Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po serii brutalnych morderstw, na mieszkańców Ostrzeszowa i okolic pada blady strach. Nieznany sprawca dokonuje egzekucji, posługując się wymyślnymi metodami XVIII-wiecznych tortur z czasów polowań na czarownice. Młody Prokurator Tomasz Drwal na początku swojej kariery musi zmierzyć się z seryjnym mordercą. Czas ucieka, a na jaw wychodzą coraz mroczniejsze karty z przeszłości wielu wpływowych osób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 58 min
ROZDZIAŁ 1
Mikstat, sierpień 2020
Niewyraźna ścieżka rysowała się pośród jednorodnej ściany kukurydzy. Srebrzysta poświata księżyca rozświetlała ciemność nocy. Mężczyzna prowadzący czarnego mercedesa vito wyłączył światła i skręcił w polną drogę. Jechał ostrożnie, starając się nie zboczyć na grząski, piaszczysty grunt. Metalowe ogrodzenie cmentarza połyskiwało pomiędzy drzewami i dziko rosnącymi krzewami. Po chwili mężczyzna zatrzymał pojazd i zgasił silnik. Wysiadł z szoferki. Jego partnerka, młoda, szczupła brunetka, zrobiła to samo.
Włożyli lateksowe rękawiczki, potem zwykłe, materiałowe i podeszli do komory ładunkowej. Mężczyzna pociągnął za klamkę i otworzył drzwi. W nozdrza uderzył go zapach spalonego ciała. Kobieta wyjęła przygotowany wcześniej szpadel, a on wszedł na pakę, chwycił owinięte folią zwłoki i sprawnym ruchem wysunął je poza pojazd. Pochylił się, złapał w miejscu, gdzie ofiara miała nogi, i zaciągnął ciało pod płot. W tym czasie kobieta wyjęła z paki długi, drewniany pal, zamknęła obydwie klapy drzwi i ruszyła, by dołączyć do towarzysza.
Cmentarne ogrodzenie nie było wysokie. Mężczyzna wspiął się na nie i wychyliwszy głowę, sprawdził, czy nikt nie kręci się pomiędzy pomnikami. Odczekał jeszcze kilka sekund, po czym uniósł ciało i przerzucił je przez ogrodzenie. Następnie przeszedł na jego drugą stronę, uważając, by nie wdepnąć w zawiniątko. Kobieta była tuż za nim. Podała mu drewniany pal oraz łopatę, po czym zwinnym ruchem przeskoczyła przez metalowe przęsło i znalazła się na cmentarzu.
Ciemności nocy były rozświetlone przez nikłe, żółtawe latarnie i kilka lamp halogenowych, oświetlających boki drewnianego kościółka. Gdzieniegdzie paliły się znicze i ledowe, wieczne lampki.
Kobieta wyjęła latarkę i poświeciła na znajdujące się przed nimi pomniki. Nie musiała zbyt długo szukać właściwego nagrobka. Kilka dni wcześniej upewniła się, że ten konkretny wciąż jest na swoim miejscu. Wskazała koledze palcem. Ten złapał za szpadel i zaczął kopać. Gdy po kilku minutach okrągły dołek miał odpowiednią głębokość, mężczyzna rozciął worek, przywiązał ciało do pala i wsunął je w wykopany przed chwilą otwór. Kobieta przyglądała się instalacji z wyraźną satysfakcją. Kiedy skończyli, zebrali wszystko i upewnili się, że nie został po nich żaden ślad. Przeskoczyli płot i wrócili do furgonetki. Z mroku nocy powoli zaczął się wyłaniać dzień.
ROZDZIAŁ 2
Mikstat Pustkowie, sierpień 2020
Wiesława Przytocka nie spała przez całą noc. To wstawała, to kładła się, wyczekując wschodu słońca. Poranek leniwie przedzierał się przez gęsty las.
Przysiadała pod oknem w kuchni przez ostatnie dwadzieścia lat i z utęsknieniem oczekiwała blasku nowego dnia. Zapatrzona w wąską, polną dróżkę łudziła się, że w końcu kiedyś zobaczy tam córkę wracającą do domu.
Jej niewielki dom stał samotnie pośrodku rolnych nieużytków. Odziedziczyła go po matce. Kilka pokoleń wpatrywało się w podobny widok, czerpiąc radość z obserwowania najbliższej okolicy. Mijały pory roku, zmieniała się wysokość drzew w pobliskim lesie, rośliny, dziko rozsiane na maleńkim skrawku ojcowskiej ziemi, kwitły i usychały.
Dawniej, kiedy jej córka i mąż jeszcze żyli, na tych kilku hektarach piaszczystej ziemi złociły się pszenica i żyto. Mateusz, jej ukochany małżonek, był kierowcą ciężarówki. Często wyjeżdżał na kilka dni, a jej zostawiał na głowie całe gospodarstwo. Trzymali z mężem kilka kur, kaczek i gęsi. Najbliższy sąsiad dwa razy w tygodniu przywoził im mleko, z którego Wiesława robiła masło, ser i śmietanę.
Pewnego razu Mateusz wrócił z trasy z kudłatym psem. Znalazł go gdzieś przy drodze i postanowił przyprowadzić do domu. Wiesława początkowo była na niego zła. Denerwowało ją ciągłe ujadanie szarobrązowego kundla. Z czasem jednak przywykła do łaszącego się wiecznie czworonoga. Kilka lat po ślubie urodziła im się córka. Dali jej imię Agata, po babci. Dziewczynka rosła zdrowo i od najmłodszych lat spędzała całe dnie przy matce. Wiesława przyuczała ją do pracy w gospodarstwie. Pokazywała, gdzie szukać jajek złożonych przez kury. Mateusz, kiedy akurat miał przestój w robocie, objaśniał córce, jak nazywają się poszczególne rośliny i zwierzęta, a wczesną jesienią zabierał ją do lasu na grzybobranie. Kręciła się koło ojca, kiedy ten karmił świnie w chlewie.
Byli ubodzy, a zarazem szczęśliwi, że mają siebie.
W końcu przyszedł moment, w którym Agatka musiała pójść do szkoły. Wiesława długo starała się z Mateuszem o dziecko, więc od czasu kiedy się urodziło, chroniła je jak tylko mogła. Codziennie odprowadzała Agatkę na przystanek, z którego dziewczynka wsiadała do szkolnego autobusu.
Zatrzymała palcem płynącą po policzku łzę. Przypomniała sobie, jak na wiosnę przedzierały się w kaloszach przez roztopione śniegiem błoto. Wkładała córce do torby buty na zmianę, żeby żadne dziecko nie robiło jej przykrości z powodu ubrudzonych trzewików. Zimą zawiązywała jej wokół nogawek kawałki wytrawionej świńskiej skóry, by nie musiała siedzieć w szkole w przemoczonych spodniach.
Wiesława z mężem starali się być samowystarczalni. Kobieta raz w tygodniu wybierała się przez pola do Mikstatu na zakupy. Tak było szybciej, niż gdyby chodziła na przystanek i czekała na autobus, który zresztą przejeżdżał coraz rzadziej. Większe zakupy robił Mateusz, kiedy wracał z trasy. Do kościoła nie chodzili. Nie mieli potrzeby.
Trzeciego sierpnia dwutysięcznego roku Agatka wybrała się na szkolną wycieczkę. Skończyła szóstą klasę i bardzo nalegała, żeby tym razem matka pozwoliła jej pojechać. Wychowawczyni zaproponowała, by odwołać tradycyjny, jednodniowy wyjazd w czerwcu, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na wakacyjny obóz nad jeziorem Szperek w Antoninie.
Wiesława początkowo była sceptyczna. Jednak córka w końcu ją przekonała. Dziewczynka lubiła swoje koleżanki, ale ze względu na dzielącą je odległość miała z nimi kontakt tylko w szkole. Dlatego kobieta się zgodziła. Nie chciała, by jej córka stała się klasowym pośmiewiskiem. Pomyślała, że taki wypad będzie także doskonałym prezentem na trzynaste urodziny.
Był czwarty sierpnia. Przytocka siedziała na werandzie, łuskając nasiona bylin na przyszłoroczny wysiew, gdy nagle usłyszała miarowe ujadanie psa. Podniosła głowę i zobaczyła nadjeżdżający radiowóz. Poczuła, jak lęk ściska ją w żołądku.
Coś się stało z Agatą – pomyślała, po czym rzuciła wszystko, co trzymała w rękach, i zaczęła biec w kierunku policjantów.
Zatrzymali się, widząc przestraszoną kobietę. Spojrzeli po sobie, jakby oczekując, że to ten drugi weźmie na siebie ciężar opowiedzenia tego, co się stało. Otworzyli drzwi poloneza i obciągnęli mundury.
– Starszy aspirant Krzysztof Król i młodszy sierżant Teofil Szymczak, Komenda Powiatowa w Ostrzeszowie. Pani Wiesława Przytocka? – zapytał starszy stopniem, zaraz po tym, jak przedstawił się kobiecie.
– Coś się stało mojej córce? – zapytała Wiesława, choć wiedziała, że gdyby Agatka była cała i zdrowa, nie przyjechaliby tutaj.
– Szanowna pani, czy możemy porozmawiać w domu? – Krzysztof Król rozejrzał się nieufnie, choć dookoła otaczały ich tylko dziko zarośnięte pola.
Wiesława poprowadziła ich ścieżką do domu. Zaprosiła do środka, tłumiąc narastający w niej atak paniki. Zaproponowała kawę, ale odmówili.
– Niech pani lepiej usiądzie, dobrze? – Teofil mówił wolno i wyraźnie, tak by nie musiał powtarzać.
Kobieta przysiadła na taborecie ustawionym pod oknem. Spojrzała na dobrze sobie znany widok. Błysk policyjnego koguta przywołał ją z powrotem do rzeczywistości.
– Niestety, nie mamy dla pani dobrych wiadomości.
Szymczak na chwilę przerwał relację, ponieważ kobieta wybuchnęła płaczem. Mężczyzna chciał wytłumaczyć, co się wydarzyło, ale musiał poczekać, aż Wiesława nieco się uspokoi.
– Co się stało? Gdzie moja córka? – spytała, przecierając nos i oczy brzegiem roboczego fartucha.
– Doszło do nieszczęśliwego wypadku – zaczął ponownie Szymczak. – Agata wyszła nocą z namiotu i poszła nad jezioro.
– Czy wszystko z nią w porządku? – Przytocka wciąż się łudziła, że jej córce nic się nie stało.
– Przykro mi, ale Agatka wpadła do wody z pomostu. Było ciemno. Nikt nie widział, kiedy to się stało. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, było już za późno. To po prostu nieszczęśliwy wypadek – wyjaśnił sierżant, czując, jak coś łapie go za gardło i mocno ściska.
Wiesławę rozdarł niewyobrażalny ból. Chciała umrzeć. W jednej chwili cały jej świat się zawalił. Jej córeczka, najukochańsza Agatka, odeszła. Szlochała przez kilka następnych minut, zanim odetchnęła, by wysłuchać policjantów do końca.
– Powinna pani pojechać z nami, żeby zidentyfikować ciało córki – dodał po chwili aspirant Król. – Wiemy, że to trudne, ale takie są procedury.
Zaprowadzili ją do samochodu i zawieźli do prosektorium. Agatka leżała na stole sekcyjnym przykryta białym płótnem. Wiesława podeszła bliżej, powstrzymując się przed krzykiem. Chciała ją zobaczyć. Ostatni raz.
Lekarz odsłonił materiał zakrywający twarz jej córki. Wiesława zakryła twarz dłońmi. Kręciła głową, nie dowierzając. Zamknęła oczy i rzuciła się na stół. Czuła chłód bijący z ciała ukochanej Agatki. Policjanci odciągnęli ją i wyprowadzili na zewnątrz. W drodze powrotnej nie odezwała się ani słowem. Płakała, mając przed oczami widok martwej córki.
Usiadła przy oknie i do wieczora powtarzała głośno jej imię. Przeklinała Boga, który odebrał jej ukochane dziecko.
Mateusz wrócił z trasy nad ranem. Zobaczył kulącą się na podłodze małżonkę. Kiedy oznajmiła mu, że ich córeczka nie żyje, kompletnie się załamał. Miał pretensje, że ją puściła. Krzyczał, że gdyby Agatka została w domu, nic by się nie stało. Wiesława przyznała mu rację. Nie zdążył się z nią nawet pożegnać. Czuła się winna, choć nie mogła przewidzieć, że coś takiego spotka ich jedynaczkę.
Potem był pogrzeb i długie miesiące niewyobrażalnego cierpienia. Za każdym razem kiedy wchodziła do pokoju córki, patrzyła na zaścielone łóżko, wierząc, że jej malutka otworzy oczy i powie: „Dzień dobry, mamusiu”. Dotykając delikatnie jej zabawek, przyborów szkolnych i ubrań, wyobrażała sobie, że Agatka siedzi przy biurku i odrabia lekcje albo stoi przed otwartą szafą, losując, którą sukienkę ma na siebie założyć. Potem zamykała oczy i widziała ciało córeczki ubrane w białą, koronkową suknię leżące nieruchomo w dębowej trumnie.
Rok po śmierci córki Wiesława znalazła męża wiszącego na konopnym sznurze w stodole. Zostawił ją samą, z okropnie jazgoczącym psem uwiązanym na łańcuchu. Wciąż nie znosiła tego kudłatego przybłędy, z tą jednak różnicą, że teraz wydawało się jej, iż pies wyje z tęsknoty za jej mężem i córką. Kiedy umarli, Wiesława została zupełnie sama.
Wschód słońca wyrwał ją ze wspomnień. Dziś przypadała kolejna, dwudziesta już rocznica tragicznej śmierci jej córki. Wiesława Przytocka podniosła się z krzesła. Usłyszała, jak w jej pięćdziesięciosześcioletnim ciele coś zaskrzypiało i chrupnęło boleśnie. Weszła do sieni, chwyciła przygotowane dzień wcześniej torby, otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Sierpniowy poranek zwiastował upalną pogodę. Poczuła na nagich ramionach ciepły wiatr niosący zapach ziemi i rosnących nieopodal sosen.
Przekręciła zamek, a potem nacisnęła klamkę, upewniając się, że drzwi są zamknięte. Odłożyła torby na plastikowy stół stojący na werandzie. Złapała za leżący na nim nóż, podeszła do zagajnika z kwiatami i ścięła kilkanaście różnokolorowych gladioli. Włożyła kwiaty do pustej płóciennej torby, sprawdziła jeszcze raz, czy do drugiej spakowała wszystkie narzędzia potrzebne jej do uporządkowania grobu, po czym ruszyła w kierunku miasteczka.
Po dwóch godzinach niespiesznego marszu dotarła do bram niewielkiego cmentarza parafialnego. Pośrodku, na nieznacznym wzniesieniu, majaczyły brązowoczarne ściany kościółka Świętego Rocha. Niewielki drewniany budynek był otoczony brukowaną ścieżką, która rozdzielała się na dwie osobne alejki prowadzące do przeciwległych bram wejściowych.
Wiesława zatrzymała się przy jednej z nich, tej od strony parkingu. Musiała odsapnąć. Czuła, że w miarę upływu lat jest jej coraz ciężej. Przeczytała pobieżnie przyczepione do gablotki nekrologi, jeden stary, drugi z tego tygodnia, po czym przekroczyła bramę i weszła na cmentarz.
Wąska alejka, obsadzona po obu stronach iglastymi drzewkami, prowadziła wprost pod drzwi kościoła. Z prawej strony znajdowała się parcela z malutkimi nagrobkami niemowląt i nienarodzonych dzieci. Wspinała się powoli, przystając i przyglądając się mogiłom. Coraz częściej stare, wyblakłe lastriko ustępowało granitowym płytom błyszczącym w porannych promieniach słońca.
W oddali usłyszała rytmiczne uderzenia kościelnego dzwonu. Wybiła siódma, a mimo to Wiesława była pierwszą osobą na cmentarzu. Nie zmartwiło jej to zbytnio. Unikała kontaktu z kimkolwiek, by nie musieć wysłuchiwać, jak bardzo jej współczują i jaka straszna tragedia ją dotknęła. Nikt nie mógł nawet wyobrazić sobie tego, co przeżywała każdego dnia.
Wdrapała się na górę i odbiła w prawą stronę. Grób jej córki znajdował się za kościołem, blisko płotu. Podniosła głowę, przez chwilę się zastanawiając, którędy pójść, by jak najłatwiej przecisnąć się pomiędzy nagrobkami.
Z powodu zmęczenia nie dostrzegła, że przed grobem Agatki ktoś wbił w ziemię drewniany pal. Wpatrzona w niecodzienną konstrukcję potknęła się o wystającą płytę nagrobną i runęła na ziemię. Próbowała wstać, ale świat zaczął wirować wokół niej. Poczuła dotkliwy ból i zrozumiała, że upadając, rozbiła sobie głowę. Podniosła wzrok i wpatrywała się w sterczące z ziemi drewno. Zobaczyła zwęglone ciało rozciągnięte wzdłuż pala. Chciała krzyknąć, ale głos utkwił jej w gardle. Zrobiło jej się niedobrze. Wąska strużka krwi powoli zalewała jej oczy. Poczuła, jak otoczenie pokrywa ciemna mgła. Zemdlała.