W drodze do wolności - Sobik Kamil - ebook + książka

W drodze do wolności ebook

Sobik Kamil

0,0

Opis

Po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość, jednak Wielkopolska wciąż należała do Niemiec. Wielkopolanie stanęli do walki o wolność. Wśród nich był także Krzysztof Wartecki, który w czasie pierwszej wojny światowej studiował na Uniwesytecie Londyńskim, by uniknąć przymusowej służby wojskowej w armii cesarstwa niemieckiego. Jego nienawiść do Niemców w końcu znalazła ujście, lecz czy uda mu się dostrzec cienką granicę między walką o wolność od bezmyślnej zemsty?

"W drodze do wolności" to trzymająca w napięciu powieść, w której wątki historyczne przeplatają się z niezwykłymi losami ludzi, którzy postanowili poświęcić wszystko w walce o wolność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © 2022 Kamil „Segeworld” Sobik

Redakcja: Dominika Jamroga

Korekta: Janusz Muzyczyszyn

Przygotowanie okładki: Rozalia Stawiarz

Skład książki: Sebastian Goyke

SegeWorld

ul. Oświęcimska 19

43-331 Dankowice

tel. 664 981 305

[email protected]

ISBN: 978-83-957631-3-7

Spis treści

Rozdział 1    /    7

Rozdział 2    /    19

Rozdział 3    /    25

Rozdział 4    /    33

Rozdział 5    /    49

Rozdział 6    /    63

Rozdział 7    /    79

Rozdział 8    /    89

Rozdział 9    /    97

Rozdział 10     /    113

Rozdział 11    /    133

Rozdział 12    /    149

Rozdział 13    /    161

Rozdział 14    /    171

Rozdział 15    /    201

Rozdział 16    /    231

Rozdział 17    /    251

Rozdział 18    /    261

Rozdział 19    /    269

Rozdział 20    /    275

Rozdział 21    /    299

Rozdział 22    /    301

Rozdział 23    /    305

Rozdział 24    /    317

7

Rozdział 1

17 grudnia 1918 – Harwich, Anglia

W Polsce panowała ostra zima, natomiast w Anglii, bez względu na porę roku, zawsze było deszczowo. Dzisiaj nie dość, że dzień był deszczowy, to jeszcze wietrzny i zdawało się, że wiatr pragnie na siłę ściągnąć z człowieka ubranie. Zatem o przyjemnym spacerze na łące, gdzie można w rozważaniach odpłynąć w odmęty swej romantycznej duszy, można było zapomnieć.

Nawet gdyby pogoda pozwalała na przyjemny spacer, to Krzysz-tof i tak musiałby o nim zapomnieć. Przyjechał do Harwich w innej sprawie. Polska Organizacja Wojskowa Zaboru Pruskiego przekazała mu informację, że do Polski ma przypłynąć wielki patriota i mąż sta-nu, człowiek odpowiedzialny za trzynasty punkt w orędziu prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona – Ignacy Jan Paderewski. POW Zaboru Pruskiego kazała mu nawiązać kontakt z szanowanym polskim politykiem. Oczywiście Krzysiek miał na uwadze, że Paderew-ski nie słyszał o tej zbrojnej organizacji. Pozostawało mu mieć nadzie-ję, iż ktoś skontaktował się z jego otoczeniem i przekazał informację o przyjeździe przedstawiciela POW.

Przybył pociągiem w okolice portu Harwich. Jeszcze przed pierwszą wojną światową Herbert Henry Asquith, jako premier Wielkiej Brytanii, nakazał wybudować sieć kolejową, która połączy wszystkie najważniejsze miejsca w Królestwie. Wszystko po to, aby przyśpieszyć transport towa-rów z portu do każdego zakamarka w kraju. Dlatego z Londynu do Colche-ster, a następnie do małej nadmorskiej miejscowości Harwich, Krzysiek udał się pociągiem.

– No dobra, więc gdzie jest ten hotel? – spytał samego siebie, gdy wy-siadł z pociągu.

8

Miał świadomość, że znajduje się gdzieś na południe od stacji, lecz nie odnalazł ani adresu, ani nie widział nazwy hotelu. Zaczepił jednego z przypadkowych przechodniów.

– Good morning, could you show me the way to a hotel near the harbour?1

Mężczyzna popatrzył na niego ze zdziwieniem. Nie było w tym spoj-rzeniu krzty niechęci, ale najwidoczniej obecność kogoś innego prócz ro-dowitych Brytyjczyków nie była tutaj zbyt częsta.

– Good morning. You are close. When you leave the station, you need to go straight ahead until you reach Lower Dovercourt near the sea. Then turn right. Your hotel is located opposite to the lighthouse2.

Zapamiętał drogę. Nic trudnego.

– Thank you and have a nice day3.

– You’re welcome4.

Mężczyźni rozeszli się w swoje strony. W trakcie studiów na Uni-wersytecie Londyńskim Krzysiek nauczył się, że brak życzliwości w Anglii jest postrzegany gorzej niż najgorsze przewinienie. Za naj-drobniejszą przysługę trzeba podziękować i nie można o tym zapomi-nać. Pod tym względem Anglicy są pamiętliwi i potrzebował kilku lat, żeby wyrobić w sobie ten nawyk.

Choć wybiła ósma rano i słońce już wstało, to w Harwich nadal pa-nowała ciemność. Wyszedł przed dworzec, skręcił w prawo i udał się na Station Road. Odpalił papierosa i poszedł w wybranym kierunku. Nie palił, gdy wiedział, co go czeka, ale jeśli już zdarzyło mu się zapalić, to nie robił swoich skrętów, tylko korzystał z papierosów zwijanych dzięki maszynie opatentowanej w poprzednim wieku przez Bonsacka. Przynaj-mniej papieros wyglądał jakoś schludnie, a nie jak przypadkowo zawi-nięte w gilzie trociny.

1 (ang.) Dzień dobry, czy może mi pan powiedzieć jak dojść do hotelu w pobliżu portu?

2 (ang.) Dzień dobry. To blisko. Kiedy opuści pan stację, proszę iść prosto, aż dojdzie pan do Lower Dovercourt w pobliżu morza. Wtedy skręci pan w prawo i uda się w stronę latarni. Hotel znajduje się naprzeciwko.

3 (ang.) Dziękuję i życzę miłego dnia.

4 (ang.) Tu w znaczeniu „Wzajemnie”.

9

W trakcie marszu zastanawiał się, jak będzie wyglądało jego spotkanie z mistrzem Paderewskim. Spodziewał się, że nie zostanie łatwo dopusz-czony, mimo że został zapowiedziany przez POW. Nie była to jakaś wielka organizacja, choć swoje działania poszerzyła na całą Wielkopolskę. Pomi-mo rozrastającej się aktywności, nadal nie była rozpoznawalna w kręgach zagranicznych. Toteż Brytyjczycy na pewno nie będą wiedzieli, skąd przy-chodzi i pewnie pięć razy będą musieli potwierdzić jego tożsamość.

Krzysztof nie mógł zawieść swoich przedstawicieli. Zadanie było pro-ste, lecz im bliżej miał do hotelu, tym większy stres go ogarniał. Każdy kolejny krok generował kolejną dawkę negatywnych emocji. Ręce coraz mocniej się trzęsły. Początkowo zrzucał to na zimny i nieprzyjemny wiatr, ale w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że to właśnie spotkanie z Pade-rewskim tak bardzo go stresuje. Jeśli mu się nie powiedzie, to najwyżej ochroniarze mistrza wyrzucą go z hotelu.

Doszedł w końcu do celu – kwatery Paderewskiego. Wszedł do środka i podszedł do recepcji, gdzie stała pracownica hotelu.

– Good morning… – Głos uwiązł mu w gardle i miał problem z przed-stawieniem swojej prośby. – May I… Could you5…

– Good morning – przywitała go dziewczyna. Momentalnie dostrzegła jego zdenerwowanie. – Calm down, breathe slowly and tell me how can I help you6.

Krzysiek był na siebie wściekły, że przerasta go już taka prosta spra-wa. Miał problem z doborem słów, choć jeszcze większy z wyrażeniem swojej prośby. Papieros ani trochę go nie uspokoił, wręcz spotęgował jego zdenerwowanie. Zgodnie z poleceniem wziął kilka wdechów i spróbował ponownie.

– Could you tell me in which lobby can I find Mr. Paderewski?7

– Is mister Paderewski expecting you?8

Tego pytania się spodziewał. Zdał sobie sprawę, że nie wskaże mu, w którym pokoju jest mistrz Paderewski, póki nie potwierdzi, że

5 Dzień dobry… Czy mogę…? Czy mogłaby pani…?

6 Dzień dobry. Niech się pan uspokoi, oddycha powoli i powie w czym mogę pomóc.

7 Czy powie mi pani, w którym pokoju znajdę pana Paderewskiego?

8 Czy pan Paderewski oczekuje pana?

10

rzeczywiście był z nim umówiony. Polski polityk wiedział, że ktoś z POW miał się z nim skontaktować przed podróżą do Polski, lecz nie wiedział, kto i kiedy.

– No, I didn’t make an appointment with him, but he knows that some-one from my organization will contact him9.

– Then I’m sorry but I can’t tell you where to find him10– oznajmiła z życzliwym uśmiechem na twarzy.

Pewnie, że nie może powiedzieć, bo kto powie obcej osobie, bez zapo-wiedzi, gdzie znajduje się jeden z najbardziej pożądanych polskich polity-ków i jeden z najsławniejszych pianistów na świecie?

– Please, it is important to me. – próbował ją przekonać. – Could you contact him and inform about my visit? Let him make the decision11.

Recepcjonistka przez chwilę zastanawiała się nad prośbą działacza POW, ale w końcu podeszła do telefonu i zadzwoniła pod właściwy numer. Odetchnął z ulgą. Dzwoni i potwierdza jego wersję wydarzeń. Nie za szyb-ko mu uwierzyła? Sądził, że będzie się musiał wykazać większą elokwen-cją, by pani z recepcji obeszła zasady panujące w hotelu.

Kobieta wymieniła z politykiem kilka słów, które w większości po-twierdzała ze skinieniem głowy. Krzysztof uznał to za pozytywną zapo-wiedź. Odłożyła słuchawkę i wróciła do niego z promiennym uśmiechem.

– Mister Paderewski confirmed that he is expecting someone. Go to the third floor and find room two four three. You may take the lift12.

– Thank you very much. I will take the stairs. Have a nice day13.

Odwrócił się od lady i skierował w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra. Zgodnie z instrukcją wyszedł na trzecie piętro i tam zna-lazł pokój o numerze dwieście czterdzieści trzy. Piętra były dość wysokie

9 (ang.) Nie, nie umawiałem się z nim na spotkanie, ale wie, że ktoś z mojej organizacji ma się z nim skontaktować.

10 (ang.) W takim razie przykro mi, ale nie mogę powiedzieć, gdzie się znajduje.

11 (ang.) Proszę, to dla mnie ważne. Czy może się pani skontaktować z nim i powiadomić go o mojej wizycie? Niech sam zdecyduje.

12 (ang.) Pan Paderewski potwierdził, że kogoś oczekuje. Proszę się udać na trzecie piętro i zna-leźć pokój dwieście czterdzieści trzy. Może pan skorzystać z windy.

13 (ang.) Dziękuję bardzo. Skorzystam ze schodów. Miłego dnia.

11

i przez chwilę żałował, że jednak nie skorzystał z windy, ale gdy dotarł na miejsce, uświadomił sobie kolejny problem – przejdzie szczegółową kon-trolę. Nie miał ze sobą żadnej broni, ale pesymistyczne przeczucia podpo-wiadały mu, że nie skończy się to dobrze.

Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że podszedł do niego człowiek, który z urody nie przypominał Brytyjczyka. Prędzej przypo-minał… Polaka. Krótki wąs, wiekiem zapewne zbliżony do niego, tylko mundur miał z cesarstwa austro-węgierskiego. Dlaczego żołnierza państw centralnych wpuszczono do Paderewskiego? „Czyżby go zabił?” – przy-szła mu do głowy pierwsza myśl.

Nie wiedział, co poradzić na tę sytuację. Uciekać nie warto, bo szybko zostanie zastrzelony, a w walce wręcz też przegra, mimo że zna podstawy obrony osobistej, o co osobiście zadbała matka, nim jeszcze wyjechał na studia do Londynu. To niezdecydowanie zupełnie go sparaliżowało. Pa-trzył na zbliżającego się oficera w przeświadczeniu nadchodzącej śmierci. Pomimo obaw o swoje życie, próbował trzymać fason.

– Good morning I am…14

– Daruj sobie z tym angielskim – przerwał mu żołnierz. – Rozmawiasz z Po-lakiem, więc mów po polsku, nawet jeśli jesteś szpiegiem państw centralnych.

„Że ja? Przecież to ty wyglądasz, jakby cię żywcem wyciągnięto z ar-mii austro-węgierskiej” – ocenił go w myślach Krzysiek, a do głowy przy-chodziło mu jedno pytanie: „Co tu się dzieje?”.

– Skoro jesteś Polakiem, to czemu masz na sobie mundur austro-węgierski?

– Jak dobrze wiesz, państwo polskie dopiero się formuje, a więc jeszcze wiele naszych rzeczy pochodzi od zaborców. Między innymi i mundury, aczkolwiek spodziewałem się, że dostrzeżesz kilka szczegó-łów, które mnie wyróżniają.

Krzysiek początkowo nie wiedział, co ma na myśli, lecz gdy dokładniej się przyjrzał, dostrzegł orzełka na lewej piersi i wycięte fragmenty mun-duru austriacko-węgierskiego. Mężczyzna najwyraźniej nim dołączył do formułujących się oddziałów polskich służył w cesarskiej armii Austro--Węgier. Miał ochotę walnąć się w głowę za gafę, którą popełnił.

14 (ang.) Dzień dobry, jestem…

12

– Przepraszam, że pomyliłem pana z żołnierzem C.K.

– Nic nie szkodzi, wielu się myli. Poza tym, nie mów do mnie na pan. – Wyciągnął rękę w stronę speszonego chłopaka. – Major Stefan Iwanowski.

– Krzysztof Wartecki.

– Jesteś z POW, spodziewaliśmy się kontaktu od was, ale sądziłem, że załatwicie spotkanie w bardziej oficjalny sposób.

– Niedawno żeśmy się dowiedzieli, że nasz wielki rodak jest w Anglii, więc wykorzystano mnie, abym przybył powitać tak zacnego gościa. W in-nym wypadku zrobiłby to ktoś bardziej dostojny.

Major przyjął tłumaczenie chłopaka i o nic więcej nie pytał, póki nie dopełnili formalności. Jeśli mówił prawdę i POW nic nie wiedziało o pla-nowanej wizycie Paderewskiego do Polski, to nie będzie miał ze sobą żadnej broni. Jego wygląd eleganckiego studenta również nie zgadzał się z wrogimi zamiarami. Aczkolwiek niczego nie należy zakładać na pew-no. Wielka wojna przyniosła tyle nieoczekiwanych zwrotów, że można już chyba nawet podważać istnienie świata, w którym żyją.

– Oprzyj się o ścianę i stań w rozkroku. Muszę cię przeszukać.

Krzysztof zrobił tak, jak doradził major, choć lekko przestraszył się jego chłodnego i stanowczego głosu. Major przetrzepał go z góry na dół i przejrzał małą aktówkę, w której miał najpotrzebniejsze rzeczy. Niczego nie znalazł, więc oddał ją Warteckiemu.

– Prędzej wyglądasz mi na studenta niż na wojskowego – zażartował sobie z Krzyśka.

– Matka wysłała mnie na studia, nim rozpoczęła się wojna. Wszystko po to, aby uniknąć powołania do wojska. Tata je otrzymał i zginął w piekle.

– Pod Verdun?

Krzysiek w odpowiedzi kiwnął głową.

– Wielu z naszych rodaków ginęło tam, gdzie ginąć nie powinni i tym bar-dziej nie za tę sprawę. Matka postąpiła mądrze, wysyłając cię do Londynu. Gdyby inni mieli taką możliwość, na pewno też by z niej skorzystali.

Rozumiał, czemu matka tak zrobiła, ale i tak uważał, że postąpił tchórzliwie. Powinien przy niej zostać i walczyć, żeby nie powołano jego ojca do wojska. Miał świadomość, że nie zdołałby ich powstrzymać, ale przynajmniej nie stałby biernie z boku i nie przyglądał się, kiedy ojciec opuszczał dom na zawsze.

13

– Gdy dostałem informację z POW, właśnie byłem na zajęciach w Lon-dynie i przybyłem tutaj tak szybko, jak tylko mogłem.

– Zatem zapraszam do środka. Mimo że jest wcześnie, to nasz pianista już od rana jest w śpiewającym nastroju.

Zważywszy, że Ignacy Paderewski zagrał mnóstwo koncertów na ca-łym świecie, to oprócz mistrzowskiego opanowania gry na pianinie, miał talent do zjednywania sobie ludzi. Żołnierz otworzył drzwi do apartamen-tu pianisty i jego żony. Gdy Wartecki przekroczył próg, uderzyła go do-stojność tego miejsca oraz luksusy, o których on w Londynie mógłby sobie tylko pomarzyć. Znalazł się w swego rodzaju przedpokoju, który wielko-ścią przypominał całe jego mieszkanie w Poznaniu. W ściany wmurowane były kolumny w stylu korynckim, a ponad nimi znajdowały się herby an-gielskich hrabstw.

Patrząc na ten przedpokój, Krzysiek zastanawiał się, czy ciemny gar-nitur, który miał na sobie, jest na pewno odpowiedni. Na szybko poprawił krawat, żeby mistrz Paderewski nie zarzucił mu czegoś w ubiorze. Już bę-dąc w tym pomieszczeniu, poczuł się, jakby był w pałacu Buckingham, gdzie czekała go audiencja u samej królowej.

Dostrzegł, że z przedpokoju wchodziło się do przestronnej sypialni, z której najprawdopodobniej można się było dostać do łazienki. Wydedu-kował to na podstawie braku dodatkowego pomieszczenia. W międzycza-sie schodził z drogi obsłudze hotelowej, która wnosiła różne talerze z przy-krywkami i wychodziła bez nich. Zastanawiał się, dla kogo przynosili te dania. Analizę przerwały otwierające się drzwi, w których pojawiła się kobieta, ubrana w długą suknię ściągniętą na wysokości pasa i ozdobioną kwiatami. Na głowie miała mały kapelusz niepasujący do kanonu ówcze-snej mody. Krzysztof zauważył, że nie jest już najmłodsza, ale mimo to zachowała promienny wyraz twarzy, którego nie zakłócały nawet obecne na jej obliczu zmarszczki.

Wiedział, z kim ma do czynienia, niejednokrotnie była wymieniana na łamach „Orędownika” bądź „Dziennika Poznańskiego”, dlatego nisko pokłonił się przed damą i czekał, aż przywita go pierwsza.

– Witaj drogi młodzieńcze – powiedziała z czułością. – Podróż musiała cię wykończyć, bo wyglądasz dość mizernie.

14

– Dzień dobry, pani Paderewska. – Tak bardzo się starał, a mimo to i tak zarzucono mu, że niechlujnie się ubrał. – Przepraszam, że obraziłem panią swoim wyglądem.

– Absolutnie nie to miałam na myśli. Broń Boże. Tylko spostrzegłam, że podróż cię wykończyła i odbiło się to na twojej twarzy.

Krzysztof zwracał uwagę na to, żeby dopasować odpowiednie ubrania, aby nie wyjść na przypadkowego przechodnia, ale nie zwrócił uwagi na to, że mimika twarzy musi współgrać z ubiorem. Szybko się uśmiechnął, starając się wywrzeć pozytywne wrażenie na żonie polityka.

– Mogę poznać imię gościa, który już rano spotyka się z moim mężem?

Krzysztof przedstawił się.

– Bardzo miło cię poznać, Krzysztofie. Helena Paderewska. – Wycią-gnęła dłoń, którą chłopak z szacunkiem pocałował. – Mąż za chwilę cię poprosi. Biorąc pod uwagę to, co masz na sobie, to chyba będzie musiał założyć najlepszy frak. Natomiast ja was zostawię, pewnie macie wiele spraw do omówienia.

W jej słowach nie było cienia ironii.

– Przesadza pani. Jednakże jeśli wychodzi pani na zewnątrz, sugeruję wziąć ciepły płaszcz, jest okropnie zimno.

– Będę w kantynie, ale dziękuję, że martwisz się o moje zdrowie.

Wyszła z apartamentu, zamykając drzwi za sobą. Chłopak zastana-wiał się, jakie tematy może poruszyć z mistrzem Paderewskim. Nie miał uzdolnienia muzycznego, a tylko studiował sztukę na Uniwersytecie Lon-dyńskim. W stosunku do mistrza nie był wirtuozem w swojej dziedzinie, jedynie uczył się o rzeczach stworzonych wiele lat temu. Naszła go myśl, że Paderewski może potraktować go jak kulturowego jaskiniowca.

Teoretycznie sztuka i polityka nie mają ze sobą wiele wspólnego, ale to od mało poważnych tematów zaczynają się rozmowy dotyczące istotnych spraw.

W drzwiach do pokoju pojawił się mistrz Paderewski w nienagan-nym stroju.

– Witam cię serdecznie. Przepraszam, żeś musiał tak długo czekać. Za-praszam, przygotowałem dla nas miejsce do rozmowy.

– Dzień dobry, panie Paderewski. Nie mam podstaw, by się gniewać. Pańska małżonka zajęła mnie rozmową.

15

Pianista lekko się uśmiechnął i gestem zaprosił gościa do pokoju, który wyglądał jeszcze dostojniej niż przedpokój. Na łóżku było kilka pierzyn i poduszek i jeśli na sam spód wsadzono by groszek, to nawet księżniczka z bajki o ziarnku grochu nie byłaby go w stanie wyczuć. Nad łóżkiem znaj-dował się baldachim ozdobiony proporcami z czasów panowania dynastii Tudorów, mieniący się złotem. Jedwabne zasłony były ściągnięte połysku-jącymi sznurami. Wcześniejsze skojarzenia z pałacem Buckingham tylko się umocniły i teraz Krzysztof był już pewny, że czeka go audiencja z kró-lową Anglii lub inną wielką osobistością.

– Zapraszam przed kominek.

W pobliżu kominka znajdował się stół, do którego dołożono dwa krze-sła. Na stole stały przygotowane dwa tradycyjnie polskie posiłki: kotlet schabowy z ziemniakami i buraczkami.

– Ach bym zapomniał, gdzie moje maniery. – Polityk odwrócił się do chłopca i wyciągnął rękę na przywitanie. – Ignacy Jan Paderewski.

– Krzysztof Wartecki, rodzice nie nadali mi drugiego imienia. – Uści-snął dłoń gospodarza.

Pianista gestem zaprosił chłopaka do stołu. Pracownik z obsługi hotelo-wej nalał wina do kieliszków i wyszedł, zostawiając ich samych.

– Dziękuję za miłe przywitanie, nie trzeba było się tak stroić z tym wszystkim, zwłaszcza, że przyszedłem bez wcześniejszej zapowiedzi.

– Gość w dom, Bóg w dom. Bóg też przychodzi bez zapowiedzi.

Od tego momentu spokojnie konsumowali swoje dania. Choć War-tecki zjadł porządne śniadanie w Londynie, to nie chciał zrobić jakiej-kolwiek przykrości wielkiemu Polakowi. Pianista natomiast zagadywał młodego gościa:

– Chciałbym zapytać cię Krzysztofie, co robisz w Anglii? Studiujesz w Londynie? Opowiesz coś więcej?

– Od kilku lat studiuję na Uniwersytecie Londyńskim, mama mnie tutaj wysłała, żebym nie dostał powołania do armii pruskiej. Przewidziała, co się stanie i faktycznie nie minęło kilka miesięcy, a mój rocznik oraz młodsi zostali siłą wciągnięci do armii.

Paderewski rozumiał, o czym chłopak mówi. Podczas jednego koncertu w Poznaniu widział, jak Niemcy poniżająco traktują Polaków. Zmieniają

16

swoje nastawienie, gdy mają do nich interes, wtedy wyciągają ich z domu i siłą wkładają im swoje mundury. Rozumiał ból chłopaka, że nie mógł być w pobliżu matki w tych ciężkich czasach.

– Pierwsze miesiące pewnie były dla ciebie trudne?

– Uczyłem się trochę angielskiego z mamą i jej nauczycielami, ale tak naprawdę nauczyłem się go dopiero, gdy zamieszkałem w Londynie. Po-tem to już jakoś mijał dzień za dniem. Nie byłem wyróżniającym się stu-dentem, ale też nie byłem na końcu.

Skończyli posiłek, więc gospodarz wzniósł kieliszek do góry.

– Zatem wypijmy za przyszłość narodu polskiego, by nasi potom-kowie nie musieli opuszczać Polski. – Stuknęli się kieliszkami. Gdy je opróżnili, polityk zdał sobie sprawę, że chłopak nie przyjechał ponad stu kilometrów tylko po to, żeby zjeść wczesny lunch. – Mówisz, że jesteś działaczem POW?

– Potwierdzam. Właśnie w ich imieniu przybyłem.

– Zatem słucham, jaką to masz do mnie sprawę?

– Dowiedzieliśmy się, że zamierza pan przyjechać do Polski w związku z rozmowami pokojowymi między Komitetem Narodowym Polski Roma-na Dmowskiego a rządem Jędrzeja Moraczewskiego. Wiemy, że pana trasa będzie przebiegać przez ziemie zaboru pruskiego.

– Nie da się ukryć, lecz jeśli POW wysłało pana jako ochronę dla mnie, to zupełnie niepotrzebnie. Oprócz majora Stefana Iwanowskiego pojadą ze mną również pułkownik Harry Wade oraz komandor Bernard Rawlings.

Krzysztof spojrzał na mistrza szeroko otwartymi oczami. W takim ra-zie Paderewski nie potrzebował ochrony POW, bo Szkiebry15nie miały pra-wa przeszkadzać przedstawicielom krajów ententy, kiedy wypełniają swo-ją misję dyplomatyczną. Nie mogą również w jakikolwiek sposób wpływać na ich działalność.

– Przyznaję, że jestem zaskoczony, ale mimo to POW też chce dołożyć swoją cegiełkę do pana bezpiecznego przyjazdu do Polski. Szkiebry znane są z tego, że nie lubią dotrzymywać postanowień międzynarodowych oraz nie cofną się przed niczym, żeby osiągnąć swoje cele.

15 W gwarze poznańskiej pogardliwie „Niemcy”, https://wielkopolskahistorycznie.pl/2021/07/28/gwary/

17

Mistrz zaczął się zastanawiać nad wyjaśnieniem chłopaka, które nie było pozbawione sensu. Choć żegluga na morzu w trakcie pierwszej wojny światowej była objęta ochroną i państwa uczestniczące w woj-nie zadeklarowały nie atakowanie statków handlowych, to Cesarstwo Niemieckie złamało to przyrzeczenie i zatopiło brytyjski statek pasa-żerski Lusitania, a wraz z nim ponad tysiąc ludzi. Zdawał sobie sprawę, że ten atak nie był przypadkowy, bo w ten sposób pokazali, do czego są zdolni. Brytyjczycy i Amerykanie potępili atak i nazwali go barba-rzyńskim, jednakże najbardziej barbarzyńskim aktem przemocy było rozstrzelanie Edith Cavell – kobiety, która pomagała rannym Brytyj-czykom uciec do Wielkiej Brytanii, a także opatrywała ich rany. Kie-dy ją złapali, natychmiast przekazali ją pod pluton egzekucyjny. Tego Ameryka nie mogła przyjąć obojętnie i przystąpiła do wojny przeciwko krajom centralnym.

– To prawda, Niemcy są znane ze swojej brutalności, ale opinia pu-bliczna ich zje, jeśli postanowią cokolwiek zrobić przedstawicielom dyplo-matycznym krajów ententy. Wtedy wielkie cesarstwo zostanie rozbrojone, zresztą sami Niemcy nie chcą już wojny i się jej sprzeciwiają.

– Zgodzę się, lecz ostrożności nigdy za wiele. Jednakże pana przyjazd do Polski wywoła ogromne poruszenie wśród zniewolonej przez ponad sto lat ludności. Jest pan osobistością znaną na całym świecie i oni zdają sobie sprawę z pańskiego wpływu na Polaków. Dlatego wydaje nam się, że spró-bują zaatakować. Z tego względu moja prośba, by nie odrzucał pan naszej pomocy, jest nadal aktualna.

– Ależ ja jej nie odrzuciłem, wręcz z radością przyjmuję.

Wartecki po raz drugi dał się złapać, że za szybko wyciąga daleko idące wnioski. Lekko zawstydził się w duchu, lecz na zewnątrz nie dał tego po sobie poznać.

– Przekażę informację o pana obecności panu Rawlingsowi. Wypły-wamy jutro w godzinach porannych, radzę się nie spóźnić, bo moje serce tęskni za polskimi krajobrazami i długo czekać nie będzie. – Paderewski uśmiechnął się delikatnie.

Krzysiek też się rozluźnił i rozmowa zeszła na lekkie tematy, choć Pa-derewski, patrząc na chłopaka, cały czas odnosił wrażenie, że to nie była

główna sprawa, którą młodzieniec chciał poruszyć. Wielokrotnie o to py-tał, ale ten nie powiedział nic więcej.

Wybiła szesnasta, gdy żona Ignacego wróciła do hotelowego pokoju. Wartecki uznał to za odpowiedni moment do wyjścia.

– W takim razie przygotuję się do powrotu do Polski. Stęskniłem się za mamą i ukochaną.

– Radzę się nie spóźnić. – Pianista pokiwał palcem na młodzieńca, na co ten się uśmiechnął i zamknął za sobą drzwi.

19

Rozdział 2

20 grudnia 1918 – Poznań, Polska

Wojciech Korfanty nigdy nie podejrzewał, że to on jako pierwszy bę-dzie powstrzymywał tych, którzy siłą chcą wydrzeć wolność dla siebie i swoich bliskich. Jednakże widział potężną armię niemiecką, która choć została poważnie osłabiona, to nadal stanowiła poważne wyzwanie. Wie-lokrotnie w siedzibach Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego powstrzymywał rewolucyjne zapędy, lecz w gdzieś w jego głowie tkwiła świadomość, że go nie posłuchają i wyjdą walczyć z okupantem.

– Wyjdźmy na ulicę, pokażmy Szkiebrom, że muszą się liczyć z na-szym zdaniem. Nie jesteśmy ich sługusami, jesteśmy Polakami i należy nam się wolność.

Po takich słowach zawsze wybuchały gromkie wiwaty i tylko brakowa-ło wystrzałów z mauzerów oraz indiańskiego krzyku, żeby niczym barba-rzyńcy rzucić się do walki bez świadomości potęgi wroga.

– Nikt z nas nie wie, jakie są siły przeciwnika – tonował te nastroje Korfanty. – Armia niemiecka wciąż jest silna, a u nas nie ma zorganizowa-nia. Wyskoczymy na nich z karabinami i co dalej?

– Będziemy podbijać miasto za miastem – oznajmił następny. – Będzie-my im robić to, co oni robili nam.

Poseł do Reichstagu nie mógł tego słuchać. Popierał zbrojną rewoltę przeciwko wieloletniemu okupantowi, ale nie popierał sposobu, w jaki po-wstańcy chcieli walczyć o swoją wolność. Marzył o tym, że Polacy są kimś lepszym niż Niemcy, że nie zniżą się do stosowanych przez nich praktyk, aby pokazać swoją wyższość. Pomylił się – są tacy sami jak oni. Nienawiść wzbudza tylko nienawiść. Rozumiał ich odczucia, ale co potem? Każdy kraj ma jakąś strukturę, organizację, a na ten moment nie widać trzonu, na którym to wszystko może się oprzeć.

20

– Do niczego to nie prowadzi. Myślicie, że Niemcy odpuszczą wam tak łatwo, kiedy przejmiecie te miasta? Odpuszczą sto dwadzieścia trzy lata germanizacji naszych rodzin i dzieci? – Na chwilę zapanowała cisza. Poseł kontynuował: – Oficjalnie wciąż jesteśmy Niemcami i choć nam się to nie podoba, to taka jest prawda. Niemcy przegrały wojnę, Polska się odradza, ale Wielkopolska wciąż jest niemiecka i wszelkie nasze wystąpienia będą traktowane jako zamach stanu i w tym wypadku ża-den dekret nas nie uratuje.

– Dosyć tej polityki! – Mieczysław Paluch, jeden z najbardziej zagorza-łych zwolenników powstania, uderzył w stół. Wyglądał jakby był wiecznie zmęczony: podkrążone oczy, głębokie zmarszczki i twarz zniszczona woj-ną. Jedyne czego mu nie brakowało to energii. – Polityka tych ziem prowa-dzi do zniemczenia i nie uwzględnia naszych praw. Traktują nas jak bydło, więc czas im pokazać, że jesteśmy kimś więcej niż ich niewolnikami.

Korfanty nie mógł zabronić im walki zbrojnej, lecz na ten moment zbrojna rewolta była skazana na niepowodzenie. Niemiecka armia jest jed-ną z najlepiej zorganizowanych armii na świecie. Nie bez powodu broniła się sama na dwóch frontach przez cztery lata.

– Wiem, że gardzicie polityką, ale póki nie będziemy mieli solidnego trzonu, na którym oprze się przyszłe powstanie, dopóty nie wychodźmy z zamiarami na Niemców.

– Przyznaj się, jesteś tchórzem, Korfanty – oskarżył go Paluch. – Chcesz wolności, a nie chcesz walki? Inaczej nikt nam nie da tej wolności. Wyłącznie sami możemy ją im odebrać.

– Zarzucasz mi tchórzostwo?! Mam ci może przypomnieć, że jako je-den z nielicznych polskich posłów przemawiałem za naszą sprawą w Re-ichstagu? Byłem jedyną owcą wśród stada wilków, a mimo to, wiedząc, że zostanę przez nie pożarty, wystąpiłem i reprezentowałem wszystkich Polaków. Teoretycznie mógłbym żyć jak pan z pensji posła, a mimo to je-stem tutaj z wami i pomagam wam zaplanować powstanie. Dlatego proszę mi nie zarzucać, że nie interesuje mnie los Polski!

Choć zazwyczaj ważył swoje słowa, to teraz nie mógł już wytrzymać. Nie walczył, jak wielu Polaków, za pomocą broni, tylko słów i choć wie-lu z nich gardziło takimi metodami, to jednak to właśnie one przynosiły

21

największe sukcesy. Gdy się uspokoił i zarazem rewolucyjne głosy zostały uciszone, przemówił zdecydowanym głosem:

– Nie możemy teraz rozpocząć walki, bo nie jesteśmy na nią gotowi. Jako przedstawiciel Naczelnej Rady Ludowej zakazuję wam rozpoczyna-nia wojny z niemieckim okupantem, póki się do niej nie przygotujemy. W połowie stycznia wszyscy powstaniemy i rozpoczniemy walkę o naszą wolność i o wolność wszystkich naszych dzieci.

– Dlaczego dopiero wtedy? – zapytał znów podporucznik Paluch. – Do tego czasu Niemcy będą mieli czas, aby się przygotować na nasz zryw i go stłumić.

– A skąd będą o nim wiedzieli? Oni mają swoje własne problemy w tym momencie i to nie tylko z armią. – Gestem dłoni uspokoił Palucha, który już chciał przerwać wypowiedź członka Rady. – Jed-nakże, jeśli jest sprawa, która jest ważniejsza niż wewnętrzne spory, potrafią się zjednoczyć i walczyć jako jeden w pełni współpracują-cy organizm. Dlatego na razie nie nawiązujemy walki z okupantem. Czy to jest jasne?

Początkowo nikt nie chciał się zgodzić ze słowami Korfantego. Roz-glądali się po sobie, ale widząc, że żaden nie ma co powiedzieć, przyjęli rozkaz. Korfanty już chciał zakończyć spotkanie, lecz zadzwonił telefon. Zazwyczaj nadawca połączenia nie przekazywał pozytywnych informacji i teraz również większość zlękła się na myśl o kolejnym pesymistycznym donosie. Poseł spodziewał się, jakie informacje miał otrzymać, więc bez zbędnego strachu odebrał połączenie.

– Naczelna Rada Ludowa, Wojciech Korfanty przy telefonie. – Do zgromadzonych działaczy POW dochodziły szmery ze słuchawki, z któ-rych nie dało się zrozumieć żadnych słów. – Dobrze, rozumiem. Dziękuję Wartecki za informację. – Odłożył słuchawkę.

– No i co to za kolejna informacja? Szkiebry znowu coś planują? – spy-tał Paluch.

Korfanty spokojnie odwrócił się w ich stronę. Nie przekazywał im in-formacji, które nie zostały potwierdzone, dlatego nic nie wiedzieli o przy-jeździe Paderewskiego. Kazał to trzymać w tajemnicy, póki informacja nie zostanie potwierdzona.

22

– Ignacy Paderewski, człowiek, którego nikomu z was nie trzeba przed-stawiać, właśnie płynie statkiem H.M.S. Concord do Polski.

W serca działaczy POW wlała się nadzieja na lepsze jutro. Przyjedzie do nich wybawca narodu, ten, który osobiście przekonał prezydenta Sta-nów Zjednoczonych do umieszczenia w swoich czternastu punktach jedne-go, który mówił o powstaniu państwa polskiego. Bohater narodowy i mąż stanu właśnie zmierza do Polski.

– Chwileczkę… – Podporucznikowi Paluchowi nie udzielił się opty-mizm pozostałych. W przypłynięciu Polaka widział zagrożenie ze strony Niemców. – Jeśli Ignacy Paderewski przypłynie do Gdańska, to musi prze-jechać przez Wielkopolskę.

– Szkiebry na pewno coś wykombinują – dodał ktoś następny.

– Spokojnie – uciszył ich Korfanty. – Nie wiedzą o przyjeździe Pade-rewskiego. Misja jest trzymana w tajemnicy, więc uznajcie to za dowód mojego zaufania, że wam o tym mówię.

– Panowie, w takim razie czas na mobilizację wojsk i pokazanie wro-gom, gdzie ich miejsce – zarządził podporucznik, a wszyscy entuzjastycz-nie ruszyli za nim.

– Właśnie dlatego wam nic nie mówiłem, bo wiedziałem, że od razu chwycicie za broń i pójdziecie na wojnę!

– A co? Mamy czekać aż Niemcy przechwycą Paderewskiego?

– Jeśli pójdziecie tam wszyscy, tylko dacie dowód na to, że mieli słusz-ność, powołując w Poznaniu oraz w całej Wielkopolsce oddziały Heimat-schutzu. Nie dość, że wyjawicie poufne informacje o przybyciu wielkiego Polaka, to jeszcze dacie zaborcom powód do kolejnych aktów przemocy wobec Polaków. Tego chcecie?

Każdy z nich wiedział o działalności tej niemieckiej paramilitarnej organizacji, która miała za zadanie zwalczać wszelkie przejawy bolsze-wizmu oraz polskiego buntu na terenach Wielkopolski. Były to oddziały skrupulatne w działaniach i trudno było się do nich dostać. Selekcja była wyjątkowo rygorystyczna i każdy Polak odpadał już na początku.

– Jesteśmy prześladowani od wielu lat, zapomniałeś może o naszej hi-storii? Cały czas walczyliśmy, a potem chcieliśmy stworzyć jeden wielki organizm gospodarczy i społeczny. I co z tego mamy? To, że pomagamy

23

Niemcom zamiast samym sobie. W ten sposób nie odzyskamy wolności. I chyba dobrze o tym wiesz.

Wojciech zdawał sobie sprawę, że Paluch jest trudnym przeciwnikiem w negocjacjach, lecz czasami jego upór go zaskakiwał. Dla niego jedynym rozwiązaniem na wszystko jest walka i innej możliwości nie przyjmuje do głowy. Korfanty czuł się jak w naładowanej armacie, a Paluch był jej zapa-lonym lontem. Jeśli jakoś go nie ugasi, wtedy działo wystrzeli i to w naj-mniej odpowiednim momencie.

– Pojadę powitać mistrza Paderewskiego i spróbuję go przekonać do pojechania okrężną drogą do Warszawy. Wkurzymy tym Niemców i jednocześnie zgotujemy gorące polskie powitanie dla naszego wiel-kiego człowieka.

Podporucznik już się nie odezwał. Pozostali też milczeli, więc Kor-fanty uznał to za zakończenie zebrania i odesłał wszystkich na swoje stanowiska. Gdy wychodził na Stary Rynek w Poznaniu, zaczepiła go młoda kobieta.

– Przepraszam, panie Wojciechu. Też jestem za tym, by nie rozpoczy-nać powstania w tej chwili, zgadzam się z tym zupełnie, ale mam inne py-tanie. Czy informacje o przybyciu Paderewskiego przekazał panu Krzysz-tof Wartecki?

Poznał tę dziewczynę i widząc ją, był zdziwiony, dlaczego była milczą-ca w trakcie posiedzenia POW. To Wiktoria Rodnas, długowłosa blondyn-ka o niewinnym spojrzeniu. Wiecznie podkreślała swój kobiecy wygląd, dzięki czemu dostała pracę jako osobista sekretarka nadburmistrza Pozna-nia Ernsta Wilmsa. Ukochana Krzysztofa Warteckiego.

– Dokładnie tak, to Wartecki przekazał mi tę informację. Jest razem z Paderewskim, więc będziecie mieli chwilę dla siebie.

Swoim promiennym uśmiechem potrafiła roztopić nawet zamarznięte ser-ce, ale zdarzało jej się to tylko, gdy była mowa o jej ukochanym. Korfanty nawet nie chciał podejrzewać, jak ta dziewczyna będzie płakała, kiedy jej uko-chany, nie daj Bóg, zginie w trakcie walk o wolność Wielkopolski.

– Dziękuję bardzo. – Pożegnała się z posłem i w podskokach oddaliła się w stronę Teatru Apollo, mieszczącego się w pobliżu cmentarza ewan-gelickiego. Wojciech, patrząc na nią, również się uśmiechnął. Mimo iż ci

młodzi żyją w tak ciężkich czasach, to odnajdują jakimś cudem tę małą iskierkę nadziei, dla której warto żyć.

On sam pragnął, żeby ta mała iskierka przerodziła się w pożar, ale do tego było jeszcze daleko. Najpierw trzeba skupić się na przyjeździe wiel-kiego mistrza i Korfanty w myślach już szukał argumentów, dlaczego pianista powinien przyjechać do Poznania, który jest niczym wulkan tuż przed erupcją.

25

Rozdział 3

25 grudnia 1918 – Gdańsk, Polska

W trakcie podróży z Harwich do Gdańska Krzysztof nie przeszkadzał Paderewskiemu oraz przedstawicielom dyplomacji angielskiej w rozmo-wach o porządku świata. Podczas kolacji wigilijnej dużo rozmawiali o sy-tuacji społecznej i politycznej w krajach ententy. Podejmowano głównie temat Francji, która choć wygrała wojnę, to została zdziesiątkowana, a po licznych bitwach wciąż pozostawały pogorzeliska.

Na linii frontu Niemcy zrównali wszystko z ziemią. Na tych obszarach nie istniało życie, a co dopiero przemysł czy gospodarka. Regiony te na-leżało odbudować od podstaw. Tu się pojawiał drugi problem, ponieważ Francja, oprócz licznych strat w ludziach, uszczupliła również budżet pań-stwa i nie miała za co odbudować swojej wielkości sprzed wojny.

W tej wojnie praktycznie każdy był przegranym. Oficjalnie zwycięstwo odniosły państwa ententy, lecz poniesione straty nie były tego warte.

Podczas wielkiej wojny Cesarstwo Niemieckie wcieliło wielu Polaków do służby. Również ojciec Krzyśka został powołany w tysiąc dziewięćset szesnastym roku. Matka, chcąc uchronić syna przed powołaniem do ar-mii niemieckiej, wysłała go na studia do Londynu. Ostatni raz widział się z ojcem rok przed bitwą pod Verdun. Ilekroć na niego patrzył, tylekroć ro-zumiał, że wyglądają niemal tak samo. Podobnie jak on miał bujne czarne włosy, zielone oczy i wąskie usta. Tak samo jak on potrafił dostosować się do każdej sytuacji i szybko uczył się nowych rzeczy. Dlatego, mimo wiel-kiej niechęci do narodu niemieckiego, ojciec został na froncie, dając tym samym możliwość do dezercji innemu Polakowi.

Jednakże los nie był łaskawy i choć awansował na stopień sierżanta, szybko został przeniesiony w pobliże Verdun, gdzie zginął w lipcu tysiąc dziewięćset szesnastego roku. Od momentu podniesienia odznaczenia

26

Krzysiek próbował sobie wyobrazić w jakich okolicznościach umarł jego ojciec. Sam nigdy nie był we Francji, lecz próbował sobie wyobrazić front na odcinku Thiaumont – Fleury – Souville. Wiedział tylko, że kontrola nad nim przechodziła z rąk do rąk. Wielokrotnie Niemcy próbowali zagazować Francuzów, a ci w zamian ich bombardowali. Straty rosły po obu stronach. I choć w tym okresie większość wojsk przerzucono w pobliże Sommy, to w tych trzech miasteczkach walki nie ucichły.

Zastanawiał się, czy ojciec chował się przed strzałami Francuzów, czy próbował zmotywować żołnierzy swoją postawą. Bardziej prawdopodobna wydawała mu się ta druga opcja. Dlatego zginął, a Niemcy nie potrafili podziękować swojemu wielkiemu bohaterowi. Nie oddali mu honorów, jak przystało żołnierzowi, tylko potraktowali jak śmiecia, nic niewartego czło-wieka. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Szkiebry nie chciały podziękować Polakom walczącym za ich sprawę na froncie zachodnim oraz wschodnim.

Gdy wspomniał ojca, z oczu zaczęły płynąć mu łzy. Najpierw nieśmia-ło jedna po drugiej, a potem gęstym strumieniem i choć było chłodno, a wiatr wzmagał odczucie zimna, to Krzysiek był teraz w swoim świecie, w którym znajdował się on, jego ojciec oraz wiążące się ze wspólnymi chwilami wspomnienia.

Odpowiedzialnego za śmierć ojca chciał zastrzelić osobiście. Nie fran-cuskiego żołnierza, bo on nie był niczemu winny, gdyż tylko się bronił przed agresorem. Pragnął śmierci niemieckiego urzędnika, który powołał Polaka, aby walczył za nie swoją sprawę. Nacisnąłby również spust mauze-ra, kierując go w stronę każdego Szkiebra, który podczas piekła Verdun nie potrafił wziąć obowiązku wobec ojczyzny na swoje barki, tylko wyręczył się Polakiem.

Podczas pogrzebu ojca obiecał sobie, że każdy Niemiec, który w ja-kikolwiek sposób przeszkodzi Polakowi w dążeniu do wolności, będzie pochowany, podobnie jak jego ojciec. Że weźmie mauzera i wystrzeli pięć razy do każdego napotkanego Niemca, by każdy z nich zapamiętał, że z Polakiem nie wolno zadzierać.

Siedząc i rozmyślając o śmierci ojca, poczuł, jak ktoś przykrywa go ba-wełnianym kocem. Mimo porywistego wiatru nie czuł zimna, za to ciepło wydobywające się spod koca odczuł natychmiast. Tym, który go przykrył,

27

był Ignacy Paderewski, który od stóp do głów był ubrany niczym Eskimos, a jego twarz była ledwie widoczna. Usiadł obok młodzieńca.

– Proszę się ogrzać, panie Krzysztofie. Jeszcze też się pan przeziębisz, a chory do Polski nie możesz przypłynąć.

– Dlaczego pan wyszedł z kajuty, skoro jest pan chory?

– Wiesz, my politycy, raz musimy być chorzy, a za drugim razem być zdrowi jak ryba, więc można powiedzieć, żem cały czas jest chory lub cały czas zdrowy. Kto to wie. – Uśmiechnął się lekko w stronę młodzieńca, na co ten odwzajemnił uśmiech, lecz zaraz zniknął w swoim świecie. Polityk chciał go poznać. – Nad czym rozmyślasz?

– Nad głupotami, nic ważnego. – Krzysiek wiedział, że Paderewski ma i tak za dużo na głowie, nie chciał dodawać mu własnych problemów.

– Głupoty raczej nie wyciskają z człowieka łez.

– Widział pan – odrzekł lekko zażenowany.

– To żaden wstyd płakać, tylko chłopcy tego nie robią. Mężczyzna w ten sposób pokazuje, że na czymś mu zależy. – Dostrzegł, że działacz POW ma w sobie jakąś wielką tajemnicę. Wyczuł to już w trakcie wspól-nego śniadania w hotelu przy porcie, lecz wtedy miał świadomość, że za szybko na zwierzenia. Teraz chciał spróbować w swój sprawdzony sposób. – No nic, nie będę ci przeszkadzał, chciałem, żebyś…

– Myślałem o ojcu. – Krzysztof wyjawił powód swoich rozważań. Sztuczka podziałała. – Od momentu, kiedy został powołany do armii nie-mieckiej, nie widziałem się z nim. Ostatni raz na pogrzebie, rok temu.

– Walczył pod Verdun?

Krzysiek potwierdził skinieniem głowy.

– W tym okresie Niemcy wielu Polaków powoływali do wojska. Potrze-bowali na gwałt ludzi, aby wycofać z wojny Francję.

– Dlaczego brali akurat Polaków? Choć to pytanie wydaje mi się oczywiste, to nie rozumiem, czemu kazali nam walczyć za kraj, którym gardzimy?

Paderewski znał odpowiedź na to pytanie. Po powstaniu stycznio-wym Niemcy zapragnęli zgermanizować obszary Wielkopolski i uzna-li, że im się to udało. Jednakże chęć uzyskania wolności była zbyt wielka i to już nawet wśród dzieci, które zbuntowały się przeciwko

28

nauczycielom prowadzącym zajęcia po niemiecku. Nie odpowiedział jednak chłopakowi.

– A ty nienawidzisz Niemców?

– Tak – przyznał się bez oporów. – Nienawidzę ich za to, że odebrali mi wszystko, a wciąż jest im mało. Nie mogę patrzeć, jak traktują nas niczym podludzi. Jesteśmy dla nich zwykłym bydłem i nic nieznaczącymi pchła-mi, które mogą zdeptać. Próbują z nas zrobić kogoś, kim nie jesteśmy, więc tak – chcę im za to odpłacić i to tak, jak potrafię najlepiej.

– Zbrojną walką? – domyślił się polityk i chłopak potwierdził również tym razem, a jego oczy ponownie się zaszkliły. – Możesz zrobić z moimi słowami co zechcesz, lecz przemoc tylko rodzi przemoc. Ty odpłacisz im się za to, co zrobili. Nie bronię ich, bo zasłużyli sobie na karę. Jednakże uważasz, że na tym skończy się twoja walka?

– Nie rozumiem? Zapłacą za to, co zrobili mnie oraz innym Polakom, będziemy żyć jak wolni ludzie. Dlatego gdy odzyskamy wolność, to nasza walka w końcu się skończy.

Paderewski już w trakcie wizyty w hotelu dostrzegł, że chłopak jest mądry i obrotny. Dostrzegł także, że skrywa w sobie nienawiść, lecz nie podejrzewał, że sięga ona aż tak głęboko.

– W trakcie swojej zemsty ukażesz tego, który przyczynił się do śmier-ci twojego ojca. Zastrzelisz go. A teraz załóżmy, że on też ma swoje dzieci, dla których jest kochającym ojcem.

– Nie może być kochającym ojcem, skoro potrafi zabić innych. – Chło-pak nie miał pojęcia, dokąd zmierza argumentacja polityka, ale już widział w niej sprzeczności.

– To jest temat dla filozofów. Niestety ja jestem politykiem i mnie inte-resują fakty. A fakty są takie, że polscy ojcowie też kochają swoje dzieci, a chcą wystąpić przeciwko niemieckim ojcom. Powiesz, że chcą zemsty. Możliwe, ale czy jeśli niemieccy ojcowie polegną w walce z Polakami, to ich dzieci już nie obowiązuje prawo zemsty?

Krzysiek zrozumiał, do czego zmierza Paderewski, choć nie chciał się z tym pogodzić. Uważał, że tylko ten, któremu stała się krzywda, ma prawo do zemsty, a nie ten, który będzie pożądał zemsty za zabój-stwo złego człowieka.

29

– Z uszanowaniem dla pańskiej osoby, ale my, Polacy, mamy prawo, by nienawidzić Niemców i mamy prawo, żeby odpłacić im się za wszelkie krzywdy, które nam wyrządzili. Oni nie mają prawa do odwetu.

– Zaczynasz mówić jak polityk – pochwalił chłopaka. – W żadnej konstytucji nie ma takiego prawa jak prawo zemsty. Nie ma takiego zapisu, więc idąc tokiem twojego myślenia, również i Polacy nie mają prawa do odwetu.

– Zatem mamy sterczeć jak kołki i akceptować politykę zaborcy?! – wykrzyknął, ale szybko zdał sobie sprawę ze swojego zbyt impulsywnego wybuchu. – Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło.

– Wolność. Wstąpiła w ciebie chęć wolności. I nie masz za co prze-praszać. Podobne do ciebie odczucia ma wielu Polaków. Zmierzałem do tego, żeby odróżnić, kiedy walczysz o wolność, a kiedy dokonujesz zemsty – podsumował mistrz Paderewski. Powstał i klepnął młodzieńca po ramie-niu. – Za dwie godziny będziemy przybijać do Gdańska. Postanowiłem udzielić krótkiego koncertu w mojej mesie. Jesteś zaproszony.

– Będzie to dla mnie zaszczyt.

Wartecki wszedł razem z pianistą do wnętrza statku i wąskimi kory-tarzami udał się do mesy przygotowanej specjalnie na koncert. W trakcie przechadzania się wśród kajut, rozważał słowa mistrza. Zastanawiał się, czy pragnie wolności dla wszystkich Wielkopolan, czy tak naprawdę zale-ży mu na zemście na wszystkich Niemcach za powołanie ojca do wojska. Jeśli mistrz ma rację, wówczas nie zadowoli się wolnością Polaków, tylko nadal będzie szukał zemsty wśród Niemców.

Teraz to nie miało znaczenia. Liczyła się dla niego wolność narodu pol-skiego i zrobi, co tylko może, by przyszłe pokolenia mogły żyć w nowo odrodzonej ojczyźnie.

Na krążowniku Concord znajdował się jeden fortepian – w mesie, gdzie wcześniej Paderewski wraz z dyplomatami angielskimi dyskutował na te-maty polityczne. Teraz przekształcono ją na salę widowiskową. Krzysiek nie przebywał w niej często, więc, jak ogromna jest to przestrzeń, rzuciło mu się w oczy, dopiero gdy usunięto z niej stoły, krzesła oraz inne niepo-trzebne meble. W jednym rogu pomieszczenia postawiono fortepian, przy którym siedział mistrz Paderewski. Naprzeciwko instrumentu zgromadzili

30

się słuchacze. Oprócz Warteckiego, angielskich dyplomatów, wojskowych oraz żony pianisty pojawili się medycy oraz załoga okrętu.

Pianista stanął przed zgromadzoną publicznością, pokłonił się, a oni zaczęli klaskać. Gdy owacje ucichły, usiadł za fortepianem i zaczął grać pierwszy utwór.

Warteckiemu melodia skojarzyła się ze spokojnym dniem, kiedy panuje połączenie radości, szczęścia, pogody ducha i pozytywnego nastroju. Za-mknął oczy i natychmiast znalazł się na łące, skacząc wśród skoszonych łanów traw. Wszystko dookoła pachniało naturą, a on czuł, że otaczają-ce go motyle zachęcają do tańca. Jednakże sielanka nie trwała długo. Za moment niebo zostało spowite czarną chmurą, a wraz z nią nadchodziło to, przed czym ojciec chronił swoją ukochaną rodzinę – ból, cierpienie i śmierć, które młodzieniec spersonifikował w osobie niemieckiego żołnie-rza. Widząc go, Krzysiek chciał odpłacić za strach sprowadzony na jego dom, lecz po chwili melodia znów powróciła do sielankowego nastroju, a on razem z nią. Tym razem był w górach, odcięty od całego świata, gdzie towarzyszyła mu ukochana Wiktoria. Tam założyli rodzinę i wokół nich biegały dzieci, które zachęcały rodziców do zabawy. Długo nie dawali się przekonywać – po chwili bawili się wszyscy razem. Przewracali się na zielonej trawie, nie martwiąc się, co przyniesie przyszłość. A przyszłość znowu przyniosła mrok. Walkę, do której każdy człowiek został stworzony i którą sam musiał wygrać, bez pomocy innych. Walkę ze swoim własnym sumieniem. Przed Krzyśkiem ukazywały się wszelkie przewinienia, któ-rych dopuścił się względem swoich najbliższych. Przewijały mu się błahe wybryki, kiedy był niesfornym brzdącem, ale w końcu przed oczami po-jawił się wyjazd do Londynu. Bolało go, że opuścił rodzinny dom wtedy, kiedy matka najbardziej go potrzebowała. I choć zrobił to na jej wyraźną prośbę, świadomość ta na niewiele się zdała. Czuł się winny, że zacho-wał się jak tchórz. Ale po chwili te problemy przestały mieć znaczenie, bo znowu znalazł się na łące, gdzie wszelkie kłopoty usuwają się w cień i nie mogą go dosięgnąć. Aczkolwiek tym razem zło tylko próbowało zagłuszyć sielankowy nastrój, lecz ten był już na tyle silny, że z łatwością przegonił je od siebie i kolejny raz zapanował pozytywny klimat, który trwał i trwał… aż do końca melodii.

31

Gdy utwór się skończył, Krzysztof znalazł się w ciemnej otchłani, która nigdzie nie prowadziła. Otworzył oczy i odkrył, że pianista skończył grać. Publiczność zaczęła gratulować artyście wykonania. Wartecki nie wie-dział, co się z nim stało. Odpłynął w odmęty swojej duszy i przez chwilę wydawało mu się, że świat fantazji jest tym rzeczywistym.

Pianista poprawił się i rozpoczął kolejny utwór.

Krzyśkowi melodia od razu skojarzyła się z miłością. Jako pierwsza ukazała mu się w myślach jego miłość do Wiktorii. Wspominał jej długie, lśniące blond włosy oraz urocze spojrzenie. Gdy patrzyła na niego swo-imi dużymi oczami, czuł, że mógłby zrobić dla niej wszystko, żeby miała spokój, o którym on mógł tylko pomarzyć. Żeby jej dusza nie walczyła z demonami przeszłości, z jakimi on się musi zmagać. Pragnął jej szczęścia i tylko to się dla niego liczyło.

W chwili gdy nastąpił kulminacyjny moment utworu, wyobraził so-bie, jak daje jej ogromny bukiet kwiatów, a ona ze szczęścia rzuca mu się w ramiona. Prawie go przy tym przewraca, lecz miłość utrzymuje ich wtulonych w siebie. Pragnął, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła, żeby jej słodki uśmiech nie znikał i żeby zawsze pozostał na jej twarzy. Była dla niego natchnieniem na każdy dzień i motywacją do pokonywania wszel-kich przeszkód.

Czuł, że ona żywi takie same uczucia względem niego, że kiedy go widzi, budzą się wszelkie pozytywne emocje, takie, jakich nikt inny nie jest w stanie wywołać, tylko on. Tonęli w swoich objęciach i nie chcieli przestać.

Jednakże pianista skończył wykonywanie kolejnego utworu i znowu owacje wybudziły Krzyśka ze snu. Dołączył do oklasków.

Mistrz zagrał jeszcze trzy piosenki, wśród których dominowały moty-wy rewolucyjne oraz niewolnicze. Praktycznie każdy ze zgromadzonych, słuchając ich, popadał w nostalgię na temat Europy oraz tego, co się z nią stało przez ostatnie lata. Wielka Wojna zniszczyła wszystko co było pięk-ne i zamieniła piękny, rozwijający się świat w zgliszcza. Teraz wszystko należało zbudować od podstaw i nadrobić w ciągu kilku lat to, co świat osiągnął od początku cywilizacji.

Koncert zbliżał się ku końcowi. Kiedy maestro skończył ostatni utwór, owacjom nie było końca. Pianista wyszedł przed publikę i nisko

się pokłonił, czekał, aż brawa ucichną, lecz zgromadzeni nie zamierzali przestać klaskać. Dopiero, gdy jeden z marynarzy przybył z informacją o przybyciu do Gdańska, to wiwaty ustały.

– Drodzy przyjaciele – oznajmił głośno. – Witamy w Polsce.

33

Rozdział 4

20 luty 1918 – Poznań, Polska

Joanna czekała w swoim mieszkaniu na informacje o posunięciach wroga. Miała je dostarczyć Wiktoria, działaczka POW oraz ukochana jej syna. Czuła, że wielka wojna powoli zmierza ku końcowi, a państwa ententy osiągną sukces i pokonają zniszczone czteroletnią wojną pań-stwa centralne.

Po wysłaniu syna na studia postanowiła działać w podziemnej armii wielkopolskiej, a potem w utworzonej POW. Czekając, przypominała so-bie, od czego się to wszystko zaczęło.

Urodziła się trzy lata przed powstaniem styczniowym. Niewiele z nie-go pamiętała, ponieważ rodzice chowali ją przed światem i wychowywali z dala od walk. Pamiętała tylko, że wielokrotnie przeprowadzali się z miej-sca na miejsce i choć w jednym z nich jej się spodobało, nie dane jej było się do niego przyzwyczaić.

Potem osiedli się na stałe w Poznaniu, gdzie ludzie wykazywali wiel-ką chęć do pracy. Wychowywała się w polskim społeczeństwie, więc nie miała do czynienia z Niemcami, aczkolwiek lubiła język niemiecki w szko-le i uczyła się go z większą gorliwością niż pozostałe dzieci. Nauczyciele wskazywali ją jako wzór do naśladowania i przykład Polki, która przy-kładała się sumiennie do swoich obowiązków. Dzięki takim pochwałom ze strony nauczycieli niestety narastała do niej niechęć polskich dzieci. W społeczeństwie polskim była odtrącana i traktowana jako gorsza. Nie miała przyjaciół wśród Polaków, za to trzymała się z dziećmi niemieckimi. Rodzice niechętnie patrzyli na jej znajomości, ale ponieważ nie robiła nic złego, więc nie ingerowali.

Gdy miała dwanaście lat, rodzice dość często angażowali się w pra-ce pomocowe dla innych Polaków. Pomagali piekarzowi piec bułki,

34

budowniczym w budowie domu lub remoncie mieszkania. Zauważyła, że Polak pomaga tylko innemu Polakowi. Nie rozumiała, czemu ogarnia ich tak wielka niechęć do narodu niemieckiego. Wielokrotnie rozmawiała o tym z rodzicami, lecz oni tylko krzyczeli na nią, że nie rozumie historii i jest im wstyd, że córka jest proniemiecka. Wielokrotne kłótnie wzbudzały w niej niechęć do społeczeństwa polskiego. Nie mogła zrozumieć tej pracy zmierzającej do poprawy sytuacji Polaków w Wielkopolsce. Jej zdaniem Niemcy ostro reagują, bo Polacy są nieposłuszni władzy, która zmieniła się po trzecim rozbiorze. Gdyby byli posłuszni zaborcy, to nie musieliby cierpieć głodu.

Z roku na rok coraz mniej rozumiała postawę Polaków, którzy odsuwa-li się od społeczeństwa niemieckiego. Wielokrotnie próbowała rozmawiać o tym z rodzicami, lecz oni wciąż tylko na nią krzyczeli, że jest ich życio-wą porażką. Momentami żałowała, że urodziła się Polką. Żałowała tych wszystkich ludzi, którzy marnują czas, pracując na coś, co nie istnieje i co nigdy nie powstanie.

Wybawienie z tej pustki emocjonalnej pojawiło się gdy miała dwadzie-ścia jeden lat. Robiła właśnie zakupy na Starym Mieście, gdy nagle pod-szedł i zagadał do niej przystojny blondyn z szorstką, lecz na swój sposób uroczą aparycją. Był Niemcem i przedstawił się jako Hans von Koenig. Natychmiast wpadła mu w oko i od tego momentu chciał ją widywać co-dziennie. W trakcie spotkań opowiadał jej o wielkim świecie, o podróżach w różne strony świata i o osobistościach z którymi rozmawiał. Opowiadał jej o wizytach w pałacu Buckingham i audiencjach u królowej Marii Teck, czy o podróżach do Białego Domu, gdzie rozmawiał z samym prezyden-tem Woodrowem Wilsonem. Joanna, słuchając go, była zauroczona świa-tem, który zobaczył i coraz bardziej też chciała go poznać.

Spotykali się przez okrągły rok, nim Joanna postanowiła przedstawić go rodzicom i prosić o ich błogosławieństwo. Choć ciągnęło ją w stronę Niemiec, to jej rodzice wierzyli, że mimo wszystko wyjdzie za Polaka, który pokaże jej piękno polskiej kultury. Wszelkie ich nadzieje rozwiały się, kiedy przyprowa-dziła starszego od niej o kilka lat, pochodzącego z rodu von Koenig, Niemca. Jej ojciec prawie postrzelił jej ukochanego i dopiero interwencja matki zdołała go uspokoić. Matka natomiast wygnała ją z domu.

35

Hans natychmiast zabrał zapłakaną Joannę w swoje rodzinne strony – do Brunszwiku w dolnej Saksonii. Tam przedstawił ją swojej rodzinie, która początkowo patrzyła na Polkę z lekkim obrzydzeniem, jednakże póź-niej zaakceptowali wybór syna. Zwłaszcza wtedy, gdy Joanna pokazała jak dobrze posługuje się językiem niemieckim. Ich rodzice szybko zaaranżo-wali ślub i tak oto przybrała nazwisko Koenig.

Wielokrotnie odbywała z mężem podróże zagraniczne, w trakcie których na-uczyła się swobodnie komunikować w języku angielskim, dzięki czemu poznała wiele znaczących osobistości. Rozmawiała między innymi z samym Johnem Rockefellerem podczas otwarcia pierwszej giełdy na Manhattanie, czy z Tho-masem Edisonem, tuż po otwarciu pionierskiego laboratorium o nazwie „Fabry-ka wynalazków”. Z kimkolwiek podejmowała rozmowę, zawsze doceniano jej lekkość prowadzenia dyskusji i ogromną ciekawość świata. Bez przerwy zada-wała pytania, co schlebiało jej rozmówcom, bo łechtała ich ego.

Joanna nie kochała swojego męża, tylko świat, który przed nią otwo-rzył. Nieustannie jeździła z nim w dalekie podróże i nie miała czasu przej-mować się jego uczuciami.

Małżeństwo trwało dziewięć lat. Gdy Hans umarł, rodzina z miejsca wydziedziczyła ją ze wszystkiego. Natychmiast przypomniało im się, że jest Polką i ma polskie korzenie. Od momentu jego śmierci nie chcieli mieć z nią nic wspólnego. Przez dwa lata szukała swojego miejsca na świecie. Była na szczycie i miała cały świat u swoich stóp, lecz straciła go z dnia na dzień. Przez dwa lata była samotna, lecz nie opuściła Niemiec. Podejmo-wała się różnych prac: była kelnerką w barze, sprzątaczką w hotelu i służą-cą w dobrych domach. Nikt nigdy jej nie poznał, co też uznała za szczęście.

W tym czasie mocno doskwierała jej samotność. Nie miała żadnych przyjaciół, a znajomi jej męża opuścili ją lub nie miała jak się z nimi skon-taktować. Pozostało jej jedno wyjście – wrócić do domu z podkulonym ogonem, co też zrobiła w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym drugim roku.

Matka przywitała ją niczym ojciec z przypowieści o synu marnotraw-nym, natomiast ojciec wciąż nie umiał jej wybaczyć zdrady, jakiej się do-puściła. Jej małżeństwo było dla niego ciosem prosto w serce i rana wciąż krwawiła. Długo się do niej nie odzywał i traktował ją z pogardą. Matka natomiast próbowała odbudować wspólne relacje.

36

Joanna nie miała wyboru i musiała wykonywać sumiennie obowiąz-ki, którymi wcześniej gardziła. Pomagała polskim przedsiębiorcom rozwijać swoje interesy, przekonywała potencjalnych kupców o warto-ści sprzedawanych przez nich towarów, a także pilnowała, aby produkty trafiały tylko do polskich rąk. Wciąż nie widziała w tym sensu, ale robiła to, by nie być obciążeniem dla rodziców oraz dla zabicia czasu. Powoli odzyskiwała zaufanie wśród polskiego społeczeństwa, lecz lu-dzie wciąż patrzyli na nią podejrzliwie.

Pewnego dnia, gdy zmierzała ulicą Woźną w stronę Starego Rynku, od ulicy Ślusarskiej w jej kierunku podążał mężczyzna. Obydwoje byli zajęci swoimi myślami, toteż dopiero gdy na siebie wpadli, zauważyli swoją obecność. Zwróciła uwagę na jego czarne, bujne włosy, lekko za-czesane na bok, oraz elegancki ubiór. W ręce miał teczkę, w której było mnóstwo papierów. Rozsypały się po ulicy i Joanna u pomogła mu je poukładać. Podczas zbierania dokumentów mężczyzna, który przedsta-wił się jako Łukasz Wartecki, zaprosił ją na kawę. Zgodziła się od razu, przez wzgląd na poniszczone dokumenty i chęć naprawienia wyrządzo-nej nieumyślnie krzywdy.

W trakcie rozmowy opowiadał jej o polskich korzeniach oraz o powodach, dlaczego Polacy tak nienawidzą Niemców. Opowiadał w przekonujący sposób, odpowiadając na pytania, które ona zadawała sobie od maleńkości. Chociaż brzmiał rozsądnie i był pełen empatii, to jednak wciąż nie potrafiła się wyzbyć świadomości, że kiedyś przez swoich rodaków została odtrącona. Jednak Łu-kasz się nie poddawał i próbował przełamać jej wewnętrzny opór do Polski i Polaków. Spotykali się kilka miesięcy i coraz bardziej jej się podobał, jednak to nie wystarczyło, żeby zmieniła zdanie. Aby pokazać jej, że Polska to coś więcej niż tylko plama na mapie, zaprosił ją do jednego z wielu utworzonych towarzystw gimnastycznych Sokół. Po wejściu do środka, zauważyła wielką siłę Polaków, którą cechowała radość. Nie liczył się wiek ani pochodzenie, li-czyły się ćwiczenia i wzajemne pomaganie jeden drugiemu. Tworzyli zwarty organizm, w którym każde ogniwo miało znaczenie.

Jeden z chłopców porwał ją do ćwiczeń, nie chcąc słuchać jej sprzeci-wu. Wykonywali proste ćwiczenia gimnastyczne zarówno indywidualne, jak i grupowe. W trakcie nich po raz pierwszy poczuła się… wolna. Liczyła

37

się tylko swoboda ruchów. Nie miała na sobie żadnych kajdan, bo tylko ona miała władzę nad sobą oraz nad tym co robiła.

Od tego momentu zmieniła swoje nastawienie do pracy organicznej. Pota-jemnie zaczęła uczyć dzieci i młodzież podstaw ekonomii oraz prawa. Często podawała praktyczne przykłady z działalności swojego męża, aby zobrazować opowiadane przez siebie kwestie. Przekazała im praktyczną wiedzę, dzięki której dzieci wychodziły na ulicę i otwierały swoje małe przedsiębiorstwa. Sprzedawały cukierki albo zrobione przez siebie zabawki.

Niemieccy żołnierze, widząc ich działalność, niszczyli cały ich trud włożony w tworzenie zabawek. Joanna zadbała, żeby w kwestii prawnej ich działalność była legalna, lecz w starciu z siłą niemieckich oficjeli nie miały nic do powiedzenia. Sąd również jej nie pomógł, bo trzymał stronę żołnierzy, podając wyjaśnienie, że dzieci „dewastują ulice”.

Dopiero kiedy zauważyła zawiedzione miny swoich uczniów, zrozumiała, że Niemcy od zawsze pogardliwie traktowali Polaków. Nie liczył się dla nich status urodzenia, tylko jego miejsce. Jeśli w dokumentach było cokolwiek, co wskazywało na polskie korzenie, było pretekstem do poniżania.

Zrozumiała, jak wielki błąd popełniła i jak bardzo źle oceniała Pola-ków. Wyszła za Łukasza Warteckiego, który zmienił jej podejście do Pol-ski i dzięki niemu zrozumiała, czemu Polacy są tak wrogo nastawieni do Niemców. Kochała go oraz świat, który przed nią otworzył. Jeszcze w tym samym roku urodziła mu syna, któremu nadali imię Krzysztof. Gdy miał kilka lat zapisali go do towarzystwa gimnastycznego Sokół, a także na polecenie matki załatwili mu lekcje samoobrony.

Joanna w czasie wychowywania energicznego synka, próbowała odno-wić kontakty, które uzyskała jako żona Hansa von Koeniga. Napotykała trudności, ponieważ adresy znajomych sprzed lat już się zmieniły i mu-siała się natrudzić, żeby je odnaleźć. Część z jej dawnych kolegów czekała na kontakt od niej, a część nie chciała z nią rozmawiać z uwagi na jej niski status materialny. Niemniej udało jej się nawiązać kontakt z angielskimi oraz francuskimi przyjaciółmi.

Na początku dwudziestego wieku, kiedy wielka wojna wisiała w po-wietrzu, Joanna wiedziała, że to będzie szansa na odrodzenie Polski. Zaborcy prowadzili politykę przeciwko sobie. Francja i Anglia były

38

antyniemieckie. Imperium Osmańskie było wrogo nastawione wobec Im-perium Rosyjskiego.

Łukasz, podobnie