Unbreak me. Seria: Prawda o Yarrow - Ludka Skrzydlewska - ebook + audiobook + książka

Unbreak me. Seria: Prawda o Yarrow ebook

Skrzydlewska Ludka

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedyś przeżyła koszmar

Teraz musi pomóc innej dziewczynie

Czy znajdzie w sobie dość siły?

River Hansen pragnie jedynie przetrwać drugi rok na uczelni, nie zwracając na siebie uwagi i trzymając się z dala od ludzi, co po traumie z przeszłości stało się jej sposobem na życie. Los nie pozwala jej jednak dłużej na samotność. Dziewczyna jest zmuszona zmienić mieszkanie, a jej nowe współlokatorki, Becca i Arizona, mają mnóstwo znajomych i uwielbiają spotkania towarzyskie. Co więcej, obie nie spoczną, dopóki nie wyciągną koleżanki na imprezę. Pomimo początkowych oporów w nowym otoczeniu River całkiem dobrze się bawi.

Jedyne, co jej przeszkadza, to zainteresowanie okazywane przez Foxa Abrahama. Kapitan drużyny futbolowej, prawdziwa gwiazda kampusu i obiekt westchnień studentek, najwyraźniej nie spocznie, dopóki River nie zgodzi się z nim spotkać. Ale nie to jest najgorsze. Wkrótce dziewczyna dowiaduje się, że na tej przecież spokojnej imprezie wydarzyło się coś strasznego... Coś, co na nowo otworzy jej ledwie zaleczoną ranę i z czym River będzie się musiała zmierzyć.

Czy będzie w stanie? I czy Fox okaże się sprzymierzeńcem, czy raczej przeszkodą w grze, którą podejmie dziewczyna?

Poznajcie romantyczną, ciepłą, comfort story z nurtu new adult - nową powieść pióra uwielbianej przez czytelniczki romansów Ludki Skrzydlewskiej!

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 523

Oceny
4,5 (126 ocen)
80
33
6
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa

Dobrze spędzony czas

Podchodziłam do tej książki sceptycznie a tu taka zaskoczka!!! To było naprawdę dobre New Adlut! Bardzo fajna fabuła, bohaterowie ktorych lubi sie już od pierwszych stron no i ten plot twist!!! Cholerka!!! Gratki dla autorki. Już myślałam, że wsio rozgryzłam a tu nagle bum! Autorka mnie uswiadamia, że ciulowy zemnie detektyw 🤣🤣🤣 Z checia siegam po kolejny tom! Jesli czytaliście książki od Rachel Van Dyke czy Elle Kennedy to ta seria też Wam się spodoba! POLECAM!
10
madzinkal

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę warto przeczytać ❤️
00
dworaczek9

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna historia ♥️♥️
00
MartynaNynnus

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna 😍
00
Kantorek90

Dobrze spędzony czas

Po lekturze „Puck Me Up” naszła mnie ochota na przeczytanie kolejnej książki, która wyszła spod pióra Ludki Skrzydlewskiej. Wybór nie należał do najprostszych, ponieważ w swojej biblioteczce posiadam kilka publikacji jej autorstwa, jednak ostatecznie wybór padł na kolejną historię ze sportem w tle. Czy losy wycofanej i stroniącej od ludzi — River Hansen oraz Foxa Abrahama — kapitana drużyny futbolowej, czyli bohaterów książki „Unbreak Me”, przypadły mi do gustu? Już spieszę z wyjaśnieniem. Muszę przyznać, że sam pomysł na fabułę bardzo mi się podobał. Młoda dziewczyna po przejściach, która wychodzi ze swojej strefy komfortu za sprawą nowych znajomych, to coś, co zawsze trafia w mój gust, a gdy dodatkowo w powieści pojawia się też motyw sportowy, wtedy jestem już totalnie kupiona. Jednakże czasami niektóre wątki wprowadzone przez autora potrafią zepsuć mi odbiór całej historii. Czy było tak również w tym przypadku? Zacznę może od tego, co bardzo mi się w tej historii podobało. Oprócz ...
00

Popularność




Ludka Skrzydlewska

Unbreak me

Seria: Prawda o Yarrow

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo doprawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — orazdorzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jestczysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW:https://beya.pl

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:

https://beya.pl/user/opinie/prayar_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-0644-0

Copyright © Helion S.A. 2023

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Rozdział 1.

River

Dlaczego w sieci znajduje się mnóstwo artykułów na temat tego, w jaki sposób introwertycy mogą stać się bardziej towarzyscy, ale ani jednego o tym, jak ekstrawertycy mogliby czasem po prostu się zamknąć?

W ciągu ostatniego roku słyszałam to bardzo często. „Musisz częściej wychodzić do ludzi, River”. „Powinnaś znaleźć sobie jakichś znajomych, kochanie”. „Może zapisz się na jakieś dodatkowe zajęcia? Tam na pewno poznasz kogoś miłego”. Problem w tym, że jest mi dobrze tak, jak jest. A moi rodzice zdają się zupełnie tego nie rozumieć. Ciągle patrzą na mnie przez pryzmat wydarzeń, które miały miejsce trzy lata temu, i nie ogarniają, że mój aktualny brak życia towarzyskiego nie jest anomalią, a jedynie efektem tego, jaki mam charakter.

Dlaczego nigdy nie mówi się ludziom, którzy codziennie chodzą na imprezy i mają mnóstwo znajomych, żeby przystopowali, spędzili czasem wieczór w swoim pokoju i może trochę się pouczyli albo poczytali książkę? Nie rozumiem, dlaczego ekstrawertyk miałby być tym, do kogo należy aspirować, a introwertyk tym, którego należy naprawić. Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek mnie naprawiał. Sama posklejałam się dawno temu.

Zatrzymuję moją rozklekotaną hondę na miejscu parkingowym pod odpowiednim adresem i spoglądam na dom, w którym ma się odbyć konkurs na współlokatorkę. Poważnie. Gdyby nie fakt, że w mieście pokoje rozchodzą się w tempie natychmiastowym, nawet nie zwróciłabym uwagi na ten wpis na Twitterze, brzmiący jak ostatnia rzecz pod słońcem, na jaką miałabym ochotę. Czego jednak nie zrobi zdesperowany człowiek, żeby zdobyć dach nad głową?

Z westchnieniem wysiadam z samochodu i trzaskam drzwiczkami hondy trochę mocniej, niż powinnam, bo inaczej w ogóle by się nie zamknęły. Zarzucam sobie na ramię plecak i ruszam podjazdem ku głównemu wejściu do domu.

Nie wygląda źle — elewacja jest zadbana i czysta, co już jest sporym plusem. Poza tym budynek znajduje się poza kampusem, ale jest stąd blisko zarówno na uczelnię, jak i do mojej pracy. Na zdjęciach pokój wyglądał w porządku — zresztą wszystko byłoby lepsze od akademika.

To tyle z plusów. A minusy?

Sądząc po sposobie, w jaki ogłoszenie zostało napisane, wydaje mi się, że mieszkają tu dwie najbardziej ekstrawertyczne osobowości na całej uczelni.

Nie mam nic do ekstrawertyków, serio. Dopóki nie próbują wpychać mnie w swoją strefę komfortu, która totalnie nie pokrywa się z moją.

Staję w końcu przed wejściem i używam dzwonka. Już po chwili słyszę odgłosy przybliżających się kroków, a w tle głośną rozmowę. Czekam cierpliwie, aż w końcu drzwi otwiera mi smukła szatynka o pięknych niebieskich oczach. Jest ubrana w krótką, plisowaną spódniczkę i sweter bez rękawów z dekoltem w serek. Poważnie.

No dobra, nie będę oceniać. W końcu sama mam na sobie powycierane boyfriendy z dziurami i byle jaki T-shirt z logo Marvela. Jakoś nie miałam czasu głębiej zastanowić się nad wyborem garderoby, zanim tu przyjechałam. Nie rozpuściłam nawet miedzianych włosów — będących zazwyczaj moim największym atutem — które obecnie skryte są w niechlujnym koku.

— River, tak? — Dziewczyna błyska idealnym uśmiechem i wyciąga do mnie rękę. — Cześć, jestem Arizona. Wchodź do środka!

Wkraczam do mieszkania i rozglądam się dookoła. Trafiam do wąskiego korytarza, skąd osobne drzwi prowadzą do kuchni i salonu, a schody na górę, gdzie zapewne znajdują się sypialnie. Całkiem tu przytulnie. Stary parkiet trzeszczy, gdy przechodzimy dalej; meble w nim nie należą do najnowszych, a w kanapie całkowicie się zapadam, jednak to nawet przyjemne. Naprzeciwko mnie w fotelu siedzi jeszcze jedna dziewczyna; majta nogą przewieszoną przez boczne oparcie, żuje gumę i scrolluje coś na telefonie, nie zwracając na mnie uwagi. Arizona wchodzi za mną do salonu, uderza dziewczynę w nogę i siada obok mnie na sofie.

— Beck, zachowuj się — fuka. — Mamy gościa.

Tamta przewraca oczami, siada normalnie i chowa telefon. Obie są bardzo ładne — Arizona ma sięgające brody, proste, brązowe włosy, natomiast jej koleżanka szopę poskręcanych w łagodne fale jasnych kosmyków. Obie przyglądają mi się tak uważnie, że momentalnie się peszę.

— To jest River — przedstawia mnie Arizona. — A to Becca, moja współlokatorka i przyjaciółka. Żeby ten casting wyglądał jak casting, to ty powinnaś siedzieć naprzeciwko nas w fotelu, no wiesz, wyobrażam sobie to jak rozmowę kwalifikacyjną albo coś takiego…

— Ale fotel jest mój i nie zamierzam go oddawać — wtrąca Becca, krzywiąc się. — A Arizona ma czasami głupie pomysły, na które nie należy zwracać uwagi.

— Tak, tobie idzie to świetnie — dogryza jej przyjaciółka.

Przygryzam wargę, maskując uśmiech. Dziewczyny wydają się ze sobą dość zżyte i jeszcze nie wiem, czy to dla mnie dobrze.

— No dobra, River, to przechodząc do konkretów… — podejmuje Arizona, klaszcząc w dłonie. — Opowiedz nam coś o sobie. Na którym jesteś roku? Jaki jest twój główny przedmiot?

To tylko podstawowe pytania, na które bez problemu powinnam odpowiedzieć, a jednak krzyczę wewnętrznie. Nie znoszę mówić o sobie.

— Zaczynam właśnie drugi rok — odpowiadam jednak. — Literatura angielska.

Milknę, a dziewczyny patrzą po sobie. Chyba są rozbawione. No dobra, nie jestem duszą towarzystwa. I co z tego?

— A co robisz w wolnym czasie? — dopytuje Arizona. — Dlaczego chcesz z nami zamieszkać?

— Nie chcę zamieszkać z wami — wyrywa mi się, a one wymieniają rozbawione spojrzenia, więc pospiesznie się poprawiam. — Mam na myśli, że was nie znam, więc nie zależy mi konkretnie na was. Chcę mieszkać poza kampusem. Spędziłam pierwszy rok w akademiku i przekonałam się, że to nie dla mnie. Nie potrafię się skupić, mieszkając z tyloma ludźmi w jednym budynku, i wyniki na uczelni mnie nie satysfakcjonowały.

W dodatku moja współlokatorka była straszna. Spraszała chłopaków do naszego pokoju i często prosiła, żebym nie wracała do niego do którejś godziny, więc próbowałam uczyć się w kawiarniach. To średnio działało. Potrzebuję stypendium, żeby utrzymać się na uczelni, a nie dostanę go, jeśli nie poprawię średniej.

Nie stać mnie też na mieszkanie samej. Pokój to jedyne, na co mogę sobie pozwolić, a oferta tych dwóch dziewczyn jest dosyć atrakcyjna. Jeśli nie wprowadzę się tutaj, będę pewnie musiała wrócić do rodziców i dojeżdżać na uczelnię, a to będzie prawdziwy koszmar. Nie chcę nawet tego rozważać.

— Więc czemu nie zamieszkasz sama? — Becca zerka na mnie znad ekranu komórki.

— Bo mnie nie stać. — Wzruszam ramionami. — Dorabiam jako kelnerka w kawiarni na terenie kampusu, dzięki czemu mogę sobie pozwolić jedynie na pokój. A jeśli chodzi o to, co robię w wolnym czasie, to będę bezproblemową współlokatorką. Głównie czytam książki, piszę fanfiki, buszuję po internecie. Jestem cicha i spokojna. Nie urządzam imprez i nie mam głośnych znajomych.

Prawie w ogóle nie mam znajomych, ale o tym akurat nie muszą wiedzieć.

— Fanfiki? — podchwytuje Becca z zaciekawieniem. — Jakie?

Mój wewnętrzny krzyk robi się jeszcze głośniejszy. Jeśli nie znoszę czegoś bardziej od mówienia o sobie, to chyba tylko opowiadania o mojej twórczości. Chcę wywrzeć dobre wrażenie na tych dziewczynach i sama nie wiem, czy lepiej mi zrobi mówienie o tym, czy raczej milczenie. Rodzice zawsze podchodzili do mojego hobby bardzo sceptycznie.

— Różne, zależnie od tego, co mnie akurat fascynuje — wykręcam się, chociaż to nieprawda. Od jakiegoś czasu bawię się w fanfiki Marvela, siedzę nawet na AO3 i coś tam publikuję, ale mam wrażenie, że to za wcześnie, żeby mówić o tym dziewczynom. Nikt na uczelni nie ma o tym pojęcia. — Kiedyś na przykład miałam fazę na Harry’ego Pottera. Ale to było dawno temu.

W salonie na chwilę zapada cisza. Zerkam na powieszony nad kominkiem telewizor — całkiem spory — który jest obecnie wyłączony, a pod nim znajduje się stolik z PlayStation. Ciekawe, czy dziewczyny grają.

— To mojego chłopaka, Seana — wyjaśnia Arizona, która najwyraźniej dostrzega moje spojrzenie. — No dobra, a może teraz ty chcesz nas o coś zapytać, River?

Najchętniej o to, czy są normalne, ale to raczej nie byłoby w dobrym guście.

— Skąd się znacie?

— Na pierwszym roku trafiłyśmy do jednego pokoju w akademiku. — Arizona i Becca wymieniają uśmiechy. — Teraz uznałyśmy, że wolałybyśmy coś swojego. Znalazłyśmy to mieszkanie i od razu się w nim zakochałyśmy, ale ma trzy pokoje, więc aż się prosiło o trzecią współlokatorkę. Nie wiem jednak, czy pasujesz do nas charakterem, River.

Ona nie jest tego pewna? Ja już na etapie czytania ogłoszenia wiedziałam, że nie pasuję.

— Widzisz, ty może i jesteś cicha, ale my niekoniecznie — podejmuje Becca. — Lubimy imprezy. Lubimy spraszać znajomych. Mamy ich sporo i dobrze nam z tym. Będziesz uciekać, jeśli w salonie spotkasz drużynę koszykarską?

— Drużynę koszykarską? — powtarzam bezmyślnie.

— Chłopak Ari jest koszykarzem. — Becca wskazuje głową na przyjaciółkę. — Ja tylko z nimi sypiam. Nie jesteś jedną z tych religijnych zwariowanych dziewczyn, którym to przeszkadza, co?

— Beck — syczy Arizona.

— To nic takiego. — Macham lekceważąco ręką, po czym odpowiadam: — Nie jestem religijna, ale mam trochę…

— …fobię społeczną? — dokańcza za mnie Becca. Zaciskam wargi, bo moje serce przyspiesza swój bieg na sam dźwięk tych słów. Przypuszczam, że można się było tego domyślić po moich wypowiedziach i Becca nie jest żadną jasnowidzką, ale z jakiegoś powodu i tak wyprowadza mnie to z równowagi. — I co, nie będzie ci to przeszkadzało, jeśli z nami zamieszkasz?

— Beck! — ucisza ją po raz kolejny Arizona. Potem spogląda na mnie. — Wybacz mojej przyjaciółce, ona po prostu nie ma filtra i gada, co jej ślina na język przyniesie. Twoje problemy nie są naszą sprawą. Jeśli nie będzie ci przeszkadzał nasz styl życia, to nam na pewno nie będzie twój.

Arizona piorunuje przyjaciółkę wzrokiem, a ta tylko wzrusza ramionami i nie dodaje ani słowa. Cóż. Chociaż może nie zachowała się zbyt taktownie, niestety w pewnym sensie miała rację. Raczej nie nazwałabym tego aż fobią, ale rzeczywiście zdarza mi się unikać ludzi.

Odrobinę. Naprawdę tylko troszeczkę.

— Dasz nam chwilkę? — Arizona wstaje z kanapy, po czym chwyta Beccę za ramię i ciągnie ją do góry. — Chciałam o czymś pogadać z Beck. Za minutkę do ciebie wrócimy.

Kiwam głową, a one wychodzą z salonu. Z trudem wstaję z kanapy i podchodzę do szerokich drzwi balkonowych, które prowadzą na duży taras wychodzący na tył budynku.

Znajduje się na nim komplet mebli ogrodowych i niewielka pergola. Dom póki co naprawdę mi się podoba. I miałabym stąd blisko praktycznie wszędzie. Jeśli mój potencjalny pokój też wygląda dobrze, byłabym skłonna przymknąć oko nawet na imprezy moich współlokatorek. Ostatecznie miałabym swój azyl, w którym mogłabym się schronić.

— Dobra. — Arizona wraca do salonu, a za nią podąża Becca. Wzrok znowu ma utkwiony w swoim telefonie. — Chcesz zobaczyć pokój?

Kiwam głową. Jasne, w końcu po to tu przyszłam, nie?

Ruszamy schodami na piętro i korytarzem ku drzwiom prowadzącym do kolejnych pokoi. Arizona wyjaśnia mi, gdzie znajduje się łazienka, który pokój należy do niej, a który do jej przyjaciółki. Ten Bekki ma dodatkowo oddzielną łazienkę.

— Beck zajmuje najlepszy pokój, bo jej rodzice płacą większość czynszu — wyjaśnia Arizona, po czym pokazuje przyjaciółce język. Ta tylko prycha. — To dlatego my możemy płacić tak mało.

To wiele wyjaśnia. Przede wszystkim zaś to, jakim cudem ta oferta jest taka atrakcyjna. Ciekawi mnie, ile poza mną mają chętnych na ten pokój.

Wchodzimy w końcu do odpowiedniego pomieszczenia. Sypialnia jest trochę bezosobowa, ale bardzo przyjemna. Szerokie dwuosobowe łóżko, toaletka z lustrem, komoda, szafa, fotel stojący w kącie. Wszystko utrzymane w beżach i brązach. Wchodzę głębiej i wyglądam za okno. Wychodzi na ulicę.

— Jak ci się podoba? — pyta Arizona za moimi plecami.

Odwracam się i do nich uśmiecham.

— Bardzo. — Nie kłamię, pokój jest większy od tej klitki w akademiku, którą musiałam dzielić z moją wiecznie napaloną współlokatorką. — Pewnie macie dużo chętnych, ale…

— Już zdecydowałyśmy, że cię chcemy — przerywa mi opierająca się nonszalancko o framugę Becca. — Dlatego Ari tak dyskretnie poprosiła mnie o wyjście z salonu. Możesz się wprowadzać, kiedy chcesz.

Wow. Serio?!

— Poważnie? — wymyka mi się. Kiedy one tylko kiwają głowami, dodaję: — Myślałam, że pewnie macie jeszcze jakichś chętnych, których będziecie chciały sprawdzić. Albo że…

— Chcesz tu mieszkać czy nie? — przerywa mi bezceremonialnie Becca. Gdy przytakuję, kontynuuje: — No więc załatwione. Możesz się wprowadzać.

— Uważamy, że masz dobry vibe i się wpasujesz — dodaje Arizona z uśmiechem. — Mam co do ciebie dobre przeczucie, River. Zobaczysz, jeszcze zostaniemy przyjaciółkami.

Sceptycznie podnoszę brwi, ale nie odpowiadam. Krucho u mnie z przyjaciółmi i nie wiem, czy taka deklaracja z ust Arizony cokolwiek zmieni. Może ona zaprzyjaźnia się z każdym, kogo napotyka na swojej drodze. Ja nie.

Ponieważ jednak dziewczyna na znak zgody wyciąga do mnie rękę, po krótkim wahaniu ściskam ją mocno, pieczętując naszą umowę. Dopiero po chwili dociera do mnie, że mam gdzie mieszkać. Nie muszę wracać do rodziców. Nie muszę szukać drugiej pracy, żeby opłacić coś droższego w mieście. Mam gdzie spać i nagle zyskałam też dwie nowe znajome.

Zapowiada się dobry rok.

Rozdział 2.

Fox

Pierwszy trening w nowym semestrze tak bardzo daje mi w kość, że po prysznicu mam ochotę jedynie zamówić jakieś żarcie do domu i się położyć.

Moi kumple mają niestety inne plany, w które usilnie próbują mnie włączyć. Najwyraźniej rozpiera ich energia i chcą ją jakoś wyładować. Kiedy wychodzimy razem z szatni, myślę jedynie o słowach trenera — jako świeżo mianowany kapitan drużyny czuję się cholernie odpowiedzialny za wszystkich — natomiast moi kumple sprawdzają coś w telefonach i rżą na całego. Nawet nie zwracam na to uwagi, póki jeden z nich nie odzywa się bezpośrednio do mnie:

— ABE! — Haze Connors używa tej głupiej ksywki pochodzącej od mojego nazwiska, machając mi przed twarzą wytatuowaną łapą, aż nie mam innego wyjścia, jak tylko na niego spojrzeć. — Słyszałeś w ogóle, o czym mówimy? Widziałeś, że TAY znowu obrabia ci dupę?

Jeeezu. Kogo to w ogóle obchodzi?

— Wykazujecie niezdrowe zainteresowanie jakimś głupim plotkarskim profilem na Twitterze — oznajmiam stanowczo, poprawiając paski plecaka. — Zajmijcie się lepiej grą. Haze, byłeś dzisiaj tak powolny, że nawet moja babcia by cię dogoniła.

Connors tylko przewraca oczami.

— Może to po niej tak szybko biegasz…

— Ona chodzi z balkonikiem, Haze — przerywam mu z naciskiem. — Z balkonikiem. A i tak byłaby szybsza od ciebie.

Moi dwaj pozostali kumple rechoczą. Ten pewny siebie palant Haze jest doskonałym celem naszych złośliwych uwag.

— No dobra, idziemy do baru? — proponuje Santiago, najspokojniejszy z naszej paczki. — Mają happy hour…

— Żadnych drinków — przerywam mu stanowczo. — Słyszeliście, co mówił trener? Mamy trzymać dietę. Mieszkam z dwoma z was, więc zamierzam tego dopilnować.

Wszyscy trzej zgodnie wzdychają, z cierpieniem wymalowanym na twarzach.

— Odkąd zostałeś kapitanem drużyny, wyhodowałeś sobie kij w dupie, Abe — stwierdza Haze. — Musisz nauczyć się odpuszczać.

Na pewno, kurwa, nie.

Wychodzimy na zewnątrz, gdzie zdążyło się już ściemnić. Wkładam ręce do kieszeni kurtki i rozglądam się za moim samochodem. Zamierzam o sensownej godzinie doprowadzić do domu nie tylko siebie, ale także moich kumpli. Traktuję słowa trenera bardzo poważnie i nie zamierzam ryzykować jego gniewu, gdybyśmy pojawili się jutro na porannym treningu z kacem. Zamierzam dopilnować, żeby ten sezon poszedł nam jak z płatka, zwłaszcza że mamy naprawdę dobrą drużynę. Jeśli nie awansujemy do play-offów, to tylko dlatego, że ktoś po drodze zrobi coś bardzo głupiego.

To jednak równocześnie oznacza, że nie mogę zostawić kumpli samych. Beze mnie pewnie natychmiast znaleźliby sobie jakieś miejsce, do którego nie powinni iść. Teraz to ja wzdycham. Czy naprawdę muszę się martwić bandą dwudziestolatków, niepotrafiących zachowywać się jak dorośli?

Niestety. Przyjąłem na siebie tę rolę, zgadzając się na zostanie pieprzonym kapitanem drużyny.

— Możemy iść coś zjeść — decyduję. — Ale potem wracamy do domu. Jutro rano trening, więc musimy się wyspać.

Wszyscy trzej oczywiście marudzą, ale nie jest to nic, do czego bym nie przywykł. Ponieważ we trzech mieszkamy razem, Devon Scott i Haze wsiadają do mojego samochodu, którym przyjechaliśmy wspólnie, a Santiago jedzie sam za nami. Pewnie spodziewają się, że zabiorę nas na burgery do The Break, ale zamierzam pilnować ich trzeźwości, więc mam inne plany. Kieruję się ulicą na północ zamiast na południe, przy czym postanawiam ich zagadać, żeby niczego nie zauważyli.

— To o czym napisał TAY? — pytam od niechcenia.

Truth About Yarrow to profil na Twitterze, który od roku nie daje spokoju większości społeczeństwa naszej uczelni. Zapytani, pewnie powiedzieliby, że dlatego, iż publikuje różne, często skandaliczne plotki o studentach, a czasami nawet o wykładowcach, ja jednak sądzę, że chodzi przede wszystkim o anonimowość. Nikt nie wie, jakim cudem TAY zbiera te wszystkie informacje, równocześnie samemu pozostając nieodkrytym. Zwłaszcza że czasami publikuje na swoim profilu sekrety, których zainteresowani naprawdę nie chcieliby podawać do wiadomości publicznej.

— Że spotykasz się z Meghan — informuje Haze. Parskam śmiechem. — Myli się? TAY nigdy się nie myli.

— Spotykałem się z Meghan — przyznaję. — Widzieliśmy się jakieś dwa razy. Za drugim było nudno, więc trzeciego nie będzie.

— A ona o tym wie? — pyta Devon, a Haze w tym samym momencie wtrąca:

— A co, za pierwszym razem dowiedziałeś się wszystkiego?

Owszem. Cheerleaderki w rodzaju Meghan nie są trudne do przejrzenia. Wystarczy zdjąć z nich ciuchy i właściwie już wszystko o nich wiadomo. Meghan nie ukrywała, że zależy jej tylko na moim fiucie i pozycji najpopularniejszego faceta na kampusie. Zgodziłem się na drugie spotkanie jedynie dlatego, że potwornie się nudziłem.

— Nie jestem zainteresowany kontynuowaniem znajomości z Meghan — odpowiadam wykrętnie. — Więc niech lepiej TAY zaktualizuje informacje, bo jest do tyłu. Znowu.

— Trudno, żeby ktokolwiek nadążył za twoimi podbojami — zauważa z przekąsem Devon.

— I to jest ekstra! — Haze z tylnego siedzenia uderza mnie w ramię pięścią. — Czyli co, znowu jesteś wolny? Ruszamy w weekend na łowy? W siedzibie bractwa jest impreza.

Kiwam głową. Po to mamy weekend, żeby trochę się rozerwać po trudnym tygodniu, ale lepiej, żeby nie przesadzili z zabawą, bo inaczej osobiście im wpierdolę.

Plusem imprez w domu bractwa jest fakt, że można tam przebierać w atrakcyjnych, chętnych laskach. To właśnie zamierzam robić w weekend. W tygodniu mogę być odpowiedzialnym kapitanem drużyny, ale sobota będzie należała do mnie. Wyrwanie jakiejś chętnej fanki nie powinno stanowić problemu.

— Pewnie — odpowiadam i tylko tyle zdążam powiedzieć, zanim Haze orientuje się, dokąd właśnie dojeżdżamy.

— Kurwa, człowieku, tutaj będziemy jedli?!

Zatrzymuję się na parkingu przed kawiarnią i barem mlecznym, znajdującym się w parterowym budynku przy głównej ulicy biegnącej przez kampus. Można tutaj zjeść tak samo jak wszędzie, ale o tej porze raczej będzie tu spokojnie. No i na pewno nie kupimy w tym miejscu alkoholu. Zapewne głównie to przeszkadza Haze’owi.

Wysiadam z samochodu i chowam kluczyki do kieszeni kurtki. Spoglądam na kumpli, prowokująco unosząc brew. Doskonale wiedzą, że jeśli chcieliby zmienić lokal, musieliby iść do niego pieszo, bo to ja ich tu przywiozłem, więc szybko przestają narzekać. Na szczęście Santiago, który wkrótce zatrzymuje się swoim samochodem obok nas, jest po mojej stronie. Może dlatego, że wygląda na równie zmęczonego co ja.

Wchodzimy do środka. W pierwszej chwili oślepia mnie blask jarzeniówek, mrużę więc oczy i rozglądam się dookoła. Na cały lokal zajętych jest zaledwie kilka stolików. Pod ścianami znajdują się boksy z szerokimi, skórzanymi siedzeniami, kierujemy się więc do jednego z nich. Siadamy i zaczynamy przeglądać zostawione na stoliku menu.

— Co za kaplica — mamrocze pod nosem Haze. — Mogliśmy iść do The Break, tam przynajmniej coś by się działo. Jakaś muzyczka, laseczki przy barze…

Tak. Tego się właśnie obawiam.

— Przestań jęczeć — nakazuję mu. — Zabawisz się w weekend. Teraz żryj i idź spać. Jutro rano trening.

— Niedługo ten kij w dupie wyjdzie ci gardłem — mamrocze.

Nie podejmuję zaczepki. Wiem, że jeszcze rok temu byłem zdecydowanie bardziej imprezowy i całkowicie zasłużyłem sobie na miano największego gracza na uczelni. I wcale nie chodzi mi w tej chwili o futbol.

Co nie oznacza, że teraz, gdy zostałem kapitanem drużyny i muszę zachowywać się odpowiedzialnie, zamierzam odpuścić podboje. Skąd. Laski nadal bardzo mnie interesują. Nie chcę jednak, by kolidowały z treningami i meczami — futbol jest najważniejszy, jeśli chcę na wiosnę wziąć udział w drafcie. Dziewczyny są dobre na chwilę, sport zostanie ze mną na kolejne lata.

Spoglądam na kumpli. Żaden z nich do końca mnie nie rozumie, bo żaden nie traktuje gry tak poważnie jak ja. Dla Devona to faza — facet jest kujonem i pewnie skończy prawo albo jakiś inny równie nudny kierunek, po czym pójdzie w ślady dzianych rodziców. Haze lubi futbol, ale głównie dlatego, że jest kontaktowy i dzięki temu może się wyładować na boisku zamiast gdzie indziej. Santiago po prostu potrzebuje kasy, a stypendium sportowe było dla niego najłatwiejszym do zdobycia. Żaden z nich nie kocha futbolu tak jak ja.

Nic dziwnego, że to mnie trener wybrał na kapitana drużyny.

W końcu podchodzi do nas kelnerka i zaczyna zbierać zamówienia. Wzrok nadal mam utkwiony w karcie, więc w pierwszej chwili zupełnie nie zwracam uwagi na to, co dzieje się dookoła mnie. W końcu dobiega mnie jednak rozbawiony głos Haze’a:

— A ty jesteś w menu?

Podnoszę głowę i piorunuję go spojrzeniem. Ten nadal wgapia się w kelnerkę, więc cały mój wysiłek idzie na marne. Przechylam się nieco i kopię go pod stołem, aż syczy z bólu.

— Chcesz mi złamać nogę, idioto? — pyta ze złością.

Pokazuję mu środkowy palec.

— Nie jęcz, jakbyś był z gówna ulepiony — odpowiadam. — I zachowuj się.

Dopiero wtedy zerkam na obsługującą nas kelnerkę.

Jest w niej coś takiego, przez co właściwie nie dziwię się Haze’owi, że do niej zagadał (choć to nie sprawia, że przestanę uważać go za debila). Ciemnorude włosy związała w wysoki kucyk, ma ładne i delikatne rysy twarzy, gładką, jasną skórę i wielkie bursztynowe oczy. Jej strój wydaje się nieco workowaty, ale założę się, że ma niezłą figurę. Jest niewysoka i filigranowa — a to wszystko sprawia, że dokładnie pasuje do typu dziewczyn, jakie lubi Haze.

To jednak nadal nie daje mu prawa do zwracania się do niej w taki sposób.

— Przepraszam za kolegę — mówię, nadaremnie szukając na jej piersi plakietki z imieniem. — Mieliśmy wcześniej trening i chyba za mocno mu przyłożyłem. To może być wstrząśnienie mózgu.

Uśmiecham się do niej, ale ona pozostaje poważna. W ręce kurczowo ściska notatnik i długopis.

— Spoko, nic się nie stało — mamrocze. — Więc co zamawiacie? Mogę polecić…

— Studiujesz w Yarrow, nie? — przerywam jej.

Dziewczyna wydaje mi się jakaś znajoma, ale nie potrafię jej właściwie umiejscowić. Gdy spogląda na mnie tymi bursztynowymi oczami, coś dziwnego dzieje się z moim żołądkiem. Odpowiadam jej najlepszym z moich uśmiechów, który jednak zdaje się nie robić na niej wrażenia. Nie wie, kim jestem? Wydawało mi się, że w Yarrow znają mnie wszyscy, ale może po prostu sportowcy jakimś cudem jej nie kręcą.

— Tak, studiuję — odpowiada krótko. — Zamawiacie coś czy nie?

Niegrzeczna. Lubię takie.

Choć zazwyczaj w innym kontekście.

— Jestem Fox — mówię, wyciągając do niej rękę. — A ty jak masz na imię, ruda?

Dziewczyna się krzywi i ignoruje moją dłoń. Coś takiego.

Devon po drugiej stronie stolika parska śmiechem. Choć mu się nie dziwię, bo muszę w tej chwili wyglądać bardzo głupio, i tak piorunuję go spojrzeniem. Natychmiast się zamyka. Haze uderza go łokciem między żebra.

Kelnerka tymczasem wyraźnie traci cierpliwość.

— Dam wam jeszcze chwilę — oznajmia. — Wrócę, kiedy się namyślicie.

Odwraca się, a jej kucyk kołysze się na boki. Wychylam się z boksu i chwytam ją za nadgarstek, żeby przyciągnąć ją z powrotem. Doskonale wiem, co chcę zjeść, i nie będę czekał na zamówienie przez kolejne minuty tylko dlatego, że dziewczyna nie potrafi znieść kilku głupich żartów.

Ona tymczasem syczy i wyrywa rękę, jakby mój dotyk parzył czy coś. Przyciąga ją do siebie i spogląda na mnie ze złością, która sprawia, że jej bursztynowe oczy pięknie błyszczą.

— Nie dotykaj mnie — cedzi.

O kurczę.

Unoszę dłonie, pokazując, że nie miałem złych zamiarów, ale to nie wydaje się jej uspokajać. Jest spięta i wyraźnie niezadowolona. Rany, do tej pory żadna kobieta nie narzekała, gdy jej dotykałem! Rozumiem, że nie zapytałem o pozwolenie, ale przecież nie złapałem jej za tyłek. Laska stanowczo przesadza.

— Sorry — rzucam. — Chciałem tylko, żebyś zaczekała. Ja jestem gotowy z moim zamówieniem.

— Świetnie — odpowiada, unosząc notatnik przed siebie niczym tarczę. — Nie można było tak od razu?

Jezu. Jeśli według moich kumpli ja mam kij w dupie, to co ma ona? Pieprzony słup telegraficzny?

Spoglądam po chłopakach, niemo pokazując im, żeby decydowali, co chcą zjeść. Sam zamawiam żeberka i lemoniadę, po czym wracam do przyglądania się dziewczynie. Skrupulatnie zapisuje nasze zamówienia, a potem odchodzi, nie poświęcając mi więcej ani jednego spojrzenia. Kiedy zerkam za nią, gdy wchodzi za ladę i znika na zapleczu, dochodzę do wniosku, że chyba mam problem.

Nie interesuje mnie już szukanie dziewczyny na jedną noc podczas sobotniej imprezy. One są zdecydowanie zbyt łatwe i zbyt proste, a zaciągnięcie ich do łóżka zajmuje mi zazwyczaj jakieś pięć minut. Jestem pewien, że ruda będzie stanowiła dużo większe wyzwanie.

Może czas się trochę zabawić.

Rozdział 3.

River

W poniedziałek prawie spóźniam się na zajęcia z literatury współczesnej. Jestem niewyspana i rozczochrana, kiedy zajmuję swoje miejsce obok Amy, koleżanki z roku. Na tym kursie jest jedyną równie samotną studentką co ja, chyba dlatego odrobinę się do siebie zbliżyłyśmy.

Na mój widok robi dziwną minę. Sama wygląda, jak zwykle, bardzo porządnie — włożyła sweter i markowe dżinsy, jej blond włosy są spięte w staranny kok, a usta pociągnięte bezbarwnym błyszczykiem. Nawet o ósmej rano prezentuje się świetnie.

Ale ona z pewnością nie musiała wczoraj pracować do nocy jako kelnerka.

— Wszystko w porządku? — pyta z troską. — Wyglądasz, jakbyś nie spała tydzień.

Nie jest aż tak źle. Chyba.

— Kończyłam w nocy esej. — Wzruszam ramionami. — Deadline był na dzisiaj. Zdążyłaś?

— Skończyłam już w sobotę. — Uśmiecha się z dumą.

No jasne. Amy to prymuska, podczas gdy ja, cóż… powiedzmy, że bardzo chciałabym poprawić moje oceny. Prawda jest jednak taka, że różnice w naszym pochodzeniu determinują pewne kwestie, przez co jest mi trudniej. Amy nie musiała wczoraj pracować do późna, bo jej dobrze sytuowani rodzice płacą za uczelnię. Nie musiała też pilnie szukać nowego lokum i przeprowadzać się w weekend, bo dużo lepiej niż ja odnalazła się w akademiku.

Nie zamierzam narzekać na swój los. Nigdy tego nie robiłam. Staram się po prostu pracować z tym, co mam, i nie porównywać się do innych. Czasami jednak nie mogę się powstrzymać.

— Zazdroszczę — wzdycham, zajmując miejsce obok niej. — Przeprowadzałam się w weekend. Mam wrażenie, że zajęło mi to kupę czasu, a i tak połowa rzeczy wciąż jeździ w bagażniku mojego samochodu.

Amy natychmiast interesuje się moimi słowami.

— O, gdzie mieszkasz?

— Dwie dziewczyny, wynajmujące dom poza kampusem, szukały współlokatorki, zajęłam u nich trzeci pokój — wyjaśniam, po czym zamyślam się na chwilę, próbując przypomnieć sobie nazwiska moich nowych znajomych. — Arizona Lake i Becca Belfort.

Moja znajoma robi wielkie oczy.

— Serio, będziesz mieszkać z Ari i Beccą? — powtarza takim tonem, jakbym miała zamieszkać co najmniej z Kapitanem Ameryką i Iron Manem. — Kurczę, wybacz, że to powiem, River, ale zupełnie cię nie widzę w tym towarzystwie. Wiesz, że to megapopularne dziewczyny? Ari chodzi z Seanem O’Harą, kapitanem drużyny koszykówki, a Becca zaliczyła już chyba z połowę wszystkich sportowców na uczelni…

Posyłam jej sceptyczne spojrzenie.

— I tylko dlatego są takie popularne? Bo zadają się z fajnymi chłopakami?

Na słowo fajnymi kładę szczególny nacisk. Nikt nie jest dla mnie fajny tylko dlatego, że zajmuje się sportem, który gromadzi przed telewizorami miliony ludzi. Faceci, którzy ostatnio zaczepiali mnie w Wendy’s, na pewno nie byli fajni.

Wzdrygam się na samo wspomnienie. Zwłaszcza ten, który mnie dotknął, sprawił, że poczułam się niekomfortowo. Pewnie nawet nie miał złych zamiarów, podobnie jak reszta. Po prostu się wygłupiali. Nic jednak nie poradzę na moje reakcje.

— Nie, po prostu mają mnóstwo znajomych i potrafią rozruszać każdego — odpowiada Amy z rozbawieniem. — I są bardzo sympatyczne. Jeśli wytrzymasz tych wszystkich ludzi, którzy pojawiają się w ich domu, to powinno ci się z nimi dobrze mieszkać.

Nie brzmi to szczególnie zachęcająco, ale mam nadzieję, że dam radę.

Na tym kończy się nasza rozmowa, bo w następnej chwili nasz wykładowca wchodzi do auli i zaczynają się zajęcia — jedne z moich ulubionych, bo pan Rogers zawsze ma w sobie mnóstwo entuzjazmu i widać, jak bardzo interesuje się tą tematyką. A to sprawia, że lubię go nie tylko dlatego, że nosi nazwisko jednego z moich ulubionych superbohaterów (chociaż Kapitan Ameryka i tak nie ma szans z Iron Manem). Przez bitą godzinę nie zwracam uwagi na nic dookoła mnie, skupiając się wyłącznie na zajęciach.

Kiedy wreszcie kończymy, wszyscy studenci się zbierają, w drodze do wyjścia oddając panu Rogersowi wydrukowane eseje. Również ja ruszam z moim do jego biurka. Wykładowca zatrzymuje mnie jednak, zanim wyjdę.

— River, prawda? — pyta, na co kiwam głową. — Wiesz, że co tydzień organizujemy spotkania klubu książki?

Coś słyszałam, ale nie interesowałam się tym dokładnie. Na wszelki wypadek zaprzeczam.

— Mam wrażenie, że by ci się tam spodobało — kontynuuje, uśmiechając się do mnie zachęcająco. — Widać, że literatura naprawdę cię interesuje. Powinnaś wpaść w któryś dzień. Rozpiskę spotkań znajdziesz na stronie internetowej uczelni.

Jasne. No chyba nie.

— Jak to dokładnie działa? — pytam.

— Co tydzień jeden ze studentów w porozumieniu ze mną proponuje książkę, którą omawiamy na kolejnym spotkaniu — wyjaśnia — więc zazwyczaj macie tydzień, żeby ją przeczytać. Oczywiście nic się nie dzieje, jeśli tego nie zrobicie. To nieobowiązkowy klub, nie da ci żadnych punktów na koniec roku, chodzi tylko o przyjemność z czytania i dzielenia się z innymi wrażeniami po lekturze.

Może to i nie byłby taki głupi pomysł… gdybym tylko tak bardzo nie próbowała się nie wychylać.

— Pomyślę nad tym — obiecuję. To kłamstwo. Wcale o tym nie pomyślę. — Dam znać.

— Pewnie. Zostawimy ci wolne miejsce — zapewnia pan Rogers, po czym do mnie mruga.

Żegnam się i wychodzę z sali, machając po drodze na do widzenia Amy. Wykładowca odprowadza mnie wzrokiem. Jest młody, chyba gdzieś po trzydziestce, i wiele dziewczyn z uczelni do niego wzdycha. Mimo że ewidentnie należy do otwartych osób i potrafi rozmawiać z ludźmi, czasami mam wrażenie, że dostrzega, jak bardzo staram się pozostać w cieniu, i dlatego proponuje mi takie aktywności.

A może jednak tylko mi się tak wydaje, bo lubię jego zajęcia i tę fascynację literaturą. W końcu sama ją podzielam.

Na korytarzu roi się od ludzi. Wymijam kolejne grupki, beztrosko rozmawiające o jakichś imprezach i zbliżających się meczach, po czym wybiegam z budynku i kieruję się w stronę biblioteki. Do kolejnych zajęć mam godzinę, którą zamierzam wykorzystać w czytelni. Często to właśnie tutaj przychodzę, gdy mam trochę wolnego. Po prostu lubię przebywać wśród książek.

Torba z laptopem ciąży mi na ramieniu, kiedy mrużąc oczy od słońca, idę alejką prowadzącą do budynku. W połowie drogi słyszę sygnał mojej komórki. Gdy ją wyciągam, orientuję się, że dzwoni mama.

— Cześć, kochanie! — wita się ze mną jak zawsze radośnie. — Jak ci mijają pierwsze dni na uczelni?

Mimo że Yarrow nie jest moim ulubionym miejscem na ziemi, i tak wolę przebywać tutaj niż w domu. Mama doskonale o tym wie, ale nigdy wprost o tym nie rozmawiamy.

— Dobrze — odpowiadam lakonicznie, wznawiając wędrówkę. — A co u was?

— Nic nowego — mówi, jednak wyczuwam w jej głosie wahanie. — Gdzie w końcu mieszkasz, w akademiku? Dużo biegasz między zajęciami a pracą?

Nie wiem, o co jej chodzi.

— Znalazłam pokój poza kampusem — wyjaśniam. Trochę czuję wyrzuty sumienia, że nie wspomniałam o tym wcześniej. Powinnam była zadzwonić do rodziców, kiedy tylko moja sytuacja się unormowała, ale miałam za dużo na głowie i po prostu o tym zapomniałam. — Mieszkam w domu z dwoma innymi dziewczynami w moim wieku. Czemu pytasz?

— Och, to nic takiego — zapewnia szybko mama, ale jej nie wierzę. — Czyli pewnie jesteś zalatana? Z zajęciami i pracą w kawiarni?

— Daję radę. — To prawie nie jest kłamstwo. Prawda? — Mamo, co się dzieje? Chcesz o czymś pogadać?

W słuchawce przez chwilę panuje cisza. Dochodzę do budynku biblioteki i przysiadam na schodach przed nim, ostrożnie kładąc na ziemi torbę z laptopem. Nie zwracam uwagi na mijających mnie studentów, właściwie na nic nie zwracam uwagi — poza mamą, bo wyczuwam, że coś jest nie tak.

— Nie chcę cię tym obarczać, kochanie — odzywa się w końcu. — Powinnaś zająć się studiami i nauką…

— Mamo — przerywam jej stanowczo — jestem dorosła i pomogę, jeśli tylko będę mogła. Co się dzieje?

— Przyszły kolejne rachunki za szpital — wyznaje w końcu. — Żeby je opłacić, musimy sprzedać samochód, a wtedy tata nie będzie miał czym jeździć do pracy. Pomyślałam, że jeśli nie korzystasz na co dzień ze swojego auta, mógłby je chwilowo od ciebie pożyczyć. Tylko dopóki nie uzbieralibyśmy na coś innego. Ale jeśli mieszkasz poza kampusem, to nie wchodzi w grę, będziesz miała za daleko…

— Mogę oddać wam samochód — zapewniam ją szybko. — To naprawdę żaden problem. Mieszkam blisko kampusu, więc nie będę musiała daleko chodzić.

Mama waha się przez chwilę.

— Nie chcę, żebyś wracała po ciemku pieszo…

— Nie będę — kłamię. — Moje zmiany w kawiarni nie kończą się tak późno, zajęcia też nie. Gdyby jednak coś takiego się zdarzyło, mam fajne współlokatorki, które na pewno mi pomogą.

Nawet nie mam pojęcia, czy Arizona albo Becca mają samochód. Nie o to jednak w tej chwili chodzi. Jeśli mogę pomóc rodzicom, zamierzam to zrobić, choćbym miała po nocy wracać na piechotę przez całe miasto. To przeze mnie mama podupadła na zdrowiu i przeze mnie wylądowała w szpitalu, za co rodzice do tej pory płacą rachunki. Nie zamierzam zostawić ich na lodzie tylko dlatego, że wyjechałam z rodzinnego miasta.

Wiem jednak, że gdybym powiedziała jej prawdę, w życiu nie zgodziłaby się, żeby tata zabrał mój samochód. Pewnych rzeczy po prostu nie muszę im mówić. Na przykład tego, jak późno kończę zmiany w kawiarni albo ile idzie się z uczelni do mojego nowego lokum. Owszem, jest tam blisko, ale samochodem, pieszo to nadal ponad półgodzinny spacer.

Ale to nic. Dam radę.

— Jesteś pewna? — Po głosie mamy słyszę, jak niechętnie rozważa tę opcję. — Poradzimy sobie i bez tego…

Ciekawe jak. Tata codziennie dojeżdża do pracy czterdzieści minut w jedną stronę.

— To naprawdę żaden problem — przekonuję ją. — Serio, mamo. Możecie wziąć samochód. Nie będzie mi aż tak potrzebny. Poczekajcie tylko, aż wypakuję z niego resztę rzeczy. Może tata mógłby podjechać po niego w weekend?

— Pewnie. — Mama milknie na chwilę, a ja oddycham z ulgą. Kupiła to. — Czyli mówisz, że zaprzyjaźniłaś się ze współlokatorkami?

Prawdę mówiąc, prawie z nimi nie rozmawiałam, odkąd się do nich wprowadziłam. Mama jednak nie musi o tym wiedzieć. Przez cały mój pierwszy rok zadręczała się tym, że nie mam w Yarrow przyjaciół.

— Tak, są bardzo fajne — odpowiadam, próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu. — Spędzamy razem dużo czasu i w ogóle.

Jestem beznadziejna. Nie umiem nawet porządnie skłamać na temat tego, co razem robimy, bo nie wyobrażam sobie, co mogłabym robić z takimi dziewczynami jak Arizona i Becca.

— To świetnie. — Mama jednak zdaje się mi wierzyć, bo jest wyraźnie zadowolona. — Zastanawiasz się też nad tym, o czym mówiłam ci w wakacje? Mogłabyś dołączyć do jakiegoś klubu, zacząć robić coś poza zajęciami. W ten sposób możesz poznać nowych ludzi. Takich, którzy podzielają twoje pasje. Otworzyć się chociaż trochę na nowe znajomości.

Mówi to z takim entuzjazmem, że nie mam serca jej tłumaczyć, jak bardzo nie chcę tego robić. To byłoby nie w porządku.

— Pewnie. — Myślę nad tym intensywnie, aż w końcu przypominam sobie, co mogę jej dać. — Właściwie to dołączyłam do klubu książki. W przyszłym tygodniu mamy pierwsze spotkanie, więc… pewnie faktycznie poznam tam ludzi, którzy podzielają moje pasje.

Krzywię się. Naprawdę nie lubię okłamywać moich rodziców. Zawsze byłam dobrą córką. Przekonałam się już jednak, jak może się skończyć mówienie całej prawdy, i nie chcę tego powtarzać. Ostatnio mama skończyła w szpitalu. Nie zamierzam znowu do tego doprowadzić, wolę już ją okłamywać, że moje życie zmierza w dokładnie takim kierunku, jaki sobie wymyśliła.

— Córeczko, to świetnie! — Sądząc po tym, jak się ucieszyła, dobrze, że to powiedziałam. — Będę trzymać za ciebie kciuki. Musisz mi koniecznie opowiedzieć w przyszłym tygodniu, jak poszło!

Cudownie. Więcej kłamstw. Ale tak to jest, jak się zaczyna w nie brnąć.

— Jasne. — Coś wymyślę. Rozważam właściwie wszystkie opcje poza pójściem na to spotkanie. — Wiesz co, za chwilę zaczynam zajęcia, więc nie mogę długo rozmawiać…

— Och, no tak, oczywiście — mityguje się. — Przepraszam, nie pomyślałam, że ci przeszkadzam. Zadzwonię za parę dni, żeby umówić cię na weekend z tatą, dobrze? Udanego tygodnia.

— Dzięki. Tobie też — odpowiadam, po czym lekko się uśmiecham. — Kocham cię, mamo.

— Ja ciebie też, córeczko.

Kiedy w końcu się rozłączam, z ciężkim sercem chowam telefon do torby i jeszcze przez chwilę się nie ruszam. Głupio mi. Naprawdę źle się czuję z tym, że okłamuję mamę i wciskam jej głodne kawałki o tym, jak to świetnie sobie radzę na uczelni i zawieram nowe znajomości. Nie widzę jednak innej opcji. Nie chcę, żeby wiedziała, jak trudno będzie mi wrócić bez samochodu do domu po pracy w kawiarni i jak bardzo czuję się tutaj samotna. Wtedy zaczęłaby się martwić, a to nie byłoby dla niej dobre. Już raz przeżyła zawał właśnie przez to, że się o mnie martwiła.

Ale wszystko będzie dobrze. Jakoś sobie poradzę.

Jak zawsze.

Rozdział 4.

River

Kiedy po zajęciach wracam do domu, moje współlokatorki siedzą w salonie i żywiołowo o czymś dyskutują.

Nie są same — między ich głosami przebija się przynajmniej jeden męski. Wszystkie milkną, kiedy trzaskam drzwiami. Mam nadzieję, że nie przerwałam im jakiejś ważnej narady.

Byłoby głupio pójść na górę, nie przywitawszy się wcześniej; poza tym mam kilka rzeczy, które chciałabym najpierw schować do lodówki. Zostawiam więc w korytarzu moją torbę z laptopem i ruszam do salonu z zakupami w rękach. Zaglądam do środka i zmuszam się do uśmiechu.

— Cześć — mówię do nikogo konkretnego.

Becca jak zwykle siedzi w fotelu, z nogami przewieszonymi przez oparcie. Na brzuchu trzyma laptopa, na którym coś klika, ale kiedy mnie słyszy, odwraca się i macha ręką. Arizona ulokowała się w poprzek sofy, ułożywszy nogi na kolanach jakiegoś faceta, który siedzi obok niej. Gładzi ją po łydkach, a ramię trzyma na oparciu kanapy za jej plecami. Gość jest całkiem przystojny, ma rozczochrane blond włosy i zawadiacki uśmiech, a do tego tak długie nogi, że jego tożsamość nie stanowi dla mnie zagadki. To z pewnością ten kapitan drużyny koszykówki, chłopak mojej współlokatorki.

— Cześć, River — odzywa się Arizona. — Poznajcie się, to jest Sean, mój chłopak. Sean, to właśnie nasza nowa współlokatorka.

Nie mam innego wyjścia, jak tylko wejść głębiej do salonu i podać mu rękę. Sean uśmiecha się do mnie uprzejmie.

— Więc ty też uciekłaś z akademika, co?

— Tak wyszło. — Wzruszam ramionami. — Miło cię poznać. Dajcie mi chwilkę, wrzucę tylko zakupy do lodówki.

Uciekam do kuchni, zanim któreś z nich zdąży coś dodać. Telewizor w salonie gra na całego, leci w nim chyba jakiś mecz. Nie mam nawet pewności co do dyscypliny, tak bardzo jestem tym zainteresowana.

W lodówce jest sporo miejsca, najwyraźniej moje współlokatorki niezbyt często gotują. Upycham tam wszystkie rzeczy, po czym wracam do salonu. Arizona przesuwa się na sofie i przykleja do swojego chłopaka, robiąc mi miejsce koło siebie. Mam na końcu języka wymówkę o podręcznikach, które czekają na mnie w moim pokoju, ale ona mnie uprzedza:

— Usiądź z nami, poznajmy się trochę lepiej — prosi. — Sean, wyłączysz telewizor?

Jej chłopak przewraca oczami i wzdycha, ale posłusznie wyłącza mecz, w który był wgapiony. Niechętnie zajmuję miejsce wskazane mi przez Arizonę.

Becca z trzaskiem zamyka laptopa i siada prosto na fotelu. Wow. Chyba pierwszy raz.

— Chodź z nami na imprezę w sobotę — wypala.

Robię dziwną minę, bo nie bardzo wiem, jak grzecznie odmówić.

— Mam pracę — przypominam sobie. — Późną zmianę w kawiarni…

— Na pewno uda ci się z kimś zamienić — przerywa mi Becca. — Ciągle tylko siedzisz w swoim pokoju i się uczysz albo pracujesz. Czy ty masz w ogóle jakichś znajomych, River?

— Nie tak subtelnie, Beck — wtrąca z przekąsem Arizona.

Becca wzrusza ramionami.

— Przepraszam, to się nazywa twarda miłość — prycha. — Słuchaj, nie możesz ciągle siedzieć w pokoju i gapić się w podręczniki. Rozumiem, że walczysz o stypendium, ale nie uwierzę, że zamierzasz spędzić na nauce sobotni wieczór. Chodź z nami. Rozerwiesz się trochę, może poznasz kogoś nowego. Będziemy cię pilnować i zajmiemy się tobą, gdybyś czuła się niekomfortowo. Obiecuję.

Już czuję się niekomfortowo.

— Imprezy to naprawdę nie jest moja ulubiona rozrywka — wykręcam się.

— A byłaś kiedyś na jakiejś? — pyta kwaśno Becca.

Byłam. I właśnie dlatego nie chcę tego powtarzać.

Z jednym jednak się zgadzam. W sobotni wieczór będę siedzieć w pokoju i gapić się w ścianę. A chociaż wyjście na imprezę może nie jest najlepszą alternatywą — zwłaszcza z dziewczynami, których prawie nie znam — powinnam wreszcie wziąć się w garść i zacząć normalnie żyć. Przecież sobie poradzę.

Nawet jeśli na myśl o wyjściu gdziekolwiek moje ciało dziwnie drętwieje.

— To impreza w domu bractwa — dopowiada Arizona. — Znamy tam wszystkich, a kilka moich koleżanek ma tam pokoje. Jeśli będziesz chciała odpocząć, będziesz mogła pójść do któregoś z nich. Zobaczysz, będzie fajnie.

Jasne. Już to widzę. Dwie dobrze bawiące się, popularne dziewczyny i ja, stojąca pod ścianą.

Domyślam się, że moje współlokatorki mają dobre zamiary. Zobaczyły, że praktycznie nie mam życia, i chcą mi pomóc w taki sposób, jaki znają. To miłe z ich strony, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby zrozumiały, że nie każdy introwertyk potrzebuje kopa, żeby wyjść do ludzi. Niektórzy po prostu lubią siebie takimi, jakimi są.

Wtedy jednak przypominam sobie rozmowę z mamą. Jeśli pójdę na tę imprezę, będę miała o czym jej opowiedzieć. Tym razem naprawdę, bez ściemniania i kłamstw. Czy to nie jest warte tego, by odrobinę się poświęcić?

Z całą pewnością tak.

— No dobra — decyduję. — Mogę pójść z wami.

Dziewczyny wymieniają szerokie uśmiechy. Arizona odkleja się od swojego faceta, który milczy przez całą naszą wymianę zdań, i obejmuje moją szyję ramieniem. Sztywnieję na ten niespodziewany dotyk, ale ona jedynie daje mi buziaka w policzek i zaraz się odsuwa.

— Super — komentuje. — Będziemy się świetnie bawić. A teraz może chcesz zagrać z nami w scrabble?

To chyba nagroda dla mnie, że jestem taka dzielna.

Podczas tej gry można się sporo dowiedzieć o ludziach. Na przykład natychmiast zauważam, że Becca, choć gra pustą blondynkę, której w głowie tylko faceci, ma naprawdę szeroki zakres słownictwa i zawsze potrafi nas zakosić jakimiś dodatkowymi premiami za słowa. To właściwie fascynujące — obserwować, jak gra. Sama jestem w tym dobra, w końcu od lat piszę fanfiki i mój zasób słów jest całkowicie wystarczający, by wygrywać w domu z rodzicami, ale nie kombinuję tak jak ona. Oczywiście ogrywa całą naszą trójkę.

Arizona z kolei wydaje się zupełnie niezainteresowana grą, chociaż sama ją zaproponowała. W trakcie przegląda coś na telefonie, rozmawia ze swoim chłopakiem, a poza tym pomaga mu układać słowa, bo on wyraźnie ma z tym problem. W pewnej chwili odczytuje jakąś wiadomość i się krzywi.

— Jak to dobrze, że mamy tę imprezę w sobotę — mówi. — Przynajmniej nie muszę kłamać ojcu, dlaczego nie mogę przyjechać na weekend do domu.

Becca wzdycha, układając słowo, dzięki któremu pozbywa się prawie wszystkich płytek poza jedną. Jak ona to robi?!

— Czego znowu chce? — pyta. — Masz się pojawić na jakiejś imprezie charytatywnej?

— A jakże. — Arizona śmieje się, po czym spogląda na mnie. — Ciesz się, że nie poznałaś jeszcze mojego ojca. To najcudowniejszy człowiek na świecie. Ma taką piękną rodzinę, młodą żonę, małe dziecko i córkę, która będzie studiować prawo. Posiadają wspaniały dom i są świetnie sytuowani. Idealna rodzinka.

Słyszę w jej głosie sarkazm, który podpowiada mi, że coś w tym obrazku jest nie tak. Prawdopodobnie to, że jest właśnie tylko tym — obrazkiem.

— Nie dogadujesz się z ojcem? — Odważam się zapytać.

— W ogóle. — Arizona wzrusza ramionami i zaczyna wściekle pisać coś na telefonie. — On uważa, że jestem ładnym dodatkiem do jego kolekcji mówiącej: „Patrzcie, jak zajebiście poradziłem sobie w życiu!” i oczekuje, że będę na każde jego skinienie, chociaż nawet nie dostaję od niego nie wiadomo jakiej kasy. Za dom płacą głównie rodzice Beck, a studia w większości pokrywa stypendium naukowe. A nawet gdyby to on za wszystko płacił, to nie oznacza, że kupuje sobie w ten sposób niewolnika.

Jest mi przykro z powodu niechęci i złości, które słyszę w jej głosie. Zawsze miałam świetne relacje z moimi rodzicami i to według mnie okropne, że inni mogą nie mieć w swoich oparcia. Gdyby nie moi rodzice, nie mam pojęcia, jak skończyłabym trzy lata temu.

Przerywamy na chwilę grę, bo Arizona wdaje się we wściekłą dyskusję esemesową z ojcem, a akurat jest jej tura. Po chwili telefon zaczyna dzwonić.

— Kurwa — komentuje moja współlokatorka. — Teraz chce mi nawrzucać osobiście. Poczekajcie chwilkę.

Podnosi się od stołu i wychodzi z salonu, równocześnie odbierając telefon. Wymieniam z Beccą zatroskane spojrzenia.

— Wszystko będzie z nią dobrze?

— Ari przyzwyczaiła się do wojen z ojcem. — Becca rozkłada bezradnie ręce. — Jeśli ją to boli, nic po sobie nie pokazuje. Pewnie tego też nauczyła się od niego. Jeśli coś jest nie w porządku, uśmiechaj się i udawaj, że jest.

Porąbane.

— Wszystko z nią w porządku — zapewnia stanowczo Sean, po czym posyła mi wesoły uśmiech. — A jak u ciebie, River?

Nie wiem, o co mu chodzi, więc wybieram bezpieczną odpowiedź:

— Ja uwielbiam moich rodziców — wyznaję. — Zawsze byli dla mnie wsparciem. Świetnie się rozumiemy.

Właśnie dlatego teraz, kiedy mają kłopoty finansowe, to ja chcę wspierać ich, jeśli tylko mogę.

— Zazdroszczę. — Becca opiera brodę na dłoni i wzdycha. — Moi chyba już całkiem zapomnieli, że mają dziecko, któremu przydałoby się coś poza pieniędzmi.

Brzmi naprawdę słabo. Nagle robi mi się żal ich obu.

Po chwili do salonu wraca wyraźnie wkurzona Arizona. Z impetem siada przy stole i rzuca komórkę na blat.

— Udało ci się wymiksować? — pyta Becca.

— Tak, ale mam przyjechać do niego w kolejny weekend. — Arizona przewraca oczami. — Bo przecież moja przyrodnia siostra tak szybko rośnie i muszę ją zobaczyć, zanim przestanę ją poznawać. Poza tym trzeba się nami pochwalić przed znajomymi, więc pewnie już szykuje jakiś dziki spęd. Nienawidzę tego.

To naprawdę smutne, że z naszej trójki tylko ja wydaję się zżyta z mamą i tatą. Jest mi naprawdę przykro z powodu dziewczyn. Wiem, jak dużo daje kontakt ze wspierającymi rodzicami.

Wracamy do gry, jednak wkrótce potem kończymy, bo żadne z nas zdaje się już nie myśleć o rozgrywce. Oczywiście poza Beccą, która rozbija nas w pył. Wkrótce Arizona przenosi się z Seanem do jej pokoju, a my we dwie sprzątamy scrabble.

— Mamy chyba razem jakieś zajęcia — zauważa Becca.

Robię zaskoczoną minę.

— Serio? Nie wiedziałam.

— Creative writing — wyjaśnia. — Prowadzi je ta stara smoczyca, profesor Ravenwood.

Kiwam głową, bo to całkiem możliwe. Wiecznie się stresuję na tym przedmiocie i przez to nie zwracam uwagi na otoczenie. Mimo że sporo piszę, te zajęcia są… inne. Bardziej na poważnie. Nie wydaje mi się, żebym się na nie nadawała, dlatego ciągle jestem w nerwach. Mam chyba syndrom oszustki i czekam, aż starsza, surowa pani profesor w końcu zauważy, że tam nie pasuję.

Marszczę brwi.

— A ty nie studiujesz…

— Mój główny przedmiot to komunikacja i dziennikarstwo — wchodzi mi w słowo. — Mamy też trochę zajęć z pisania. Możesz siedzieć obok mnie, oczywiście jeśli chcesz.

Uśmiecham się do niej. Dobrze będzie widzieć przynajmniej jedną znajomą twarz na innych zajęciach, a nie tylko tych z literatury.

— Pewnie!

— W sobotę nie masz żadnej zmiany w kawiarni, prawda? — dopytuje, a ja kręcę głową, bo udało mi się zamienić. — To dobrze. Będzie trzeba nad tobą popracować przed imprezą.

Robię podejrzliwą minę.

— Popracować?

— Nic się nie martw, zostawimy twój styl, jedynie go trochę… podrasujemy — obiecuje. — Może wybierzemy się na jakieś zakupy? Zobaczymy, ile czasu będzie miała Ari. Odkąd chodzi z Seanem, wiecznie jej go dla mnie brakuje. Mam nadzieję, że chociaż w sobotę się ogarnie.

Mam ochotę protestować i zapewniać, że nie muszą robić ze mną absolutnie niczego przed tą imprezą, ale ostatecznie się nie odzywam. Nie chcę zrazić do siebie tych dziewczyn. To jedne z niewielu, które chcą ze mną gadać. Albo z którymi ja chcę gadać. Nie jestem pewna, ale efekt jest ten sam.

Z zaskoczeniem stwierdzam, że zaczynam lubić Arizonę i Beccę.

Rozdział 5.

River

Sobota nadchodzi zdecydowanie zbyt szybko.

Nie zdążam nawet psychicznie przygotować się do myśli, że mam pójść na imprezę. Zajęta studiami, nauką, pracą i poznawaniem się z moimi nowymi współlokatorkami, zupełnie zapominam o panice z jej powodu i przez to jestem kompletnie niegotowa. Kiedy więc w sobotę rano moje współlokatorki ordynują zakupy, a potem przygotowania w pokoju Bekki, który jest największy z naszych trzech, wpadam w chwilowy stan katatonii.

Szybko się opanowuję i udaje mi się prawie nie skrzywić, kiedy Arizona oświadcza, że jedziemy do jedynej w okolicy galerii handlowej. Moje konto bankowe świeci pustkami. Nie czuję się dobrze z wydawaniem pieniędzy na ciuchy — zwłaszcza teraz, gdy rodzicom spadają na głowę kolejne rachunki za szpital, a ja muszę oddać im samochód — mimo to bez protestu daję się wsadzić do auta i zawieźć w odpowiednie miejsce.

Potem gram moją rolę życia, gdy neguję wszystko, co podrzucają mi dziewczyny. Próbują znaleźć mi ciuchy, które będą równocześnie pasowały i do mnie, i do imprezy, na którą idziemy, ale choć nie jest to łatwe zadanie, nie zgadzam się na żadną z propozycji. Becca pierwsza ogarnia, dlaczego to robię. Ta dziewczyna jest naprawdę bystra.

— Jeśli chodzi o pieniądze, mam złotą kartę mojego ojca — oświadcza takim tonem, jakby to było oczywiste. — Możemy nią zapłacić za wszystko.

— Nie, zwariowałaś? — protestuję natychmiast. — Nie chcę, żebyś ty albo twój ojciec płacili za moje rzeczy!

Dziewczyny wymieniają spojrzenia. Stoimy właśnie przed przymierzalniami w jednym ze sklepów, ale kiedy one w jakiś sposób porozumiewają się bez słów, odkładają wszystkie ciuchy na wieszaki i wyciągają mnie na zewnątrz.

— Ale na burgera cię stać, nie? — komentuje Arizona, w jej głosie jednak nie ma ani odrobiny złośliwości. — Zjemy coś, a potem wrócimy do domu i wybierzemy ci coś do ubrania z naszej garderoby. Na pewno coś znajdziemy, zwłaszcza u Bekki, ona ma chyba wszystkie ciuchy, jakie wymyśliła ludzkość.

Becca oburza się na te słowa.

— Co pół roku robię przegląd szafy i oddaję to, w czym nie chodzę — oświadcza dumnie.

Arizona parska śmiechem.

— Jasne, ostatnio oddałaś ze dwie bluzki. Rzeczywiście bardzo się poświęciłaś.

— Bo w reszcie chodzę!

Nadal się przekomarzają, gdy trafiamy do jakiejś knajpy serwującej burgery, i potem, gdy wracamy do domu. Czuję odrobinę ulgi, że udało mi się nie wydać niepotrzebnie pieniędzy, ale też jest mi trochę głupio, że moje współlokatorki domyśliły się, dlaczego tak wybrzydzałam. Postanawiam jednak uznać, że lubię je jeszcze bardziej, ponieważ w ogóle nie robiły mi z tego powodu wyrzutów.

Po południu zamykamy się w sypialni Bekki i przygotowujemy do imprezy. W ruch idzie prostownica, a potem także lokówka, chociaż chyba nie zrozumiałam, po co prostować włosy, jeśli chce się je później zakręcić. Z pomocą sprzętu Becca ujarzmia jednak moje pukle, które wreszcie zaczynają wyglądać jak ułożone w fryzurę. Potem obie współlokatorki nurkują do swoich szaf i szukają dla mnie jakichś sensownych ciuchów.

Przymierzam kilka rzeczy, ale żadna nie leży na mnie idealnie — Arizona nosi ubrania o rozmiar większe od moich, a Becca jest wyższa o dobre pół głowy, przez co w większości ich ciuchów czuję się jak młodsza albo starsza siostra. W końcu jednak Arizona znajduje całkiem przyzwoitą bluzkę, która na niej jest opięta, a na mnie przyjemnie luźna — czarną, ze świecącą nitką, lejącym dekoltem i krótkimi rękawami — a Becca dobiera do tego czarne, skórzane spodnie, które sięgają jej do połowy łydki, a mnie do kostki. Są nieco zbyt obcisłe, ale bluzka od Arizony jest na tyle długa, że zasłania mi brzuch i tyłek, więc postanawiam się tym nie przejmować.

Becca pomaga mi także z makijażem i wkrótce jestem już gotowa. Dziewczyny szybko same się ogarniają, a ja w tym czasie przyglądam się sobie w lustrze z niedowierzaniem. Nie wyglądam źle ani sztucznie. I wcale nie tak, jakbym to nie była ja. Przeciwnie. Moje współlokatorki mają świetny zmysł, jeśli chodzi o dobór ciuchów i makijażu, bo pomimo że nie stroiłam się w ten sposób od trzech lat, nadal czuję się sobą.

Na myśl o tym, co zdarzyło się trzy lata temu, czuję zimne liźnięcie paniki na karku, ale szybko upycham wspomnienia z powrotem na dno umysłu i wracam do rzeczywistości. Nie myśl o tym. Teraz jesteś mądrzejsza i nic złego się nie stanie. Poza tym nie jesteś sama, masz współlokatorki, które się o ciebie zatroszczą.

Ponieważ jednak wolę polegać na sobie niż na pomocy moich nowych koleżanek, proponuję, żebyśmy pojechały moim samochodem, a potem ruszamy w stronę kampusu. Becca wyraża zatroskanie moją trzeźwością.

— Możemy z powrotem zamówić taksówkę, żebyś mogła się napić — proponuje, kiedy zerkam w GPS, żeby trafić pod właściwy adres. Nigdy nie byłam w domu bractwa. — Wrócimy po twój samochód jutro…

— Nie, naprawdę, nie trzeba — zapewniam ją. — Planuję się jutro uczyć, więc i tak nie zamierzałam dużo pić.

W ogóle nie zamierzałam pić. I nie przez to, że mam się jutro uczyć. Robię się coraz lepsza w moich kłamstwach.

W domu bractwa impreza trwa już na całego. Na ulicy wzdłuż chodnika stoi sporo samochodów, muszę się więc natrudzić, żeby znaleźć wolne miejsce parkingowe. Kiedy wysiadamy, mimo sporej odległości słyszę dudniącą z domu muzykę. Ciekawe, co na to sąsiedzi.

Sięgam do schowka i wyjmuję stamtąd butelkę wody. Arizona robi wielkie oczy.

— Serio, River? Jestem pewna, że w domu znajdzie się dla ciebie coś bezalkoholowego!

Wzruszam ramionami. Pewnie tak, ale nie zamierzam ryzykować.

— Akurat miałam w samochodzie butelkę, więc po co opijać kogoś z jego zapasów?

Dziewczyny patrzą na mnie tak, jakbym miała nierówno pod sufitem — zapewne dlatego, że wypiciem kranówki nie okradłabym nikogo z zapasów — ale udaję, że tego nie zauważam, i pierwsza ruszam w stronę domu bractwa. Chcąc nie chcąc, moje współlokatorki idą za mną.

W środku jest głośno i tłoczno. Muzyka wali na cały regulator, a jacyś stojący w otwartej kuchni ludzie próbują ją przekrzyczeć, przez co drą się na całe gardła. Ledwie przekraczam próg, wracają wspomnienia ostatniej imprezy, na jakiej byłam, i panika znowu chwyta mnie w swoje szpony.

— Wszystko w porządku, River?! — Arizona nachyla się, by wywrzeszczeć mi to pytanie do ucha. — Chodź, tam jest trochę spokojniej!

Daję się pociągnąć do kuchni, bezwolna niczym lalka, bo panika nadal trzyma mnie mocno. Serce wali mi jak szalone i czuję, że pocą mi się dłonie. Kurczowo ściskam w nich butelkę z wodą, próbując się uspokoić.

To tylko impreza, Hansen, powtarzam sobie. To tylko studenci. Nikt tutaj nie chce cię skrzywdzić.

Kilku facetów rozmawia o czymś przy stole zastawionym piwem i innymi alkoholami. Tak bardzo szumi mi w uszach, że nie słyszę nawet o czym, ale zauważam, że Arizona rzuca się na szyję jednemu z nich, przez co domyślam się, że to koszykarze. Wszyscy są wysocy i raczej szczupli, więc to by się zgadzało. Becca ciągnie mnie do stołu, a potem Ari chyba przedstawia mnie zgromadzonym. Idiotycznie macham do nich ręką i zmuszam się do uśmiechu.

Właśnie wtedy wracają dźwięki zewnętrznego świata i słyszę, jak dziewczyny przedstawiają mi kumpli Seana z drużyny. Sam Sean od niechcenia obejmuje Arizonę w talii i przygląda mi się leniwie. Ciekawe, czy wyglądam na tak wystraszoną, jak się czuję.

— Zatańczymy, mała? — pyta Ari, po czym cmoka ją w policzek, ale ta, zamiast się zgodzić, spogląda na mnie.

— Poradzicie sobie z Beccą?

Przewracam oczami.

— Poradzimy sobie, mamo.

Arizona chichocze, po czym ciągnie Seana na zaimprowizowany w salonie parkiet. Zostaję sama z Beccą i kilkoma obcymi facetami.

Becca chyba ich zna, bo natychmiast wdaje się w rozmowę, próbując wciągnąć do niej również mnie. Robi to w taki sposób, że od razu się orientuję, którego z kumpli Seana próbuje ze mną spiknąć. Posyłam jej mordercze spojrzenia, z których zupełnie nic sobie nie robi. Chyba muszę popracować nad moimi morderczymi spojrzeniami.

Potem w kuchni pojawiają się koleżanki Bekki, cheerleaderki. Poznaję kolejne osoby i przestaję już nawet udawać, że zapamiętuję jakiekolwiek imiona. Karuzela nowych twarzy się nie zatrzymuje.

Z czasem udaje mi się rozluźnić i wdać się w pogawędkę z kilkoma osobami — rozmawiamy głównie o uczelni — a potem wtrąca się ten chłopak, którego próbowała podsunąć mi Becca, Matt, i zagaduje mnie o koszykówkę. Z rozbrajającym uśmiechem wyznaję mu, że nie mam o niej pojęcia.

— No wiesz! — oburza się na te słowa. — Powinnaś przyjść kiedyś na mecz. Zobaczysz, będzie super! A ja mogę ci wyjaśnić wszystkie zasady. Bardzo szybko załapiesz.

Obejmuje mnie od niechcenia ramieniem, przez co spinam się nieznacznie, ale próbuję ukryć tę reakcję. Matt wydaje się w porządku — jest wesoły, uśmiech nie schodzi mu z ust, w dodatku wysoki, szczupły, jasnowłosy i ładniutki. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, dla którego jego dotyk miałby mi się nie podobać. A jednak nie czuję się do końca komfortowo, co szybko zauważa Becca.

Sięga po mnie i szarpie w swoją stronę, po czym zawiesza się ramionami na mojej szyi.

— Idziesz ze mną tańczyć — oznajmia, po czym żartobliwie grozi palcem Mattowi. — A ty uważaj sobie. Ledwo co ją poznałeś, a już z łapami do niej?

Ciągnie mnie w stronę salonu, chociaż za nami Matt krzyczy jakieś przeprosiny. Becca przybliża się, żebym słyszała jej głos przez coraz głośniejszą muzykę.

— Matt jest w porządku, River — zapewnia. — Wystarczy, że powiesz mu, żeby trzymał łapy przy sobie, a zrobi to i nie będzie miał pretensji. A nawet gdyby miał, oznaczałoby to, że jednak jest palantem i nie warto tracić na niego czasu. Tak?

Przytakuję ze śmiechem.

— Tak, jasne.

— No. A teraz tańczymy! — krzyczy, po czym popycha mnie na parkiet.

Sporo w ciągu tego wieczoru wychodzenia z mojej strefy komfortu, ale, o dziwo, nie czuję się na tej imprezie źle. Dziewczyny rzeczywiście mnie pilnują i o mnie dbają, tak jak obiecały, a wszyscy dookoła są raczej życzliwi. Becca zabiera mi butelkę z wodą i chowa ją w kącie, gdzie nikt jej nie znajdzie, a ja próbuję dopasować się do rytmu granej piosenki, w czym nie mam dużego doświadczenia. Wychodzi mi to jednak łatwiej niż kontakty z ludźmi.

Dla Bekki przegadanie kogoś takiego jak Matt to prawdopodobnie bułka z masłem. Dla mnie niekoniecznie i nic na to nie poradzę. Łatwo jej powiedzieć: „Postaw się”, ale ja nigdy tego nie robiłam. Zawsze wolałam być niewidzialna i w ten sposób przemykać między tymi, którzy potencjalnie mogliby się mną zainteresować.

Teraz jednak jest inaczej, a towarzystwo Arizony i Bekki sprawia, że stanowczo nie jestem niewidzialna. Staram się więc dopasować do sytuacji, jak tylko mogę — tańczę z Beccą, aż stopniowo znowu się rozluźniam i staję coraz bardziej pewna siebie. Skaczemy razem do kolejnej piosenki, wykrzykując jej słowa, chociaż żadna z nas nie potrafi śpiewać, a wokół wtórują nam ludzie. Czuję się naprawdę dobrze…

Przynajmniej do pewnego momentu.

Becca na moment skupia się na facecie, który właśnie do niej podchodzi i bez słowa bierze ją w objęcia, więc zostaję sama. Właśnie wtedy mój wzrok napotyka uważne spojrzenie chłopaka gapiącego się na mnie z drugiej strony pokoju. Poznaję go i zamieram.

Pamiętam go. To on chwycił mnie za rękę w kawiarni, gdy pracowałam, a jego kumple żartowali, zamiast złożyć zamówienie. I wygląda dokładnie tak oszałamiająco, jak go zapamiętałam.

To naprawdę przystojny facet. O rozwichrzonych, zawadiacko opadających mu na jedno oko, ciemnych włosach i stalowoszarych oczach, które patrzą na mnie tak uważnie, że niewiele brakuje, żebym stanęła w płomieniach. Jest wysoki i barczysty, naprawdę dobrze zbudowany, ubrany w dżinsy i sportową kurtkę. Ma ostre, zdecydowane rysy twarzy, a jego pełne usta rozciągają się w pięknym leniwym uśmiechu, gdy nasze spojrzenia się spotykają. Niespiesznie bada mnie całą wzrokiem, po czym podnosi brew, jakby dziwił go mój widok. Od razu wiem, że mnie rozpoznał. W kawiarni wyglądałam jednak zupełnie inaczej — w workowatych ciuchach, z włosami związanymi w kitkę i bez makijażu prezentowałam się dużo gorzej niż teraz. Wprawdzie on już wtedy zwrócił na mnie uwagę, ale raczej dlatego, że bawił się z kumplami. Nic więcej.

A teraz? Teraz wydaje się naprawdę zainteresowany. Jestem jednak przekonana, że szybko zmieni zdanie. Wygląda na faceta, który zadowala się łatwą zdobyczą, i na pewno zapomni o mnie, kiedy tylko straci mnie z oczu.

Zamierzam się upewnić, że tak się stanie.

Podchodzę do bawiącej się w najlepsze Bekki i krzyczę jej do ucha, że idę do toalety. Następnie znajduję moją butelkę z wodą i uciekam z salonu do dużo chłodniejszego korytarza.

Tam również znajduje się sporo imprezowiczów; okupują głównie schody i opierają się o ściany, rozmawiając i utrudniając przejście. Jakaś para się całuje, niedaleko widzę też Amy z jej znajomymi, więc macham jej na przywitanie. Pytam o drogę do toalety, a ktoś wskazuje mi schody prowadzące na piętro.

No dobra. Niech będzie.

Pozwiedzamy trochę dom bractwa.