Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niegdyś byłam najwierniejszym żołnierzem Zeusa. Oddana jego bezkresnej władzy fanatycznie go wielbiłam i wypełniałam każdy wydany przez niego rozkaz. Byłam mu potrzebna...
Więc dlaczego jeden błąd przekreślił wieki, które mu służyłam?
Czuję wściekłość na myśl o NIEJ. To przez NIĄ jestem tutaj, zagubiona i porzucona. Jednak nie bezsilna…
Już nigdy taka nie będę, nigdy więcej nie zaufam.
Kochałam cię siostro, wiesz? Chciałam, byś była szczęśliwa. Zrobiłam to dla ciebie, dla twojej miłości postawiłam się Zeusowi… Chociaż ty jej nie znasz. Skazałaś mnie na wykluczenie, jednak jestem ci za to wdzięczna. Samotność nie rani. To miłość sprawia, że zatracamy siebie, a ja muszę odnaleźć swój ogień. Tylko tak wrócę na Olimp.
Nazywam się Nemezis.
Bogini zemsty.
Bogini zdradzona.
Bogini upodlona.
Bogini, której jedynie odwet przyniesie katharsis.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Facet miał tupet. Doceniałam zuchwałość szatyna, który bez zbędnych ceregieli wszedł w sam środek psiarni, chociaż nadal nie pojmowałam jego motywacji. Miałam pewność, że „Dean” nie zjawił się tutaj z nudów, zmusiło go do tego zlecenie, a ja bardzo chciałam wiedzieć, po jaką cholerę któraś z głów Cerbera pchnęła go do legowiska swoich kumpli.
Nonszalanckim ruchem zdjął kurtkę z ciemnego dżinsu, która tylko z pozoru wyglądała na znoszoną. Cały ubiór mężczyzny był charakteryzacją, pod którą próbował skryć swoje prawdziwe oblicze. Słodkie okulary, atrybut mądrali, dopełniały luźną stylizację, w tym dżinsowe, sięgające kolana spodenki i sportowe buty. Okrycie wylądowało na torbie, z której wcześniej wyciągnął rękawiczki, a pod białą koszulką z logo sławnej sieciówki dostrzegłam pracujące przy każdym ruchu mięśnie. Kucnął przy ciele, a zza kołnierza wychyliła się blada, kilkuletnia blizna. Coś ostrego i z szarpanymi końcami zostawiło po sobie pamiątkę na jego karku. Trochę więcej siły napastnika i Dean nie zjawiłby się w centrum tego cyrku.
Przerwany rdzeń kręgowy skutecznie by mu to uniemożliwił. Facet miał dużo szczęścia, że przeżył ten atak.
– Na pewno wszystko jest uwiecznione na zdjęciach? Pani detektyw?
– Zajmij się swoim zleceniem – odparłam, ale jedyną reakcją mężczyzny był szyderczy uśmiech.
Palant z niego i tyle.
– Jak pani sobie życzy.
Pokłoń mi się jeszcze, dupku – zadrwiłam w myślach, obserwując napinające się bicepsy, gdy ostrożnie strzepywał żwir z zakrwawionej koszuli denata.
– Mężczyzna…
– Serio? – parsknęłam, zamiast ugryźć się w język, a rozbawione spojrzenie Deana jeszcze bardziej mnie rozsierdziło. – Do stwierdzenia płci nie trzeba studiów wyższych.
– W tych czasach nic nie wiadomo, pani detektyw – westchnął teatralnie. – Lat około czterdziestu. – Czterdzieści trzy. – Latynos, jakieś sześć i pół stopy wzrostu. – Prawie. Niecały cal mu zabrakło. Dean uniósł pokryty posoką materiał, przyglądając się sinym powłokom brzusznym. – Śmierć z wykrwawienia, precyzyjny cios w wątrobę. – Tutaj podróba się nie pomyliła. – W tych warunkach ciężko to określić, ale zaatakował go ktoś niższy.
– Facet był dość wysoki – zauważył Noah, przypominając mi o swojej obecności. – Nie zawęża to naszego pola manewru.
– O wiele niższy – doprecyzował Dean, nie przerywając oględzin. – Jakieś sześć stóp, może lekko ponad pięć. – Pięć stóp i niecałe sześć cali, jeśli być drobiazgowym. – Pchnięcie było dokładne, nie ma żadnych dodatkowych ran. To robota profesjonalistki.
– Kobiety?
– Potyczka dwóch facetów zostawiłaby więcej śladów na ciele ofiary – wyjaśnił Dean. – Tylko piękna kobieta jest w stanie odwrócić uwagę mężczyzny, by jednym ruchem zakończyć jego żałosną egzystencję.
– Sama prawda – przyznał z przejęciem Noah. – Sama prawda… Kiedy nastąpił zgon?
– Wywrotkowy grobowiec nie pomaga w ocenie, ale stężenie pośmiertne już ustąpiło, więc nie wcześniej niż cztery dni temu. Może tydzień, zważywszy na stan ciała.
Sześć dni, dziewięć godzin i jakieś dwadzieścia minut temu – dopowiedziałam w myślach.
– Dobra, zabieramy ciało do kostnicy. Zajmiesz się tym? – zapytał Noah, gdy koroner przeciągnął się leniwie.
Na odkrytym skrawku umięśnionego brzucha dostrzegłam kolejną pamiątkę z przeszłości. Mężczyzna zdjął okulary i przetarł je koszulką, zerkając na mnie spod długich rzęs. Ich cień tańczył na wyrazistych kościach policzkowych, a usta ponownie wykrzywił kpiący grymas.
– Diana się tym zajmie. Przekażę jej moje spostrzeżenia.
– Myślę, że sama doskonale sobie poradzi – wtrąciłam, przyciągając tym uwagę mężczyzn.
Zawyły syreny, anonsując przyjazd ambulansu. Kompletnie zapomniałam o gościu, którego znokautowałam.
– Ogarnę to. Ad – zwrócił się do mnie Noah zdrobnieniem od imienia, które w tym czasie nosiłam i którego szczerze nie trawiłam, Adrastea. Nie obawiałam się używania zlepku liter, które w mitologii były łączone z Nemezis. Obecna moda gwarantowała mi swobodę w tej kwestii, mało tego byłam pewna, że gdzieś na ziemskim padole żyje sobie w najlepsze całkiem śmiertelny Zeus. A Nemezis... ona istniała tylko dla moich sióstr. – Ty też zerknij na ciało, masz niezłe oko.
Potwierdziłam rozkaz oszczędnym gestem i po chwili wpatrywałam się w szerokie plecy gliny, który kierował ratowników na nadal nieprzytomnego błazna. Zignorowałam ruch tuż przy moim boku, przecież ten koleś nie zaryzykowałby i nie dźgnąłby mnie nożem wśród całej rzeszy psiarni, i to na wybiegu.
– Potrzebujesz pomocy?
Zadarłam głowę, by spojrzeć w szare i zimne oczy. Facet górował nade mną, chociaż nie należałam do niskich osób. Mimowolnie zwróciłam uwagę na kolejną bliznę, tym razem biegnącą z okolicy obojczyka aż po płatek ucha mężczyzny.
Ile ich masz…? Otrząsnęłam się z tych myśli. To absolutnie nie powinno mnie interesować.
– Nie, jesteś wolny. Lepiej stąd zmiataj, jeśli chcesz, by ten stan się utrzymał.
Szarmanckie skinięcie głową zakończyło naszą „emocjonującą” rozmowę. Na odchodne posłał mi rozbawiony, ale wyrachowany uśmiech, niezmiennie pewny siebie, jak cały ten dupek.
Spływaj stąd, koleś. Musiałam naprawić to, co ten palant zrobił. Skoro zakopałam Latynosa na cholernym wygwizdowie, to powinien był tam zostać. Posadziłam na głębokim na kilka metrów grobie rosiczkę! Pieprzony kwiat, który jest zagrożony. Dean oberwie za to, że go ruszył.
– A mogłam użyć kaktusa – fuknęłam i kucnęłam, by za chwilę sięgnąć do kieszeni. – Przynajmniej pacan by się pokłuł. No, maleńki – szepnęłam do Lembisa. Bursztynowe oko łypnęło na mnie z ciekawością, chociaż stwór nadal był w półśnie. – Zrób tu trochę bałaganu.
Gryf od razu się rozbudził, a gdy postawiłam go na żwirze, błyskawicznie w nim zanurkował. Przyjrzałam się niedawnemu, samozwańczemu zleceniu. Nie pierwszemu i nie ostatniemu, jednak nowością był fakt, że zwłoki mojej ofiary wypłynęły na światło dzienne. Widok woskowatej twarzy bez wyrazu nie robił na mnie wrażenia. Zapadające się ciało było czymś naturalnym. Koszulę zdobiło tylko niewielkie rozcięcie na wysokości wątroby delikwenta. Dean miał rację: wystarczył jeden cios, by zgładzić faceta.
Naiwnego drania, który sądził, że będę jego kolejną, bezbronną ofiarą.
Kątem oka zauważyłam skrzydła rosnącego gryfa, naruszające niestabilny żwir, ale udawałam, że badam ciało. Odziana w nitrylową rękawiczkę sięgnęłam do kieszeni denata, na wszelki wypadek sprawdzając, czy Dean zostawił przy nim jakiekolwiek ślady prowadzące do mnie.
Nagły szum osuwającego się piasku poprzedził mocne szarpnięcie, dzięki czemu wylądowałam z niewątpliwym brakiem gracji na tyłku. W ułamku sekundy wodospad spadającego żwiru skrył pod sobą martwe ciało.
W moim natomiast mocniej uderzyło serce.
– Ostrożnie, pani detektyw. – Niski głos mężczyzny zgrał się z gorącym oddechem na płatku mojego ucha. Echo tego połączenia, bez udziału mojej woli, rezonowało dreszczem na moich ramionach. – Nie chcemy, żeby coś się pani stało na miejscu zbrodni.
Świetnie, że mi to mówisz. Zamiast powiedzieć to na głos, walczyłam z aromatem wody kolońskiej, przepełnionym testosteronem i arogancją, który drażnił mój nos. Męska dłoń przytrzymywała mnie tuż przy bijącym spokojnym rytmem sercu, chociaż nie potrzebowałam asekuracji. Chciałam strzepnąć paluchy tego butnego typa z mojej piersi i już otwierałam usta, by posłać mu solidny ochrzan, gdy…
– Apsik!
– Na zdrowie, pani detektyw – mruknął z rozbawieniem Dean. – Czyżby uczulenie na trupy?
– Jesteś bezczelny – syknęłam, wstając zwinnie.
Mężczyzna nadal kucał, przyglądając mi się z zaciekawieniem, jakby szykował się do ataku. Szare oczy błyszczały, nadając przyjemny blask przystojnej twarzy o surowych i wyrazistych rysach.
Niepotrzebny był ten maraton Avengersów z Afro. W jednym widzę Kapitana Amerykę, w drugim młodszą wersję Thora. Oczywiście w krótkich i szelmowsko ułożonych włosach. Niedźwiadkowaci wikingowie to zdecydowanie typ Hebe, ale nie mój. A temu tutaj daleko było do niegrzecznego, długowłosego miśka.
Dean podniósł się z drapieżną gracją, ale nie zbliżył się do mnie. A szkoda, bo miałam ochotę przywalić w te kusząco wykrzywione usteczka.
– Spadaj stąd, zanim przyjedzie prawdziwy koroner – rzuciłam wbrew jakiejkolwiek logice.
– Adrastea! – Głos Noah ponownie przypomniał mi, że świat nie kręci się wokół mnie i oddalającego się swobodnym krokiem najemnika. Co za typ! Jak gdyby nigdy nic nucił sobie pod nosem radiowy hit tegorocznych wakacji. Jeszcze chwila, a podskakiwałby rączo w rytm popowej muzyki. – Nic ci nie jest? Co się stało?!
– Żwir osunął się na ciało. Nic mi nie jest, wyluzuj, kapitanie.
Glina przeszył mnie przenikliwym spojrzeniem, ale po chwili skapitulował, oszczędzając mi kolejnych pytań. Dostrzegłam nieruchomego Lembisa, który idealnie wpasował się w rolę woskowej figurki, wylegując się nieruchomo na piachu w pełnym słońcu Vegas.
– W końcu pogubisz te zabawki – stęknął Noah.
– Zawsze mnie odnajdują. – Lembis wylądował w mojej kieszeni, a skubnięcie w palec, mocniejsze niż zazwyczaj, wprawiło mnie w osłupienie. – Co jest?
– Palant się obudził…
Nie słuchałam partnera. Opuszkami wodziłam po czymś podłużnym o jednolitej fakturze. Nabój. Spiczasty koniec zakłuł mnie, a całą dłoń sparaliżował ból, który za wszelką cenę próbowałam ukryć przed gliną. Tylko jedna substancja, i to pochodząca z mojej przeszłości na Olimpie, mogłaby wywołać we mnie taką reakcję. Wieki spędzone na Ziemi, z dala od źródła boskiej mocy, osłabiły mnie i wystarczyła niewielka rana, bym poczuła ulotność kruchego, ludzkiego istnienia.
Przełożyłam Lembisa do drugiej, czystej kieszeni, ponieważ nawet boskie stworzenie mogło umrzeć od wód Styksu. To był jedyny sposób, by pozbawić mieszkańców Olimpu długowiecznego życia.
Pożałujesz, gnojku, że naraziłeś mojego gryfa na agonię.
– Diana? – Noah przerwał monolog, wpatrując się w zdezelowanego forda, parkującego przed taśmą, dokładnie na miejscu dodge'a Deana. – Przecież był koroner…
– Noah! – Chwyciłam go za rękę, zanim podążył do prawdziwej koroner. – Dziękuję, że się o mnie martwisz – wyszeptałam i złożyłam w kąciku jego ust czuły pocałunek. – Zapomnij.
Wspomnienia ostatnich minut umknęły z pamięci mężczyzny. Chłonęłam je, starając się manewrować mocą tak, by wymazać z jego umysłu obecność Deana. Zabójcę nasłano na mnie, po pozostawionej w kieszeni wiadomości nie miałam co do tego wątpliwości, i miałam zamiar osobiście się nim zająć. Mój partner musiał trzymać się od tego z daleka.
Przecież obiecałam sobie, że Noah zawsze wróci bezpiecznie do swojej rodziny.