Klucz - Walczak Marcin - ebook + audiobook + książka

Klucz ebook i audiobook

Walczak Marcin

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Spokojna sierpniowa noc w Ostrowie Wielkopolskim zamienia się w koszmar, kiedy na oczach policjantów z wieży wypada młoda dziewczyna. Tajemnicza śmierć nastolatki początkowo zostaje uznana za samobójstwo. Jednak śledczy szybko odkrywają, że drzwi prowadzące na wieżę są zamknięte, a jedyny klucz został skradziony kilka tygodni wcześniej.

 

Młoda dziennikarka, Aneta Socha, rozpoczyna własne śledztwo i ku swojemu zaskoczeniu odkrywa, że na terenie Ostrowa Wielkopolskiego działa niebezpieczna grupa okultystyczna.

 

  • Kto naprawdę jest odpowiedzialny za śmierć nastolatki?
  • Czy podjęte przez dziennikarkę ryzyko przyniesie przełom w śledztwie?
  • Kim jest człowiek, który określa się mianem Proroka?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 26 min

Lektor: Marcin Walczak
Oceny
4,3 (31 ocen)
16
10
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PatrycjaMajzner

Z braku laku…

Lektora po prostu nie da się słuchać :(
10
kingamly

Całkiem niezła

nie przebrnę przez audio, doceniam dykcję, ale autor na lektora się nie nadaje :(
00
darus96

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna książka , początkowo trochę dziwnie mi się czytało. Lecz z czasem była to czytało przyjemność. Na pewno sięgnę po dalsze części . @zaczytana_daria
00
ahywka

Dobrze spędzony czas

Klucz to bardzo przyjemny i dobrze napisany kryminał z tajemnicą w tle osadzony w Ostrowie Wielkopolskim. Fabuła książki rozpoczyna się od mocnego wstrząsu. Dyżurny na posterunku policji obserwuje to co widzą kamery miejskiego monitoringu, gdy nagle zauważa w pobliżu kościoła postać, która przypomina jego nastoletnią córkę. Chwilę później, ta sama postać widoczna jest jak spada z wieży kościoła i roztrzaskuje się na chodniku. W kolejnych dniach ginie jeszcze kilka osób, a za wszystkim wydaje się stać okultystyczna grupa, której częścią była pierwsza ofiara. Śledztwo prowadzone jest kilkutorowo. Z jednej strony jest oficjalna policyjna praca, z drugiej, komendant zleca zajęcie się tematem jednemu ze swoich najbardziej doświadczonych śledczych, który oficjalnie jest odsunięty od działań, a z trzeciej, własne śledztwo prowadzi dziennikarka, nowy nabytek lokalnej gazety. Nie do końca pasuje mi styl autora, ale doceniam dobrze napisany kryminał. Spora część scen wydaje się zupełnie nieprawd...
00
Mike781

Całkiem niezła

Całkiem niezła ta książka, trochę zbyt powolna akcja. Nie polecam audiobooka, lektor okropnie czyta.
00

Popularność




PROLOG

Pierwsza sierpniowa noc przywitała mieszkańców Ostrowa Wielkopolskiego długo wyczekiwanymi opadami deszczu. W ostatnim tygodniu lipca temperatury sprawiały, że wskazania termometrów szybowały w okolice trzydziestu stopni Celsjusza. Rozgrzane za dnia kamienne płyty chodników, ceglane mury kościołów, żelazo torów kolejowych i dachy domostw nocą oddawały ciepło, wzbijając w powietrze obłoki skondensowanej wilgoci. Ciepły powiew letniego wiatru powoli rozganiał gęste nitki mgły, która otulała miasto pogrążone w niespokojnym śnie.

Ciszę nocy przerwały nagle rytmiczne odgłosy kroków.

W kamerze monitoringu dyżurny ostrowskiej policji zauważył niewyraźną, ciemną sylwetkę. Krople wody ściekające po obiektywie rozmazywały obraz, utrudniając identyfikację samotnego spacerowicza. Podinspektor Rafał Jeż przetarł oczy ze zmęczenia. Podciągnął rękaw służbowej, granatowej koszuli i przekręcił nadgarstek lewej ręki. Jasnobrązowe wskazówki zegarka marki Atlantic zbiegały się ze sobą.

– Kwadrans po trzeciej – wyszeptał wskazania czasomierza i zapisał je w notesie.

Obok godziny dopisał szczątkowy rysopis osoby, która zwróciła jego uwagę. Przyjrzał się ekranowi. Nocna zjawa zniknęła, ustępując miejsca latarni świecącej mocnym, żółtym światłem.

Przełączył widok na kamerę skierowaną na narożnik wschodniej pierzei ostrowskiego rynku. W oddali dostrzegł rozmazaną plamę przemieszczającą się szybkim tempem wzdłuż ulicy Kościelnej. Jednak po krótkiej chwili dziwna postać znów zniknęła mu z oczu. Jakby wiedziała, że ją obserwuję – pomyślał, przeglądając ujęcia w poszukiwaniu nocnej zjawy. Ciekawość policjanta wzięła górę nad zmęczeniem. Noc była burzliwa i  niewiele miał do roboty. Zazwyczaj wieczorami rynek tętnił życiem. Mieszkańcy przesiadywali w ogródkach letnich, popijając piwo lub mocniejsze alkohole serwowane przez lokalne restauracje. Nieraz był zmuszony wezwać patrol, żeby zaprowadzić porządek wśród podchmielonych amatorów bokserskich starć o honor i palmę głupoty.

Ponownie skupił uwagę na obrazie z kamery ukazującej pustą ulicę Wiosny Ludów. Ciemna postać zniknęła. Chwycił joystick i delikatnie poruszał nim w prawą, a potem w lewą stronę. Nigdzie nie mógł dostrzec obiektu zainteresowania. Położył dłoń na przyciskach do sterowania czasem nagrania i przytrzymał ten odpowiedzialny za cofanie. Jego oczom ukazał się niewyraźny kształt przechodzący w niedozwolonym miejscu. Zakapturzona postać kierowała się w stronę głównego wejścia do kościoła pod wezwaniem Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika. Drzwi świątyni o tej porze były z pewnością zamknięte. Mężczyzna czekał do momentu, aż obserwowana osoba zniknie poza kadrem. Więcej nie mógł zrobić. Przeszło mu przez myśl, żeby wywołać najbliższy radiowóz. Porzucił jednak ten pomysł. Wiedział, że koledzy patrolujący ostrowskie ulice zaszyli się w jakimś ustronnym miejscu, żeby się zdrzemnąć. Nie chciał ich niepotrzebnie niepokoić. Na dobrą sprawę nie miał podstaw, żeby wszczynać alarm. Chodzenie nocą po mieście to jeszcze nie przestępstwo.

Podszedł do stolika umieszczonego pod ścianą i włączył czajnik. Wyjął z szafki kubek i słoik z kawą rozpuszczalną. Nasypał dwie czubate łyżeczki kawy i czekał, aż wysłużony sprzęt policyjny zagotuje wodę. Zamknął oczy. Pod powiekami majaczyły mu powidoki niewyraźnej sylwetki zmierzającej szybkim krokiem w kierunku neoromańskiej perły architektury. Rafał doskonale znał tę świątynię. Piętnaście lat temu ślubował tam wierność swojej wybrance. Karolina była przepiękną kobietą, która sprawiła, że każda chwila ich wspólnego życia wydawała się spełnieniem jego młodzieńczych marzeń. Wszystko przepadło, kiedy jego żona postradała rozum. Od dwóch lat przebywała w zamkniętym ośrodku dla chorych psychicznie. Zdiagnozowano u niej schizofrenię paranoidalną.

Rafał nie mógł uwierzyć w diagnozę postawioną przez lekarzy. Cały czas szukał możliwości, by w jakikolwiek sposób pomóc swojej ukochanej. Jego marna policyjna pensja z ledwością wystarczała na opłacenie rachunków i utrzymanie dorastającej córki. Milena właśnie skończyła piętnaście lat. Choroba matki wywołała w niej wstrząs. Dziewczyna zamknęła się w sobie. Schudła. Nie chciała jeść. Nie dbała o siebie. Miała opory, żeby iść do szkoły. Jej życie towarzyskie ograniczało się do cotygodniowych spotkań grupy młodzieżowej w parafii. Nie bronił jej tego, choć sam miał problemy z wiarą. Kilkukrotnie rozmawiał z miejscowymi duszpasterzami, jednak ból i żal sprawiły, że w jego religijnym życiu pojawiła się pustka.

Milena? Zignorował trzask automatycznego wyłącznika i ruszył do swojego stanowiska. Ponownie przyjrzał się niewyraźnej sylwetce. Przybliżał i oddalał obraz. Nie był pewien, czy to, co widzi, jest prawdą. Postanowił podejść do sprawy inaczej. Wybrał w systemie nagranie z kamer monitorujących ulicę Królowej Jadwigi. Przewijał je, szukając odpowiedniego fragmentu. Zatrzymał nagranie w momencie, w którym w kadrze dostrzegł tę samą sylwetkę. Obraz z tej kamery był zdecydowanie wyraźniejszy od poprzednich. Przybliżył go, koncentrując się na ubiorze. Czarna bluza i zaciągnięty na głowę kaptur skutecznie ukrywały sylwetkę osoby kierującej się do rynku. Dopiero teraz zauważył żółtawą plamę w okolicach klatki piersiowej. Mógłby przysiąc, że doskonale wie, jaki napis widnieje w tym miejscu.

– Żółć – wypowiedział na głos i zadrżał. Po całym ciele przeszedł go dreszcz niepokoju.

Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyjął telefon. Wybrał numer Mileny i wcisnął zielony przycisk słuchawki. W głośniku rozległ się długi sygnał połączenia. Czemu nie odbiera? – zadawał sobie pytanie. Rozłączył się i ponownie wybrał numer córki. Czekał dłuższą chwilę, ale w słuchawce panowała cisza.

– Do wszystkich jednostek. – Chwycił za mikrofon policyjnej radiostacji i nadał komunikat: – W okolicach ostrowskiej fary kręci się podejrzana, zakapturzona postać. – Nabrał powietrza i dodał: – To może być moja córka.

Po chwili w głośniku rozbrzmiała odpowiedź kolegów z pierwszego radiowozu:

– Rafał, spokojnie, zaraz sprawdzimy, co jest grane. – Mocny, męski głos należał do jego najbliższego przyjaciela, Gutka.

Podinspektor Jeż z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w obraz z kamery, czekając, aż dostrzeże w nim niebieską poświatę policyjnych radiowozów. Dwie kolejne minuty ciągnęły się przerażająco długo. Każda sekunda zdawała się dłuższa od poprzedniej. Rafał zerkał na godzinę wyświetlaną na obrazie z monitoringu. Trzecia dwadzieścia sześć. Kilka minut wcześniej widział swoją córkę ostatni raz. Czuł, że mogło stać się coś niedobrego. Mroczne myśli odpędził komunikat nadany przez policyjne radio:

– Rafał, jesteśmy na miejscu. – W głośnikach ponownie rozległ się głos przyjaciela.

– Widzisz ją? – Dyżurny obserwował, jak starszy aspirant Adam Gutowski sprawdza okolice placu kościelnego.

I wtedy wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Ciemna sylwetka przeleciała tuż przed ekranem, po czym roztrzaskała się na jasnoszarej kostce brukowej. Serce Rafała eksplodowało falą potwornego przerażenia. Upadł na posadzkę, wpatrując się w obraz przed kościołem. Przez zalane łzami oczy dostrzegł Adama przeskakującego pomiędzy dwoma kamiennymi słupkami. Pogrążona w chwilowym amoku partnerka Gutka wpatrywała się w coraz większą plamę krwi rozlewającej się wokół zdeformowanego ciała. Zebrała się w sobie i po kolejnej sekundzie wybrała numer sto dwanaście.

– Rafał… kurwa, jesteś tam? – Adam Gutowski nie umiał powstrzymać emocji wylewających się z każdej szczeliny jego ciała. – Milenka… ona… to chyba ona… – Głos uwiądł policjantowi w gardle. Zamiast jasnego komunikatu posłał do mikrofonu falę przeraźliwego krzyku.

Kilka minut później ulicę Odolanowską zalała feeria niebieskich świateł. Grupa radiowozów policyjnych z piskiem opon zatrzymała się przed Komendą Powiatową w Ostrowie Wielkopolskim. Dwaj funkcjonariusze wbiegali do głównej siedziby policji. Automatycznie rozsuwane drzwi otworzyły się niespiesznie. Któryś z policjantów wyciągnął kartę magnetyczną i przyłożył ją do czytnika. Wiedzieli już, że przyjechali za późno. Gęsta krew wolno ściekała po okienku dyżurnego. Jeden z policjantów dobiegł do zwiniętego w agonii Rafała. Silnym szarpnięciem odwrócił go na plecy i przyłożył policzek do jego ust. Widok delikatnie unoszącej się klatki piersiowej wywołał poruszenie. Drugi z policjantów opatrywał w tym czasie ranę postrzałową mężczyzny. Kula rozerwała bok jego czaszki, tak jakby w ostatniej chwili przed oddaniem strzału dyżurny zaczął odwracać lufę pistoletu. Po trzech minutach do budynku dotarli ratownicy medyczni. Obydwaj policjanci mieli nadzieję, że ich kolega przeżyje próbę samobójczą. Słyszeli przez radiostację przebieg dramatycznych wydarzeń pod ostrowską konkatedrą. Żaden z nich nie potrafił sobie wyobrazić ogromu tragedii, która dotknęła jednego z ich kolegów. Wszyscy szanowali Rafała. Był sympatyczny i zawsze uprzejmy dla innych. Znali jego rodzinne doświadczenia i wiedzieli, że życie go nie rozpieszczało. Nikt jednak nie dostrzegł żadnych symptomów depresji czy załamania nerwowego. Jeszcze nie zdołali potwierdzić tożsamości samobójczyni. Przyczyny, dla których ich policyjny kolega targnął się na własne życie, były równie niejasne, jak powody, dla których młoda dziewczyna postanowiła wyskoczyć z wieży kościoła.

Poranne słońce wschodziło nad miastem wyrwanym ze snu. Niepokojący dźwięk mknących ulicami radiowozów i karetek odbijał się od fasad budynków, budząc nieświadomych niczego mieszkańców ponad siedemdziesięciotysięcznego miasta. Nikt nie zauważył mężczyzny wychodzącego boczną furtką przy dawnym konwikcie arcybiskupów. Ubrany na czarno facet przystanął przed przejściem dla pieszych i pochylił się nad kratką ściekową. Cichy plusk wody zagłuszyły policyjne syreny. Wysoka, wysportowana postać podniosła się, przeszła na drugą stronę ulicy, a po chwili rozpłynęła się w alejce miejskiego parku.

zaspokoić jego zachcianki, zdając sobie sprawę, że w Warszawie lepszej pracy nie znajdzie.

– Możesz wyjść. Weź mojego kierowcę i kup sobie coś ładnego na wieczór. Musisz oczarować moich przyjaciół.

Dziewczyna ukłoniła się lekko i owinąwszy się ręcznikiem kąpielowym, poszła pod prysznic. Drwal obserwował każdy jej ruch podczas kąpieli. Był nieco zmęczony, więc podniecił się tylko nieznacznie. Do wieczora odpocznie na tyle, by mała mogła zapewnić mu rozrywkę po udanym spotkaniu biznesowym.

Opuścił się nieco niżej i zamknął oczy. Oby Prorokowi udało się uciec. Potrzebował go jeszcze jeden raz.

Aneta Socha gładziła nagi tors prokuratora Drwala. Upojna noc wyczerpała jej siły. Tomasz Drwal okazał się doskonałym partnerem. Szybko odnaleźli właściwy rytm i pierwszy od dawna seks okazał się najlepszym, jaki kiedykolwiek odbyła. Tomek oddychał lekko, otulony prześcieradłem. Obserwowała delikatne ruchy jego piersi. Podobała jej się ta perspektywa. Od dłuższego czasu czekała na kogoś, z kim będzie czuła się spełniona i szczęśliwa. Przypadek sprawił, że z beznadziejnej sytuacji znalazła się w ramionach mężczyzny, który, podobnie jak ona, zakochał się.

Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie czuła. Te wszystkie drobne niewerbalne sygnały odbierała z rosnącym podnieceniem, aż w końcu postanowiła działać. Czuła, że młody prokurator należy do tego typu mężczyzn, którzy swoją nieśmiałość przekuwali w pracoholizm i dążenie do zawodowego spełnienia. Ucieszyła się, kiedy szyba jego samochodu opadła. Liczyła na coś więcej aniżeli służbowy kontakt, i najwyraźniej się nie pomyliła. Całe jej ciało drżało z radości i spełnienia.

Wysunęła się delikatnie z łóżka i podeszła do okna tarasowego. Przez okienny otwór do wnętrza wpadał ożywczy powiew chłodu. Stanęła boso na deskach i wzięła głęboki oddech. Nagle ciszę nocy przerwała strażacka syrena. Wychyliła się ostrożnie i dostrzegła ciemny kłąb złowieszczego dymu. Niedaleko paliła się jakaś kamienica. Aneta musiała chwilę się zastanowić, zanim pojęła, gdzie konkretnie wybuchł pożar. Ogromne płomienie lizały już dach budynku przy Kaliskiej. Bezwiednie jej myśli popłynęły w kierunku Haliny Nowak. Ekscentryczna nauczycielka sprawiała wrażenie lekko stukniętej. Mimo to polubiła tę starszą kobietę. Miała nadzieję, że nic jej się nie stało.

W tym samym momencie odezwał się dzwonek telefonu. Tomasz Drwal drgnął nerwowo i przewrócił na bok. Nie zdążył odebrać za pierwszym razem. Kolejne połączenie przyszło natychmiast. Odebrał i wysłuchał treść wiadomości podanej przez telefon. Aneta weszła do sypialni i zamknęła okno. Smród spalenizny rozchodził się gwałtownie.

– Co jest? – zapytała, obserwując, jak stoi nagi w poszukiwaniu własnej bielizny.

– Przy Kaliskiej wybuchł pożar, jest jedna ofiara śmiertelna. Muszę tam jechać – zakomunikował, wciągając bokserki z wytłoczonym z przodu emblematem Spidermana.

– Widzę, że trafiłam na wielkiego fana filmów Marvela – zażartowała, przesuwając dłonią po coraz bardziej twardniejącym przyrodzeniu.

– Poczekaj, aż zobaczysz te z młotem Thora – odparł równie żartobliwym tonem i pocałował ją namiętnie.

– Już nie mogę się doczekać – odpowiedziała i położyła się z powrotem do łóżka.

Tomasz Drwal ubrał się pospiesznie i opuścił jej mieszkanie. Pozostawił po sobie intensywny zapach perfum i obietnicę, że jej życie w końcu przestanie być cierpieniem.

Halina Nowak długo nie mogła zasnąć. Nachodziły ją złowieszcze myśli i kilkukrotnie wstawała w nocy, by wyjrzeć przez okno. Na podwórzu było cicho i spokojnie. Z sąsiednich kamienic już dawno lokatorzy się wyprowadzili. Urząd miasta przekazał wszystkim mieszkania zastępcze. Halina uczestniczyła w spotkaniach zarządu z przedstawicielami ostrowskiego magistratu. Nie przyjmowała argumentów o uszkodzonej konstrukcji nośnej budynków i realnym zagrożeniu dla życia i zdrowia mieszkańców. Bacznie śledziła posiedzenia komisji do spraw dzikiej reprywatyzacji w Warszawie i miała swoje zdanie na temat przymusowej relokacji mieszkańców. Ona nie zamierzała nigdzie się stąd ruszać.

Podniosła się z łóżka z ogromnym bólem głowy. Wszystkie kości ją bolały, a mięśnie paliły od środka. Z ledwością doczłapała się do łazienki. Kręciło jej się przed oczami, a obraz miała zamazany. Przemyła twarz wodą, ale na niewiele się to zdało. Z ogromnym wysiłkiem dotarła do kuchni. W powietrzu unosił się słodkawy zapach, który bez trudu rozpoznała. Woń śmierci wszystkim wydawała się tylko wymyśloną dewiacją podstarzałej nauczycielki. Halina wiedziała swoje i miała nadzieję, że młoda dziennikarka, która odwiedziła ją w ubiegłym tygodniu, ponownie zainteresuje się tym tematem.

Nowakowa nie wierzyła w przypadki. Dwa razy czuła ten zapach i dwa razy ktoś z jej kamienicy zginął. Najpierw zmarł pan Edmund z parteru. Dziarski staruszek codziennie rano wychodził po bułki do pobliskiej piekarni. Halina wyglądała przez okno tego feralnego dnia, kiedy jakiś wariat potrącił go na przejściu dla pieszych. Była zbyt stara, by dostrzec numery rejestracyjne, a i na samochodach znała się kiepsko. Nie była w stanie pomóc policji w odnalezieniu sprawcy wypadku, który ulotnił się, nie udzieliwszy pomocy starszemu człowiekowi.

Potem nastolatka z drugiego piętra. Osobiście Halina nie znosiła tego policjanta i jego rozkapryszonej dziewuchy. Nigdy nie powiedzieli jej „dzień dobry” ani „pocałuj mnie w dupę”. Nie miała powodu, by żałować, kiedy Milena Jeż postanowiła skoczyć z kościelnej wieży. Albo to chichot losu, albo Boża sprawiedliwość. Nieraz widziała, jak gówniara popala pod klatką i obściskuje się z jakimś gachem. Zaciążyła i postanowiła ze sobą skończyć. Ale również wtedy czuła ten przeklęty zapach. Podobnie gdy przyszła ta dziewczyna z gazety.

Szeroko otworzyła okno. Świeże, chłodne powietrze ją otrzeźwiło. Włączyła radio i podgłośniła nieco bardziej niż zwykle. Była ostatnią mieszkanką kamienicy przy ulicy Kaliskiej dwadzieścia sześć i miała święte prawo słuchać Radia Maryja tak głośno, jak chciała. Przysiadła na taborecie i wpatrywała się w nocne życie miasta. Gdzieniegdzie paliły się nocne lampki w sąsiednich blokach. Od czasu do czasu ulicą przejechał jakiś samochód.

Być może dlatego nie usłyszała dziwnych hałasów dobiegających z klatki schodowej. Audycja pochłonęła ją bez reszty, a głos ojca dyrektora wprawił ją w stan ekstatycznej przyjemności. Wspominała dawne czasy, kiedy sama zbierała pieniądze, by jej ukochana rozgłośnia mogła działać i nadawać prawdę.

Ogień wdarł się do jej mieszkania z taką siłą, że sfatygowane latami drzwi osunęły się z zawiasów i wpadły do środka. Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, płomienie zajęły pierwszy pokój. Otwarte okno podsyciło pożar świeżą porcją tlenu. Halina się przeżegnała i westchnęła do Anioła Stróża. Zapach śmierci zmieszał się ze swądem palącego się ciała. Nie czuła bólu, tylko ulgę, że jej gehenna na tym świecie wreszcie się zakończyła. Upadła na podłogę, a płomienie przykryły jej ziemską powłokę. Umarła ze świadomością, że wytrwała do samego końca.