Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ludzie się nie zmieniają, tylko zakładają lepsze maski.
Artur obiecywał, że po narodzinach dziecka zmieni status swojej działalności. Choć dla mieszkańców Głębi wciąż jest gangsterem, dla Leny miał być kimś zupełnie innym. Kobieta wie, że Artur ma nad nią władzę, mimo to życie z nim pociąga ją i fascynuje. Kiedy znajduje pod łóżkiem walizkę z pieniędzmi, jest już pewna, że słyszała od ukochanego obietnice bez pokrycia. Od przeszłości nie da się tak łatwo odciąć. Adrenalina uzależnia. Jedna noc zabija w Arturze przeświadczenie, że jest w stanie wszystko kontrolować. Mężczyzna nie może odpuścić, bo tym razem chodzi o jego brata. Lena nie zamierza biernie przyglądać się rozwojowi wydarzeń. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy do Głębi powraca Nadia...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Demony przybywają nocą, kiedy masz zamknięte oczy i nie spodziewasz się zdrady.
– Alice Hoffman, Gołębiarki
Niedawno Melania powiedziała mi coś ważnego. Pamiętam, że mieszała wtedy herbatę w kawiarni Łza na głębskim rynku. Nad jej głową wisiała reprodukcja Słoneczników van Gogha, łyżeczka dzwoniła o szklankę. W pewnej chwili uniosła na mnie spojrzenie zmęczonych karmelowych oczu i stwierdziła: „Ludzie się nie zmieniają, tylko zakładają lepsze maski”.
Od razu pomyślałam o Arturze. Choć znamy się już tyle lat, wciąż mam wrażenie, że nie wiem o nim wszystkiego. Siedząc na tarasie w naszym pięknym domu i patrząc, jak mój mąż bawi się z córeczką, wspominam słowa ciotki. Artur doskonale gra w każdej chwili swojego życia. Zawsze skupiony, nawet teraz, gdy Klara podskakuje radośnie w brodziku i chlapie go wodą. On zasłania dłonią twarz, śmiejąc się w głos, oddaje dużo delikatniej, tak by krople nie dotarły do jej lazurowych oczu.
Gdy Klara zaczyna się bawić dmuchaną kaczką, Artur spogląda na zegarek zsynchronizowany ze smartfonem. Chyba dostał wiadomość. Natychmiast poważnieje i zerka porozumiewawczo na Waldka. Ten gasi papierosa w popielniczce i wstaje z leżaka. Idzie do domu z telefonem przyłożonym do ucha.
Gdzieś ponad tym słonecznym popołudniem trwa mroczniejsza rozgrywka. Jej zasady znają tylko Waldek i Artur.
Klara wyrzuca kaczkę poza brodzik i woła:
– Tata, tata!
Wtedy Artur odwraca wzrok od Waldka i puszcza córce obezwładniający uśmiech. Klara klaszcze i chlapie tatę jeszcze mocniej. Artur wyciąga ją z brodzika. Mała majta zamaszyście nóżkami, ale nie protestuje. Gdybym ja zrobiła jej coś takiego w środku najlepszej zabawy, usłyszałabym przeraźliwy pisk, który po chwili obróciłby się w bezkresną rozpacz, ale Artur to Artur. Jego urok działa na każdego. Nawet na naszą roczną córkę. Klara przybiega do mnie roześmiana. Okrywam ją ręcznikiem i wciągam na kolana.
Jest coś ujmującego w jej małym, pełnym energii ciałku. Za każdym razem, gdy tulę ją do siebie, odczuwam ulgę, jakby tu, przy mnie było jej właściwe miejsce. Ona chyba też to tak odbiera, traktuje mnie jak bezpieczną przystań, z której ma najlepszy widok na otoczenie. Wciąż obserwuje tatę, który siada właśnie na leżaku i wyciąga z kieszeni smartfon. Gdzieś dzwoni. Przewracam oczami. Znowu interesy. Nie przejmowałabym się tym tak bardzo, gdyby nie to podłe przeczucie, że gdzieś za kulisami tego sobotniego popołudnia dzieje się coś niedobrego.
Jego zapewnienia o tym, że po narodzinach Klary nasze życie zwolni, były mrzonką. Miał przejść na legalną działalność, jednak wciąż pracuje w podziemiu. Myślę, że chodzi o pieniądze. Artur to idealista, ale dochody zawsze były dla niego bardzo ważne. Wczoraj wieczorem w naszej sypialni, pod łóżkiem znalazłam walizkę wypchaną pieniędzmi. Może nie do końca wypchaną – bardziej wyłożoną plikami dwustuzłotówek. Trzy rzędy, pięć kolumn, sto banknotów w każdym pliku. Łącznie trzysta tysięcy złotych. Gdy otworzyłam walizkę i zobaczyłam te żółtawe szeregi, poczułam się tak, jakbym patrzyła na tykającą bombę albo broń. Czułam, że te pieniądze zostały przez niego zebrane lub odebrane w nielegalnym celu. Kto dziś obraca tak wielką gotówką? Wszyscy korzystają z przelewów. Nie pytałam go jeszcze o tę walizkę. Dziś rano już jej nie było pod łóżkiem. Musiał ją stamtąd zabrać.
Maria podchodzi do mnie i przejmuje Klarę.
– Pójdę z małą na spacer – mówi. – Włożę jej tylko sukienkę.
Klara, wciąż rozbawiona, przechodzi do niej na ręce. Maria zachowuje się tak, jakby była jej babcią, a Klara świetnie się wczuwa w rolę wnuczki. To dobrze, myślę. Maria nie ma rodziny, Artura i Waldka od zawsze traktuje jak synów. Oni też upatrują w niej zastępczą matkę. Krystyna i Alfred rzadko pojawiają się w Polsce. Odwiedzili nas tuż po narodzinach Klary, potem jednak szybko wrócili do Włoch. Ponoć Alfred dostawał jakieś groźby podczas pobytu w Głębi. Nie wiadomo od kogo. Nie dowiedziałam się tego od Artura, tylko podsłuchałam jego rozmowę z Waldim i Michałem. Michał to nowy współpracownik Artura. Wspiera go w laboratorium. Można powiedzieć, że przejął obowiązki Ariel i częściowo również Leona. Jest bardzo wysoki i barczysty. Ma ponad dwa metry. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale mój Artur wygląda przy nim na chucherko, choć obiektywnie jest dobrze zbudowanym, wysokim facetem.
Artur kończy rozmawiać przez telefon i na mnie spogląda. Marszczy brwi, posyłając mi delikatny uśmiech. Chyba coś mu nie odpowiada w tym, że tak bacznie go obserwuję. Wstaje z leżaka i idzie w moim kierunku, po drodze pokazując coś palcem Waldiemu, który właśnie wyłonił się na powrót z domu.
Gdy mój mąż siada obok mnie, odrywam plecy od pasiastego materiału leżaka i ściągam łopatki.
– Coś się stało? – Jak zawsze rozszyfrowuje mnie od razu.
Spoglądam na niego zza zmrużonych powiek. Staram się osłonić dłonią od ostrych promieni słońca, ale i tak czuję, że oczy zaczynają mi łzawić.
– Wczoraj wieczorem znalazłam pod łóżkiem walizkę z gotówką – mówię, nie owijając w bawełnę.
Wiem, że z Arturem tak trzeba. Choć jest inteligentnym mężczyzną, często się gubi, gdy zaczynam mówić do niego w zawoalowany sposób.
Wciąż się uśmiecha, może nawet szerzej niż przed chwilą. Nie jestem pewna. Widok rozmazuje mi ostre słońce wdzierające się do ogrodu od strony jeziora. Delikatnie kiwa głową, jakby z uznaniem, że udało mi się odkryć jego mały sekret. Jestem pewna, że go zaskoczyłam, ale nie daje tego po sobie do końca poznać. To są właśnie te chwile, gdy myślę, że doskonale gra.
– Położyłem ją tam, to prawda – odpowiada w końcu. – Ale dziś rano ją zabrałem.
– Kto w dzisiejszych czasach trzyma taką gotówkę? Po co ci były te pieniądze?
– Nie chcesz wiedzieć, Leno, naprawdę, to nie jest ci do niczego potrzebne.
Kładzie dłoń na moim kolanie i całuje mnie w policzek.
– Uwierz mi, że chcę.
Wzdycha ciężko, po czym odwraca ode mnie wzrok. Patrzy teraz na taflę jeziora, w której odbijają się promienie słoneczne. Połyskująca woda kojarzy mi się z pomarszczoną folią.
– Możesz mi powiedzieć – mówię dalej – przecież wiesz, że nikomu nie powiem.
Pstryka w kamyczek leżący obok jego nogi. Choć wciąż się uśmiecha, widzę, że coś go dręczy. Kładę dłoń na jego ramieniu. Powtarzam:
– Nikomu nie powiem.
W końcu wraca na mnie wzrokiem i odpowiada:
– Gdybyś się dowiedziała, na pewno byś mnie znienawidziła.
Zostawiłem walizkę pod łóżkiem na kilkanaście godzin. Była duża, nie mogłem dla niej znaleźć odpowiedniego miejsca w gabinecie. Szuflady okazały się za krótkie, a półki w szafie – za płytkie. Pomyślałem zatem o sypialni. Szczerze mówiąc, nie pierwszy raz włożyłem pod łóżko coś ważnego, co chciałem mieć przy sobie. Tym razem jednak zostałem nakryty.
Akurat w ciągu tych kilkunastu godzin Lena musiała tam zajrzeć. Cała ona. Teraz będzie znowu obrzucać mnie podejrzliwymi spojrzeniami, jakbym był zbrodniarzem. Chwilę temu wstała z leżaka i weszła do domu. Mam wrażenie, że moja odpowiedź trochę ją przytłoczyła. Nie zamierzam jej okłamywać. Wolę nie mówić całej prawdy. Może się przestraszy i odpuści temat. W międzyczasie załatam dziurę, którą wydrążył Waldi. Mój brat jak zawsze musiał namieszać.
Gdy przypominam sobie tę felerną noc w parku, czuję się słaby. To wydarzenie uświadomiło mi, że nie da się kontrolować wszystkiego i wszystkich. Do niedawna żyłem złudzeniem, że mi się to jednak udaje. Nie mogłem bardziej się mylić.
Jeden fałszywy krok, świst wystrzelonego naboju i panika. Wszystko na moment zniknęło. Widziałem tylko jego przerażone oczy i rozchylone usta, z których wypływały chaotyczne zdania: „Musiałem to zrobić!”, „Nie wiem dlaczego, po prostu musiałem!”. Jak zawsze przesadził z alkoholem. Ja też nie byłem trzeźwy i mam sobie wiele do zarzucenia. Mogłem tam wrócić, sprawdzić sytuację, tymczasem pobiegłem za wszystkimi jak przestraszone zwierzę.
Konsekwencje spadły na nas dużo później, gdy już uwierzyliśmy, że wszystko ujdzie nam na sucho. Kiedy Waldi zastukał do moich drzwi i pokazał mi wiadomość, którą dostał, w pierwszym momencie miałem ochotę rzucić to wszystko i wyjechać. Nie wracać tu nigdy więcej, uciec od problemów, zamiast po raz kolejny stawiać im czoła. Ile można walczyć o siebie? Trzymać się pionu, gdy wszystko inne zaczyna się walić?
„Nie mam na to energii, Waldek”.
To były moje pierwsze słowa. Nic nie odpowiedział, kąciki jego oczu opadły. Odwrócił się do mnie plecami i z opuszczoną głową ruszył w kierunku samochodu. Kiedy patrzyłem, jak odchodzi, ożyło we mnie wspomnienie pewnego ciepłego jesiennego wieczoru. Miałem czternaście lat, a Waldi – dwanaście. Byłem w dobrym nastroju, bo na drugi dzień umówiłem się na pierwszą randkę ze starszą ode mnie dwa lata piękną Eweliną z naszej szkoły. Gadaliśmy o tym cały dzień. Jarałem się. Rozpierała mnie energia, z którą nie wiedziałem, co zrobić. Rodzice wyjechali na jakąś imprezę do centrum, a Maria poszła robić porządki w ogrodzie. Zaproponowałem Waldiemu, żebyśmy pograli w piłkę w domu. Powiedziałem, że będzie ciekawie. Głupie pomysły głupiego nastolatka. Początkowo nie chciał, bo ojciec nam tego kategorycznie zabraniał. W końcu jednak, gdy zacząłem wyzywać go od tchórzy, niechętnie się zgodził. Parę minut później obydwoje lataliśmy już za piłką po całym holu. Między barierkami schodów zrobiliśmy prowizoryczną bramkę, druga była w futrynie otwartych drzwi wejściowych. Pamiętam ten moment. Pędziłem z piłką wprost na stojącego przed schodami Waldiego. Ręce latały mu na boki, nogi miał szeroko rozstawione. Zamach i strzeliłem ze wszystkich sił. Coś jednak poszło nie tak i zamiast w środek piłki, trafiłem w jej bok, a ona z ogromną prędkością uderzyła w stojące obok schodów lustro. Sekundę później odpryski szkła wbiły się w szyję i ramię Waldiego. Policzek zdążył zasłonić ręką.
Maria weszła do domu z przerażeniem w oczach. Na widok zakrwawionego Waldiego natychmiast zadzwoniła po karetkę. Do dziś uważam, że zrobiła to zbyt pochopnie. Rany nie były głębokie, choć efektowne. Po jego ciele płynęły strużki krwi. Na domiar złego miał biały bezrękawnik.
Sanitariusze opatrzyli jego rany na miejscu, nie zabrali go do szpitala, ale Maria oczywiście wcześniej ściągnęła rodziców z imprezy. Ojciec od progu się na mnie darł, matka poleciała przytulać Waldiego.
Ojciec krzyczał coś w stylu:
„Jak zawsze masz durne pomysły! Zakaz wychodzenia z domu przez miesiąc!”.
Wtedy podszedł do nas Waldi z bandażami owiniętymi wokół szyi i ręki.
„To był mój pomysł, tato. To wszystko ja”.
„Ty?”, zdziwił się ojciec. „To do ciebie niepodobne”.
„Ja to wymyśliłem”.
Patrzyłem na niego osłupiały, zdając sobie sprawę z tego, że mój młodszy brat wziął winę na siebie. Wszystko po to, żebym mógł pójść z Eweliną na randkę. Szkoda mi go było, ale trzymałem buzię na kłódkę. Dostał szlaban, a ja następnego dnia całowałem się z piękną blondynką w parku.
Nigdy mnie nie wsypał. Absolutnie zawsze mogłem na niego liczyć. To jedno wspomnienie utkwiło mi w pamięci, bo Waldek do dziś nosi na szyi ślady po tych odpryskach – krótkie, bezbarwne blizny rozcinające skórę szyi, sięgające karku.
Gdy odchodził ze spuszczoną głową spod moich drzwi, tylko na nie patrzyłem z rozpierającym mnie wstydem. Czułem się jak tchórz i źle mi było z tą myślą.
„Waldi, poczekaj!”, zawołałem.
Odwrócił się z nadzieją wyzierającą z twarzy.
Podszedłem do niego. Położyłem dłoń na jego ramieniu i powiedziałem:
„Dobra, jakoś się z tym uporamy”.
W nocy nie mogę zasnąć. Artur przewraca się z boku na bok, chyba dręczy go jakiś koszmar. Wzdrygam się, gdy zdaję sobie z tego sprawę. Kiedyś marzyłam o tym, by przedostać się do jego umysłu, podejrzeć te wszystkie ścieżki myślowe, ukryte zamiary, tajemnice. Teraz, kiedy mamy razem dziecko, trochę się tego wszystkiego boję. Odkąd jest nas troje, myślę przede wszystkim o bezpieczeństwie Klary. Chcę trzymać ją jak najdalej od mrocznego oblicza mojego męża.
Czasem się zastanawiam, czy Artur kiedykolwiek kogoś zabił. Twierdzi, że nie, nawet się tym szczyci. „Tyle lat w branży handlu bronią i wciąż mam czyste sumienie”. Tak ostatnio powiedział po tym, jak aresztowano jednego z jego czołowych konkurentów z Anglii pod zarzutem morderstwa pierwszego stopnia.
Artur nie byłby zdolny do tego, żeby kogoś skrzywdzić. Mieszkańcy Głębi wprawdzie się go boją, ale nie znają go przecież tak dobrze jak ja. Po co mu była ta walizka? Dlaczego uważa, że go znienawidzę, gdy odkryję prawdę? Do mojej głowy mimowolnie wdzierają się mroczne wspomnienia. Myślę o tym, jak wraz z Waldim więzili Leona w podziemiach laboratorium. Jak Nadia błagała Artura o litość dla brata, a on był taki bezwzględny i okrutny.
Od jakiegoś czasu Artur wspomina, że chciałby mieć drugie dziecko. Pragnie syna – zdaję sobie z tego sprawę. Wciąż jednak nie rezygnuję z zażywania tabletek antykoncepcyjnych. W powietrzu wisi zagrożenie. Dopóki sytuacja się nie wyklaruje, nie ma mowy o kolejnym potomku.
Wieczorem był bardzo zmęczony. Miał przekrwione oczy, rozbiegane spojrzenie, jakby czuł się przez kogoś obserwowany. Nie wiem, co się dzieje. Po rozmowie w ogrodzie nie odezwałam się już do niego ani słowem. Po tym, co usłyszałam, ogarnął mnie strach. Zrozumiałam, że nigdy nie będziemy wieść spokojnego życia.
Noc jest duszna i cicha. Mam złudzenie, jakby świat na zewnątrz zapadł się pod ziemię, zniknął i zostawił po sobie czarną otchłań. Na niebie nie widać gwiazd.
Czuję, że to cisza przed burzą. Wstaję z łóżka i wychodzę z sypialni. Drzwi od pokoju Klary są otwarte. Rozpływa się po nim słabe, ciepłe światło lampki nocnej w kształcie motylka. Dostała ją od Artura. Wręczył jej ją po podróży służbowej. Nigdy nie wiem, co robi podczas tych wszystkich wyjazdów. Odkąd jestem na urlopie macierzyńskim, znowu czuję się odsunięta od działalności firmy.
Po krótkiej toalecie wracam do łóżka. Gdy układam się pod kołdrą, Artur zbliża się do mnie i oplata mnie chłodnymi rękami.
– Nie możesz spać? – pyta.
– Nie.
– Dlaczego?
– Dobrze wiesz.
Obejmuje mnie mocniej.
– Przepraszam.
Tylko na tyle cię stać?, myślę, ale nie wypowiadam tych słów na głos.
– Dlaczego miałabym cię znienawidzić? – pytam. – Co się stało?
– Coś bardzo złego, ale naprawię to, obiecuję.
– Dlaczego nie możesz mi powiedzieć?
– Bo nie chcę cię tym obarczać. Czasem lepiej jest nie wiedzieć.
– Powiedz tyle, ile możesz. Po co ci była ta walizka?
– Musiałem zapłacić komuś za milczenie.
– Pamiętasz, jakie miałeś zamiary, gdy byłam w ciąży?
– Nie.
Całuje mnie w ucho, a ja odsuwam głowę.
– Miałeś przejść na legalną działalność.
– Wciąż tego pragnę, ale od przeszłości nie da się odciąć. Od wielu lat obracam się w szarej strefie. Jestem z nią związany. Odejście z niej to skomplikowany proces.
– A ja myślę, że to nieprawda.
– Nie? – Podnosi głos. W jego tonie podryguje rozbawienie.
– Lubisz ryzyko. Jesteś od niego uzależniony. Dlatego nigdy nie opuścisz szarej strefy.
Gdy wypowiadam te słowa, sama zdaję sobie z nich sprawę. Artur nigdy się nie zmieni. Skłonność do ryzyka jest wpisana w jego osobowość.
– Myślę, Leno, że z tobą jest podobnie.
– Mylisz się.
– Za dobrze cię znam, żeby się mylić. Kochasz adrenalinę. A życie, jakie ze mną wiedziesz, skrycie cię fascynuje.
Nieoczekiwanie zatapia się we mnie ustami. Jego pocałunków jest coraz więcej. Znikam w nich. Nie mam z nim szans, gdy wytacza tak silne działa. Niestety, w jakimś wymiarze ma rację. Nie znam innego Artura. Myślę, że niejedna kobieta nie poradziłaby sobie z tymi wszystkimi niedopowiedzeniami, jakie mu towarzyszą, ja jednak znoszę je od początku. Przyzwyczaił mnie do takiego życia. Dla Klary chcę jednak spokoju, nawet nudy. Wtedy będę miała pewność, że moja córka jest bezpieczna.
– Jesteście moimi najcenniejszymi skarbami – mówi.
Targają mną sprzeczne emocje. Przy nikim nie czuję się tak bezpiecznie jak przy nim, a jednocześnie to on stanowi główną przyczynę moich lęków. Choć jesteśmy małżeństwem od prawie dwóch lat, wciąż pociąga mnie tak, jakby był obcym, tajemniczym mężczyzną. Z jednej strony chłód, z drugiej – kojące ciepło. Ta obezwładniająca mieszanka sprawia, że trudno mu się oprzeć.
Po chwili jesteśmy już jednością. Artur zanurza palce w moich włosach, przygląda mi się, gdy wspinam się na szczyt rozkoszy. Sam kończy chwilę po mnie. Przytula mnie od tyłu i mówi:
– Ty też nie masz łatwego charakteru, Leno. Myślę, że dobrana z nas para.
Nie da się z nim nie zgodzić. Parę lat przygotowywał się do tego, żeby mnie odzyskać. Moje poczynania z pewnością wymagały od niego cierpliwości, wiary w moje dobre serce i w nas. Tego nigdy nie można mu było odmówić.
– Pójdę do toalety – mówię, wysuwając się z jego objęć.
Idę do łazienki, czując, jak oblepia mnie cisza naszego domu. Jest mi gorąco, echa rozkoszy wciąż roznoszą się po moim nabrzmiałym ciele. Mam na sobie tylko rozpięty szlafrok. I tak nikogo tu nie ma o tej porze.
Kiedy wchodzę do łazienki, natychmiast zauważam otwarte okno. Gdy przyszłam tu niespełna godzinę temu, było zamknięte albo przymknięte. Nie mam pewności. Serce zaczyna mi szybciej bić. Wewnętrzny głos podpowiada, że coś jest nie tak. Staram się go zignorować. To tylko stare okno, tłumaczę sobie w duchu. Może Maria nie domknęła go jeszcze po południu i w końcu odeszło od ramy. Dziś było bardzo gorąco, dopiero wieczór przyniósł odrobinę chłodu. Maria lubi przed nocą wietrzyć dom, tym bardziej że w łazience nie ma klimatyzacji.
Podchodzę szybkim krokiem do okna i zamykam je gwałtownym ruchem. Gdy ciągnę klamkę do dołu, drży mi dłoń. Wyczuwam w pomieszczeniu czyjąś obecność, choć to irracjonalne. Gdyby ktoś przedostał się na teren posesji, od razu włączyłyby się wszystkie systemy zabezpieczeń. Tymczasem na zewnątrz panuje aż zbyt idealna cisza. Od strony łazienki na podwórku jest trochę jaśniej dzięki latarniom oświetlającym szeroką drogę wjazdową. Choć z pozoru nie ma powodów do obaw, chcę jak najszybciej załatwić toaletę i opuścić łazienkę. Zapytam zaraz Artura, czy nie otwierał czasem tego okna.
Gdy idę już w stronę wyjścia, nagle do moich uszu dociera huk. Aż podskakuję z wrażenia. Zaczynają mi drżeć kolana. Pomieszczenie zalewa fala stłumionego, zimnego światła i natychmiast gaśnie. Odwracam się do okna i widzę, że na dworze szaleje burza. Po karku przebiega mi dreszcz.
Wychodzę, ciaśniej owijając się szlafrokiem, i wracam do łóżka.
Artura nie ma. Słyszę kroki w korytarzu. Chyba poszedł do Klary zobaczyć, czy wszystko w porządku. Wkracza po chwili do sypialni.
– Śpi – informuje, potwierdzając moje przypuszczenia.
– To dobrze. – Poprawiam poduszkę i układam się pod kołdrą.
– Zaraz lunie. – Spogląda w kierunku okna. – Dobrze, że skorzystaliśmy wczoraj ze słońca. Pogoda ma się załamać.
Gdy kładzie się obok mnie, deszcz zaczyna bębnić o szyby.
– Zostawiłeś otwarte okno w łazience?
– Nie, było zamknięte z tego, co pamiętam.
– Dopiero teraz je zamknęłam.
– Dziwne.
Kolejny huk na zewnątrz sprawia, że przytulam się do Artura bardzo mocno. Gładzi mnie plecach i całuje. Myślę o Klarze. Może powinnam zabrać ją z łóżeczka do nas? Każdy kolejny grzmot może ją przecież obudzić i przestraszyć. Nic przyjemnego być wyrwaną ze snu przez taki dźwięk.
– Pójdę do niej – mówię.
– Daj spokój. Ona naprawdę śpi, nic sobie nie robi z burzy.
Wsłuchuję się w bicie jego serca, próbując się uspokoić. Nie wiem, czym się teraz bardziej stresuję: burzą czy tym otwartym oknem. Artur też twierdzi, że było zamknięte, a on jest dużo bardziej spostrzegawczy niż ja.
Staram się o tym więcej nie myśleć. Burza chyba zaczyna ustępować. Słyszę już tylko miłe dla ucha dudnienie deszczu i bicie serca swojego mężczyzny. Mój policzek przylega do jego gołej klatki piersiowej. Lawiruję między jawą a snem, uciekam do krainy odpoczynku. Zanim jednak to następuje, słyszę kolejny huk, a raczej elektryczny zgrzyt, a zaraz po nim – brzdęk szkła dobiegający z łazienki.
Podrywam głowę i wyskakuję z łóżka. Biegnę do pokoju Klary tak szybko, jakby ktoś wystrzelił mnie z procy. Nie mam pojęcia, co się stało w łazience – w tej chwili to nie ma znaczenia. Ląduję na kolanach przy łóżeczku córeczki. Teraz liczy się tylko ona. Jej spokojna twarz i przymknięte powieki, kilka niesfornych włosków wpadających do zewnętrznego kącika oka. Odgarniam je drżącą dłonią. Głaszczę Klarę po twarzyczce, próbując dojść do siebie. Nie wiem, czy to mi się przyśniło, czy jednak wydarzyło się naprawdę.
Skłaniam się ku drugiej opcji, bo słyszę, jak mój mężczyzna przeklina.
– Co się stało? – pytam, stając w progu pokoju córki.
Wychodzi do mnie z kawałkiem szkła w dłoni.
– Chyba jednak nie domknęłaś okna, bo wciąż było otwarte. Podmuch pchnął je do środka, skrzydło zsunęło szklankę z szafki. Upadła na kafle, pełno tam ostrych odłamków i wody.
– To niemożliwe. Na pewno je zamknęłam.
– Może nie domknęłaś dokładnie.
– Domknęłam, na pewno.
Spogląda na łazienkę, potem na mnie.
– Stare okna, pewnie klamki są już rozregulowane – stwierdza.
– Zostań z Klarą, pójdę to zobaczyć.
– Prosisz, żebym został z Klarą, tak jakby coś jej groziło.
Patrzy na mnie z ukosa, jakby nie wierzył w mój zdrowy rozsądek. Ja jednak wciąż jestem zaniepokojona. Ulegam podłemu złudzeniu, że ta szklanka nie spadła przez przypadek. W ciągu ostatnich lat przekonałam się niestety, że moje przeczucia często się sprawdzają. Bez względu na to, czy są dobre, czy złe.
– Sprawdziłem wszystko, Leno. Nie ma powodów do obaw. Brama wjazdowa jest nieruszona, ogrodzenie bez szwanku, ochrona potwierdza, że nikt nie przedostał się na teren naszej posesji.
W jego głosie słyszę lekkie drżenie, jakby sam usiłował przekonać siebie do takiej wersji wydarzeń. Możliwe też, że coś sobie dopowiadam, bo jest środek nocy, a na zewnątrz szaleje burza.
– Zdążyłeś już porozmawiać z ochroną?
– Wysłałem im zapytanie przez internal. Odpowiedzieli, że teren jest czysty.
Internal to bezpieczny system komunikacji, którego Artur od jakiegoś czasu używa. Zamówił go w firmie ze Stanów specjalizującej się w nowoczesnych systemach informatycznych.
Klara obraca się z plecków na brzuch i wydaje z siebie beztroskie westchnienie. Artur podchodzi do łóżeczka i przez chwilę po prostu na nią oboje patrzymy.
– Idź do tej łazienki – mówi Artur. – Poczekam tu na ciebie.
Na wdechu wędruję w kierunku uchylonych drzwi od sypialni, parę sekund później wchodzę już do łazienki. Artur zapalił światło, ale żarówka w plafonie miga, jakby miała się zaraz spalić. Okno jest zamknięte. Na czarnych płytkach połyskują kawałki rozbitego szkła, które w tym zanikającym świetle kojarzą mi się z małymi kryształami. To była gruba, porządna szklanka. Ściana i podłoga pod oknem są zalane wodą.
Ciągnę za klamkę okna. Wiem, że od jakiegoś czasu jest obluzowana i łatwiej nią poruszyć, ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby okno samoistnie się otworzyło. Może to jest ten pierwszy raz? Nic nie wzbudza moich podejrzeń, tylko to miganie żarówki jest frustrujące. Czuję się tak, jakbym występowała w jakimś horrorze, jakby czaił się na mnie w ukryciu zabójca. Odpycham od siebie te myśli, ale jednocześnie zaglądam za krótką ściankę z czarnej cegły. Za nią są wanna i długie, szerokie lustro. Nikogo tam nie widzę. Zatem mój niepokój ma źródło tylko w wyobraźni.
Postanawiam zejść po mop. Nie zasnę ze świadomością, że zostawiłam taki bałagan.
– Dokąd idziesz? – pyta Artur półszeptem, gdy mijam pokój Klary.
– Chcę to posprzątać.
– Daj spokój, Leno. Rano zajmie się tym ktoś z obsługi.
Choć to nasz rodzinny dom, czasem czuję się tu jak w hotelu.
– Nie, muszę to posprzątać.
Nic już nie odpowiada, a ja schodzę na dół. Szlafrok mam tak ciasno związany w talii, że zaczyna mnie od tego boleć brzuch. Wchodząc do kuchni, obluzowuję pęta. Zanim zapalam światło, za oknami przemyka jakiś cień. To spostrzeżenie wbija mnie w podłogę. Przez chwilę nie jestem w stanie wykonać ani jednego ruchu. Powtarzam sobie, że to może być ktoś z ochrony, ale ten cień miał chyba długie, rozpuszczone włosy, widziałam jakby sklejone pasma rozwiewane przez wiatr. Wszyscy ochroniarze są poobcinani na krótko. Wpatruję się w okna, nie ruszając się z miejsca. Jeśli zobaczę coś jeszcze, błyskawicznie pobiegnę na górę. Nie zostanę w tej kuchni ani chwili dłużej.
Artur powiedział, że brama wjazdowa jest nieruszona. Nikt nie wtargnął na teren posesji, ale zostaje jeszcze jezioro. Może ktoś przypłynął. Artur sam kiedyś powiedział, że trudno kontrolować wzburzone jezioro, szczególnie nocą. Coś może umknąć. Okna kuchni wychodzą przecież na plażę. Może ktoś przedostał się tu tą drogą.
Stoję tak wpatrzona jeszcze przez moment, aż nagle ktoś dotyka mojego ramienia. Odwracam się gwałtownie, czując, że zapiera mi dech w piersi. Jestem gotowa na wszystko. Na szczęście mogę wypuścić z ulgą powietrze. To Waldi.
Zapala światło pewnym ruchem dłoni. Gdy robi się jasno, czuję się odrobinę lepiej, ale nadal jestem niepewna tego, co ujrzałam na podwórku.
– Co ty tu robisz? – pyta, masując się po wewnętrznych kącikach oczu.
– Muszę wziąć mop ze spiżarni. Okno nam się otworzyło w łazience i spadła szklanka, deszcz zalał ścianę i podłogę. Chcę to posprzątać.
– Myślałem, że jakiś trup wam wpadł do sypialni. Wyglądasz, jakbyś przeżyła wstrząs.
– Trup – powtarzam, próbując jakoś się oswoić z jego ponurym żartem.
Przez chwilę patrzy na mnie z półuśmiechem. Czuć od niego smród sfermentowanego alkoholu. Pokłócił się z Kariną i postanowił spędzić u nas noc. Ciągle ma na sobie dżinsy i koszulę.
– Jesteś blada jak ta lodówka. – Kiwa głową w kierunku wielkiej chłodziarki stojącej za moimi plecami.
Odruchowo przykładam dłoń do twarzy i spoglądam jeszcze raz na okna. Obecność Waldiego dodaje mi otuchy. To chyba przez jego beztroskie podejście do problemów.
– Miałam wrażenie, że ktoś przemknął za oknem.
– W jakim sensie „przemknął”?
Podchodzi chwiejnym krokiem do wielkich szyb, po których spływają strużki wody. Do połowy okien sięgają rolety rzymskie. To na nich odbiła się ta postać.
Powoli skłaniam się ku myśli, że to musiał być ktoś z ochrony. Kręci się tu pełno ludzi, zwłaszcza nocą.
– Pewnie ochroniarz – wypowiada na głos moje przypuszczenia Waldi. – Czasem łażą dookoła domu.
– „Czasem”?
– A co? – Spogląda na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Myślałam, że zawsze obchodzą dom.
– Tylko gdy pojawia się potencjalne zagrożenie. Widziałem w internalu, że Artur wysłał zapytanie o poziom zabezpieczeń, to pewnie ruszyli tyłki ze stróżówki. Normalnie w taką pogodę nie wychyliliby z niej nosa.
Nalewa sobie wody z kranu do szklanki i wypija wszystko naraz, po czym wychodzi z kuchni. Szybko wyciągam z małego schowka ścierkę do podłogi i wiadro i idę na górę, starając się nie myśleć już o tym, co zobaczyłam w oknach. Wszystko przez tę walizkę z pieniędzmi. To od niej zaczęła się moja mała paranoja. Baczniej obserwuję Artura. Jestem uwrażliwiona na wszystkie, nawet najbardziej prozaiczne odgłosy dobiegające z zewnątrz, jak również z domu. A już słowa mojego męża, że znienawidziłabym go, gdybym poznała prawdę, były dla mnie jak zapalnik. Co on znowu nawywijał? W Głębi mówią, że jestem żoną gangstera. Choć przeszłam już z Arturem niejedno, nigdy nie myślałam o nim ani o sobie w ten sposób. Teraz jednak to zaczyna się zmieniać.
Mam wrażenie, że mój mąż zrobił coś bardzo złego i nie chce się do tego przyznać.
Gdy wchodzę do sypialni, leży już w łóżku.
Przechodzę obok, ciągnąc za sobą wiadro ze ścierką. Drzwi od łazienki zostawiam szeroko otwarte. Nawet nie chodzi o to, że się boję o siebie, ale w razie jakiegokolwiek zamieszania chcę jak najszybciej znaleźć się przy Klarze.
Najpierw wybieram z płytkiej kałuży największe kawałki szkła i odkładam je na parapet. Resztę zagarniam ścierką i wyciskam do wiadra. Po kilku powtórzeniach tej czynności zauważam, że coś się przyczepiło do frotowego materiału. To cienki pukiel długich włosów o kolorze zbliżonym do mojego. Skąd się tu wzięły? Ostrożnie odciągam je od ścierki. Zastanawiam się, czy nie powiedzieć o tym Arturowi, ale boję się, że uzna mnie za całkowitą paranoiczkę. To muszą być moje włosy. Nie ma innego wyjścia. Gdy wrzucam je do śmietnika, z tyłu głowy mam widok cienia przemykającego za kuchennymi oknami. Zagęszczam ruchy, domywając podłogę. W końcu odstawiam wiadro w róg i wracam do łóżka.
Artur natychmiast się do mnie przytula, jakby na mnie czekał.
– Pachniesz morską bryzą – szepcze mi do ucha, po czym cicho się śmieje.
Właśnie taki zapach miał płyn do mycia podłóg, którego użyłam.
– Przynajmniej jest już czysto.
– Mam nadzieję – odpowiada z jakąś nostalgią, jakby wcale nie chodziło mu o podłogę w łazience.
Gdy rano Waldi wchodzi z nietęgą miną do mojego gabinetu, po głowie wciąż rozbijają mi się wydarzenia z nocy. Nie wiem, czy powinienem się nimi przejmować, wydaje mi się, że Lena reaguje przesadnie. Odkąd urodziła Klarę, zrobiła się nadwrażliwa.
– Co jest? – pytam, kończąc pisać e-mail do klienta z Belgii.
– Nie odzywał się.
– To chyba dobrze.
– Nie wiem. Czuję, że to cisza przed burzą.
– Daj spokój, stary.
Klikam „wyślij” i zamykam klapę laptopa energicznym ruchem ręki. Znowu wracają do mnie myśli o ucieczce. Zabrałbym Lenę, Klarę i wyjechał za granicę. Jak najdalej stąd. Mam wystarczająco dużo oszczędności, żebyśmy mogli się udać na Karaiby albo Hawaje. Hawaje są piękne. Rajskie plaże, wulkany i wielkie fale, na które można patrzeć bez końca. Żylibyśmy sobie tam spokojnie, odseparowani od świata. Nikt by nas nie znalazł. Może napisałbym tam jakąś książkę popularnonaukową? Zawsze lubiłem czytać. Melania mogłaby udzielić mi kilku wskazówek, jak pisać. Tymczasem tkwię w Głębi, mierzę się z problemami i nie zdradzam prawdy własnej żonie, bo boję się, że to będzie dla niej za wiele. Czy takiego życia dla nas chciałem? Chyba nie.
Kiedyś było inaczej, ale gdy na świat przyszła Klara, wszystko się zmieniło. Zaczęło mnie ciągnąć w kierunku stabilizacji i uczciwego życia. Jedna wiadomość do Waldiego zmieniła jednak wszystko.
Osuwa się na krzesło przy biurku i wodzi palcem po ekranie smartfona.
– Ale jak on dorwał mój numer? – pyta, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
– Nie mam pojęcia.
– Przecież zna go garstka ludzi. Jest zastrzeżony. Nigdy nikomu się nie wyświetla. Tylko swoim.
– Może jest swój.
Unosi na mnie spojrzenie czekoladowych oczu i przez chwilę patrzy bez słowa, a we mnie znowu uderza jego podobieństwo do ojca. Im jest starszy, tym bardziej je widać.
– Chłopaki z ochrony próbowały namierzyć sygnał z jego komórki, ale ma jakąś blokadę – mówi.
– To oznacza, że nie był przypadkowym przechodniem tam, w parku.
– Przynajmniej tyle dobrego – odpowiada, choć w jego głosie czuć żal.
– Wszystko okej?
– A czemu nie?
– Nie wiem, ty mi powiedz.
Drapie się po szyi wpatrzony w błyszczący po mojej prawicy srebrny stojak na długopisy.
– Czepiasz się mnie – stwierdza.
– Nie czepiam się. Dziwnie się zachowujesz.
– Bo męczy mnie ta sprawa.
– Jakoś sobie poradzimy. Popełniłeś błąd, każdemu może się zdarzyć – próbuję go pocieszać.
– Tobie jakoś rzadko się zdarza.
– Daj spokój, nie mówię ci o wszystkich swoich błędach.
– Widocznie jesteś samowystarczalny.
– Na pewno chodzi tylko o to?
– Tylko – prycha.
– Pogodziłeś się już z Kariną?
– Tak, ale zaraz pewnie znowu się pokłócimy. Ostatnio zrobiła się nerwowa. Ciągle nie może zajść w ciążę.
– Spokojnie, jeszcze wszystko się ułoży.
Zdaje się rozczarowany moją odpowiedzią. Czyżby chciał, żebym drążył temat? Mój młodszy brat jest jak mała zabawka na baterię. Wszędzie go pełno. Kiedyś to ja byłem bardziej aktywny, ale teraz zdecydowanie to on wiedzie prym, jeśli chodzi o imprezy, czarne interesy i spotkania z podejrzanymi ludźmi. Wiem, że rzuciłem w niego banałem, ale nie ma wyjścia. Teraz musimy się skupić na wydostaniu się z bagna, w którym wylądowaliśmy.
– Będę leciał, wpadłem tylko na chwilę. – Chowa telefon do kieszeni i wstaje.
– Waldi…
Spogląda na mnie.
– Tylko bez… – dodaję.
Dotykam się wymownie po nosie.
Brat przewraca oczami i wychodzi z mojego gabinetu, nic już nie odpowiadając.
Słyszę znajome piknięcie zwiastujące pojawienie się nowej wiadomości w skrzynce odbiorczej poczty e-mail. To Nadia. Zacieram ręce i zaczynam czytać.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © Andrey Kiselev / Stock.Adobe.com
Copyright © 2022 by Alicja Sinicka
Copyright © 2022, Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-67247-71-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek