Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
18+
Uśmiech przeznaczenia
#1 Odnaleźć szczęście
#2 Ocalić miłość
“Zaczęłam ponownie wierzyć w przeznaczenie, ale nie potrafiłam zmusić serca do zaufania miłości, o której tak wiele pisałam.
Miłość istnieje tylko w książkach, a ja nie jestem bohaterką romantycznej przygody z happy endem.
Nie… Ja tworzę takie historie.
I nie każda ma szczęśliwe zakończenie.”
Tessa Ross – pisarka, która buja w obłokach i odznacza się niepoprawnym romantyzmem.
Gaja Nowacka – ambitna i utalentowana pani architekt, która twardo stąpa po ziemi.
Co łączy te dwie postacie? Okazuje się, że to jedna i ta sama osoba.
Wycofana i stroniąca od głębszych uczuć Gaja przypadkowo spotyka czarującego biznesmena. Oleg jest ucieleśnieniem stworzonego przez Tessę bohatera, który zszedł z kart jednej z napisanych przez nią książek, ale czy to wystarczy, by skraść naznaczone przeszłością serce Gai?
Co się stanie, jeśli do tej pięknej i pełnej erotycznych uniesień historii miłosnej podstępem wkradnie się… zakład? Czy przeznaczenie, które uśmiechnęło się do Gai i Olega w niepozornej kawiarence na Krupówkach, będzie silniejsze niż wspomnienia, od których kobieta chciała za wszelką cenę uciec?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 217
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Klaudia Max, 2023
Copyright © Wydawnictwo Ruby Nigrum, 2023
Zdjęcia na okładce: Unsplash
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część książki nie może być
powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek postaci bez pisemnej
zgody autora oraz wydawcy.
Redakcja I: Daria Jędrzejek | @daria.jedrzejek
Redakcja II: Klaudia Leszczyńska | @klaudialeszczynskaautorka
Skład, korekta po składzie, wersja elektroniczna:
Katarzyna Amber | @katarzyna_amber_autorka
Oprawa graficzna i opracowanie graficzne środka:
Daria Jędrzejek | @flame.design.studio
Wydawnictwo Ruby Nigrum
@mklaudiamax
ISBN 978-83-966970-5-9
2023, Wydanie I
Życie pisze różne scenariusze. Coś, co dla Ciebie jest błahostką, w czyichś oczach może okazać się problemem nie do przejścia. Pamiętaj, że czasem wystarczy szczere słowo wsparcia, by ta osoba odnalazła światełko nadziei.
Dziękuję za każdą rozmowę.
Prolog
W
iesz, jak to jest kochać kogoś bezgranicznie, całym sobą, miłością tak silną, że dla tej osoby jesteś w stanie zrobić wszystko?
Nie znałam tego stanu uniesienia. Czytałam o nim wiele, a emocje umiejętnie przelewałam na karty pisanych historii, ale nie czułam nic, w nic nie wierzyłam. Wszystko to, co od zawsze trzymałam w sercu, ulatniało się z niego z każdym przeżytym dniem, z każdym nowo napisanym słowem.
Jak myślisz, co się z tobą stanie, gdy nagle, na własne życzenie zastaniesz samotność? Otaczać cię będzie pustka, która zamiast ciągnąć na dno, okaże się stanem euforii, tak zupełnie odmiennym od tego zawieszenia, jakie gościło w twojej pełnej zwątpienia egzystencji. Zatęsknisz za duszącą cię przeszłością?
Człowiek jest istotą społeczną, ale nie jesteśmy wilkami, które rosną w siłę, tworząc watahy. W samotności nabywamy moc, która pcha nas ku wschodowi następnego dnia, na bok odsuwając to, co nas niszczyło. Tych, którzy nas niszczyli.
Właśnie tak myślałam.
Mając dwadzieścia cztery lata, będąc świeżo po studiach, ale nie posiadając żadnych perspektyw na przyszłość, wyprowadziłam się do Krakowa. Obrałam go za cel zupełnie przypadkowo, a tym, co mi przyświecało, była ciążąca na sercu potrzeba ucieczki. Zostawiłam w drugim końcu Polski rodzinny dom i ojca, zapomniałam o znajomych i kimś, kto cały czas powtarzał, że jestem dla niego całym światem.
Nie byłam nim.
Odeszłam, zostawiając za sobą wizję szczęśliwej rodziny, pełnej radosnych krzyków i uśmiechów kilkorga dzieci, wesołego ujadania psa i bliskości ukochanego mężczyzny.
W tamtym momencie przeznaczenie przestało dla mnie istnieć.
Myślałam, że samotność mi pomoże, a usunięcie toksyny zatruwającej moje życie przyniesie mi jasność umysłu i siłę do walki o własną przyszłość.
To było kłamstwo.
Jak ja nienawidzę kłamstw.
Wiedziałam, że powinnam była zgłosić się do psychologa, ale nie dostrzegałam w tym najmniejszego sensu. Gdy przestajesz marzyć, a twój cel, do którego dążysz w życiu, zwyczajnie zanika, popadasz w stagnację, zawieszasz się w niebycie. Nagle perspektywa wyjścia z bezpiecznego i pochłaniającego cię mroku jest ryzykowna i odrzucająca.
Kuszące jest poddanie się ciemności i samotności...
Jednak to prowadzi do tragicznego końca.
Samotność przytłacza; jest powolną ścieżką ku krańcowi twojej wytrwałości, a brak istoty, która wyciągnie pomocną dłoń i uchroni cię przed upadkiem, napawa przerażeniem. Wystarczy, że trafisz na kogoś, kto czerpie radość z twojej słabości, a usłyszysz głuchy dźwięk uderzenia o metal. Ostry i cienki gwóźdź wbije się w trumnę, raniąc do mitycznej krwi twoją duszę i już na zawsze zamknie w pogrzebanej skrzyni twoje przekłute serce... Aż w końcu strach i wycofanie zasłonią ci szansę na dostrzeżenie anioła, który wyciągnie cię z ciemności.
Wtedy takiego anioła nie miałam.
Miałam za to miliony myśli w głowie, wrzące we mnie emocje oraz pustkę w duszy, którą pragnęłam w jakiś sposób zapełnić. To był pierwszy moment, gdy nieśmiało wyszłam z bezpiecznego mroku i drżącą dłonią zapisałam na linii życia cel, którego wówczas nie rozumiałam.
Najwidoczniej przeznaczenie potknęło się, rozlewając tusz na zapisanej karcie mojej przyszłości i musiało odtworzyć ją linijka po linijce, dodając od siebie coś psotnie nowego. Tego dnia pierwszy raz w życiu spóźniłam się na tramwaj do pracy, w efekcie czego zostałam z niej zwolniona. Potrzebowałam jej, ale zamiast błagać o jeszcze jedną szansę, wróciłam na stancję, a cisza panująca w mieszkaniu rozpętała gonitwę myśli w mojej głowie. Może nie przypadkiem usiadłam na łóżku, tuż obok laptopa, który zwykle zostawiałam na niewielkim biurku przy oknie, a jakaś niewidzialna ręka pchnęła mnie, bym otworzyła urządzenie i w końcu wylała z siebie truciznę, która wyniszczała mnie od wielu lat.
Wtedy coraz mniej wierzyłam w przeznaczenie... Nagle niewielka iskra nadziei zatliła się w moim sercu. Dokładnie pół roku później, gdy sięgnęłam po telefon i usłyszałam dźwięk zwiastujący nadejście nowej wiadomości elektronicznej.
Nie spodziewałam się, że krótki tekst, który w tamtym momencie odczytałam, na zawsze odmieni moje życie.
Zaczęłam ponownie wierzyć w przeznaczenie, ale nie potrafiłam zmusić serca do zaufania miłości, o której tak wiele pisałam.
Miłość istnieje tylko w książkach, a ja nie jestem bohaterką romantycznej przygody z happy endem.
Nie… Ja tworzę takie historie.
I nie każda ma szczęśliwe zakończenie.
Rozdział 1
Gaja
Z
amknęłam laptop, wcześniej upewniając się, że zapisałam plik z tekstem nowej książki. Już raz popełniłam ten błąd. Na szczęście twórca edytora tekstu albo kolejnych jego aktualizacji był na tyle rozgarniętą osobą, że przewidział nieopierzenie przyszłych użytkowników i większość treści zachowała się samoistnie w kopii zapasowej. Oczywiście oprócz tego kulminacyjnego momentu, pełnego emocji i napięcia, który miał rzucić światło na powód dotychczasowych rozterek bohaterki. Niestety ta część zniknęła i została zastąpiona nową zagadką, która jeszcze bardziej namieszała czytelnikom w głowach.
Nie, żebym nie cieszyła się z takiego obrotu sprawy.
Westchnęłam i przetarłam dłońmi zmęczoną twarz. Oczy miałam suche i piekące, mroczki skakały przed nimi w irytującym tańcu, a przenikliwa jasność zakłuła bolesną igłą mój umysł. Schowałam laptop do torby, która spoczęła na okrągłym stoliku w tak znanym, a jednocześnie obcym salonie. Niezbyt wygodne krzesła otaczające mebel, idealnie wpasowały się w kolorystykę pomieszczenia, w którym dominowały biel i ciemne drewno, chyba heban. Nie byłam tego pewna, ponieważ nie tak zapamiętałam ten dom, a połączenie tych barw zupełnie do mnie nie przemawiało.
To znaczy, ciemne meble tak, ale biel… odpadała. I chyba właśnie ta rażąca jasność doprowadzała mnie do otępiającej migreny, którą dzielnie znosiłam przez ostatnie miesiące. Tęskniłam za swoim niewielkim mieszkaniem na ostatnim piętrze kamienicy, pełnym szarości i czerwieni, które idealnie komponowały się z czarnymi dodatkami. Nie było tam nostalgicznych i pełnych fałszywych uśmiechów zdjęć, których ilość w TYM domu mnie przytłaczała. Otaczające mnie bibeloty za chwilę miały wylądować w ogromnych kartonach, by – zabunkrowane na strychu – czekały na możliwość otwarcia drogi ku wspomnieniom.
Przez ułamek sekundy pomyślałam, że powinnam coś stąd zabrać. Coś, co będzie mi o nim przypominać, o jego miłości i radości, gdy do niego wróciłam. Od razu odrzuciłam ten pomysł.
Przeszłość ma pozostać w przeszłości, inaczej nie pozwoli na dbanie o teraźniejszość i marzenie o przyszłości.
Czułam ogarniającą mnie słabość, która nie miała związku ze stanem fizycznym. Musiałam stąd uciec, ta nieznośna cisza mnie przytłaczała, a wspomnienia zacieśniały wokół mnie okręgi, sprawiając, że dusiłam się coraz bardziej.
Ciche szczęknięcie zamka wyrwało mnie z transu, a powrót do chwili obecnej był zbyt intensywny. Wyszłam na przestronną werandę. Zapach kwiatów posadzonych w ogromnych donicach, przywrócił zamglone wspomnienia wczesnego dzieciństwa i beztroskich chwil spędzonych u boku kochającego ojca. Dochodzący z oddali szum lasu atakował mój otępiały umysł, wprowadzając go w błogi stan nieświadomości i relaksu, w których tak bardzo chciałam się zanurzyć. Niestety, nie mogłam sobie na to pozwolić. W tym domu już nie było dla mnie miejsca, a ja nie pragnęłam niczego bardziej, niż ewakuować się z tych ścian, które zamykały mnie przez ostatnie miesiące w cierpieniu i smutku. W tym wszystkim, od czego uciekłam wiele lat temu.
Aż zaledwie pięć miesięcy temu dopadła mnie rzeczywistość.
– Nic tu po mnie – westchnęłam, spoglądając na zaparkowanego pod werandą opla. – Trzeba stąd spadać.
Chwila kontemplacji na łonie natury dała mi energię do działania. Weszłam do domu, którego każdy kąt doskonale znałam, nawet skryte w jego cieniu zagadki i niebezpieczeństwa, podstępnie czyhające na nieświadome niczego ofiary. Wiedziałam o wystającym panelu, o który nieustannie się zaczepiałam, prawie wybijając sobie zęby o stojącą nieopodal komodę. Po jednej z groźniejszych sytuacji, gdy moja głowa przeleciała zaledwie kilka centymetrów od krawędzi masywnego blatu mebla, zakodowałam już na zawsze w pamięci informację o tej przeklętej pułapce. Zaraz po tym przesunęłam komodę, tak na wszelki wypadek. Fakt, zrobiłam to z ogromnym trudem. Nie, żebym była słabeuszem, ale ta komoda była po prostu ogromna.
Zgarnęłam klucze od merivy, które leżały tuż obok białej misy, przeznaczonej specjalnie na takie drobiazgi. Już sam jej kolor irytował mnie do granic możliwości, ale do tej pory, tylko ze względu na ojca, pilnowałam się przed niesubordynacją. Wiedziałam, że Krzysztof nie znosił niechlujności i w jego oczach było niedopuszczalne, by tak prymitywna rzecz, jak klucze, nie miała swojego miejsca w domu. Co było złudnym wyobrażeniem poprawności w tych ścianach, ponieważ tak naprawdę tylko ode mnie wymagał takiego posłuszeństwa.
Źle to zabrzmiało.
Kochałam ojca i byłam mu wdzięczna za odmienne podejście do mojego wychowania, dzięki czemu przez dziewiętnaście lat mieszkania pod jego dachem, na tym uroczym wygwizdowie, nauczyłam się wiele o szacunku, szczerości, poświęceniu i lojalności.
Czyli o wszystkim, co przekreśliłam swoim odejściem.
Otworzyłam na oścież bagażnik i ponownie wbiegłam do domu. Połączyłam telefon z ogromnym głośnikiem, jedną z nielicznych rzeczy, którą przywiozłam ze sobą z Krakowa. Sąsiedzi pewnie odetchnęli z ulgą, gdy w asyście Tomka – poznanego przypadkiem na siłowni przystojniaka – wyniosłam to „ustrojstwo” z mieszkania, ulokowanego na ostatnim piętrze przytulnej kamienicy. Miałam nadzieję, że studenci, którzy moje niewielkie „em cztery” wynajęli, dali popalić tym zgredom.
Tak, byłam wredna. Szczególnie gdy ktoś wściubiał nos w nie swoje sprawy. W sumie dalej taka jestem.
Miłość, którą zapałałam na widok mieniącej się w słońcu Wisły i rozpościerającego się za oknem krajobrazu, wygrała z rozumem. I tak oto wylądowałam samotna, bezdzietna wśród starszych i statecznych ludzi, których wnuczęta często biegały między nogami dorosłych, zajmując każdy metr chodnika. Mnie to absolutnie nie przeszkadzało, lubiłam patrzeć na ich uśmiechy i słuchać ich radosnych krzyków, gdy kolejny raz grały w klasy albo berka.
Brzmi dziwnie, prawda? Też byłam tym stanem rzeczywistości zaskoczona. Tam nie było miejsca na telefony, a trzepak był okupowany przez maluchy pod czujnym okiem dziadków, przynajmniej dopóki na horyzoncie nie pojawili się rodzice, przewrażliwieni na punkcie bezpieczeństwa swoich pociech, rozganiając towarzystwo i odbierając im beztroskę. Szkoda, dzieci w tych czasach wiele tracą.
Oczywiście, nie mogłam być autorytetem w tej dziedzinie. Nie miałam dzieci i nie zapowiadało się, by miało się to zmienić. W wieku trzydziestu lat byłam bezdzietna, a znikoma szansa na odnalezienie „tego jedynego” skutecznie odsuwała macierzyństwo na dalszy plan. Chociaż powinnam była wierzyć w strzałę amora i miłość od pierwszego wejrzenia. W końcu jako autorka romansów nie miałam prawa postrzegać świata inaczej, prawda?
Ano, postrzegałam. Zgoła inaczej. Nie kryłam się z tym, a na każde upierdliwe pytanie moich „kochanych” sąsiadów, odpowiadałam tak samo: nie chcę, nie mogę, nie ciągnie mnie do małżeństwa i rodzicielstwa.
Nietrudno się domyślić, że zostałam czarną owcą w przepełnionej rodzinnym ciepłem kamienicy. Prawdopodobnie przyklejono mi wiele łatek, ale nie przejmowałam się tym. Przywykłam do przepełnionych podejrzliwością spojrzeń i uprzejmych przywitań, by za plecami usłyszeć pełen niezdrowego podniecenia szmer. Naprawdę nie trzeba być Sherlockiem, by domyślić się, kto był źródłem tej ekscytacji.
Jak wspominałam: kobieta samotna, bezdzietna, wychodząca późnym popołudniem, by wrócić jeszcze głębszą nocą i siedzieć do rana przy nikłym świetle lampy. Na domiar złego posiada swoje mieszkanie i samochód – średniej klasy, ale to nie miało znaczenia.
Tak, podejrzewałam, co o mnie myślą sąsiedzi i jakoś niespecjalnie mi zależało na wyprowadzeniu ich z błędu. Może i byłam wredna, ale nie okrutna. Nie mogłam odebrać im jedynej rozrywki, podczas godzin spędzonych przed klatką kamienicy.
Gdyby dowiedzieli się prawdy, mogliby poczuć się lekko oszukani. Dorywcza praca jako projektantka wnętrz, nie była aż tak pretensjonalna, jak zapewne myśleli. Wydawałoby się, że byłam całkiem dobra w tym, co robiłam. Zgłaszało się do mnie wielu deweloperów i osób prywatnych, ale nieliczni zostawali moimi klientami. Miałam wyrobioną renomę, nie skarżyłam się na brak zleceń. Każdy mógł obejrzeć moje prace na stronie internetowej, ale większość rezygnowała, gdy im uświadamiałam, że nie interesują mnie zwyczajne projekty.
Nie miałam czasu na coś, co nie przyniosłoby mi satysfakcji i odpowiedniego wynagrodzenia. Traktowałam to jako dodatek, a zlecenia przyjmowałam, ponieważ szkoda mi było lat poświęconych na naukę. Tak naprawdę utrzymywałam się ze skromnego wynagrodzenia, płynącego ze sprzedaży napisanych książek. Nie były to kokosy, ale nie narzekałam, dopóki nie ruszałam zakopanych w banku oszczędności. Nie zostało tego wiele, ponieważ musiałam większość z nich użyć na wkład własny do zakupu czterech kątów, ale nie żałowałam. Mieszkając tam już dobrych kilka lat spłaciłam część zadłużenia i tylko modliłam się, by stopa procentowa nie wywindowała zbytnio w górę.
Z głośników popłynęło uderzenie basów, które tym razem nikomu nie przeszkadzało. Nic dziwnego, byłam sama w piętrowym domu, po jednej stronie mając las, po drugiej ogromną przestrzeń, zwieńczoną połyskującą w słońcu taflą jeziora. Głośna muzyka nikomu nie wadziła, a ja mogłam spokojnie zacząć pakowanie.
W duchu cieszyłam się, że w mieszkaniu zostawiłam większość swoich rzeczy. Zamknęłam je w pokoju pod kluczem, ufając, że studenciaki nie zechcą zrobić durnego zakładu i dostać się do niego. A nawet jeśli… nie było tam zbyt dużo. Wszystko, co najważniejsze, czyli laptop, pendrive z plikami i dokumenty miałam przy sobie. Młodziaków szybciej by ogarnęło współczucie na moje „nudne” życie, niż ekscytacja z ewentualnego znaleziska. Cóż, mało kto wiedział, kim tak naprawdę jestem i tak pozostać powinno.
Tessa Ross była widmem, napisem na książce, kimś, kto żyje w świecie Internetu. W prawdziwym życiu byłam Gają Nowacką, zwyczajną kobietą, która prowadziła jednoosobową działalność gospodarczą i projektowała coś, co od razu miało porwać wzrok oraz usidlić zmysły. I tyle. Zwykła Gaja.
Niosłam do pojazdu wyjątkowo ciężkie pudło, cholernie żałując, że nie zajęłam się nim w pierwszej kolejności. Teraz musiałam wyciągnąć część rozlokowanych w bagażniku kartonów, by znaleźć bezpieczne miejsce na ten z książkami i kilka innych mu podobnych. Mój umysł wziął wolne, bo jak osoba po studiach architektonicznych mogła mieć problem z tak banalną rzeczą, jak podróżniczy tetris?
– Pomogę ci.
Obejrzałam się przez ramię, a na widok Jędrzeja przeklęłam w myślach. Głośna muzyka zagłuszyła przyjazd jegomościa, którego naprawdę nie miałam sił oglądać. Ani słuchać. W ogóle nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
– Poradzę sobie – rzuciłam i na dowód tego ogromne pudło wylądowało w samochodzie, by po chwili batalii spoczęło bezpiecznie na samym końcu bagażnika. – Czego chcesz? – zwróciłam się do niego ostro.
W brązowych oczach dostrzegłam żal, który zignorowałam. Może kiedyś to smutne i ciepłe spojrzenie spowodowałoby, że od razu wpadłabym w jego ramiona, próbując ukoić ból tego mężczyzny, ale te czasy już minęły. Pomimo tylu lat nadal czułam wściekłość, a poniżenie, którego doznałam, wierciło nieznośną dziurę w moim sercu, skutecznie odseparowując mnie od zaufania i nawet nikłego uczucia względem tego typa.
– Zobaczyć, jak się trzymasz – odpowiedział cicho Jędrzej. – Na pogrzebie nie zauważyłem łez… – Mężczyzna zmieszał się nieznacznie, gdy zmrużyłam ostrzegawczo oczy. – Sądziłem, że teraz będziesz potrzebować wsparcia.
– Wsparcie powinieneś okazać swojej żonie. Tak samo, jak to ją powinieneś obserwować, a nie mnie. Na pewno tonie we łzach żalu – zakpiłam i ruszyłam w kierunku domu.
– Kurwa, sama w to nie wierzysz! – Jędrzej złapał mnie za nadgarstek. – Gaja, proszę, porozmawiaj ze mną.
– Na jaki temat?! – wrzasnęłam, wyrywając dłoń z lekkiego uścisku, która zwinięta w pięść spoczęła przy moim biodrze. – Co chcesz mi powiedzieć?!
Palce świerzbiły mnie, by mu przywalić za upokorzenie z przeszłości! Patrząc na niego, żałowałam, że sześć lat temu nie odważyłam się na ten ruch. Nadal nie mogłam sobie na niego pozwolić.
Przeszłość ma pozostać tam, gdzie jej miejsce.
– Że jest mi przykro – mruknął Jędrzej, cały czas patrząc mi w oczy. – Gaja, naprawdę jest mi przykro.
– Dlaczego? Bo zmarł mój ojciec, którym zajmowałam się przez ostatnie pięć miesięcy, podczas gdy moja siostra beztrosko hulała u twojego boku?
– Z tego powodu też – przyznał. – Tak dawno cię nie widziałem. Każdego dnia żałowałem, że podjąłem taką decyzję.
– Decyzję? – Roześmiałam się ponuro. – Jestem ci za nią dozgonnie wdzięczna – syknęłam, a Jędrzej odsunął się na krok. – Dziękuję ci, że wybrałeś moją siostrę. Przepraszam, przybraną siostrę – poprawiłam się. – Nic dziwnego, trafia idealnie w męskie gusta. Blond włosy, idealny biust i wymiary godne modelki. Wielkie, niebieskie oczy. Piękna twarz. Tylko charakter skurwiały, ale jak typowy facet myślałeś, że stłamsisz płonący w niej ogień, prawda? Kolejny naiwny idiota sądzący, że jest w stanie okiełznać kobiecą naturę i podporządkować ją swoim potrzebom.
– Gaja, posłuchaj…
– Zamilcz! – przerwałam mu. – Dziękuję, że sześć lat temu oświadczyłeś się mojej siostrze. W moje urodziny, będąc cały czas ze mną – szepnęłam. – Dziękuję ci, bo ta decyzja, chociaż cholernie bolała, to otworzyła mi świat. Nie oddałam się tobie, nie poświęciłam życia, by uwić z tobą szczęśliwe gniazdko i stworzyć kochającą się rodzinę. – W oczach Jędrzeja rozbłysnął smutek. – Brakuje ci tego, prawda? W wieku trzydziestu czterech lat tęsknisz za bezwarunkową miłością dzieci i ich śmiechem. Mogłeś mieć normalną, szczęśliwą rodzinę… W tym momencie może nawet byłabym w kolejnej ciąży. – Nie wiedziałam tego. Nikt nie zna swoich linii życia, tak samo jak nie powinno się zaglądać w przyszłość, która winna zostać zagadką. – Mnie też tego brakowało, gdy zburzyłeś mój świat, ale jestem ci naprawdę wdzięczna. – Odetchnęłam głęboko. – Wracaj do swojej żony.
– Gaja, proszę… – Jędrzej złapał mnie za ramię, przyciągając do siebie. – Popełniłem błąd. Już dawno chciałem cię odnaleźć, ale zniknęłaś, zmieniłaś numer…
– Nie pierdol głupot – warknęłam, zaskakując go tym. Tak, Jędrzeju, nie jestem już tą grzeczną i potulną dziewczynką. – Nie błaźnij się, psie. – Tak, mój ex był policjantem. Tchórzliwy gnojek! – Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę moje dane i byś dokładnie wiedział, gdzie jestem. W końcu psy są po to, by węszyć, prawda?
– A czy to by coś zmieniło? – zapytał z nadzieją.
– Nie. Wyleczyłam się z ciebie. Brzydzę się tobą. Myśląc tylko kutasem, nie znajdziesz szczęścia. – Zamilkłam, by za chwilę wybuchnąć. – Jędrzej, doskonale wiedziałeś, jaką osobą jest Ilona! – Pchnęłam go gwałtownie, a mężczyzna stracił równowagę i padł u moich stóp. – Jak wyglądało moje życie! Wybrałeś ją, łajdaku, a teraz myślisz, że jedno smutne spojrzenie wszystko naprawi?!
– Ale wróciłaś…
– Bo mój ojciec miał udar! – wrzasnęłam. – A twoja żona, jego rodzona córka, zaniedbała go, mieszkając kilka kilometrów stąd!
– Ciebie też tutaj nie było. Przez tyle lat nie dawałaś znaku życia. – Jędrzej podniósł się z kolan. – Twoje zniknięcie złamało serce twojego ojca, Gaja. Nie masz pojęcia, jak Krzysztof cierpiał, gdy odeszłaś.
– I konsekwencje tej decyzji będę ponosić do końca życia – wyszeptałam. – Wynoś się stąd. Jutro wyjeżdżam i nie chcę tracić czasu na kłótnie z tobą. A żonie możesz przekazać, że o tym domie zadecyduje sąd.
Suka nawet nie miała żadnych skrupułów, by poruszyć ten temat nad świeżo wykopanym grobem ojca. Na samo wspomnienie jej teatralnie smutnego głosu miałam ochotę komuś przywalić, a Jędrzej był idealnym do tego celem. Niestety, nie mogłam tego zrobić. Zaatakowanie komisarza policji mogło źle się dla mnie skończyć. Naprawdę nie chciałam, by przeszłość odbiła się echem na mojej przyszłości.
– Resztę może sobie zabrać – dodałam, odwracając się od Jędrzeja.
– Gaja, pomogę ci, proszę. Błagam, daj mi szansę…
– Odwal się ode mnie! Odpierdolcie się wszyscy!
Trzasnęłam frontowymi drzwiami tuż przed nosem mężczyzny, osuwając się po nich na podłogę. Łzy popłynęły po moich policzkach, chociaż obiecałam sobie, że nie będę płakać. Przegrałam, a ta druzgocąca porażka pokazała mi to, jak bardzo nawaliłam, zostawiając ojca.
Nie był nim pod względem biologicznym, ale był jedynym, jakiego miałam i którego kochałam całym sercem.