12,49 zł
Zapraszamy do odkrycia niezwykłego zbioru poezji w ebooku "Wachlarz" autorstwa Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, jednej z najznakomitszych polskich poetek. W "Wachlarzu" znajdziesz wiersze pełne finezji i subtelności, które niczym delikatne wachlarze rozwijają przed Tobą różnorodne emocje i myśli. Poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej to prawdziwe arcydzieło, w którym każdy wers pulsuje życiem, nastrojem i elegancją języka. To doskonała lektura, która przeniesie Cię w świat ulotnych chwil, romantycznych uniesień i refleksji nad codziennością, oferując chwilę wytchnienia i inspiracji. "Wachlarz" to nie tylko książka, to doświadczenie, które wzbogaci Twoją duszę i pozostanie z Tobą na długo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 23
Wydawnictwo Avia Artis
2024
Wdzięczne oczy, złote lampy, blasku jedyny, palcie mi się, świećcie mi się długie godziny. Niechaj księżyc brocząc w srebrze po niebie kroczy, niechaj słońce w własnem złocie po niebie broczy, wy się palcie wdzięczne lampy, do dna oliwy, po was noc mi gwiezdna nie cud, słońce nie dziwy. Niechaj księżyc w srebrnych kolcach rozbłyska nocą niechaj słońca złote kolce w oknie migocą, okiennice pozasuwam, zamknę na wieki, w waszym ogniu oślepione zmrużę powieki. Niechaj księżyc cebrem leje potoki srebra, niechaj słońce złoto leje z jasnego cebra, dla mnie ciemność, gdzie cię niema, blasku miłosny, nie różna mi noc ode dnia, zima od wiosny.
Niechaj księżyc stroi ziemię w srebrzystą larwę, niechaj słońce stroi ziemię w tęczową barwę, oczy moje, serce moje, zgasną nad ranem przepalone światłem szczęścia, światu nieznanem.
Kule z puchu wśród trawy błyskają jak świeczki, i ogród drży marzeniem od haszyszu chorem. Pocóż jechać do Turcji? Pachnie bez turecki, półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem. Za bramą tramwaj dzwoni, kurzu pełno, huku, tu trawa niekoszona, puchowa, wysoka, pstry dywan i ust twoich słodkie rachatłukum i szalik mój zielony, jak sztandar Proroka. Jak Bej z Perłą haremu samiśmy zostali... i pić możemy z naszych ócz pełnych zamętu, ja, pobladła Leila i ty, Mechmed Ali, najpiękniejszą, najsłodszą z tajemnic orjentu! Tureckiego Khediwa dym w kłębach się waha i zapachniał do rymu złoty kwiat nasturcji. Milczenie jest tureckie, obce — Na Ałłacha! Pocóż jechać do Turcji? Do dalekiej Turcji?
Rozwiane minarety, meczety, kopuły, w liljowych jaszmakach drzemiące kobiety, pachnące Stambuły... Trzydniowe seraje pełne miękkich poduszek, z których leżący zapach powoli powstaje i gdy go wicher wiosenny kołysze krzyczy głośniej niżeli krzyczący Derwisze!..
Kwadrat żółty żałośnie stał na czarnej plamie, patrząc, jak krzyże białe idą ramię w ramię. Aż ozdoba środkowa, gwiazda barwy grochu wysłała w jego stronę litościwy pochód kwadracików niebieskich o spojrzeniu słodkiem, które go otoczyły życzliwym opłotkiem. A wkoło milcząc różne krążyły potwory: duży dwukrzyż zielony, dziurawy i chory, siekierkowe stworzyszcza i żółte hakowce, rozbiegane po polu jak szalone owce. Zdala na to patrzyli trójkątowie smutni, a z wybrzeży rozbrzmiewał wrzask stubarwnej kłótni.
Spojrzenia, półuśmiechy, czary kilku minut, ruchy, błyski, wiosenność rozmarzonej róży, rumieniec amarantu, bladość seledynu, wyraz który się nigdy w świecie nie powtórzy, radość nie winna temu co jest i co będzie, zadumanie dziwiące się światu śmiesznemu, modlitwy jak kwiat ślepe i gesty łabędzie, i serce niepodobne żadnemu innemu, włosy płowe, złociste, od jedwabiu miększe, i myśli pracujące własną, szczerą pracą, usta mniejsze od oczu, oczy od ust większe, wszystko skazane na śmierć! niewiadomo za co?
Jest listopad czarny, trochę złoty, mokre lustro trzyma w ręku ziemia. W oknie domu płacze żal tęsknoty: Niema listów! Listonosza niema!