Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seria Nieznajomy Pielgrzym
W Enklawie Ocalałych, jedynej ostoi ludzkości, która przetrwała wielką katastrofę, co trzynaście lat odbywa się specyficzny rytuał zwany przez tubylców konkursem piękności. Nieznajomy Pielgrzym – tajemniczy, mroczny przybysz znikąd, obdarowujący powstającą z gruzów cywilizację wiedzą z dawnych czasów – wybiera spośród piętnastoletnich dziewcząt tę jedną najpiękniejszą.
Wskazana przez niego dziewczyna musi przejść przez zagadkowy artefakt umieszczony w opustoszałych tunelach pod miastem. Zwierciadło jest jednak wybredne i często się zdarza, że odrzuca wskazaną przez Pielgrzyma ofiarę. Tymczasem na bezludnych terenach okalających Enklawę Ocalałych dochodzi do potwornego wypadku. Młoda tropicielka, Amelia, zostaje nagle zaatakowana przez mistyczne stworzenie – czarną pumę, która do tej pory istniała tylko w opowieściach starszych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 221
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oto jest Zwierciadło Galadriel. […] Jest wiele rzeczy, które mogę mu kazać odsłonić, także to, co ktoś bardzo pragnie zobaczyć. Aliści Zwierciadło ujawnia także prawdy, o które się nie prosi, i te są nierzadko daleko dziwniejsze i pożyteczne. Nie potrafię przewidzieć, co zobaczycie, jeśli pozwolicie mu, aby mówiło samo z siebie, pokazuje bowiem zdarzenia byłe, teraźniejsze i możliwe, między którymi nawet najmędrsi, bywa, nie potrafią rozróżnić.
Władca pierścieni. Drużyna pierścienia, J.R.R. Tolkien
o autorze
Nie nazwałbym się realistą. Daleko mi też do typowego optymisty. Jestem raczej niepoprawnym idealistą, który przepada za dobrą literaturą i porządną muzyką. W wolnym czasie lubię spacerować z moim psem. Uwielbiam oglądać filmy i seriale, jednak nade wszystko kocham pisać, przelewać na wirtualny papier historie błąkające się po mojej głowie.
Od dziecka światy zapisane na stronach książek stanowiły dla mnie odskocznię od szarej rzeczywistości małego miasteczka. Szczególnie te, w których bohaterami stawały się smoki, elfy, czarodzieje o ogromnych mocach i inne cudowne stworzenia. W którymś momencie postanowiłem zacząć tworzyć własne historie.
W wolnych chwilach uwielbiam również siadać do pianina, by komponować i śpiewać. Stąd też taka nietypowa forma moich spotkań z Czytelnikami, łącząca performance z recitalem muzycznym w moim wykonaniu. Ponadto w zbiorze osobistych doświadczeń odnalazłem przestrzeń, którą chętnie dzielę się z młodym pokoleniem. Chęć podążania za swoimi marzeniami to bodaj najlepsza forma profilaktyki przed złymi wyborami życiowymi.
Napisałem również kilka powieści kryminalnych, do których przeczytania gorąco Was zachęcam.
Czasem niewiedza jest błogosławieństwem, a wiedza przekleństwem
Pierwsze słowa Nieznajomego Pielgrzyma
PROLOG
Enklawa Ocalałych jaśniała blaskiem rozpalonych na ulicach pochodni. Otoczona zewsząd wysokim palisadowym murem, wzniesionym z płaskich, dębowych desek, stanowiła główny ośrodek ich cywilizacji. Mieszkali w niej ci, którzy – jak głosi przekazywana z pokolenia na pokolenie legenda – przeżyli wielką katastrofę zamierzchłych czasów. Opowieść o tym, co się wówczas wydarzyło, przez wieki spokoju i względnego dobrobytu zarosła tysiącem spekulacji oraz wersji, i nikt już na dobrą sprawę nie potrafił z całą odpowiedzialnością stwierdzić, co tak naprawdę stało się przyczyną zagłady. Oraz czemu ocaleli tylko nieliczni.
Rzeczywistych powodów wielkiej katastrofy nie poznali nawet ci, którzy dzień i noc badali starodawne pisma w poszukiwaniu odpowiedzi. Mieszkali w drugim co do ważności miejscu w całej enklawie. Wszyscy nazywali je Ostoją Poznania. Usytuowana na przyległym do miasta niewielkim wzgórzu, oferowała to, co w tej cywilizacji było bezcenne – wiedzę gromadzoną od kilkunastu pokoleń.
Starszy mężczyzna schodził właśnie z pośpiechem wąską, kamienną ścieżką prowadzącą z Ostoi Poznania w kierunku miasta. Karol był jednym z dziesięciu członków Rady Polihistorów, która zajmowała się utrzymywaniem w należytej kondycji zbiorów bibliotecznych zgromadzonych przez te wszystkie lata. Natomiast pozyskiwaniem wszelkich pisanych śladów przeszłej cywilizacji parali się eksploratorzy. Najczęściej, choć ostatnimi czasy niestety coraz rzadziej, dostarczali do ostoi skrawki książek, czasopism czy instrukcji, których poszukiwali wśród ruin pierwszego miasta.
Karol wyznaczony został przez Radę do zupełnie innego zadania. Najważniejszego, jakie kiedykolwiek postawiono przed jakimkolwiek człowiekiem.
Kamienna ścieżka skręcała ostro w lewo. Wśród niewysokich sosen zwężała się jeszcze bardziej, prowadząc na niewielką polanę usłaną trawą i wyrastającymi gdzieniegdzie kępami polnych kwiatów. Mężczyzna przystanął na chwilę, by popodziwiać piękno otaczającej go natury. W oddali wypatrzył już cel swojej podróży – główną bramę prowadzącą do wnętrza góry. Sięgnął do kieszeni przestronnej, powłóczystej szaty w kolorze ciemnego brązu i wymacał właściwy klucz. Znał jego strukturę na pamięć, a opuszki palców świetnie rozpoznawały znajomy kształt. Odetchnął z ulgą, upewniwszy się, że go nie zgubił. Przychodził w to miejsce codziennie. To było jego zadanie. Za każdym razem otwierał i zamykał potężne stalowe odrzwia, chroniące wnętrze przed wtargnięciem do niego niepowołanych osób.
Od skraju wzgórza do pierwszej bramy prowadziła mało widoczna ścieżka. Wczorajsze ślady jego stóp niknęły pośród bujnej roślinności. Udeptana delikatnie trawa stanowiła jednak potwierdzenie, że nikt nie naruszył spokoju tego miejsca.
Zdjął ciężkie, górskie buty, chwycił je lewą ręką i ruszył żwawym krokiem po płaskiej polanie. Chłód porannej rosy sprawiał, że ból w stopach nieco łagodniał, a drobne źdźbła trawy delikatnie łaskotały skórę Karola. Czuł się coraz słabszy. Z każdym upływającym dniem zbliżał się do swojego końca. Musiał jednak wytrwać do czasu, aż Rada znajdzie godnego następcę. Chyba że zdarzy się to, czego wszyscy obawiali się najbardziej…
Od ostatniego powrotu Nieznajomego Pielgrzyma mijało właśnie trzynaście lat. Dla większości mieszkańców Enklawy Ocalałych Nieznajomy stanowił stały, wiecznie powracający element ich świata. Wszyscy słyszeli od starszych członków swoich rodzin opowieści o dziwacznym człowieku pojawiającym się co trzynaście lat w ich krainie. Wiele znaków towarzyszyło jego powrotom. Mniejsze lub znikome zbiory były omenem wieszczącym rychłe przybycie Pielgrzyma. Wielu ludzi spadek dzietności przypisywało także Nieznajomemu. Właściwie wszystko, co niepokojącego działo się w ich świecie, zrzucano na zbliżający się powrót niechcianego gościa.
Z drugiej strony ludzie upatrywali w nim swego rodzaju bóstwo. Zakładali się w knajpach, przy straganach, w domach lub na polu o to, czy i tym razem powróci. Wracał zawsze, przynosząc to, czego nikt nie chciał – śmierć niewinnych dziewczyn, które musiały wziąć udział w tradycyjnym rytuale.
Karol i pozostali członkowie Rady Polihistorów zwali go Sambor. Został wyklęty ze społeczności, choć nikt nie wiedział, za co i kiedy. Jego powrót zwiastowało zwierciadło. Dziwaczny artefakt, ukryty w głębokich podziemiach tej góry. Dlatego Karol tutaj przychodził. Był strażnikiem przejścia i jego ponowne otwarcie stanowiło zapowiedź przykrych wydarzeń dla enklawy. Trzynaście lat temu po raz pierwszy przyprowadzono go w to miejsce. Szedł wówczas z innym strażnikiem, który nosił to samo imię. Imiona bowiem przypisane były do poszczególnych funkcji pełnionych w enklawie i nie zdarzało się, by zmieniano tę regułę. Ułatwiało to rozdzielanie zadań, mnogość imion do zapamiętania mogłaby bowiem wywołać wśród pozostałych mieszkańców niepotrzebny zamęt.
Wielokrotnie podejmowano wysiłki, by przeciwstawić się Samborowi. Niektórzy wręcz podnosili na niego rękę i starali się go zabić. Żadnemu ze śmiałków się to jednak nie udało. Nikt nigdy nawet go nie zranił. Pielgrzym wyprzedzał ciosy przeciwników, wyprowadzając własne. Przewidywał, co się wydarzy, i ostrzegał knujących za jego plecami. Doskonale słyszał i widział z daleka. Lecz zawsze znajdywali się tacy, którzy próbowali. Karol nie miał pojęcia, z czego wynikała ta zapalczywość ludzka. Chyba po prostu chciano zrobić cokolwiek, co uwolniłoby krainę przed zgubnymi efektami nieproszonych wizyt.
Polihistor dotarł do wejścia. Na powrót wzuł ciężkie, sfatygowane latami noszenia buciory, które mimo licznych przetarć miały tę zaletę, że nie przemakały. Zawiązał sznurówki i się wyprostował. W umęczonych starością plecach coś mu nieprzyjemnie chrupnęło, po czym wskoczyło na właściwe miejsce. Strażnik zwierciadła otarł kropelki potu, które zrosiły jego poorane zmarszczkami czoło. Następnie przyłożył leciwą, drżącą dłoń do metalowych drzwi. Lodowate zimno wywołało na całej jego skórze wstrząs, a wszystkie włoski ją pokrywające nieco się uniosły. Nie znosił tego momentu.
Klucz, który posiadał, był bardzo stary. Pokryty rdzą w każdej chwili mógł odmówić posłuszeństwa i najzwyczajniej w świecie się złamać. Wyciągnął go teraz ostrożnie, uważając, by przypadkiem nie wyłamać krzywki. Obejrzał przedmiot bardzo dokładnie, po czym sprawnym ruchem wsunął go do otworu.
– Musi się udać – powiedział do siebie i energicznie przekręcił klucz.
Rygiel ustąpił. Zgrzyt zamka zmieszał się z westchnieniem ulgi, które wydobyło się z piersi Karola. Pchnął prawą część drzwi i z wysiłkiem przesuwał, aż wnęka stała się na tyle szeroka, by mógł wcisnąć się do środka. Nie chciał ryzykować otwieraniem całych drzwi na oścież. Z daleka niewielka szczelina była najzwyczajniej w świecie mniej widoczna. Przypuszczał, że młodzi, wiecznie ciekawscy tropiciele zakradają się w to miejsce, wypatrując jego powrotu z wnętrza tunelu. Zapewne i tym razem czyjeś czujne oczy wpatrywały się w jego przygarbione plecy.
Wsunął się do środka, odnalazł pozostawioną poprzedniego dnia pochodnię, wykrzesał iskrę i podpalił. Ciepło niewielkiego ognia czule połaskotało jego mocno zarośniętą twarz. Poczuł nieprzyjemny swąd przypalonych siwych włosów na brodzie i przeklął się za brak należytej uwagi przy posługiwaniu się pochodnią.
– Dobrze, że się nie podpaliłeś, stary capie – wyszeptał pod nosem, a wszędobylskie echo wzmocniło jego przekleństwa, zanosząc je na kraniec wąskiego, półkolistego tunelu.
Pradawna konstrukcja ciągnęła się kilkaset metrów w głąb góry. Jej ściany były gładkie i niezwykle twarde, wykonane z litego betonu. Wydrążony w skale korytarz prowadził do obszernej komnaty, w której znajdował się tajemniczy artefakt.
Zgodnie z przekazami przodków odnalezionymi w rozległych tunelach, w których spanikowana cywilizacja próbowała przeczekać katastrofę, zagłada Ziemi rozpoczęła się bez żadnego ostrzeżenia. Ludzie zapisywali na ścianach swoje imiona i błagania, by nie przepadli bez wieści. Pragnienie życia potęgowało ich strach przed nieznanym. Nikt z żyjących nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło.
Jedni twierdzili, że w Ziemię uderzyła ogromna asteroida, porównywalna wielkością do tej, która wybiła dinozaury. Karol i inni polihistorzy wciąż nie odkryli, czym były te pradawne stworzenia, o których wspominały pozostawione strzępy książek i gazet z dawnych czasów.
Inni sądzili, że to atak obcej cywilizacji, której Ziemia stanęła na drodze ku ekspansji wszechświata. Jeszcze inni wysnuwali teorie, że to jakiś światowy rząd zaplanował eksterminację ludzi, chcąc zapanować nad przeludnieniem. Karol tę ostatnią hipotezę traktował jak żart. Po co ktoś miałby budować tego typu miejsce, jeśli nie chciałby ratować zagrożonej wyginięciem ludzkości?
Poziom zaawansowania dawnej cywilizacji niepomiernie go zdumiewał. W porównaniu z tamtymi ludźmi obecni mieszkańcy Enklawy Ocalałych przypominali jaskiniowców, którzy dopiero co poradzili sobie z konstruowaniem prostych narzędzi.
Jednak z każdym kolejnym rokiem pod powierzchnią ziemi wszystkie te spekulacje odchodziły w niepamięć. Ludzie umierali, stopniowo, jeden po drugim. Nikt nie zebrał się na odwagę, by opuścić ciemne tunele i wyjść na zewnątrz. Mimo że przebywali głęboko pod ziemią, wciąż słychać było niepokojące i przerażające odgłosy wydobywające się nad powierzchnią. Potem nastała wielka cisza. Zapasy żywności kurczyły się w zastraszającym tempie. Dopiero po jakimś czasie ocalali zorientowali się, że powinni racjonować zgromadzone w spiżarni zapasy.
Równie szybko okazało się, że brakuje wszystkiego. Na szczęście nie brakowało im wody. Ściekała po ścianach bunkra, a ludzie podkładali naczynia, by nawet odrobina się nie zmarnowała. Przykładali twarze do zimnego betonu i zlizywali każdą kroplę. Miała dziwaczny posmak, ale nie było innego wyjścia, jak pić tę, która była. Ciała zmarłych gromadzono w najodleglejszej części schronu, gdzie jedne gniły, a inne wraz z upływającym powoli czasem zamieniały się w pomarszczone i obeschnięte mumie.
Wreszcie, po wielu latach spędzonych pod ziemią, ktoś zdecydował się wyjść na zewnątrz. To, co założyciele Enklawy Ocalałych zobaczyli na powierzchni, przeraziło ich. Większość z tamtych ludzi zatarła w pamięci obraz tego, jak świat wyglądał przed katastrofą.
Karol zszedł jeszcze niżej. Pozostałości po pierwszej cywilizacji były przesiąknięte zapachem stęchlizny. Na dnie, wyłożonym połówkami glinianych cegieł, unosiła się kilkunastocentymetrowa warstwa mułu naniesionego przez ściekającą po ścianach wodę.
Stary członek Rady Polihistorów schodził właśnie schodami do jedynego miejsca w całej metropolii, którego nie naruszył odległy już w czasie kataklizm. Mężczyzna był siwiuteńki niczym gołąb. Jego twarz, smutną i pomarszczoną od upływającego czasu, rozświetlał nikły blask pochodni.
Karol znał tę drogę doskonale. Po tylu latach przychodzenia w to napawające grozą miejsce rozpoznawał każdą nierówność pod stopami. Przemierzał ją w swoim życiu wielokrotnie. Po raz nie wiadomo który zanurzył sfatygowany but z wysoką cholewą w brudną toń ścieków.
Ruszył przed siebie, dotykając prawą dłonią wilgotnego i śliskiego muru. Nie miał zbyt wiele czasu. Musiał dotrzeć do przejścia przed zmrokiem. Był sam, a po świecie krążyły niezliczone niebezpieczeństwa. Rada strzegła tajemnicy od stuleci ukrytej pod górą. Informacje zapisane na skrawkach dokumentów jasno określały role w społeczeństwie, a do polihistorów należało pilnowanie tego miejsca. Sprawa była prosta, bo nikt z ocalałych dobrowolnie by tutaj nie wszedł. Większość uważała, że przez owo tajemnicze i ukryte przed oczami pospólstwa przejście na świat przedostaje się zaraza.
Nikomu nie udało się wytłumaczyć, czym jest zwierciadło. Nieznajomy Pielgrzym dzielił się swoją wiedzą w bardzo reglamentowany sposób. Dostarczał księgi traktujące o rolnictwie, stolarstwie, budownictwie, leczeniu chorób oraz różnorodności biologicznej dawnego świata. To z tych zapisków dawnych ludzi Rada powoli, z wielkim wysiłkiem potrafiła stworzyć zręby obecnego społeczeństwa. Z upływem czasu Nieznajomy Pielgrzym przynosił coraz mniej. W jego obliczu również zauważono pewne zmiany. Tak jakby czas zaczął wpływać również na niego. Do tego z każdą wizytą jego zachowanie się zmieniało.
Zgodnie z archiwalnymi przekazami powrót Nieznajomego Pielgrzyma był wydarzeniem radosnym. Dopiero za trzecim razem zażądał, by wraz z nim przez zwierciadło zaczęły przechodzić dziewczynki i kobiety. Długo szukał tych w odpowiednim wieku, aż w końcu uznał, że najlepszymi okazami będą te piętnastoletnie. Wszystkie profesje wystawiały swoje reprezentantki i tak doszło do powstania konkursu.
Karol dotarł wreszcie do zakola, w którym kanały skręcały ostro w lewo. Nie poszedł za naturalnie utworzoną drogą. Przystanął, oświetlając ceglany mur naprzeciwko siebie. Nasłuchiwał, czy nikt go nie śledzi. Usłyszał tylko chrobot szczurzych pazurów i delikatne popiskiwanie wszędobylskich gryzoni. Dla niewprawnego oka to, czemu przyglądał się Karol, było zwyczajną, gładką ścianą. On jednak znał prawdę. Widział migotliwe srebrzyste nitki światła przenikającego przez fugi konstrukcji i wiedział, co ono oznacza.
Zwierciadło ponownie zostało otwarte.