Będziesz tego żałować - Alicja Sinicka - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Będziesz tego żałować ebook i audiobook

Alicja Sinicka,

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Początek nowej serii autorki bestsellerów „Stażystka” i „Służąca”!

Uciekała przed niebezpieczeństwem. Azyl okazał się pułapką.

Po brutalnym ataku na jej najlepszą przyjaciółkę Iga nie czuje się już bezpiecznie w swoim mieszkaniu. Zmęczona ciągłym oglądaniem się za siebie i przeczuciem, że jest obserwowana, decyduje się na przeprowadzkę.

Osiedle Marzeń kusi ją obietnicą bezpieczeństwa. Wysokie mury, nowoczesny system ochrony i zamknięta społeczność, która doskonale ją rozumie. Musi tylko zgodzić się na kilka zasad, które na pierwszy rzut oka wydają się dość ekscentryczne. Czego jednak nie robi się dla spokoju?

Po kilku tygodniach zostają jej przedstawione nowe zasady. Bardziej... specyficzne. Jaką cenę będzie musiała zapłacić za to, aby schować się przed całym światem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 391

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 30 min

Lektor: Czyta: Waleria Gorobets
Oceny
4,3 (1510 ocen)
800
460
176
58
16
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
anka777

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, strasznie wciągająca, trzyma w napięciu. I daje sporo do myślenia
30
kado24

Z braku laku…

Druga książka pani Sinickiej przeczytana przeze mnie i niestety te same odczucia. Pozycja dla współczesnych pensjonarek. Naiwna bohaterka, jej postępowanie dość irytujące.
20
mila19-88

Nie oderwiesz się od lektury

książka przeczytana w dwa dni nie mogłam się oderwać,serdecznie polecam
20
emi-j

Nie oderwiesz się od lektury

👌 Jest mega, naprawdę polecam ❤️
20
ewamonika19

Nie oderwiesz się od lektury

budujaca napiecie, wciagajaca, genialna, polecam
20

Popularność




Związki to sznury. Miłość to pętla.

– Brent Weeks, Droga Cienia

Prolog

Otwieram oczy gwałtownie, jakbym wybiegła z ciemnej, dusznej otchłani, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Otacza mnie mrok. Sypialniane okna wypełnia czerń nocy. Biorę kilka głębokich wdechów, czuję suchość w gardle. Czoło okropnie boli. Przykładam do niego dłoń, jest obolałe i spuchnięte. Mam wolne ręce, chcę poruszyć nogami, ale szybko dociera do mnie, że nie jestem w stanie tego zrobić. Unoszę kołdrę, pod którą leżę, próbuję je dojrzeć, widzę ich niewyraźny zarys. Chyba jestem sparaliżowana od pasa w dół. Ogarnia mnie panika, gdy zdaję sobie z tego sprawę. Ze wszystkich sił staram się poruszyć stopą, stękając przy tym głośno, dziwnie, jakby mój głos wydobywał się z nieodkrytego dotąd miejsca w ciele. Nie jestem sobą, ale jakimś odłamkiem siebie. Czuję, że niedługo mnie dobiją. Że to tylko kwestia czasu.

Moich uszu dochodzi znajome pogwizdywanie ochroniarza. To znaczy, że już po dwudziestej. Zawsze zaczyna zmianę po tej godzinie. Spoglądam na szafkę nocną. Jest pusta, a przecież wcześniej były na niej moje rzeczy. Kołdra też zdaje się bardziej śliska, inna niż ta, pod którą na co dzień śpię. To nie jest moja sypialnia.

Rozpacz dusi mi gardło, z trudem przełykam ślinę. Rozmyślam, jak się uwolnić. Czy jest na to szansa? To nie może być koniec. Wiem już, że mam do czynienia z potworem. Uzmysłowiłam to sobie w chwili, gdy uniósł metalowy wytrych nad moją głową, a potem zdzielił mnie nim z zaciśniętymi wargami. To ktoś obcy, kto cały czas krył się pod powłoką sympatycznego faceta. Przywołałam go gniewem, oddał mi za to z nawiązką.

Nie mam pojęcia, gdzie on teraz jest, nie słyszę żadnych odgłosów dobiegających z innych części domu, chyba nigdzie nie pali się światło, jest ciemno, zimno. Zostawił mnie tu na pastwę losu. Liczę na to, że nie wróci, choć taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Akurat gdy o tym myślę, słyszę chrobot zamka. Ktoś wchodzi do domu. Czoło zaczyna mnie bardziej boleć, dłonie odruchowo zaciskają się w pięści, gotowe do lichej obrony.

Parę miesięcy temu byłam normalną dziewczyną, z planami na przyszłość i z wielkim zacięciem do ich realizacji. Dziś leżę uwięziona w obcym łóżku, wsłuchując się w kroki swojego oprawcy, a moje myśli wirują wokół fundamentalnego pytania. W jaki sposób dałam się uwikłać w tak brutalną grę?

Rozdział 1

Świetnie się czuję.

Podnoszę głowę i mrużę oczy.

– Ja też – odpowiada Ania, wyciągając przed siebie nogi i wzdychając z ulgą.

Właśnie skończyłyśmy spinning. Siedzimy na ławce w szatni i próbujemy dojść do siebie.

Ściągam mokrą od potu koszulkę, czując na karku rozkoszny chłód. Ania się uśmiecha, przecierając czoło małym frotowym ręcznikiem. W uszach wciąż szumi mi krew, patrzę na jasne włosy Ani oblepiające jej zaczerwienione policzki. Ma kłopot z rozszerzonymi naczyniami krwionośnymi, o którym opowiadała mi jakiś czas temu. Przez to jej twarz często oblewają rumieńce, a kiedy dochodzi do tego wysiłek fizyczny, jest już naprawdę bardzo czerwona. Tak jak teraz.

Próbuję uspokoić oddech, lekko mi się kręci w głowie, ale czuję też spokój. A ten był mi najbardziej potrzebny.

– Mówiłam ci, że nic tak nie uspokaja jak porządny trening. Problemy odchodzą na dalszy plan, zostajesz tylko ty, ból wszystkich mięśni i modlitwa o to, żeby tych sześćdziesiąt minut zleciało szybciej – śmieje się Ania.

– Masz rację.

To moja najlepsza przyjaciółka. Pracujemy w jednym biurze konsultingowym, mieszkamy niedaleko siebie i sporo o sobie wiemy. Ania jest na bieżąco z moimi problemami, również z tym największym, który do momentu rozpoczęcia spinningu bardzo mnie męczył.

Teraz jednak faktycznie gdzieś odpłynął. Liczy się tylko to, że skończyłam trening, na którym dawałam z siebie wszystko. Jestem spokojna i zadowolona. Podnoszę się z miejsca i idę pod prysznic, słysząc za sobą kroki przyjaciółki.

Kiedy gorąca woda biczuje moje ciało, powtarzam sobie w myślach, że wszystko będzie dobrze, i naprawdę zaczynam w to wierzyć. Nie odzywał się do mnie cały dzień, powoli daje sobie spokój. Zaczynam nowy rozdział i niezmiernie się z tego cieszę. Każdy człowiek popełnia błędy. Ważne, żeby nie popełniać tych samych.

Po prysznicu otwieram metalową szafkę. Wylatuje z niej ulotka reklamująca nowo powstałe osiedle niedaleko centrum. Słyszałam o tym miejscu, ktoś w pracy wspominał, że to ekskluzywna dzielnica pełna elegancko wyposażonych domów o dużych oknach, nie wiedzieć czemu zasłoniętych roletami. „Osiedle Marzeń”. Przez chwilę patrzę na ten szyld, potem wyrzucam ulotkę do śmietnika obok szafki.

Sięgam po smartfon i sprawdzam godzinę. Dochodzi dziewiętnasta piętnaście, ale to w tym momencie nie jest dla mnie najważniejsze. Dostałam nową wiadomość, co do której mam złe przeczucia. Zwykły SMS. Nie wiadomość na WhatsAppie ani Messengerze. Niewielu moich znajomych korzysta z takiej formy komunikacji. Ludzie wolą internet. Ale nie on. On zawsze pisze SMS-y.

– Co jest, Iga? – pyta Anka, która nieoczekiwanie wyrasta obok mnie.

Wkłada mi do torby treningowej żel pod prysznic. Zapomniałam go zabrać z kabiny. Wciąż jestem zamroczona wysiłkiem, nie zauważyłam nawet, kiedy podeszła. Jej szafka znajduje się po drugiej stronie szatni. Ciało mam ciasno owinięte ręcznikiem, z niedokładnie wytartych włosów kapie mi woda. Kilka kropel spada na ekran. Ścieram je szybko palcem.

– Dostałam wiadomość.

– Od Marcela? – dopytuje, patrząc na wyświetlacz.

Wie doskonale, że tego obawiam się najbardziej, dlatego to jej pierwszy typ. Ja też w tej chwili o nim myślę, wciąż wpatrując się w ekran telefonu i nie otwierając treści ukrytej pod komunikatem „Nowa wiadomość”, jakby to mogło coś zmienić.

– Otwórz, Iga, może to nie od niego.

Uderzam palcem w komendę „Otwórz”.

Najpierw patrzę na pole nadawcy. To Marcel. Kręcę głową i ciężko wzdycham, czując, jak mój wewnętrzny spokój zaczyna się trząść w posadach. Przed oczami rozwija mi się jedno zdanie, będące niczym wielki głaz, który muszę wziąć na swoje barki teraz, po godzinnym wysiłku.

„Będziesz tego żałować”.

– Mówiłam ci od początku, że coś z nim było nie tak – słyszę głos przyjaciółki.

– Pamiętam.

– Chyba nie myślisz, że on to pisze na poważnie? Daj spokój, Iga. – Patrzy na mnie tak, jakby szukała w moich oczach rozsądku.

– Mam nadzieję, że nie.

– Proszę, odłóż ten telefon, nic już mu nie odpisuj. Po prostu go zignoruj.

– Gdyby to było takie proste.

– Zobaczysz, że z czasem będzie – odpowiada Anka, po czym odchodzi w kierunku swojej szafki.

A ja stoję jeszcze chwilę jak przykuta do ziemi, próbując się uspokoić. Czar intensywnego treningu prysnął w jednym momencie.

Rozdział 2

Kiedy wychodzimy z centrum fitness, słońce chyli się ku horyzontowi. Schodzę po betonowych schodach, jedną dłonią sunąc po chłodnej, stalowej poręczy, a drugą ściskając telefon.

– Powtarzam ci po raz ostatni: nie przejmuj się nim. To zwykły palant. Pisze, żeby pisać – mówi Ania, całując mnie w policzek na pożegnanie.

Potem odchodzi w kierunku białego punto, a ja zaczynam szukać wzrokiem swojego samochodu. Parking wypełniony jest autami, nie mogę sobie przypomnieć, gdzie zaparkowałam. Mam rozbiegane myśli i niespokojny oddech, bynajmniej nie z powodu godzinnej jazdy na rowerze treningowym przerywanej komendami charyzmatycznej instruktorki spinningu.

Zdanie „Będziesz tego żałować” rośnie w moim umyśle jak balon, w który cały czas wtłaczam powietrze. Z każdym oddechem przeraża mnie coraz bardziej, choć próbuję się trzymać tego, co powiedziała Anka. Nie powinnam się tym tak przejmować.

Poszłam na spinning, próbując się oderwać od bolesnych wspomnień. Pedałowałam najszybciej, jak umiałam, chcąc zapomnieć o naszym wczorajszym spotkaniu, a raczej rozstaniu. To jedno krótkie zdanie sprawiło, że hormony szczęścia wywołane sportowym wysiłkiem obróciły się w destrukcyjną panikę, która zaczęła rozsadzać mnie od środka.

Z kim ja zadarłam? – zadaję sobie w myślach pytanie, wreszcie odnajdując swoją czarną corollę. Stoi obok beżowego kontenera Caritasu. Przeszło godzinę temu wrzuciłam do niego foliówkę z ubraniami, których już nie zamierzam nosić. Jak mogłam zapomnieć, że zaparkowałam właśnie tutaj? Oto jaką moc ma strach. Potrafi zdominować wszystkie myśli.

Wsiadam za kierownicę, rzucam torbę treningową na boczne siedzenie i szybko włączam silnik.

Wyjeżdżam z parkingu, rozglądając się na boki. Chyba podświadomie szukam jego czarnego audi, ale nigdzie go nie widzę. Zatrzymuję się na czerwonym świetle i obserwuję dwie nastolatki przejeżdżające przez pasy na rolkach. Jedna opowiada coś drugiej, żywo gestykulując. Zazdroszczę im tej beztroski. Chciałabym być jedną z nich. Klakson samochodu stojącego za mną wyciąga mnie z krainy wyobrażeń. Ruszam w dalszą drogę, ponownie ulegając ponurym wspomnieniom.

Zerwałam z nim wczoraj w nocy, pod gwieździstym niebem, po tym, jak odprowadził mnie do domu po naszej wspólnej wizycie w klubie.

Nosiłam się z tym zamiarem od miesiąca. Im lepiej poznawałam Marcela, tym bardziej się utwierdzałam w przekonaniu, że to nie jest mężczyzna dla mnie. W rzeczywistości od początku nie traktowałam naszej relacji do końca poważnie. Nie był zbyt głębokim mężczyzną, z którym chodzi się na ambitne filmy. To był raczej typ zajadający się popcornem na kinowym maratonie Niezniszczalnych. Po fali nieudanych związków potrzebowałam właśnie kogoś takiego. Nie chciałam się angażować. Wiedziałam, że prędzej czy później nasza znajomość się skończy. Nie sądziłam jednak, że zareaguje na to tak emocjonalnie.

Byliśmy ze sobą raptem dwa miesiące, podczas których widzieliśmy się może siedem razy. Spotykaliśmy się mniej więcej raz w tygodniu. Wczoraj wieczorem powiedziałam mu, że tego nie widzę. Że czas to zakończyć. Próbowałam być delikatna. Myślałam, że wzruszy ramionami i odsunie się w cień, ale on skierował światła jupiterów na mnie. Mówił coraz głośniej i głośniej.

– Co ci nie odpowiada? Przecież jest idealnie! Nie możesz mnie ot tak zostawić!

Gdy wykrzykiwał te słowa, dotarło do mnie, że skręciłam w ślepy zaułek. Patrzyłam na obcego faceta. W rzeczywistości nie łączyło mnie z nim nic oprócz sypialnianej intymności, która raptem zrobiła się dla mnie odrażająca. Jakbym się obudziła rano po suto zakrapianej nocy, a obok mnie pochrapywał nieznajomy.

Chciałam jak najszybciej się dostać do mieszkania. Nigdy więcej nie patrzeć mu w oczy przypominające dwa wirujące ogniwa. Wyeliminować go ze swojego życia.

– Marcel, idę do domu, porozmawiamy jutro – rzuciłam pierwszą lepszą odpowiedź, ruszając z miejsca.

Złapał mnie za przedramię i wycedził:

– Mnie się nie zostawia, Iga, rozumiesz? To ja kończę z kobietami.

Niedopasowanie. To było pierwsze słowo, jakie przyszło mi na myśl. Nie tylko ja popełniłam błąd, wiążąc się z nim. On też go popełnił, tylko że nie zdawał sobie z tego sprawy. Potrzebował innej kobiety, a ja – innego mężczyzny. Należeliśmy do dwóch różnych światów.

– Idę do domu. – Wyrwałam rękę z obręczy jego palców i weszłam do klatki na drżących nogach.

Dziś rano napisał do mnie wiadomość, w której przeprosił za wczorajsze zachowanie, wyraził chęć spotkania i rozmowy.

Odpisałam:

„Nie widzę naszego związku. To nie ma sensu. Proszę, dajmy sobie spokój”.

Nie odpisywał przez kilkanaście godzin, a teraz rzucił we mnie tym jednym, dobitnym zdaniem:

„Będziesz tego żałować”.

Te słowa mnie pieką, jak rana, z której znowu zaczęła się sączyć krew. Rano czekałam na wiadomość od niego z bijącym sercem. Gdy nie nadchodziła, niepokój stopniowo się zmniejszał. Mój umysł zwolnił obroty, zaczęłam wierzyć, że wszystko będzie w porządku. Że zapomni, pogodzi się z moją decyzją, a niebawem zobaczę go z jakąś blond pięknością stukającą szpilkami o chodnik, wyrzucającą przed siebie zgrabne nogi okryte kusą spódnicą. Mniej więcej tak się prezentowały jego poprzednie dziewczyny. Daleko mi było do nich z moimi kruczoczarnymi włosami, długimi indyjskimi sukienkami i sandałami z rzemyków.

Myślę, że i ja nie podobałam mu się aż tak bardzo. Chyba też potraktował naszą znajomość eksperymentalnie, ale teraz, gdy postanowiłam z nim zerwać, padło na mnie nowe światło. Marcel podszedł do sprawy ambicjonalnie. W końcu jeszcze żadna kobieta go nie rzuciła.

Gdy wysiadam z auta na parkingu pod domem, czuję się, jakbym była obserwowana. Ciężar cudzego spojrzenia rozpływa się po moich plecach niczym powiew chłodnego wiatru.

Rozglądam się, ale nie widzę nikogo, kto mógłby stanowić dla mnie jakiekolwiek zagrożenie. Chyba przesadnie reaguję na wczorajszą sprzeczkę pod klatką. Po wejściu do mieszkania zsuwam sportowe buty i skarpetki, czując ulgę na czubkach palców. Idę do dużego pokoju, zanurzając stopy w miękkim dywanie. Nalewam sobie lampkę wina i siadam na kanapie. Próbuję się uspokoić, ale mroczne wizje same wpływają do mojego umysłu. Z pozoru nic takiego się nie stało, ale we wczorajszym zachowaniu Marcela było coś dziwnego, jakby wyszło na jaw jego drugie, brutalne ja, skrzętnie ukrywane na co dzień. Ten ton, którym wymówił słowa: „Mnie się nie zostawia, Iga, rozumiesz? To ja kończę z kobietami”… Ponura dwuznaczność tego końca przyprawia mnie o ciarki. Przejeżdżam dłonią po białej, zamszowej poduszce, którą pomógł mi wybrać Wojtek. To on zapoznał mnie z Marcelem.

Są kuzynami, mają dobry kontakt. Może rozmawiali o tej sytuacji? Wojtka znam od czasów studiów, jest moim jedynym przyjacielem płci męskiej. Świetnie się dogadujemy, nawet kiedyś rozmawiałyśmy z Anią, że gdyby Wojtek nie wolał facetów, któraś z nas spróbowałaby z nim swoich szans. Ideał faceta! Razem tworzymy idealne trio.

Postanawiam do niego zadzwonić. Jest obecnie u siostry we Francji. Wraca za tydzień. Możliwe, że Marcel mówił mu coś o tej sytuacji. Mógł do niego zadzwonić, napisać.

Wybieram numer przyjaciela. Odbiera po dwóch sygnałach.

– Halo.

– Hej, Wojtek.

– No hej. Rozmawiałem dziś z Marcelem – mówi, jakby czytał mi w myślach. – Ponoć… – Zawiesza głos, najwyraźniej szukając odpowiedniego słowa.

– Zerwałam z nim wczoraj – kończę za niego, a w moim tonie pojawiają się nuty żalu.

Jakbym podświadomie próbowała go za to przeprosić. W końcu to on nas zapoznał.

– Właśnie – odpowiada cicho. – On jest zdruzgotany, Iga.

– Nie rozumiem tego. Przecież nie spotykaliśmy się zbyt często, to nie było nic poważnego.

– On tego tak nie odbierał, on…

– Wysłał do mnie wiadomość, którą można rozumieć jako groźbę. Trochę mnie to martwi – wchodzę mu w słowo. – Napisał, że będę tego żałować.

Nic nie odpowiada przez dłuższą chwilę.

– Wojtek, jesteś tam?

– Tak, jestem – odpowiada zrezygnowanym tonem.

Oczami wyobraźni widzę, jak swoim zwyczajem przygryza wargę i przejeżdża dłonią po sztywnych od żelu włosach.

– Wiem, że to jest tylko jedno zdanie i że nic takiego się nie stało – mówię dalej – ale wczoraj w nocy, gdy powiedziałam mu, że to koniec, złapał mnie bardzo mocno za rękę. – Zerkam na siny ślad, który nadal odznacza się na skórze. – To nie było normalne. Nie znałam go z tej strony.

Wciąż milczy, co zaczyna mnie irytować.

– Wojtek?

– Kiedy rozmawiałem z nim dzisiaj przez telefon – odzywa się w końcu – miał do mnie pretensje, że was sobie przedstawiłem, że zmarnował na ciebie czas i pieniądze. Mówił, żebym na drugi raz się zastanowił, z kim go poznaję.

Mimo że chciałam się z nim rozstać, słowa przyjaciela mnie bolą.

– Jest jeszcze jedna sprawa, Iga.

– Jaka?

– Rozmawiałem z nim, jadąc samochodem, był na głośnomówiącym. Całej rozmowie przysłuchiwała się moja siostra. Kiedy się rozłączył, miała do mnie pretensje, że w ogóle cię z nim zapoznałem.

– Dlaczego?

– Wiesz, jaka jest Marzena, lubi mi przypominać, że jest dziesięć lat ode mnie starsza i że wie dużo więcej o naszej popieprzonej rodzince, bo siedzi w niej dłużej o całą dekadę. Marcel trzydzieści lat mieszkał w Gdańsku, nie wiedziałem, co tam robił, jaki był. – Wzdycha.

– Wojtek, mów, o co chodzi – ponaglam go, czując, jak rośnie mi ciśnienie.

– Ponoć gdy miał kilkanaście lat, brutalnie pobił swoją dziewczynę. Cudem uniknął poprawczaka. A uniknął go dlatego, że stwierdzono u niego poważne zaburzenia psychiczne. Ciotka załatwiała mu żółte papiery. Marzena powiedziała mi to dopiero, kiedy się dowiedziała, że was swatałem. To miała być wielka rodzinna tajemnica. Pobił ją, bo… – Głośno pociąga nosem.

– Bo co?

– Bo chciała z nim zerwać.

Czuję się, jakbym dostała obuchem. Przez moment jestem zamroczona. Przed oczami mam zaciśnięte wargi Marcela, przez które cedził do mnie, że to on kończy z kobietami. Krótkie, ciemne włosy miał wygniecione czapką bejsbolową, którą zdjął, kiedy zaczęłam mówić o zerwaniu.

Potem cisnął nią na trawnik obok klatki. Gdy wchodziłam dzisiaj do domu, wciąż tam leżała. Jej ciemnozielony materiał nie odznaczał się na trawie. Nie przyciągnęła niczyjej uwagi. Tylko ja na nią patrzyłam. Nie miałam odwagi jej podnieść, czułam się, jakbym była nią naznaczona.

– Iga, zadzwonię do niego za chwilę. Spróbuję jeszcze raz z nim pogadać. Bardzo cię przepraszam – mówi dalej. – Gdybym wiedział, trzymałbym cię od niego z daleka, ale mówiłaś, że potrzebujesz odskoczni od tych wszystkich sztywniaków, a Marcel się napatoczył. Pamiętasz? Wtedy, pod parasolkami.

– Tak, pamiętam – odpowiadam niechętnie. – Nie obwiniaj się.

Tłumaczenia Wojtka zaczynają mnie drażnić. Nie mam siły ich dłużej słuchać. Jego wysoki ton kłuje moje uszy. Nie mogę uciec od stwierdzenia, że jestem na niego zła, choć w rzeczywistości złoszczę się chyba na samą siebie. Przecież widziałam u Marcela niepokojące sygnały. Z jednej strony fantastyczne poczucie humoru, z drugiej – przepastny smutek, gdy czasem odwoził mnie do domu. Jakby na moment zniknął, zanurzył się w oceanie myśli. Nieodwzajemniony pocałunek na do widzenia, martwy wzrok wpatrzony w przestrzeń. Był dziwny. Spędziliśmy razem noc po czterech spotkaniach i było dobrze, nawet rozkosznie. Jednak ostatnim razem w łóżku ciągnął mnie zbyt mocno za włosy, zaciskał dłonie wokół szyi, nie dusił, ale przymierzał się do tego, jakby testował moje granice, odkrywał nowe tereny zarówno fizyczne, jak i psychiczne.

Nie odpowiadało mi to. Zrozumiałam, że ma skłonność do przesady. Wczoraj w nocy mi pokazał, jak bardzo potrafi przesadzić. Informacja od Wojtka o tym, co Marcel zrobił swojej dziewczynie wiele lat temu, jest jak wisienka na zatrutym torcie, którym niestety się poczęstowałam. Zapukałam do niewłaściwych drzwi, weszłam do złego pokoju. Chciałam się z niego wycofać, ale ktoś złapał mnie za rękę i nie chciał puścić.

Masuję się po sinym śladzie na przedramieniu, słuchając tłumaczeń Wojtka. „Głowa do góry”, „Przecież on to zrobił wiele lat temu, teraz jest już innym człowiekiem”, „To nic takiego”. Próbuję je przyswoić. Mam jednak wrażenie, że przyjaciel nadaje na innych falach, nie potrafię się do nich dostroić. Jego głos przelatuje obok mnie, jestem na niego obojętna. To ja byłam wczoraj wieczorem przed klatką, to mnie złapano za rękę i obrzucano nienawistnymi spojrzeniami.

– Będę kończyć, Wojtek – mówię. – Muszę jeszcze trochę popracować.

Mam oschły ton, ale nie potrafię nic z tym zrobić. Chcę już zostać sama, zjeść kolację, dojść ze swoim wnętrzem do ładu.

– Dobrze – odpowiada niechętnie. – Spróbuj o tym nie myśleć. Jutro wieczorem zadzwonię.

– Do usłyszenia.

– Pa.

Odkładam telefon na ławę i idę do kuchni. Robię sobie sałatkę ze szpinaku, pomidorów i tuńczyka. Pochłaniam ją bardzo szybko, jakbym podświadomie czuła, że potrzebuję dużo energii.

Gdy zaspokajam głód, trochę mi się polepsza. Wszystkie problemy zdają się mniejsze. Włączam laptop i próbuję się skupić na pracy. Muszę dokończyć projekt dla nowego klienta. Ostatnio szef przydzielił mi zadanie wyliczenia opłacalności inwestycji w nową, bardzo drogą maszynę dla firmy Modern Way. Chodzi o produkcję plastikowych pojemników. Przy projekcie pomaga mi trochę Ania. Dzięki inwestycji firma będzie mogła szybciej produkować obecne wyroby. Jutro rano muszę już zaprezentować klientowi wstępne szacunki i wyliczenia.

Wprowadzam dane do kolejnych kolumn zestawienia, potem odświeżam tabelę przestawną. Co jakiś czas spoglądam w kierunku telefonu, ciesząc się w duchu, że nie dostaję żadnych powiadomień ani wiadomości. Nie mogę jednak się oprzeć wrażeniu, że to cisza przed burzą, że on mi tak łatwo nie odpuści. To, co powiedział Wojtek o przeszłości Marcela, wciąż we mnie siedzi. Zadzwoniłam do niego, żeby się uspokoić, tymczasem jeszcze bardziej się zdenerwowałam.

Chciałabym, żeby otaczająca mnie cisza trwała jak najdłużej. Może wyjadę? Dwa tygodnie urlopu byłyby marzeniem. Jeśli skończę projekt w tym tygodniu, będę mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. Zaszyć się gdzieś, na przykład w Mosznej. Piękny zamek, stadnina koni tuż obok. Kiedyś spędziłam tam z mamą uroczy tydzień. Mogłabym to powtórzyć.

Na następny tydzień pojechałabym do Białki Tatrzańskiej, skoro świt wychodziłabym w góry, żeby trochę oczyścić umysł.

Mama zginęła w wypadku samochodowym cztery lata temu, w moje dwudzieste piąte urodziny. Wpadła w poślizg i wjechała z ogromną prędkością w przydrożną latarnię, nocą, na obrzeżach miasta.

Była moją siłą i oparciem, tarczą chroniącą przed światem. Straciłam to wszystko w jeden dzień. Nie mam rodzeństwa, ojciec odszedł od nas, gdy byłam mała.

Odnoszę wrażenie, że od dnia śmierci mamy nic już nie jest takie samo. Wcześniej byłam pewną siebie kobietą uśmiechającą się szeroko do świata, a teraz jestem nieufną istotą, która wie, że życie składa się z wielu warstw. Na jasnej ciemna, na ciemnej jasna. Bez względu na to, która jest na wierzchu, następna zawsze kryje się pod spodem, choć ludzie o tym zapominają. Dla nich istnieje tylko to, co widzą, a dla mnie – to, co mogę zobaczyć. Od paru lat jest tego więcej.

Zarzucam sobie, że byłam nieostrożna, gdy rozpoczynałam relację z Marcelem. Mogłam w to nie brnąć, ale to on przejął ster. Był taki pewny siebie i zdecydowany. Ani się obejrzałam, a już siedzieliśmy w sushi barze tylko we dwoje. Wojtek się ulotnił, Anka patrzyła na nas z oddali, uśmiechając się do mnie szyderczo. I te jego ciemne oczy z długimi, prostymi rzęsami, duże usta, idealne do całowania, sportowa koszulka i jeansy opinające wyrzeźbione ciało.

Słuchając jego zabawnych opowieści, myślałam tylko o bliskości fizycznej, co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Chciałam spróbować czegoś innego. Pobawić się mężczyzną, choć raz. Ten czysty, powierzchowny relaks finalnie obrócił się w niepokój, który odczuwam, kiedy wprowadzam formuły do kolejnych komórek Excela i sprawdzam, czy arkusz przelicza wszystko prawidłowo. Klnę pod nosem, gdy zauważam, że zrobiłam błąd w jednej z funkcji.

Z reguły mam do tego cierpliwość, ale nie dziś. Nie po tamtej wiadomości. W dużym pokoju panuje półmrok, ekran laptopa świeci najwyraźniej. Mieszkam na niskim parterze, mam teraz wrażenie, że Marcel stoi za oknem i obserwuje mnie przez dużą szparę między zasłonami. Na trzecim spotkaniu, gdy po mnie przyszedł, nie zadzwonił do drzwi, tylko zapukał właśnie w to okno. Przestraszył mnie tym do żywego. Byłam w biustonoszu i cienkich szortach, przyszedł dwadzieścia minut przed czasem.

Odstawiam rozgrzany laptop na oparcie kanapy, podchodzę do okna. Przez szparę między zasłonami widzę czerń nocy. Gwałtownym ruchem dłoni zasłaniam okno, po czym wracam na miejsce, odrobinę spokojniejsza. Postanawiam, że po tym projekcie na pewno wyjadę. Muszę odpocząć. Mam zaległy urlop z zeszłego roku. Powinnam go w końcu wykorzystać. Może namówię Ankę i Wojtka? Wojtek mógłby ze mną pojechać. Kiedyś mówił, że w centrum spa w Mosznej pracuje przystojny masażysta.

Przy zasłoniętych oknach czuję się dużo lepiej, wreszcie mogę się skupić.

Kładę się do łóżka, zadowolona, że udało mi się skończyć prezentację. Z oddali dobiega stłumione szczekanie psa, rytmiczne i krótkie dźwięki drażnią moje uszy. Mieszkam na osiedlu bloków. Rzadko się zdarza, żeby biegały tu bezpańskie psy. W okolicy jest tylko jeden owczarek niemiecki, który pilnuje domu położonego przy torach. Często jeżdżę tamtędy rowerem. Za przejazdem mieszkają Anka i Wojtek, mieści się tam też duży klub, w którym wczoraj odbyła się impreza. Gdy Marcel odprowadzał mnie do domu, pies rzucił się do siatki i zaczął na nas głośno szczekać. Nigdy wcześniej tego nie robił, to znaczy nie wtedy, kiedy przechodziłam tamtędy sama lub z przyjaciółmi. Chyba szczekał na Marcela. Jego jazgot rozdzierał noc, przykuwał do nas uwagę. Wtedy w domu rozbłysło światło, a ja się czułam, jakbym zrobiła coś złego. Teraz nie mogę się oprzeć złudzeniu, że Marcel idzie chodnikiem obok tego domu i zaraz zjawi się tutaj.

Wtem mój telefon zaczyna dzwonić. Serce natychmiast przyspiesza swój rytm. Odrywam głowę od poduszki, sięgam po niego wyrwana z półsnu. Na ekranie widzę imię przyjaciółki, niżej jej fotografię w diabelskich rogach, z szerokim uśmiechem oprawionym czerwienią. Sama zrobiłam jej to zdjęcie podczas imprezy karnawałowej. Niepokój ustępuje miejsca zaciekawieniu. Rzadko do mnie dzwoni o tej porze. Pewnie chodzi o projekt, domyślam się, że też nad nim dzisiaj pracowała – albo pracuje.

– Halo – zaczynam, siadając po turecku.

W słuchawce rozbrzmiewa szczekanie psa, podobne do tego, któremu się przysłuchiwałam przed chwilą.

– Ania? – pytam.

Słyszę oddech, krótki i nerwowy. Przyjaciółka chyba jest w ruchu.

– Iga, idę do ciebie.

Znowu oddycha głośno, za głośno, jakby była zmęczona. Przed oczami mam teraz wspomnienie jej twarzy, gdy spojrzałam na nią dzisiaj podczas treningu. Rozpalone policzki, zaczerwienione oczy, pasma jasnej grzywki klejące się do czoła.

– Co się stało? – Ściągam łopatki, czując na ramionach ciarki.

W jej tonie brzmi coś rozpaczliwego. To ona cztery lata temu poinformowała mnie o śmierci mojej mamy. Jej siostra jest lekarką w miejskim szpitalu, jeździła wtedy karetką. Wiedziała szybciej niż ja. Powiedziała Ance, a Anka zadzwoniła do mnie. I też miała taki zdesperowany głos, pełen bólu i strachu o moją przyszłość.

A teraz znowu wpełza do mojego ucha niczym jadowity wąż, który zaraz ukąsi.

– Stało się coś strasznego. Ty musisz… ja muszę… O Boże, miałaś rację. Zaraz u ciebie będę i wszystko wyjaśnię.

– Ania, proszę, powiedz: o co chodzi? Przecież możesz powiedzieć – mówię błagalnym głosem.

Idzie na piechotę, pewnie tak jak ja wypiła lampkę wina albo dwie, dlatego nie zdecydowała się na jazdę autem. Obcasy jej butów głośno stukają o chodnik, szczekanie psa nie milknie. Słyszę drażniący pogłos, nieznośny i męczący. Dochodzi do tego sapanie Anki.

– Zaraz będę – powtarza, po czym się rozłącza.

Jak zawsze uparta.

Podrywam się z łóżka i zapalam światło. Co się mogło stać? – zachodzę w głowę. Może chodzi o projekt? Przesiewam wspomnienia z biura, wszystkie nasze rozmowy na ten temat. Jej marudzenie, że jak zawsze dostała najpodlejszą część. Trudno na tym etapie ustalić ceny wszystkich surowców; koszty pracy ludzkiej są względnie przewidywalne, podobnie jak maszynogodziny. Wspominam jej słowa z dzisiejszego poranka, gdy lekko skacowana i wciąż oszołomiona po spotkaniu z Marcelem usiadłam przy biurku. Żałowałam w duchu, że poszłam na imprezę w środku tygodnia, ale Marcel nalegał, a ja chciałam mieć już za sobą nasze rozstanie.

Wychodzę z sypialni, idę do łazienki i wkładam frotowy szlafrok. Za moment powinna tu być. Zerkam na kanapę w dużym pokoju. Pewnie zostanie na noc. Na wszelki wypadek wyciągam z pawlacza koc i poduszkę, rzucam je na sofę.

Zdecydowanie nie będzie jej się chciało wracać. Czuję, że to, co chce mi powiedzieć, nie jest tematem na krótką pogawędkę.

Dopada mnie głód. Idę do lodówki i wyciągam z niej składniki na kolejną porcję sałatki. Tym razem robię dwa razy więcej, żeby i Anka mogła zjeść. Na szczęście mam wszystko, co potrzebne, niczego nie zabraknie. Z tyłu głowy wciąż analizuję, o czym chce mi powiedzieć. Co takiego mogło się stać. Jej ton był niepokojący.

Po pięciu minutach dużą szklaną misę wypełniają już połyskujące od sosu winegret liście szpinaku, kawałki tuńczyka i pomidorki koktajlowe. Anki wciąż nie ma. Nastawiam wodę w czajniku. Wypijemy herbatę, chyba że będzie chciała wino. Zerkam na pustą, zieloną butelkę stojącą na blacie. Resztkę wina wlałam sobie dzisiaj do lampki.

Siadam na taborecie i wzdycham ciężko. Dociera do mnie, że szukam sobie zajęcia, żeby się nie martwić tym, co chce mi powiedzieć przyjaciółka. Powinna już tu być. Co się z nią dzieje? Wybieram jej numer. Po pięciu sygnałach włącza się poczta głosowa. Wyciszyła telefon? Przecież nigdy tego nie robi. Mijają kolejne minuty, a jej nie ma. Dzwonię do niej jeszcze raz, potem znowu. Coraz bardziej się martwię.

Mija godzina, a Anki dalej nie ma. Chodzę po mieszkaniu w tę i z powrotem. Okno w salonie już dawno jest odsłonięte. Nie przejmuję się teraz Marcelem, myślę tylko o przyjaciółce. Chcę ją zobaczyć na rozjaśnionym bladym światłem latarni chodniku, którym chwilę temu kroczył mój sąsiad z psem. Teraz jednak chodnik jest pusty i ponury, a rzucający na niego cień jesion ma w sobie coś mrocznego.

Przestałam do niej dzwonić, to bez sensu. Nie odbiera. Możliwe, że zgubiła telefon. Nie widzę innej możliwości, a raczej nie chcę widzieć. Piszę wiadomość do jej siostry. Zdecydowanie jest na to za późno, zbliża się środek nocy, ale w tym momencie liczy się dla mnie jedynie to, żeby złapać jakiś kontakt z przyjaciółką. Amelia nie odpisuje. Pewnie śpi.

Wtem moich uszu dochodzą jęki syreny. Podchodzę do okna, wlepiam wzrok w główną drogę po prawej stronie. Wkrótce przemyka tamtędy karetka, błękitne światło miga w ciemności. Patrzę na nie przestraszona, aż znika za murem z czerwonej cegły.

Syrena nie traci na intensywności, wyje z takim samym natężeniem. Uchylam okno i wsłuchuję się w jej dźwięki. Mam okropne wrażenie, że ambulans zatrzymał się gdzieś niedaleko. Po chwili hałas cichnie, słyszę trzask drzwi samochodowych, albo mam takie złudzenie, coś sobie dopowiadam. Sama już nie wiem. Dłonie mam przyklejone do chłodnej szyby, zastanawiam się, co robić.

Sięgam po telefon i po raz ostatni dzwonię do Ani. Po trzech sygnałach w słuchawce rozlega się niski męski głos:

– Halo.

W tle słyszę niewyraźny szum, jakieś inne obce głosy, ktoś mówi coś o noszach, ktoś inny, że tętno w normie.

Łapie mnie skurcz żołądka. Z trudem wymawiam słowa:

– Chcę rozmawiać z Anią.

– Blondynka, metr sześćdziesiąt, około trzydziestu lat?

– Tak.

– Miała wypadek.

– Jaki wypadek?

– Pani jest z rodziny?

– Nie.

Połączenie się urywa. Mam wrażenie, że żołądek mi się kurczy, po plecach płyną strumienie dreszczy. Uderzają we mnie dziesiątki pytań. Jaki wypadek? Oddycham przez usta, a raczej gwałtownie łapię powietrze. Przecież ona do mnie szła, za chwilę miałyśmy się zobaczyć. To jakaś pomyłka, była tak blisko. Ona nie mogła mieć wypadku.

Zaraz znowu słyszę wycie syreny, trochę inne, niższe i bardziej monotonne. Tym razem drogą mknie radiowóz policyjny. Niedługo później dźwięk się urywa. Musiał się zatrzymać tam, gdzie karetka, gdzieś za murem.

Prędko odchodzę od okna, zrzucam z siebie szlafrok, wkładam długą bluzę i buty. Wychodzę z mieszkania, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Po chwili do nich wracam, cała roztrzęsiona, i przekręcam klucz w zamku. Czuję się, jakbym była uwięziona w ciasnym tunelu, jakby rzeczywistość się skurczyła do rozmiarów wąskiej drogi wiodącej do miejsca, w którym stoją karetka i radiowóz policyjny. Chcę jak najszybciej się tam znaleźć. Najpierw idę szybkim krokiem w kierunku głównej drogi, potem nie mogę się powstrzymać i zaczynam biec. W mojej głowie rozwijają się różne scenariusze, myślę o tym, co mogło się stać. Zawsze była ostrożna, nigdy nie pozwalała sobie na przechodzenie przez jezdnię poza wyznaczonymi miejscami, ktoś musiałby wjechać na chodnik, uderzyć w nią. To przecież niemożliwe. Przed oczami mam twarz mamy, ale nie z dnia, w którym jej martwe oczy były rozwarte szeroko w kostnicy. Myślę o naszym ostatnim spotkaniu, o tym, jak uśmiechnęła się do mnie na pożegnanie. Ania pocałowała mnie parę godzin temu w policzek.

Wybiegam za mur, pędzę po prawdę, po spokój. Chcę się upewnić, że tu nie chodzi o moją przyjaciółkę, że to jakaś straszna pomyłka. Widzę karetkę i radiowóz, światła alarmowe wciąż błyskają. Na ich widok zwalniam do marszu, idę wolniej, mniej pewnie. Z jednej strony chcę już wiedzieć, z drugiej – czuję strach. Rozglądam się na boki. Nigdzie nie widzę Anki, tylko kilku ludzi na chodniku. Jakaś kobieta w sportowym stroju, z białymi słuchawkami wiszącymi po obu stronach szyi, łysy mężczyzna masujący się po głowie. Stoją i patrzą w milczeniu na krzątaninę policji i sanitariuszy. Przechodzę obok nich, pragnę podejść jak najbliżej. Kolana mi drżą, głos grzęźnie w gardle. Nagle ktoś łapie mnie za ramię, mocno i zdecydowanie. Ulegam porażającemu złudzeniu, że to Marcel, ale nie, to nie on. Mężczyzna jest brunetem w pomarańczowym uniformie, chyba sanitariuszem pogotowia. Tak jak Marcel, ma krótko ścięte włosy i tatuaż na szyi.

– Nie ma przejścia – mówi niskim głosem. – Proszę iść drugą stroną.

Przez moment nic nie odpowiadam, nie jestem w stanie. Patrzę na jego tatuaż, na czarne szlaki i kropki, potem sunę wzrokiem wyżej. Ciemne oczy patrzą na mnie badawczo. W końcu spoglądam na chodnik. Na kostce brukowej przy krawężniku leży Ania. Jej posklejane włosy rozpływają się w kałuży krwi niczym macki rozgwiazdy. Ma zamknięte oczy i zastygłą w bólu twarz. Igły przerośniętego cisu ocierają się o jej twarz, wygląda to tak, jakby ktoś ją pod niego przesunął, bo obok jej głowy, po lewej stronie, ciągnie się brunatny, nierównomierny pas.

Wyrywam się z uścisku mężczyzny i robię dwa kroki do tyłu, przez co wpadam na kobietę ze słuchawkami, a ona odsuwa się ode mnie, burcząc pod nosem: „Spokojnie”. Nie jestem w stanie się uspokoić. Czuję się mała i nieistotna, bezsilna wobec tego, co się stało. Ania zdaje się teraz obca, jakby nie była już sobą.

– Czy ona żyje? – rzucam to pytanie przed siebie.

Dopiero gdy wypływa z moich ust, poraża mnie jego moc.

Ona może nie żyć. Niedawno rozmawiałyśmy przez telefon, a teraz leży przede mną w plamie krwi. Ten widok mnie przerasta, kryje w sobie coś nieodwracalnego, potężnego.

Muszę odwrócić od niej wzrok, bo zaczyna mnie rozpierać ból w klatce piersiowej. Serce wali mi jak młotem, mam sucho w gardle. Teraz nie myślę o tym, co się stało ani dlaczego to się stało – chcę tylko, żeby ktoś mi odpowiedział. Nikt jednak nie zwraca na mnie uwagi. Sanitariusz, który chwilę temu złapał mnie za rękę, teraz pochyla się nad Anią i mówi coś do drugiego, który zagląda jej w oczy. Dwaj policjanci obchodzą teren, patrzą na trawę rosnącą za krawężnikiem i na ludzi stojących wokół, jakby czegoś szukali.

– Zabieramy ją! – woła brunet z tatuażem na szyi.

– Dokąd? To moja przyjaciółka, to ze mną pan rozmawiał – odpowiadam, nawiązując z nim na moment kontakt wzrokowy.

– Do szpitala na Gajowej – odpowiada, kładąc ją z kolegą na nosze.

Jest dla niej nadzieja – myślę, patrząc, jak wsuwają jej nieruchome ciało do karetki. Białe drzwi się zamykają, a ambulans odjeżdża na sygnale, zostawiając mnie samą z obcymi ludźmi i policjantami pochylającymi się teraz nad miejscem, w którym chwilę temu leżała. Potem jeden z nich się prostuje i do mnie podchodzi. Ma pewny krok i inteligentne spojrzenie, którym wwierca się w moje oczy.

– To pani przyjaciółka?

Kiwam głową.

– Pojedzie pani z nami na komendę. Musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań.

– Chcę pojechać do szpitala, zapytać, co z nią. Jej siostra jest lekarką na Gajowej, może ma dzisiaj dyżur. – Nie wiem, po co o tym wspominam.

Mam słaby, bezbronny głos. Czuję się, jakbym próbowała zrzucić z siebie coś ciężkiego i szorstkiego.

– Nie chce pani nam pomóc złapać oprawcy?

– Byłam w domu, czekałam na nią. Miała… – Biorę głęboki wdech i oplatam się dłońmi, bo czuję przeszywające zimno. – Miała do mnie przyjść, była tak blisko. Nie widziałam samego wypadku.

– Jakiego wypadku? – Krzywi się. – To było celowe działanie. Ktoś uderzył ją ciężkim, tępym przedmiotem. Jeszcze nie wiemy, czy od tego straciła przytomność, to wykażą badania, ale taki scenariusz jest najbardziej prawdopodobny.

Wrastam w ziemię. Nie mogę poruszyć ani jedną częścią ciała. Patrzę na funkcjonariusza oniemiała. Zaczynam kręcić głową, coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. Ktoś zaatakował Ankę, ktoś celowo wyrządził jej krzywdę. Zerkam gdzieś ponad jego ramieniem, na łysego mężczyznę i kobietę ze słuchawkami, którzy właśnie rozmawiają z drugim policjantem. Kobieta dużo gestykuluje, tłumaczy, a mundurowy wszystko zapisuje.

Z jednej strony chcę do niej podbiec, zapytać, kto to zrobił. Chyba coś widziała. Z drugiej – rozpiera mnie niemoc. Zerkam na wsiąkającą powoli w kostkę brukową plamę krwi, nierównomierną i rozległą. Myśli biegną przez moją głowę bez ładu i składu. To krew mojej przyjaciółki, dziewczyny, z którą dorastałam. Równie dobrze mogłaby to być moja krew.

– To jak? Odpowie nam pani na kilka pytań?

– Wolałabym tutaj. Nie chcę teraz jechać na komisariat.

– Tam będzie bezpieczniej. Bez dodatkowych par oczu i uszu. – Jego głos łagodnieje.

Może widzi, w jakim jestem stanie, rozedrgana i blada, jak spoglądam na niego nieufnie spod kosmyków czarnych włosów.

To „bezpieczniej” jest jak impuls, który sprawia, że zerkam w kierunku radiowozu.

– Chodźmy, proszę mi wierzyć, im szybciej o tym porozmawiamy, tym lepiej. Czas nigdy nie działa w takich sytuacjach na naszą korzyść. Potem ktoś odwiezie panią do domu.

– Dobrze – odpowiadam po kilku sekundach milczenia i ruszam za policjantem do pojazdu.

Rozdział 3

Pytania, które zadał mi policjant na komendzie, były tak oderwane od życia Anki, że z trudem udawało mi się na nie odpowiadać. Czułam się, jakby ktoś obcy wtargnął do naszej rzeczywistości ze swoim sposobem myślenia, swoimi przyzwyczajeniami i skłonnościami.

Czy relacje z siostrą na pewno miała dobre? Czy lubiła przygodne znajomości z mężczyznami? Czy ma stwierdzone jakieś zaburzenia psychiczne? Odpowiadałam krótko: „Dobre”, „Nie”, „Nie”. Najczęściej zaprzeczałam. Wszystko się zmieniło, gdy powiedziałam, że Ania chciała mnie przed czymś ostrzec. Że zadzwoniła, kiedy wyszła z domu, przestraszona i rozgorączkowana. Wtedy ruszyła lawina pytań o moje życie prywatne. Powiedziałam wszystko, co mogłam. Nie było tego zbyt wiele, ale wspomniałam o Marcelu… O naszej wieczornej sprzeczce.

Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść, pojechać już do szpitala. Wszystko inne w tamtej chwili było dla mnie nieistotne.

W szpitalu miałam poważne problemy, żeby się dostać na oddział, bo dotarłam tam nad ranem. Wszystko od dawna było pozamykane dla odwiedzających. Rozmawiałam tylko na korytarzu z Amelią, siostrą Ani. Okazało się, że faktycznie miała dzisiaj dyżur.

Stan Ani na szczęście jest stabilny. Nie odzyskała jeszcze przytomności, rano zostaną przeprowadzone wszystkie niezbędne badania. Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam lekką ulgę. Uświadomiłam sobie też, że chciałam usłyszeć właśnie takie słowa, rozbudzić w sobie nadzieję. Cisnęły mi się na usta kolejne pytania, ale Amelia nie wyglądała na skłonną do odpowiedzi. Pierwszy raz była dla mnie tak oschła i zdystansowana, jakby to, co się wydarzyło, było moją winą. Kiedy rozmawiałyśmy pod przeszklonymi drzwiami oddziału chirurgii, trzymała ręce głęboko w kieszeniach białego uniformu. Patrzyła na mnie podejrzliwie spod długich jasnych rzęs, takich samych jak rzęsy Ani. Miała rozwichrzone włosy i mokre od płaczu oczy. Jej ostatnie słowa, po których już się pożegnałyśmy, też były znaczące.

– Przecież ona szła do ciebie. Mówiłaś, że zadzwoniła, bo coś się stało. Nie mogłaś wyjść jej naprzeciw?

W odpowiedzi wzruszyłam tylko nieporadnie ramionami. Prawda jest taka, że mogłam, ale w tamtej chwili bałam się wyjść samotnie na dwór. Teraz, kiedy wychodzę z taksówki pod blokiem, znowu dopada mnie ten strach. Wraca dopiero po czasie, jakby adrenalina zaczęła opadać. Nie jestem już w wirze emocji, który się we mnie rozpętał po telefonicznej rozmowie z sanitariuszem. Wiem, że stan Ani jest stabilny.

Zaczynam się bać nieokreślonego wroga. Myślę o Marcelu, o innych ludziach, którzy mogli jej to zrobić. Co chciała mi powiedzieć? Czy to dlatego ktoś ją zaatakował, czy było to przypadkowe zdarzenie? Z tego, co mówił policjant, wynika, że ustalają, czy mogła mieć przy sobie portfel, czy ktoś mógł jej go zabrać. Ponoć rozważają rozbój. Niedawno była podobna sytuacja, tylko że na przedmieściach. Nieznany sprawca zaatakował jakiegoś biznesmena. Zażądał portfela, grożąc mu nożem. Potem zbiegł z miejsca zdarzenia, do tej pory nie został ujęty.

Gdy zamykam za sobą drzwi mieszkania, na dworze jest już jasno. Dobrze wiem, że sen tak szybko do mnie nie przyjdzie. Mimo wszystko ściągam bluzę, rzucam torebkę na szafkę z butami i idę do sypialni. Kładę się do łóżka. Leżę na wznak, ze wzrokiem wbitym w sufit, próbuję jakoś sobie poukładać ostatnie rewelacje, wsłuchując się w szmer lodówki dobiegający z kuchni.

Łapię się na tym, że podświadomie pragnę, żeby to, co spotkało Anię, było przypadkowym zdarzeniem. Żeby nie zrobił tego ktoś, kogo znam, żeby nie doszło do tego przeze mnie. Wszyscy będą mnie obwiniać, może nawet Ania po odzyskaniu świadomości odwróci się ode mnie. Doświadczyłam już namiastki tego uczucia podczas rozmowy z Amelią, która obwiniała mnie, że nie wyszłam przyjaciółce naprzeciw. Mój pośredni udział w sprawie zdaje się logicznym wnioskiem.

Szła do mnie, bo chciała mi powiedzieć o czymś ważnym. A teraz leży w szpitalu z rozbitą głową. Amelia mówiła, że straciła dużo krwi, doznała uszczerbku, oceniają teraz jego rozległość. Kto jej to zrobił?

Idę do kuchni i zaparzam sobie herbatę. Wracam z parującym kubkiem do sypialni i podchodzę do okna. Tu nie mam zasłon, tylko cienkie firany, przez które niepewnie patrzę na podwórko. Próbuję dojrzeć czapkę Marcela, ale chyba jej nie ma. Ktoś musiał ją zabrać. Gdy to sobie uświadamiam, wytężam wzrok. Ona musi tam leżeć. Nie mogła ot tak zniknąć właśnie teraz, po tym, co spotkało moją przyjaciółkę. Nie dostrzegam jej jednak…

Wierzę, że Ania wkrótce się obudzi i sama odpowie mi na wszystkie pytania. Z jednej strony nie mogę się tego doczekać, z drugiej – zaczynam się bać tego, co tak naprawdę się stało.

Rozdział 4

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Redaktor prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Agata Garbowska

Redakcja: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak

Korekta: Ewa Popielarz

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Augustino; © Anders78;

© ShutterStockStudio / Shutterstock.com

Copyright © 2021 by Alicja Sinicka

Copyright © 2021, Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-66890-69-5

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek