Waga z głowy - Kucewicz Katarzyna - ebook + książka

Waga z głowy ebook

Kucewicz Katarzyna

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Bez bodyshamingu, bez nierealistycznych porad, ze szczyptą czułej dyscypliny.

Prawdopodobnie znasz wiele historii osób, które zrzuciły wagę. Może więc pomyślisz: Po co mam czytać kolejną historię o odchudzaniu?

To nie jest książka o dietach cud ani szybkich sposobach na schudnięcie. To książka o emocjonalnej przemianie i głębokiej pracy wewnętrznej nad zmianą myślenia o sobie i relacji z jedzeniem.

Bo bez zmiany myślenia nawet nowoczesna farmakoterapia czy chirurgia bariatryczna nie przyniosą trwałych efektów.

Psycholożka Katarzyna Kucewicz przeszła przez wszystkie etapy leczenia otyłości. Wie, czym jest wilczy głód, podjadanie, wahania wagi.

W książce Waga z głowy pokazuje, czym jest tzw. „czuła dyscyplina", jak rozważnie chudnąć, tak by redukcja była skuteczna i nie prowadziła do ortoreksji ani do szybkiego nawrotu choroby. Mówi STOP opresyjnym narracjom pełnym fatfobii i hejterskiego „musisz schudnąć”.

Z tej książki dowiesz się, jak w redukcji odnaleźć drogę do osobistej wolności emocjonalnej, nauczyć się stawiania granic, samoakceptacji, stawania w obronie swojej godności. To książka o tym, w jaki sposób trzy stany – otyłość, proces redukcji i powrót do zdrowia – wpływają na naszą tożsamość. Kogo z nas czynią? Co zyskujemy, chudnąc, i czy nowe ciało to na pewno gwarancja szczęścia?

Redukcja w obliczu wolności psychicznej oznacza dążenie do zdrowia po swojemu, a nie dążenie do spełniania cudzych wyśrubowanych kanonów. Dążenie do swojej normy, a nie do wagi podziwianej aktorki. Pracę ze swoim ciałem w atmosferze życzliwości, a nie przeciwko sobie. Wolność psychiczna w redukcji oznacza, że nie musisz na oślep dążyć do wagi sposobami, jakie są dla ciebie zbyt forsujące albo trudne. To otwarte przyjęcie tego, jaka jesteś, i praca nad udoskonaleniem siebie, a nie pragnienie uszczęśliwienia innych redukcją. Zapraszam cię do lektury tej książki- historii o wychodzeniu z otyłości na własnych zasadach. - Katarzyna Kucewicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 432

Oceny
4,5 (101 ocen)
68
19
9
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Akombakom

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, wszechstronna, pełna empatii, zdrowego rozsądku, bez lukru. Dziękuję za tę książkę
30
zharkawik

Dobrze spędzony czas

Może nie jest zbyt odkrywcza i z niektórymi punktami się nie zgadzam do końca, biorąc pod uwagę kontekst psychodietetyczny, ale fajne świadectwo osoby, która pozbyła się nadwagi/otyłości.
00
MagdaWojculewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, holistycznie obejmująca temat, książka.
00
urszulawolos

Nie oderwiesz się od lektury

polecam i akurat w trakcie redukcji skorzystam z rad
00
Matiles

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne holistyczne podejście do tematu
00

Popularność




TEJ AUTORKI POLE­CAMY RÓW­NIEŻ:

Kobiety, które czują za bar­dzo

Czu­jąc każ­dego dnia

Prak­tyczny work­book dla osób wraż­li­wych

WSTĘP

Ksią­żek opo­wia­da­ją­cych o reduk­cji kilo­gra­mów jest wiele, histo­rii dziew­czyn, które zrzu­ciły wagę, też pew­nie znasz bez liku. Może więc pomy­ślisz sobie: „Po co mam czy­tać kolejną histo­rię o odchu­dza­niu?”. To nie jest książka o die­tach, o spo­rcie, o magicz­nych postach czy rytu­ałach. To jest książka o emo­cjo­nal­nej prze­mia­nie, o tym, co się dzieje, kiedy trak­tuje się reduk­cję jako formę pracy nad swoim cha­rak­te­rem. Poka­zuję w niej, jak w reduk­cji odna­leźć drogę do oso­bi­stej wol­no­ści emo­cjo­nal­nej, nauczyć się wyty­cza­nia gra­nic, samo­ak­cep­ta­cji, sta­wa­nia we wła­snej obro­nie. To książka o tym, w jaki spo­sób trzy stany – oty­łość, pro­ces reduk­cji i powrót do zdro­wia – wpły­wają na naszą toż­sa­mość. Kogo z nas czy­nią? Co nam daje pozby­cie się toż­sa­mo­ści osoby plus size, a co tra­cimy wraz z kolej­nymi kilo­gra­mami?

Byłam w każ­dym miej­scu oty­ło­ści, w otchłani oty­ło­ści. Zacho­ro­wa­łam już jako młoda dziew­czyna na oty­łość 3 stop­nia, ze swoją wagą mie­ści­łam się na krańcu skali. BMI, czyli wskaź­nik masy ciała, to norma potrzebna z punktu widze­nia medy­cyny, żeby poka­zać, czy nasza waga wiąże się z ryzy­kiem cho­rób towa­rzy­szą­cych oty­ło­ści, ale też norma spo­łeczna, która niczym wyrocz­nia mówi ci, czy jesteś godna ucho­dzić za osobę atrak­cyjną, czy też powin­naś się mar­twić. Ze swo­imi 143 kg „wywa­la­łam” skalę.

Moja histo­ria jest podobna do histo­rii mnó­stwa innych kobiet, które pod­jęły decy­zję: Zrzucę te kilo­gramy. Mia­łam tę moc, by dopro­wa­dzić swój plan do końca, oczy­wi­ście za któ­rymś razem. Michael Jor­dan powie­dział kie­dyś: „Nie tra­fi­łem ponad 9000 rzu­tów […]. Prze­gra­łem ponad 300 meczów. […] Prze­gry­wa­łem w moim życiu cią­gle. Dla­tego wła­śnie osią­gną­łem suk­ces”1. Tak jak ów koszy­karz 9 tysięcy razy pudło­wał, tak ja 9 tysięcy razy łama­łam dane sobie słowo i mimo zaka­zów obja­da­łam się sło­dy­czami.

Słowa Jor­dana mam z tyłu głowy, kiedy myślę o reduk­cji. Więk­szość ludzi w oty­ło­ści ma na swoim kon­cie liczne potknię­cia, fal­starty, próby zakoń­czone spek­ta­ku­larną porażką. Sta­ty­styki nie napa­wają opty­mi­zmem. Wska­zują na przy­kład, że osoby będące na die­cie reduk­cyj­nej przez 68 tygo­dni do 120 tygo­dnia – licząc od momentu przej­ścia na dietę – odzy­ski­wały w więk­szo­ści stra­cone kilo­gramy. Efekt doty­czył tych pacjen­tów, któ­rzy nie wspo­ma­gali się lekami (stra­cili 2%, odzy­skali 1,9%). Nie omi­nął też pacjen­tów wspo­ma­ga­ją­cych się far­ma­ko­te­ra­pią (ci pacjenci stra­cili 17,3%, odzy­skali 11,6%)2.

Gros osób „wiecz­nie na die­cie” dobrze zna ten smak porażki. Są prze­cież wśród nas takie dziew­czyny, które jedzą w spo­sób wzor­cowy, ćwi­czą regu­lar­nie, a waga ani drgnie. Dla­tego od razu na wstę­pie chcę zazna­czyć, że nie będę cię pouczać ani mora­li­zo­wać. Nie będę cię roz­li­czać ani obie­cy­wać zło­tych gór. A przede wszyst­kim nie chcę, żebyś czuła się winna, że tylu ludziom wyszło, a tobie nie wycho­dzi, bo:

Każdy suk­ces poprze­dza wiele pora­żek.

Każda z nas ma inny orga­nizm i inne prze­szkody do poko­na­nia. Cza­sami nasze ciało albo psy­che stoi w takiej opo­zy­cji do reduk­cji, że samo­dziel­nie nie jeste­śmy w sta­nie nic zro­bić (dla­tego odwie­dza­nie leka­rza+die­te­tyka+psy­cho­loga to złote roz­wią­za­nie).

Nic nie jest na zawsze. Nie­wy­klu­czone, że za jakiś czas wszy­scy ludzie wokół cie­bie, któ­rzy zrzu­cili kilo­gramy, znowu będą w reduk­cji, znowu będą w pro­ce­sie, bo cho­roba da o sobie znać. Tak to jest z cho­robą oty­ło­ściową – może nawra­cać.

Być może twoje TERAZ dopiero nad­cho­dzi, może wcze­śniej nie było ci dane wystar­to­wać, a dzi­siaj to będzie ten moment.

Bory­ka­łam się z oty­ło­ścią, odkąd pamię­tam. Kocha­łam jeść i zawsze mia­łam w sobie dzie­cięce prze­świad­cze­nie, że „jakoś to będzie”. Czę­sto osoby ważące ponad miarę mają ten­den­cję do regu­lo­wa­nia emo­cji za pomocą jedze­nia. Nie tylko smut­ków czy lęków. Jemy z nudów, z rado­ści, z pod­nie­ce­nia, z roz­cza­ro­wa­nia. Jemy, bo ktoś nas rzu­cił, jemy, bo wyznał nam miłość. Lubimy jedze­niem umi­lać sobie czas, lubimy, jak jedze­nie towa­rzy­szy waż­nym życio­wym momen­tom. Jedze­nie było moim rytu­ałem – do kina, do Net­flixa, do roz­mowy z kole­żanką, do pracy. Zawsze musia­łam mieć przy sobie bato­nika, kanapkę czy inną słodką albo tłu­stą prze­ką­skę. Zdrowe jedze­nie – na takie chciało mi się wymio­to­wać. Nie jestem kró­li­kiem, żeby jeść sałatę – tak mówi­łam. Tłu­ste i słod­kie. Im bar­dziej, tym lepiej.

Kiedy jesteś w szpo­nach oty­ło­ści, masz miliard myśli o sobie. Z jed­nej strony: „Dobra, od jutra biorę się za sie­bie”. Z dru­giej: „Jezu, prze­cież i tak nie schudnę”. Z trze­ciej: „To ciastko mówi do mnie «mamo»”. Te dwie ostat­nie dzia­łają w zespole. „I tak się nie uda” plus „ojej, zjedz mnie” zwy­kle w efek­cie pro­wa­dzi do łap­czy­wego zje­dze­nia tego cze­goś. Po któ­rym wstyd ci, masz wyrzuty sumie­nia, obie­cu­jesz sobie, że zaczniesz od jutra. Albo wcho­dzisz w myśle­nie: „A czemu by sobie odma­wiać, skoro nie­wiele mam przy­jem­no­ści w życiu”. Oczy­wi­ście są ludzie, któ­rzy zje­dzą te ciastka i stwier­dzą z satys­fak­cją, że było warto. Chcia­łam, to zja­dłam, mogę. Mam prawo być taka, jaka jestem.

Byłam w róż­nych miej­scach, jak pisa­łam wcze­śniej, w otchłani. W pew­nym momen­cie uwie­rzy­łam, że już ni­gdy nie schudnę. To była cie­kawa chwila, bo to wcale nie było takie złe. Od tego para­dok­sal­nie zaczęła się moja przy­goda z reduk­cją. Mia­łam 37 lat i poczu­cie, że jestem za stara na kolejne diety, więc pra­gnę sie­bie zaak­cep­to­wać raz na zawsze i dać sobie spo­kój z „kato­wa­niem się” dietą. Choć oty­łość odbie­rała mi wital­ność i uprzy­krzała życie, czę­sto mia­łam poczu­cie, że w swoim roz­mia­rze (52/54) jestem sek­sowna, ponętna i kształtna. Jadłam ponad normę, ale nie zawsty­dza­łam sie­bie. Nie byłam wobec sie­bie napa­stliwa. Uwa­ża­łam (zresztą do dziś tak sądzę), że masa ciała nie defi­niuje tego, kim jestem, ba, wcale nie odbiera mi uroku. Ubie­ra­łam się schlud­nie, nosi­łam kolo­rowe sukienki, dłu­gie włosy i rzęsy. Czu­łam się dobrze ze swoją kobie­co­ścią. Mia­łam wspar­cie przy­ja­ció­łek, czu­łam się kochana w związku. Mimo mojej nie­nor­ma­tyw­nej wagi zapra­szano mnie do róż­nych pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych, wszak przede wszyst­kim jestem psy­cho­lo­giem – eks­per­tem – i to moja głowa ma zna­cze­nie, a nie ciało i jego roz­miar. Zawsze na tym – na swo­jej wie­dzy – budo­wa­łam wła­sne poczu­cie kom­pe­ten­cji. Nie na wadze, bo waga to tylko liczba. A wygląd – rzecz gustu.

Nie byłam w try­bie „wiecz­nie na die­cie”, nie mia­łam huś­ta­wek tyję–chudnę. Ja po pro­stu od dziecka cały czas byłam duża albo bar­dzo duża. Chcia­łam świata, który zaak­cep­tuje mnie taką, jaka jestem, a jed­no­cze­śnie czu­łam się w swoim ciele nie tak jak trzeba. Nie­stety czu­łam, że ciało mnie coraz bar­dziej drażni i ogra­ni­cza, że stop­niowo tracę spraw­ność. W zależ­no­ści od nastroju (albo dnia cyklu) mia­łam momenty myśle­nia „wyglą­dam dobrze” i takie, kiedy czu­łam, że mar­nuję jakiś poten­cjał, który jest we mnie.

Zawsze byłam naj­więk­sza, naj­szer­sza wśród kole­ża­nek. Cokol­wiek bym wło­żyła, jaką­kol­wiek ładną sukienkę bym miała na sobie, i tak oty­łość znie­kształ­cała wszystko: wzory, fasony, moją wizję tego, jak się pre­zen­tuję. Czę­sto mnie to fru­stro­wało, czu­łam wstyd. Kie­dyś moja przy­ja­ciółka, psy­cho­lożka Julia Izmał­kowa, powie­działa, że nie ma złych syl­we­tek, tylko ciu­chy są nie­do­brze uszyte. Jest w tym dużo prawdy. Ubra­nia dla osób plus size bywają piękne, kolo­rowe, ale w sie­ciów­kach czę­sto domi­nują sza­ro­bure worki, które mają za zada­nie nas scho­wać, zmie­szać z tłem, ukryć, zasło­nić. Jest w tym jakiś ele­ment fat­sha­mingu.

Ktoś powie: „To tylko ciu­chy, nie ma co się nad tym długo roz­wo­dzić”. Ale ubra­nie to nasz naj­bliż­szy towa­rzysz codzien­no­ści. Ubra­nie jest czę­ścią naszego wize­runku, nie­wer­balną próbą wyra­że­nia sie­bie. Ubra­nie odzwier­cie­dla to, co chcemy zama­ni­fe­sto­wać. Bywają ubra­nia mocy – np. czę­sto małą czarną uważa się za tzw. power dress – i ubra­nia, które potra­fią znisz­czyć nastrój na cały wie­czór (np. wpi­ja­jąca się bluzka, uwie­ra­jący sta­nik czy za duże spodnie). W przy­padku osób w więk­szym roz­mia­rze ubra­nia przy­małe, nie­wy­godne, nie­prze­wiewne albo wor­ko­wate bywają ośmie­sza­jące, wywo­łują poczu­cie, że coś z nami nie tak, że nie jeste­śmy wystar­cza­jąco dobre i war­to­ściowe. Świat mody w spo­sób bez­par­do­nowy roz­pra­wia się z ludźmi o bar­dziej ponęt­nych kształ­tach – po pro­stu ich kasuje – tak jak­by­śmy nie ist­nieli.

Jest to jeden z ele­men­tów wszech­obec­nego weigh­ti­smu, czyli dys­kry­mi­na­cji osób o nie­nor­ma­tyw­nych roz­mia­rach. Dys­kry­mi­na­cja poja­wia się na każ­dym kroku, zarówno w środ­kach maso­wego prze­kazu, rekla­mach, memach, jak i w sytu­acjach spo­łecz­nych – np. u leka­rza czy pod­czas roz­mowy o pracę.

Zdro­wie zaczęło mi szwan­ko­wać mniej wię­cej po 35 uro­dzi­nach. Bolały mnie nogi i bory­ka­łam się z dys­fa­gią – na sku­tek oty­ło­ści mia­łam pro­blemy z poły­ka­niem pokar­mów. Dopadł mnie też roz­rost endo­me­trium ści­śle zwią­zany z licz­ni­kiem na wadze. Nie czu­łam się obłoż­nie chora, ale wpa­da­łam w epi­zody depre­syjne i mia­łam wra­że­nie, że życie prze­la­tuje mi przez palce. Cza­sami nie mogąc wdra­pać się na 4 pię­tro, myśla­łam sobie, że rychło umrę, bo zabije mnie ta oty­łość, mar­twi­łam się, że serce mi wysią­dzie.

W pan­de­micz­nym lock­dow­nie w zasa­dzie jedy­nie pra­co­wa­łam zdal­nie i jadłam. Ledwo mogłam się ruszyć – nie chciało mi się nic, tylko jeść. Nie chciało mi się na przy­kład spo­ty­kać z ludźmi w realu, ba, prze­stało mi się chcieć cho­dzić po domu, bo uwa­ża­łam, że mam za wiel­kie miesz­ka­nie, że trzeba tyle zachodu, by iść do kuchni. Oty­łość dawała mi się mocno we znaki, ale cały czas mia­łam tyle zajęć, pro­jek­tów, spraw, że sie­bie odkła­da­łam na póź­niej.

W końcu ogar­nęło mnie poczu­cie potwor­nego prze­mę­cze­nia. Od pra­wie 15 lat zaj­mo­wa­łam się poma­ga­niem ludziom – nie tylko moim pacjen­tom, ale też przy­ja­cio­łom, oso­bom w potrze­bie. Żyłam po to, żeby innym było lepiej, a sie­bie ole­wa­łam. Jadłam byle co byle gdzie, nie umia­łam odpo­czy­wać, szkoda mi było czasu na relaks. Cią­gle się spie­szy­łam, robi­łam dodat­kowe kursy, szko­le­nia, wspie­ra­łam swoją rodzinę, zała­twia­łam wiele spraw, nie odma­wia­łam nikomu, kto potrze­bo­wał pomocy. Odma­wia­łam tylko sobie. Nie patrzy­łam na sie­bie. Cza­sem gdy zmę­czona kła­dłam się spać, myśla­łam: „Dobra, kie­dyś się za sie­bie wezmę, ale teraz muszę pomóc innym ludziom, oni bar­dziej potrze­bują pomocy niż ja”.

Pew­nego gru­dnio­wego wie­czora coś jed­nak we mnie pękło. Jeden z pro­jek­tów, na które się nasta­wi­łam, w który wło­ży­łam całe serce, dostał ktoś inny. Pomy­śla­łam, że znowu, po raz enty, wypru­wam sobie żyły, robię, co mogę, dla innych i nic z tego nie mam. Powie­dzia­łam dość. Nie był to jakiś wielki prze­łom. Powie­dzia­łam DOŚĆ, nie chcę tak żyć. Choć moje „dość” było nie­śmiałe i prze­peł­nione wąt­pli­wo­ściami, poczu­łam, że teraz albo ni­gdy, że muszę zaopie­ko­wać się sobą, bo jak nie ja, to nikt się mną nie zaopie­kuje. Stwier­dzi­łam, że cho­ciaż to ryzy­kowne, biorę sprawy w swoje ręce. Biorę życie w swoje ramiona. I tulę. Tulę sie­bie. Pamię­tam, jak 13 stycz­nia, w swoje uro­dziny, spoj­rza­łam w lustro i powie­dzia­łam do sie­bie czule: „Stara, zajmę się tobą. Już do cie­bie wra­cam”.

Popro­si­łam die­te­tyczkę kli­niczną Mał­go­rzatę Kru­kow­ską o przy­go­to­wa­nie mi odpo­wied­niej diety i zapi­sa­łam się do reno­mo­wa­nego leka­rza baria­try, pra­gnąc, żeby mnie wsparł, wysłał na bada­nia, żeby we mnie uwie­rzył. Byłam pełna entu­zja­zmu, czu­łam, że teraz musi się udać, a kto jak kto, ale lekarz od oty­ło­ści na pewno będzie dla mnie super­em­pa­tyczny i mnie wes­prze! Usły­sza­łam tym­cza­sem, że za bar­dzo sobie pofol­go­wa­łam i została mi wyłącz­nie chi­rur­gia baria­tryczna, czyli ope­ra­cja zmniej­sze­nia żołądka. Dok­tor powie­dział, że raczej nie uda mi się nic osią­gnąć dietą, bo tylko kilka pro­cent ludzi wycho­dzi z oty­ło­ści bez ope­ra­cji. Panicz­nie bałam się baria­trii, całe moje ciało mówiło NIE na inge­ren­cję chi­rur­giczną. Kiedy usły­sza­łam od leka­rza, że już za późno na schud­nię­cie, poczu­łam się jak pacjent, któ­remu nie da się pomóc – bo skoro opcją jest albo ope­ra­cja, któ­rej nie chcę, albo śmierć, no to w zasa­dzie czy mam jakieś wyj­ście?

Choć tam­ten lekarz nie był wspie­ra­jący, nie pod­da­łam się i w końcu spo­tka­łam takiego, który wyja­śnił mi plusy i minusy ope­ra­cji zmniej­sze­nia żołądka. Dowie­dzia­łam się, że to sku­teczna forma lecze­nia cho­roby oty­ło­ścio­wej, ponie­waż pod­czas takiej ope­ra­cji usuwa się część żołądka odpo­wie­dzialną za wydzie­la­nie hor­monu pobu­dza­ją­cego łak­nie­nie, gre­liny, co zna­cząco prze­kłada się na utratę masy ciała. Wciąż jed­nak nie byłam prze­ko­nana do tej formy lecze­nia, więc pani dok­tor dia­be­to­lożka zapro­po­no­wała mi inną moż­li­wość: zasto­so­wa­nie zastrzy­ków z lira­glu­ty­dem, które miały mi pomóc odzy­skać kon­trolę nad jedze­niem, w połą­cze­niu z met­for­miną, lekiem prze­pi­sy­wa­nym na zdia­gno­zo­waną u mnie insu­li­no­opor­ność.

Lira­glu­tyd pomógł mi nie­sły­cha­nie w począt­ko­wym okre­sie pracy nad sobą. Przy­ha­mo­wał mój wil­czy ape­tyt i dał mi nadzieję na to, że nauczę się jeść w spo­sób kon­tro­lo­wany. Był jak koło ratun­kowe na otwar­tym morzu. Wielu pacjen­tów w ten spo­sób wyraża się o zastrzy­kach z lira­glu­ty­dem – są obja­wie­niem, pozwa­lają wresz­cie chud­nąć, są prze­ło­mem w lecze­niu oty­ło­ści. Zde­cy­do­wa­nie się z tym zga­dzam, acz­kol­wiek sama usły­sza­łam od dia­be­to­lożki ostrze­że­nie: „Zastrzyki to nie jest magiczna różdżka. Jeśli zaufasz tylko im – prze­pad­niesz, to pewne. Musisz zmie­nić styl odży­wia­nia, zacząć się ruszać i prze­for­ma­to­wać swoje nasta­wie­nie men­talne”.

Począ­tek z ana­lo­gami GLP-1 przy­niósł mi wielką nadzieję, że tym razem się uda. Prze­sta­łam czuć nie­po­skro­miony ape­tyt. Szyb­kie uczu­cie syto­ści spra­wiało, że ze spo­ko­jem koń­czy­łam obiad i do kola­cji zapo­mi­na­łam o jedze­niu. Dzia­ła­nia nie­po­żą­dane leku były bar­dzo męczące, ale nie utrzy­my­wały się długo. Kilo­gramy zaczęły spa­dać w zawrot­nym tem­pie. Zawsze na początku chud­nie się szyb­ciej, bo scho­dzi z nas nagro­ma­dzona woda. I ja po 2,5 mie­siąca mia­łam już na licz­niku pierw­sze –10 kg. Nie mogłam uwie­rzyć w swoje szczę­ście. Z naiw­no­ścią laika wyli­czy­łam sobie, że skoro chudnę około 5 kg w mie­siącu, to już za nie­cały rok będę super­sz­czu­płą dziew­czyną. Bar­dzo się cie­szy­łam na tę myśl. Nie mia­łam poję­cia, jak naprawdę wygląda pro­ces reduk­cji, bo ni­gdy nie byłam w niej dłu­żej niż kilka tygo­dni. Nie rozumia­łam skom­pli­ko­wa­nych mecha­ni­zmów dzia­ła­nia mojego orga­ni­zmu oraz leków. Kie­ru­jąc się pro­stą mate­ma­tyką, myśla­łam, że już za moment, za kilka mie­sięcy powi­tam sie­bie w roz­mia­rze S. Grubo się myli­łam.

W kolej­nych tygo­dniach reduk­cji moje ciało zacią­gnęło hamu­lec. Mimo że utrzy­my­wa­łam defi­cyt kalo­ryczny, pra­wi­dłową dietę i zwięk­szoną aktyw­ność, moja masa ciała zaczęła się sta­bi­li­zo­wać i chu­dłam mniej niż kilo­gram na tydzień. Poja­wiły się pierw­sze fru­stra­cje i roz­cza­ro­wa­nia, bo prze­cież to był dopiero począ­tek tej wędrówki. Wie­dzia­łam, że będzie ciężko, ale już na star­cie? Bar­dzo wie­rzy­łam jed­nak w leki, w to, że one dzia­łają i mimo spo­wol­nie­nia utrzy­mują mój ape­tyt w ryzach, bo dalej bez trudu uda­wało mi się trwać na die­cie od pani die­te­tyczki.

Zna­jomi już wtedy zachę­cali mnie, żebym zaczęła pisać książkę o reduk­cji, bo tak sobie świet­nie radzę, kilo­gramy lecą, a ja zacho­wuję zdrowy roz­są­dek. Krę­ci­łam nosem na ten pomysł – moje chud­nię­cie było przede wszyst­kim spo­wo­do­wane dzia­ła­niem lira­glu­tydu, nie dostrze­ga­łam swo­jego wkładu, tego, że przy­go­to­wuję posiłki, że dbam o jakość jedze­nia, że wpro­wa­dzam sze­reg zmian i bar­dzo pil­nuję, aby reduk­cja prze­bie­gała w spo­sób pro­fe­sjo­nalny. Lek poma­gał mi opa­no­wać olbrzymi ape­tyt i to lekowi ufa­łam, myśla­łam, że tylko dzięki niemu to wycho­dzi. Uwa­ża­łam, że lira­glu­tyd robi coś nie­jako „za mnie” – jest zewnętrzną kon­trolą. Pod­czas gdy ludzie dookoła mnie zaja­dali się sło­dy­czami, brali dokładki, mówili „o Boże, jakie pączki”, ja byłam nie­wzru­szona. Jedze­nie wyso­ko­ka­lo­ryczne dla mnie nie ist­niało.

Czło­wie­kowi, który całe życie funk­cjo­no­wał w poczu­ciu nie­na­sy­ce­nia i per­ma­nent­nego głodu, lira­glu­tyd jawi się jako magiczny elik­sir zaklęty w penie. Nagle, prak­tycz­nie z minuty na minutę, prze­sta­łam być więź­niarką wiecz­nego głodu. Zaczę­łam żyć. Robić inne rze­czy, nie sku­piać się tylko na dener­wo­wa­niu się na sie­bie, że znowu zgłod­nia­łam. Byłam zachwy­cona tym, że wresz­cie czuję sytość po śnia­da­niu czy obie­dzie. Mój roz­re­gu­lo­wany orga­nizm dotych­czas pra­wie ni­gdy nie zazna­wał syto­ści.

Po kilku mie­sią­cach przyj­mo­wa­nia leku dopa­dło mnie jed­nak to, co wielu innych pacjen­tów – nie­malże z dnia na dzień zastrzyki prze­stały tak spek­ta­ku­lar­nie dzia­łać, ape­tyt zaczął wra­cać. Naj­pierw powoli, a potem w zasa­dzie wró­cił już cał­ko­wi­cie. Nie pomo­gła zmiana miej­sca nakłu­wa­nia ani ilo­ści pre­pa­ratu, prze­sta­łam reago­wać na sub­stan­cję. W popło­chu poczu­łam, że w tej sytu­acji jestem zdana na sie­bie i że chyba pora spró­bo­wać zaufać sobie i sku­pić się na tym, co zaczę­łam wypra­co­wy­wać. Mia­łam już na licz­niku pra­wie 20 kg mniej, była we mnie ogromna, prze­ogromna moty­wa­cja, by pra­co­wać nad wagą dalej mimo trud­no­ści. Poczu­łam, że skoro po raz pierw­szy w życiu zrzu­ci­łam 20 kg, to cokol­wiek by się działo, muszę dopro­wa­dzić sprawę do końca. Cały czas mia­łam z tyłu głowy ope­ra­cję baria­tryczną, ale dałam sobie też szansę spraw­dze­nia, czy jeśli będę kon­ty­nu­owała uważną pracę nad sobą, to moja waga się zmieni.

Zna­la­złam w sieci mnó­stwo grup pacjenc­kich i pozna­łam dzie­siątki histo­rii podob­nych do mojej. Gros kobiet i męż­czyzn miało podob­nie – leki dzia­łały począt­kowo spek­ta­ku­lar­nie, a potem nagle prze­sta­wały dzia­łać. Na innych leki nie dzia­łały w ogóle. Na jesz­cze innych dzia­łały zado­wa­la­jąco, ale pokusa (na przy­kład żeby pić alko­hol) była sil­niej­sza i ktoś porzu­cał tę (co nie bez zna­cze­nia) bar­dzo kosz­towną i nie­re­fun­do­waną far­ma­ko­te­ra­pię. W poło­wie 2022 roku poja­wił się kolejny pro­blem – brak leków z tej grupy w apte­kach. W dużej mie­rze wyni­ka­jący z tego, że przyj­mo­wać je zaczęły osoby szczu­płe, w nor­mie BMI, pra­gnące zastrzy­kami pod­krę­cić swoją dietę. Wielu pacjen­tów cho­ru­ją­cych na cukrzycę oraz cho­robę oty­ło­ściową, któ­rym te sub­stan­cje są reko­men­do­wane, ku wła­snej roz­pa­czy prze­rwało kura­cję, bo leków po pro­stu nie można było kupić.

W całym tym gąsz­czu trud­no­ści, podob­nie jak inni pacjenci z oty­ło­ścią pozo­sta­wieni sami sobie, musia­łam doko­nać pew­nego wyboru. Zakoń­czyć reduk­cję, pod­dać się i pew­nie powoli wró­cić do daw­nego życia albo pró­bo­wać utrzy­mać się w zdro­wym stylu życia bez far­ma­ko­lo­gicz­nego wspar­cia. W moim przy­padku jasne było, że wezmę sprawę w swoje ręce i dopro­wa­dzę reduk­cję do końca. I to jest począ­tek mojej książki.

Porad­nik, który trzy­masz w dło­niach, to zbiór spraw­dzo­nych przeze mnie spo­so­bów radze­nia sobie z napa­dami głodu. Sta­ram się w nim nakre­ślić ścieżkę zmiany sto­sunku do jedze­nia, do ciała, do pracy nad sobą, poka­zać, jaka jest – wybo­ista i trudna – z per­spek­tywy osoby, która nie tylko dora­dza, ale i sama na sobie testuje to, do czego zachęca. Nie mogę ci obie­cać, że ten porad­nik sprawi, że schud­niesz. Ale może spra­wić, że zaczniesz myśleć o swoim ciele poważ­nie, a reduk­cja prze­sta­nie ci się wyda­wać drogą nie do przej­ścia.

Zasta­na­wiam się, kim jesteś, kiedy sie­dzę przed pustą kartką w Wor­dzie. Domy­ślam się, że masz za sobą kilka albo kil­ka­na­ście prób schud­nię­cia. Że teraz, w chwili, gdy czy­tasz tę książkę, chcesz schud­nąć. Ale co będzie za godzinę? Albo wie­czo­rem, jak przyjdą goście? Znam smak prze­ry­wa­nej, lichej moty­wa­cji. Raz się chce na maksa góry prze­no­sić i się odchu­dzać, a za chwilę dupa blada, wjeż­dża bato­nik, kur­czak z rożna czy inna zachcianka i moty­wa­cja się ulat­nia. A może czy­tasz te słowa i zagry­zasz cze­ko­ladą – to by było w moim daw­nym stylu.

Wstyd – może się wsty­dzisz. Może nawet wsty­dzi­łaś się kupić tę książkę w księ­garni, zacho­dząc w głowę, co pomy­śli sprze­dawca: „Ooo, przy­da­łoby jej się!” albo: „Wydaje jej się, że od prze­czy­ta­nia książki schud­nie”.

Ale to nie był głos tego sprze­dawcy – to twój wewnętrzny kry­tyk. Pew­nie go masz, jak więk­szość ludzi. Twój kry­tyk wewnętrzny może być szcze­gól­nie zja­dliwy w kwe­stiach wagi i wyglądu. Jeśli doświad­czy­łaś prze­mocy rówie­śni­czej w dzie­ciń­stwie, np. będąc ofiarą szy­kan i obelg, pew­nie zakła­dasz, że więk­szość ludzi myśli o tobie tak źle, jak tam­ten kolega z dzie­ciń­stwa, który krzy­czał za tobą: „Ty gruba beko!”. Tak się prze­ja­wia nasz pro­blem z poczu­ciem wła­snej war­to­ści. U dziew­czyn o nie­stan­dar­do­wym roz­mia­rze zwy­kle spory, bo gros z nas nasią­kło wszech­obec­nymi ste­reo­ty­pami suge­ru­ją­cymi, że wskaź­nik BMI jest miarą naszej war­to­ści.

Wiesz, jak się cie­szę, że masz tę książkę w ręku? Wie­rzę, że to twój mały krok w kie­runku psy­cho­lo­gicz­nej zmiany i odbu­do­wa­nia skom­pli­ko­wa­nej rela­cji z jedze­niem. Być może potrze­bu­jesz się zain­spi­ro­wać, być może jesteś zre­zy­gno­wana. Warto, żebyś dała sobie szansę popa­trzeć na lecze­nie cho­roby oty­ło­ścio­wej w kon­tek­ście pracy nad swoim cha­rak­te­rem. Choć nad­waga to przede wszyst­kim kwe­stia soma­tyczna, wypra­co­wa­nie współ­czu­ją­cego i racjo­nal­nego myśle­nia o sobie może być dla cie­bie wiel­kim wspar­ciem – takim było to dla mnie.

Jestem psy­cho­lożką i psy­cho­te­ra­peutką od kil­ku­na­stu lat. Zna­jąc wiele tech­nik pracy z pacjen­tami, sto­su­jąc na co dzień prze­różne metody wspie­ra­nia ludzi w zmia­nie ich nawy­ków, stwo­rzy­łam plan zmiany men­tal­nej w pro­ce­sie reduk­cji. Plan zmiany spo­sobu myśle­nia o swoim ciele, o jedze­niu, o wsty­dzie i o wła­snej kobie­co­ści. Ten plan pomógł mi w lecze­niu, był jedną z trzech (obok wspar­cia medycz­nego i die­te­tycz­nego) naj­waż­niej­szych gałęzi mojej reduk­cji. Nie bazuje on na żad­nych nowin­kach, nie jest newage’owym two­rem. To plan oparty na połą­cze­niu róż­nych metod i tech­nik, któ­rych sku­tecz­ność w zmia­nie została spraw­dzona i dobrze zba­dana.

Choć nie wie­rzę w to, że siłą mani­fe­sta­cji można zeszczu­pleć choćby o gram, to jed­nak uwa­żam, że siłą umy­słu można wspo­ma­gać drogę doj­ścia do zdro­wia. Każda cho­roba, czy nowo­two­rowa czy oty­ło­ściowa, lepiej pod­daje się lecze­niu, kiedy pacjent dba o swoją kon­dy­cję psy­chiczną3. Nie zna­czy to, że zarzucę cię wyświech­ta­nym „myśl pozy­tyw­nie”. Raczej zachęcę, żebyś zro­zu­miała, co czu­jesz, co jest dla cie­bie wspar­ciem, w jaki spo­sób oka­zy­wać samej sobie miłość i sza­cu­nek, jak czule dbać o gra­nice.

Mimo że to książka „o odchu­dza­niu”, główną ideą, jaka mi przy­świeca, jest idea wol­no­ści psy­chicz­nej w pro­ce­sie reduk­cji. Samo słowo „odchu­dza­nie”, od któ­rego zresztą się już odcho­dzi, czę­sto przy­wo­dzi na myśl opre­syjne nar­ra­cje spo­łeczne na temat tego, jakie powin­ny­śmy mieć ciało, a jakiego nie. Bli­skie jest mi uję­cie dr hab. Beaty Miruc­kiej z książki Pod­miot ucie­le­śniony: „Ciało […] trak­to­wane jest jako obszar wybra­ko­wany, który wymaga naprawy i korekty (np. pozby­cia się zbęd­nych kilo­gra­mów). Wol­ność psy­chiczna wyraża się w umie­jęt­nym odpie­ra­niu nie­ko­rzyst­nych komu­ni­ka­tów spo­łecz­nych na temat ciała, selek­cjo­no­wa­niu ich i roz­po­zna­wa­niu w nich dzia­łań spo­łecz­nych, które mają na celu uprzed­mio­to­wie­nie ciała i zawłasz­cze­nie go, by przez nie wywie­rać bar­dziej sku­teczny wpływ na jed­nostkę”4.

Reduk­cja w obli­czu wol­no­ści psy­chicz­nej ozna­cza więc dąże­nie do zdro­wia, a nie dąże­nie do speł­nie­nia wyśru­bo­wa­nych kano­nów. Dąże­nie do swo­jej wagi, a nie do wagi podzi­wia­nej aktorki. Pracę nad swoim cia­łem i ze swoim cia­łem, a nie prze­ciwko niemu. Wol­ność psy­chiczna ozna­cza, że nie muszę ślepo dążyć do takiej wagi, jaką ktoś mi narzuca, spo­so­bami, które są dla mnie zbyt for­su­jące albo trudne. Wol­ność to zgoda na to, jaka jesteś, i wyni­ka­jąca z tej zgody praca nad udo­sko­na­le­niem sie­bie, a nie pra­gnie­nie uszczę­śli­wie­nia kogoś dzięki reduk­cji. Zapra­szam cię więc do lek­tury książki – histo­rii o reduk­cji na wła­snych zasa­dach.

CZĘŚĆ

JAK DOBRZE ZNASZ I ROZUMIESZ SWOJE CIAŁO

DLACZEGO ZACZYNA SIĘ OD AKCEPTACJI CIAŁA

Od chwili naro­dzin dzieci uczą się, że powinny spra­wiać dobre wra­że­nie. Zamiast żyć w zgo­dzie z wła­snymi potrze­bami i uczu­ciami, uczą się, jak oce­niać sytu­ację, aby zado­wo­lić innych5.

MARION WOOD­MAN

Ciało jest naszym domem. Azy­lem danym raz na zawsze. Rodzimy się i umie­ramy w tej jed­nej jedy­nej powłoce, która towa­rzy­szy nam każ­dego dnia życia. Wyda­wać by się zatem mogło, że będziemy ten azyl trak­to­wać niczym świą­ty­nię – naj­cen­niej­szy skarb. W prak­tyce nie­rzadko cie­le­sność przy­spa­rza nam jed­nak kło­po­tów, a nasz sto­su­nek do niej może się zmie­niać i wcale nie przy­po­mi­nać rela­cji opar­tej na sza­cunku.

W psy­cho­lo­gii mówi się o „ja” cie­le­snym kształ­tu­ją­cym się w ciągu całego naszego życia. „Ja” cie­le­sne to poczu­cie swo­jego ciała, jego sche­mat oraz obraz. Owo „ja” wyzna­cza spo­sób doświad­cza­nia sie­bie w swoim ciele, zapew­nia fizyczne poczu­cie toż­sa­mo­ści, czyli tego, że wiemy w ogóle, kim jeste­śmy, gdzie jeste­śmy i jak jeste­śmy. Wiem, kim jestem, kiedy znam swoje ciało, rozu­miem je i dzia­łam z nim w zgo­dzie. Gubię się zaś wewnętrz­nie, kiedy postę­puję ciału na prze­kór, kiedy ciało zaczyna mnie ogra­ni­czać, draż­nić, kiedy zauwa­żam, że zmie­nia się w spo­sób dla mnie nie­ak­cep­to­walny. Kry­zysy życiowe czę­sto doty­kają ciała. Ciało sta­rze­jące się, tyjące, chud­nące, cho­ru­jące, nie­do­ma­ga­jące przy­spo­rzyć może psy­chicz­nego cier­pie­nia i wpły­nąć na nasze poczu­cie wła­snej war­to­ści. Naj­lep­szym tego przy­kła­dem jest okres doj­rze­wa­nia – zmie­niające się dyna­micz­nie ciało może sta­no­wić źró­dło lęku, wstydu, nie­zgody. Kiedy staje się sek­su­alne – rów­no­cze­śnie cie­kawi nas i para­li­żuje. Zwłasz­cza jeśli wokół – w prze­ka­zach śro­do­wi­sko­wych czy reli­gij­nych – atry­buty doj­rza­ło­ści uzna­wane są za grzeszne, nie­mo­ralne. Doj­rze­wa­nie sek­su­al­no­ści i jej fizycz­nych oznak może być zakłó­cone przez ataki rówie­śni­ków, przez nad­uży­cia, ale też szar­pa­ninę mniej­szego kali­bru, na przy­kład sek­su­ali­za­cję lan­so­waną przez media. Kiedy ciało doj­rzewa szyb­ciej niż głowa (a zwy­kle tak jest), zaczy­namy się go wsty­dzić, cho­wać je, surowo oce­niać.

Dane wska­zują, że 52% dzieci w wieku 10–11 lat jest nie­za­do­wo­lo­nych ze swo­jego ciała. Zastrze­że­nia do wła­snego wyglądu mają w więk­szo­ści dziew­czynki, które już w tym wieku zamar­twiają się nie­do­stat­kami urody i tym, czy są wystar­cza­jąco szczu­płe. Dzieje się tak praw­do­po­dob­nie dla­tego, że dzieci wsłu­chują się w pełne kry­ty­kanc­twa nar­ra­cje o ciele wła­snych matek, babć, star­szych sióstr czy też w surowe oceny ojców. Dzieci z łatwo­ścią inter­na­li­zują sto­su­nek do ciała, jaki wybrzmiewa w domu. Jeśli dużo w nim oce­nia­nia i szy­der­stwa, dziecko przy­swaja taką postawę zarówno w kon­tek­ście innych, jak i sie­bie samego. Jedna z moich pacjen­tek zobra­zo­wała to kie­dyś bru­tal­nie: „Jako pię­cio­latka wyśmie­wa­łam grube dzieci w przed­szkolu, dokład­nie w tak samo bez­li­to­sny spo­sób, w jaki ojciec wyśmie­wał moją otyłą matkę”.

Nasze podej­ście do ciała, któ­rego uczymy się w domu, nie wynika wyłącz­nie z ten­den­cji do oce­nia­nia innych, jaką prze­ja­wiali nasi rodzice. W domach, w któ­rych bra­kuje cie­pła, bli­sko­ści i przy­tu­la­nia, obraz ciała u dzieci jest zwy­kle gor­szy niż w tych, w któ­rych domow­nicy obda­ro­wują się czu­łymi gestami. Nie bez zna­cze­nia są prze­kazy medialne, które oglą­dają dzieci, a w któ­rych aż roi się od porad, jak ciało ogar­nąć, zmie­nić, upięk­szyć. Jak wska­zuje prof. Kata­rzyna Schier w książce Piękne brzy­dac­two, już 6-let­nie dziew­czynki mają wie­dzę doty­czącą pro­ce­dur zwią­za­nych z odchu­dza­niem. To szo­ku­jące, zwłasz­cza gdy zdamy sobie sprawę, że dopiero około 7–8 roku życia dziecko jest zdolne popraw­nie okre­ślić swój obecny roz­miar ciała. Prof. Schier zauważa też, że wyniki son­daży pro­wa­dzo­nych wśród dzieci w wieku 7–11 lat wska­zują na ist­nie­nie u nich sze­regu ukształ­to­wa­nych ste­reo­ty­pów zwią­za­nych z oty­ło­ścią. Dzieci cho­ru­jące na oty­łość są spo­strze­gane jako mające mniej przy­ja­ciół, mniej lubiane przez rodzi­ców, gorzej radzące sobie w szkole, leniwe, mniej szczę­śliwe oraz mniej atrak­cyjne niż dzieci szczu­płe lub o śred­niej wadze6.

Prof. Schier pod­kre­śla, że wzorce piękna zmie­niły się na prze­strzeni czasu. „W kra­jach kul­tury zachod­niej szczu­płość jest aktu­al­nie łączona ze «szczę­ściem, suk­ce­sem, mło­dzień­czo­ścią, byciem spo­łecz­nie akcep­to­wa­nym». Nad­waga i oty­łość ozna­czają leni­stwo, brak sil­nej woli i obni­żoną kon­trolę nad wła­snym życiem. Nad­wagę przy­pi­suje się naj­czę­ściej złym inten­cjom gru­bych osób, jest ona syno­ni­mem ich sła­bo­ści”7. Wedle badaczki nawet krótka eks­po­zy­cja na wzorce ide­al­nych syl­we­tek lan­so­wa­nych przez media pro­wa­dzi do nega­tyw­nych spo­strze­żeń na temat wła­snego wyglądu. Dziecko, patrząc na dosko­nałą, upięk­szoną fil­trami urodę w inter­ne­cie, zesta­wia ją ze swoim obra­zem, a tym samym obniża poczu­cie wła­snej war­to­ści.

Kiedy pra­cuję z kobie­tami, wspie­ra­jąc je w pro­ce­sie reduk­cji oty­ło­ści, zawsze naszą wspólną podróż zaczy­nam od tematu samo­ak­cep­ta­cji i uko­cha­nia obec­nego (!) stanu rze­czy. Więk­szość kobiet robi to nie­chęt­nie i w poczu­ciu, że mój pomysł jest zby­teczny i chy­biony. Nie dzi­wię im się, bo mnie samej zajęło lata zro­zu­mie­nie, że dopóki nie zacznę się ze swoim cia­łem – z każdą jego cząstką – zaprzy­jaź­niać, zbyt wiele dobrego mnie w życiu nie spo­tka.

Jako dziew­czyna z oty­ło­ścią olbrzy­mią cza­sami czu­łam się nie do końca „kobieca”. Wyda­wało mi się, że kobie­cość to coś, co jest zare­zer­wo­wane dla szczu­płych i wyspor­to­wa­nych. Bada­nia poka­zują, że moje odczu­cie nie jest obce wielu z nas. Gros dziew­czyn ma jakiś wzór kobie­co­ści, do któ­rego nie potrafi dosko­czyć. Bywa, że skła­dają się na niego dłu­gie gęste włosy, duże piersi, posia­da­nie dzieci, talent, deli­katny głos, ete­ryczne ciało, wro­dzona sub­tel­ność. Czę­sto nazy­wamy kobie­co­ścią coś, co jest sek­sowne dla męż­czyzn, coś, co jest arche­ty­po­wym atry­bu­tem kon­ser­wa­tyw­nej wizji kobie­co­ści, i dener­wu­jemy się, jeśli nasza kobie­cość do tego nie przy­staje. Mówi się, że dla wielu kobie­cość zamyka się wyłącz­nie w męskiej wizji urody8, że kobiece jest to, co ste­reo­ty­powo męż­czyźni uwa­żają za atrak­cyjne i powabne. Jako że ciało z oty­ło­ścią nie jest cia­łem pożą­da­nym w fil­mach, nie jest cia­łem boha­te­rek roman­sów, wiele kobiet wypiera, wyrzuca ze swo­jej głowy myśl, że są isto­tami kobie­cymi, sek­su­al­nymi, namięt­nymi, że ich ciało pra­gnie miło­ści, przy­jem­no­ści i zachwytu i jest na nie gotowe.

Nie­rzadko rela­cję z wła­sną kobie­co­ścią zabu­rzają zarówno męż­czyźni surowo roz­pra­wia­jący o kano­nach szczu­pło­ści (np. ojco­wie kry­ty­ku­jący córki albo swoje żony na oczach córek), jak i inne kobiety. Zda­rza się, że padamy ofiarą agre­syw­nej kry­tyki ze strony kole­ża­nek, sły­szymy od bli­skich nam kobiet nie­po­chlebne opi­nie, nie­pro­szone rady, uwagi kwe­stio­nu­jące nasz gust czy ciało. Wiem, że część moich pacjen­tek naj­bar­dziej okrutne słowa o swo­jej wadze usły­szała z ust wła­snych matek. Takie komen­ta­rze czę­sto zamy­kają nas w sobie, pod­ko­pują naszą pew­ność sie­bie. Mogą do nas przy­lgnąć na lata, zwłasz­cza jeśli przyj­miemy je za prawdę o sobie.

Zawsze sta­ram się poka­zy­wać moim pacjent­kom, że zło­śliwe słowa innych są tak naprawdę infor­ma­cją o nich – o ich lękach, potrze­bach, o ich świe­cie wewnętrz­nym – a nie o nas. Nie­mniej rodzice, part­ne­rzy, przy­ja­ciółki i inni ludzie rze­czy­wi­ście potra­fią nam powie­dzieć słowa, któ­rych nie chcemy sły­szeć, któ­rych nie chcemy pamię­tać. Możemy przez to wbu­do­wać w sobie poczu­cie, że ludzie są okrutni, że nie są życz­liwi, że w takim razie nie przy­na­le­żymy. I wtedy odwra­camy się od kobie­co­ści – nie­chętne i zalęk­nione. Mając tak przy­kre doświad­cze­nia, trudno otwo­rzyć się na kobiecą ener­gię, która jest bar­dzo potrzebna do zbu­do­wa­nia swo­jej toż­sa­mo­ści i sta­bil­nego obrazu „ja”, czyli świa­do­mo­ści tego, kim jestem i po co jestem na tym świe­cie. Dla­tego zawsze sta­ram się zachę­cać kobiety do tego, żeby uważ­nie przy­glą­dały się swoim rela­cjom i je wery­fi­ko­wały, bo szkoda życia na złe zna­jo­mo­ści, a czas warto poświę­cać na pie­lę­gna­cję tych pięk­nych rela­cji. Warto też wycią­gać wnio­ski. W moim oto­cze­niu były na przy­kład osoby, które miały do mojego wyglądu wiele zastrze­żeń, kry­ty­ko­wały moją oty­łość w bar­dzo nie­wy­bredny spo­sób, oczy­wi­ście „dla mojego dobra”. Dener­wo­wa­łam się na nie, obra­ża­łam, aż w końcu zapy­ta­łam samą sie­bie: Dla­czego pozwa­lam tej oso­bie być czę­ścią mojego życia? Czemu zapra­szam ją do swo­jego świata? Zro­zu­mia­łam, że moje zani­żone poczu­cie wła­snej war­to­ści, brak wiary w sie­bie i aser­tyw­no­ści spra­wiły, że nie umia­łam posta­wić gra­nicy, licząc w duchu, że ludzie sami zaczną być znie­nacka mili, życz­liwi i przy­ja­ciel­scy. Kiedy poję­łam, że tak nie będzie, pokoń­czy­łam zna­jo­mo­ści, w któ­rych obry­wa­łam. Dało mi to dużo siły. Czu­łam się wolna i bez­pieczna.

To, jak rozu­miemy i odczu­wamy nasze kobiece ciało, jakie mamy do niego podej­ście, nazywa się w psy­cho­lo­gii obra­zem ciała. Doświad­czać wła­snej cie­le­sno­ści możemy w róż­no­raki spo­sób, w zależ­no­ści od prze­ka­zów rodzin­nych, rówie­śni­czych, a nawet kul­tu­ro­wych. Na przy­kład w Japo­nii podej­ście do ciała jest znacz­nie bar­dziej użyt­kowe – ciało ma słu­żyć robie­niu rze­czy, ma być sprawne i zdolne do pracy, jego piękno wyraża się prze­waż­nie w ruchu. Z kolei w kul­tu­rze Zachodu to głów­nie media lan­sują dosko­nały wzo­rzec piękna, który jest nie­stety bar­dzo mocno dookre­ślony – w przy­padku kobiet i dziew­cząt jest to smu­kła, szczu­pła i wysoka syl­wetka, nato­miast chłop­ców i męż­czyzn – wyso­kie i musku­larne ciało9.

Ciało w oty­ło­ści bywa cia­łem w pan­ce­rzu. To ciało w zbroi utka­nej ze wstydu, lęku, poczu­cia wadli­wo­ści, cza­sem nawet obrzy­dze­nia do sie­bie. Nega­tywne prze­ko­na­nia na swój temat potra­fią ogrom­nie przy­ha­mo­wać zado­wo­le­nie i swo­bodę w poru­sza­niu się, w tańcu, w sek­sie. To nie oty­łość jest winna temu, że mamy na sobie pan­cerz – tylko nasza głowa, prze­siąk­nięta wspo­mnie­niami kry­ty­cy­zmu, z jakim się sty­kamy, która w związku z oty­ło­ścią zabra­nia ciału się bawić, zabra­nia mu spon­ta­nicz­no­ści i swo­bod­nej eks­pre­sji. To strach i suma nega­tyw­nych doświad­czeń czy­nią z nas istoty zamknięte w sobie, nie­pewne swo­ich ruchów, żyjące w prze­ra­że­niu, że znowu otrzy­mamy ciosy. Tych lęków doświad­czają natu­ral­nie też szczu­płe kobiety. Kiedy pro­wa­dzę swój webi­nar „Kobie­cość w roz­kwi­cie”, zawsze piszą do mnie wła­śnie szczu­płe kobiety, z pyta­niem, czy to także dla nich. Daw­niej moją pierw­szą reak­cją było zaprze­cze­nie, bo prze­cież pra­cuję w obsza­rze reduk­cji. Ale ten jeden jedyny warsz­tat fak­tycz­nie nie ma wagi. Bo z kobie­co­ścią możemy mieć kło­pot zawsze, bez względu na to, jak wyglą­damy.

Co jakiś czas na kar­tach tej książki poja­wiać się będą zada­nia do prze­my­śle­nia. Chcia­ła­bym, aby posłu­żyły ci one za dro­go­wskazy wspo­ma­ga­jące „ukła­da­nie głowy” w pro­ce­sie reduk­cji. Część z nich może być dość trudna i wyma­gać chwili namy­słu. Daj sobie czas, prze­strzeń, nie odpo­wia­daj na moje pyta­nia od razu, pozwól sobie na „poby­cie” z nimi. Pierw­sze zada­nie doty­czy uni­ka­to­wej rela­cji z wła­sną kobie­co­ścią. Choć gros z nas podob­nie defi­niuje kobie­cość jako ogólny kon­strukt zna­cze­niowy, to jed­nak defi­ni­cja wła­snej kobie­co­ści to suma naszych doświad­czeń i kobie­cych histo­rii z prze­szło­ści. Jaka jest zatem histo­ria two­jego kobie­cego „ja”? Odpo­wie­dzi poszu­kaj, posił­ku­jąc się poniż­szymi pyta­niami:

Czym dla CIE­BIE jest kobie­cość?Jak ty sama defi­niu­jesz to słowo?Co ukształ­to­wało twoją kobie­cość?Co rzu­tuje na twoje podej­ście do kobie­co­ści?Kto zakłó­cił ci poko­cha­nie sie­bie?Jaki wymiar two­jej kobie­co­ści wymaga utu­le­nia?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

https://hrpro­ject.com.pl/suk­ces-przez-porazki-droga-micha­ela-jor­dana/ (dostęp 4.12.2023). [wróć]

https://dom-pubs.onli­ne­li­brary.wiley.com/doi/10.1111/dom.14725 (dostęp 21.02.2024). [wróć]

https://www.sar­coma.pl/baza-wie­dzy/recen­zje/w-jaki-spo­sob-umysl-wplywa-na-lecze­nie/ (dostęp 21.02.2024). [wróć]

Beata Mirucka, Pod­miot ucie­le­śniony. Psy­cho­lo­giczna ana­liza repre­zen­ta­cji ciałai toż­sa­mo­ści cie­le­snej, Wydaw­nic­two Naukowe SCHO­LAR, War­szawa 2018, s. 29. [wróć]

Marion Wood­man, Cię­żarna dzie­wica. Pro­ces psy­cho­lo­gicz­nej prze­miany, przeł. A. Gra­lak, Znak, Kra­ków 2006, s. 25. [wróć]

Kata­rzyna Schier, Piękne brzy­dac­two. Psy­cho­lo­giczna pro­ble­ma­tyka obrazu ciała i jego zabu­rzeń, Wydaw­nic­two Naukowe SCHO­LAR, War­szawa 2009. [wróć]

Ibi­dem, s. 51. [wróć]

Wska­zuje na to także raport Sek­su­alna Mapa Polki (2023) przy­go­to­wany na zle­ce­nie Gedeon Rich­ter Pol­ska (zob. https://zdrowa-ona.pl/wp-con­tent/uplo­ads/2023/09/Raport_rozkladowki.pdf – dostęp 6.12.2023). [wróć]

Kata­rzyna Aksa­mit, Doświad­cza­nie bli­sko­ści fizycz­nej i obraz ciała u dzieci w wieku szkol­nym [w:] Kata­rzyna Schier (red.), Samotne ciało. Doświad­cza­nie cie­le­sno­ści przez dzieci i ich rodzi­ców, Wydaw­nic­two Naukowe SCHO­LAR, War­szawa 2020, s. 41. [wróć]

Copy­ri­ght © by Kata­rzyna Kuce­wicz 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Redak­tor mery­to­ryczny: dr Anna Janu­sze­wicz

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki oraz pro­jekt makiety: Krzysz­tof Rych­ter

Foto­gra­fia na okładce: Mate­usz Skwar­czek / Agen­cja Wybor­cza.pl

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Waga z głowy, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-835-9

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer