Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowiadania zebrane w tej książce są literacką fikcją, a opisane w niej postaci nigdy nie istniały. Jednak w większości wypadków inspiracją był jakiś epizod z mojego życia zawodowego.
Jacek Dubois
Linia obrony to zbiór siedmiu opowiadań pokazujących, że prawo nie zawsze musi być sprawiedliwe, a umiejętnie wykorzystywane może prowadzić do skutków skrajnie odmiennych, niż zakładali jego twórcy, szczególnie jeśli idą w parze z władzą i dużymi pieniędzmi.
Znajdziemy tu teksty o prawnikach, którzy dla własnej korzyści naginają prawo. O leciwej bizneswoman, która pragnąc zabezpieczyć schedę, zainicjowała iście książkową intrygę. O przedsiębiorczej młodej ekonomistce, która marzyła o zostaniu pisarką i w zaskakujący sposób wykorzystała swoje talenty, by osiągnąć ten cel. Czy o ambitnym biznesmenie, który w niecodzienny sposób zawalczył o awans w pracy.
Wszystkie opowiadania są błyskotliwe, intrygujące, czasem zabawne, ale zawsze zmuszają do myślenia i przestrzegają przed ferowaniem pochopnych wyroków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Podróż do końca śniegu
Listopad jest miesiącem kapryśnym. Gdy się obudziłem, na dworze było szaro. Lubię tę poranną porę, gdy noc walczy ze świtem o dominację. Sprawdziłem pogodę: było zimno, ale jeszcze nie mroźno, dwa stopnie na plusie, lekki wiaterek. Dopiero za dwie godziny powinno zacząć padać. Szybko się ubrałem i jak codziennie przed pracą wybrałem się na jogging. Gdy dobiegłem do Powsina, poranek pokonał noc, ale zaczęło się chmurzyć. Pogoda zmieniała się w błyskawicznym tempie. Ni stąd, ni zowąd pojawił się wiatr, który zaczął podrywać suche liście i wzbijać je w powietrze. Niebo pociemniało, zbliżała się ulewa. Zawróciłem, by zdążyć przed nią do domu. Niestety nie udało mi się. Najpierw poczułem nieśmiałe krople deszczu, które zachęcone aurą przybrały na sile i zaczęły z impetem uderzać o ziemię, grając swego rodzaju preludium do potopu. Przez myśl przeleciały mi wersety: „W roku sześćsetnym, w drugim miesiącu roku, siedemnastego dnia miesiąca, w tym właśnie dniu trysnęły z hukiem wszystkie źródła Wielkiej Otchłani i otworzyły się upusty nieba; przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy padał deszcz na ziemię”1. Czułem się jak Noe okrętujący się na arkę. Dotarłem do domu, dygocząc z zimna, i dopiero po kwadransie spędzonym pod gorącym prysznicem zęby przestały mi szczękać. Tymczasem ciężkie chmury odpłynęły w dal i przestało padać. Gdy wychodziłem do pracy, świeciło słońce.
Jestem adwokatem, toteż z racji wykonywanego zawodu spotykam się z różnymi ludźmi. Tego dnia umówiłem się z panią Zofią Miecznikowską w jej domu. Jako że nie miałem jeszcze sposobności jej poznać, zrobiłem mały research na jej temat. Okazało się, że moja nowa klientka ma ponad osiemdziesiąt lat. Podczas drugiej wojny światowej jej rodzina wyjechała do Anglii i tam się osiedliła. W młodości Zofia była sportsmenką, dwukrotnie zdobyła srebrny medal olimpijski w żeglarstwie. Po zakończeniu kariery sportowej zajęła się dziennikarstwem. Pisała o podróżach, a jej książki zostały przetłumaczone na wiele języków. W latach osiemdziesiątych założyła magazyn, którego była redaktor naczelną. Po upadku komunizmu w Polsce zdecydowała się przyjechać do ojczystego kraju. Wraz z mężem założyli tu firmę produkującą odzież sportową i turystyczną. Po śmierci męża sama prowadziła firmę, której wartość wyceniano na 80 milionów złotych.
Zostałem jej polecony przez wspólnego znajomego. Budynek, pod który podjechałem, w niczym nie przypominał siedziby Carringtonów. Był to nierzucający się w oczy dom z czerwonej cegły otoczony dużym ogrodem. Drzwi otworzyła mi młoda dziewczyna, jak się okazało, asystentka mojej klientki. Zaprowadziła mnie do salonu.
Starsza pani siedziała na wózku inwalidzkim przy stole, na którym piętrzyły się książki i czasopisma. Mimo siwych włosów nie wyglądała na osiemdziesiąt pięć lat. Upływ czasu nie zdołał pozbawić jej witalności.
– Przepraszam, że nie wstaję. Niestety choroba przykuła mnie do tego fotela. Proszę usiąść. – Wskazała krzesło naprzeciwko siebie.
Spojrzałem na leżące na stole książki. Dostrzegła to.
– Przepraszam za bałagan.
– Dla mnie bałagan wiąże się z brakiem książek, a nie ich nadmiarem.
– Lubi pan czytać?
Prawie godzinę dyskutowaliśmy o książkach. Następne przez pół godziny i dwie mocne czarne kawy opowiadała mi o swoim, jak go nazwała, ostatnim życiowym projekcie. Zdecydowała się napisać wspomnienia.
– Zanudzam pana historiami starej kobiety, a pan się pewnie śpieszy.
– Ależ nie, pani opowiada niezwykle intersująco – zaprotestowałem szczerze.
– Widziałam dziesiątki filmów o prawnikach i wiem, jacy jesteście zajęci. Bierzmy się do pracy.
Pani Zofia przeszła do wyjaśnienia powodu, dla którego mnie zaprosiła. Postanowiła zmienić testament. Szybko wprowadziła mnie w swoją sytuację rodziną. Była wdową, jej mąż zmarł przed dwoma laty na zawał serca. Mieli syna Andrzeja, który zginął z żoną w wypadku samochodowym. Andrzej miał córkę Annę, w chwili śmierci rodziców dziesięcioletnią. Pani Zofia zajęła się jej wychowaniem, starając się zastąpić jej matkę. W poprzednim testamencie ustanowiła Annę spadkobierczynią całej rodzinnej fortuny, teraz zdecydowała się zmienić swoją ostatnią wolę.
– Chciałabym panu podyktować treść nowego testamentu.
Wytłumaczyłem jej, że testament musi być napisany własnoręcznie i opatrzony datą sporządzenia oraz własnoręcznym podpisem. Ja mogłem przygotować jego treść, ale ona musiała go napisać samodzielnie. Gdy to ustaliliśmy, pani Zofia poinformowała mnie, jak zamierza rozdysponować swój majątek. Chciała zapisać wszystko fundacji zajmującej się pomocą w leczeniu chorób nowotworowych. Dostrzegłszy mój zdziwiony wzrok, uznała za stosowne podać powody swojej decyzji.
– Przed rokiem zdiagnozowano u mnie nowotwór. Lekarze mówią, że pozostało mi kilka miesięcy życia, dlatego chcę szybko uregulować swoje sprawy.
– A co z poprzednim pani testamentem?
– Zamierzam go unieważnić.
– Czyli pani wnuczka nie odziedziczy spadku?
– Nie jesteśmy obecnie w najlepszych stosunkach.
Czekałem na dalszy ciąg zaintrygowany tym, co sprawiło, że starsza pani zdecydowała się wydziedziczyć jedyną wnuczkę. Ona jednak milczała. Uznałem, że ta sprawa jest dla niej bolesna. Poprosiłem ją o dodatkowe informacje niezbędne do przygotowania treści testamentu. Gdy skończyłem, umówiliśmy się, że niebawem odwiedzę ją ponownie ze zmienioną wersją testamentu. Zanim wyszedłem, spytała:
– Czy w nowym testamencie wspomni pan, że stary unieważniam?
– To nie jest to konieczne. Sporządzenie nowego testamentu automatycznie unieważnia stary. O tym, który jest wiążący, decyduje data sporządzenia.
Przy kolejnej wizycie przyjęła mnie w tym samym pokoju, z atencją, z jaką traktuje się starego przyjaciela. Gawędziliśmy ponad pół godziny, nim zdecydowała, że przejdziemy do tematu. Podjechała na fotelu do stojącego w rogu sekretarzyka, na którym miała przygotowany papier i pióro. Pod moje dyktando spisała swoją ostatnią wolę. Mimo że starała się to ukryć, gdy skończyła, wyglądała na zmęczoną. Na tym jednak jej zlecenie się nie skończyło – chciała, abym to ja był wykonawcą jej testamentu. Miałem go przechowywać, a później dopilnować, by wszystkie postanowienia zostały zrealizowane.
Po wyjściu od niej od razu pojechałem do banku. Wynajmuję tam skrytkę ze względu na bezpieczeństwo. Minęły już czasy, kiedy kancelaria adwokata była dla złodzieja świętością. Teraz to jedno z wielu miejsc stanowiących cel włamania, dlatego najważniejsze dokumenty przechowuję w banku.
Następnie udałem się do kolejnego klienta, spółki zajmującej się produkcją sprzętu elektronicznego. Miałem tam przewodniczyć zgromadzeniu wspólników. Zebranie przeciągnęło się do wieczora, więc już nie wracałem do kancelarii. Następnego dnia po przyjściu do pracy usadowiłem się w swoim ulubionym skórzanym fotelu i otworzyłem w komputerze skrzynkę mailową. Czekały na mnie sto dwadzieścia trzy nowe wiadomości. Na szczęście większość stanowiły reklamy. Po wyczyszczeniu śmieci zabrałem się do czytania.
Jedną z wiadomości przysłała mi Maria Skorupska, która chciała zostać moją klientką. Pisała, że była członkinią zarządu w dużej firmie inwestycyjnej. Zawsze sprawdzam wiarygodność informacji podawanych mi przez klientów, dlatego w przeglądarkę Google wpisałem nazwę spółki i dane Marii Skorupskiej. Wszystko się zgadzało, taka spółka istniała, a pani Skorupska należała do jej władz. Następnie przeczytałem kilka informacji prasowych na temat tej firmy i wróciłem do maila. Dowiedziałem się z niego, że pani Skorupska jako członek zarządu podpisała umowę, która zdaniem prokuratury miała narazić jej macierzystą firmę na straty szacowane na 15 milionów złotych. Przed trzema tygodniami policja zatrzymała kilku członków zarządu. Dwóch zostało aresztowanych, a dwóch po przesłuchaniu zwolniono. Tego dnia Maria Skorupska również miała zostać zatrzymana i policja o szóstej rano wkroczyła do jej domu. Szczęśliwie dla niej poprzedniego dnia była na konferencji w Londynie, a z powodu awarii samolotu jej lot został odwołany, dlatego policjanci jej nie zastali. Adwokat, do którego zwróciła się o pomoc, poradził jej, by na razie nie wracała do kraju, obiecując, że wynegocjuje z prokuratorem bezpieczny powrót. Nie dość, że niczego nie wynegocjował, to jeszcze jego porada doprowadziła do wystawienia europejskiego nakazu aresztowania. Obecnie Maria Skorupska była poszukiwana, straciła zaufanie do poprzedniego adwokata i prosiła, żebym zajął się jej sprawą.
Odpisałem, że się zgadzam. Pełnomocnictwo, o które poprosiłem, dotarło do mnie po dwóch dniach tradycyjną pocztą. Gdy oficjalnie ustanowiłem się obrońcą Marii Skorupskiej, zadzwoniłem do prokuratury, aby dowiedzieć się o stan jej sprawy. Prowadził ją prokurator Piotr Węglarczyk z Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. W trakcie rozmowy był oszczędny w słowach, ale dowiedziałem się, że zamierza postawić mojej klientce zarzut niegospodarności polegający na tym, że poprzez niedopełnienie swoich obowiązków miała spowodować szkodę w spółce, którą zarządzała. Powiedział mi również, że poprzedni adwokat wystąpił do sądu o list żelazny, czyli gwarancję, że jeśli Maria Skorupska dobrowolnie wróci do kraju, nie zostanie aresztowana przed zakończeniem procesu. Sąd jednak nie wyraził na to zgody.
Zmartwiło mnie to, bo i ja w ten sam sposób planowałem działać w jej sprawie. Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko wszcząć negocjacje z prokuratorem i uzyskać od niego zapewnienie, że jeśli klientka dobrowolnie zgłosi się na przesłuchanie, to on nie wystąpi do sądu o jej aresztowanie. Gdy go o to spytałem, prokurator Węglarczyk wił się jak piskorz, z niebywałą sprawnością wymykając się z każdej pułapki, którą próbowałem zastawić.
– Na dwoje babka wróżyła: albo wystąpię o jej areszt, albo nie. Wszystko zależy od tego, co powie. Jeśli jest winna, to powinna siedzieć, a jeśli jest niewinna, to nie powinna siedzieć. Czy jest winna, to się okaże w przyszłości, zatem teraz nie mogę niczego obiecać, bo nie wiem, co ma do powiedzenia. Gdybym wiedział, co powie, tobym nie musiał jej przesłuchiwać. Jak przyjedzie i złoży wyjaśnienia, to wtedy ocenię, czy jest winna, i zdecyduję, czy występować o areszt. – To była ostateczna deklaracja, jaką udało mi się od niego usłyszeć.
Po rozmowie z prokuratorem wiedziałem mniej więcej tyle, co przed nią. Uznałem, że moja klientka ma dwie opcje. Pierwsza: pozostawać nadal za granicą. Zaletą takiego rozwiązania była wolność, wadą zaś to, że w związku z wydaniem europejskiego nakazu aresztowania będzie poszukiwana na całym Starym Kontynencie. Gdy ją zatrzymają, zostanie przeprowadzona ekstradycja do Polski i wtedy bardzo długo żaden sąd nie odważy się uchylić jej aresztu w obawie, że znowu ucieknie za granicę. Druga możliwość: dobrowolny powrót do kraju, co mogło się wiązać z jej aresztowaniem, jednak nawet gdyby sąd zdecydował się wobec niej zastosować areszt, istniała duża szansa, że nie będzie trwał długo. Tok rozumowania sądu byłby wtedy następujący: jeśli sama zdecydowała się oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości, to gdy odzyska wolność, nie będzie uciekać, bo przecież dobrowolnie by nie wracała do kraju.
Maria Skorupska miała trudną decyzję do podjęcia. Przez ponad godzinę rozważaliśmy na Skypie różne warianty. W końcu zdecydowała o powrocie do kraju. Czuła się niewinna i chciała przekonać o tym prokuraturę, a potem sąd.
Wobec takiej decyzji kolejnym etapem było przygotowanie jej wyjaśnień. Historia mojej klientki brzmiała przekonująco. Rzeczywiście podpisała umowę, która przyniosła spółce milionowe straty, ale stało się tak, ponieważ została zmanipulowana przez innych członków zarządu, którzy najprawdopodobniej za łapówkę podali jej nieprawdziwe wyniki finansowe. Gdyby taką wersję sąd uznał za wiarygodną, Maria Skorupska powinna zostać uniewinniona, bo podpisała umowę pod wpływem błędu, nie mając zamiaru działać na niekorzyść spółki. Pozostawało tylko pytanie, czy prokurator uwierzy w tę wersję.
Długo pracowaliśmy nad jej wyjaśnieniami, a potem ćwiczyliśmy odpowiedzi na pytania, które według moich przewidywań zada prokurator. Gdy uznałem, że jesteśmy gotowi, poinformowałem prokuratora, że klientka się stawi na przesłuchanie. On z kolei wyznaczył nam termin piętnastego grudnia o dziewiątej trzydzieści w Rzeszowie. Powrót Marii Skorupskiej był przedsięwzięciem skomplikowanym. Nie mogła wrócić z Londynu samolotem, gdyż podczas kontroli zostałaby zatrzymana na lotnisku. Zamierzała pożyczyć od przyjaciółki samochód, którym miała przejechać tunelem do Francji, a następnie przecinając Europę, dotrzeć do Warszawy. Umówiliśmy się, że czternastego grudnia spotkamy się w moim biurze i do prokuratury pojedziemy razem.
Czekałem na nią w kancelarii. Kobieta, która weszła do mojego gabinetu, nie wyglądała na zbiega, którego szuka policja w całej Europie. Zresztą słowo „weszła” było nieodpowiednie dla opisania jej pojawienia się. Zrobiła to w sposób uniemożliwiający skoncentrowanie uwagi na czymkolwiek innym. Nie było w tym nic teatralnego, żadnych tanich zachowań, miała w sobie coś, co zmuszało otoczenie do patrzenia tylko na nią. Jestem zawodowcem i od razu zacząłem się zastanawiać, czy to dobrze, czy źle dla jej obrony. Na ogół dla osoby podejrzanej lepsze jest to, że wygląda nijako, niż skupia na sobie uwagę. Jako obrońca wolałbym, aby klient był przezroczysty, niezauważalny jak Zelig wtapiający się w otoczenie. Przypomniałem sobie też badania, z których wynikało, że osoby ładne są traktowane łagodniej niż mniej atrakcyjne. Jeśli tak się dzieje w życiu codziennym, to może i prokuratorzy należą do tej statystycznej grupy. Przyglądałem się dziewczynie. Miała niewiele ponad trzydzieści lat, była szczupła i wysportowana. Jej ozdobą były długie, proste, ciemne włosy.
– Mam pewien dokument – powiedziała, gdy zaprosiłem ją, żeby usiadła. – To moja polisa ubezpieczeniowa na wypadek, gdyby po wyjaśnieniach prokurator nie uwierzył, że jestem niewinna. Nie chcę go w tej chwili ujawniać, bo są tam informacje, które mogłyby być kłopotliwe dla mojego kolegi z zarządu. Jeśli się okaże, że on był wobec mnie lojalny, ja też mu nie zaszkodzę. Chciałabym zdeponować ten dokument u pana, żeby w razie czego mógł pan go użyć.
– Oczywiście, schowam go do akt.
– Wolałabym mieć pewność, że jest w stu procentach bezpieczny. Czy może go pan zamknąć w sejfie?
– Jeśli jest aż tak ważny, to po drodze włożymy go do mojej skrytki depozytowej w banku – zaproponowałem.
Po wizycie w banku wyruszyliśmy samochodem do Rzeszowa.
– Czy włączyć jakąś muzykę? – spytałem pasażerkę.
– Tak, poproszę.
– Jaką pani lubi?
– Taką jak pan.
Przez chwilę zastanawiałem się nad wyborem. Dzieliło nas około piętnastu lat, zapewne mieliśmy różne gusty, więc powinienem znaleźć coś kompromisowego. Tylko dlaczego mam szukać kompromisu?, zreflektowałem się. Jeśli twierdzi, że lubi to, co ja, to niech ponosi tego konsekwencje. Nie znam współczesnych zespołów. Lubię stary rock i kocham jazz z każdego okresu. Wybrałem Deep Purple, płytę koncertową Made in Japan.
Wyjechaliśmy z miasta na autostradę. Z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu. Termometr pokazywał minus piętnaście stopni.
– Wolno pan prowadzi – oceniła, gdy słuchaliśmy klasyka Smoke on the Water.
Spojrzałem na nią z zainteresowaniem. Powiedzieć mężczyźnie, że wolno prowadzi, to duże ryzyko ze strony kobiety. Mogą z tego wyniknąć dwie konsekwencje: albo kierowca postanowi udowodnić, że to nieprawda, wciśnie gaz do dechy, co często kończy się w przydrożnym rowie, albo jego ego zostanie tak sponiewierane, że ta pani stanie się jego największym wrogiem. Oba rozwiązania nie wydają się zbyt kuszące, zatem rozsądek powinien był jej podpowiedzieć, żeby powstrzymać się od takich uwag. Moje ego jednak nie zostało urażone. Szczerze mówiąc, jest mi obojętne, jak szybko jeżdżę, a jeszcze mniej interesuje mnie, jak inni to postrzegają. Ponieważ przez ostatnie lata w czasie podróży słuchałem audiobooków, skupiałem się na fabule książki, a nie na prędkości. Oczywiście to tylko część prawdy. Jeśli ktoś jeździ szybko, nawet audiobook nie jest w stanie zmienić tego przyzwyczajenia. Jako adwokat często prowadzę sprawy dotyczące wypadków drogowych. Ich akta są wypełnione makabrycznymi zdjęciami: wraki pojazdów, zwłoki, krew. Takie obrazy oglądam codziennie, przygotowując się do rozpraw. Śnią mi się po nocach i rzeczywiście jeżdżę wolno, bo nie mam najmniejszej ochoty stać się ich bohaterem. Dlatego po jej pytaniu nie wcisnąłem pedału gazu, spytałem tylko:
– Przeszkadza to pani?
– Nie, to miła odmiana. Mój brat był rajdowcem. Był ode mnie siedem lat starszy. Uwielbiał silniki i godzinami mógł w nich dłubać. Gdy prowadził, to niezbliżenie się do prędkości dźwięku było dla niego równoznaczne z utratą honoru. Gdy wchodziliśmy w zakręt, opony musiały piszczeć. Długo miał szczęście, ale gdy się rozbił, trzy miesiące spędził w szpitalu. Wiele nocy przepłakałam, gdy walczył o życie. To, że prowadzi pan wolno, to był komplement.
Z głośników leciał mój ulubiony kawałek Black Night, a w samochodzie unosił się delikatny zapach labdanum. To musiały być jej perfumy.
– Wyszedł z tego?
– Tak, miał szczęście. Po wypadku stracił młodzieńczy urok bezmyślności.
Na zewnątrz płatki padającego śniegu zaczęły gęstnieć.
– Niedługo sylwester – odezwała się.
– Jakie ma pani plany? – spytałem odruchowo, dopiero po sekundzie zdając sobie sprawę z popełnionej gafy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że sylwestra spędzi w areszcie.
Zachowała się wspaniałomyślnie, udając, że nie zauważyła mojej niezręczności.
– Na razie żadnych. Boję się tylko tego, że w tym roku nie będę miała wyboru.
– A mając wybór, na co by się pani zdecydowała?
– Pewnie zostałabym w domu, ale najważniejsze w życiu jest to, że ma się możliwość podejmować decyzje. Co się wybierze, to już zupełnie inna sprawa.
Przez chwilę próbowałem sobie wyobrazić, jak może wyglądać noc sylwestrowa w rzeszowskim areszcie na oddziale kobiecym. Przypomniałem sobie, jak niedawno pojechałem odwiedzić zatrzymanego klienta. Do sali widzeń dotarłem po jedenastej. Gdy go doprowadzono godzinę później, wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Miał spuchnięte, zmęczone oczy i sprawiał wrażenie nagle wybudzonego z głębokiego snu.
– Co się stało? – próbowałem dociec przyczyn jego wyglądu.
– Nic, mecenasie – uspokoił mnie. – Po prostu mieliśmy wczoraj imprezę pożegnalną, kolega wychodził na wolność. Zasiedzieliśmy się do rana, trochę popiliśmy. Obudził mnie pan.
– Bardzo przepraszam – wyraziłem skruchę.
Przez sekundę zastanawiałem się, czy tę historię opowiedzieć pasażerce ku pokrzepieniu, że w areszcie też mogą wydarzyć się atrakcje. Powstrzymałem się, nie chcąc wchodzić na grząski teren. Nasz plan polegał na tym, że wróci ze mną.
– Zachowa pani prawo wyboru – powiedziałem, chcąc podtrzymać ją na duchu.
– Jest pan tego pewien?
To, co zrobiła, to był faul, nie grała fair. Oczywiście, że nie byłem pewien. Jeśli miałbym obstawić wynik, powiedziałbym, że ją zamkną, bo prokuratorzy częściej woleli kogoś aresztować, niż puścić na wolność. Nie mogłem jednak teraz jej tego powiedzieć, to by ją zdemotywowało. Mogłaby się wycofać, co jeszcze bardziej pogmatwałoby jej sytuację.
– Jestem z panią po to, żebyśmy jutro wrócili razem – udzieliłem dyplomatycznej odpowiedzi.
– Dlatego pana wybrałam.
Dojechaliśmy do Radomia. Śnieg padał coraz gęściej, coraz intensywniej czułem zapach jej perfum. Płyta się skończyła.
– Co pan teraz puści?
– Jazz – zdecydowałem i nie czekając na jej akceptację, nastawiłem Breakfast on the Morning Tram Stacey Kent.
– Ładne – oceniła, delikatnie wybijając palcami rytm piosenki.
– Byłem na jej koncercie – pochwaliłem się. – Dlaczego zdecydowała się pani zająć zarządzaniem spółkami?
– Z miłości. – Roześmiała się. – W czwartej klasie liceum poznałam chłopaka, w którym zakochałam się bez pamięci. Bojąc się, żeby różne uczelnie nas nie rozłączyły, postanowiłam zdawać na ten sam wydział co on. Po trzech latach miłość się skończyła, a ja musiałam skończyć studia. Myślałam o drugim kierunku. Zanim poznałam Piotra, chciałam być dziennikarką. Na szczęście okazało się, że do ekonomii mam smykałkę. Zostałam dostrzeżona przez łowcę talentów, który zaproponował mi pracę w banku. Pierwsza pensja, osiem tysięcy złotych, to dla dwudziestoczteroletniej dziewczyny propozycja nie do odrzucenia. Zgodziłam się i marzenia o dziennikarstwie zostały odsunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość. Szybko zaczęłam awansować. Po pięciu latach mogłam przebierać w ofertach pracy jak w ulęgałkach. Zdecydowałam się na posadę w funduszu inwestycyjnym i wkrótce weszłam do zarządu. Właśnie dostałam propozycję przeniesienia się do naszej centrali w Nowym Jorku, gdy doszło do podpisania tej nieszczęsnej umowy. Zostałam wrobiona i udowodnię swoją niewinność. Chcę też się dowiedzieć, komu to wszystko zawdzięczam. Powiedział pan, że dopóki nie stawię się w prokuraturze, dopóty nie będę mogła zajrzeć do akt sprawy i nie będę wiedzieć, kto zeznaje przeciwko mnie. To jeden z powodów, dla których zdecydowałam się zaryzykować i tam pojechać.
– I co będzie, gdy się pani dowie?
– Wtedy zacznę się bronić. Mam dokumenty potwierdzające moją niewinność. Mam też inne pokazujące, co robili moi koledzy z zarządu. Są w kopercie, którą u pana zdeponowałam, jednak one mogą zaszkodzić i firmie, i niektórym osobom. Nie użyję ich, dopóki się nie dowiem, z kim muszę walczyć. Ale nie mówmy o tym. Nie chcę teraz myśleć o tej sprawie. Ciągle opowiadam o sobie. Czas na pana, dlaczego został pan adwokatem?
Mam naturę obserwatora, wolę słuchać, niż mówić. Może się wydawać paradoksalne, że adwokat, czyli człowiek żyjący z mówienia, w prywatnym życiu nie lubi tego robić. A tak jest w moim przypadku. W pracy ciągle mówię, w trakcie skomplikowanego procesu potrafię przemawiać kilka godzin. Lubię zresztą moment, kiedy sprawa się kończy, a ja mogę ją podsumować i za pomocą argumentów przekonywać sąd do swoich racji. To intelektualna przygoda trochę przypominająca występ na scenie teatralnej. Może przemawianie jest nawet ciekawsze, bo w teatrze aktorzy, by zdobyć publiczność, odgrywają napisane dla nich role, a sztuka biegnie do określonego z góry zakończenia. W sądzie swoje przemówienia piszemy sami, a nawet nie piszemy, tylko konstruujemy je na bieżąco, a finał sprawy jest nieznany. Do końca nie wiemy, jaki zapadnie wyrok. A czekanie na werdykt to kolejna dawka adrenaliny. Gdy wychodzę z sądu, czuję się spełniony. Wtedy milknę i do czasu kolejnego przemówienia lubię przyjmować rolę obserwatora. Na pytanie dziewczyny, dlaczego zostałem adwokatem, mógłbym opowiadać godzinami. Nie wydawało mi się jednak, że tak długo chciałaby mnie słuchać, dlatego zastanawiałem się nad skróconą wersją.
– Nie chce pan powiedzieć?
– Chcę. Czytała pani Zabić drozda Harper Lee?
– Nie, ale oglądałam film z Gregorym Peckiem. Genialna rola.
– Tak – przyznałem. – Ale książka jest jeszcze lepsza. Pamięta pani Atticusa Fincha, adwokata, którego grał Gregory Peck?
Uwielbiałem tę postać, no i rozgadałem się o tym, jaki miał wpływ na wybór mojej drogi zawodowej. Wbrew swoim zwyczajom mówiłem tyle, że aż mi zaschło w gardle.
– Napijemy się kawy? – zapytałem na widok reklamy MacDonalda.
– Marzę o kawie.
Opowiadając, nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się na zewnątrz. Śnieg zgęstniał, szosa przybrała biały kolor, pługów śnieżnych nie było widać. Gdy po dwudziestu minutach wracaliśmy do samochodu, na dworze panowała zamieć, gruba pierzyna pokryła wszystko wokół. Samochody się zatrzymywały, tworząc gigantyczny korek. Jeżeli ten kataklizm natychmiast się nie skończy, dalsza podróż będzie niemożliwa. Wróciliśmy do McDonalda, żeby przeczekać śnieżycę przy kolejnej kawie. Pół godziny później śnieżna kołdra urosła, a według prognozy pogody miało padać do czwartej nad ranem.
Nie było sensu jechać dalej. Nawet jeśli się spóźnimy, nie będzie to miało wielkiego znaczenia, bo bez podejrzanej prokurator nie zacznie przesłuchania. Znaleźliśmy najbliższy hotel i poszliśmy na kolację. Chciałem też przeprowadzić próbę generalną przed przesłuchaniem następnego dnia, ale klientka tego nie ułatwiała. Przeglądając kartę dań, rozgadała się na temat kuchni, po czym zaproponowała, żebyśmy zamówili wino. Po posiłku miałem zamiar szybko wymknąć się do łóżka i poczytać książkę, ale nie wypadało odmówić. Mogło się zdarzyć, że decyzją sądu ten napój zostanie na dłuższy czas wyeliminowany z jej menu. Zamówiłem dwa kieliszki nowozelandzkiego białego wina. Okazało się, że dziewczyna była w Nowej Zelandii i zaczęła opowiadać o podróży. Zrewanżowałem jej się opowieścią o rejsie na Wyspy Zielonego Przylądka. Słuchając, skinęła na kelnera, by uzupełnił zawartość kieliszków. Kolejnym tematem była jej wycieczka po szkockich destylarniach. Aby opowieść była bardziej realistyczna, zaproponowała przejście z wina na tamtejsze produkty. Gdy byliśmy przy piątej próbce, zaprotestowałem. Przeprowadziłem bowiem szybkie obliczenie, z którego wynikało, że rano w razie kontroli drogowej zostanę zatrzymany za prowadzenie w stanie nietrzeźwości. Ponadto wyobraziłem sobie przesłuchanie klientki, która na pytanie, dlaczego się spóźniła, tłumaczy, że nie mogła przyjechać wcześniej, bo ze swoim obrońcą zdobywała bar w hotelu. Niezłą zabawę miałby sąd, zapoznając się z takim protokołem. Należy więc panią pożegnać i udać się do pokoju – wydał polecenie rozsądek. Poszedłem za jego radą i błyskawicznie zasnąłem. Obudziło mnie pukanie do drzwi. Nie trzeba było być geniuszem, żeby się domyślić, że to dziewczyna.
– Boję się – poinformowała mnie, wchodząc.
Chciałem opowiedzieć jej o niestosowności nocnych wizyt klientek w pokojach obrońców, gdy przytuliła się do mnie. Ponownie poczułem zapach labdanum. Jej usta miały słodki smak. W tym momencie rozsądek zdezerterował, zostawiając mnie z nią sam na sam.
Gdy o ósmej otworzyliśmy oczy, było oczywiste, że spóźnimy się do prokuratury. Zakląłem w myślach. Do tego odnalazł się zagubiony wczoraj rozsądek, który zapytał, czy jeśli zamkną moją klientkę, będę nie tylko jej bronić, ale i wysyłać paczki do aresztu. Powinienem natychmiast wypowiedzieć jej pełnomocnictwo, bo siła obrońcy leży w braku jakichkolwiek związków emocjonalnych z osobą, którą reprezentuje, ale nie mogłem tego zrobić – za godzinę mieliśmy się stawić na przesłuchaniu. Wybrałem numer do prokuratury, aby usprawiedliwiać spóźnienie, a Maria poszła do swojego pokoju, żeby się wykąpać. Poprosiła, bym po nią wstąpił po drodze na śniadanie.
Zapukałem, a gdy nie odpowiedziała, wszedłem, myśląc, że jest jeszcze w łazience. Maria siedziała na łóżku ubrana w ten sam strój, co wczoraj – tweedową spódnicę i oliwkowy golf. W jej pokoju znajdowało się dwóch mężczyzn. W ręku jednego z nich dostrzegłem czarny pistolet, mężczyzna mierzył w Marię. Był wysoki, szczupły, o śniadej twarzy i ciemnych kręconych włosach. Miał na sobie elegancką wełnianą marynarkę i niebieską koszulę bez kołnierzyka. Nie wyglądał na gangstera. Drugi stał nieco w głębi pokoju, przy łóżku, i wysypywał na kołdrę zawartość torebki Marii. Podobnie jak pierwszy mężczyzna miał około trzydziestu lat, ale był nieco niższy, o blond włosach, małych oczach i wyrazie twarzy smutnego spaniela. Zobaczywszy mnie, odrzucił torbę na kołdrę, sięgnął pod marynarkę i wyciągnął pistolet. Ruchem lufy dał mi znak, żebym wszedł do środka. Sytuacja nie pozostawiała mi wyboru. Wszedłem i usiadłem na krześle, które mi wskazał.
– To mój adwokat – powiedziała Maria, jakby było oczywiste, że każda kobieta podróżuje ze swoim adwokatem.
Mężczyzna, który wcześniej celował w Marię, przemieścił się tak, że teraz oboje byliśmy w zasięgu jego pistoletu.
– Skończ sprawdzać jej rzeczy – polecił towarzyszowi o twarzy smutnego spaniela.
Przeszukanie torby i walizki nic nie dało. Nie byli zadowoleni.
– A może dała to jemu na przechowanie? – wpadł na pomysł blondyn. – Masz to? – spytał.
Zrozumiałem, że nadarza się okazja, by przynajmniej dowiedzieć się, czego szukają.
– Czy co mam?
Ciemnowłosy przybrał pozę człowieka znudzonego, któremu całe otoczenie próbuje utrudniać życie, co jest z góry skazane na niepowodzenie, bo przecież on poradzi sobie z każdym kłopotem.
– Słyszałem, że wszystkie papugi to mądrale, a tu mam żywy dowód. Nie mądrz się, papugo, bo dostaniesz po dziobie. Gdzie są dokumenty?
Propozycja dostania, jak to ujął „po dziobie”, nie wydała mi się kusząca. Zrozumiałem, że szukają koperty, którą wczoraj dała mi dziewczyna. Maria mówiła, że były w niej dokumenty kompromitujące zarówno firmę, jak i członków zarządu. Zatem ktoś związany z firmą musiał wynająć tych gangsterów, żeby je odzyskali. Moje rozważania przerwał ciemnowłosy, powtarzając pytanie:
– Nie udawaj głuchego, gdzie są dokumenty?
– Nie mam żadnych dokumentów. Możecie sprawdzić.
Blondyn przeszukał mnie dokładnie, oczywiście niczego nie znajdując.
– Mówiłam wam, że nie mam żadnych dokumentów – odezwała się z satysfakcją Maria.
– Nie kłam – przerwał jej czarnowłosy. – Weszliśmy do twojej skrzynki mailowej. Piszesz do koleżanki, że zabierasz ze sobą dokumenty i opisujesz, co w nich jest. Tłumaczysz jej, że to twoje ubezpieczenie, gdyby nie powiodło ci się w prokuraturze. Jak nie pamiętasz, to mogę ci przypomnieć. – Sięgnął do kieszeni i pomachał jej przed oczami wydrukowanymi mailami.
– Okej, miałam te dokumenty i chciałam je zabrać do Polski – potwierdziła, widząc, że zaprzeczanie nie ma sensu. – Ale w ostatnim momencie zmieniłam zdanie. Zostawiłam je u adwokata w Anglii i dałam mu dyspozycję, co ma z nimi zrobić, gdyby coś mi się stało.
Niestety nie przekonała facetów do tej wersji.
– Kłamiesz – syknął mężczyzna o wyglądzie spaniela.
– Nie kłamię – zaprzeczyła bohatersko.
– Posłuchaj, laleczko. – Facet zbliżył twarz do jej twarzy. – Wiemy o tobie wszystko, słuchamy twoich rozmów, czytamy korespondencję, więc nie próbuj nas oszukiwać, bo to ci się nie opłaci. Mówisz, że nie wzięłaś tych dokumentów do Polski. A znasz Martę Korab? Przypomnę ci, to twoja przyjaciółka. Spotkałyście się wczoraj, prawda? Jadąc do niej, wysłałaś esemesa. – Sięgnął po telefon, żeby zacytować: – „Kochana, będę u ciebie o czternastej. Pogadamy ze dwie godziny, bo potem muszę być z dokumentami u adwokata”. Pamiętasz, że wysłałaś taką wiadomość? – Mężczyzna z twarzą smutnego spaniela wpatrywał się w dziewczynę.
Maria milczała.
– Zaraz sprawdzimy na twoim telefonie.
– Wysłałam – przyznała Maria.
– Jadąc do adwokata, miałaś je przy sobie – analizował wydarzenia z poprzedniego dnia blondyn. – Byłaś u niego do siedemnastej czterdzieści pięć, a potem razem wyszliście.
Patrzyłem na Marię. Zbladłą, uświadomiwszy sobie, że oni naprawdę wiedzą o niej wszystko.
– Pomyślmy – kontynuował blondyn. – Jesteś z dokumentami u adwokata, o siedemnastej czterdzieści pięć wychodzicie razem, wsiadacie do samochodu i jedziecie na ulicę Czackiego, gdzie zatrzymujecie się na piętnaście minut. Ty zostajesz w samochodzie, a on wchodzi do banku. Potem wyjeżdżacie z miasta, jedziecie autostradą, a o dwudziestej zatrzymujecie się na kawę w McDonaldzie. Gdy śnieżyca blokuje drogę, jedziecie do hotelu. Musimy się wspólnie zastanowić, gdzie są dokumenty. Najpierw jedziesz z nimi do kancelarii, zatem pierwsza możliwość, że zostały u niego. Potem jedziecie do banku, adwokat wchodzi do środka, czyli pojawia się druga możliwość, że ma tam skrytkę i w niej je zostawił. Wyruszacie w drogę, a zatem trzecia możliwość, że macie je ze sobą. Twój pokój już przeszukaliśmy. Mogą być jeszcze w pokoju adwokata albo w samochodzie. Zacznijmy od zweryfikowania trzeciego wariantu – zdecydował. – Poproszę klucze. – Wyciągnął dłoń w moim kierunku.
Opór nie miał żadnego sensu. Podałem mu klucze.
Po wyjściu blondyna czekaliśmy w ciszy i mogłem się zastanowić nad naszym położeniem. Za chwilę mężczyźni stwierdzą, że nie mamy przy sobie dokumentów i będą szukać dalej. Do mojej kancelarii dostaną się bez problemu, miałem klucz do drzwi i do sejfu. Nie będą jednak w stanie zajrzeć do skrytki bankowej. Tam obowiązywały procedury bezpieczeństwa. Żeby wejść do pomieszczenia, gdzie znajduje się skrytka, trzeba się wylegitymować. A do skrytki mogę się dostać tylko ja osobiście. Pracownicy banku znali mnie od lat, nie było możliwości, żeby któryś z mężczyzn posłużył się moimi dokumentami. Do otwarcia skrytki są potrzebne dwa klucze. Jeden mam ja, a drugi pracownik banku. Pracownik wchodzi z klientem, otwiera skrytkę i wychodzi, pozostawiając klienta samego. Wyglądało na to, że dokumenty Marii były bezpieczne.
– Nie ma ich ani w pokoju, ani w samochodzie – rzucił po powrocie blondyn.
– Pozostały dwa warianty. Albo dokumenty są w kancelarii, albo w banku – podsumował ciemnowłosy. – Istotne jest to, że już wiemy, że adwokat wie, gdzie one są. No więc gdzie są? – zwrócił się do mnie.
– Tajemnica zawodowa. Nie mogę ujawniać poufnych informacji otrzymanych od moich klientów.
– Dzielny mecenas, nie chce zdradzić tajemnicy. Dobrze, to spróbujmy inaczej. Przywiąż ją do krzesła – polecił blondynowi.
Mężczyzna złapał dziewczynę za przedramię. Gdy chciałem zareagować, ciemnowłosy przystawił mi pistolet do policzka.
– Ani drgnij, bo cię zastrzelę – zagroził.
Blondyn wyjął z kieszeni plastikowe opaski zaciskowe i przywiązał ręce i nogi Marii do krzesła.
– To Andrzej Drawczyński was przysłał? – spytała dziewczyna.
Przypomniałem sobie, że Drawczyński był jednym z członków zarządu spółki.
– Nie interesuj się, to tajemnica zawodowa. – Blondyn się zaśmiał. – Gdzie są dokumenty?
Maria milczała.
– No dobra, zróbmy inaczej. – Podciągnął rękaw swetra dziewczyny, odsłaniając jej przedramię. Sięgnął do torby, którą wcześniej postawił na biurku, i wyjął z niej ampułkę, strzykawkę i jednorazową igłę.
– Co to jest? – spytała przestraszona.
– Nazywają to serum prawdy – wyjaśnił, otwierając ampułkę. – To substancja psychoaktywna pozwalająca uzyskać wszelkie informacje od osoby, której się to wstrzyknie. Musiałaś widzieć w filmach, jak to działa. Zrobię ci zastrzyk, a ty grzecznie odpowiesz na wszystkie moje pytania. Będzie cię po tym trochę boleć głowa, ale skoro tak wolisz, twój wybór. – Mężczyzna napełnił strzykawkę i przyłożył igłę do przedramienia dziewczyny.
– Nie zrobisz tego – zaprotestowała.
– Oczywiście, że zrobię. – Nacisnął igłą jej skórę.
– Są w skrytce bankowej – skapitulowała.
– Mądra decyzja – pochwalił ją blondyn.
– Najmądrzejsza – potwierdził ciemnowłosy. – Teraz musimy namówić mecenasa, żeby je przywiózł. Przywieziesz, mecenasie?
– Nie mogę ujawnić informacji powierzonych mi poufnie – wyrecytowałem zawodową regułę.
– No cóż, teraz ciebie trzeba będzie nakłonić, żebyś zmienił zdanie. – Ciemnowłosy zdjął marynarkę i zaczął podwijać rękawy koszuli. – Obić ci mordę, żebyś przestał utrudniać.
Nagle dostrzegłem promyk nadziei. Jeśli chcą, abym wyjął dokumenty z depozytu, będą musieli mnie wypuścić, a to dawało szansę zawiadomienia policji. Wystarczyło tylko udawać, że mam zamiar to zrobić.
– Zgoda – zadeklarowałem.
– Widzę, że i ty zmądrzałeś.
– Pojadę po nie i wam przywiozę.
Ciemnowłosy się roześmiał.
– Coś mi się wydaje, że mecenas chce nas wykiwać i wrócić z policją. Masz nas za idiotów? Ja zostanę tu z dziewczyną, a wy we dwóch pojedziecie do banku. Wejdziecie do środka razem, żeby nic głupiego nie przyszło ci do głowy. Kolega będzie do mnie dzwonił co godzinę. Jeśli nie zadzwoni, to będzie znaczyło, że nawaliłeś. Wtedy już jej nie zobaczysz.
Widząc, że mają to wszystko perfekcyjnie przemyślane, wróciłem do mojej pierwotnej wersji, zdając sobie sprawę, że z tym „obiciem mordy” nieco blefują, bo nie zdecydowaliby się na wywołanie awantury w hotelu.
– Nie mogę wam ich dać, to tajemnica adwokacka, są własnością mojej klientki.
– A ty znowu to samo… – westchnął ciemnowłosy. – To dasz je jej, a my je weźmiemy od niej i po sprawie – zaproponował kompromisowe rozwiązanie.
– Mogę postępować tylko zgodnie z dyspozycją klientki.
– Okej, skoro tak wolisz. Poproś mecenasa, żeby przywiózł ci depozyt – zwrócił się mężczyzna do Marii.
– Nie chcę go, nie jest mi teraz do niczego potrzebny.
Ciemnowłosy pokręcił głową z niesmakiem, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie jest zadowolony.
– Będziemy cię musieli ponownie przekonywać. Zajmij się tym – zwrócił się do kolegi.
Blondyn, który od pewnego czasu przybrał znudzoną minę, ożywił się, widząc, że za chwilę będzie miał zajęcie. Podszedł do torby, z której niedawno wyjął ampułkę i strzykawkę. Zanurzył w niej rękę i wyciągnął grube żółte plastikowe rękawice. Do czego mu to potrzebne?, zastanawiałem się, gdy nieśpiesznym ruchem naciągał je na dłonie. Gdy już leżały idealnie, spojrzał na nas, sprawdzając, jakie wywołał wrażenie. Znów sięgnął do torby, z której wyjął gąbkę osadzoną na drewnianym trzonku i szklany pojemnik.
– Co to jest? – spytała zaniepokojona Maria.
– To kwas siarkowy. Dlatego założyłem rękawiczki, by przez nieuwagę nie poparzyć sobie dłoni. Teraz naleję odrobinę kwasu na gąbkę i przyłożę ci ją do twarzy. To będzie bardzo bolesne, bo kwas wypali ci skórę. Chirurg plastyczny może jakoś poprawi ci buźkę, ale twoja twarz już nigdy nie będzie taka jak teraz. Jeśli mimo to nie poprosisz adwokata o przywiezienie depozytu, będziemy to powtarzali tak długo, aż zmienisz zdanie.
Chciałem zaprotestować, ale ciemnowłosy przyłożył mi pistolet do głowy, wolną ręką dając znak, że mam milczeć.
– Chcesz zobaczyć, jak to działa? – spytał blondyn, przykładając nasączoną gąbkę do plastikowego długopisu leżącego na biurku. Po zetknięciu z cieczą plastik zaczął się odkształcać.
– Potrzebuję tego depozytu. Proszę, przywieź go – odezwała się przerażonym głosem.
– Słyszałeś, poprosiła. Damie chyba nie odmówisz.
Zdawałem sobie sprawę, że jej dyspozycja nie ma żadnego znaczenia prawnego, bo została złożona pod przymusem.
– Jedź, oni nie żartują – poprosiła mnie.
Wiedziałem, że ma rację, musiałem pojechać. Każda decyzja, którą podejmę, będzie zła. Ta wydawała się najmniejszym złem.
Gdy dwadzieścia minut później wyjechaliśmy z hotelu, sytuacja na drodze była opanowana. Szosa odzyskała ciemną barwę, na poboczach zalegały zaspy zepchniętego śniegu. Ja prowadziłem, a blondyn usiadł na przednim siedzeniu, opierając pistolet na kolanie. Jechaliśmy w milczeniu, a on co godzinę dzwonił do wspólnika, informując, że nie przyszły mi do głowy żadne sztuczki. W banku powiedziałem strażnikowi, że przyjechałem z klientem, któremu zależy, abym złożył depozyt w skrytce w jego obecności. Gdy w środku chciałem wyjąć kopertę, blondyn mnie powstrzymał.
– Sam wyjmę – zdecydował. – Jak wygląda jej depozyt?
– Jasna koperta formatu A5 z odręcznym napisem „Depozyt”.
Mężczyzna otworzył skrytkę i zaczął szukać koperty.
– Pomogę – zaoferowałem.
– Dam sobie radę.
W końcu znalazł, wyjął kopertę, sprawdził jej zawartość i schował do torby. Gdy wróciliśmy, Maria leżała na łóżku, a ciemnowłosy siedział na fotelu dwa metry dalej. Na stoliku obok dziewczyny leżał pistolet.
– W porządku, możemy się zbierać – zdecydował na widok koperty. – Zwiąż ich – polecił blondynowi. – Na waszym miejscu nie zawiadamiałbym policji – poradził. – Jeśli dowiemy się, że to zrobiliście, wrócimy do was. Wyjął z kieszeni nóż i wbił we framugę drzwi. – Tym się uwolnicie, ale nie śpieszcie się.
– Kim jest Andrzej Drawczyński? – spytałem Marię, gdy udało nam się rozciąć trytytki.
– Był w zarządzie. Podejrzewam, że mnie w to wrobił, fabrykując nieprawdziwe dane. Te dokumenty najbardziej go kompromitowały. Jestem przekonana, że to on wynajął tych zbirów.
– Powinniśmy zawiadomić policję.
Maria zastanawiała się przez chwilę.
– Nie – zdecydowała. – Jeśli złożę zawiadomienie, Drawczyński będzie się mścił, a nie chcę z nim wojny. Proszę, obiecaj, że nikomu nie powiesz, co tu się stało. – Przytuliła się do mnie. – Obiecaj – powtórzyła.
– Jeśli tak zdecydowałaś, obiecuję. – Nie mogłem sprzeciwić się jej woli, była moją klientką. – Muszę zadzwonić do prokuratury i powiedzieć, że stawimy się dopiero jutro.
– Nie chcę tam jechać.
– Dlaczego? – Nie mogłem zrozumieć jej nagłej zmiany decyzji. – Nie możesz żyć jak wieczny uciekinier. Jeśli tam pojedziemy, zwielokrotnisz swoje szanse.
– Zdecydowałam się zgłosić do prokuratury, bo nie zrobiłam tego, co mi zarzucają, ale nie wierzę w sprawiedliwość. Wiele razy czytałam, że do aresztu trafiali niewinni ludzie. Wcześniej zdecydowałam się zgłosić, bo miałam dokumenty, dzięki którym mogłam się bronić i wykazać, że ci, którzy mnie pomawiają, kłamią. To było koło ratunkowe, a teraz je straciłem. Na szczęście nie jestem taka durna, jak tym bandytom się wydaje. Przed wyjazdem skserowałam te dokumenty i poszłam w Anglii do prawnika, by mi poświadczył kopie za zgodność z oryginałem. Mam je w Londynie. Muszę po nie jechać. Kiedy wrócę, umówimy się jeszcze raz w prokuraturze.
Próbowałem przekonać ją, by zmieniła decyzję, ale nic to nie dało. Odwiozłem Marię do Warszawy. Przez tydzień nie miałem od niej żadnych wiadomości. W końcu zadzwoniłem, ale nie odbierała, nie odpowiedziała też na maile. Minął kolejny tydzień, a ona nadal milczała. Zrozumiałem, że musiała zmienić zdanie i postanowiła się ukrywać. Może nie była tak niewinna, jak mnie zapewniała. To było jej życie i jej wybór, adwokat nie jest po to, by za kogoś podejmować decyzje. Mamy informować o przepisach, tłumaczyć je, doradzać, przedstawić ewentualne scenariusze wydarzeń, lecz to klient ma ostatnie słowo.
Czułem się rozczarowany, że nie dała znaku życia i nie powiedziała o zmianie decyzji. Dostrzegałem jednak też pozytywne strony tej sytuacji. Nie ma bezpośredniego zakazu, by adwokat prowadził sprawę osoby, z którą pozostaje w jakiejś relacji. Z mojego doświadczenia wynikało, że takie sytuacje nigdy dobrze się nie kończą. Wcześniej prześladowała mnie scena, w której prokurator decyduje o wystąpieniu o areszt dla Marii, a ona rzuca mi się na szyję z okrzykiem: „Kochanie, obroń mnie przed nim!”. Może Maria sama zdała sobie sprawę, że to, co się stało w hotelu, było niepotrzebną chwilą słabości, i postanowiła zmienić adwokata. Jeśli tak było, powinna mnie o tym przynajmniej powiadomić.
Pochłonięty bieżącą pracą, powoli zapominałem o tej sprawie. Wciągały mnie kolejne. W jednym z warszawskich teatrów doszło do awantury między dwoma znanymi aktorami Andrzejem Sawiczem i Piotrem Norkiem. Powodem była kobieta, koleżanka z pracy, do której obaj żywili głębokie uczucie. Bezpośrednią przyczyną kłótni było to, że Andrzej Sawicz, z którym aktorka spędziła poprzedni wieczór, w wyniku przypadkowo usłyszanej rozmowy dowiedział się, że tym razem po spektaklu aktorka umówiła się na kolację z Piotrem Norkiem. Wzburzony pobiegł do garderoby Norka nakłonić go, by zrezygnował z tego planu, i przekonać, by trzymał się z daleka od dziewczyny. Norek nie chciał skorzystać z sugestii kolegi i powiedział, że nie tylko zje z nią kolację, ale także zamierza poprosić ją o rękę. Wzburzony tą wiadomością Sawicz oświadczył, że to on chce poprosić dziewczynę o rękę i spędzić z nią resztę życia, a ma do tego szczególne prawo, gdyż poprzedniego dnia łączące go z aktorką uczucie zostało przypieczętowane aktem fizycznym. To z kolei doprowadziło do wściekłości aktora Norka, który również darzył dziewczynę najszczerszym uczuciem, niepotwierdzonym jednak jeszcze aktem fizycznym, którą to konsumpcję uczucia planował dokonać tej nocy. Dowiedziawszy się, że kolega go uprzedził, najpierw osłupiał, potem okazał niedowierzanie, jednak podane przez Sawicza szczegóły minionej nocy sprawiły, że uwierzył. Nie mogąc pogodzić się z sytuacją, postanowił dać ujście emocjom i oznajmiwszy, że obije Sawiczowi mordę, rzucił się na niego.
Nastąpiła wymiana ciosów, której skutkiem było zdemolowanie garderoby. Aktor Sawicz po powaleniu adwersarza prawym sierpowym na ziemię uznał, że sprawa została honorowo zakończona, i zakładając, że przeciwnik został należycie zniechęcony do podtrzymywania relacji uczuciowych z aktorką, opuścił garderobę. Nie docenił jednak siły uczucia Norka, który odzyskawszy świadomość po otrzymanym ciosie, zebrał się w sobie i gdy stwierdził, że Sawicza nie ma w garderobie, ruszył za nim w pościg, wykrzykując pod jego adresem różne epitety. W pogoni za rywalem wybiegł na scenę, gdzie go odnalazł.
Tego dnia w teatrze trwały próby do Hamleta i na scenie znajdowały się rekwizyty. Jednym z nich była szpada, którą Norek chwycił i zaatakował nią Sawicza. Ten, broniąc się, złapał krzesło i oderwawszy od niego nogę, stanął naprzeciw napastnika. Na scenie rozgorzała zacięta walka, w której wyniku Norek zadał Sawiczowi pchnięcie szpadą w pierś. Zalany krwią Sawicz padł bez przytomności na deski. Rozpychając zgromadzonych tłumnie aktorów, Norek ruszył do garderoby swojej wybranki, aktorki Danuty Kłodko, gdzie poinformował ją, że wie wszystko o jej, jak to określił, „kurewskim zachowaniu”. Następnie wygłosił wobec wybranki monolog, z którego wynikało, że czuje się zawiedziony jej zachowaniem. Był przekonany, że jest ona jego największą miłością, a tymczasem tak niecnie postąpiła, oddając się aktorowi Sawiczowi. Przypomniał, jak obiecywała mu dozgonne uczucie, po czym zakomunikował, że nie wyobraża sobie, by teraz mógł żyć dalej, jak również, żeby ona mogła żyć dalej po tym, jak go nędznie zdradziła, i dlatego zdecydował, że w takiej sytuacji oboje nie powinni żyć. Oświadczył, że w związku z takimi przemyśleniami zamierza pozbawić życia najpierw ją, a potem siebie.
Danuta Kłodko nie była przekonana do takiego scenariusza. Zaczęła zapewniać Norka, że nieprawdą jest, jakoby oddała się Sawiczowi, że Sawicz to oszust, a ona kocha tylko jego. Aktor nie dawał jednak wiary jej słowom, nazwał ją „zdradliwą kłamczuchą” i oświadczył, że z planów pozbawienia jej życia nie zamierza zrezygnować, co więcej, zamierza uczynić to bezzwłocznie.
Widząc, że Norek nie żartuje, dziewczyna postanowiła działać i odwróciwszy na chwilę jego uwagę, złapała stojącą na stoliku szklaną butelkę z coca-colą i roztrzaskała ją na głowie mężczyzny, pozbawiając go przytomności.
Do teatru zostały wezwane pogotowie i policja, w wyniku czego aktor Sawicz trafił do szpitala z raną klatki piersiowej powstałą w wyniku pchnięcia szpadą, aktor Norek zaś trafił do szpitala z urazem głowy powstałym w wyniku uderzenia butelką po coca-coli. Na szczęście aktor Sawicz przeżył, Norek również i po uzyskaniu pomocy lekarskiej został przewieziony do prokuratury, gdzie postawiono mu zarzut usiłowania zabójstwa.
Zostałem poproszony o jego obronę, a pełnomocnictwa udzieliła mi aktorka Danuta Kłodko. Niestety zanim zdążyłem przybyć do prokuratury, aktor Norek złożył już wyjaśnienia, w których poinformował, że przyznaje się do winy, że chciał szpadą pozbawić życia aktora Sawicza, i bardzo żałuje, że tego nie zrobił, bo tamten jest wyjątkową szują i łobuzem. Dodał, że jeżeli pojawi się ku temu okazja, natychmiast dokończy to, co mu się nie udało, bo on darzy Danutę Kłodko szczerą i prawdziwą miłością.
Dowiedziawszy się, że aktor Norek zamierza dokończyć to, co zaczął, czyli pozbawić Sawicza życia, sąd zastosował wobec niego areszt. W wyniku dalszych czynności procesowych sytuacja Norka jednak nieco się poprawiła. Przesłuchana w sprawie aktorka Danuta Kłodko zeznała, że Norek jest najlepszym i najszlachetniejszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkała. Dodała, że kocha go miłością najczystszą i mimo tego, co uczynił, zamierza spędzić z nim resztę życia. Dodała, że pozbawiła go przytomności poprzez zadanie ciosu butelką nie w obawie przed nim, bo to przecież najlepszy z ludzi, ale z obawy, by pod wpływem wzburzenia, w które popadł, nie zrobił sobie jakiejś krzywdy. Dalej opowiedziała prokuratorowi, że od kiedy poznała aktora, a było to przed dwoma miesiącami, bo niedawno dostała angaż do tego teatru, zapałała do niego gorącym uczuciem. Uczucie to było obopólne, w związku z czym zaczęli snuć plany na przyszłość. Aktorka dodała, że w tym teatrze stała się obiektem westchnień aktora Sawicza, do którego jednak nic nie czuła. Mężczyzna ten wielokrotnie wyznawał jej miłość i proponował spotkania, które to propozycje ona stanowczo odrzucała. Afekt Sawicza stał się dla niej kłopotliwy, bo, pomimo stanowczych odmów, on cały czas nalegał. W końcu dzień przed zdarzeniem umówiła się z Sawiczem na kolację, jednak nie w celu nawiązania kontaktów seksualnych, ale uświadomienia mu, że nigdy do niczego między nimi nie dojdzie. Nieprawdą jest zatem to, co twierdził Sawicz, że spędzili razem noc, gdyż kolacja zakończyła się jej stanowczym oświadczeniem, że nie jest Sawiczem zainteresowana. W jej ocenie Sawicz był świnią i intrygantem zazdrosnym o to, że ona kocha Norka.
Kolejne dowody przeprowadzane w sprawie w pełni potwierdzały to, co powiedziała. Gdy Norek dowiedział się, że między Sawiczem a jego ukochaną do niczego nie doszło i że ona go kocha, oświadczył, że wprawdzie w gniewie istotnie chciał zabić Sawicza, ale obecnie, widząc, że wzajemność jego uczuć z Danutą Kłodko jest niezagrożona, nie zamierza już dokończyć tego, co zaczął.
Ponieważ stan zdrowia Sawicza szybko się poprawiał, prokurator podjął decyzję o zwolnieniu Norka z aresztu. Nie był to jednak koniec następstw prawnych całego zdarzenia, bo do prasy, która od początku barwnie relacjonowała cały konflikt, przedostała się informacja, że Danuta Kłodko sypiała równolegle z oboma aktorami, co było bezpośrednim powodem ich pojedynku. Doprowadziło to do pojawienia się w mediach artykułów, w których oceniono negatywnie walory moralne aktorki oraz porównywano jej zachowanie do najstarszego zawodu świata. Oburzona Kłodko zdecydowała się na wytoczenie kilkunastu tytułom kolorowej prasy powództw o naruszenie dóbr osobistych.
Opisane zdarzenia zajmowały prawie całą moją zawodową uwagę przez dwa miesiące, w wyniku czego sprawa Marii Skorupskiej i ona sama powoli zacierały się w mojej pamięci, aż w końcu zupełnie z niej uleciały.
Nigdy jednak nie jest tak, że sprawy, które prowadzi adwokat, rozpływają się całkowicie w powietrzu. Na ogół wracają. Nie zdziwiło mnie zatem, gdy dwa miesiące po tym, jak przywiozłem Marię do Warszawy, znalazłem w skrzynce mailowej wiadomość od niej. Była wysłana z nowego adresu. Dziewczyna zwracała się do mnie w oficjalnej formie „pan” i w żaden sposób nie nawiązywała do naszych dotychczasowych relacji. Jej mail brzmiał tak, jakbyśmy mieli ze sobą kontakt po raz pierwszy. Pisała, że jest osobą poszukiwaną europejskim nakazem aresztowania w związku z zarzutami niegospodarności przedstawionymi jej przez Prokuraturę Okręgową w Rzeszowie. Szczegółowo opisała, na czym polega jej sprawa, a do maila dołączyła znane mi już dokumenty związane ze stawianymi jej zarzutami. Informowała, że w tej sprawie miała już adwokata, do którego straciła zaufanie i któremu wypowiedziała pełnomocnictwo. Podjęła decyzję, że chce dobrowolnie stawić się w prokuraturze w Rzeszowie, i pytała, czy podjąłbym się jej obrony i pojechał z nią do tego miasta.
Dwukrotnie przeczytałem mail, zastanawiając się, o co tu chodzi. Dlaczego ponownie napisała w takiej formie, jakbyśmy się nigdy wcześniej nie zetknęli. Nie chciałem odpisywać, zanim nie zrozumiem jej intencji i przez godzinę siedziałem przed ekranem komputera, próbując zdekodować ten szyfr. Byłem przekonany, że w ten sposób Maria chce mi przekazać jakąś wiadomość.
W końcu mnie olśniło i zrozumiałem. Maria, podobnie jak ja, musiała zdać sobie sprawę, że to, co się stało w pokoju hotelowym, było błędem ze strony nas obojga. Zrozumiała też, że taka relacja może wpłynąć na jakość mojej obrony. Zdecydowała, że chce, bym ją dalej reprezentował, równocześnie eliminując z naszej relacji wszystkie wątki osobiste. Jakby chciała cofnąć czas. Proponowała mi grę, którą można by nazwać „Zacznijmy wszystko od początku”. Zrozumiawszy szyfr, w oficjalnym tonie odpisałem, że jest mi miło, że zwróciła się ze swoją sprawą do mnie i z radością podejmę się jej reprezentowania. Wymieniliśmy kilka maili w równie oficjalnej konwencji i zdecydowaliśmy, że kiedy ustalę datę jej przesłuchania w prokuraturze, dzień wcześniej przyjedzie do kancelarii, byśmy razem udali się do Rzeszowa.
Gdy zadzwoniłem do prokuratora Węglarczyka z informacją, że klientka ponownie podjęła decyzję, iż odda się w ręce wymiaru sprawiedliwości, sprawiał wrażenie, jakby nie dowierzał. Niemniej wyznaczył nowy termin, w którym mieliśmy się stawić na przesłuchanie. Przekazałem tę informację Marii i czekałem na jej przybycie do kancelarii.
Lubię pracować przy muzyce, dlatego w swoim gabinecie trzymam gramofon i kolekcję kilkunastu winili. Nastawiłem płytę z muzyką filmową Krzysztofa Komedy i pisałem apelacje. Punktualnie o umówionej godzinie sekretarka poinformowała o przybyciu gościa. Szybko złożyłem porozrzucane na biurku papiery i wyłączyłem adapter. Kobieta, która weszła do gabinetu, miała fizjonomię dziecka. Musiała już przekroczyć trzydziestkę, czego jednak nie było po niej widać. Szczupła, średniego wzrostu, przykuwała uwagę kaskadą rudych kręconych włosów. Na twarzy miała dziesiątki piegów, które w połączeniu z naturalnym uśmiechem nadawały jej sympatyczny wygląd.
Polubiłem ją od pierwszego wejrzenia, tylko nie miałem pojęcia, kim jest i co tu robi. Stałem jak kołek, wpatrując się w niezapowiedzianego gościa. Dziewczyna uznała, że coś w moim mechanizmie witania się musiało się zaciąć, bo postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Podeszła do mnie, wyciągnęła dłoń i się przedstawiła:
– Maria Skorupska.
Uścisnąłem jej rękę i automatycznie odpowiedziałem:
– Robert Martens.
Nadal stałem zdziwiony, co musiało wywołać w niej wątpliwości, czy nie uległem nieusuwalnemu defektowi.
– Pan lubi medytować? – spytała.
Uświadomiłem sobie, że nawet sytuacja, gdy niczego nie rozumiem, nie zwalnia mnie z roli gospodarza. Poprosiłem, by usiadła, i zaproponowałem coś do picia. Siedzieliśmy naprzeciw siebie w bordowych skórzanych fotelach, a ja nadal nie pojmowałem, o co tu chodzi. Zastanawiałem się, kim jest dziewczyna podająca się za Marię, i dlaczego kłamie, wiedząc, że zostanie zdemaskowana, gdyż znałem prawdziwą Marię Skorupską.
– Miło tu u pana – odezwała się, rozglądając się po gabinecie.
Nie chciałem, by rozmowa zeszła na poboczny tor, dlatego zdecydowałem się przejść do sedna.
– Dlaczego przedstawia się pani jako Maria Skorupska? – zapytałem, wpatrując się jej w oczy, by wyczuć każdy fałsz w jej odpowiedzi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Księga Rodzaju 7, 10-15. [wróć]