Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co widać, kiedy nic nie widać? Jaki mamy klimat, kiedy zimno i ciepło smakują inaczej niż kiedyś? Skąd to dziwne przeczucie, że klimat wziął się z nas, i jaka jest polityka naszych obrazów? Wiersze i prozy w najnowszym tomie Kacpra Bartczaka sklejają widoki z tu i teraz, by uzyskać przetarcia na przyszłość. Teksty pomieszczone w książce korespondują ze sobą, z głosami innych autorów, a przy tym badają możliwość ruchu w środowisku, które stało się zbyt lepkie i wiążące ruch. Tutaj pisanie jest stanem energetycznym zdającym sprawę z własnego bilansu cieplnego i rodzi głos, który odnajduje się w podwyższonej wymienności z otoczeniem. Utwory dotykają wielu aspektów naszego współczesnego wycieńczenia i wyjałowienia – psychicznego, politycznego, poznawczego – ale ziemie jałowe Bartczaka odkrywają własną wartość liryczną i w niej uczą się odzyskiwać życiodajne płyny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 31
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tranzyt
w trasie ja w transie
horyzont na remanent
nosiło mnie byłem mu
nośny witraż bitumiczny
chrzęścił w zębach
chorał pneumatyczny
ja nośnik permanent
na napęd dżdżysty
mazidło z komina w horyzont
majak perspektyw na styk
budów jako wszczep tkwię
pneumatyk notoryczny
zjechałem kafar świata
na jaki wizaż pejzażysty
stać nasz moment obrotowy
pluty mazisty
niech wybory będą
powabne wewnętrzne
niech wygra kto śmielej
suchym ostem chrzęści
Wymazy z krajobrazów
1.
ambient niesie
w krainie zbożowej
łany kładzie
ludzkie składniowe
krajobraz teraz
ma wtopę w śpiewie
krajobraz wad zaraz
od powietrza
śpiewa
ja zalany śpiewem
wzięty na pytanko
o sens mowy
jak wymaz
2.
obracałem się w świetle
z kraju sondażowym
miałem cofkę
nawrót zwrot
pejzażowy trans
misyjny
a pusty byłem miotny
zdymisjonowany
migałem przelotnie
sobie a muzeom
mózgowym
zalany w miętowym świetle
ze wskazaniem
na toksynę
w podróżach mało
miasteczkowy
wskazany
w świetle gotowy
na nic
3.
ja na majakach
polega
organizuje na bazie
mączki ze spalarni
osad alergiczny
krzyżykowy
gramatyka polityka
przyrostki kichnięć
ambient z ambony
w polu opornik
stadny legionowy
4.
ja sztuczny niepodatny
nic mnie
szczepi
5.
polega na nawozie
żeby rosło
na mgiełce w oczach
widok się klei
wymaz
ambient niesiony
z radia zabitego
dechami z gwoździami
w głowie
widok wtopiony do głowy
kakofon uniesień
wy odporności stadne
ja wymaz
Mieszanka widokowa
paliwa i wirusy
w powietrzu w szarościach
domki gniecie w czasie
mieszanka tej wartości
kompas białkowy
śpiewa mi w głowie
mknę chyży widmowy
jakbym informował
biel cynkową kobalt
kadm gęsty w czaszy
dawne miejsca twarze
mielą się w czasie
sejsmika wspomnień
spakowanych magnetycznie
oddech je notuje
w mgnieniu bitumicznym
spasuję z powietrzem
zdjęcia w szarościach gęstych
wszystko spamiętam zarażony
miłością zdjęty
Krajobraz falowy, sfałdowane pola, widok w sumie zwarty, bruzdy i pagórki, zboża wzeszłe, niby pada, ale sucho, wszystko w mocno nasyconej barwie. Hockney? Ale nie ten kalifornijski. Albo Thiebaud? Ale poza okresem ciasteczkowym. Później, któregoś dnia dla odmiany łagodniej, mgliście i w zatarciu, na miętowo. Wymazany de Kooning? Raczej zamazany Richter. Teraz w powietrzu przetarcia i z nich kaskadowe nakładki z przeźroczami z miejsc. I teraz w tym trzeba będzie. Te miejsca, sytuacje – czym były? Magazyny to były, układy napięciowe. Jeśli uczestniczymy w przestrzeni, to przecież czegoś w niej pragniemy, sam ruch powinien być formą pragnienia, a jednocześnie zapisu. To się musi odkładać. Wszystko jaskrawe, mija, ale się zaokrągla, tuli, nie ponagla, nie znika, tylko przechodzi. Te miętowe, cytrynowe zlewki światła też były fajne, choć trochę dawały narkotycznie. Tasowanie pamiętne, ale nie pamiętliwe, nic się nie mści. Jadę, jedziemy, włożyłem w to pieniądze, czas, lekarstwa, maseczki, tonę w toni przygotowań, to zdanie trochę tanie, ale już następny zakręt, jakieś jeziorko, maszt, bruzdy, nic nie widać, skupiam się na drodze. Niech będzie, że to są pasma, albo zakresy, nadane jakoś wcześniej, które sobie wcześniej nadaliśmy, więc teraz krajobraz syty, wyraźnie zatarty, dobrze odrealniony, bez żadnego realnego, samo wyobrażeniowe mi siedzi, nic tu nie puszcza, tu bym nie przeciekał. Odnawiałbym magazyn, byłbym czystym odnawianiem, poza fetyszem sensu i znaczenia. Myśl o domu zlewa się w jedno z myślą o zostawieniu wszystkiego samopas, bez żalu, niedosytu, poza ideą spełniania się, realizowania, już samo niebo byłoby ciągle ponawianą stratą, niebo jako dobra strata, przyjaźniejsze teraz, stratosfera wraca. Magazyn czysty, przepływowy i pusty. Właściwie nie ma magazynu, bardziej port, śluza, urządzenie do przepływu, filtracji. Później było jakieś śmierdzące miasteczko, brudnawe, z kebabem, centrum kultury, uprawianą tożsamością kulturową, flagami, gromadką lumpeksów, i ono też miało swoje miejsce, jakiś smak, może smaczek. Miałem je pominąć? Pewnie, że weszło. Tym bardziej, że ten sklepik z klamotami, a w nim nieaktualna mapa kraju, pożółkła, przetłuszczona, podeszła sepią, bladą zielenią, przetarta. Biorę ją. Zatem dalej. Żebym to ja, żeby ja, synchron ja.
Ekranik pamięciowy
jest szósta rano spóźniony
jem piszę smsy znam ludzi
którzy dziś będą chcieli
coś mi zrobić widziałem cię
w telefonie po obwodzie raz
ale nie widzę cię dwa
razy w ekraniku tak samo
widmowym nic dwa razy
jasne ale w czasie oddychania
przyszło mi do głowy
z głową to zrobić nie iść
do tych ludzi nie tykać
czułych ekranów wyjść
w wiersz bez opieki