W przeklętą godzinę - Adam Faber - ebook

W przeklętą godzinę ebook

Adam Faber

4,6

Opis

Czy nadszedł mroczny czas dla rodziny Bies?

Babkę Agreę zaczyna prześladować miłość. Aż trudno uwierzyć, prawda? Jak na osobę, która miała tylu mężów, uczucie to nie powinno być jej obce. Tyle że tym razem nadciąga ono zza grobu! A to już nie przelewki. Po raz kolejny zaczyna się akcja ratowania własnej skóry…

Draga zostaje wplątana w poczynania babki. O dość niefortunnej porze razem z kolegami rozkopuje grób wisielca. Dlaczego? O to trzeba już zapytać Agreę, która potrzebuje pomocnej dłoni. Draga nie spodziewa się jednak, jakie jej czyn będzie miał konsekwencje. Tymczasem Sat przeżywa coś, czego jeszcze w życiu nie doświadczył: rodzi się w nim dziwne przeczucie na widok tajemniczego chłopaka z nowej szkoły. Czy okaże się jego nowym największym wrogiem? A może wydarzy się coś, czego obaj się nie spodziewają?

Wilk znowu zawyje w księżycową noc. Obudzą się mroczne siły, a miłość zacznie zbierać żniwo! Niech zacznie się kolejna przygoda.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (26 ocen)
18
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
psatti

Nie oderwiesz się od lektury

Młoda czarownica, której najlepsi przyjaciele to córka rodu łowców czarownic oraz śmiertelnik przekonany o swoich satanistycznych zdolnościach. Jej młodszy brat - niedoceniony przez innych, zamknięty w sobie i pełny kompleksów, który na różne sposoby próbuje zrozumieć swoją magię i swoje uczucia. A na deser babcia - ekscentryczna staruszka z szalonymi pomysłami zakochana w radcy prawnym prosto z piekła. Z tą trójką nie sposób się nudzić. Adam Faber po raz kolejny wrzuca nas w przygody rodziny Bies. Każde z bohaterów jak zwykle wpakuje się w niezłe kłopoty, a wszystko jakimś sposobem powiązane będzie z tajemniczym lustrem w ich salonie, które rzekomo ukazuje zmarłych. Ale czy na pewno? Cudowne zakończenie świetnej serii familijnego fantasy. Porządna dawka humoru, rodzinnych perypetii i nastoletnich rozterek (również w wersji 50+). Mimo tego, że książka skierowana jest głównie dla młodzieży myślę, że może ona przypaść do gustu również nieco starszym czytelnikom, a całą serię mogłabym p...
10
Sysolek

Nie oderwiesz się od lektury

Ok. Polecam.
10
monibor

Dobrze spędzony czas

Byłoby bardziej niż nieźle, ale autor musiał ulec modzie i wrzucić wątek lgbt.
00
Berbla65

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00



 

 

 

 

Copyright © Adam Faber, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Aleksandra Kotlewska, Oliwia Łuksza

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt ilustracji okładkowej: © Karolina Nakazato | @rinrindaishi

Przygotowanie okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-41-0

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca

i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

WIEDŹMI SŁOWNIK

 

 

 

 

 

ASTRAL (PLAN ASTRALNY) – inaczej rzeczywistość gwiazd. Świat umysłowo-energetyczny stanowiący kopię rzeczywistości fizycznej, jednak o wiele łatwiejszy do manipulowania poprzez magię i myśli. Czarownice mogą podróżować po astralu, przenosząc swoją świadomość z ciała fizycznego do astralnego.

ATHAME [czyt. atame lub atejmi] – sztylet służący do przesyłania energii magicznej; najważniejsze narzędzie wiedźm.

BENANDANTI – (lp. Benandante). Łowcy czarownic. Grupa powstała w czasie najsilniejszych prześladowań wiedźm, by wspomagać Inkwizycję. Jej członkowie twierdzili, że mogą walczyć z czarownicami w świecie astralnym, dlatego nazywali się Śniącymi. Obecnie Benandanti nie są ani liczną, ani silną grupą. Ich nastawienie wobec czarownic również uległo zmianie, jednak nadal istnieją rody Benandantich odnoszące się do czarownic wrogo.

ECHO – zdolność czarownic do porozumiewania się w myślach.

EKSTERIORYZACJA – umiejętność przejścia do ciała astralnego i przenoszenia go z miejsca w miejsce.

EGREGOR – rodzaj bytu umysłowego i energetycznego, zasilanego myślami ludzi. Egregory powstają poprzez procesy myślowe, niekoniecznie magiczne, a z czasem nabierają bardziej świadomych, indywidualnych cech. Istnieją egregory poszczególnych budynków, miejsc, obszarów, a nawet grup, wydarzeń lub czasów.

FER – ang. fairy. Istota niemal bliźniaczo podobna do ludzkiej, jednak ze zdecydowanie większym wachlarzem odcieni ciała oraz z motylimi lub pszczelimi skrzydłami, charakteryzująca się również niskim wzrostem. Z uwagi na bliskie pokrewieństwo z człowiekiem fery wchodzą czasami w związki z naszym gatunkiem. Dzieci z tych związków nazywane są ferianami, pół ferami, pół ludźmi. Zwykle przejmują większość cech gatunkowych człowieka. Fery dysponują mocą potężniejszą od większości wiedźm. Czasami łączą się z czarownicami w magiczne pary, w których fer pełni funkcję nauczyciela czarów. Istoty te zamieszkują trzy krainy, dwie w Jaarze: Elphame oraz Tir-na-Nog, a jedną pomiędzy Jaarem a światem astralnym – Aislingen [czyt. Aszlingen].

JAAR – świat magiczny istniejący równolegle do ludzkiego, zamieszkany m.in. przez fery, nimfy, jednorożce, demony itd. Mogą przenosić się do niego czarownice, a czasem także dzieci, marzyciele lub osoby uważane przez ludzi za „mające problemy z głową”.

KNIEJOBÓR – przestrzeń istniejąca między światem ludzi a Jaarem, odwiedzana głównie przez słowiańskie wiedźmy, bo to właśnie tam siedzibę ma wiele ważnych organizacji czarownic z Polski, Czech, Rosji i innych krajów słowiańskich.

KOWEN – grupa wspólnie praktykujących wiedźm.

LIKANTROP – pół wilcza, pół ludzka istota. Nazwa odnosi się do kilku rodzajów stworzeń, m.in. likantusów (namhajdów zmieniających się w wilki); wilkołaków (ludzi dotkniętych czarem, który zmusza ich do przemiany w wilcze potwory), a także do czarowników, którzy na własne życzenie przybierają kształty zwierzęce.

MATKA DUCHÓW – zgodnie z niektórymi wierzeniami czarownic byt istniejący przed początkiem czasu i obecny w całym świecie jako energia, rodzaj przenikającej wszystko mocy lub też prawo oraz zasada istnienia.

MASKARADA (ALBO: ŚWIĘTO WYZWOLENIA OD JARZMA WSZELAKIEGO) – święto obchodzone przez polskie czarownice po Dniu Niepodległości. Symbolizuje uwolnienie się od demonów i ma odegnać szkodliwy wpływ jesiennych miesięcy, kiedy namhajdy stają się silniejsze. Obchodzi się je poprzez parady, podczas których uczestnicy noszą przerażające stroje.

NAMHAJD – niebezpieczna istota, wróg czarownic i ludzi. Nie jest to nazwa gatunkowa, dlatego namhajdem może stać się niemal każdy byt, fizyczny lub czysto duchowy, np. strzyga, likantus, demon itd.

NIEPRZYNALEŻĄCY – osoba niewiedząca o istnieniu magii i nieuprawiająca jej.

PENTAKL – jedno z narzędzi wiedźm i magów, okrągły dysk z wyrysowanymi symbolami magicznymi.

PRZENOŚNIA (PORTAL STAŁY) – oddzielne miejsce w domach czarownic lub w magicznych urzędach, do którego można teleportować się w bezpieczny sposób. Zwykle wiedźmy umieszczają takie portale w szafach, garderobach czy specjalnie zaczarowanych pomieszczeniach.

RARÓG – postać znana ze słowiańskich wierzeń jako ognisty duch często przyjmujący postać sokoła. Dla czarownic Raróg jest jednak duchem lasów o ciele stworzonym z gałęzi i liści, sokół jest zaś jednym z symbolizujących go zwierząt.

SABAT – święto czarownic. Istnieje osiem sabatów: Imbolc (1 lutego); równonoc wiosenna; Beltane (1 maja); przesilenie letnie; Lughnasad (1 sierpnia); równonoc jesienna; Samhain (31 października – ta data u wiedźm oznacza również nadejście nowego roku) oraz przesilenie zimowe, inaczej nazywane Yule.

SPOŁECZNOŚĆ – organizacja dbająca o to, by świat magiczny pozostawał w ukryciu przed nieprzynależącymi.

WITCHNET – wiedźmi internet. Dostęp do niego mają jedynie czarownice i magowie poprzez stuknięcie w ekran komputera lub komórki różdżką albo przesłanie magicznej energii poprzez dłonie.

 

 

1

 

RĘKA WISIELCA

 

 

 

 

 

Jeszcze kilka mocniejszych uderzeń i udało im się podważyć spróchniałe wieko trumny. Potem było już łatwiej, choć jakoś nikt się nie kwapił do zdjęcia pokrywy.

– No co? – prychnęła Draga. – Wymiękacie?

Z trudem dokopali się tak głęboko. Lato było upalne, ziemia wyschła i stwardniała. Poza tym musieli czekać z przyjściem tutaj do zmroku, bo choć cmentarz był stary i rzadko chowano na nim zmarłych, zawsze istniało ryzyko, że ktoś będzie się tu kręcił. Skoro jednak wszystko sobie zaplanowali, idiotycznie byłoby teraz rezygnować.

Wreszcie Piotr lekko kopnął wieko. Pozostali dwaj chłopacy (Draga nigdy nie była w stanie zapamiętać, który z nich to Kamil, a który Adek) wstrzymali oddechy, gdy pokrywa spadła, ukazując im wciąż białe kości. Czarny, prążkowany garnitur zapadł się jak worek. Widocznie zmarły musiał mieć trochę ciałka, zanim zamienił się w szkielet. W rękach wciąż kurczowo ściskał pożółkły modlitewnik. Czaszka sprawiała wrażenie uśmiechniętej.

– No – powiedział Piotr, przyglądając się nieboszczykowi. – No – zawyrokował, cokolwiek miało to znaczyć. – Więc tak to wygląda. W sensie trup.

– Nie zawsze – mruknęła Draga. – Wygląd zależy od stadium rozkładu, a to akurat jest późne. W każdym razie zostały mu jeszcze włosy.

– Rudzielec – prychnął nerwowo Adek. Albo Kamil.

– To symboliczne, co nie? – odparł ten drugi. – Rozumiecie, to znak.

– Bo? – Draga zmarszczyła czoło. W świetle pobliskiej, mrugającej latarni wyraźnie widziała zdenerwowaną twarz chłopaka.

– No w sensie symboliczny znak. Rudy to szatański kolor.

– Lepiej milcz, jak masz gadać bzdury – upomniał go Piotr, szef bandy. To znaczy szef ich zgromadzenia. Czy czymkolwiek jeszcze mieli się stać, bo w zeszłym roku ciągle zmieniali koncepcję. Raz byli „kowenem” czarownic, raz grupą satanistów, raz oświeconymi magami.

Draga znała Piotra i jego kolegów już prawie dwa lata. Chłopak od początku wydawał jej się dziwny, ale też w pewien sposób pociągający. Kiedyś była nawet pewna, że się w nim zakochuje, ale to szybko jej minęło. Potem przez pewien czas jej unikał, bo prawdziwa magia namieszała mu trochę w życiu, w końcu jednak znów zaczął się nią interesować i zapraszał dziewczynę na durne rytuały. Raczej ich unikała, chyba że mogły się do czegoś przydać – tak jak teraz.

Żeby zaoszczędzić wszystkim dodatkowej kompromitacji, Draga szybko powiedziała:

– Trzeba dokończyć rytuał. Może otwórz tę swoją książkę i już.

Piotr wydał się zagubiony. Pokrył strach udawaną pewnością siebie.

– Tak, kontynuujmy – zarządził wyniosłym tonem.

Zeskoczył z mogiły.

– Podświetlcie mi to – rozkazał chłopakom. Dradze nie rozkazywał nigdy, choć uważał się za najwyższego czarnego kapłana w ich grupie. Instynktownie musiał jednak przeczuwać, jak by się skończyły próby dyrygowania dziewczyną.

Adek – lub Kamil – trzęsącą się dłonią włączył latarkę w komórce.

– Nie tym, kretynie – warknął Piotr.

Draga przewróciła oczami. Sięgnęła po torbę z pentagramem, w której chłopaki trzymały okultystyczny dobytek, i wyciągnęła z niej czarną świecę z pszczelego wosku. Z pszczelego, bo tak było ekologicznie. Czarną, bo tak było satanistycznie.

– In nomine domini nostri Satanas excelsis – popłynął głos Piotra. Draga wiedziała, że gdyby jej ojciec usłyszał tę wersję łaciny, poprawiłby właściwie każde słowo.

Chłopak zaczął wzywać demony, jak nakazywała księga. Nie miał żadnej mocy magicznej. Powietrze nie zadrżało, energia nie zgęstniała, nigdzie nie odezwały się duchy. Krótko mówiąc, Piotr jak zwykle był beznadziejny.

– Abbadon, Lilitu, Cimeries, Mania, Beelzebu, Asmodeus…

Adek i Kamil zachichotali.

– Zamknijcie mordy – warknął Piotr. – Shamad, Shaytan, Tyfon…

Przez kilka chwil zmagał się z wiatrem, by obrócić stronę.

– Shem-ha meforash! – zawołał i zatrzasnął książkę. – No, to tyle.

– Koniec rytuału? – spytał jeden z chłopaków ze zdumieniem, ale też z ulgą.

– Nie, głąbie. Teraz punkt drugi.

– Czyli? – spytała Draga. Zgasiła świecę i stanęła z założonymi rękami, postukując butem o mogiłę.

Piotr z satysfakcją oznajmił:

– Musimy złożyć ofiarę z krwi…

Zawiesił głos, a migająca latarnia zgasła.

– Najlepiej z twojej – dodał miękko, zbliżając się do Dragi. – Kobieca krew ma największą moc. Przekłujemy ci tylko palec.

– Serio? – zaśmiała się. – A może od razu odetniemy łapę któremuś z was? Może krew nie będzie tak samo mocna, ale przynajmniej zdobędziemy więcej?

Piotr mruknął z niezadowoleniem.

– Dalej nie rozumiesz. – Starał się mówić spokojnie. – Krew musi pochodzić od istoty, która daje życie.

Adek i Kamil spojrzeli po sobie, skonsternowani.

– Ja mogę dać ci kopa, jeśli chcesz – odparła Draga.

W zeszłym roku babka też namawiała ją na ofiarę z krwi, przez co skończyły z workami na głowach. Ale w tamtym wypadku cel uświęcał środki, tutaj rytuał był tylko przykrywką.

Piotr sięgnął po sztylet i powoli wyciągnął rękę w stronę Dragi.

– No daj spokój – powiedział. – Jak chcesz, to ja też sobie…

Ledwo zrobił kolejny krok, gdy coś poderwało go w powietrze. Był zbyt zdumiony, by krzyczeć. Zaczął wrzeszczeć dopiero wtedy, gdy doszło do niego, jak wysoko zawisł – dobre pięć metrów nad rozkopanym grobem. Jego rozpaczliwym jękom towarzyszyły przerażone krzyki Adka i Kamila, którzy ulotnili się tak szybko, że Draga nawet nie zdążyła zauważyć, jak zniknęli za bramą cmentarza.

Wzruszyła ramionami. Wtedy Piotr upadł. Miał szczęście, bo wylądował w trawie, kilka kroków od grobu. Jego krzyk naraz się urwał, chłopak podniósł się na rękach i przerażony rozglądał się jak tropione zwierzę. W końcu jego wzrok spoczął na Dradze, która wciąż spokojnie przyglądała się scenie. Zerwał się i wrzeszcząc coś niezrozumiałego, pobiegł za towarzyszami.

– Debil – mruknęła.

Na szczęście ta banda kretynów się jej przydała. W końcu otworzyli trumnę bez użycia prawdziwej magii, więc gdyby przyszło co do czego, nikt nie wytropiłby tu jej mocy. Jedyne, co ją zdziwiło, to to, że podmuch magii, którym odtrąciła Piotra, okazał się tak silny. Optowała raczej za używaniem na nieprzynależących jedynie lekkich czarów. Widocznie była zdenerwowana i nie do końca skontrolowała swoje ruchy. No nic, Piotr zapewne uzna, że to Belzebub albo zmarli przyszli go nastraszyć, więc raczej nie powiąże tego z nią.

Sięgnęła po małą siekierkę – ich najmniej magiczne, za to całkiem przydatne narzędzie – i stanęła nad grobem.

– Co tam? – rzuciła do nieboszczyka.

To było nawet śmieszne. Czuła się, jakby między nią a zmarłym na moment wytworzyła się pewna więź

– Sorry – dodała i pewnym ruchem odcięła mu dłoń.

 

 

Gdy wróciła do domu, wysoki zegar stojący przy drzwiach wciąż tykał, przypominając jej, jak jest spóźniona. Po schodach, które pięły się na piętro dwoma krętymi odnogami, schodziła wielka, czarna postać. Domowik, jak na ogromnego psa, miał zadziwiającą zdolność poruszania się niczym milczący cień.

– Zero ciastek – rzuciła, gdy do niej podszedł. – Spać.

Na parapetach dogasały wysokie świece. Ojciec zawsze zapalał je podczas nowiu. Jego zdaniem świetnie oczyszczały atmosferę.

Dom był wielki, niemodny i trudny do ogarnięcia. Baltazar Bies odziedziczył go po jakiejś ciotce. Zbudowano go ze trzysta lat temu i jak dotąd nikt nie pomyślał, żeby wymienić skrzypiące tu i ówdzie drzwi.

Draga spojrzała na chowańca, który rozłożył się na podłodze u jej stóp, wyglądając jak płachta czarnego, pomarszczonego materiału.

– Mówiłam, zero żarcia o północy.

Ruszyła na górę, mijając ustawione przy schodach trzymetrowe zwierciadło, zasłonięte czarnym materiałem. Po drodze gasiła kolejne świece wetknięte w uchwyty przy poręczach schodów. Ktoś, kto projektował dom, zadbał o szczegóły, jakby wiedział, że będą tu mieszkać wiedźmy fetyszystki magicznych płomieni.

Dziewczyna była już u szczytu schodów, gdy ojciec zmaterializował się przed nią tak nagle, że musiała chwycić się poręczy, żeby nie spaść.

– Pokręciło cię? – jęknęła, łapiąc się za klatkę piersiową.

– Wiedziałem. – Mag zmrużył oczy.

Baltazar ciągle jeszcze umiał wzbudzić u córki respekt, zwłaszcza gdy patrzył na nią tak jak teraz. Ściągnął gęste brwi i zacisnął otoczone ciemnym zarostem wargi. Nawet lśniący, srebrny szlafrok i puchowe kapcie nie odebrały mu powagi.

– Chciałam tylko zgasić świeczki – skłamała. – Zawsze zostawiacie zapalone.

Wzrok ojca powędrował ku jej ubłoconym glanom. Balt nie musiał niczego komentować. Po prostu uniósł brew.

– Jest piątek – zauważyła.

– Tak? A mój zegarek mówi, że już od pięciu minut sobota. Gdzie byłaś?

Wzruszyła ramionami.

– Na cmentarzu.

Cmentarz był odpowiednim miejscem dla wiedźm w jej wieku.

– A mogę wiedzieć po co? – Ojciec coraz bardziej zniżał głos, coraz większy chłód emanował z jego aury. – Bo jeśli w celach magicznych…

– Bardziej refleksyjno-filozoficznych – przerwała mu szybko.

– No proszę – odparł mag z niemałą satysfakcją. – Mam nadzieję, że się ze mną podzielisz tymi refleksjami. Byłoby miło wiedzieć, co też moja siedemnastoletnia córka odkryła na cmentarzu w środku nocy. No?

Nagle zainteresował się swoimi paznokciami. Srebrne pierścienie na jego palcach – jeden świadczący o statusie maga, drugi ślubny – połyskiwały w świetle samotnej świecy.

– Mogę iść spać? – odezwała się z przekąsem Draga.

– Spać? – Baltazar udał zdziwionego. – A myślałem, że to piątkowy wieczór. No, chyba że musisz wypocząć przed jutrzejszą rozmową.

– Jaką rozmową? – Zmarszczyła czoło.

– Poważną. – Wargi ojca znów groźnie zadrżały.

Omiótł wzrokiem schody.

– Nie gaś ostatniej świeczki – rzucił. – Przyda nam się oczyszczanie.

Po tych słowach zdematerializował się i po chwili z jego pokoju dobiegło głośne westchnienie. Draga jeszcze przez kilka chwil stała w korytarzu, patrząc na miejsce, gdzie przed chwilą stał. Naturalnie nie miała zamiaru iść spać. Odczekała jeszcze chwilę, po czym cicho, kilka razy omal nie przewracając się przez wciąż łaszącego się u jej stóp Domowika, doszła do końca korytarza i zastukała w ostatnie drzwi. Natychmiast wychyliła się zza nich ręka, która z niesamowitą siłą wciągnęła ją do środka.

– Masz? – Oczy Agrei zalśniły, kiedy zamknęła za Dragą drzwi.

Jej pokój niemal płonął od nadmiaru świec. Na ścianie wisiał obraz z Bafometem („Tylko dla ozdoby”), a na łóżku osłoniętym prześwitującym baldachimem lśniła złoto-czerwona pościel.

O Agrei Dytko można było wiele powiedzieć – bo sporo widziała i wiecznie gdzieś ją nosiło – ale choć przeżyła dobre sto lat, a może i więcej, nikt nie śmiałby jej zarzucić, że była stara. Spod jej satynowej koszuli nocnej wystawały zgrabne nogi, a siwe włosy lśniły nasmarowane magiczną miksturą.

– No co? Masz? – powtórzyła, zaciskając smukłe palce na ramionach wnuczki.

Zamiast odpowiedzieć, Draga po prostu wyciągnęła z torebki kościaną dłoń. Usta Agrei rozchyliły się w niemym zachwycie. Z nabożną czcią wzięła kości nieboszczyka i prawie zaczęła z nimi tańczyć. Dziewczyna przyglądała się temu z zażenowaniem.

– Dobra – westchnęła Draga, siadając na łóżku. – To może wreszcie mi powiesz, po co ci ta ręka.

Babka przerwała swój prawie taniec, a mina jej spoważniała. Odłożyła dłoń na ołtarzyk przy szafie.

– Zaczęło się od waszego zwierciadła – odparła.

– Naszego zwier… – zaczęła myśleć na głos Draga. – Ach, tego w salonie. I co z nim?

Agrea oglądała swoje pomalowane na czarno paznokcie, unikając patrzenia na dziewczynę.

– Pamiętasz, że jakiś czas temu próbowałam poznać kryjący się za nim sekret?

Dradze coś zaświtało w pamięci.

– Chciałaś wyciągnąć coś na jego temat od ciotki Leonidy – powiedziała – a kiedy ją o to zapytałam, ona zemdlała. Bo tajemnica była zablokowana. Ale po co chcesz ją poznać?

Agrea przysiadła się do wnuczki. Przez chwilę zdawało się, że walczyła z myślami, aż wreszcie oświadczyła:

– Chodzi o twoją matkę.

Mogłaby walnąć Dragę w łeb, a dziewczyna mniej by to poczuła. Naraz wydało jej się, że zapada się pod nią łóżko. Patrzyła na babkę z niedowierzaniem.Dlaczego musiała zacząć ten temat?

– Mama nie żyje. – Usta Dragi, ostro i wymownie, powtórzyły mantrę, której wciąż używała w odpowiedzi na najdrobniejsze wzmianki o Tamarze.

Bo odkąd mama umarła, wszystko się zmieniło. Oni się zmienili, ich życie się zmieniło, ich magia – wszystko. I choć minęło już prawie półtora roku, nadal nie doszli do siebie.

Agrea zbliżyła się do niej.

– Kochanie… – Jej dłoń powędrowała ku włosom dziewczyny, ale Draga ją odrzuciła.

– Daj spokój. – Wstała.

Babka nie mogła przytulać jej ani głaskać po głowie. Nie nadawała się do pocieszania, bo nie była w nim naturalna. Musiała pozostawać sobą.

– Słuchaj – powiedziała ostrzej Agrea.

– O, teraz brzmisz lepiej.

– Musimy porozmawiać.

– Właśnie to robimy.

– Ale nie tak.

Draga założyła ręce na piersi.

– Więc jak? To może zaczniemy od tego, że powiem ci, co myślę? Bo jak dla mnie, przestałaś myśleć racjonalnie. Nie chcesz się pogodzić ze śmiercią swojej córki, ale dlaczego wciągasz w to mnie, jej córkę? Nie przywrócimy jej życia, rozumiesz?

Agrea wyglądała na bardziej zakłopotaną niż przejętą. Wygładziła ręką pościel i cmoknęła kilka razy, zbierając myśli.

– Och, dziewczyno! – westchnęła wreszcie. – Bo ty nic nie wiesz!

– Nie wiem czego? – odparła chłodno Draga.

Babka zaprosiła ją, by znów usiadła. Nie skorzystała.

– Nie wiem czego? – powtórzyła.

– O sekretach twojego ojca, oczywiście.

– Jakich znowu sekretach?

– Nie chciałam nikomu o tym mówić – zaczęła Agrea konspiracyjnym szeptem, zmuszając tym dziewczynę, by jednak się zbliżyła. – Wolałam nie robić ci przykrości, póki nie będę pewna… Teraz mogę ci powierzyć sekret, skoro wyświadczyłaś mi przysługę.

– W sensie…?

– No wiesz, przyniosłaś mi tę dłoń.

– Trudno było tego nie zrobić – westchnęła dziewczyna.

W ciągu ostatniego tygodnia babka wciąż podpytywała, jak jej idą te udawane czarne msze i rytuały i czy przypadkiem nie odwiedza czasem cmentarza. I że na kilku z nich leżą wisielcy. I że jest taki jeden konkretny cmentarz i konkretny grób, tylko trzeba go jakoś otworzyć. I że bardzo by się przydało mieć rękę takiego wisielca, bo przecież nigdy nie wiadomo, a to zawsze dobra rzecz, zdobyć tak silny talizman.

– Na pewno pochodzi z tego konkretnego grobu, co? – upewniła się Agrea. – Bo wiesz, liczy się, żeby dzień i miesiąc urodzin były takie same jak moje…

Draga przewróciła oczami.

– Tak, piąty sierpnia. Wykopałam tego, którego chciałaś.

– Cudownie, to do rzeczy… Ale dalej, usiądź tu przy mnie. Lepiej się o tym mówi, jak ktoś jest obok, bo to bądź co bądź sprawy przeklęte.

Draga niechętnie wróciła na łóżko.

– Jak mówiłam, chodzi o zwierciadło twojego ojca – wyjawiła Agrea.

– Ale o co konkretnie?

Zwierciadło nie tyle kryło w sobie tajemnicę, ile samo w sobie było wielkim sekretem. Dradze zdawało się, że stało w ich domu od zawsze. Dobrze pamiętała, jak ojciec pouczał ją i Sata, gdy byli jeszcze dziećmi, by pod żadnym pozorem nie zdejmowali zakrywającej lustro ciemnej płachty. Nie wyjaśnił dlaczego, a wspominając o tym, nie używał strasznego tonu. Mówił zwyczajnie, przez co wiedzieli, że nie próbował ich oszukać. Wtedy, gdy Draga była mniejsza, lustro ją straszyło, już sama płachta wydawała się przerażająca, choć miała im przecież zapewniać bezpieczeństwo. W końcu chroniła ich przed tym, co kryło się pod nią.

– Zawsze się zastanawiałam, jak działa to lustro – ciągnęła babka. – Nie tylko Balt znał jego sekret, Tamara też wiedziała, tylko nigdy nie chciała mi się przyznać… Własna córka, dasz wiarę? – prychnęła. – Zawsze była oddana twojemu ojcu, on jej zresztą też, choć zbyt wielkie oddanie w miłości nie popłaca…

Draga chrząknęła.

– Na czym skończyłam? – spytała Agrea.

– Nawet nie zaczęłaś.

– Ach tak, prawda. To do rzeczy. Więc próbowałam poznać sekret tego zwierciadła i zaczęłam o tym gadać z Leomilą.

– Leonidą – poprawiła babkę Draga.

– No, w każdym razie Leomila trochę wypiła i zaczęła coś opowiadać o swojej rodzince. O tej siostrze Leanie, z którą nie utrzymują kontaktów. Wiesz, nie żebym ją tam ciągnęła za język czy coś. Sama mi wszystko wyśpiewała. I powiedziała, że Leana pozwalała ludziom zaglądać w zwierciadło i przenosić się do niego, żeby żyć w świecie marzeń. Ale zasugerowała coś jeszcze.

Urwała, po czym dokończyła, przerywając co kilka słów.

– Że w tym zwierciadle. Ukazują się. Zmarli.

Czekała na reakcję Dragi. Nie dostała jej, więc dodała:

– No wiesz, zmarli.

Szturchnęła wnuczkę łokciem i zrobiła poważną minę.

Dradze wciąż trudno było uwierzyć, że babka miała czelność mówić jej te rzeczy prosto w twarz, że rozbudzała w niej nadzieję. O co jej w zasadzie chodziło?

– Sprawdziłam to – dodała Agrea. – Całkiem niedawno. Dziewczyno, żebyś tylko wiedziała, jak wyraźnie słyszałam swoje kroki i jak mi serce dudniło. – Położyła ręce na piersi, czarny lakier zalśnił w blasku świec. – Był środek nocy, ciebie, Sata i Balta nie było, a ja stanęłam przed zwierciadłem całkiem sama i pociągnęłam za płachtę.

Zamilkła, odczekując chwilę, jakby liczyła, ile sekund potrzebował materiał, by całkiem opaść. Oczy otworzyły jej się szerzej, gdy znów spojrzała na wnuczkę.

– I nic – powiedziała. – Niczego nie zobaczyłam. No, to znaczy nie na początku. Dom odbijał się w tym ciemnym szkle… bo wiesz, lustro jest całkiem czarne, a jakie piękne, jakie gładziutkie! Ale w końcu ktoś zaczął schodzić na dół, nie naprawdę, ale w zwierciadle.

– Kto? – Draga ściszyła nieco głos.

Agrea spojrzała w dal, na moment zamilkła. Powieka jej zadrżała, jakby do głowy cisnęły się obrazy, które próbowała zablokować.

– Jakiś facet – odparła wreszcie. – Jeśli oceniać po twarzy, raczej martwy, chociaż dość ruchliwy. Nie takie rzeczy widziano w tym domu, w końcu wasza rodzinka od strony ojca nie jest zbyt normalna. Był blady i jakiś taki chudy, jakby go nie karmili w zaświatach.

– Jesteś pewna, że to był zmarły? – Draga wiedziała, że Agrea lubi ubarwiać różne historie.

– Nie wiem – przyznała tamta po chwili zastanowienia. – Skoro Leomina sądzi, że zwierciadło ukazuje zmarłych… No chyba że to jakiś demon.

– Czyli w lustrze ktoś siedzi? Może to strażnik rodu? – zastanawiała się Draga. W zeszłym roku odkryli, że Biesowie mieli strażnika, który przynosił tyle samo pożytku, co problemów. Ostatecznie zniknął, ale kto wie, czy nie zdołał wrócić?

– To na pewno nie on. Wiedziałabym, bo w końcu to ja sama wcześniej go przywołałam.

– Ty? – zdumiała się Draga.

Agrea się zawahała.

– No… nikomu nie mówiłam, ale kiedy mieliśmy problemy z Arianą, musiałam przywołać pewne sprawy… z przeszłości, no i wygląda na to, że przeze mnie się wtedy zjawił.

– Czemu mnie nie dziwi, że za tym stałaś? – mruknęła Draga.

– To już nieistotne! – zawołała Agrea. – Energia tego czegoś jest inna, o wiele straszniejsza. Od razu, jak tylko zobaczyłam tę zjawę, zakryłam lustro z powrotem, a później… Och, dziewczyno, żebyś wiedziała, jak ja później oczyszczałam dom, szałwią, kadzidłem… prawie się udusiłam przez dym… potem solą, zapaliłam chyba z dwieście czarnych świec. Całą noc trzymałam pod poduszką athame, ale oczywiście i tak nie zasnęłam.

Draga znów wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju.

– Czyli co? – rzuciła. – Chcesz mi powiedzieć, że będziesz próbowała kontaktować się z mamą przez to zwierciadło i potrzebujesz do tego mnie? I dlatego kazałaś mi się bawić jakimiś kośćmi? I co jedno z drugim ma w ogóle wspólnego?

– Po pierwsze, nie mam zamiaru kontaktować się z Tamarą – oznajmiła poważnie Agrea. – To było chwilowe… zaćmienie i już się nie powtórzy. Obawiam się jednak, że to coś nie da mi spokoju, bo…

Zamilkła na moment i zacisnęła usta.

– Bo kiedy się na mnie gapiło, zapisało po drugiej stronie lustra jedno słowo…

– Jakie słowo?

– „Miłość”.

Draga przystanęła i rozchyliła usta.

– „Miłość”? A co to ma znaczyć?

Agrea wzruszyła ramionami.

– Też bym chciała wiedzieć.

– No dobra, ale nadal nie rozumiem, do czego ci ta dłoń. Jaki to ma związek?

– No wiesz… – Agrea ostrożnie spojrzała na wnuczkę, jakby spodziewała się, że zaraz zarobi od niej zaklęciem. – To przecież ręka wisielca – dodała z naciskiem. – Ona służy do przeróżnych czarów, na przykład bardzo ją lubią złodzieje…

– Więc? – drążyła z naciskiem Draga.

– Chodzi o to, że kiedy ma się taką rękę przy sobie, to można oszukać różne istoty.

– A kogo ty chcesz oszukać?

Agrea znów cmoknęła.

– Wersja długa czy krótka? – spytała.

– Prawdziwa.

– Okej. No więc generalnie to chciałabym oszukać śmierć.

– Śmierć? – prychnęła Draga.

– No tak, bo wiesz… O tym Leokadia nie od razu mi powiedziała, wyciągnęłam to z niej przy innej okazji, ale kiedy patrzysz na zmarłych, to i oni patrzą na ciebie. A jak ich zobaczysz… – Agrea przełknęła ślinę. Minę miała straszną. – Jak zobaczysz zmarłych w tym zwierciadle, to oni przyjdą po ciebie, a już chyba zwłaszcza jak są w tobie zakochani.

 

 

Kiedy pół godziny później Draga wyszła z pokoju babci, dom wydał jej się dziwnie cichy i nie do końca realny, jakby była w nim tylko ona i tłukące się jej w głowie myśli. Agrea naprawdę była przekonana, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, choć nie mogła mieć co do tego pewności. W końcu nie umiała stwierdzić, kogo zobaczyła w zwierciadle. Tak czy inaczej wierzyła, że udało jej się nawiązać kontakt ze zmarłym, a Dragę to bolało. Bolało, bo jeszcze nie pogodziła się ze śmiercią matki, a pomysł babki wcale jej w tym nie pomagał.

Weszła do swojego pokoju bez zwyczajnego poczucia wolności, które towarzyszyło jej zawsze, gdy się tu zamykała. Tutaj całkiem oddzielała się od reszty domu i rodziny. Tutaj miała własne życie i własną magię. Jeszcze jako dziecko, od razu, gdy tylko pozwolono jej wybrać sobie pokój, wskazała na największy w całym domu. A jednak tym razem przestrzeń wydała jej się za wielka, a ona w niej samotna w sposób inny niż ten, który lubiła.

Było prawie całkiem ciemno. Pozbawione księżyca szarawe niebo przysłaniały grube zasłony w oknach. Dziewczyna machnęła ręką, przesyłając energię do świec ustawionych na ołtarzu. Knoty zapłonęły długimi, jasnymi płomieniami.

Jej prywatny ołtarz zajmował prawie całą ścianę. Na ciemnym blacie, pośród kolekcji różdżek, sztyletów i szmacianych lalek, skrzyły się drobinki kurzu. Draga podeszła bliżej, by spojrzeć na swoje narzędzia. Wzięła do ręki jedną z lalek, oplecioną kosmykiem własnych włosów, i zaczęła masować jej serce. Ogarniało ją przyjemne ciepło. Potem usiadła przed stojącym na środku ołtarza lusterkiem, by przyjrzeć się swojej twarzy.

Wyglądała źle. To chyba rozmowa z babką tak na nią podziałała. Usta pociągnięte bordową szminką zacisnęła w złości. Z ciemnych włosów zsunęły się okulary przeciwsłoneczne. Draga zapomniała, że w ogóle je na sobie miała. Jej wcześniej idealna fryzura musiała się zmierzwić, gdy odgoniła Piotra podmuchem wiatru.

Piotr… Teraz wydało jej się, że ta cała sprawa z nim wydarzyła się tak dawno temu, że nie była już ani istotna, ani warta zapamiętania.

Wróciła myślami do matki. Tamara Bies odeszła szybko, ot tak, jakby zdmuchnięto świecę. Dradze zdawało się czasem, że ta świeca wciąż się tli, od czasu do czasu miała wrażenie, że czuje obecność matki. Nigdy jednak nie otworzyła się na te przebłyski. Bała się, że spotka ją zbyt bolesny zawód, jeśli okażą się mrzonkami.

Ale istniała jeszcze ta jedna możliwość, której nie dało się ot tak odrzucić. Nie, gdy było się czarownicą: możliwość, że babka miała rację i zmarli mogli ukazać się w lustrze. I tego Draga obawiała się znacznie bardziej. Nie chodziło o magię. Ona nie wzbudzała w niej strachu. Chodziło o jej serce. A trzeba być cholernie dobrą wiedźmą, żeby nie bać się w nie zaglądać.

 

 

Kolejnego dnia podczas śniadania Agrea i Draga wciąż posyłały sobie ukradkowe spojrzenia. Balt, który zwołał rodzinę na wspólny posiłek, niczego nie zauważał, bo babka zachowywała pełne opanowanie. Ze wszystkiego ciągle robiła sobie żarty i na pewno nie wyglądała na kogoś przekonanego, że niedługo czeka go śmierć z ręki nieboszczyka.

Sat opierał łokcie o stół i smętnie patrzył w miskę z płatkami.

– Usiądź prosto – upomniał go Baltazar, kładąc na stole parówki, z których buchnęła gęsta para.

– Boli mnie brzuch – jęknął chłopak, zupełnie jak małe dziecko. Głowę kładł już prawie na stole, jeszcze chwila, a zanurzyłby jasną czuprynę w misce.

– Czeka nas poważna rozmowa – oznajmił Baltazar. – Idą zmiany.

– Winter is coming – prychnęła Draga.

– Ty akurat masz powody się bać – ofuknął ją ojciec.

– A o co chodzi? – spytał Sat tonem kogoś na lekkim kacu.

– Choćby o to, że niedługo idziesz do liceum – rzucił Baltazar.

Chłopak zrobił zblazowaną minę.

– Ach…

– Ciesz się, że ojciec o tym pamięta – westchnęła Draga. – Jak byłam w podstawówce, to zawsze zapominał, w której klasie.

Baltazar głośno odstawił sól.

– Twoje liceum, Sat, to zmiana w rodzinie, ale nie jedyna – ciągnął, sięgając po bułki i każdemu rozdając po jednej. – Kolejna jest taka, że twoja siostra musi ostro wziąć się do nauki, bo za dwa lata zdaje maturę.

– A po niej się wyprowadzi – wtrąciła szybko Draga.

– Super – mruknął Sat.

– Nie, nie, Baltku, ja dziękuję – odezwała się nagle poza tematem Agrea, uświadamiając tym magowi, że od dłuższego czasu trzymał rękę z bułką wyciągniętą w jej stronę. – Wiesz, jestem teraz na keto.

Balt zmarszczył czoło.

– Coś cię boli?

– Nie, nie, kochany – zaśmiała się. – To taka dieta, wiesz? Parówki są okej, w ogóle mięso i sery też fajne, ale chleba nie jem. Swoją drogą, gdybyś był tak miły i nie gotował więcej makaronu na obiad, co? Bo ja nie będę jadła. Wiem, że to proste danie, ale…

– A sami sobie gotujcie! – Baltazar rzucił bułkę na własny talerz i powiódł wzrokiem po rodzinie. Nie pominął nawet Domowika, który opierał wielkie łapy o blat, czekając na swoją parówkę. – Czy do was w ogóle dociera, co mówię?!

– Ależ tak, Baltku, oczywiście – zaszczebiotała Agrea. – Mówiłeś coś o zmianach.

Mag jeszcze raz otaksował ich gniewnym spojrzeniem.

– Sio! – rzucił w stronę Domowika, który z obrażoną miną opuścił jadalnię, na odchodne odwracając jeszcze w stronę maga wysoko uniesiony łeb.

Baltazar ze złością smarował bułkę, rozsypując okruchy.

– Wszyscy macie mnie gdzieś! – warknął, biorąc wielki kęs. – Podśmiechujecie się ze mnie pod nosem, nawet pies bardziej ode mnie ceni swoją miskę i ciągle tylko zas… zanieczyszcza dom. A moja córka… – Zaczął się krztusić. – Moja córka…

Agrea wstała i zaczęła szybko klepać go po plecach.

– Łazi po… cmentarzach… nie wiadomo po co…

Cały czerwony, odchrząknął i wytarł usta w niedbale poskładaną serwetkę.

– Oj, bez przesady – powiedziała Agrea, z powrotem siadając. – Wszyscy cię szanujemy. A Draga poszła na cmentarz na moją wyraźną prośbę, więc się nie martw.

Balt wytrzeszczył oczy.

– Na twoją prośbę? – odrzekł zaskoczony. – No to teraz dopiero będę się bał. Po co ją tam wysłałaś, do licha?

– Tylko nie „do licha”, kochany, nie przynoś nam pecha. – Agrea splunęła przez lewe ramię. – Chciałam po prostu rękę wisielca, wielkie mi rzeczy.

Zapadło głębokie milczenie. Agrea spokojnie włożyła do ust kawałek sera, patrząc na zdumioną jej nagłym wyznaniem wnuczkę.

– Słucham? – To jedno słowo, które padło z ust maga, wcale nie brzmiało wściekle, a jednak niosło w sobie zapowiedź potężnego wybuchu.

– Ręka wisielca, mój drogi, nic takiego. – Agrea szła w zaparte, wciąż się uśmiechając. Sięgnęła jednak po bułkę, więc musiała być roztargniona. – To bardzo popularny składnik wielu czarów…

– Nielegalnych czarów – przypomniał jej Balt. – Czy ty chcesz mnie puścić z torbami?! Jak ktoś odkryje, że mam w domu coś takiego, cofną mi licencję i będę musiał zamknąć warsztat!

– Przecież nie zabiłeś tego wisielca. Sam się zabił, to w czym problem? A ja tylko chciałam ci pomóc.

Mag musiał przemyśleć te słowa.

– Pomóc mnie? – wykrztusił.

Agrea starała się pozostać taktowna.

– Sam rozumiesz – powiedziała, jak najęta krojąc ser. – Ręce wisielców przynoszą szczęście, a tobie trochę szczęścia by się przydało. Wiesz, w interesach i w ogóle… Czasem ma się gorszy okres, to normalne…

Sztućce zadźwięczały, gdy mag rzucił je na stół.

– Dość! – warknął. – Teraz wam powiem, co będzie! Jeśli chodzi o ciebie – wskazał na Dragę – to jeszcze jeden, najmniejszy wybryk, a zablokuję ci magię! I lepiej mnie nie testuj, bo przysięgam, że to zrobię!

– Baltku! – zawołała Agrea. – Nie możesz! Dziewczyna w jej wieku powinna jak najwięcej używać czarów!

Mag jej nie słuchał.

– Ty – spojrzał na Sata – jesteś prawie dorosły, więc pójdziesz dziś ze mną polować na strzygi.

Chłopak bezgłośnie poruszył ustami.

– Skoro nie szanujecie mojej pracy, pokażę wam, jak ją wykonywać! – grzmiał dalej mag. Jego palec wystrzelił w stronę Agrei. – A co do ciebie… – Zastanawiał się przez kilka chwil, jak i ją postawić do pionu. Blokada magii nie wchodziła w grę, strzyg też się nie bała. – A ty po prostu więcej się nie wtrącaj w moje życie, w moją pracę, w moje… wszystko!

Od dawna nie był tak rozjuszony. Wpatrywał się w nich jeszcze przez kilka chwil, drżały mu powieki. Wreszcie zerwał się od stołu, obrócił na pięcie i jak burza wypadł z jadalni. Potem usłyszeli jego ciężkie kroki na schodach i szczekanie psa, gdy i na niego zaczął utyskiwać. W połowie drogi na górę Baltazar chyba przypomniał sobie o teleportacji, bo naraz ucichł.

Żadne z pozostałych długo się nie odzywało. Atmosfera tak zgęstniała, że z trudem oddychali. Wreszcie Sat żałośnie jęknął:

– Strzygi…

Agrea machnęła ręką i wróciła do jedzenia.

– Nie martw się. Mało prawdopodobne, żeby cię zabiły.

 

 

2

 

POLOWANIE NA STRZYGI

 

 

 

 

 

Sat leżał na łóżku i wertował książkę o namhajdach, którą pożyczyła mu Draga. Kiedy mu ją dawała, patrzyła tak, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że to najwyższy czas, by skopał tyłek strzydze.

– To ona powinna z nimi walczyć – mruknął pod nosem, patrząc na kolejne, coraz to ohydniejsze ilustracje i zdjęcia. Właś­nie mignęło mu przed oczami jedno z opisem Zmutowany ghul z Puszczy Krzyków. Fotograf zginął chwilę po zrobieniu tego zdjęcia.

To było niesprawiedliwe. Dlaczego to właśnie on miał iść z ojcem na polowanie? Przecież nic nie zrobił. Draga bardziej by się do tego nadała, sama bywała wstrętna jak strzyga. Swoją drogą ciekawe, po co tak naprawdę jej i babci była potrzebna ta ręka. Jakoś nie wierzył, że chodziło o pomoc ojcu.

Zastanawiając się nad tym, bez namysłu przewracał kolejne strony w książce. Zaczął czytać, gdy natrafił na wzmiankę o strzygach.

 

Martwe ciała ożywione przez dusze niebędące w stanie poradzić sobie z własną śmiercią. Czasem mylone z wampirami, choć znacznie od nich różne, podczas gdy wampir zostaje pozbawiony witalnej części duszy, a pozostaje mu część mentalna, strzyga powstaje bowiem w momencie, gdy żadna forma duszy nie jest już obecna w ciele i zostaje ono na nowo poddane procesowi uduchawiania. Zestrzygowienie rozpoczyna się w momencie, gdy duch, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią ciała, próbuje do niego powrócić lub też szuka nowego, w którym będzie mógł się zagnieździć.

Podobnie jak wampiry, strzygi potrzebują krwi, która daje im dostęp do energii witalnej, ale – ze względu na zaledwie szczątkowe połączenie między świadomą częścią duszy a obumarłym mózgiem – sposoby pozyskiwania krwi przez strzygi są o wiele prymitywniejsze i brutalniejsze niż w przypadku wampirów. Nierzadko zdarza się, że strzygi rozszarpują swoje ofiary – polują zwłaszcza na ludzi – i zjadają ich świeże mięso (nie bacząc na fakt, iż szkodzi im ono na żołądek i inne narządy trawienne).

Strzyga złapana przez czarownika lub wiedźmę będzie służyła im w magii i spełniała ich wolę, pod warunkiem, że z czasem nie okaże się od nich silniejsza.

 

Towarzyszące opisowi zdjęcia ukazywały różne stadia rozwoju strzyg, od zagnieżdżania ducha, przez jego wylęganie, obserwowane w mętnych, na wpół otwartych oczach, aż po stadium ostateczne, gdy nadgniłe, ożywione ciała ruszają na poszukiwanie ofiar.

Sat zawsze się wzdrygał, gdy jako dziecko wertował książki Dragi. Dziewczyna zwykle prosiła ojca o najdroższe egzemplarze, oprawiane w skóry namhajdów, i póki Biesowie mogli sobie na to pozwolić, dostawała je. Ale tak było kiedyś. Od śmierci mamy interesy ojca nie szły najlepiej. Baltazar Bies był dawniej jednym z najbardziej szanowanych magów w Krakowie, a jego sklep z magicznymi artefaktami odwiedzała cała czarownicza śmietanka. Potrafił zarobić krocie na pojedynczych przedmiotach. Potem dobra passa go opuściła. Odkąd stracił żonę, zdawało się, że wraz z nią odeszła jego miłość do zaklętych sprzętów.

Sat odsunął od siebie myśl o matce. Choć minęło już tyle czasu, wciąż czasem płakał, gdy ją sobie przypominał. Czuł na policzku jej ciepłą dłoń, w myślach znów z nią rozmawiał. A rozmowy z nią były najlepsze, bo zawsze mówiła najmądrzej i z największą miłością.

Zamknął książkę. Teraz nie mógł powstrzymać już tych myśli. Zrobił jedyną rzecz, która mu pomagała. Podszedł do swojego małego ołtarza i zapalił kadzidło. Pokój wypełniła życzliwa obecność. Dym owionął figurę istoty z rogami jelenia i o ciele mężczyzny, ale uformowanym z liści i gałęzi.

Raróg. Sat nie do końca potrafił określić, czym była ta istota. Niektórzy mówili, że to ktoś w rodzaju ducha lasów. Nieprzynależącym miał ukazywać się pod postacią sokoła, a czarownice znały go jako manifestację dzikiej przyrody, miejsc, z których pochodziła pierwotna, nieokiełznana magia. Kimkolwiek był Raróg, Sat widział w nim po prostu swojego przyjaciela. Choć jego forma niektórych przerażała, chłopak od najmłodszych lat lubił patrzeć na tę starą figurkę. Mając ją w swoim pokoju, nigdy nie czuł się samotny.

Usiadł przed Rarogiem i zamknął oczy. Przez kilka chwil wdychał sosnowe kadzidło.

– Poradzę sobie? – spytał cicho.

Właściwie sam nie wiedział, o co dokładnie pytał. Chodziło o ciągły smutek po śmierci matki? O to polowanie? A może o coś tak idiotycznego, jak fakt, że niedługo szedł do liceum?

Zapach sosny stał się wyraźniejszy, towarzyszyła mu teraz woń czystego lasu i mokrej ziemi. Była to odpowiedź Raroga.

 

 

Draga zapukała do drzwi Agrei. Normalnie nie zawracałaby sobie głowy uprzejmością, tyle że już nieraz przekonała się, że wchodzenie do pokoju babki bez zaproszenia mogło się skończyć zastaniem jej w dziwnych sytuacjach, niekoniecznie samej. Dlatego weszła do środka dopiero wtedy, gdy usłyszała jej głos. Agrea siedziała przy stoliku nocnym, w jednej dłoni trzymała papierosa, drugą przekładała tarota. Wszędzie wciąż paliły się świece, bo choć dzień był pogodny, zasłoniła okno czarną kotarą.

– No dalej, właź – rzuciła podenerwowana.

– Nieboszczyk chyba tu nie wejdzie przez okno, co? – mruknęła Draga.

Agrea to zignorowała. Dziewczyna podeszła bliżej, by przyjrzeć się kartom. Wisielec, Dziesiątka Mieczy, Piątka Pucharów… Zła wróżba. No ale babka używała kart, na których wszystkie postacie były zastąpione ludzkimi szkieletami, i nawet Kochankowie nie wyglądali zachęcająco.

– O co pytasz? – zaciekawiła się Draga, siadając na łóżku.

– O nas. – Agrea zatoczyła ręką koło w powietrzu. – O całą tę pokręconą rodzinkę.

– Okej, sądziłam, że… wiesz… – Draga celowo nie dokończyła, tylko utkwiła w babce spojrzenie.

– Że co? – odparła ta i zaciągnęła się papierosem.

– No, że pytałaś o tego gościa z lustra albo o to, kiedy… umrzesz czy coś…

Agrea naraz zaczęła się krztusić.

– Coś ty! – zawołała. – Nie odważyłabym się pytać o takie rzeczy. Nie w moim wieku.

– Myślałam, że będziesz chciała wykorzystać wszystkie możliwe sposoby, żeby poznać prawdę. Zastanawiałam się nad tym w nocy.

Draga rzeczywiście pół nocy spędziła na rozmyślaniach o postaci ze zwierciadła. Na pewno istniała masa sposobów, żeby poznać jej tożsamość.

– I wpadłaś na coś ciekawego? – odparła Agrea. W zasadzie nie wydawała się szczególnie zainteresowana zdaniem wnuczki. Wróciła do tarota, cmokając przy każdej wyciągniętej karcie.

– Trzeba było rzucić zaklęcie poznania prawdy – zauważyła Draga. Wciąż przesuwała wzrok z babki na pojawiające się na stole karty. – Wiem, że w Księdze mamy na to mnóstwo czarów. Mogłabyś też poradzić się jakiegoś medium. W ostatnim numerze „Chowańca” reklamował się jakiś sprawdzony facet z naszych okolic.

Agrea prychnęła, nie odrywając wzroku od tarota.

– Znam Księgę lepiej od ciebie, a co do wzywania nieboszczyków, nie będę znowu płacić grubej kasy jakimś idiotom. Jak będę chciała pogadać z duchami, to sama się do nich odezwę.

– No to mogłabyś znów ściągnąć z lustra zasłonę i spróbować jakoś się skonfrontować ze strachem – zaproponowała Draga, niepewna, czy w ogóle warto na głos podsuwać ten pomysł.

Dopiero wtedy babka uniosła na nią spojrzenie.

– O nie, w życiu się na to nie odważę. On był taki… – Wzdrygnęła się. – Ciemny, w sensie energetycznym. Ciężki. Choć zdaje mi się, że za życia było w nim coś eleganckiego, pociągającego.

Przygładziła włosy. Draga zawsze sądziła, że babka najbardziej na świecie lubi magię i mężczyzn. W tej kolejności.

– Mogłaś go znać? – zastanawiała się dziewczyna. – Skoro napisał słowo „miłość”…

– Jeśli go znałam, to musiał wyglądać wtedy inaczej. Zadawałam się z wieloma mężczyznami, to prawda, ale są pewne granice dobrego smaku, jeśli chodzi o zapach… energetyczny i nie tylko. A co do zwierciadła, nie ma mowy, żebym znów w nie zaglądała, póki się nie upewnię, jak to zrobić bezpiecznie. I ciebie też ostrzegam, żebyś tego nie robiła.

Draga wzruszyła ramionami. Wcale nie miała zamiaru.

– Oho! – zawołała babka, gdy na stoliku wylądowała kolejna karta. – Piątka Pentakli, bieda. Mówiłam, że twój ojciec ma problem. Jeszcze tego brakło, żebyśmy wszyscy poszli z torbami. W sumie ręka wisielca naprawdę mogłaby mu się przydać, gdybym wykitowała, zanim sama zdążę jej użyć.

– Właśnie! – podchwyciła Draga. Rozejrzała się po pokoju. Odcięta dłoń leżała teraz na parapecie, częściowo osłonięta jedwabnym materiałem. – Po co mówiłaś ojcu prawdę? Kompletnie przez ciebie zgłupiałam!

– A czemu miałam kłamać? Niech wie, że się o niego martwię. Ręce wisielców to towar deficytowy, a ja mogłabym mu ją oddać. Dziewczyno, czy ty masz pojęcie, ile mógłby zarobić, gdyby trochę zmienił branżę?

– W sensie, że…

– Mówię o czarnym rynku. To nie nasza wina, że przepisy międzyświatowe robią się w tym kraju coraz bardziej kretyńskie. Niestety twój ojciec nie ma prawie żadnych znajomości. Zawsze uważałam go za mruka, ale trudno, to nie jego wina, urodził się z takim kosmogramem, że, sama rozumiesz, z pustego nawet Matka Duchów, i tak dalej… Gdyby tylko Balt nie był taki uparty!

– Cudownie – westchnęła Draga. – W każdym razie pamiętaj, że to był ostatni raz, kiedy załatwiłam dla ciebie coś z cmentarza, zwłaszcza że ojciec każe mi teraz wracać do domu przed dziesiątą, jakbym była dzieckiem. Jest śmieszny.

– Nie wyrażaj się źle o ojcu. – Agrea uniosła palec, strzepując na kołdrę pył z papierosa. – To mimo wszystko magiczny patriarcha rodziny. Jest może trochę naiwny, ale nie śmieszny. No i bywa zacofany i odrealniony… Tak czy inaczej jeszcze wiele się musisz nauczyć o facetach. Właśnie, a jak tam z tym Pawłem?

Obrzuciła wnuczkę ciekawskim wzrokiem.

‒ Piotrem… – poprawiła ją Draga.

Piotr nigdy nie był jej chłopakiem, nawet po tym, jak się pocałowali. Zresztą zrobili to tylko raz. Potem nie było żadnych pocałunków.

– Piotr czy Paweł, no coś w tym stylu – powiedziała Agrea. – W każdym razie chłopak. Choć z miłością jest tak, że nie ma co za dużo o niej rozprawiać, trzeba po prostu podchodzić do tego praktycznie. Moja babka Lidia nauczyła mnie tylu miłosnych zaklęć!

Rozmarzona przyłożyła dłoń do policzka, papieros znalazł się niebezpiecznie blisko jej włosów.

– No, ale – zreflektowała się – wszystko w granicach wolnej woli. Wiedźmy muszą się szanować, przynajmniej w dużym stopniu. Jakbyś chciała, zawsze możemy o tym pogadać.

– Dzięki, obejdę się bez takich rozmów – oświadczyła Draga. – Lepiej pogadałabyś z Satem.

– A to czemu? – zdumiała się Agrea.

‒ Strzygi – przypomniała jej wnuczka. – Powiedz mu, jak ma nie dać się zabić.

– Ach, tak – westchnęła babcia. – Ale wiesz, moim zdaniem, nic mu nie będzie, jak ojciec rzuci go w objęcia namhajda. Dawniej właśnie tak się robiło. Pamiętam, jak na moją czarodzielnicę babka kazała mi przynieść z Jaaru skórę wilkołaka. Wiedźma musi czasem spaść z miotły i obić sobie tyłek.

– Tylko że ja nie chcę, żeby Sat obijał sobie tyłek! – zaprotestowała Draga. – Nie rozumiesz, że to nie jest właściwe? Po śmierci mamy? On ciągle się nie pozbierał po tym, jak ona… – Draga zamilkła. O kim właściwie mówiła? O swoim bracie? O sobie? – Chodzi mi tylko o to, że… Mama po jednej z wizyt w Jaarze…

Znów urwała. Nie była w stanie o tym teraz mówić.

Agrea schowała karty do pudełka i zgasiła jedną ze świec na stoliku.

– To jest kolejna rzecz, która mnie zastanawia. Śmierć Tamary. – Sięgnęła po leżące na łóżku athame i skierowała je ku drzwiom, rzucając na pokój czar wyciszający. Potem utkwiła w Dradze spojrzenie o wiele poważniejsze niż przedtem. – Zastanawia mnie kwestia jej choroby. Skąd się wzięła…

Draga poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

– N-nie rozumiem – wyjąkała.

Agrea ciężko westchnęła. Po chwili wpatrywania się we wnuczkę oświadczyła:

– Zastanawiam się, czy byłam pierwszą osobą, która zdjęła płachtę z lustra.

 

 

Sat miał nadzieję, że ojciec jeszcze zmieni zdanie. Stracił ją, gdy Baltazar zjawił się w jego pokoju tylko po to, by oznajmić:

– Za pięć minut w mojej pracowni.

I zniknął, nim chłopak zdołał odpowiedzieć.

– Jasne – rzucił gniewnie do ściany.

Założył ciężkie buty i płaszcz z kilkunastoma kieszeniami. Nauczył się od ojca, że wybierając się na polowanie do Jaaru, lepiej zabrać ze sobą wszystko, co może okazać się potrzebne. Miał więc zapalniczkę przyświecającą tylko temu, kto ją trzymał, kilka amuletów, wahadełko i – przede wszystkim – srebrną różdżkę. Ta najlepiej działała na strzygi.

Nie teleportował się do pracowni ojca. Wolał zejść po schodach, choćby tylko po to, by odrobinę odwlec spotkanie z nam­hajdem. W towarzystwie Domowika wyszedł do ogrodu, gdzie znajdowała się pracownia Balta. Chowaniec miał założoną obrożę, pozwalającą członkom rodziny wytropić go z praktycznie każdej odległości.

– Wreszcie – mruknął ojciec, gdy weszli do środka.

Chłopak potknął się o zalegające na podłodze sprzęty. Aury licznych przedmiotów stapiały się ze sobą. Pachniało tu starą i silną magią, niebezpieczną w rękach niepowołanych osób. Dlatego ojciec zawsze zabraniał przebywać komukolwiek w warsztacie pod swoją nieobecność. Pracownia znajdowała się w cieplarni, więc przez zakurzone szyby wpadało tu dużo słońca. W jego promieniach wygrzewały się różdżki, miecze i szklane kule. Tam, gdzie normalnie powinny stać rośliny w doniczkach, siedziało kilka nawiedzonych lalek. Sat wyczuwał na sobie ich spojrzenia. Jedna przechyliła lekko głowę, kiedy podszedł do ojca.

– Bierz fiolki. – Baltazar popchnął w jego stronę cienkie, srebrne naczynka. Potoczyły się po stole, tuż obok magioodpornych gwoździ, i wpadły wprost w otwartą dłoń chłopaka. Sat włożył je do wolnej kieszeni i spojrzał na maga

– Właściwie to po co mam tam iść? – spytał.

Balt był zajęty pakowaniem i nie zwracał na niego uwagi.

– Żeby się uczyć – burknął. – W twoim wieku pewne rzeczy powinny przychodzić ci z łatwością. Poza tym musisz wiedzieć, czym się zajmuje twój ojciec, żeby wreszcie zacząć to szanować.

– Nigdy nie mówiłem, że nie szanuję…

– Że szanujesz, też nie mówiłeś. Znasz zasady, tak?

Mimo że Sat pokiwał głową, ojciec i tak zaczął mu dawać wykład na temat obchodzenia się ze strzygami.

– To parszywe stwory. Dla czarownic nie są szczególnie groźne, bo mamy magię, za to jak zaatakują nieprzynależącego, to ukatrupią go, zanim zdąży się zorientować, co go właściwie zżera. W każdym razie na nas też czasem polują, bo, jak to się mówi, krew nie dopływa im do mózgu. – Zachichotał, po czym obrzucił syna poważnym wzrokiem. – Chodzi o to, że brak im instynktu samozachowawczego, rzadko wyczuwają, że możemy je okiełznać czarami. Ale to dobrze, bo dzięki temu łatwiej je złapać.

Spakował kilka dodatkowych fiolek do swojej torby podróżnej. Gdy zarzucił ją sobie na ramię, Domowik szybko ją obwąchał i zaszczekał na znak, że w środku są wszystkie potrzebne rzeczy.

– Żeby pojmać strzygę – ciągnął Baltazar – trzeba przede wszystkim użyć silnej woli.

Otworzył przed Satem drzwi pracowni i razem ruszyli w głąb ogrodu. Po drodze mijali kamienne figury bóstw opiekuńczych i przyjaznych demonów, wokół których wiły się pnącza magicznych ziół. W porośniętym ostrokrzewem płocie kryły się malutkie drzwi, przez które trzeba było przejść, by potem bez problemu odnaleźć portal prowadzący do magicznego świata.

– Zapieczętowałeś? – spytał Baltazar, który przeszedł przez zaklęte drzwi jako pierwszy.

– Ojć… – bąknął Sat.

Mag westchnął i zastukał o furtkę srebrną różdżką, zabezpieczając przejście czarem.

– Zawsze powtarzam, że te drzwi mają być zablokowane magicznie – powiedział. – Bo znów wlezie nam tu jakieś licho, jak przed twoją czarodzielnicą.

Sat jęknął na wspomnienie tamtego licha – gwałtownej, niewidzialnej energii, która kiedyś zdemolowała im kuchnię. Zamiast całkiem się go pozbywać, Agrea postanowiła zatrzasnąć je w butelce, a potem Piotr, „niechłopak” Dragi, prawie został przez nie opętany.

Za ogrodem rósł mały, porośnięty niewysokimi drzewami zagajnik. Dalej znajdował się większy, rozległy las. Biesowie przedzierali się przez krzaki. Mag uważał, że o wiele bezpieczniej chodzić przez chaszcze, unika się wtedy nieprzynależących.

– Srebro to nie wszystko – tłumaczył po drodze. – Można nim hipnotyzować strzygi, to prawda, ale żeby je pojmać, trzeba przede wszystkim wysyłać im rozkaz. Pamiętasz, jak brzmi?

– Venite – odparł beznamiętnie Sat.

– Venite! – poprawił go ojciec, inaczej akcentując i nadając swojemu głosowi władczy ton. – Strzyga da się wciągnąć do fiolki, tylko jeśli będziesz wystarczająco silny. Srebro ma ją nęcić, ruchy różdżki dezorientować, a ty musisz ją zwodzić do czasu, aż nie będzie mogła oprzeć się czarom. Jak się zorientuje, co zamierzasz, masz przechlapane.

Szli dalej wzdłuż cienkiego potoku w stronę lasu, aż wreszcie otoczyły ich wysokie drzewa. Idealnie byłoby się po prostu teleportować, ale nowe prawa dotyczące polowań w Jaarze kazały magom i czarownicom za każdym razem odbijać się przed wizytą w magicznym świecie. Balt robił to automatycznie, przechodząc właśnie tędy.

Potok urywał się u stóp leśnej skarpy. Chociaż dalej nie dało się przejść, bo była zbyt wysoka, prowadziły do niej byle jak ułożone kamienie. Sat i Baltazar przeskakiwali z jednego na drugi, aż wreszcie stanęli przed ścianą ziemi, z której wyrastały suche korzenie drzew. Baltazar dotknął gleby i uniósł zielonkawy płaszcz utkany z trawy i