Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 109
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Życie jest piękne. Naprawdę. Długo nosiłem się z zamiarem napisania książki, która ukazałaby jego piękno poprzez beznadzieję. Dzień za dniem upływa w szarej rutynie z nikłą nadzieją, że będzie lepiej. Nasza ludzka natura chętniej powtarza „będzie gorzej” – potop zalewa nasze dusze. Jesteśmy pełni lęku i strachu o lepszą przyszłość. Boimy się bycia szczęśliwymi. Boimy się nawet tego, że nasze marzenia mogą się spełnić. Boimy się kochać. Boimy się siebie. W końcu tyle razy zostaliśmy zranieni i odrzuceni, że zaczęliśmy wierzyć w marność swojego istnienia, zapominając, że każdy z nas jest błogosławieństwem. Dobre słowo traktujemy jak puste słowo, bo brzmi jak wyświechtany komunał. Zamykamy się w swoim bólu, sądząc, że to jedyny komfort, na jaki możemy sobie pozwolić. Zrezygnowani rozważamy odebranie sobie życia, choć rzekome pragnienie śmierci to jedynie wytwór naszej wyobraźni, ponieważ w rzeczywistości pragniemy żyć jak nikt inny. Nie słowa, nie myśli – liczą się czyny.
Istnieje jednak taki rodzaj bólu, który paraliżuje na każdej płaszczyźnie życia – ból, który znam bardzo dobrze; ból, który odebrał mi kolegę. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, co musi czuć osoba, która odbiera sobie życie? Jak bardzo jest to przykre, że ktoś cierpi do tego stopnia, że nie jest w stanie myśleć o dniu jutrzejszym, o swoich bliskich, o tych wszystkich ludziach pozostawianych z pytaniem, na które nie można znaleźć odpowiedzi: dlaczego nie potrafiliśmy mu pomóc? Święta Edyta Stein powiedziała kiedyś bardzo mocne zdanie: „Musimy się nauczyć i to znosić, że ktoś dźwiga swój krzyż, a my nie możemy mu ulżyć, co jest często trudniejsze, niż cierpieć samemu”. Oczywiście, że wszyscy spotkamy się w wieczności. Na każdego przyjdzie wyznaczony mu czas, gdy już spełni swoją misję. Każdy z nas ma takową, wierz mi.
Wierzę ci, że chcesz odejść. Tragedie, dramaty – przeżyłem ich wiele, ale przeżyłem. Trzy razy – tyle razy próbowałem popełnić samobójstwo. Mam zdiagnozowane mieszane zaburzenia osobowości, dystymię (przewlekła depresja) oraz nerwicę. Od kilkunastu lat utrudnia mi to życie, ale zarazem pozwala odkrywać tajemnicę cierpienia oraz – paradoksalnie – piękno życia. Cztery razy byłem w szpitalu psychiatrycznym i sam się sobie dziwię, że to przetrwałem. Ci, którzy tam byli, wiedzą, co to za piekło. Ci, którzy tam nie byli – oby nigdy tam nie trafili. Pobyt w miejscach, w których specjaliści starają się leczyć ludzkie dusze, uczy pokory, ale przede wszystkim brutalnie pokazuje ogrom ludzkiego cierpienia, nieraz odartego do nagiej istoty człowieczeństwa. Leżąc w zamknięciu, poczułem prawdziwą wolność. Świat nas zniewala i narzuca nam swoje zasady. Mami i tłamsi. Żyjemy w czasach rozdwojenia jaźni. Tak łatwo zatracić swoją duszę. Bardzo spodobało mi się zdanie udostępnione ostatnio na grupie Cynicznych Romantyków – moich przyjaciół od kieliszka – które ukazuje prawdę o czasach, w jakich przyszło nam żyć: „Nasza epoka jest parodią wszystkich poprzednich”. Świat oszalał, a my wraz z nim. I wreszcie zrozumiałem, choć wciąż się tego uczę, że cierpienie rzeczywiście uszlachetnia, bo przybliża nas do Boga – Boga, którego możemy usłyszeć i odnaleźć w całkowitej ciszy. Potrzeba tylko czasu i wytrwałości. Cierpliwość to sztuka warta opanowania. Cenna lekcja wymagająca zaangażowania w stu procentach. Wciąż żyjesz. I możesz wszystko. Tak, naprawdę.
Szczęście to momenty, chwile, sekundy, które zdarzają się każdego dnia. To błękitne niebo, uśmiech nieznajomego, życzliwość przypadkowo spotkanego człowieka (choć przypadki nie istnieją), jesienny deszcz, pierwsze płatki śniegu, chwila wytchnienia, smak porannej kawy, głowa przytulona do poduszki, bezpieczny zapach pościeli, nocne rozmowy z Bogiem, spontaniczny wypad ze znajomymi, książka, od której nie możemy się oderwać, niespodziewany zbieg okoliczności, telefon od starego przyjaciela czy przypadkowe spotkanie go na ulicy.
Przypadki nie istnieją i nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko jest po coś. I ty też! Nie traktuj siebie jako beznadziejnego przypadku, skoro dla mnie jesteś błogosławieństwem, choć możesz nawet o tym nie wiedzieć. Życie jest piękne i nieznośne. Pokręcone i dziwne. Okiełznane i nieogarnione. Życie to wybór i konsekwencje. To zyski i straty. Życie to ryzyko i zabawa. Na ile sobie pozwolisz? Życie kusi i nęci, miesza i chachmęci. Życie to decyzje – lepsze czy gorsze, ale własne. Życie to picie od rana do nocy. To detoks. To czyściec na ziemi. Życie to los – jeden wloz, drugi zloz. Życie to bajka, sen – czy potrafisz pięknie śnić? I tak żyj. Marz, kochaj i śnij!
Żyj, po prostu.
Najlepsze wciąż jeszcze przed nami!
Kocham Cię i dziękuję, że jesteś! ☺
Ta książka jest pisana pół żartem, pół serio – w istocie ma zabić Twój ból, a uratować Cię, bo jesteś dla mnie ważny!
M.R.
Zagubiony Książę
Mówił, że nie ma po co żyć
Tłumaczył się, że nie ma nic
Bo stracił dom i młodzieńcze sny
Nie miał siły, by opanować łzy
[Farba – Zagubiony Książę]
Samobójstwo nie jest grzechem. Każdy człowiek posiada wolną wolę, co w istocie sprowadza się do faktu, iż sam sobie może odebrać życie. Zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie nie ma wzmianki na ten temat. Co więcej, w Starym Testamencie pojawia się czterech samobójców, którzy nie spotykają się z żadnym potępieniem, a ich postępek traktowany jest bardziej jako kara za grzechy niż grzech sam w sobie. Nawet Judasz, jeden z dwunastu apostołów, którzy byli najbliżej Jezusa, powiesił się. Statystyki jasno informują, że aktualnie w Polsce liczba samobójców jest dwa razy większa niż ofiar, które zginęły w wypadku drogowym. Czyżby cywilizacyjny postęp, komputeryzacja oraz wzrastający konsumpcjonizm właśnie zbierały swoje żniwa? Możliwe, aczkolwiek tematem mojej książki jest dokładne przyjrzenie się skutecznym sposobom odebrania sobie życia i ich przeanalizowanie. Informacje na ten temat czerpałem z różnych źródeł, m.in. z literatury, opowieści niedoszłych samobójców oraz z własnych doświadczeń. Niestety z tymi metodami jest podobnie jak z prezerwatywami – dają tylko 97% pewności.
Każdy człowiek posiada własną historię. Każdy kiedyś, chociaż raz, myślał o samobójstwie. Od najwcześniejszych lat dzieciństwa rodzice wpajali nam, że kobiety są delikatne i wrażliwe, a mężczyźni to zdecydowane, pewne siebie, pracowite, niechętnie okazujące uczucia roboty, których głównym życiowym celem powinno być ożenienie się, spłodzenie syna i posadzenie drzewa. Powinni być wsparciem dla rodziny, wytrzymali i twardzi. Jakby to miało świadczyć o prawdziwej męskości. Czasy się zmieniły, a wtłaczane błędne przekonania powodują mieszane zaburzenia osobowości. Pogubiliśmy się. Wszyscy. Skutki są takie, że to właśnie mężczyźni częściej niż kobiety odbierają sobie życie, najczęściej poprzez powieszenie.
Według raportów medycyny sądowej do najczęstszych sposobów, z jakich korzystają samobójcy, należą: powieszenie, użycie środków toksycznych, upadek z wysokości, samobójstwo w ruchu drogowym (w szczególności przejechanie przez pojazd trakcyjny), użycie broni palnej, zadanie sobie ran ciętych lub kłutych, utopienie, samospalenie, zadzierzgnięcie, powolne zagłodzenie się. Zamachy na własne życie dokonywane są zazwyczaj wczesną lub późną wiosną i jesienią. Pogodowe fazy przejściowe mają ogromny wpływ na nasze samopoczucie i są niezwykle trudne dla psychiki. Dane statystyczne wskazują, że wśród osób cierpiących na depresję oraz inne zaburzenia psychiczne odsetek samobójstw jest dwukrotnie wyższy niż w pozostałych grupach, choć osobiście uważam, że jest on znacznie większy.
Decyzja o czynie samobójczym jest zazwyczaj logiczna i współgra z naszym dotychczasowym stylem życia. Żyjemy w ponurym świecie, gdzie egzystencja to walka o przetrwanie, o lepszy standard, sukces, środki do życia, przezwyciężenie sytuacji konfliktowych zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Ulegliśmy nowemu trendowi, który doprowadza nas do samotności. Osłabienie więzi rodzinnych i sąsiedzkich, poczucie izolacji, odosobnienia oraz postępujące procesy dezintegracyjne – to jest teraz w modzie. Jak głosi definicja Rembowskiego: „Samotność jest złożonym i wielowymiarowym, psychospołecznym doświadczeniem człowieka. Jest to nieprzyjemne uczucie, pojawiające się na skutek niezgodności pomiędzy oczekiwaniami a realnymi możliwościami. Należy do stanów emocjonalnych, w których jednostka jest świadoma izolacji od innych osób i niemożliwości działania na ich korzyść”.
To jesteśmy w czarnej dupie. Tylko patrzeć, jak pewne przekonanie kulturowe: „samobójstwo jest wzniosłym rozwiązaniem dylematów osobistych”, wejdzie w życie z Nowym Rokiem jako najlepsze lekarstwo na ludzkie problemy, najtańsze, łatwo dostępne i bez recepty. Tak to już w życiu bywa: raz pęka serce, a raz prezerwatywa.
Zagrajmy w grę.
Jednym z najlepszych, najszybszych i najskuteczniejszych sposobów jest skok z drapaczy chmur czy wieżowców (od dziesiątego piętra wzwyż). Dobrze, żeby to było miejsce, do którego mamy realny dostęp, np. dach. Nie ma sensu kombinować z oknami, gdyż najzwyczajniej w świecie jest to niekomfortowe.
Umówmy się, że znajdujemy się na dachu. Powietrze na tej wysokości jest jakby inne, wiatr trochę silniejszy, słońce bardziej gorące, chmury na wyciągnięcie ręki. Wokół otacza nas wolna przestrzeń. Płuca nabierają więcej tlenu. Ze spokojem obserwujemy uliczny zgiełk, który jest gdzieś tam hen, na dole. Okiem ogarniamy całe miasto, które wydaje się nam takie małe. Krzyż kościoła, dachówki domków jednorodzinnych, zegar ratusza (wszystko, co metalowe, odbija promienie świetlne) oślepiają nas, jakby chciały coś powiedzieć. Odchylamy głowę i zatapiamy się w bezkresnym błękicie, który pochłania naszą duszę. Stoimy tak (albo leżymy), nie licząc czasu, celebrując ostatnie chwile życia. Jeszcze przemknie ta złowroga myśl, że może warto jest żyć. Pojawiają się wątpliwości, chaos w głowie ustępuje przyjemnej pustce… i w tym momencie niestety większość porzuca niecny plan zamachu na swoje życie (nie biorąc pod uwagę faktu, iż wcześniej ktoś nas zauważy i po domyśleniu się tego, co zamierzamy uczynić, nie wezwie karetki pogotowia, która grzecznie odwiezie nas do szpitala psychiatrycznego po wcześniejszym przedstawieniu z udziałem policji oraz zamieszania wśród okolicznych mieszkańców, którzy z braku laku w poszukiwaniu sensacji utworzą ludowe zgromadzenie zasługujące na miano widowni antycznego teatru; pijaczki spod sklepu po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zwrócą uwagę na ciebie, a nie, jak do tej pory, tylko na butelkę; nerwowo palący papierosy zagorzali katolicy, tzw. mohery, zastanawiają się: „skoczy czy nie skoczy”, „a taka normalna rodzina, wydawać by się mogło, co niedzielę razem do kościoła chodzą”, „podobno tam zawsze źle się działo, a wie pani, że najciemniej to pod latarnią”, „ano prawda, prawda” – w gruncie rzeczy to gówno prawda, wyciągną telefony i będą kręcić film dokumentalny, robić zdjęcia, bo być może uda się je potem sprzedać małomiasteczkowym gazetom, które żywią się ludzkimi dramatami, może nawet będziesz przez chwilę sławny). Jednakże ci najwytrwalsi stoją teraz przed dylematem: skoczyć, ale w jaki sposób?
Otóż są cztery opracowane metody. Pierwsza – dla tych odważniejszych – to spacerek. Zaczynamy beztrosko i z dużą dozą pewności siebie iść, patrząc naprzód. Wyprostowana postura ciała, kontrolujemy równomierny oddech. Nagle niepostrzeżenie robimy ten jeden krok i znikamy. Druga – dla osób niemających lęku wysokości. Stajemy na krawędzi życia i śmierci. Rozkładamy ręce niczym Chrystus na krzyżu, cały ciężar przerzucamy na przód ciała i stojąc na palcach, rzucamy się. Spadamy w taki sposób, jakbyśmy chcieli, aby ktoś nas złapał. Może anioły? Trzeci sposób jest bardzo podobny do drugiego, tyle że odbijamy się od podłoża jak od trampoliny na basenie, przy czym zamiast do wody skaczemy w powietrzną przestrzeń. Czwarty – to rozbieg i skok w dal. Zdecydowanie najlepszy dla tych, którzy najbardziej boją się przelać czarę kielicha wieczności. Nerwy mogą sprawić, że zaczniemy machać rękami, jakbyśmy chcieli nauczyć się latać (marzenia co drugiego przedszkolaka, podsycane przez mit o Ikarze i Dedalu, którzy wcale nie byli tacy pomysłowi).
Każdy ze sposobów pozwoli nam osiągnąć oczekiwany efekt. Pozostanie z nas roztrzaskana czaszka, krwawa miazga, plama na asfalcie, postawiona kropka nad „i”.
Skutki uboczne? W miejscowości, którą zamieszkiwałem od urodzenia, wydarzył się taki oto wypadek, że samobójca rzucił się z dachu i niefortunnie spadł na wracającą do domu pielęgniarkę. Ona zginęła na miejscu, a on przeżył. Pisałem kiedyś z dziewczyną, która próbowała wszelkich możliwych metod zakończenia żywota. Kiedy zdecydowała się wyskoczyć z balkonu, to zaczepiła się o gałąź drzewa i oprócz lekkich potłuczeń, nic poważniejszego się jej nie stało. Niektórzy wylądowali na samochodzie albo na przejeżdżającej przyczepce ze śmieciami i jakimś cudem przeżywali, choć byli sparaliżowani na całe życie… Dlatego zanim zdecydujesz się na ten sposób, proszę, abyś dokładnie wyszukał bezpieczne miejsce, mając na uwadze innych, przecież nie siebie, bo to nie boli. Człowiek spadający z prędkością 80 km/h przemieszcza się 22 m/s. Jeśli będzie spadał płasko, to od momentu pierwszego kontaktu z ziemią do definitywnego zakończenia procesu miażdżenia minie około 1/50 sekundy, czyli 20 miliseksund. Ból odczuwany jest po minimum 100 milisekundach od bodźca, więc nie zdąży go odczuć, bo po 20 milisekundach mózg będzie już wyłączony od wstrząsu pnia mózgu. Wniosek: trzeba skakać z jak najwyższego piętra (aby nabrać większej prędkości), skakać na beton (żeby skrócić proces miażdżenia) i koniecznie na płasko!
Mieszkam na obrzeżach miasteczka, w pobliżu torów kolejowych. Nie tak blisko, aby drżały mi szyby w oknach za każdym razem, gdy przemknie pociąg, ale na tyle, żebym w nocy słyszał ciężkie dyszenie silników albo pisk hamulców. Czas hamowania zależy od ciężkości, ale zazwyczaj i tak jest za późno. Zarośla, drzewa, krzaki, a wokół mgły unoszące się nad stawami i łąkami sprawiają ponury nastrój. Zanim maszynista zauważy (a bywa, iż nie zauważy wcale), że właśnie kogoś rozpołowił, minie długi czas. Nie znasz dnia ani godziny, a samobójcy wyskakują niczym króliki, tudzież inne leśne zwierzaki, których rozjechane zwłoki staramy się omijać, pędząc drogą międzymiastową. Sam zastanawiałem się nad tym, choć przyznam, że przeraził mnie lęk przed potencjalnym bólem, wynikłym ze zderzenia mojej wątłej postury z wielotonową lokomotywą. Podobno głowa odcięta od tułowia przez trzydzieści sekund pozostaje jeszcze w świadomości. Ciężko mi jest sobie to wyobrazić. Trzeba by zapytać owej odciętej głowy… Pomysł wybiła mi z głowy siostra, informując mnie, że gdybym chciał się zabić, to żebym w żadnym przypadku nie rzucał się pod pociąg, bo ona nie chciałaby identyfikować moich szczątków. I faktycznie, w zależności od prędkości oraz masy nasze rozerwane tkanki mogą być porozrzucane w promieniu nawet kilku kilometrów. Kiedyś dzieci bawiące się na polance w policjantów i złodziei przypadkiem znalazły ludzki palec. Wywołało to u nich traumę na całe życie, przez co ich rodzice wydają majątek na psychoterapię, zasilając tym samym prywatne gabinety psychologów, którzy nie utrzymaliby się z państwowej pensji… Jeśli się chce, to zawsze znajdzie się plusy.
Często przechadzam się po okolicy, spacerując po zielonych terenach nieskażonych urbanizacją, a jedynie użyźnionych ludzką krwią. Mijam dzikie przejścia przez tory – ulubione miejsca samobójców – i za każdym razem w duchu modlę się za nich, w głębi serca podziwiając, bo ja bym się nie odważył na ten sposób, nawet za cenę wiecznego spokoju. Mój znajomy z psychiatryka opowiadał, jak to w wieku siedmiu lat był świadkiem samobójstwa pewnego mężczyzny. Otóż mężczyzna ów ze stoickim spokojem spacerował letnim popołudniem po piaszczystej dróżce obok bunkru, w którym bawili się małoletni chłopcy. W pewnym momencie ukląkł przed torami i oparł głowę w ten sposób, że szyna przebiegała centralnie przez jego szyję. Przejechał pociąg i odciął mu łeb. Z pełnego zachwytu opisu zwłok, którym oczywiście kolega z jego znajomymi z dziecięcej ciekawości się przyglądali, dopóki ktoś ich nie przegonił, wynikało, że „były tak pięknie, a wręcz idealnie przecięte! Całe ciało nietknięte, tylko głowa osobno leżała i rzecz jasna odcinek szyjny tylko był zmiażdżony…”, a raczej rozsiekany. Krwi podobno wcale nie było tak dużo, jakby się mogło wydawać. Kolega pamięta nawet wyraz twarzy trupa. Mina wyrażała spokój, a jedynie otwarte jeszcze oczy porażały przerażającą pustką. W zeszłym roku w tym samym miejscu samobójstwo popełniło trzech nastolatków i jeden mężczyzna po pięćdziesiątce.
Mogą być przeciwbólowe, uspokajające, jednakże osobiście polecam psychotropy. Benzodiazepina czy też klonazepan dodatkowo działają mocno uzależniająco, dzięki czemu można przedłużyć proces umierania oraz uatrakcyjnić go, wzbogacając o niesamowite wrażenia oraz rewelacyjny nastrój! Trzeba zacząć brać zgodnie z zaleceniami psychiatry, a następnie stopniowo zwiększać sobie dawki, aż w końcu stężenie leku w organizmie będzie śmiertelne. Zdecydowanie moja ulubiona metoda, którą stosowałem kilkakrotnie, lecz zawsze coś poszło nie tak i lądowałem na odtruciu. Jednorazowe duże zażycie tabletek może spowodować wymioty i wtedy się nie uda (chyba że będziesz nieprzytomny i udławisz się wymiocinami). Niektórzy preferują przepijanie ich mocnymi alkoholami (najczęściej wódką), co potęguje działanie zatruwania organizmu. W tym wypadku jednak zalecam rozkruszenie proszków w drobny mak i rozpuszczenie w ciepłej wodzie (lub wódzie) w celu zminimalizowania efektu odruchu wymiotnego, a osiągnięcia szybkiego (prawie natychmiastowego) efektu, gdyż substancje płynne szybciej się wchłaniają do krwioobiegu, podczas gdy tabletki potrzebują czasu, aby rozpuścić się w żołądku.
Co ważniejsze! Nie mówcie nikomu o swoich planach czy nie informujcie w momencie, kiedy połknęliście pudełko tabsów. Popełniłem ten błąd, więc wiem, co mówię. Traficie na płukanie żołądka do szpitala, gdzie przez gardło prosto do żołądka wsadzą wam długą rurę o grubości ogrodowego szlaucha i wszystko przez to wyrzygacie. Jak to działa? Nie wiem. Wiem, że nie mogłem oddychać, z nosa leciały mi gluty, z oczu łzy, a z drugiej końcówki tryskała cała zawartość żołądka prosto do szpitalnej umywalki. Następnie wycieńczeni spędzicie noc na obserwacji z okropnym bólem gardła oraz podrażnionym przełykiem, po czym traficie na dwa miesiące na oddział psychiatryczny. Zalecam ostrożność szczególnie przy tej metodzie, gdyż jest ona na tyle niekomfortowa, że należy uwzględniać zmianę decyzji potencjalnego samobójcy. Poza tym to pospolity i banalny pomysł.
100 sposobów, które zniechęcą do samobójstwa
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-450-4
© Mateusz Rychlicki i Wydawnictwo Novae Res 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Paweł Pomianek
KOREKTA: Bartłomiej Kuczkowski
OKŁADKA: Krystian Żelazo
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.