwszy. Hm, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Co mam zrobić? Skomlę, skomlę i nic nie czuję”.

– No dobrze, Tajfun pierwszy.

„Dlaczego on? Bo jest największy? Idź, Tajfun, będzie w końcu więcej miejsca dla nas”.

Przyszła moja kolej, niepotrzebnie się tak wyrywałem.

– Trussardi, teraz próbujemy wstać na nogi.

„Ale mokro. Do kałuży mnie wstawiasz?”

– Jeszcze głowa w dół i w górę. Ponownie spróbujemy wstać na mokrym ręczniku.

Do ukończenia dwóch tygodni życia jedynie pełzaliśmy. Dzieci potrafią pełzać nawet do dwóch lat. Psy szybciej stają na nogi.

Jak minęły trzy tygodnie, zaczęliśmy całkiem samodzielnie wstawać i chodzić. Na początku było trudno, każda łapa szła w inną stronę. Musieliśmy śmiesznie wyglądać. Takie białe kulki. Zaczęliśmy też robić coś, co ludzie nazywają zabawą.

– Anito, spójrz, jak oni się ładnie bawią.

Zabawą nazywali to, jak wielki Tajfun wdrapywał się na nas i ciągnął nas za uszy, które zaczęły się nam otwierać. Każdy zastanawiał się, kiedy nam będą stały. Mnie się podobały takie klapnięte.

– Tajga, stanęło ci jedno ucho.

– To dobrze, Trussardi, przynajmniej nie będę jak Miś Uszatek, który klapnięte ucho miał.

– Nie wiem, kim jest Miś Uszatek. Może go kiedyś poznam.

– Ja też nie wiem – odpowiedziała lekko zawstydzona Tajga.

– Tajga, może on nie istnieje.

– Trussardi, istnieje, bo dziewczynki o nim mówiły.

– Co mówiły?

– Nie pamiętam, ale jestem pewna, że klapnięte uszko ma. – Powiedziawszy to, Tajga uniosła wysoko łeb z jednym oklapniętym uchem.

Mijały dni, a my dostarczaliśmy ludziom nowych wrażeń. Krzyczeli, piszczeli i się śmiali na przemian. Nie wiadomo, o co im chodziło.

– Trussardi, chodź, idziemy!

– Tajfun, gdzie ci się tak śpieszy?

– Coś poczułem, chyba ktoś przyszedł do domu. Trussardi, co masz taką dziwną minę?

– Dziąsła mnie bolą.

– Co cię boli? – dopytywał Tajfun.

– Słyszałem, jak Anita mówiła do swojej córki, że zęby nam się wyżynają.

– Trussardi, przestań myśleć o zębach. O, chodź, nasikamy na środku pokoju. Może ktoś w to wejdzie. Będą się denerwować.

– Tajfun, tak nie można.

– Marudzisz. Thor, chodź ze mną. Trussardi jest nudziarzem.

– Ja ci jeszcze pokażę nudziarza.

I tak mijały dni. Coraz bardziej rozrabialiśmy. Zaczęliśmy sikać na podłogę, a ludzie stawiali nas wtedy na dziwnych matach. Ale Thor z Tajfunem uważali, że zabawa jest lepsza, jak się sika tam, gdzie ludzie nie pozwalają.

– Mamo, ale zrobiły kałużę. Weszłam w nią, mam mokrą skarpetkę! – popiskiwała córka Anity.

– Córeczko, nie przesadzaj, ile takie szczenię jest w stanie nasiusiać.

– Jedno może niewiele, ale jak kilkoro siusia w jednym miejscu… – odpowiedziała lekko podenerwowana dziewczynka.

Tak, zabawa, którą zainicjował Tajfun, polegała na siusianiu w jednym miejscu. Mówił: „W grupie siła”.

To prawda, że kilka osób – czy raczej w naszym przypadku szczeniąt – jest w stanie zrobić razem więcej, tyle tylko, że to, co robiliśmy, było złe. Nie można robić nikomu na złość.

Zmienialiśmy się z dnia na dzień. Jak skończyliśmy cztery tygodnie, zaczęła nas rozpierać energia. Anita i jej córki przynosiły nam jedzenie. Chodziliśmy, biegaliśmy i ciągaliśmy się za uszy!

– Thor, ale dziwne dźwięki wydajesz.

– To się, Tajfun, nazywa warczenie. Patrz, Trussardi zabiera zabawkę Tajdze i też warczy.

– Tajga zaczęła mu się kłaniać.

Tajfun zauważył dziwne ruchy, które wykonywała moja siostra. Mam nadzieję, że to warczenie, rozpierająca nas energia i te swędzące dziąsła to nic złego.

Rozdział 2

Nie każdy może mieć psa

Gdy skończyliśmy pięć tygodni, wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęli nas pokazywać różnym ludziom, którzy przyjeżdżali i zachowywali się tak, jakby psa widzieli po raz pierwszy w życiu.

Gdyby nie to, że Anita starannie dobierała dla nas właścicieli, moja siostra Temida mogłaby stać się zabawką. Pies jest istotą żywą, podobnie jak człowiek. Odczuwa ból. Jest mu przyjemnie, jak dwunożny go przytuli i pogłaszcze. Wymaga od właściciela uwagi.

– Jaka ona piękna. Ma krótkie włosy. To dobrze, chcieliśmy krótkowłosą, nie będziemy musieli jej czesać. Rozumie pani, pani Anito? Kto ma teraz czas na czesanie psa…

– Jeżeli nie macie państwo czasu na zajmowanie się psem, to po co go kupujecie?

– Dzieci tak bardzo chciały mieć pieska. Białe owczarki szwajcarskie są takie słodkie – odpowiedziała pańcia, która przyszła oglądać moją siostrę.

– Pies to żywe stworzenie, nie zabawka. Należy się nim opiekować i poświęcać mu sporo czasu. Jak państwo jesteście zajęci, to może powinniście przemyśleć tę decyzję? – Anita była stanowcza.

– My jesteśmy zdecydowani, chcemy kupić dzieciom psa – mówiła coraz bardziej podenerwowanym głosem kandydatka na nową mamcię Temidy.

– W jakim wieku są dzieci?

– Dwa i sześć lat. Proszę, to jest ich zdjęcie.

Nagle Anita zrobiła się blada. Na zdjęciu zobaczyła dziecko, które trzyma królika głową w dół.

– Dlaczego dziecko trzyma królika głową w dół?

– On to lubi.

– Nie wydaje mi się, żeby królik to lubił.

– Królik może nie, ale Roland lubi się tak bawić. Pani Anito, możemy podpisać umowę? Bo nam się śpieszy.

– Jak państwu się śpieszy, to nie będę zatrzymywać.

– Co z umową?

– Nie będzie żadnej umowy. Ja państwu psa nie sprzedam.

– My chcemy suczkę.

– Ani psa, ani suczki. Państwo jesteście nieodpowiedzialni. – Anita tak się zdenerwowała, że zrobiła się czerwona.

Czekaliśmy, kiedy weźmie tę pańcię za nogę i pokaże jej, co czuł ten biedny królik.

– Nagle nieodpowiedzialni. Co się pani stało, pani Anito? Dlaczego pani na nas pokrzykuje? Rozumiem, chce pani, żebyśmy zapłacili więcej pieniędzy?

– To nie jest kwestia pieniędzy. Państwo jesteście nieodpowiedzialni.

– My jesteśmy nieodpowiedzialni? Napiszemy o pani hodowli wszędzie, gdzie się tylko da. Nikt od pani nie kupi szczeniaka.

– Piszcie sobie państwo, co i gdzie chcecie. Jestem odpowiedzialna za te szczeniaki i na pewno żaden z nich nie trafi do nieodpowiedzialnej rodziny.

Rozdział 3

Ale się wystroiła

– Trussardi, chodź, przetrzemy ci oczka i poprawimy obróżkę. Dzisiaj przyjeżdża twoja nowa pani, żeby cię zobaczyć.

Miałem nadzieję, że nie będzie taka sama jak ta, która przyjechała oglądać Temidę.

Mamcia Anita przyszła do kojca, w którym bawiłem się z moimi braćmi i siostrami. Miała wypieki na twarzy i przeżywała to spotkanie tak, jakby miała przyjechać do mnie sama królowa.

„Uważaj, mam dopiero pięć tygodni i moje kości są bardzo kruche. Nie przytulaj mnie tak mocno”.

– Trussardi, nie wyrywaj się, bo spadniesz. Muszę przetrzeć ci sierść, bo brzydko pachniesz. Przyjedzie cię zobaczyć pani Monika.

„Ja jestem jeszcze zbyt mały, żeby opuszczać mamę Sarkię”.

Mama Sarkia spędzała z nami coraz mniej czasu. Zaczęliśmy dostawać jedzenie w misce. Choć wcześniej Thor nieraz utrudniał mi dostęp do mleka mamy, to mimo wszystko nigdy nie chodziłem głodny. Teraz jednak obawiałem się, że zaraz wszyscy będziemy głodować, bo Thor nam wszystko zje.

– Nie patrz się tak na mnie, pojedziesz do niej dopiero za kilka tygodni. Musisz przejść szczepienia.

„Szczepienia? Co to jest? Zmienią mi kolor sierści? Ja nie chcę być czarny jak ten kot, co przychodzi i podkrada jedzenie dorosłym psom”.

Anita jakby czytała w moich myślach, bo wyjaśniła spokojnie:

– To nic strasznego, zobaczycie, jak skończycie sześć tygodni, przyjedzie do nas weterynarz.

Weterynarza się nie bałem, poznałem go, jak przychodziłem na świat. Miły pan – uśmiechał się i mówił do nas „dobre pieski”. Pewnie, że dobre, a jakie miałybyśmy być?

– Chodź, jeszcze łapki ci wytrę, chyba wszedłeś w siki rodzeństwa.

„Wybacz, mamcia, dziesięcioro szczeniąt w jednym kojcu, który jest też naszą toaletą… to co się dziwisz. Mam pachnieć francuskimi perfumami?”

Nawet nie wiem, jaki wydzielają zapach. Słyszałem, jak mamcia raz rozmawiała ze swoim mężem:

– Byłam dzisiaj na zakupach.

– Co, kochanie, kupiłaś?

– Nie wiem, czy ci się spodobają…

– Kupiłaś coś dla naszych zwierząt?

Jeszcze nie wiecie, ale u nas w „Białym Wzgórzu” są psy rasy biały owczarek szwajcarski, koty i konie. Spora czworonożna gromadka.

– Przecież na zwierzętach świat się nie kończy. Kupiłam sobie nowe francuskie perfumy. Proszę, powąchaj, jak ładnie pachną.

Reakcja męża Anity, jak się później okazało, była typowa dla wielu mężczyzn. Odsunął się najpierw, bo mamcia prawie włożyła mu palec w oko, podsuwając dłoń do powąchania, a potem się nieco skrzywił, po czym na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.

– Pięknie pachną. Są równie piękne jak ty, Anito.

Mamcia machnęła ręką i poszła szykować jedzenie dla starszych psów. Nas przez długi czas karmiła nasza mama Sarkia. Za każdym razem była przy tym walka.

Ja zawsze byłem nieśmiały, za to mój brat Tajfun, ten z czerwoną obrożą, który był dwa razy większy ode mnie, pierwszy biegł do mamy i przewracał pozostałe rodzeństwo.

Od momentu naszych narodzin mama Sarkia była przez cały czas z nami. Nasze życie było monotonne – spanie i jedzenie. Tak do czwartego tygodnia. Później, jak już wspomniałem, zaczęły nas karmić Anita i jej córki.

Mówiłem Wam już o tym, że czekaliśmy na wizytę. W pewnej chwili podjechał samochód i weszła ona, czyli pani Monika.

– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie.

– Dzień dobry, pani Moniko. Nie spóźniła się pani.

– Pani Anito, miałam być pięć minut temu. Przepraszam, pomyliłam drogę.

– Nic się nie stało, zapraszam.

– Piękny pies! – Pani Monika uśmiechnęła się delikatnie.

– To jest Sarkia, mama Trussardiego.

– Trussardiego?

– Tak. Pani chciała obejrzeć Trussardiego, tego z niebieską obróżką.

– Tak, długowłosego chłopca.

– Pani Moniko, idę po malucha.

Anita przyszła po mnie. Niosła mnie na rękach, a moja potencjalna przyszła opiekunka bawiła się w najlepsze z moją mamą Sarkią.

– Pani Moniko, będzie miała pani całą sukienkę w białej sierści.

– Nic nie szkodzi. Wypiorę.

Odniosłem wrażenie, że nawet jakbym na nią nasiusiał, to powiedziałaby „nic nie szkodzi”. Może miała zapasową kreację w samochodzie?

Wyglądała na miłą osobę, tylko była chyba trochę nierozsądna. Jak można przychodzić z wizytą do białych psów w czarnej sukience?

– Jaki śliczny. Ma taką miękką sierść i jest mniejszy od naszego yorka, Magika.

– Macie państwo już psa w domu? To wspaniale, Trussardiemu będzie raźniej.

– Przez pierwszy miesiąc nie będziemy zostawiać go samego. Musi się przyzwyczaić. Ludzie kupują psy i takie zabrane od mamy oraz rodzeństwa zostawiają w domu. Trzeba być odpowiedzialnym. Nie można zwierzęcia zostawiać samego. Przecież ono tęskni za mamą, braćmi, siostrami. Dodatkowo będzie tęskniło też za nowymi właścicielami.

– Widzę, że wszystko pani przemyślała.

– Tak. Wybraliśmy już dla Trussardiego treserkę. Nie chcę popełnić błędów wychowawczych.

– Pani Moniko, cieszę się, że Trussardi trafi do odpowiedzialnych właścicieli. – Twarz Anity promieniała.

– Proszę się nie martwić, my traktujemy zwierzęta jak członków rodziny. Mogę go przytulić?

– Tak, proszę.

– Polizał mnie! Jakie to miłe.

„Chyba mam szczęście”, pomyślałem. Widać było, że ta wystrojona pani ma dobre serce. I ładnie pachniała.

– Pobrudził pani sukienkę.

– Nic nie szkodzi. Już się nie mogę doczekać, kiedy będziemy mogli zabrać go do domu.

Rozdział 4

Afera

Monika z rodziną pojechała do domu. Nie wiedziałem, czy się jej spodobałem. Miałem nadzieję, że tak, bo mi ona przypadła do gustu. Anita chyba też była zadowolona. Przynajmniej tak wynikało z tego, co mówiła po zamknięciu drzwi.

Anita, wkładając mnie do kojca, z uśmiechem na twarzy powiedziała:

– Trussardi, masz szczęście, to fajna rodzina, na pewno będzie ci u nich dobrze. Widać, że kochają zwierzęta.

„Też mi się spodobała! Jestem ciekaw tylko, jaki jest ten Magik. Czy mnie nie zje? Monika mówiła, że jest większy ode mnie”.

Czas mijał dość szybko. Ja i moje rodzeństwo jedliśmy, spaliśmy, trochę się bawiliśmy. Ogólnie rzecz biorąc, poza tym, że od czasu do czasu nasiusialiśmy poza kojcem, to nie sprawialiśmy kłopotów. Przynajmniej nam się tak wydawało. Białe aniołki.

Anita była doświadczonym hodowcą. Byliśmy dziewiątym miotem, który odbierała.

Jesteście ciekawi, kto to jest hodowca?

To taka osoba, która ma suczkę, czyli dziewczynę – lub jak w przypadku naszej Anity, trzy – i chce, żeby rodziła dzieci, które będą sprawiały radość nowym właścicielom. Hodowca opiekuje się szczeniętami do momentu, aż maluchy podrosną i wyjadą do nowych domów.

Żeby założyć hodowlę, należy do Krajowego Klubu Hodowców Psów dostarczyć odpowiednie dokumenty: rodowody psów rodziców, wyniki badań genetycznych, wyniki badań zdrowotnych oraz dokumenty potwierdzające udział w wystawach psów.

Zastanawiacie się, co to jest rodowód psa?

Rodowód stwierdza przynależność psa do danej rasy. W moim jest napisane, że jestem białym owczarkiem szwajcarskim, oraz są tam informacje o moich przodkach.

Rodowody psów zarejestrowanych w Polskim Związku Kynologicznym są czteropokoleniowe, czyli zapisane są w nich dane konkretnego psa, jego rodziców, dziadków i pradziadków.

Kupując psa z hodowli, trzeba sprawdzić, w jakich warunkach żyją zarówno psy dorosłe, jak i szczeniaki.

My mieliśmy, jak to ludzie mówią, jak pączki w maśle. Niczego nam nie brakowało.

– Skończyłyście sześć tygodni – powiedziała pewnego dnia Anita podczas sprzątania naszego kojca.

– Wszystkiego najlepszego, Tajfun.

– Wszystkiego najlepszego, Trussardi.

– Dlaczego składacie sobie życzenia? – odezwał się jeszcze zaspany Thor.