Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niesamowite, trzymające w napięciu, zabawne przygody dzieci znanego archeologa, które zdobywają fortunę, aby pomóc ojcu oskarżonemu o kradzież starożytnych figurek faraona. Z niejednej opresji pomaga im wyjść niezwykle uczony i mówiący ludzkim głosem... kot. Nie bez powodu Egipcjanie otaczali koty wyjątkową czcią.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Rozdział I
Rysunek na piasku
Cała ta historia zdarzyła się przez faraona. Żył on dawno temu i wpadł na bardzo dziwny pomysł. Żebyście jednak wszystko zrozumieli, najpierw muszę opowiedzieć wam o mojej rodzinie.
Ja jestem Staś i mam osiem lat. Mój tata ma na imię Maurycy i jest znanym archeologiem, ale i tak wszyscy moi koledzy nazywają go tatą Stasia – czyli moim.
Archeolog to ktoś, kto szuka w ziemi śladów dawnych cywilizacji. Niedawno tata był w Afryce i odkrył miasto faraonów, którzy żyli ponad dwa tysiące lat temu. Ucieszyłem się, gdyż myślałem, że przywiezie do domu całe miasto razem z faraonami i będę mógł się z nimi bawić. Niestety, okazało się, że miasto musi zostać tam, gdzie tata je znalazł, i powstanie w nim muzeum.
Moja mama ciągle powtarza, że tata najbardziej chciałby mieć piramidy w domu, żeby cały czas szukać w nich swoich skarbów. Mama chyba jednak żartuje, bo taka duża piramida, jaką mi tata pokazywał na zdjęciu, to by się u nas w mieszkaniu nie zmieściła. Czasem mama się śmieje, mówiąc, co też z taty za odkrywca, jeżeli nie potrafi znaleźć nawet własnej koszuli w szafie. Ale mnie się wydaje, że mama nie ma racji, bo to przecież tata odkrył mojego kota.
To było w piękny czerwcowy wieczór. Tata wracał do domu dużo później niż zwykle. Tego dnia opowiadał swoim studentom o skarbach znalezionych w mieście faraonów. Po wykładzie wszyscy poszli do restauracji i długo jeszcze rozmawiali o odkryciu taty.
Mnie te skarby taty nie bardzo się podobają: najczęściej to stare potłuczone talerze i garnki, które tata wykopuje spod ziemi. Nie wiem, dlaczego wszyscy zachwycają się nimi i lubią o nich rozmawiać. Nieraz tata znajduje dzidy i tarcze, i to mi się podoba, ale ich też nie możemy mieć w domu, bo wszystko oddawane jest do muzeum.
Gdy tata wracał do domu, to tak naprawdę nie był już wieczór, ale świt. Tata szedł coraz wolniej, ponieważ bał się obudzić mamę. Moja mama ma na imię Julia i jest bardzo fajna. Czasem tylko się złości na mnie, gdy czegoś nie zrobię, albo na tatę, gdy późno wraca do domu. Tata się obawiał, że jak mama się zdenerwuje, może zacząć krzyczeć i wtedy ja się obudzę. A przecież dzieci powinny dużo spać. Tak przynajmniej uważają dorośli.
Tata zatrzymał się więc przy trzepaku i zaczął się zastanawiać, jak by wejść do domu tak cichutko, aby nie obudziła się mama ani Staś – czyli ja.
Gdy tak rozmyślał, zobaczył wielkiego uśmiechniętego kota, który leżał rozciągnięty w piaskownicy i łapą rysował coś na piasku. Tata zaczął się przyglądać rysunkowi. Zwierzę spostrzegło tatę i szybko starło łapą rysunek.
Kot był przepiękny. Miał lśniącą pręgowaną sierść, grube wąsy i roześmiane oczy.
– Jak się masz, kocie? – zapytał tata.
Kot chciał odpowiedzieć, że u niego wszystko w porządku, że noc była prześliczna i, patrząc w gwiazdy, nie mógł zasnąć. Przypomniał sobie jednak, że nie powinien rozmawiać z ludźmi. Zasłonił więc łapą pyszczek i tylko miauknął uprzejmie.
Fajnie byłoby mieć w domu takiego kota – pomyślał tata. – Kot jest przecież niezbędny w każdym domu. Robiłby wiele pożytecznych rzeczy. Przynosiłby zakupy, pomagałby babci gotować, a Stasia mógłby odprowadzać do szkoły.
Tacie przychodziły do głowy coraz to nowe pomysły na przydatność kota w domu: mógłby froterować podłogi, chodzić po gazetę, a wieczorami grać na fortepianie.
Nagle tata podjął decyzję. Tak jak nie ma wyspy bez skarbów, tak nie może być domu bez kota – uznał. Wziął go na ręce i ruszył do mieszkania. Cicho otworzył drzwi, położył kota na kocu w przedpokoju, po czym szybko wślizgnął się do łóżka i zasnął.
Rozdział II
Ktoś jest w domu
Tata spał bardzo smacznie, gdy gdzieś z oddali zaczęły go dochodzić coraz donośniejsze głosy. Najpierw usłyszał:
– Aaa… – Potem okrzyk poprzedził pytanie: – Aaa… co to? – A później ten sam zdumiony głos sobie odpowiedział: – To żywy kot!!!
Na koniec głos zapytał:
– Skąd ten kot wziął się w przedpokoju?
Tata czym prędzej naciągnął kołdrę na głowę i próbował zasnąć tak mocno, aby nikt nie mógł go obudzić. Sen jednak nie przychodził, a złowrogi głos był coraz bliżej, aż w końcu dał się słyszeć w tym samym pokoju. Tata poczuł, że kołdra, pod którą spał, postanowiła go opuścić i nagle ześlizgnęła się w dół. Spojrzał do góry i stwierdził, że znalazł się oko w oko z moją mamą Julią.
– Co to za zwierzę, Maurycy? – spytała mama.
– To kot – wyjaśnił tata.
– Wiem, że kot – potwierdziła mama.
– Jak wiesz, że to kot, to dlaczego pytasz? – zdziwił się tata.
Wchodząc do pokoju, zacząłem się śmiać, bo każdy by poznał, że kot to kot. Nie wiedziałem więc, dlaczego mama o to pytała. Za mną weszła babcia Apolonia.
Babcia Apolonia to mama mojego taty. Bardzo ją lubię. Ona jest najfajniejsza ze wszystkich babć, które znam. Była prawie we wszystkich krajach na świecie, chyba tylko poza czterema, których nazw nie pamiętam. Ale babcia nie szuka skarbów w ziemi, jak mój tata, tylko pisze o tym, co w tych krajach widziała. Babcia przepłynęła przez ocean, weszła na olbrzymią górę i niczego się nie boi, nawet mojej mamy, której my z tatą czasem się boimy.
Babcia spojrzała na mamę stojącą z kotem na rękach i spytała:
– Co to? Żywe zwierzę?
– To kot – wyjaśniłem babci.
– Pięknego masz kota, Julio – powiedziała babcia do mamy. – Pewnego razu, gdy jechaliśmy na wielbłądach przez pustynię…
– To nie mój kot – przerwała mama. – Siedział w przedpokoju i bawił się moim kapeluszem, jakby to była piłka.
– Bo ten kapelusz jest taki okrągły jak piłka – wtrąciłem się. – Gdy pierwszy raz go zobaczyłem…
Mama jednak nie chciała słuchać o tym, jak pierwszy raz zobaczyłem jej kapelusz.
– Nie chodzi o kapelusz, tylko o to, skąd ten kot wziął się u nas w domu.
– To naprawdę wyjątkowo piękny kot – włączył się do rozmowy tata.
– Tak, wspaniały kot! – krzyknąłem. – Cudownie, że będziemy mieli prawdziwego kota.
– Wiecie, że koty są jednymi z najstarszych zwierząt na Ziemi? Najbardziej czcili je Egipcjanie – zaczął opowiadać tata.
– To prawda – przyznała babcia. – Jak byłam w Egipcie, oglądałam tam cmentarze z mumiami kotów.
Mama patrzyła na nas wszystkich jak na obłąkanych.
– Przestańcie! – krzyknęła. – Nie chcę poznawać historii kotów, tylko dowiedzieć się, skąd ten konkretnie, właśnie ten wielki kocur znalazł się u nas w domu!
– Tak hm… a więc hm… tak… – powiedział tata. – Hm… a zatem z tym kotem…
– O! Jaki fajny kot! – zachwycił się mój brat Michał, który właśnie wszedł do pokoju. – Skąd go masz, mamo?
Michał jest strasznie duży. Ma czternaście lat, chodzi do gimnazjum i ciągle miewa nowe pomysły. Tata nawet kiedyś powiedział, że gdyby biegał z szybkością, z jaką przychodzą mu one do głowy, z łatwością prześcignąłby stado galopujących nosorożców. Ale tata nie jest na bieżąco. Już od trzech dni Michał jest zakochany w Natalii i postanowił zostać poetą. Gdzieś przeczytał, że tylko poeta potrafi zrozumieć duszę drugiego człowieka. Ponieważ bardzo chciał zrozumieć duszę Natalii, postanowił zostać poetą. Od trzech dni mówi wyłącznie wierszem.
– To nie jest mój kot – wyjaśniła mojemu bratu mama. – Nie przeszkadzaj, bo właśnie chcę się dowiedzieć od ojca, skąd ten kot wziął się w przedpokoju.
Michał nie słuchał mamy. Zrobił bardzo zamyśloną minę, po czym wyrecytował:
Bez kota to nie robota,
Smutny dom jest bez kota.
Teraz, gdy kota mamy,
Cudów w życiu dokonamy!
– Właśnie – ucieszył się tata. – Kot mógłby nam pomagać w wielu rzeczach. Można by mu uszyć takie małe kapcie, żeby froterował podłogę, mógłby chodzić po gazetę, a nawet pomagać w robieniu zakupów.
– Czy widziałeś kiedyś, Maurycy, kota robiącego zakupy? – spytała mama.
– Nie, ale nasz mógłby być pierwszy.
– Nie odwracaj kota ogonem. To nie jest nasz kot. Chciałabym się w końcu dowiedzieć, jak doszło do tego, że spotkałam go w naszym przedpokoju grającego w piłkę moim kapeluszem.
– Jak się odwraca kota ogonem? – spytałem, bo bardzo mnie to zainteresowało.
Mama spojrzała na mnie tak jak wtedy, gdy założyliśmy się z moim przyjacielem Antkiem, synem wujka Kuby, o to, czy żółwie potrafią osiągnąć szybkość ponaddźwiękową. Mówiłem, że to nieprawda, bo żółwie słyną z tego, że poruszają się najwolniej ze wszystkich zwierząt. Antek twierdził jednak, że jak będzie chciał, to żółw stanie się tak samo szybki jak rakieta.
Antek oglądał film o konstruktorach rakiet i wiedział, jak się robi silniki odrzutowe. Uważał, że wystarczy zbudować taki silnik i przyczepić go do żółwia, a żółw będzie latał z szybkością ponaddźwiękową. Postanowiliśmy zbudować taki silnik. Antek przyniósł zestaw „Małego chemika”, który dostał na urodziny. Zaczął mieszać w probówce różne proszki, a potem wsypał je do łuski od naboju. I tak powstała rakieta do przewozu żółwi. Przywiązaliśmy sznurkiem łuskę do skorupy zwierzątka. Zacząłem gratulować żółwiowi, bo w końcu nie był takim sobie zwykłym żółwiem, ale pierwszym, który będzie podróżował rakietą i poleci może nawet na Księżyc.
Kiedy Antek podpalił lont, rakieta cała zatrzęsła się jak przy prawdziwym starcie, który widziałem kiedyś w telewizji. Z łuski poszedł ogromny dym, ale rakieta… nie poleciała. Za to w pokoju było coraz więcej dymu. Zachciało mi się płakać, a żółw to nawet zaczął kasłać. Wtedy wbiegły nasze mamy i strasznie na nas krzyczały, że znęcamy się nad zwierzęciem. Nie wiem, dlaczego się złościły, bo myślałem, że będzie fajnie, jak żółw Antka zostanie kosmonautą i będzie sławny.
Mama mówiła, że jestem zupełnie nieodpowiedzialny, że naraziłem żółwia na niebezpieczeństwo i o mały włos nie spaliłem domu. Tłumaczyłem jej, że wcale nie chciałem zrobić nic złego żółwiowi. Wręcz przeciwnie, założyłem mu nawet spadochron, żeby mógł zahamować, gdyby się za bardzo rozpędził. Chyba jednak jej nie przekonałem.
Mama nie zdążyła mi odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób odwraca się kota ogonem, gdyż do rozmowy włączyła się babcia.
– Masz rację, Maurycy. Kot może się nam przydać w walce z myszami.
– Przecież my nie mamy myszy – zdziwiła się mama.
– Nie mamy, ale możemy mieć – stwierdziła filozoficznie babcia. – Pamiętam, kiedyś w czasie wyprawy do Chin…
– Babciu – przerwała mama. – Przecież my mieszkamy na czwartym piętrze. Jak mogłaby się tu dostać jakakolwiek mysz?
– Jeśli kot się dostał, to może dostać się i mysz – wyjaśniła babcia.
– No właśnie – ucieszyła się mama. – Teraz mamy szansę ustalić, jak tu się dostał ten kot. – Spojrzała wymownie na tatę.
– Więc… – powiedział tata – …kiedy wracałem wieczorem do domu…
– Chyba o świcie – poprawiła tatę mama.
– Kiedy wracałem o świcie do domu – kontynuował tata – zobaczyłem tego kota na naszym podwórku. Był taki piękny, że przypomniał mi egipską boginię Bastet. Czy wiecie, że była to siostra boga słońca Re, uosobienie radości i zabawy? Starożytni Egipcjanie na wszystkich rysunkach przedstawiali ją pod postacią kotki.
– Maurycy – przypomniała mama. – Nie rozmawiamy o bogach, tylko ustalamy, jak kot znalazł się w naszym przedpokoju.
– Dobrze – powiedział zrezygnowany tata. – Wracałem o świcie do domu. Zobaczyłem kota leżącego w piaskownicy. Był taki biedny, zmarznięty, zwinięty w kłębuszek. Żal mi się go zrobiło i postanowiłem zabrać go do nas, żeby się ogrzał.
Mama patrzyła na tatę takim samym wzrokiem jak na mnie po tej historii z żółwiem.
– Maurycy, co ty opowiadasz? Jak kot mógł zmarznąć w czerwcowy, parny wieczór?
– Przecież sama mówiłaś, że to był świt – przypomniał tata.
– Jak kot mógł zmarznąć w czerwcowy parny świt?
– No dobrze. Może nie był zmarznięty, ale był taki samotny, biedny i nieszczęśliwy. Postanowiłem zrobić niespodziankę dzieciakom.
– Tatusiu, jesteś wspaniały, że przyniosłeś mi w prezencie kota! – krzyknąłem i rzuciłem się tacie na szyję. – Jesteś najfajniejszym z tatusiów, że przyniosłeś mi kota, o którym zawsze marzyłem.
– Maurycy, jestem z ciebie dumna – powiedziała babcia. – Rzadko się zdarza, żeby ktoś w dzisiejszych czasach pomagał biednym, bezbronnym, samotnym kotom.
– Czy wyście oszaleli! – zawołała przerażona mama. – Jaki biedny, jaki głodny?! To wielkie, spasione, roześmiane kocisko, które o niczym innym nie marzy, jak tylko wrócić natychmiast na podwórko.
Słysząc to, zacząłem płakać i krzyczeć, że nikt nie zabierze mojego kota, bo on jest mały, samotny, i jak mama go wyrzuci, to obaj umrzemy z tęsknoty.
Brat Michał, który od pewnego czasu miał bardzo skupioną minę, wyrecytował:
Kiedy kota nie było,
Smutno u nas się żyło,
Przyszedł kot i wszystko zmienił,
Dom nasz znów się rozweselił.
Mama wydawała się coraz bardziej blada. Nagle ożywiła się jak Pomysłowy Dobromir po wynalezieniu maszyny do produkcji piasku.
– Wiem! – wykrzyknęła z radością. – Nie możemy mieć w domu kota, bo Rexus nigdy go nie zaakceptuje.
Rexus to nasz pies, którego wszyscy bardzo kochamy, a ja najbardziej. Właściwie to nie jest nasz, tylko mój. Jest cały żółty i bardzo często nazywamy go żółtym psem. Na dźwięk swojego imienia Rexus wesoło wbiegł do pokoju. Widząc kota na rękach mamy, znieruchomiał, skoczył na mamę i… zaczął lizać kota po pyszczku.
– Widzisz – powiedziała babcia. – Niepotrzebnie się martwiłaś. Od razu się polubili.
– Jeszcze raz dziękuję za kota. Jesteście cudowni! – podziękowałem wszystkim. Wziąłem kota z rąk mamy i pobiegłem z nim do swojego pokoju.
Mama próbowała jeszcze się sprzeciwić, ale w końcu machnęła ręką. Popatrzyła tylko na miejsce, gdzie niedawno stałem, i powiedziała:
– Pamiętaj, że to ty będziesz wychodził z nim na spacery.
Mamie musiało się ze szczęścia wszystko pomieszać, bo przecież każdy wie, że kotów nie wyprowadza się na spacer. Najważniejsze, że kot zamieszkał z nami.
Rozdział III
Kto zaczarował włosy mamy?
Nie było jeszcze całkiem jasno, ale nie było też już ciemno. Najdziwniejsza pora, by wstawać. Zdziwiłem się, że kot, który zwykł sypiać do południa, wierci się w nogach łóżka. Udając, że śpię, obserwowałem go, wychylając głowę spod kołdry. Kot wstał, przeciągnął się, wziął kilka rzeczy z półki i przemknął się do pokoju rodziców. Potem słyszałem go, jak kręcił się po całym mieszkaniu. Po upływie pół godziny wrócił uśmiechnięty, zacierając łapki z radości. Odłożył coś na półkę, położył się i zasnął.
Rano obudził mnie głośny krzyk taty:
– Julio, na pomoc, nie mogę chodzić!
Wszyscy pobiegliśmy do pokoju rodziców. Tata w kapciach na nogach stał przy łóżku. Próbował iść do przodu, ale nogi zostawały w miejscu.
– Zastygłeś jak rzeźba – powiedziała mama. – Będziemy musieli oddać cię do muzeum.
– Nie martw się, tato – starałem się go pocieszyć. – Będziemy cię często odwiedzać.
Mój brat Michał przyglądał się tacie zamyślony, po czym stwierdził:
Fajnie nam się z tatą żyło,
Ale wszystko się skończyło,
Za to, że wszystko potrafi,
Tata do muzeum trafi.
– Nie śmiejcie się ze mnie – poprosił tata. – Ja naprawdę nie mogę się ruszyć.
– Zaraz zamienisz się w słup soli jak żona Lota. To pewnie za karę, że oglądałeś się za dziewczynami – roześmiała się mama.
– Ale ja naprawdę nie mogę się ruszyć – jęknął tata.
– To jak przewieziemy cię do muzeum? – zacząłem się zastanawiać. – Będziemy musieli zabrać cię z całym domem. Ale gdzie wtedy będziemy mieszkać?
Patrząc na to, babcia poradziła:
– Pamiętaj, Maurycy, jest taka stara zasada, jeżeli nie możesz zrobić kroku do przodu, spróbuj zrobić w tył.
Ojciec posłusznie zrobił krok do tyłu i jego ciało cofnęło się, kapcie zaś pozostały w tym samym miejscu.
– Ja znowu chodzę! – ucieszył się tata.
– Dziwne – uznałem. Próbowałem podnieść kapcie, ale były przytwierdzone do podłogi.
– Maurycy, jak mogłeś nie uważać i stanąć na kleju? – spytała mama. – Dobrze, idźcie już do jadalni. Nałożę tylko odżywkę na włosy i zaraz daję wam śniadanie.
Siedliśmy przy stole i czekaliśmy na mamę. Gdy pojawiła się w drzwiach, nareszcie zrozumiałem określenie, że ktoś miał dobre wejście. Mama miała najlepsze wejście, jakie widziałem w życiu. Jej włosy miały kolor czerwony i sterczały we wszystkie możliwe strony. Na dodatek w ręku trzymała miotłę, którą zamierzała zmieść okruszki pieczywa z podłogi. Wyglądała odlotowo, zupełnie jak czarownica z ilustracji w książce, którą dostałem od babci Apolonii. Widocznie babcia miała podobne skojarzenia, bo powiedziała:
– Julio, zanim odlecisz, zjedz z nami śniadanie.
Tata wpatrywał się w mamę, a jego oczy stawały się coraz większe, aż osiągnęły rozmiar dorodnych pomarańczy. W końcu otrząsnął się z osłupienia i powiedział:
– Kochanie, ty we wszystkim wyglądasz jak księżniczka.
Mama, zdziwiona, chciała o coś spytać, ale Michał, który patrzył na nią z zachwytem, z wrażenia zapominając, że jest poetą i może mówić tylko wierszem, wyszeptał:
– Mamo, wyglądasz odlotowo! Jak Tina Turner na swoim najlepszym koncercie. Musisz mi obiecać, że będziesz tak przychodzić na moje wywiadówki. Wszyscy padną z zazdrości. Czy mogłabyś zabierać ze sobą gitarę?
– O ile wcześniej mamy nie aresztują – wtrącił tata.
– I na moje wywiadówki też! – poprosiłem. Mama wyglądała tak fajnie, że natychmiast chciałem się nią pochwalić przed moimi kolegami.
– Czy my idziemy na bal maskowy? – zapytał tata. – Jeśli tak, to strasznie cię przepraszam, ale zapomniałem o kostiumie.
– O co wam chodzi? – dopytywała się coraz bardziej zdumiona mama.
– Bardzo ci ładnie, Julio, w tym etnicznym kolorze – pochwaliła babcia. – Pewnego razu, gdy podróżowałam przez Afrykę, dotarliśmy do pewnej wioski…
– Aaa…! – zawyła mama, podchodząc do lustra. – Aaa…! – powtórzyła jak echo. – Aaa…! – krzyknęła po raz trzeci dla podkreślenia powagi sytuacji. – Co to jest?!
– To najfajniejsza fryzura, jaką kiedykolwiek miałaś, mamusiu – zapewniłem mamę.
– Nawet już zdążyłem ją polubić – przyznał tata.
Mama jednak nie podzielała gustu reszty rodziny.
– To na pewno ta odżywka do włosów. Zaskarżę ich do sądu i na pewno zbankrutują! – zawołała z oburzeniem. – Wytoczę producentowi odżywki najbardziej czerwony, to znaczy krwawy proces w historii! Zażądam, aby im wszystkim powyrywano włosy! Zaraz zadzwonię do wujka Kuby. – Zarzuciła na głowę ścierkę i wybiegła z kuchni.
Ucieszyłem się, bo bardzo lubię wujka Kubę. To brat mojego taty i tata Antka – mojego przyjaciela, o którym wam opowiadałem. Wujek jest adwokatem i bardzo mi imponuje, gdyż bierze udział w takich wielkich procesach, jakie się ogląda na filmach. Mama zawsze mówi, że wujek jest najlepszym adwokatem na świecie. Od czasu jednak, gdy udzielił wywiadu mojemu bratu Michałowi, nie rozmawiamy w domu o pracy wujka.
A wszystko zaczęło się, gdy mojemu bratu zadano w szkole przeprowadzenie wywiadu z kimś, kto ma interesujący zawód. Michał postanowił zrobić wywiad z wujkiem Kubą. Umówili się na spotkanie wieczorem. Michał zachowywał się jak prawdziwy dziennikarz. Przygotował magnetofon, aparat fotograficzny, kilka brulionów i długopisów. Zamknęli się w gabinecie taty i przez kilka godzin rozmawiali. Kiedy mama wysłała mnie, bym zaniósł im coca-colę, wujek właśnie opowiadał Michałowi, jakich rad udziela swoim klientom, gdy zostaną aresztowani.
– Pamiętaj – tłumaczył zaaferowany wujek. – Nigdy nie można odpowiadać na jakiekolwiek pytania, bo może to zostać użyte przeciwko tobie. Należy podać numer telefonu adwokata i żądać, aby go natychmiast wezwano.
Przez cały następny dzień Michał opracowywał wywiad. W poniedziałek poszedł do szkoły pewien, że zakasuje wszystkich. Lekcja zaczęła się spokojnie. Piotrek przeczytał wywiad z kierowcą, potem Marta z piosenkarzem, a Natalia ze sportowcem. Następny był Michał, ale nie zdążył nic przeczytać, gdyż właśnie wtedy zadzwonił dzwonek na koniec lekcji. Michałowi zrobiło się bardzo smutno, bo nie mógł pochwalić się nikomu wujkiem Kubą. Na następnej lekcji była matematyka, o której mój brat w ogóle zapomniał.
Tym razem nauczycielka poprosiła Michała jako pierwszego o pokazanie pracy domowej. Brat był tak zaaferowany wywiadem, że zapomniał o innych lekcjach i nawet nie spakował zeszytu. Coraz bardziej nerwowo przeszukiwał całą torbę. W końcu dał za wygraną i przyznał się, że zapomniał.
– Dobrze – powiedziała pani. – W takim razie teraz rozwiążesz to zadanie.
Michał ruszył do tablicy, wyobrażając sobie, że borowanie zęba, które przeszedł ostatnio, jest niewinną igraszką w porównaniu z tym, co go teraz czeka.
– To może ja szybko pobiegnę po zeszyt – zaproponował nieśmiało.
– Nie fatyguj się – powiedziała pani. – Wszyscy będziemy szczęśliwi, oglądając cię w akcji.
– Proszę o jeszcze jedną szansę. – Michał próbował się ratować. – Może jednak zeszyt zawieruszył się w torbie.
– Może, ale coraz bardziej jestem ciekawa, jak sobie poradzisz przy tablicy.
– A może pani wybierze innego ochotnika – proponował dalej Michał.
– Obiecuję ci, że następny po tobie będzie ochotnik, a teraz zaczynamy – powiedziała stanowczo nauczycielka i zaczęła dyktować zadanie.
Michał czuł, jak przygniatają go dyktowane przez panią kolejne liczby.
– To od czego zaczniesz? – spytała pani.
Michał milczał, nie mając pojęcia, jak zacząć ani tym bardziej, jak skończyć.
– Jak obliczyć wartość pierwszego X? – Pani próbowała podpowiedzieć.
Coraz bardziej przerażony Michał nadal milczał. Nagle przypomniał sobie wszystko, co usłyszał od wujka podczas wywiadu. Osaczony poczuł, że tylko rady najmądrzejszego z wujków mogą go uratować. Spojrzał odważnie na panią i oświadczył:
– Nie będę odpowiadał na żadne pytania.
Klasa zachichotała.
– Co? – wyszeptała zaszokowana nauczycielka.
– Nie będę odpowiadał na żadne pytania – powtórzył pewniej Michał, widząc, że przez zaskoczenie zdobył przewagę.
Pani jednak otrząsnęła się z zaskoczenia i przeszła do kontrataku:
– Natychmiast zacznij rozwiązywać zadanie.
Michał uznał, iż zaszedł już tak daleko, że nie może się wycofać.
– Znam swoje prawa – oświadczył. – Mam prawo milczeć. Na żadne pytania nie będę odpowiadał bez mojego adwokata. Proszę, aby pani natychmiast go wezwała – dodał, po czym wręczył oniemiałej pani wizytówkę z telefonem wujka Kuby.
Tego dnia rodzice wrócili po wizycie w szkole bardzo smutni. Mama przez cały wieczór konferowała przez telefon z wujkiem Kubą. Następnego dnia widziałem wujka wchodzącego do szkoły z wielkim bukietem kwiatów. Widocznie pani dyrektor też miała jakieś kłopoty i postanowiła wezwać adwokata. Ale od kiedy to adwokaci wręczają swoim klientom bukiety? W każdym razie od tego czasu wujek nie opowiada nam o swojej pracy. Szkoda. Widocznie pani dyrektor powierzyła mu bardzo wielką tajemnicę, której nikomu nie może zdradzić.
Ale znowu zacząłem mówić o czymś innym. Opowiadałem przecież o tym, jak mama ze ścierką na głowie wybiegła z kuchni. W łazience włożyła głowę pod prysznic. Po myciu włosy odzyskały swój kolor i normalny wygląd. Gdy wróciła, usiedliśmy wszyscy przy stole. Mama nałożyła nam na talerze jajecznicę. Babcia Apolonia wzięła do ręki solniczkę, posoliła i… jajecznica zaczęła się nagle pienić. Na talerzu pojawiały się coraz większe bąbelki, jajecznica dymiła, a następnie w zastraszającym tempie zaczęła rosnąć. Najpierw zajęła cały talerz, potem rozpełzła się po stole i wreszcie po całej kuchni. Cofnęliśmy się. Gdy wydawało się już, że jajecznica wyprze nas do przedpokoju, nagle zatrzymała się i zastygła. Patrzyliśmy na to wszystko z niedowierzaniem. W końcu ciszę przerwała mama:
– Nie wiedziałam, że babcia umie rozmnażać jajecznicę.
– Córeczko, to nie ja – wyszeptała osłupiała babcia. – Myślałam, że widziałam już w życiu wszystko: ludożerców, modliszki zjadające swoich partnerów, ale nigdy nie widziałam jajecznicy, która chce pożreć ludzi.
Tymczasem jajecznica zmieniła zamiar i postanowiła się skurczyć. Po chwili zmniejszyła się do niedużej plamy na podłodze. Wszyscy odetchnęliśmy. W końcu to żadna przyjemność zostać pożartym przez jajecznicę.
– Dobrze – oznajmiła mama. – Dość tych czarów. Jajecznica jest niebezpieczna, więc dostaniecie na śniadanie parówki.
Po chwili na stół wjechał półmisek pełen parówek.
– Świetnie. – Michał zatarł ręce z radości. – Uwielbiam parówki.
Złapał za widelec i wbił go w najbliższą z nich. Widelec jednak odbił się od parówki, która krzyknęła i zwinęła się z bólu.
– Kurczę, co jest?! – krzyknął przestraszony Michał.
Jeszcze raz zamierzył się widelcem i wbił go w sąsiednią parówkę. Ta jednak wybuchnęła śmiechem. Patrzyliśmy na siebie zdezorientowani.
Nagle mama oznajmiła: „Wiem!” i pobiegła w stronę mojego pokoju. Wróciła, niosąc wielkie pudło z prezentem, który dostałem na imieniny. Na pudle był napis: „Mały czarodziej”. Mama wyjęła instrukcję obsługi i zaczęła czytać na głos:
– Klej do przyklejania kapci, szybko znikająca farba do włosów, proszek, od którego rośnie jedzenie, śpiewające parówki.
Cała rodzina spojrzała na mnie oskarżycielsko.
– Chyba masz przechlapane – stwierdził mój brat Michał.
– I to bardzo – dodała mama.
– Ale to nie ja… – broniłem się, naprawdę nie wiedząc, jak to wszystko się stało.
– Może to nasz kot psotnik? – zapytała babcia.
– Tak, to kot psotnik! ‒ krzyknąłem z radością, bo zrozumiałem powód porannej wyprawy kota.
Mama nie wykazała entuzjazmu dla mojego odkrycia.
– Może to kot psotnik, ale to ty masz przechlapane.
Spojrzałem na uśmiechniętego kota stojącego w otwartych drzwiach i zrozumiałem, że i tak nikt mi nie uwierzy. Uznałem, że najlepszym wyjściem będzie zniknąć rodzinie z oczu i czym prędzej dałem nogę do swojego pokoju.
Rozdział IV
Szpieg przebrany za kota
Patrzyłem kotu w oczy.
– To wszystko ty – powiedziałem oskarżycielsko.
Kot zasłonił łapką pyszczek, jakby chciał pokazać, że wstydzi się tego, co zrobił.
– To wszystko przez ciebie – powtórzyłem.
Kot uśmiechnął się do mnie i przyznał:
– Tak, to wszystko ja.
– Hurrra! – Nie mogłem powstrzymać radości. – Rozumiem mowę zwierząt.
Zacząłem się zastanawiać: jestem jak doktor Dolittle. Mama czytała mi o nim książkę. On rozumiał język zwierząt i mógł z nimi rozmawiać. To mi się bardzo podobało. Nie mogłem sobie wyjaśnić tylko jednego: wielokrotnie próbowałem rozmawiać z moim żółtym psem, ale on nigdy mi nie odpowiedział. Może jest niemową? Powiedziałem do kota:
– Jeśli znam mowę zwierząt, to dlaczego ty jesteś pierwszym zwierzęciem, z którym rozmawiam? Czy inne mnie nie lubiły?
– Nie – odparł kot. – Ty nie rozumiesz mowy zwierząt. Doktor Dolittle był jedyny i niepowtarzalny. To ja rozumiem język ludzi.
W tym momencie do pokoju wpadł żółty pies i spojrzał na mnie przyjaźnie.
– Ty też znasz mowę ludzi? – spytałem oskarżycielsko.
Pies popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, pomachał ogonem i ułożył się w nogach łóżka.
– Nie – odpowiedział za niego kot. – On nic nie rozumie. Z tego co wiem, poza papugami jestem jedynym zwierzęciem na świecie mówiącym ludzkim głosem.
– Dobra, w takim razie wracamy do kuchni i opowiesz wszystkim, jak to było z tymi czarami. Nie mam zamiaru przez ciebie się tłumaczyć.
– Poczekaj – powstrzymał mnie kot. – Warunkiem naszej przyjaźni będzie, że nie powiesz nikomu o tym, iż potrafię mówić. Jeśli się wygadasz, zamilknę natychmiast i nikt ci nie uwierzy. Ja nie mogę rozmawiać z dorosłymi. Spróbowałem i od tego czasu szuka mnie policja całej Europy.
– Uwielbiam policyjne historie. Jak to się stało? Musisz mi o tym opowiedzieć – poprosiłem zaciekawiony.
Kot usiadł na bujanym fotelu i zaczął opowiadać mi swoje dzieje.
Urodziłem się we Włoszech. Mój ojciec Bonifacjo był kotem rektora uniwersytetu w Sienie. Wychowywałem się wśród książek i sal wykładowych. W czasie roku akademickiego, gdy na dziedzińcu żar słońca był zbyt duży, chowałem się w ich cieniu. Przysłuchując się wykładom, nagle stwierdziłem, że rozumiem wypowiadane słowa. Umiałem je również powtórzyć. Wkrótce nauczyłem się też czytać. Stawałem się coraz bardziej wykształcony. W budynku, w którym mieszkałem, uczono języków obcych. Poza włoskim nauczyłem się biegle pięciu języków. Gdy powiedziałem o tym ojcu, zabronił mi przyznawać się przed kimkolwiek, że znam język ludzi. Mówił, że mogę mieć przez to tylko kłopoty.
Ciekawość jednak była silniejsza od rad ojca. Dla żartu postanowiłem zacząć brać udział w zajęciach. Jako pierwsze wybrałem ćwiczenia z literatury francuskiej. Odbywały się w najmniejszej i najciemniejszej sali wykładowej. Prowadził je profesor Giovanni. Rektor, u którego mieszkaliśmy z ojcem, mawiał o nim, że gdyby wszyscy mieli tyle talentu co on, ludzie nie wymyśliliby jeszcze alfabetu. Wykłady były tak nudne, że studenci traktowali je jako czas na popołudniową drzemkę. Ponieważ książek profesora nikt nie czytał, nie spotykał się on z krytycznymi uwagami. Był tak przekonany o swojej wybitności, zapatrzony w siebie i niezwracający uwagi na innych, że byłem pewien, iż nie odróżni studenta od kota.
Usiadłem w ławce na samym końcu sali obok bardzo miłego, choć nieśmiałego studenta imieniem Patricio. Student zapadł w sen, ja zaś przysłuchiwałem się wykładowi profesora. W pewnym momencie wykładowca zrobił coś, co mu się nigdy dotychczas nie zdarzyło. Zszedł z katedry i przemaszerował pomiędzy ławkami. Studenci zaczęli się szturchać i budzić z letargu. Zanim zdążyłem obudzić Patricia, profesor, kontynuując wykład, zbliżył się do nas. Dostrzegł Patricia śpiącego na siedząco i zamilkł z oburzenia. Podszedł do naszej ławki, splótł ręce na piersiach i przemówił:
– Rozumiem, że pan świetnie zna twórczość Aleksandra Dumasa i dlatego ucina pan sobie drzemkę na moim wykładzie. Jeżeli tak, to może pan mnie zastąpi i poprowadzi nas dalej ścieżkami jego twórczości.
Zrozumiałem, że profesor chce go skompromitować w oczach kolegów. Poczułem się w kocim żywiole i zacząłem opowiadać o wspaniałych przygodach trzech muszkieterów. Gdy skończyłem, studenci nagrodzili mnie brawami. Profesor jednak zdawał się nie podzielać ich zachwytu. Wpatrywał się w Patricia z niekłamanym niesmakiem.
– Czy zechciałby pan otworzyć oczy, gdy mówię do pana? Dlaczego nie porusza pan ustami? Może lepiej czułby się pan na arenie cyrkowej jako brzuchomówca?
– Nie chciałem pana urazić, panie profesorze. – Starałem się załagodzić sytuację. – Oczy rozbolały mnie od słońca, dlatego mam przymknięte.
Profesor jednak był coraz bardziej zdenerwowany.
– Nie sądzi pan, że rozmawiając ze mną, powinien pan wstać? – zapytał z irytacją.
Oczywiście Patricio nie uczynił tego, gdyż w dalszym ciągu spał w najlepsze.
– Z tego, co pan mówił – kontynuował profesor – wynika, że nie przeczytał pan żadnej z moich książek. Nie zacytował pan z nich ani jednego zdania. Nie powołał się pan na żadną z moich opinii. Pana wypowiedź świadczy, że nie jest pan przygotowany do wykładu i zasługuje pan na ocenę niedostateczną. Na następne spotkanie proszę przeczytać wszystkie moje opracowania, ponieważ zamierzam szczegółowo pana przepytać. Radzę się przygotować.
Takiej niesprawiedliwości nie mogłem ścierpieć, odpowiedziałem więc:
– Oczywiście, że znam wszystkie pana książki. Jednej z nich rektor nawet używa do podpierania nogi stołu w jadalni. Jeżeli kogoś cytuję, to najlepszych znawców tematu, dlatego mogłem pana pominąć.
Profesor osłupiał. Chyba po raz pierwszy zdarzyło się, że ktoś odważył się go skrytykować. Najpierw zrobił się blady, a następnie purpurowy. Wyciągnął rękę w stronę Patricia i krzyknął:
– To skandal! To niedopuszczalne! To oburzające!
Pod wpływem nagłego hałasu Patricio się obudził i spojrzał nieprzytomnymi oczami na profesora. Wtedy usłyszał resztę.
– Pan nic nie umie, a za swoją bezczelność zostanie pan wyrzucony z uczelni! Osobiście dopilnuję, aby nie dostał się pan na jakikolwiek uniwersytet we Włoszech! Jest pan skończony! – podsumował profesor, po czym majestatycznie odwrócił się i odszedł.
Świeżo rozbudzony, oniemiały Patricio cichutko powtarzał tylko ze zdziwieniem:
– Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Gdy opowiedziałem wszystko ojcu, ten mruknął tylko:
– Wiedziałem, że z tego włóczenia się po salach wykładowych będą tylko kłopoty. Nie mógłbyś grzać się na słońcu i biegać za kotkami, jak na porządnego kota przystało?
Przyznałem ojcu rację. Nie mogłem jednak zostawić Patricia bez pomocy. Cały dzień zastanawiałem się, co zrobić. Wieczorem znałem odpowiedź. W końcu byłem uniwersyteckim kotem.
Dokumenty i korespondencja na uczelni przygotowywane były na komputerze. Gdy rektor zjawiał się w swoim gabinecie, sekretarka drukowała je, dawała do podpisu, po czym wysyłała. Pół nocy spędziłem w sekretariacie przy komputerze. Następnego dnia Patricio zrezygnowany pakował swoje rzeczy. Gdy przybył do niego posłaniec, pogodzony z losem odebrał dokumenty, które zgodnie z obietnicą profesora Giovanniego miały mu zamknąć drogę do wszystkich uczelni w kraju. Po otwarciu koperty z coraz większym zdumieniem czytał:
Ja, rektor uniwersytetu w Sienie, proszę w imieniu całego grona profesorów o przyjęcie studenta Patricia Bonanociego na Wydział Literatury Pięknej Uniwersytetu w Rzymie. Patricio jest naszym najlepszym studentem. Jego wyniki są tak wybitne, że chcemy zadbać o jak najwyższy poziom jego dalszej nauki. Uniwersytet w stolicy będzie dla niego najodpowiedniejszy. Z uwagi na jego niezwykłe zdolności i wyjątkową pracowitość uprzejmie prosimy o przyznanie mu stypendium naukowego.
Patricio nie wierzył własnemu szczęściu. Ja zaś zatarłem łapki z radości.
Wygrałem pierwsze starcie z profesorem Giovannim, ale nasze porachunki nie były jeszcze zakończone. Tydzień później ponownie poszedłem na jego zajęcia. Tak jak prosił profesor, przygotowałem się do nich bardzo starannie. Pracowałem prawie bez snu siedem dni i nocy. W dniu wykładu wszystko było gotowe. Z każdego miejsca w miasteczku uniwersyteckim uśmiechał się ze zdjęcia profesor Giovanni. Napis na plakatach oznajmiał, że wykład profesora ma być największym wydarzeniem kulturalnym sezonu. Do dziennikarzy osobne zaproszenia wysłałem pocztą, pozwalając sobie zaprosić ich na tę znamienitą uroczystość w imieniu rektora.
Na godzinę przed wykładem usiadłem, jak ostatnio, z tyłu sali i czekałem na rozwój wydarzeń. Powoli ciemna sala wypełniała się słuchaczami. Goście nie mieścili się już w ławkach, tłoczyli się więc w korytarzu i pod ścianami. Fotoreporterzy walczyli o miejsce w pierwszym rzędzie, by móc zrobić zdjęcie wschodzącej gwieździe nauki – profesorowi Giovanniemu. Dziennikarze i studenci przygotowali bruliony, gotowi notować każde słowo.
Punkt czternasta do auli wkroczył profesor. Jak zwykle zapatrzony w siebie, nie zauważając niczego, podszedł do mównicy, włączył projektor do slajdów i już zamierzał rozpocząć wykład, gdy nagle podniósł głowę i dostrzegł niecodzienną sytuację. Zamiast grupki studentów drzemiących w tylnych ławkach ujrzał zastygły w napięciu tłum słuchaczy. W ułamku sekundy profesor się rozpromienił. Nie mogąc ukryć zadowolenia, stwierdził:
– Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie. Nadszedł nawet szybciej, niż myślałem. W tym niewdzięcznym świecie większość geniuszy zostaje doceniona dopiero po śmierci. Widzę, że mnie udało się to już teraz. Witam państwa i zapraszam na wykład, po którego wysłuchaniu przyznacie, że na firmamencie nauki świeci naprawdę tylko jedna gwiazda. Zatem do rzeczy. Zabiorę was w podróż po świecie wiedzy, której nigdy nie zapomnicie.
Zaczęły błyskać flesze aparatów, profesor zaś wyszedł zza katedry, by stanąć jak najbliżej swojej publiczności. I wtedy przebiegł mu drogę kot. Nie muszę ci mówić, że to ja nim byłem. Nikt nie zwrócił uwagi, że kot zostawił pod nogami profesora małe kapsułki. Profesor zrobił jeszcze krok do przodu i nagle zastygł w bezruchu. Jak się domyślasz, zrobiłem ten sam numer z klejem, na który nabrałem twojego tatę. Profesor, nie mogąc ruszyć do przodu, zaczął bezładnie machać rękoma, co wywołało śmiech całej sali. W tym samym momencie z magnetofonu, który w niezrozumiały sposób został uruchomiony, rozległ się głos:
W imieniu niezależnego komitetu studentów witamy państwa na naszej uroczystości. Przywykliśmy do tego, że wyróżnienia dla najwybitniejszych ludzi nauki przyznaje rektor uniwersytetu. Nasza uroczystość jest jednak nietypowa. Studenci postanowili sami przyznać nagrodę w nowej konkurencji najbardziej zarozumiałego naukowca Włoch.
Gdy padały te słowa, profesor cały czas machał rękoma, próbując wydostać się ze swojego więzienia. Tłum śmiał się coraz głośniej, dziennikarze zaś skrzętnie notowali każde słowo płynące z magnetofonu:
Komisja wzięła pod uwagę różne kryteria. Najważniejszym było zainteresowanie, jakim cieszą się wykłady poszczególnych kandydatów do nagrody.
W tym momencie włączył się projektor i na ścianie pojawiło się zdjęcie przedstawiające profesora Giovanniego, mówiącego do grupki drzemiących studentów.
W tej kategorii jednogłośnie zwycięzcą został profesor Giovanni – kontynuował głos. – Prosimy o brawa.
Salą wstrząsnęła salwa oklasków.
Następnym kryterium było zainteresowanie publikacjami poszczególnych kandydatów. Aby je ocenić, komisja dokonała szczegółowych badań w uniwersyteckiej bibliotece.
Na ekranie pojawiły się zdjęcia zakurzonych książek profesora, stojących w najciemniejszym kącie biblioteki.
W tej kategorii zwycięzcą został jednogłośnie profesor Giovanni. Prosimy o ponowne brawa. Nagrodę główną przyznano na podstawie oceny samokrytycyzmu kandydatów. Komisja obserwowała pretendentów do tytułu najbardziej zarozumiałego naukowca Włoch.
Na projektorze pojawiło się zdjęcie profesora z wyciągniętą do przodu ręką, wskazującą oskarżycielsko na śpiącego Patricia. Z głośników zaś usłyszano jego głos: „Zrobię wszystko, żebyś nie został przyjęty na żadną uczelnię we Włoszech. To ja jestem gwiazdą na firmamencie nauki”.
Tym samym – kontynuował głos – zwycięzcą we wszystkich kategoriach został jednogłośnie obecny na sali profesor Giovanni, i to on otrzymuje nagrodę najbardziej zarozumiałego naukowca Włoch.
W tym samym momencie profesorowi, który szamotał się z całej siły, udało się wreszcie uwolnić z butów, co wyglądało, jakby wyskoczył do góry na wiwat. Cała sala zaczęła bić brawo. Profesor opadł majestatycznie na podłogę. Nie doceniając zgotowanej mu przez publiczność owacji, wybiegł z sali. Tego samego dnia zniknął z uniwersytetu. Pozostały po nim tylko przyklejone buty.
Powołano nawet komisję, która miała zbadać całą sprawę, ale wszyscy byli tak szczęśliwi z powodu nieobecności profesora, że komisja tylko udawała, że próbuje cokolwiek wyjaśnić.
– I nie było ci żal profesora? – spytałem, gdy kot zakończył swoją opowieść.
– Skąd?! Od tego czasu uwielbiam robić kawały. Żart, jeżeli trafi na kogoś miłego, śmieszy nawet tego, z którego się żartuje. Najlepszym przykładem jest twoja rodzina, która tak naprawdę śmiała się ze wszystkich moich dowcipów. Profesor Giovanni skrzywdził bardzo wielu studentów, nie tylko Patricia, o którym ci opowiadałem. Nikt nie wiedział, jak pozbyć się go z uczelni. Dopiero gdy zaczęto się z niego śmiać, zdecydował się odejść. Czułem się więc jak kot bohater.
– I to za dowcip z profesorem Giovannim ścigała cię policja całej Europy? – dopytywałem się.
– A nie. To już zupełnie inna historia. Po sprawie z przyznaniem nagrody starałem się zniknąć wszystkim z oczu. Komisja miała przecież zbadać, kto to wszystko zrobił, kto przygotował plakaty i zrobił slajdy, kto wysłał list z podpisem rektora. Ojciec wtedy strasznie na mnie nakrzyczał i powiedział, że jak się nie uspokoję, odda mnie do cyrku jako mówiącego kota. Przez długi czas nie robiłem nikomu dowcipów. Wylegiwałem się na słońcu i zachowywałem się jak na statecznego kota przystało.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki