Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najnowszy tom wierszy cenionego poety Józefa Barana
W wieku odlotowym to najnowszy tom wierszy Józefa Barana, poety lubianego przez czytelników i cenionego przez krytyków. Józef Baran jest laureatem m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich w Genewie i wyróżnienia PEN WEST w Los Angeles. O poezji Barana Ryszard Kapuściński powiedział tak: „Tyle przeżyć dzięki tej poezji, tyle spokoju i łagodności...”.
Na tom W wieku odlotowym składają się wiersze z lat 2015 -2020. Czytelnik znajdzie tu wiersze związane z przyrodą, borzęcińskie, ale także wiersze szpitalne, o cierpieniu. Są też wiersze filozoficzne o starości, śmierci. I są wiersze o miłości. Wiersze o bezsensie i wiersze o sensie życia. Jak i w poprzednich zbiorach prostota sąsiaduje w nich z wyrafinowaniem i mistrzowską celnością słowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 53
niech kto mysz
nie ryczy jak lew
kto żółw
nie udaje gazeli
kto gęś
nie zazdrości bielikowi
że nad górami się bieli
kto mucha
niech brzęczy Bogu do ucha
i przypadkiem nie liczy
że wyda z siebie
trel słowiczy
„wszak nie doleci słońca sowa”
ale z księżycem może być na ty
tam zaś
„gdzie koń pociągnąć nie zdoła”
osioł wkracza do gry
i niech pszczoła
pozostanie pszczołą
wśród płatków róży niech się kręci
bez niej byłoby
na tej Ziemi
o wiele więcej
śmierci
niech każdy
będzie nie Kimś
lecz sobą
i niech się nie puszy
bo w każdym
ta sama stwórcza
iskra
tli się
na dnie duszy
i niechaj Baran
Baranem
pozostanie na amen
nie wycofuje się z Barana rakiem
by być Miłoszem Szymborską
czy broń Boże
Barańczakiem
bo niewysoko
niedaleko
dofrunie
poezja
strojna
nawet w cudne
lecz w piórka cudze
15 lipca 2017
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
rozedrgane powietrze
rojne i strojne w motyle
jaśminów wodospady
przelewające się przez ogrodzenia
bezkresne życie bez początku-końca
nieogarnione niepojęte
wieloistnienie
fruwa pełza treluje przelatuje cyka
kojąco szumi zapachami kusi
świszcze gwiżdże i brzęczy roi się i rui
dając znaki z wysoka dając znaki z niska
na swych instrumentach
we wszystkich językach
koncertuje w orkiestrze symfonicznej lata
choć się nie słyszy nie widzi nie czuje
lecz współbrzmi
mimowolnie poddając się woli
Niewidzialnego Dyrygenta
w zielono-niebieskiej przestrzeni
mijając się przemija
w to czerwcowe południe
zachłannie wiruje miga
w wodach powietrzu trawie
w koronach lip w żytach
w takt złotej batuty Słońca
a ty czujesz
jak przepływa przez serce
przeźroczysty obłok
i jak unosisz się na wysokościach
pod czaszą błękideł
spadochroniarz zachwytu
uczepiony
słonecznych promieni
nabrzmiałe wymiona upału
wiszą nad polaną
czekając na udój
wesoły
promieniami rozćwierkany las
ugina się pod
ptasimi allegrami
trzmiel upił się na umór
z kielicha dzikiej róży
szczęściem
(tracę razem z nim głowę
oszołomiony
bujnością lata)
zapach
obłoków
studzienne
nawoływanie kukułki
chwila
schwytana na gorącym uczynku
nieśmiertelnego trwania –
prześwit leśnego traktu
biegnący w nieskończoność
ku słońcu
wyświęcanie się na wysokościach
słonecznych chwil
rozwijających się
jak promienne dywany
od świtu do zmroku
prześwietlone słońcem
dzieci nad strumykiem
wdzięczne zjawy
zastygłe w radosnych okrzykach
w lustrze pogody
zawieszonym nad polami
odbity odświętnie
czas i świat
i Twoja Twarz
dla takich chwil
warto żyć
choć raz
przedwieczorny niepokój
świat starzeje się
z chwili na chwilę
żar-ptak Słońca
niepokojąco zniża
lot ku Ziemi
z kolejnym upolowanym dniem
w szponach
by złożyć go
jak jagniątko
w ofierze
Przemijaniu
po Tamtej Stronie
broczącego
widnokręgu
prawie z niczego
Wielki Wybuch Zielonego
w górę
wzdłuż w krąg
masa masy
tony konarów
gałązek
gałęzi
listków
rozwijanych bez końca
z pustego kapelusza
niewidzialnego magika
Bóg w buku
(bo jak to inaczej nazwać)
szumiące rozprzestrzeniające się
z ziarenka małego
spiętrzenie materii
pod samo niebo
te czary-mary
z ptasim śpiewem
zwane DRZEWEM
mkniemy na rowerach
brzeżkiem
Wielkiego Nieba
przed nami
za nami
błękity
błękity
śpiewają
w sercach
obłoki
waży się beztrosko letni dzień
na skrzydłach motylich
wszystko
jest możliwe
mrówki
przenoszą Górę
ziarnko po
ziarnku
Borzęcin, 12/14 lipca 2019
za każdym obrotem kół
przyrasta
w oczach nieba
już jestem
jedną nogą ziemski
drugą
niebieski
niebo zagarnia mnie
w objęcia
z zielonej ścieżki
zapominam przez chwilę
że jestem tylko
przejściowym
pełzaczem
Ziemi
*
a wieczorem
wieczorem
sfruwają się zmierzchy
ze wszystkich stron
by zgęstnieć w noc
i sny i gwiazdy
oblepiają okna domów
Borzęcin, sierpień 2019
sierpień jeszcze przeżywa
swój miodowy miesiąc
pieniąc się puchami ostów
pyszniąc
berłami słoneczników
(co napożyczały
promieni
od słońca
i pomagają
jak umieją
świecić)
wiatr śpi
w koronach drzew
śnią mu się dalekie
obce kraje
Niebieska Księga Nieba
otwarta na białych obłokach
w środku rozdziału Genesis
zapowiada jeszcze tyle intrygujących
zdarzeń
choć chmary wróbli
ciągną już tren po ścierniskach
i słychać wokół
ich radosno głupie
ćwierkanie:
„śmiejmy się
bo to jedyny lek
na przemijanie”
po latach
nie mam nic mądrzejszego
do dodania
pola uprzątnięte
chmury na błękicie
wieje od pól smutkiem
spomalałe życie
w słonecznikach słońca
poczerniałe gasną
pora uczyć się już
świecić własnym blaskiem
Borzęcin, 10 września 2014
lato i po lecie
rozbłysło zszarzało
i już z wolna się toczy
przez pustynne pola
jego odcięta na ofiarę Niebu
głowa
jesień podkrada się do okien
dachami
rynnami kominami
trzeszczy szeleści
szuści
w ogrodach-wzburzonych morzach
wzdyma żeglowne listki
nawiewa tysiąc podejrzeń
sto niejasności
powietrze pełne rozstań
od bocianów szykujących się do odlotu
pająki na pajęczynach
tkają lepkie wspomnienia
w ogródkach zwisają bezwładnie
w czarne myśli odziane
głowy ikarów – słoneczników
co nie wytrzymały
pojedynku ze słońcem
na spojrzenia
i słychać
jak
ciężko rozstają się z gałęziami
przejrzałe renety
i od czasu do czasu
tutejsi ludkowie
spadający niedaleko
od jabłoni
Bóg schował się
za chmury
za Wszechświat
Którym Jest
za ostatnie nieba
i udaje że go nie ma
Borzęcin, 20 września 2006/16 września 2017
mają zmarli swoje tajemnice
dzielą się nimi
za plebańskimi stodołami
poszumem mroku
szmerem liści
mruganiem gwiazd
miganiem zniczy
pogwizdywaniem kosa
a nam
żywym
co do tego
z tej strony czasu
skąd nie wyściubiamy
poza siebie nosa
i skąd widać
tyle co nic
może dopiero kiedyś
objawimy się
naprawdę
z oczu opadną
bielma
z twarzy
maski
z duszy
cielesna skorupa
a to co w głębi
wyjdzie z cienia
stanie się wyraziste
jak zdjęcie wywołane z negatywów
Wielkanoc 2018
rodzili się
przemijali
w milczeniu
niczym cienie
a potem zapadali
warstwa po warstwie
pokolenie za pokoleniem
pod ziemię
pozostawiali
osierocone pola
nie pisnęli
o swych losach
zbędnego słowa
jak okiem sięgnąć
połknęła wszystkich ziemia
jałowa
Borzęcin, 2017
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki