Ważka - Małgorzata Rogala - ebook + książka

Ważka ebook

Małgorzata Rogala

4,5

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Starsza aspirant Agata Górska rozpoczyna prywatne śledztwo w tajemnicy przed przełożonymi, gdy okazuje się, że śmierć jej koleżanki, Leny, nie była przypadkowa. Jedynym tropem jest tajemnicza broszka w kształcie ważki, o której Lena wspomniała podczas ich ostatniego spotkania.

Tymczasem partner Agaty, Sławek Tomczyk, prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa wyrachowanego dziennikarza â jego zwłoki odnaleziono w redakcji gazety internetowej. Zamordowany nie wahał się sięgać po niemoralne środki w pogoni za sensacją i wywlekał na wierzch brudy mieszkańców Warszawy, więc krąg podejrzanych nieustannie się rozszerza.

Czy sprawa zabójstwa Woźnickiego oraz śmierci Leny są ze sobą powiązane? Jaki sekret skrywa broszka w kształcie ważki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 357

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1289 ocen)
748
426
96
15
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdaglowienka

Nie oderwiesz się od lektury

Ta część jak i poprzednie (oraz najnowsza) również mi się podobała i polecam tę serię. Historie nie są ciężkie, mocne czy straszne. Lekkie pióro autorki sprawia, że czyta się niesamowicie lekko i szybko ☺️
10
Kasiad30

Nie oderwiesz się od lektury

Mega wciągająca. ogromny minus dla legimi za brak audiobook do kazdej książki. tylko w tym celu opłacam abonament żeby słuchać książek
00
iwonalg1970

Nie oderwiesz się od lektury

do tej pory najlepsza tej autorki
00
miga00

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem niezła
00
itrzeciak3

Nie oderwiesz się od lektury

Super się czytało, dlugo nie wiedziałam kto jest mordercą..
00

Popularność




Copyright © Małgorzata Rogala, 2017

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2017

Redaktor prowadząca: Monika Długa

Redakcja: Klaudia Bryła

Korekta: Maria Moczko / panbook.pl

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Fotografie na okładce:

www.shutterstock.com/Karramba Production

www.shutterstock.com/Yamagiwa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2017

eISBN 978-83-7976-625-3

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Ważka jest związana ze środowiskiem wodnym, lata szybko i bezgłośnie, we wszystkich kierunkach, co stwarza wrażenie miotania się. Z tego względu w kulturze dalekowschodniej stała się symbolem niestabilności i nieprzewidywalnego zachowania. Delikatność, smukłe ciało i duże oczy ważki mogą skutecznie uśpić czujność przeciwnika, który nie wie, że owad ten jest drapieżnikiem i ma dar przewidywania, jaką trasą przebiegnie lot upatrzonej ofiary. W dawnej Europie ważka była utożsamiana ze złem, które kusiło niewinnych, mamiąc ich swoim pięknem, blaskiem i bogactwem barw[1].

[1] Na podstawie: S. Forty, Znaczenie symboli orazW. Bogdanowicz i in. (red.), Fauna Polski – charakterystyka i wykaz gatunków.

PROLOG

Połowa października 2013

– Przystojny i wykształcony, przykładny mąż i sąsiad. Nikt nie podejrzewałby tego mężczyzny o dokonanie sześciu morderstw z zimną krwią. Zapytany o motyw, uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Jest z nami w studiu gość, który po krótkiej przerwie opowie państwu o najsłynniejszych seryjnych mordercach. A teraz zapraszam na chwilę z muzyką.

W radiowych głośnikach rozległ się głos Anity Lipnickiej.

W powietrzu zawisł mętny mrok

Zamyślam się po samo dno[2].

– Ciekawe, jak by to było kogoś zabić?

– Nie mówisz poważnie?

– Poważnie. To musi być uczucie nie do opisania… Zabij mnie, nim ona to zrobi, zabij mnie, to nic nie boli, jeśli chcesz mieć święty spokój, zabij mnie, zamknę oczy[3]. Nigdy nie zakiełkowała ci w głowie taka myśl? Nawet wtedy, gdy…

– Przestań. To wcale nie jest zabawne.

– Dlaczego?

– Dlatego. Poza tym Lipnicka śpiewa o tęsknocie, a nie o zbrodni.

– A kto by się w to wsłuchiwał? – Kciuk lewej ręki potarł o spód środkowego palca.

– Idę zrobić herbatę, zimno mi. Chcesz?

– Chcę. – Opuszczone powieki ukryły pogardliwe spojrzenie ciemnych oczu.

Koniec listopada 2013

– Jak do tego doszło, możesz mi wyjaśnić? – Palce z krótko obciętymi paznokciami zacisnęły się na brzegu stołu.

– Przepraszam. Wciąż myślę, jak to naprawić.

– Za późno.

– Dasz mi papierosa?

– Leżą przed tobą.

W ciszy, która zapadła, słychać było tylko szelest opakowania i trzask zapalniczki. Po chwili w powietrze wzbił się obłok szarego dymu.

– Przepraszam.

– Okradziono mnie z tego, co najcenniejsze.

22 grudnia 2013

Mimo narastającego uczucia niemocy i senności, walczył o każdy oddech. Pokonując z wysiłkiem opór słabnącego ciała i otępiałego umysłu, próbował stopą obrócić pokrętło otwierające odpływ wody. Nie dał rady. W głowie pojawiła się nieznośna myśl, że gdyby wanna miała zwykły korek z łańcuszkiem, mogłoby się udać. Jak widać, nowoczesne rozwiązania nie zawsze ułatwiały życie. Zanim jego głowa ponownie znalazła się pod wodą, zdążył zaczerpnąć powietrza. Zacisnął dłonie na brzegach wanny i próbował się podciągnąć. Chciał jak najdłużej wstrzymywać oddech, ale kiedy miał wrażenie, że płuca pękną, wypuścił z nich trochę powietrza i zakrztusił się wodą. Gdy nadludzką siłą woli znów udało mu się wynurzyć twarz, napotkał zimne spojrzenie ciemnych oczu. Zanim zdążył zrobić wdech, uniesione do góry ręce opadły, a trzymany w nich przedmiot uderzył w jego czoło i nos. Woda wypełniła mu drogi oddechowe. W klatce piersiowej poczuł rozdzierający ból. Ręce ześlizgnęły się po ściankach wanny. Po chwili ból złagodniał, a jego miejsce zajęło uczucie spokoju.

[2] Varius Manx, Dlaczego ja (zabij mnie).

[3] Tamże.

ROZDZIAŁ 1

Agata Górska zawiesiła na choince ostatnią bombkę, zgasiła górne światło i włożyła płaską wtyczkę do gniazdka z prądem. Na gałęziach małego drzewka zamigotały lampki, które swym złocistym blaskiem rozproszyły panujący w pokoju mrok. Górska stała przez chwilę wpatrzona w światło odbijające się w choinkowych ozdobach, a potem usiadła na kanapie. Przyciągnęła do siebie kolana i objęła je ramionami.

Od czasu, gdy w szpitalu przestała dostawać leki, po których ciągle spała, Agata regularnie zmuszała swój rozleniwiony mózg do pracy. Nieustannie analizowała przebieg zdarzeń i zastanawiała się, czy mogła zapobiec temu, co się stało.

Był koniec listopada, wracała z pracy wieczorem. Kilka dni wcześniej, po długim i mozolnym śledztwie, złapali mordercę, który obrał sobie za cel matki kilkuletnich dziewczynek, próbując ustanowić nową definicję określenia „dobra matka”. Policjanci mogliby świętować zamknięcie sprawy, gdyby nie śmierć Heleny Dobosz. Prostytutka, projektantka biżuterii i dawna koleżanka niespodziewanie pojawiła się w życiu Górskiej przy okazji prowadzenia czynności zmierzających do wykrycia sprawcy zabójstw „dobrych matek”. Zanim kobieta zdążyła ujawnić policjantce treść posiadanych informacji, została potrącona przez samochód i trafiła do szpitala. Tam niespodziewanie rozstała się z życiem, a zgon nastąpił w okolicznościach na tyle wzbudzających niepokój, że Agata z niecierpliwością czekała na wynik autopsji. Gdy dochodziła do klatki schodowej, zadzwonił Sławek Tomczyk i poinformował ją, że Lena Dobosz została uduszona. To wtedy Górska straciła czujność i zbyt późno spostrzegła oszalałego ze złości i poczucia krzywdy napastnika, który mierzył do niej z pistoletu. Może udałoby jej się odzyskać kontrolę nad sytuacją i obezwładnić chłopaka, gdyby na podwórku nie zjawił się Michał, jej były. Napastnik spanikował i strzelił.

Lekarz powiedział Agacie, że miała dużo szczęścia. Kula przeszła obok serca, niewiele brakowało, żeby…

Dźwięk dzwonka przerwał rozmyślania. Przyszedł Sławek.

– Cholerna pogoda – rzucił na powitanie, zdejmując kurtkę mokrą od deszczu. – Jak się czujesz?

– Dobrze. Ubrałam choinkę – odparła, prowadząc go do pokoju. – Dziękuję, że mnie namówiłeś.

– No widzisz, jest choinka, znajdzie się prezent gwiazdkowy. – Tomczyk podał Agacie kwadratowy, płaski pakunek.

– Prezent? – zdziwiła się.

Niecierpliwie rozerwała ozdobny papier i wyjęła pudełko z płytą.

– Michael Bublé Christmas – przeczytała i się uśmiechnęła. – Dziękuję, Sławek, uwielbiam świąteczne piosenki.

– To dobrze, nie byłem pewny, czy słuchasz jeszcze kogoś oprócz Emmy.

– Lubię też jazz i swing. – Agata podeszła do odtwarzacza i włożyła płytę do szufladki. Po chwili w pokoju rozległy się dźwięki pierwszego utworu.

– It’s beginning to look a lot like Christmas, everywhere you go… – zanuciła. – To prawdziwie świąteczny podarunek, rozpieszczasz mnie – powiedziała, odwracając się do Sławka. – Najpierw choinka, teraz płyta, gdybym wiedziała, że będziesz taki dobry dla mnie, dałabym się wcześniej postrzelić. – Parsknęła śmiechem.

– Wreszcie – stwierdził z zadowoleniem. – Już mi brakowało twojego kąśliwego poczucia humoru.

– Usiądź, zrobię ci herbatę w zamian za twoje dobre serce – powiedziała Agata i ruszyła do kuchni.

Chciała wreszcie porozmawiać ze Sławkiem o zabójstwie Heleny Dobosz i nalewając wodę do czajnika, postanowiła, że tym razem nie da się zbyć. Na początku stycznia miała wrócić do pracy po trwającym ponad miesiąc zwolnieniu lekarskim. Zamierzała dorwać tego, kto zabił Lenę. Nikomu nie pozwoli, żeby ją powstrzymał. A Tomczyk, czy chce, czy nie, będzie musiał włączyć ją do śledztwa.

Gdy czekała, aż zagotuje się woda, myślała też o tym, jak poruszyć temat Justyny. Wciąż wracała myślami do rozmowy, którą odbyły jeszcze w listopadzie. Przyjaciółka oświadczyła jej wtedy, że wyjeżdża do Nicei, by spełniać swoje zawodowe marzenia. Kiedy zaskoczona Agata spytała o Tomczyka, Justyna wyjaśniła, że ją i Sławka zbliżyła do siebie jedynie nietypowa sytuacja, w jakiej się poznali. Kiedy emocje opadły, oboje doszli do wniosku, że namiętność to trochę za mało, żeby myśleć o wspólnej przyszłości.

Agata pokręciła głową i zalała wrzątkiem herbaciane listki. Wróciła do pokoju, postawiła przed Sławkiem filiżankę i usiadła naprzeciwko niego.

– Przykro mi z powodu Justyny. – Spojrzała mu w oczy. – To moja przyjaciółka, a ty jesteś moim partnerem. Gdybyś chciał pogadać… – Urwała, napotykając jego rozbawione spojrzenie.

– Nie ma o czym gadać… hmm… partnerko. Myślę, że nawet gdyby Justyna nie wyjechała, rozstalibyśmy się. Jej decyzja po prostu wszystko przyspieszyła. To coś między nami było jak… – Zastanawiał się przez chwilę. – Jak wiosenna burza.

– Tomczyk, nie wiedziałam, że z ciebie taki poeta. – Agata oparła łokcie o stół i pochyliła się w jego stronę. – Przede mną nie musisz udawać.

– Nie byliśmy w sobie zakochani, połączyła nas krótkotrwała, gwałtowna namiętność, którą roznieciły niecodzienne okoliczności. To wszystko.

– Długo myślałeś nad tym tekstem? – zakpiła.

– Dlaczego koniecznie chcesz, żebym przyznał się do czegoś, czego nie czuję? – odpowiedział pytaniem. – Kiedyś, jeszcze na początku, zapytałaś mnie, czy nie mylę pożądania z czymś, co mi się wydaje, że czuję, jakoś tak, pamiętasz? – Podniósł filiżankę do ust.

– Pamiętam. A ty bredziłeś coś o lodach waniliowych i łyżce.

– No właśnie. Miałaś rację, tylko że wtedy tego nie rozumiałem.

– Tak bywa, gdy zamiast mózgiem, myśli się…

– Agata!

– Zalejesz się herbatą – odpowiedziała, walcząc ze śmiechem.

– Justyna ma podobne odczucia, dlatego rozstaliśmy się bez żalu, zachowując dobre wspomnienia. Ona chce nadrobić stracony czas, mam nadzieję, że jej się uda. Dlatego, Górska, przestań się bawić w terapeutkę. – Sławek wstał, podszedł do okna i spojrzał przez szybę. Następnie opuścił rolety i oparł się pośladkami o parapet. – Chcę pogadać o czymś innym. – Skrzyżował ramiona na piersiach. – Nie pytałem wcześniej, najpierw czekałem, aż poczujesz się lepiej i wrócisz do domu, a potem czekałem na dobrą okazję… Wiem, że byłaś przesłuchiwana, ale teraz chcę, żebyś mi powiedziała, tak po ludzku, jak to możliwe, że dałaś się zaskoczyć, że straciłaś czujność. Nie miałaś żadnych znaków, nic się nie wydarzyło wcześniej? Coś dziwnego, nietypowego? – Urwał na chwilę i wbił w Agatę przenikliwe spojrzenie. – Wciąż myślę, że gdybym do ciebie wtedy nie zadzwonił i nie usłyszał, że jakiś typ mierzy do ciebie z broni, cholera wie, jaki byłby koniec tej historii.

Agata patrzyła na Sławka w milczeniu, zaskoczona zmianą tematu. Od żartobliwych przepychanek słownych niespodziewanie przeszli do poważnej kwestii. – Nie mogłeś wiedzieć, że ktoś czeka na mnie z pukawką. Chodził za mną od pewnego czasu. To znaczy, nie wiedziałam, że to on, ale wiedziałam, że ktoś się koło mnie kręci, wchodzi na klatkę schodową, sprawdza, czy mam zamknięte drzwi. Vincent go wyczuł i szczekał w przedpokoju.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Chciałam. Naprawdę chciałam, ale byliśmy zajęci sprawą strzelca i ciągle mi to umykało… – Urwała, a po chwili podjęła przerwany wątek. – Gdy celował we mnie i wiatr zrzucił mu kaptur, zobaczyłam, kto to jest. Jakiś czas wcześniej widziałam go z balkonu, gdy w ciemnościach wychodził z budynku. Już wtedy domyślałam się, że ktoś koło mnie krąży. Wpadł też po ciemku na mojego ojca. Miał szczęście, bo gdyby paliło się światło na klatce, ojciec mógłby go rozpoznać… W każdym razie, jak wtedy zobaczyłam, co się święci, zrobiłam jedyne, co mogłam w tamtej sytuacji: opuściłam rękę z włączonym telefonem i miałam nadzieję, że słyszysz, co do niego mówię i że przyjedziesz.

– Nie masz pojęcia, co przeżyłem, jak się zorientowałem, co się dzieje. – Tomczyk wrócił do stołu. – Jechaliśmy do ciebie i słuchaliśmy na głośnomówiącym waszej rozmowy. Zastanawiałem się, czy uda ci się go powstrzymać, zanim… – Urwał i zaklął pod nosem. – Potem usłyszeliśmy strzał.

– I pewnie by mi się udało, gdyby nagle nie pojawił się Michał. Zaczął podchodzić i coś mówić, a wtedy młody spanikował i strzelił.

– Stępień też był przesłuchiwany.

– Wiem. Ma wyrzuty sumienia, dzwonił do mnie kilka razy. Nie mam do niego pretensji. Nie zamierzam rozczulać się nad sobą. Nie mam też żadnej traumy, wbrew temu, co próbował mi wmówić nasz psycholog. – Roześmiała się. – Możesz o tym ze mną rozmawiać, ile chcesz. Było, minęło, teraz najważniejsze jest, żeby złapać mordercę Leny. Chcę wiedzieć, co już macie. – Wbiła w niego wzrok. – Minął miesiąc.

– W zasadzie nic nie mamy. – Sławek dopił herbatę i odstawił filiżankę na spodek. – Żadnego punktu zaczepienia.

– Dotarliście do jej klientów?

– Tak. Białek nam pomógł.

– Igor?

Agata wróciła na chwilę myślami w przeszłość. Białka poznała przed laty, gdy była zbuntowaną nastolatką i przesiadywała godzinami w nieistniejącym już dziś klubie Odlot. Igor, obecnie zbliżający się do pięćdziesiątki, był tam ochroniarzem i w wolnych chwilach opowiadał Agacie historie o bywalcach klubu: prostytutkach, alfonsach i paserach. Ich kontakt urwał się na długie lata, gdy Agata po maturze wstąpiła do policji. Ponownie spotkali się dopiero niedawno, przy okazji prowadzonego przez policjantkę śledztwa w sprawie zabójstwa Pauliny Zdunek, jednej z „dobrych matek”.

– Z kim się spotykała? Pamiętam, że w jej kalendarzu były notatki dotyczące klientów. Wymieniała imiona i pierwszą literę nazwiska.

– Białek podał dane tych mężczyzn, powiedział, kim są i jak do nich dotrzeć. Twierdził, że Lena rozkręciła kiedyś ten biznes dzięki niemu i to on ją skontaktował z wieloma klientami. – Sławek otworzył notes. – Kiedy po studiach na dobre zajęła się projektowaniem biżuterii, stopniowo ograniczała kontakty z mężczyznami. Ostatnio przychodziło do niej tylko czterech. Numer jeden to oczywiście Tadeusz Szulc, dyrektor hotelu Flora.

– O nim wiemy, a pozostali? – Agata przesiadła się na kanapę i podwinęła nogi. – Kto jeszcze?

– Cezary Marecki, prezes Pharmaflosu.

– Koncernu farmaceutycznego? – Agata uniosła brwi. – Wysoka półka.

– Białek twierdzi, że tylko z takimi się zadawała, jej usługi były kosztowne.

– Okej, mamy Szulca i prezesa, kto jeszcze?

– Ernest Kos, prezenter telewizyjny i celebryta.

– Ta łajza z pierwszych stron brukowców? – Agata wzięła kartkę i długopis. – Zaczekaj. – Zapisała wymienione nazwiska i zrobiła notatkę przy każdym z nich. – Dobrze, kto następny?

– Ostatni to weterynarz, Piotr Iwaniuk.

Tomczyk zamknął notes.

– Weterynarz? – zdziwiła się. – Stać go było na usługi Leny? Oni chyba nieźle zarabiają, ale jednak…

– To pewnie zależało od tego, jak często przychodził. Białek mówił, że Lena brała pięćset złotych za godzinę figlowania, a w soboty i niedziele obowiązywała podwójna stawka. Więc może przychodził w powszedni dzień – stwierdził Tomczyk, parskając śmiechem. – Wszystkich, z wyjątkiem Mareckiego, przesłuchaliśmy. Mają alibi, poza tym brakuje motywu.

– A co z prezesem?

– Na początku września wyjechał służbowo na kilka miesięcy do Stanów, do głównej siedziby firmy. Zatem nie mógł zabić Leny. Wraca w pierwszych dniach lutego.

– To wszystko?

– Rozmawiałem z matką Leny, ale ona nic nie wie. Córka kontaktowała się z nią telefonicznie, rzadko przyjeżdżała, no i robiła regularne przelewy na założone specjalnie dla matki konto, w tajemnicy przed ojcem. Paulina, jedyna sąsiadka, z którą utrzymywała kontakt, nie żyje.

– A odbiorcy biżuterii?

– Sprzedawała wszystko za pośrednictwem antykwariatu na Żelaznej. Oprócz staroci mają też w ofercie wyroby współczesne, stylizowane. Rozmawiałem z właścicielką, powiedziała, że jej relacja z Leną była wyłącznie biznesowa. Dobosz przynosiła im swoją biżuterię albo robiła coś specjalnego na zamówienie klienta. Podobno była bardzo utalentowana. I tyle. – Sławek rozłożył dłonie.

– Komputer? Notes? Komórka?

Pokręcił głową.

– Jedyny ślad, jaki mamy, to obcy naskórek znaleziony pod paznokciami.

– Czyli w razie czego można zrobić badanie DNA.

– W razie czego, dobrze to ujęłaś. Jak będzie materiał porównawczy. – Tomczyk podniósł się z krzesła. – Agata, daję ci słowo, że zrobiliśmy z Chudym wszystko, co mogliśmy. Śledztwo nie jest jeszcze oficjalnie umorzone, ale jeśli nie trafimy na coś, co je popchnie do przodu, to… – Urwał na chwilę i potarł palcami czoło. – Sama wiesz. Zbieram się, zostało mi jeszcze trochę papierkowej roboty przed świętami. – Z jego kieszeni dobiegł dźwięk dzwoniącego telefonu. – Tomczyk. Co tam? – zgłosił się. – Tak… Gdzie? Zaraz będę. – Schował telefon i spojrzał na Górską. – Papiery będą musiały poczekać, mamy trupa.

– Brzmi znajomo. Powinieneś teraz coś dodać o moim leniwym tyłku.

– Nie tym razem. – Poszedł do przedpokoju i zdjął kurtkę z wieszaka.

– Nie mogę pojechać z tobą? – spytała stojąca za nim Agata. – Tęsknię za pracą.

– Wiem, ale jesteś na zwolnieniu lekarskim.

– Już niedługo.

– Wpadnę w przyszłym tygodniu. – Otoczył ją ramieniem. – Wesołych świąt. Nie rób głupstw.

– Wesołych świąt. – Agata oddała uścisk, przylegając policzkiem do jego kurtki.

– Wtedy, gdy jechaliśmy do ciebie, cholernie się bałem – powiedział. – Zdałem sobie sprawę… Uświadomiłem sobie, że… Do diabła, nieważne. – Puścił ją i wyszedł.

Oszołomiona, zamknęła za nim drzwi i, nie zapalając światła, podeszła do kuchennego okna. Z pokoju dochodziły dźwięki kolejnego świątecznego utworu:

Have a holly, jolly Christmas;

It’s the best time of the year

I don’t know if there’ll be snow…[4]

– Podobno śniegu nie będzie – mruknęła Agata, przyciskając nos do szyby.

Z klatki schodowej wyszedł Tomczyk. Podniósł głowę i skinął ręką, jakby wiedział, że ona tam jest. Górska otworzyła drzwi balkonowe.

– Co sobie uświadomiłeś? – zawołała.

– Nic – odparł.

Wsiadł do zaparkowanego na skwerze mondeo i wyjechał na Polną.

Agata cofnęła się do kuchni i, stojąc jeszcze przez kilka minut przy oknie, mimowolnie się uśmiechała. Z pokoju dobiegał głos wokalisty:

Oh, ho, the mistletoe

Is hung where you can see;

Somebody waits for you;

Kiss her once for me[5].

Agata zastanawiała się przez chwilę, czy pocałunek pod jemiołą różni się czymś od takiego zwyczajnego, a potem wróciła myślami do śmierci Leny i podjęła decyzję. Co prawda Tomczyk prosił, żeby nie robiła głupstw, ale mały przedświąteczny rekonesans nie był przecież niczym niestosownym. Górska nie zamierzała czekać do końca zwolnienia lekarskiego, podczas gdy morderca Heleny cieszył się wolnością. Już i tak zmarnowała dużo czasu, najpierw leżąc w szpitalu po postrzale, a potem siedząc w domu. Czuła się dobrze, tęskniła za pracą i wciąż miała klucze do mieszkania przyjaciółki. Włożyła buty i kurtkę i przez chwilę zastanawiała się, jak najszybciej dotrzeć na Stryjeńskich. O jeździe skuterem nie mogło być mowy – co prawda rana po postrzale się zagoiła, ale pogoda nie sprzyjała podróży jednośladem.

– Have a holly jolly Christmas… – zanuciła, naciągając czapkę na głowę i owinęła szyję chustą. Sprawdziła, czy ma drobne na bilet i cofnęła się do szafki, żeby zabrać odznakę policyjną oraz broń. Na wszelki wypadek.

Czterdzieści pięć minut później Agata otworzyła drzwi mieszkania Heleny Dobosz. Zapaliła światło i rozejrzała się. Na pierwszy rzut oka wszystkie pomieszczenia wyglądały tak samo jak tego dnia, gdy je przeszukiwała pierwszy raz. Jednak gdy przeszła się po mieszkaniu, zauważyła, że z parapetu okiennego zniknął laptop, Maleńka pani wielkiego domu Jacka Londona, leżąca wcześniej na komodzie, teraz znajdowała się na poduszce, abażur lampy był przekrzywiony, a szuflada z bielizną niedomknięta.

Za to w pracowni wszystko pozostało bez zmian. Na blacie roboczego stołu, ustawionego pod oknem, leżały akcesoria używane przez Lenę do wyrobu biżuterii. Obok stał mały piec do wypalania, a pojemniki w oszklonej szafie były wypełnione kamieniami szlachetnymi i bryłkami minerałów. W szufladach leżały czasopisma branżowe, ale brakowało kalendarza, w którym poprzednio Agata znalazła ukryty pendrive. Zapisane na nim nagranie okazało się ważnym dowodem w ostatnio prowadzonym śledztwie. Usiadła przy stole i zastanawiała się, od czego ma zacząć. Wtedy w jej głowie zabrzmiało echo słów Leny: „Przynieś mi ważkę” – poprosiła, gdy Górska odwiedziła ją w szpitalu. Niestety, nie zdołała powiedzieć nic więcej, ponieważ jej stan nagle się pogorszył. Aparatura, do której była podłączona, zaczęła emitować niepokojące dźwięki, pielęgniarka zawołała lekarza, a policjantka została wyproszona z sali.

Górska położyła na stole czapkę i szalik, a kurtkę zawiesiła na oparciu krzesła. Podeszła do oszklonej szafy i jeszcze raz sprawdziła wszystkie pojemniki stojące na półkach, a następnie znów zajrzała do szuflad. Potem przeszukała kuchnię, ale nie znalazła nic, co przypominałoby ważkę. Gdyby chociaż wiedziała, jak ona wygląda, z czego jest zrobiona i jaką ma wielkość, byłoby łatwiej, pomyślała i ruszyła do sypialni. Stanęła w progu i omiotła uważnym spojrzeniem wnętrze pomieszczenia. Już raz przeszukiwała tę sypialnię i nie trafiła na nic, co mogłaby chociaż w przybliżeniu nazwać ważką. Zastanawiając się, od czego zacząć przeglądanie rzeczy Leny, zatrzymała wzrok na małej wieży stereofonicznej. Obok niej był stojak z płytami, a przy nim srebrna szkatułka. Agacie wydawało się, że nie widziała jej poprzednio, ale mogła ją po prostu przeoczyć. Pamiętała, że zajęła się wtedy przeglądaniem płyt, jedną z nich włączyła, a chwilę później zapukała do drzwi sąsiadka Leny i Agata spędziła resztę czasu na rozmowie z nią. Teraz zbliżyła się do półki i podniosła wieczko ozdobnego pudełka. Na jego dnie leżało kilka stuzłotowych banknotów, a na nich efektowna broszka w kształcie ważki. Bingo, pomyślała Agata, biorąc znalezisko do ręki. Niebieskozielony owad miał długość około dziesięciu centymetrów i szeroko rozłożone, ażurowe skrzydła. Dlaczego broszka była tak ważna dla Leny, że ta prosiła o jej przyniesienie, zastanowiła się policjantka, wpatrując się w misternie wykonany przedmiot. Przecież nie chciała jej przypiąć do piżamy, pomyślała i obróciła ważkę w palcach. Nagle wydało jej się, że słyszy szmer. Znieruchomiała na chwilę, a potem zbliżyła się do drzwi. Szmer się powtórzył. Ktoś był po drugiej stronie i manipulował przy zamku. Agata odeszła w głąb mieszkania i zgasiła światło w sypialni. Następnie przeszła do pracowni, położyła broszkę na stole i wyjęła z kieszeni wiszącej na krześle kurtki swojego glocka.

***

Do mieszkania Heleny Dobosz można było się dostać przez okno od strony mikroskopijnego ogródka, którego granicę wyznaczał parkan otaczający osiedle. Kiedy zapadł zmrok, pokonanie ogrodzenia okazało się dziecinnie łatwe. W dłoniach osłoniętych cienkimi, skórzanymi rękawiczkami pojawiły się akcesoria potrzebne do wycięcia otworu w szybie. Miał być na tyle duży, żeby można było włożyć do środka rękę, złapać za uchwyt i odblokować okienny zamek. W pomieszczeniu rozbłysło światło. Ręce cofnęły się, z ust wyrwało się przekleństwo. W oświetlonym wnętrzu pojawiła się jasnowłosa kobieta i zaczęła przeszukiwać szafki. Możliwe, że była kimś z rodziny i mogła zostać na noc. Kciuk lewej ręki potarł spód środkowego palca, a ciemne oczy, wpatrzone w blondynkę, zwęziły się. Helena Dobosz nie żyła. Zabicie jej okazało się tak łatwe, że myśl o tym wciąż budziła śmiech, ekscytację i potrzebę nowych doświadczeń. Policja przestała węszyć, a ostatnio w mieszkaniu pojawiła się agentka nieruchomości. Łatwo było udać czujną straż sąsiedzką i dowiedzieć się, że niedługo zawartość mieszkania zostanie spakowana, a lokal sprzedany. Dlatego należało jak najszybciej znaleźć i odzyskać ważkę, która na pewno gdzieś tam była.

Kobieta z jasnymi włosami wciąż kręciła się po mieszkaniu Heleny Dobosz. Nie pozostawało nic innego, jak postawić kołnierz kurtki, schować ręce w kieszeniach i cierpliwie czekać. Blondynka niespodziewanie zniknęła z pola widzenia, ale po chwili znów się pojawiła. Stanęła na środku pokoju i wpatrywała się w przedmiot, który spoczywał na jej dłoni. Z tej odległości nie było widać, co to jest, ale kiedy kobieta uniosła rękę w stronę żyrandola, przedmiot zamigotał, a światło rzucane przez żarówki przeszyło na wylot ażurowe skrzydła owada. Jest. Z ust wydobyło się westchnienie ulgi. Teraz wystarczyło poczekać, aż kobieta wyjdzie z mieszkania, i przejąć broszkę. Blondynka opuściła rękę i znieruchomiała. Po chwili w mieszkaniu zapadła ciemność.

***

Agata poczekała, aż intruz zamknie za sobą drzwi i przyłożyła lufę pistoletu do jego pleców.

– Nie ruszaj się, bo odstrzelę ci łeb – powiedziała półgłosem i przycisnęła mocniej broń do ciała nieoczekiwanego gościa. – Kiwnij głową, jeśli rozumiesz.

Intruz potwierdził.

Górska zapaliła światło w przedpokoju i się cofnęła.

– A teraz powoli, bardzo powoli się odwróć. Jeden fałszywy ruch i po tobie.

– Agata?

Męski głos brzmiał znajomo.

– Znamy się? – spytała zdezorientowana.

Mężczyzna przekręcił głowę i spojrzał przez ramię.

– Chryste, Igor! Mogłam cię zastrzelić! – Górska opuściła rękę z bronią i zrobiła głęboki wdech. – Co tu robisz, do cholery?

Przeszli do kuchni i usiedli na stołkach. Policjantka wbiła spojrzenie w mężczyznę. – A więc, co tu robisz? – spytała ponownie.

– Szukam mordercy Leny.

– Nie rozumiem. – Agata zmarszczyła czoło.

– Nie zamierzam czekać, aż policja coś zrobi w tej sprawie.

– Poczekaj, Igor, ja jestem z policji. Możesz mi powiedzieć, o co tu chodzi?

Białek pochylił się w jej stronę i oparł zaciśnięte pięści o stół.

– O to chodzi, że nic się nie dzieje. Nic nie robicie, żeby znaleźć tego drania.

– Po kolei, Igor. – Agata rozmasowała skronie. – Powiedz mi, co wiesz.

– Wiem, że Lenę ktoś potrącił samochodem i uciekł. Próbowałem ją odwiedzić w szpitalu, ale mnie nie wpuścili.

– Zatrzymaliśmy sprawcę.

– Wiem, ten komisarz mi powiedział.

– Tomczyk?

– Tak. Przesłuchiwał mnie po śmierci Leny. Jak to możliwe, że ktoś ją udusił w szpitalu, możesz mi wyjaśnić? Jak to możliwe?! – Białek podniósł głos. – Przecież tam się kręci tyle osób, lekarze, pielęgniarki… – Urwał.

– Nie wiem, Igor, ale obiecuję ci, że się dowiem i dopadnę tego sukinsyna.

– Podobno prawie dałaś się zabić, to prawda? – Białek spojrzał na nią uważnie. – Chciałem z tobą pogadać, ale mi powiedzieli, że jesteś na zwolnieniu lekarskim.

– Trzeba było zadzwonić na komórkę, dałam ci swój numer.

– Wiem, może i trzeba było. – Igor wyjął z kieszeni paczkę marlboro i wysupłał jednego papierosa. Zapalił, zaciągnął się mocno, a potem w milczeniu obserwował wydmuchiwany dym. – Słuchaj, Agata, przyszedłem tu, ponieważ miałem nadzieję, że znajdę coś, co naprowadzi mnie na trop, ale twoi koledzy pewnie już zabrali wszystko, co było warte uwagi. – Znów się zaciągnął. – Ten twój Tomczyk pytał mnie o znajomych Leny i jej klientów. Powiedziałem, co wiem, ale dużo tego nie ma. Paru kolesiów i jedna nieżyjąca kumpela. Rodzice w Radomiu. Zresztą sama wiesz.

– Wiem. – Agata skinęła głową.

– Nie zdążyłem jej powiedzieć, co czuję. Po naszej rozmowie, wtedy we Florze, pomyślałem, że jednak pogadam z nią i namówię, żeby skończyła świadczyć te swoje usługi… I nie zdążyłem. – Zgasił papierosa i natychmiast zapalił drugiego.

– Igor, możesz być pewny, że nie odpuszczę i znajdę drania, ale proszę cię, nie baw się w detektywa. – Urwała i spojrzała na mężczyznę. Z posępną miną wydmuchiwał dym w kierunku sufitu. – Nie wiemy, z kim mamy do czynienia, nie chcę, żeby coś ci się stało.

Igor spojrzał na nią i uśmiechnął się pierwszy raz od chwili, gdy wszedł do mieszkania Leny.

– Czy ja wyglądam na kogoś, komu może się coś stać?

Agata zlustrowała wzrokiem jego masywną sylwetkę i głowę z włosami ostrzyżonymi na krótkiego jeża.

– Okej, okej. – Uniosła dłonie na znak pokojowych zamiarów. – Wciąż wzbudzasz respekt. – Uśmiechnęła się na wspomnienie dawnych czasów i Igora, który dwoma ruchami rąk pozbywał się z Odlotu niechcianych gości. – Wyglądasz w porządku, niejeden zastanowi się, zanim do ciebie wystartuje, ale mimo to proszę, żebyś zostawił śledztwo policji. Będę z tobą w kontakcie.

Wstała i przeszła do pracowni.

– A co u ciebie w innych sprawach? – spytała, zbierając się do wyjścia. – Zostałeś w hotelowej ochronie?

– Tak i nawet awansowałem. Menedżer Flory podwyższył mi stołek, szefuję.

– Brawo, gratuluję. – Agata wzięła broszkę i zmieniła temat. – Widziałeś to kiedyś?

– Wygląda jak rzeczy, które robiła Lena, ale ja się nie znam na babskich świecidełkach. Dla mnie wszystko wygląda tak samo. – Wzruszył ramionami i zasunął zamek kurtki. – Idziemy?

– Idziemy. – Agata wsunęła ważkę do kieszeni.

***

Co tu robił Igor Białek? Obraz jego twarzy, wielokrotnie oglądanej na monitorze komputera, a potem kilka razy na żywo, z pewnej odległości, zakodował się w pamięci. Zęby i usta instynktownie zacisnęły się ze złości. Z samą blondynką nie byłoby problemów, ale towarzyszący jej mężczyzna wyglądał na takiego, który najpierw rozdaje ciosy, a później zadaje pytania. Poza tym nie należało się ujawniać. Dlatego kiedy Igor Białek i kobieta ruszyli w stronę furtki, pozostał tylko skok przez parkan i czekanie. Niestety, nadzieja, że para pożegna się na ulicy, okazała się płonna. Po krótkiej rozmowie, której treści nie było słychać, blondynka wsiadła do samochodu mężczyzny. Razem z broszką.

[4] Michael Bublé, Holly Jolly Christmas.

[5] Tamże.

ROZDZIAŁ 2

W drodze na miejsce zdarzenia Tomczyk nie mógł przestać myśleć o Agacie. Uświadomił sobie, że niedługo minie rok, odkąd Górska została jego partnerką i uznał, że dobrze im się współpracuje. Była świetną policjantką. I chociaż wkurzał go jej upór, cenił inteligencję, bezkompromisowość, dystans do samej siebie i poczucie humoru, akceptował jej impulsywność i bawiły go kąśliwe komentarze. Wiedział, że pod fasadą twardzielki ukrywa miękkość i delikatność. Skrzywdzona w dzieciństwie przez przyjaciela rodziny, po dwudziestu latach wykorzystała splot okoliczności, który pojawił się przy okazji prowadzonego przez nich śledztwa, i postawiła zboczeńca przed obliczem sądu. Kiedy została postrzelona i jej życie było zagrożone, zdał sobie sprawę, jak bardzo Agata stała mu się bliska. Nie do końca wiedział, jak sobie z tym radzić.

Tomczyk w przeszłości spotykał się z kobietami, ale za każdym razem najważniejsza w tych relacjach była fascynacja seksualna. Zaczynało się od pożądania, które trzeba było zaspokoić, aby potem zrobiła się przestrzeń na ewentualny ciąg dalszy. Sęk w tym, że dalszego ciągu zwykle nie było, ponieważ Sławek tracił zainteresowanie. Przez to, że dostawał od razu to, co powinno być ukoronowaniem bliskości, nie miał już na co czekać, po co się starać. Przestawało mu zależeć na poznaniu kobiety i polubieniu jej, zgłębianiu tajemnic i pobudzaniu swojej wyobraźni. Bo co tu sobie wyobrażać, gdy już wszystkie tajemnice zostały odkryte? Kobiety, z którymi się spotykał, nie rozumiały tego. Kiedy odchodził, zostawały z poczuciem krzywdy i czuły się wykorzystane.

Justyna była wyjątkiem, bo nic od niego nie chciała. Gdy po ośmiu latach marazmu obudziła się do życia, brała wszystko, co jej dawał, odkrywała na nowo świat i siebie, bawiła się i cieszyła. A kiedy nasycili się sobą i fascynacja opadła, pożegnali się bez żalu, zachowując miłe wspomnienia. Justyna chciała iść dalej, nadrabiać stracone lata. Tomczyk to rozumiał.

Z Agatą wszystko przebiegało odwrotnie. Miał mnóstwo czasu i sytuacji, żeby ją poznać, dowiedzieć się, jaka jest, co myśli i czuje. Lubił z nią być i rozmawiać, ciekawiło go jej zdanie na różne tematy. Widział ją niekompletnie ubraną, płaczącą i chodzącą boso po ulicy. Był świadkiem, jak rozprawiła się w kilkadziesiąt sekund z gnojkiem, który szarpał swoją dziewczynę.

Najpierw pojawiła się w nim czułość i chęć otoczenia opieką. Później zaczął pragnąć jej fizycznie. Była kimś, z kim mógłby spróbować coś stworzyć. Ale, do diabła, jak miał to zrobić?

Komisarz Tomczyk powrócił myślami do rzeczywistości i zaparkował na Wałbrzyskiej, w pobliżu wysokiego bloku. Przed wejściem do klatki schodowej czekał na niego aspirant Adam Chudecki, który rozmawiał z doktorem Sergiuszem Kotem.

– Cześć, Chudy, siema, doktorku. – Sławek uniósł dłoń w powitalnym geście . – Co mamy?

– Ofiara to Daniel Woźnicki, trzydzieści pięć lat, żonaty. Współwłaściciel gazety internetowej „Mokotów, co słychać?”. Facet zanurkował w swojej luksusowej, biurowej wannie i już nie wypłynął na powierzchnię – wyjaśnił Chudy. – Technicy kończą zbieranie śladów, zaraz będziesz mógł się rozejrzeć.

– Wypadek? – Komisarz przeniósł wzrok na medyka.

– Nie sądzę. – Kot pokręcił głową. – Denat ma ślady na twarzy, prawdopodobnie od uderzenia. I otarcia naskórka na czole. Chyba ktoś mu pomógł zanurzyć się pod wodę.

– Długo nie żyje?

– Około doby. Reszta po sekcji.

– Kiedy?

– Po świętach.

– Nie da się wcześniej?

– Człowieku, przecież jutro jest wigilia, mam co robić – zaprotestował medyk i zapiął kurtkę. – Idę. Odezwę się, gdy będzie raport. Jak Agata?

– W porządku, już się rwie do pracy – odparł Sławek. – To co? Naprawdę nie zdążysz przed świętami?

– Tomczyk, tobie faktycznie coś się poprzestawiało w głowie. Czy ja wyglądam na kogoś, kto nie ma co robić w nocy? – Sergiusz podniósł kołnierz kurtki i zniknął w ciemnościach. – Nina przyjechała – dobiegł jeszcze jego głos.

Sławek i Chudy wymienili spojrzenia.

– Słyszałeś. Nina przyjechała, więc ma co robić w nocy. – Adam parsknął śmiechem. Tomczyk mu zawtórował.

– Chodźmy się rozejrzeć – zaproponował i skierował się w stronę wejścia do klatki schodowej. – Kto znalazł ciało?

– Wspólnik, Bogdan Rynkiewicz – odparł Chudy. – To tutaj. – Wskazał drzwi na parterze, na których przymocowano tabliczkę z napisem: „Mokotów, co słychać? Redakcja gazety”. Przed drzwiami stał policjant w mundurze, a obok niego krótko ostrzyżony brunet, ubrany w ciemne spodnie i marynarkę w drobną kratkę. Mężczyzna palił papierosa.

– Komisarz Tomczyk, wydział zabójstw. – Sławek pokazał odznakę. – To pan znalazł ciało?

Bogdan Rynkiewicz zaciągnął się papierosowym dymem.

– Tak. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. – Pokręcił głową.

– Proszę mi wszystko po kolei opowiedzieć.

– Nie ma tego za wiele. – Brunet wzruszył ramionami, rzucił niedopałek na podłogę i przydeptał. – Jutro wigilia. Daniel dał wolne sekretarce do dwudziestego siódmego grudnia. Pracowałem dziś w domu nad artykułem, ale okazało się, że część materiałów zostawiłem w redakcji. Przyjechałem więc tutaj, żeby dokończyć, nie chciałem zostawiać nic na święta, ponieważ wyjeżdżam. Kiedy włożyłem klucz do zamka, okazało się, że drzwi są otwarte. Pomyślałem, że Daniel jest w środku. Po wejściu zawołałem, ale nikt nie odpowiadał. Trochę się zdziwiłem, ale zaraz przyszło mi do głowy, że może poszedł na chwilę do swojego mieszkania i nie zamknął drzwi biura.

– Do swojego mieszkania?

– Ten lokal wynajmował na biuro, a sam mieszka… mieszkał piętro wyżej.

– W tym bloku?

– Tak, przecież mówię. – Rynkiewicz włożył do kieszeni dłonie zwinięte w pięści.

– Rozumiem. Jak doszło do znalezienia ciała?

– Postanowiłem do niego zadzwonić i powiedzieć, że jestem w biurze. Kiedy wybrałem numer, usłyszałem dźwięk jego telefonu. Jest bardzo charakterystyczny, to motyw muzyczny z filmu Vabank. – Rynkiewicz urwał, wyjął ręce z kieszeni i skrzyżował je na piersiach. Po chwili podjął wątek. – Daniel uwielbiał stare polskie filmy, oglądał je po kilka razy.

– A więc usłyszał pan dźwięk telefonu.

– Słucham? Aaa, tak, przecież mówię. Słuchałem przez chwilę, zanim zdałem sobie sprawę, że aparat jest gdzieś w biurze. Woźnicki nigdy nie rozstawał się z telefonem, miał go zawsze przy sobie, nawet w toalecie. – Rynkiewicz znów urwał, a pięści z powrotem powędrowały do kieszeni spodni.

– Co było dalej?

– Rozłączyłem się i znów zacząłem nawoływać. Wróciłem do przedpokoju i skręciłem w boczny korytarz. W łazience paliło się światło. Zapukałem, ale nikt nie odpowiadał. Nacisnąłem klamkę i… zobaczyłem go. – Rynkiewicz wyjął ręce z kieszeni i zapalił następnego papierosa. – W życiu nie zapomnę tego widoku… Jak ochłonąłem, zadzwoniłem po policję.

– Przychodzi panu na myśl, kto mógł chcieć zabić Woźnickiego?

– Jak się prowadzi taką działalność, lista nieprzyjaciół jest długa.

– Co pan ma na myśli? – spytał Sławek.

– Jak pan wie, prowadzimy gazetę internetową „Mokotów, co słychać?”. Opisujemy na jej łamach różne lokalne afery. Nie każdemu jest to na rękę.

– Ktoś mu groził? – zainteresował się Tomczyk.

– Czasem tak, ale przecież nie na poważnie.

– To znaczy?

– No, wie pan, na przykład po publikacji jakiegoś artykułu ktoś wkurzony jego treścią dzwonił i krzyczał, że go załatwi, albo że pożałuje.

– Jak reagował Woźnicki?

– Śmiał się, nie traktował tego serio.

– Jaki był powód gróźb?

– Woźnicki działał na granicy prawa, ryzykował, naginał fakty i manipulował czytelnikami. – Bogdan urwał i uciekł wzrokiem.

– Nie akceptował pan tego? – Tomczyk nie spuszczał z niego oka.

– Nie bardzo. Jestem zwolennikiem rzetelnego, obiektywnego dziennikarstwa, a miałem wrażenie, że Daniel często prowadził jakąś prywatną zemstę za wyimaginowane krzywdy. Czasem się o to kłóciliśmy. Uważałem, że zniżamy się do poziomu tabloidu.

– Skoro była między wami taka różnica zdań, dlaczego nie rzucił pan tej pracy?

– Rok temu Daniel zaproponował mi spółkę. Wszedłem w to. Powód był przyziemny, pieniądze. Gazeta ma tysiące czytelników, mnóstwo wejść na stronę, setki komentarzy. Ludzie lubią sensacje i cudze brudy. Dzięki temu nie mamy… nie mieliśmy problemów z pozyskiwaniem płatnych reklam.

– Kto jeszcze pracował z wami?

– Martyna Szewczyk, sekretarka, i Barbara Flisak, korektorka. Ale ona pracowała zdalnie, w domu, rzadko bywała w biurze.

– Co pan robił wczoraj w godzinach wieczornych? – spytał Tomczyk.

Rynkiewicz zmarszczył brwi.

– Jestem podejrzany?

– To rutynowe pytanie. Proszę odpowiedzieć.

–