Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Punkty zbieżne - to zbiór dziewięciu opowiadań pokazujących, że ludzie zawsze znajdą sposób, żeby osiągnąć swój cel, choćby trzeba było zapłacić za to wysoką cenę. Znajdziemy tu teksty o niewiernych mężach, którzy dla własnej korzyści naginają prawo. O zdradzonych żonach, które pragnąc wywrzeć na niewiernych współmałżonkach zemstę, przeprowadzają misternie utkaną intrygę. O zaskakującym kierunku, w którym poszedł rozwój polskiego sądownictwa. Czy o pewnym Prezesie, któremu nie pomogło nawet wszczepienie genu dobra. Wszystkie opowiadania są błyskotliwe, intrygujące, często zabawne i sarkastyczne, ale zawsze zmuszają do myślenia i przestrzegają przed ferowaniem pochopnych wyroków.
Opowiadania zebrane w tej książce są literacką fikcją,a opisane w niej postaci nigdy nie istniały. Jednak w większości wypadków inspiracją był jakiś epizod z mojego życia.
Jacek Dubois
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Andrzej Rysiński nie wyglądał na swoje dwadzieścia jeden lat. Był bardzo chudy – sama skóra i kości – z widocznymi na przedramionach żyłami. Miał długie, jasne, kręcone włosy i szczere niebieskie oczy.
Sędzia obserwował mężczyznę, gdy strażnik prowadził go za przedramię do ławy oskarżonych, i ocenił, że młodzieniec jest bardzo zdenerwowany. Ciekawe dlaczego, zastanawiał się. W aktach przeczytał, że oskarżony przyznał się do zarzucanego mu czynu, a to oznaczało, że największy procesowy dylemat sędzia miał już za sobą, bo na ogół najbardziej zdenerwowani byli ci, którzy nie wiedzieli, jaką decyzję podjąć przed sądem – czy przyznać się i wyrazić skruchę, czy zaprzeczać wszystkiemu, licząc, że w jakiś cudowny sposób uda im się uniknąć skazania.
Rysiński sprawiał sympatyczne wrażenie. Uczył się dobrze na trzecim roku studiów, nie był nigdy karany i miał świetną opinię. Pracował nawet na pół etatu. Sędzia zastanawiał się, dlaczego ktoś z takim życiorysem dokonał kradzieży.
– Proszę rozkuć oskarżonego – polecił strażnikowi.
Teraz, gdy mężczyźnie uwolniono ręce, widać było, jak się trzęsie, przez moment sędziemu aż zrobiło się go żal. Po chwili wróciła jednak zawodowa czujność.
Jeśli Rysiński był tak przerażony, to być może miał coś więcej na sumieniu niż tylko tę kradzież. Jednak nic takiego nie wynikało z zebranych dowodów i sędzia postanowił, że będzie go uważnie obserwował przez całą rozprawę.
Wybiła dziewiąta, a więc mógł zaczynać.
– Witam państwa, rozpoczynamy dzisiejszą sesję sądu. Zostanie rozpoznana sprawa oskarżonego Andrzeja Rysińskiego. Panie prokuratorze, proszę o odczytanie zarzutów.
– Oskarżam Andrzeja Rysińskiego o to, że w dniu szesnastego lipca dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku w Warszawie – oskarżyciel mówił niskim donośnym głosem – po wybiciu szyby w sklepie odzieżowym przy ulicy Jasnej jeden skradł z wystawy dwie pary jeansów marki Esprit, bluzę jeansową oraz kurtkę marki Polo o łącznej wartości dwa tysiące dwieście trzydzieści złotych, a następnie zbiegł z miejsca zdarzenia, to jest o kradzież z włamaniem.
– Dziękuję, panie prokuratorze. – I zwrócił się do mężczyzny: – Oskarżony, proszę wstać, czy przyznaje się pan do winy?
Rysiński zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie zapanować nad drżeniem rąk, by je uspokoić, próbował je oprzeć na drewnianej ławie, a gdy to nie pomogło, niezdarnie schował je za siebie.
– Tak, przyznaję się. – Kilkukrotnie kiwnął głową, jakby w ten sposób chciał podkreślić wagę tych słów.
– Oskarżony może składać wyjaśnienia lub odmówić ich składania – poinstruował go sędzia.
– Będę składał.
– Słucham pana.
– Przyznaję się. To był jakiś impuls, coś zupełnie nieprzemyślanego, przyszło tak nagle, zupełnie nie wiem, jak to się stało, to wydarzyło się jakby poza mną. Jest mi tak bardzo głupio i przykro, nigdy w życiu niczego nie ukradłem, ja nawet nie zrobiłem w życiu nic niedozwolonego. Bardzo przepraszam i obiecuję, że niczego takiego już nigdy nie zrobię. Oczywiście zwrócę równowartość tych wszystkich rzeczy i zapłacę za szyby. – Po złożeniu tego oświadczenia młodzieniec zamilkł.
W czasie gdy oskarżony mówił, sędzia bacznie go obserwował. Przygotowując się do swojego zawodu, czytał różnego rodzaju poradniki i znał kilkanaście charakterystycznych zachowań ludzkiego ciała, po których można było poznać, że ktoś kłamie. U mężczyzny zaobserwował dziewięćdziesiąt sześć procent takich cech, do tego Rysiński miał przyśpieszone tętno, oddychał ciężko, a na jego skórze pojawiły się kropelki potu. Dla sędziego było jasne, że mężczyzna kłamie.
To jednak odbiegało od znanego sędziemu z doświadczenia schematu, zawsze kłamali ci, co byli winni, ale zdecydowali się nie przyznawać do winy. W tym przypadku mężczyzna się przyznał, a to by oznaczało, że jeśli kłamał, to był niewinny. W takim razie po co by się przyznawał, to nie miało żadnego sensu. Sędzia poczuł zdenerwowanie, jak zawsze, gdy czegoś nie rozumiał. Postanowił wziąć chłopaka w krzyżowy ogień pytań, jednak zgodnie z procedurą prawo do zadawania pytań przysługiwało najpierw stronom.
– Czy oskarżony będzie odpowiadał na pytania? – upewnił się.
– Tak, proszę sądu.
– Pan pierwszy, panie prokuratorze.
Oskarżyciel sięgnął do podręcznych akt, z których wyjął duże zdjęcie zrobione z kamery monitorującej ulicę, dzięki któremu to nagraniu udało się zidentyfikować sprawcę kradzieży.
– Czy rozpoznaje pan mężczyznę na zdjęciu?
– Tak, to ja chwilę po wybiciu szyby.
– Czy identyfikuje pan rzeczy na wystawie?
– Tak, to są ubrania, które ukradłem, a opisane w zarzucie.
– Dziękuję, proszę sądu, to wszystko. Myślę, że po tych wyjaśnieniach nie ma wątpliwości co do winy oskarżonego – zakończył prokurator.
– Pani mecenas, ma pani jakieś pytania? – sędzia zwrócił się do obrończyni oskarżonego, która przypominała sprintera w blokach startowych niecierpliwie czekającego na sygnał do startu.
– Tak, wysoki sądzie, mam kilka. Proszę powiedzieć, czym zbił pan szybę.
– Nie pamiętam, coś leżało na chodniku, więc to podniosłem i rzuciłem.
– Która była wtedy godzina?
– Nie pamiętam.
– A jak był pan wtedy ubrany?
– No jakoś normalnie: spodnie, buty, koszulę.
– Ale jakie?
– Nie zwróciłem uwagi, nie pamiętam.
Sędzia obserwował, jak skraca się jego lista pytań, planował bowiem zadać większość z tych, które poruszyła obrończyni oskarżonego.
– Dlaczego chce pan zapłacić za ukradzione rzeczy, zamiast oddać to, co pan ukradł?
– Bo wydaje mi się, że tak będzie uczciwiej.
– A co pan zrobił z ukradzionymi rzeczami?
– Nie wiem, zapomniałem, co się z nimi stało.
– Czy zna pan okoliczności, w jakich został pan zatrzymany?
– Znam – potwierdził chłopak. – Moja twarz nagrała się na monitoringu, ze zdjęcia rozpoznał mnie dzielnicowy i zostałem zatrzymany. Gdy pokazano mi zdjęcie, od razu przyznałem się do winy.
– To wszystko, wysoki sądzie – oświadczyła pani mecenas.
Sędzia zadał oskarżonemu jeszcze kilka pytań, które pozostały z jego listy. Na żadne z nich Rysiński również nie potrafił odpowiedzieć, zasłaniając się niepamięcią.
Następnie przesłuchano świadków, którzy niewiele wnieśli do sprawy; właściciela sklepu – potwierdził wartość skradzionych towarów; dzielnicowego – poświadczył, że oskarżony to mężczyzna, którego rozpoznał na zdjęciu i który od razu po zatrzymaniu przyznał się do popełnienia kradzieży.
– Czy są jakieś inne wnioski dowodowe? – dopytał sędzia.
– Tak – odezwała się obrończyni, która w czasie przesłuchiwania świadków czegoś usilnie poszukiwała w internecie. – Chciałam zgłosić dowód z dokumentów w postaci elektronicznej kopii z akt stanu cywilnego oraz kilku zdjęć.
– Na jaką okoliczność? – zainteresował się sędzia.
– Jeżeli sąd pozwoli, wyjaśnię to w przemówieniu końcowym.
– Nie mogę się doczekać, pani mecenas. Wobec wyczerpania materiału dowodowego przedstawionego przez prokuraturę i braku innych wniosków zamykam rozprawę. Panie prokuratorze, ma pan głos.
Przemówienie oskarżyciela było krótkie. Oświadczył, że wina oskarżonego nie może budzić żadnych wątpliwości, bo całe zdarzenie zostało utrwalone przez kamerę i nagranie potwierdza, że to oskarżony dopuścił się tego czynu. Co najważniejsze, sam oskarżony nie zgłasza obiekcji i przyznaje się do popełnienia zarzucanych mu czynów.
Oskarżyciel zakończył swoje przemówienie stwierdzeniem, że jeszcze nigdy nie miał tak udokumentowanej dowodowo sprawy i wskazując na niskie pobudki działania oskarżonego, zażądał dla niego roku pozbawienia wolności.
Nadszedł czas na ripostę obrony.
– Pan prokurator w swojej mowie oskarżycielskiej jako główny dowód podaje przyznanie się oskarżonego do winy, zapomniał tylko o jednym, że już od bardzo dawna przyznanie się oskarżonego nie jest traktowane jako korona dowodów. Oskarżony może mieć bardzo różne powody, by kłamać i obciążać się winą. W swoim wystąpieniu będę starała się przekonać sąd, że taka sytuacja miała w tym przypadku miejsce. – Obrończyni rozpoczęła od omówienia dotychczasowej postawy życiowej oskarżonego, wskazując, że była ona nienaganna i w żaden sposób nie korespondowała z przypisywanym oskarżonemu w zarzucie zachowaniem. Dalej przeszła do niespotykanej z punktu widzenia psychologicznego sytuacji, że oskarżony niczego nie pamięta z przypisywanego mu czynu, oceniając, że powodem tego nie może być pamięć oskarżonego, gdyż ten jako student miał same najlepsze oceny, lecz to, że oskarżony zwyczajnie nie brał udział w zdarzeniu. Po czym obrończyni ze swadą ruszyła do wyjaśnienia, dlaczego oskarżony przyznał się do czegoś, czego nie zrobił, a obraz z kamery monitoringowej wskazuje, że jest sprawcą, mimo że nie jest to prawda. – Jak sąd może zauważyć, ze złożonych dokumentów stanu cywilnego wynika, a o cel złożenia których sąd wcześniej mnie pytał, że oskarżony ma brata. Obaj urodzili się tego samego dnia i jako bliźniacy jednojajeczni są identyczni. Na dowód czego składam fotografie Jana Rysińskiego z jego Facebooka. Mężczyźni są nie do odróżnienia fizycznie. Dzieli ich jednak to, że brat oskarżonego był trzykrotnie karany i gdyby został uznany za winnego, przy recydywie groziłaby mu wieloletnia kara pozbawienia wolności. Z tego powodu oskarżony, zdając sobie sprawę, że sam dostanie karę w zawieszeniu, zdecydował się wziąć winę na siebie. Ponieważ nie jest sprawcą, nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie obrony. Nie potrafił, bo jego tam nie było. A co więcej, ze zdjęć brata oskarżonego na Facebooku wynika, że ten miał identyczne ubranie z tym, które widać na monitoringu, zaś takiego ubrania nie znaleziono w czasie przeszukania u oskarżonego. Z tego powodu wnoszę o uniewinnienie oskarżonego od zarzucanego mu czynu.
Sędzia z uznaniem patrzył na panią mecenas, gdyż jej słowa były powieleniem jego przemyśleń, do których doszedł w trakcie rozprawy.
– Co oskarżony ma do powiedzenia w ostatnim słowie? – zwrócił się do mężczyzny.
– To nieprawda, co ona powiedziała, nie chcę takiego obrońcy. To ja ukradłem te rzeczy!
Sędzia z satysfakcją stwierdził, że zespół charakterystycznych cech dla osoby kłamiącej wzrósł w zachowaniu oskarżonego do dziewięćdziesięciu ośmiu procent.
Narada zajęła sędziemu kilka minut. Uzasadniając wyrok uniewinniający, przytoczył w większości argumenty użyte przez obrończynię oskarżonego, a następnie w ostrych słowach powiedział oskarżonemu, co myśli o próbach oszukiwania sądu, i oznajmił mu, że w tym sądzie takie numery się nie udadzą, po czym kazał mu to zapamiętać na przyszłość i wydał polecenie opuszczenia sali rozpraw.
– Ciężki dzień sesyjny – zwrócił się sędzia do kolegów, gdy zostali sami.
– Tak – westchnął prokurator. – Dostałem zupełnie nieprzygotowaną sprawę, a nie mogąc obciążać honoru prokuratury, nie mogłem wycofać się z oskarżenia.
– Albo się nie zorientowałeś – zachichotała obrończyni.
– No co ty, od razu wiedziałem, że to nie on.
– Świetna mowa – pochwalił panią mecenas sędzia.
– Dziękuję, wysoki sądzie.
Na salę sądową wszedł woźny.
– O której jutro zaczynamy sesję? – spytał go sędzia.
– Jak zwykle, o dziewiątej, panie sędzio, dziś chyba już czas na odpoczynek.
– Tak, to dobry pomysł – potwierdził sędzia.
Woźny podszedł do sędziego i wciskając guzik off, odłączył go od zasilania. Po chwili odłączył również komputer ze sztuczną inteligencją prokuratora i obrońcy. Do jutra mieli pozostać w uśpieniu, by poza sesją nie rozmawiali o sprawie, którą mieli rozstrzygnąć.
Woźny wrócił do pokoju socjalnego, gdzie przy kawie siedzieli strażnik i sprzątaczka.
– Ciekawa sprawa – ocenił strażnik.
– Tak, niecodzienna – zgodził się woźny.
– Ty byś go skazał jako sędzia? – zainteresował się strażnik.
– Jeśli obrończyni nie złożyłaby tych dowodów, to chyba tak – przyznał woźny.
– Są lepsi od nas – westchnęła ze smutkiem sprzątaczka. – Pamiętam, że po audycie stwierdzono u ciebie piętnaście koma dwa procenta nieprawidłowych orzeczeń, a ten komputer nigdy nie popełnił żadnego błędu, dlatego zastąpiono cię maszyną.
– To prawda – przyznał woźny – ale on był jeszcze gorszy. – Wskazał na strażnika. – Audyt wykazał, że w trzydziestu dwóch procentach złożył w sądzie nietrafne akty oskarżenia. Za to ty utrzymałaś się najdłużej – przypomniał sprzątaczce. – Miałaś po prostu pecha, ale pamiętam cię z sal sądowych. Przemawiałaś dużo lepiej od swojej następczyni.
– Naprawdę tak myślisz? – Uśmiechnęła się do niego. – One wcale nie są od nas lepsze – westchnęła dziewczyna. – To co, że mają kilka tysięcy większą pamięć od nas i zaprogramowane szybsze procesy myślowe. My za to mieliśmy serce. Zresztą to my cały czas nad nimi panujemy – próbowała się pocieszyć – bo to my je na koniec dnia wyłączamy i włączamy rano. To my wprowadzamy do nich nowe dane, bez nas nic by nie mogły zrobić. Bez nas wymiar sprawiedliwości nie mógłby istnieć.
– I do tego mówią naszymi głosami! – przypomniał jej strażnik. – A to znaczy, że z nas ludzi jeszcze coś w wymiarze sprawiedliwości pozostało.
Karolina nie zamierzała zaakceptować kochanki swojego męża. Justyna stanowiła w ich związku ciało obce, które pojawiło się na chwilę i które należało wyrwać jak niechciany chwast pleniący się w ogrodzie. Wiedziała, że im zrobi to szybciej i skuteczniej, tym będzie to z większym pożytkiem dla niej, a tym samym dla jej męża. Wychodziła bowiem z założenia, że im jest szczęśliwsza, tym mocniej jej szczęście udziela się Piotrowi, a zatem co było dobre dla niej, siłą rzeczy było dobre i dla niego.
Jeśli więc kochanka nie była pożyteczna dla niej, to jej obowiązkiem jako żony było jak najszybsze ukrócenie tego romansu.
Przeczytała, że najlepszym sposobem na pozbycie się kochanki męża jest zaprzyjaźnienie się z nią. Zaczęła sobie wyobrażać sytuację, gdy nawiązuje z Justyną relację i nie ujawnia, że jest żoną Piotra, a następnie pod jakimś pozorem zaprasza kobietę do domu.
Rozmawiają w salonie, drzwi się otwierają i pojawia się w nich jej mąż…
Karolina oddałaby dużo, żeby móc zobaczyć jego minę, gdy wpatruje się przerażony w nową wybrankę swego serca i się zastanawia: „Co ona, do diabła, tu robi?”. Na jego czole pojawiłyby się kropelki potu, ręce zaczęłyby mu drżeć, a głowę przeszywałyby domysły, co Justyna zdążyła jej już opowiedzieć. Zapewne zadałby sobie pytanie, czy jego uczuciowy wybór rzeczywiście był tak doskonały, jak mu się pierwotnie wydawało.
Potem obserwowałaby reakcję Justyny, która zaskoczona sytuacją zaczęłaby nerwowo wyłamywać sobie palce, najpierw podejrzewając, że jest w ukrytej kamerze, a potem analizując, czy to przypadek wynikający z nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności, czy też element jakiejś gry, której reguł nie rozumie.
Obserwowałaby ich oboje, udając niewiniątko, jak przekazują sobie rozpaczliwie porozumiewawcze znaki i próbują ustalić, co tu zaszło.
Gdyby uznali, że ich spotkanie ma charakter przypadkowy, bawiłaby się ich niezdarnymi próbami ukrycia faktu, że się znają. Potem ponownie mogłaby doprowadzać do trójstronnych spotkań, przez co ich miłość straciłaby urok owocu zakazanego i zamieniłaby się w koszmar, z którego jak najszybciej pragnęliby się wydostać.
To była wersja soft.
W wersji hard widziała męża łapiącego się za serce na widok ukochanej siedzącej w jego fotelu i padającego bez przytomności na podłogę. Po ocuceniu mogłaby tygodniami go torturować, trzymając w niepewności co do tego, czy wie czy nie o ich związku.
Jeszcze lepszym pomysłem było uwiedzenie Justyny. Mogłaby poznać ją zupełnie przypadkowo i rozkochać w sobie namiętną, szaloną miłością.
Oczami wyobraźni widziała, jak dochodzi do ich spotkania we trójkę, gdy mąż, nic nie wiedząc o romansie kobiet, obawia się jedynie, by nie wydał się jego własny sekret, zaś Justyna zaczyna się zastanawiać, czy wybrać namiętną żonę, czy przerażonego sytuacją jej męża.
Bawiłaby ją jego porażka, kiedy Piotr nie miałby nawet możliwości wypłakania się przed którymś z przyjaciół, była bowiem pewna, że ten nie potrafiłby wyznać nikomu, że kobietę, którą pokochał, uwiodła mu jego własna żona.
Ten scenariusz wydawał się Karolinie o niebo atrakcyjniejszy od poprzedniego, tkwił w nim tylko jeden szkopuł – nie mogła uwieść kochanki męża, bo ta jej się po prostu nie podobała.
Karolina zobaczyła ją i wiedziała, że nie byłaby w stanie szeptać słodkich słów do ucha tej kobiety o twarzy pospolitej i w zbyt intensywnym i wyzywającym makijażu.
Było jej nawet przykro, że mają z mężem różne gusta. Wydawało jej się, że Piotr, szukając kogoś nowego, powinien podwyższyć standardy, a nie je tak drastycznie obniżyć.
Karolina odkryła, że jej mąż ma kochankę, bo było dla niej oczywistością, że powinna wiedzieć o wszystkim. W tym wypadku pomogła jej intuicja.
Piotr nagle zmienił swoje zwyczaje, a ona szybko pozbyła się wątpliwości, co jest tego powodem.
Pierwszym znakiem był jego telefon, który dotychczas rzucany w dostępnych dla nich obojga miejscach z dnia na dzień stał się nieodłącznym towarzyszem Piotra. Mężczyzna nie rozstawał się z nim nawet na sekundę, strzegąc aparatu czujniej niż ochroniarze samego Prezesa.
Drugą przesłanką było to, że mąż, którego uważała za stworzenie dość leniwe i gnuśne, nabrał nieoczekiwanie wigoru i zaczął wieczorami chodzić na spacery. Karolina za grosz nie uwierzyła w tę jego nagłą potrzebę kontaktu z naturą i była gotowa się założyć, że powodem wyjść zawsze o tej samej porze była rozmowa z inną kobietą. Potwierdziła to, proponując mu wspólny spacer, na co Piotr zareagował z takim samym entuzjazmem, z jakim miłośnik pięciogwiazdkowych restauracji przyjąłby zaproszenie do zakładowej stołówki.
Kiedy telefon stał się najbardziej strzeżonym przez niego przedmiotem, Karolina uznała, że to dzięki niemu najszybciej dowie się czegoś o przyjaciółce męża.
Nie było to proste zadanie, bo aparat zdawał się przyrośnięty jak huba do jej męża. Karolina była jednak kobietą cierpliwą i spokojnie czekała na odpowiedni moment.
Ten nastąpił na konferencji w zamku w Rynie, na którą zostali wraz z Piotrem, dyrektorem departamentu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, zaproszeni.
Piotr miał jednego dnia wyjątkowo zabawowy nastrój i już po powrocie z popołudniowego spotkania z kolegami na kawie w barze nie był w stanie wymówić prawidłowo końcówki żadnego ze słów. Gdy w trakcie uroczystej kolacji, jeszcze przed podaniem zupy, zdążył wypić trzy wódki, nabrała pewności, że to będzie właściwy dzień.
Mąż wrócił do pokoju o drugiej w nocy, a w zasadzie został przyniesiony przez tych współbiesiadników, którym udało się zachować możliwość samodzielnego poruszania się, i rzucony na łóżko. Zasnął jak zabity zdrowym pijackim snem, a Karolinie udało się po raz pierwszy od tygodni rozdzielić go z telefonem.
Wiedziała, że jej podejrzenia były słuszne, gdy odkryła, że Piotr zmienił kod zabezpieczający. Nie przejęła się tym, bo znając leniwy charakter swojego męża, miała pewność, że nowe zabezpieczenie będzie niezbyt skomplikowane i łatwe do zapamiętania.
Z oczywistych względów wyeliminowała datę swoich urodzin, jak też datę ich ślubu. Trafiła za drugim razem, gdy po nieudanej próbie z jego rokiem przyjścia na świat wpisała rok urodzenia jego matki, za którą wprawdzie Piotr nie przepadał, ale ten ciąg cyfr był dla niego oczywisty, wystarczyło bowiem odjąć liczbę dwadzieścia pięć od jego własnej daty urodzin.
Podejrzewała, że nie zapisał kochanki pod prawdziwym nazwiskiem, i ponownie okazało się, że znała go jak zły szeląg. Odnalazła ją w signalu pod nazwą: „asystentka ministra”.
Uznała, że jeżeli mąż wprowadził taki stopień tajności, to ich relacja musiała być poważniejsza, niż zakładała. I tym razem również się nie pomyliła, bo w ich wiadomościach natrafiła na prawdziwy gejzer uczuć.
Nie mogła się nadziwić, że jej mąż – w domu posługujący się od dawna monosylabami – był w stanie wznieść się na takie wyżyny erudycji. Oszołomiła ją już liczba zastosowanych przez niego metafor, a gdy natknęła się na cytaty z wierszy, które musiał pracowicie wyszukiwać w internecie, wiedziała, że to nie jest problem, który sam szybko się rozwiąże.
Z kolejnych wiadomości dowiedziała się, że Piotr i Justyna są dla siebie jak dwie brakujące połówki, którym po latach udało się w końcu spotkać. Oboje deklarowali, że pragną spędzić ze sobą resztę życia, a na przeszkodzie nie stali wcale ich współmałżonkowie, których gotowi byli porzucić w każdej chwili jak zniszczoną garderobę, a jedynie proste aspekty bytowe.
Piotr zakładał, że gdyby się rozstał z Karoliną, musiałby zostawić jej mieszkanie, zaś Justyna, mimo że miała bardzo bogatego męża – właściciela znanej spółki – w przypadku rozwodu również nie dysponowałaby samodzielnym mieszkaniem, ponieważ zawarła z nim rozdzielność majątkową.
Karolina po nazwie spółki zidentyfikowała męża kochanki i szybko wygooglowała, że był to zamożny przedsiębiorca; nie z pierwszej setki, ale ceniony na rynku i często cytowany przez pisma branżowe.
Nowo nabyta wiedza o stanie romansu zobligowała ją do przemyśleń.
Przeglądała dalej wiadomości, zastanawiając się, czy kochankowie wymyślili sposób na rozwiązanie swoich problemów. Okazało się jednak, że żadnego wyjścia nie znaleźli i w celu dalszych poszukiwań umówili się w restauracji zaraz po ich powrocie z Rynu.
Dowiedziała się również, że mąż Justyny mimo pozorów ogłady to zwykły prostak, który nie potrafił zrozumieć jej skomplikowanej duszy i nie był w stanie zapewnić jej takiego stopnia miłości, którego ona potrzebowała, te zaś wymagania, w jej odczuciu, z nadwyżką spełniał Piotr. Karolina zdziwiła się, bo opisywanych przez Justynę cech od lat nie mogła odnaleźć w swoim mężu.
Po powrocie z Rynu zdecydowała, że musi zobaczyć swoją rywalkę.
W pierwszym odruchu chciała pójść do tej restauracji, usiąść wcześniej gdzieś z boku w naciągniętym na głowę kapturze i niedostrzeżona ich podglądać. Zaniechała tego pomysłu, uznając, że mąż, nawet całkowicie zaślepiony nową miłością, po dwunastu latach wspólnego życia może ją jednak rozpoznać. Obserwowała więc drzwi do restauracji z samochodu pożyczonego od koleżanki. Piotr przyszedł pięć minut przed dziewiętnastą i zajął stolik tuż przy oknie, a chwilę później dołączyła do niego kobieta…
Musiała znaleźć rozwiązanie, by się jej pozbyć.
Na kolejną okazję, żeby przejrzeć telefon męża, czekała dwa tygodnie, bo nadal strzegł go z równą starannością, co marszałek Kuchciński sejmu przed demokracją.
Sprzyjający czas nadszedł, gdy Piotr wrócił z firmowego przyjęcia lekko wstawiony. Nie był tak bardzo pijany jak na uroczystej kolacji w Rynie, obawiała się więc, że snu może nie mieć wystarczająco mocnego, rozpuściła mu dlatego w herbacie środek usypiający. Lekarstwo było mocne i wiedziała, że ma przed sobą kilka bezpiecznych godzin.
Wiedziała, co ma robić, bo ostatnie dni poświęciła na przygotowanie planu, który po dostaniu się do telefonu męża zaczęła metodycznie realizować.
Najważniejsze było zerwanie kontaktu między kochankami. Z telefonu Piotra, podszywając się pod niego, wysłała wiadomość do Justyny z informacją, że dla bezpieczeństwa zmienia numer telefonu, i podała jej nowy zagraniczny anonimowy numer.
Następnie po skasowaniu tej wiadomości w telefonie męża napisała jako Piotr z nowego już numeru, że w nagłej sprawie rodzinnej musi wyjechać na kilka dni z żoną – co jest dla niego porównywalne z tragedią antyczną, bo przez ten czas ukochanej nie tylko nie będzie widział, ale nawet nie będzie mógł z nią rozmawiać w obawie, że obecna obok żona usłyszy, i dlatego prosił, by Justyna przez ten czas ograniczyła się do kontaktów esemesowych. Podkreśliła stopień uczuciowej rozpaczy, w jakiej Piotr się znajduje, i wysłała kilka rymowanych wersów o niewyobrażalnej tęsknocie i miłości.
Kolejnym krokiem była zmiana numeru telefonu pod zaszyfrowanym hasłem „asystentka ministra” w telefonie męża, gdzie w miejsce numeru Justyny Karolina wpisała ten anonimowy. Prawdziwy numer Justyny na wszelki wypadek zablokowała na wszystkich komunikatorach męża, by kochanka, gdyby pomyliła numery, nie mogła się do niego dodzwonić.
Po czym podając się za kochankę, napisała do Piotra z anonimowego numeru telefonu, że Justyna nieoczekiwanie wyjeżdża z mężem z powodu śmierci kogoś z rodziny i prosi, by do niej nie dzwonił i kontaktował się z nią tylko wiadomościami tekstowymi. Zapewniła, jak bardzo go kocha, przekonując, że ten tydzień bez niego będzie najgorszy w jej życiu.
W ten prosty sposób Karolina przejęła całkowicie kontrolę nad kontaktami kochanków, bo oboje będą pisali teraz do niej, a ona będzie decydować, jakie wiadomości wyśle do nich.
Zasnęła o trzeciej nad ranem, a gdy obudziła się przed ósmą, jej mąż był już na nogach. Nie wyglądał na zadowolonego, a ona wiedziała dlaczego. Kochał, tak jak zapewniał Justynę, miłością prawdziwą i był wściekły, że nie zobaczą się przez tydzień.
Spytała, co jest przyczyną jego smutku, a on zbył ją zdawkową odpowiedzią. W swoim telefonie z fałszywym numerem odnalazła wiadomości od męża przepełnione rozżaleniem i zapowiedzią paraliżującej zmysły tęsknoty. Jego przygnębienie było tak szczere, że aż prawie zrobiło się jej go szkoda. Podobne udręki przeżywała Justyna, gdy dowiedziała się o nagłym wyjeździe Piotra. By ich oboje uspokoić, zapewniła ich o wzajemnym głębokim uczuciu, pocieszając, że czas tej okrutnej rozłąki szybko minie.
Teraz mogła przejść do drugiej części planu i przy śniadaniu przypomniała mężowi o przypadającej następnego dnia dwunastej rocznicy ich ślubu, oznajmiając, że przygotowała prezent w postaci tygodniowego urlopu w najmodniejszym SPA.
Piotr wzdrygnął się, jakby proponowała mu wizytę u dentysty, któremu skończyły się środki znieczulające. O mało nie zadławił się jajecznicą, po czym zaczął tłumaczyć, że to wprawdzie cudowny pomysł, jednak jest on nie do zrealizowania z powodu obowiązków zawodowych. Aktualnie jest tak potrzebny ministrowi, że ten nie pozwoli mu oddalić się od siebie ani na milimetr. Karolina przewidziała takie tłumaczenie i pokazała Piotrowi mail z kadr, w którym wyrażano zgodę na jego urlop, a o który poprosiła w jego imieniu, tłumacząc, że zamierza mężowi zrobić niespodziankę. Chciał nadal protestować, gdy przypomniał sobie, że ukochana wyjechała i niezależnie od tego, czy pojedzie z żoną, czy nie, i tak Justyny nie zobaczy, i skapitulował.
Hotel na Wzgórzach Dylewskich kusił atrakcjami i Karolina szczerze żałowała, że kiedy jej mąż zachłannie korzystał z basenu, ona musiała zrezygnować z oferty SPA. Nie miała jednak wyjścia, teraz ona odpowiadała za korespondencję męża z Justyną i chciała się z tego zadania wywiązać jak najlepiej.
Jeśli mąż pisał do swojej ukochanej, że na drodze do ich szczęścia stoi tylko okrutna rzeczywistość ekonomiczna, postanowiła w imieniu męża znaleźć sposób na jej polepszenie. Doszła do wniosku, że narzędziem do tego może być dobrze zainwestowany kapitał.
W przypadku Piotra nie było to jednak możliwe, bo jego urzędnicza pensja pozwalająca na w miarę bezpieczne życie nie dawała możliwości odłożenia rezerw, które by mógł zainwestować.
Dużo lepiej wyglądała sytuacja Justyny, która miała nieograniczone możliwości finansowe, a pech kochanków polegał tylko na tym, że jeśli Justyna zasygnalizowałaby chęć rozstania z mężem, to mąż w ramach zachowania symetrii doprowadziłby do rozstania Justyny z jego pieniędzmi.
Karolina próbowała rozplątać ten węzeł gordyjski i wpadła na pomysł, że jeżeli z kapitału męża Justyny udałoby się osiągnąć zysk, nim dojdzie do rozstania małżonków, zarobione w ten sposób pieniądze mogłyby przypaść Justynie i stanowić fundament jej miłości.
Karolinie nie pozostawało nic innego, jak w imieniu Piotra namówić Justynę do tego pomysłu. Zasugerowała, że szybkie i dobre pieniądze mogą zarobić na informacjach niedostępnych dla innych, a tak się szczęśliwie składało, że takie informacje posiadał Piotr.
Gdy jej mąż korzystał z dobrodziejstw basenu, ona przekonywała Justynę, że doprowadzenie do szczęśliwego końca ich romansu jest możliwe.
Otóż istniała spółka, która kupiła tereny ze złożami gazu potwierdzonymi przez geologów, a którego eksploatacja mogła przynieść spore zyski. Kłopot spółki polegał na tym, że inwestycja pochłaniała olbrzymie pieniądze i spółce kończyły się środki. Żeby odzyskać płynność, wyemitowała obligacje, jednak rynek nie wierzył, że spółka otrzyma koncesję na wydobycie gazu, i nikt nie chciał ich kupować. W przypadku otrzymania koncesji wartość spółki wzrosłaby kilkukrotnie, co spowodowałoby skok wartości wypuszczonych przez nią obligacji i z dnia na dzień stałyby się najbardziej rozchwytywanym instrumentem finansowym na rynku.
Przewaga Piotra nad innymi inwestorami polegała na tym, że decyzję w sprawie koncesji podejmował szef Ministerstwa Klimatu i Środowiska, a on – jako dyrektor departamentu w tym ministerstwie – doskonale wiedział, że minister już podpisał decyzję pozytywną, która wkrótce miała zostać podana do wiadomości publicznej.
Piotr był przekonany, że w ciągu kilku dni będzie możliwe sprzedanie na rynku wtórnym obligacji spółki z co najmniej pięciokrotnym przebiciem. Im więcej udałoby się im kupić obligacji do dnia ogłoszenia zgody na koncesję, tym zysk osiągnięty z tej transakcji byłby większy.
Karolina przekonywała ukochaną męża, że wystarczyłoby, żeby jak najszybciej kupiła w biurze maklerskim obligacje, by po kilku dniach przy pomocy tego samego biura je odsprzedać. Wypożyczone pieniądze męża Justyny trafiłyby z powrotem na jego konto, a uzyskana nadwyżka pozwoliłaby im na realne myślenie o wspólnej przyszłości.
Justyna zapaliła się do tej propozycji i odpisała, że zorientuje się, jakie środki męża byłaby w stanie zainwestować.
Karolinie nie pozostawało nic innego, tylko czekać, zarezerwowała więc masaż w SPA, chcąc również skorzystać z atrakcji hotelu.
Odpowiedź od Justyny przyszła w trakcie obiadu, który Karolina jadła z Piotrem. Kochanka informowała, że jej mąż wyjechał na jakiś czas w interesach, a ona, sprawdzając posiadane przez nich wolne środki, ustaliła, że na te kilka dni jest w stanie wykupić obligacje na kwotę trzydziestu milionów złotych. Pytała, czy inwestycja jest w stu procentach pewna. Karolina w imieniu Piotra uspokoiła ją, twierdząc, że jest najpewniejsza ze wszystkich, o jakich słyszała, po czym zamówiła do obiadu najlepszą z karty butelkę czerwonego wina.
W poniedziałek dosłała potwierdzenie od Justyny, że ta kupiła obligacje spółki Nowy Projekt za trzydzieści jeden milionów złotych, bo udało się jej zorganizować jeszcze dodatkowy milion.
Reszta wyjazdu upłynęła Karolinie w niezakłócenie miłej atmosferze. Korzystanie z uroków SPA musiała sobie przerywać jedynie prowadzeniem korespondencji pomiędzy mężem a jego kochanką.
W czasie ostatniej kolacji wyjazdu podała Piotrowi środek nasenny, a gdy mąż zasnął w pokoju, ponownie dokonała zmian w jego telefonie, cofając blokady i przywracając dobre numery, a następnie wykasowała swoją korespondencję. Telefon z anonimowym numerem ukryła zaś w walizce męża.
Gdy wracali do domu, zauważyła, że Piotr, który z każdego postoju wysyłał esemesy, stawał się coraz bardziej zdenerwowany.
Przeglądając informacje w sieci, natrafiła na artykuł, że żona znanego biznesmena została przez niego pobita i w ciężkim stanie trafiła do szpitala, a jej mąż został zatrzymany przez prokuraturę, która zamierzała postawić mu zarzuty karne.
Z informacji zdobytych przez reportera wynikało, że powodem incydentu były sprawy finansowe. Żona biznesmena bez jego zgody zainwestowała całe ich pieniądze w zupełnie bezwartościową spółkę. Podobno kupiła jej obligacje, licząc, że spółka otrzyma koncesję z Ministerstwa Klimatu i Środowiska, co miało wpłynąć na zwyżkę ich wartości, jednak koncesji spółce nie przyznano, co spowodowało, że obligacje stały się praktycznie bezwartościowe. Dodatkowo nie można było żądać ich wykupu przez spółkę, zostały bowiem wyemitowane na pięć lat.
Karolina zdała sobie sprawę, że wytłumaczeniem złego humoru Piotra była niemożność nawiązania kontaktu z ukochaną. Śledziła w mediach informacje o stanie zdrowia Justyny i z ulgą przyjęła wiadomość, że ta wieczorem odzyskała przytomność.
Następnego dnia rano obudził ich dzwonek do drzwi. To była policja, która po przeszukaniu mieszkania zabrała ze sobą Piotra. Więcej szczegółów o przyczynach zatrzymania męża Karolina dowiedziała się z internetu.
Sprawa nie wydawała się do końca jasna, ponieważ z początku podawano, że powodem zatrzymania Piotra było ujawnienie przez niego tajemnicy służbowej, czego miał dokonać w celu uzyskania korzyści majątkowej, jednak po kilku godzinach narracja ta zaczęła się zmieniać i policja informowała, że mogło dojść do oszustwa poprzez wprowadzenie w błąd żony znanego biznesmena, co doprowadziło ją do niekorzystnego rozporządzenia mieniem na kwotę trzydziestu jeden milionów złotych.
Karolina nie chciała w to wnikać, uznając, że zagadnienia prawne ją przerastają, i jako kochająca żona postanowiła zatrudnić mężowi adwokata, bo przecież adwokaci są po to, żeby pomagać w takich sytuacjach.
Prawnik tym razem nie pomógł i sąd zastosował wobec Piotra areszt tymczasowy na okres trzech miesięcy. Karolina zgodnie z poleceniem adwokata wpłaciła na konto męża w Areszcie Śledczym Warszawa–Białołęka kwotę tysiąca złotych na wypiskę, po czym z zainteresowaniem śledziła dalsze doniesienia medialne.
Z zadowoleniem przyjęła informację, że stan zdrowia Justyny się poprawia i kobieta wkrótce miała opuścić szpital. Dowiedziała się również o złej kondycji finansowej firmy jej męża, która pozbawiona kapitału inwestycyjnego zaczęła tracić płynność i istniało niebezpieczeństwo, że wobec braku możliwości zakupu surowców będzie musiała wstrzymać produkcję.
Kilka dni później poleciała do Madrytu, gdzie spotkała się ze swoim starym znajomym Michelem Velaskezem, właścicielem i prezesem spółki Nowy Projekt. W trakcie wspólnego lunchu sprawiał wrażenie człowieka szczęśliwego. Nie udało mu się wprawdzie uzyskać koncesji na wydobycie gazu, o którą zabiegał, ale skuteczne dokapitalizowanie firmy pozwoliło ją uratować. Miał już podpisaną umowę przedwstępną na sprzedaż feralnej działki, a pieniądze uzyskane z udanej emisji obligacji dawały mu możliwość zaangażowania się w nową inwestycję.
Oczywiście dotrzymał danego Karolinie słowa i jej prowizja za pozyskanie kapitału, wynosząca osiem procent, została wpłacona na anonimowe konto w banku poza Europą.
W drodze do kraju Karolina zastanawiała się, co dalej. Udało jej się zrealizować marzenie Piotra, z tą tylko zmianą, że to nie on stał się niezależny finansowo, tylko ona.
Miała pieniądze dające jej pełne zabezpieczenie i zastanawiała się, z kim spędzi resztę swojego życia, bo bez wątpienia nie będzie to Piotr.
Była pewna, że wszyscy znajomi wykażą się pełnym zrozumieniem, że nie mogła dalej być z człowiekiem, który nie tylko dopuścił się działań kryminalnych – co jeszcze można było wybaczyć – ale dodatkowo oszukał kobietę.
Oczywiście Karolina zdawała sobie sprawę, że w ocenie jej i Justyny to samo słowo „oszukał” znaczyło diametralnie co innego, ale obie zapewne były zdania, że mężczyzna, który oszukiwał kobietę, nie zasługuje na miłość.
Robert Szkurłat w wieku sześćdziesięciu jeden lat uważał, że miarą sukcesu człowieka jest to, jak bardzo jest zajęty, a ponieważ on był zajęty dwadzieścia cztery godziny na dobę, miał pewność, że sukces osiągnął. Ta zajętość powodowała, że nie miał czasu na nic, ale to było naturalne następstwo sukcesu, którego pragnął.
Robert był prezesem funduszu inwestycyjnego, który dzięki trafności podejmowanych przez niego decyzji osiągał z roku na rok coraz większy wzrost. Był świetnym prezesem i im więcej inwestował pieniędzy, tym więcej fundusz osiągał zysków, zatem najlepsze, co mógł robić, to nieprzerwanie inwestować.
Niestety świat nie był idealny, bo Robert musiał spać, co znacznie spowalniało jego plany inwestycyjne. Potrzeba snu nie była zresztą jedyną zmorą niszczącą idealny porządek świata, który Robert stworzył w swojej wyobraźni, kolejnym ograniczeniem było życie rodzinne.
Robert musiał rozmawiać z żoną i jeść z nią posiłki, co zabierało mu w skali tygodnia kilka bezpowrotnie straconych godzin. To samo było z dziećmi, co prawda już były dorosłe, ale mimo to dzwoniły i przychodziły najczęściej w tych momentach, których Robert potrzebował na podejmowanie najtrudniejszych decyzji.
Na szczęście członkowie rodziny, którym zaszczepił właściwą ocenę, co jest priorytetem, starali się jak najrzadziej zaprzątać sobą jego uwagę. Jednak nie zawsze to wychodziło.
Robert nienawidził tracenia czasu, a w nadchodzący weekend jego czas miał być bezpowrotnie stracony.
– Po jaką cholerę my tam jedziemy? – spytał żonę, która wprawdzie mu już to kilkakrotnie tłumaczyła, ale on pochłonięty obliczeniami zwrotu z inwestycji, zapominał, jakiej mu udzielała odpowiedzi.
– Na urodziny mojej przyjaciółki, przyjaźnimy się od podstawówki – przypomniała Marta.
– Jeśli to twoja przyjaciółka, to ty powinnaś jechać, a nie ja.
– Jesteś moim mężem, tak więc to nasza przyjaciółka, i obiecałeś pół roku temu, że pojedziemy razem.
Tak, przypomniał sobie, że wtedy się zgodził, ale teraz z perspektywy czasu widział, że to była błędna decyzja. Gdy się zgadzał, był przekonany, że potem wytłumaczy żonie, że nie może jechać. Próbował, ale ona postawiła sprawę na ostrzu noża, dając mu ultimatum, że albo jedzie z nią, albo ona odchodzi. Przeprowadził wtedy szybką kalkulację ryzyka i uznał, że mniej straci czasu, jeśli pojedzie, niż jeśli nie pojedzie i potem będzie się kłócił z żoną. Zdecydował się na wyjazd i tym samym zminimalizował stratę czasu.
– Jak dalej jechać? – spytał rozdrażniony, gdy wyasfaltowana droga się skończyła.
– Nie mam pojęcia, przecież wpisałeś adres do nawigacji.
– Na mapie nie zaznaczają takich dziur.
– Proszę cię, przestań.
Nim zdążył wymyślić trafną ripostę, dojechali do bramy ośrodka. Na skraju dużego placu stał budynek recepcji, który swoją świetność przeżywał jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, a teraz rozpaczliwie domagał się generalnego remontu.
– A mówiłem, że to dziura – ocenił z satysfakcją Robert. – Nie wstyd jej zapraszać przyjaciół w takie miejsce?
– To ma być weekend na łonie natury. Proszę, wyluzuj, będzie świetnie – próbowała rozładować sytuację Marta.
– O której zaczyna się przyjęcie?
– Jak się ściemni. O dwudziestej rozpalają ognisko, teraz możemy popływać w jeziorze.
Spojrzał na zegarek. Było przed piętnastą, miał wolnych prawie pięć godzin, mógł przeprowadzić kilka telekonferencji i wysłać zaległe maile.
Odebrali klucz od portiera, który wytłumaczył, jak dojechać do ich domku.
– To nie mieszkamy w hotelu? – spytał Marty.
– Mówiłam ci, że Anna swoje czterdzieste piąte urodziny organizuje w domkach campingowych. Impreza jest pod hasłem „powrót do natury”.
„Pewnie ma menopauzę i dlatego jej przychodzą do głowy takie idiotyczne pomysły”, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos, nie chcąc wchodzić w konflikt z żoną, która była rówieśniczką Anny.
Zaparkowali przed domkiem oznaczonym numerem trzydziestym dziewiątym. O ile recepcja była wytworem bumu nowoczesnej myśli architektonicznej lat osiemdziesiątych, o tyle domek musiał powstać wcześniej, a jego bryła przypominała bunkier. W podobnym miejscu był w czasie studiów przed czterdziestu laty. Podejrzewał, że jedyną zmianą, która zaszła w budowli od czasu jej powstania, było położenie na niej świeżej warstwy białego wapna i wymiana okien.
„Co za ohyda” pomyślał, zdziwiony, że takie miejsca mogą w ogóle jeszcze istnieć. „Muszę zrobić zdjęcie i polecać to miejsce znajomym, jeśli ktoś będzie chciał zniechęcić rodzinę do wspólnych wyjazdów”.
Popatrzył na jezioro i chmurzące się nad nim niebo i ucieszył się, że zaraz zacznie padać i nikt nie będzie mu przeszkadzał w pracy. Wyjął torby z bagażnika i weszli do środka. Wystrój wnętrza był minimalistyczny: szare ściany, drewniane palety, na których rozciągnięto sienniki okryte prześcieradłami, zamiast łóżek, do tego mały stolik i dwa plastikowe krzesła, a okno zakrywała przykrótka firanka o buraczkowej barwie.
– A gdzie telewizor? – spytał odruchowo.
– Chyba nie ma. – Marta rozłożyła ręce.
– Nie, to się nie dzieje naprawdę, nie spędzę tu ani godziny!
– Uspokój się, jeden weekend wytrzymasz nie w swoim Hiltonie.
– Wytrzymam – burknął, przypominając sobie, że to tylko dwie noce.
Wyciągnął z torby laptopa, poczta nie działała.
– Mówiłam ci, że tu nie będzie wi-fi – przypomniała Marta. – Na tym ma polegać urok tego wyjazdu. Bez internetu, bez zasięgu, las, jezioro, my i ognisko.
Przypomniał sobie, że mu o tym mówiła, ale był przekonany, że żartowała. Nie wyobrażał sobie, że może jeszcze istnieć miejsce, gdzie nie ma połączenia ze światem. Zastanawiał się, co robić. Powrót oznaczał wielotygodniową awanturę, a dzień był jeszcze do uratowania, mógł przez te godziny przeczytać kilka raportów. Poszedł do samochodu.
– Gdzie jest moja teczka!? – krzyknął do żony.
– Nie wiem, to twoja teczka.
– Ale ty ją zawsze bierzesz.
– Teraz nie wzięłam. Przyjechaliśmy odpocząć…
– Odpoczywam, jak mam teczkę!
Z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Wrócił do pokoju bezradny w swojej wściekłości.
– To co ja mam tu robić?
– Wyluzujmy się – zaproponowała Marta.
– Bez teczki?
– Tak jest najłatwiej. Napijesz się wina?
Usiadł z kieliszkiem w dłoni na prowizorycznym łóżku. Przez okno widział jezioro, w które coraz intensywniej uderzały krople deszczu, niebo jeszcze bardziej pociemniało.
Marta usiadła obok niego i objęła go ramieniem. Przytuliła się, jej ciało było ciepłe. Czuł złość i napięcie w mięśniach. Pocałowała go. Chciał się odsunąć, ale zmienił zdanie, uznał, że może to sposób, żeby przetrwać w tym dziwacznym miejscu.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz kochał się w dzień, wtedy zawsze był w pracy. Uderzenia deszczu o szyby przypominały mu piosenkę Sade. Ciało Marty go wciągnęło. Materac nie był najwygodniejszy, ale to mu nie przeszkadzało, leżeli teraz nadzy, wtuleni w siebie i słuchając deszczu, patrzyli na jezioro.
– Chcesz jeszcze wina?
– Tak. Jak to zrobiłaś, że jest zimne?
– Wino powinno być zimne.
Kiedy ostatni raz mieszkał w domku campingowym też padało. Przyjechali z Ewą autostopem. Pamiętał na pewno, że tamta dziewczyna nazywała się Ewa; wbiegli do pokoju cali zmoczeni.
– Zimno mi – poskarżyła się Ewa.
Była studentką akademii sztuk pięknych i malowała obrazy, co mu wtedy imponowało. Miała ciemne kręcone włosy i oczy, w które mógł patrzeć godzinami.
– Rozgrzeję cię.
W plecaku mieli dwie butelki egri bikaver i magnetofon kasetowy. Wtedy Sade jeszcze nie śpiewała. Słuchali koncertu Deep Purple. Byli tam tydzień, szczęśliwi wakacyjnym lenistwem i każdej nocy wtuleni w siebie patrzyli na jezioro. Nie miał ze sobą komputera, wtedy w ogóle nie było jeszcze komputerów. Z Ewą im nie wyszło. Starał się sobie przypomnieć dlaczego, ale nie pamiętał, po prostu nie wyszło. Miał wtedy dwadzieścia lat i życie toczyło się tak szybko. Albo on poznał kogoś innego, albo ona odeszła.
Pamiętał, że na następne wakacje też pojechał nad jezioro, z przyjacielem z roku. Wypożyczyli starą omegę i przez trzy tygodnie pływali po Mazurach. Uwielbiali żeglować nocą, gdy jezioro było całkiem puste, a toń wody rozświetlał księżyc i gwiazdy. Pływali i gadali do rana albo milczeli, wpatrując się w wodę.
Któregoś wieczora zamiast oczekiwanej flauty przyszedł biały szkwał, który zastał ich na środku jeziora. W pośpiechu refowali żagle, ale wiatr tak się wzmógł, że musieli je zrzucić. Fale rosły i miały wielkie białe grzywy. Łódka prawie wpadła w ślizg, z trudem nad nią zapanowali. Zrobiło się ciemno, przebijali się przez ścianę deszczu. Nie mieli pojęcia, dokąd płyną. Mimo sztormiaków przemokli i wkrótce zupełnie przemarzli. Nagle znikąd pojawił się ląd, nie wiedzieli, dokąd dobili.
Szybko rozstawili namiot i by się rozgrzać, wypili z plastikowych kubków butelkę wódki Bałtyk, popijając ją oranżadą. Byli tak zmęczeni, że zasnęli w mgnieniu oka.
Obudziło go mocne uderzenie w głowę. Leżał w namiocie, przyjaciel spał obok niego, a on nie rozumiał, co się stało. Myśląc, że ktoś ich napadł, wybiegł na zewnątrz.
Świtało. A obok namiotu stała krowa. To ona musiała go kopnąć. Przegnał ją, wrócił do namiotu i ponownie zasnął. Gdy znowu się obudził koło południa, dzień był słoneczny. Okazało się, że dobili do małej zupełnie pustej wysepki na środku jeziora. „Ale miałem śmieszny sen z tą krową”, pomyślał i dotknął głowy, na której miał olbrzymiego guza. Dopiero później dowiedział się, że na tę wysepkę przywożono krowy na wypas i to nie był sen.
Marta z przymkniętymi oczami leżała obok niego, pachniała intensywnie miłością.
– Mamy jakąś muzykę? – spytał.
– Tak, w telefonie. Co puścić?
– Purpli – poprosił.
Po raz drugi tego dnia kochali się w deszczu, a potem zasnęli. Gdy się obudził, już nie padało, a na niebie pojawiło się słońce, a wraz z nim tęcza.
– Jest jeszcze wino?
– A może pójdziemy pobiegać?
– Nie mam stroju.
– Wzięłam też dla ciebie, pomyślałam, że dasz się namówić.
Leśna ścieżka otaczała jezioro. Marta biegła przed nim; zawsze była od niego szybsza. Zafascynowany patrzył na jej szczupłe ciało i długie nogi. Miała figurę modelki; nikt by nie uwierzył w jej metrykę. Zapragnął być obok niej, przyspieszył, ale ona to wyczuła i również przyspieszyła. W sporcie zawsze chciała być pierwsza. Gdy wrócili, był zlany potem. Stanowczo za rzadko biegał.
– Idziemy pod prysznic?
– Wykąpię się w jeziorze.
Woda po deszczu była ciepła i czysta. Nie tak czysta, jak kiedyś, bo pamiętał, że można ją było pić nieprzegotowaną. Płynął żabką wzdłuż trzcin, obserwując, jak słońce powoli szykuje się do zachodu. Zwiększył tempo i przeszedł do kraula, aż do momentu, gdy ramiona odmówiły mu posłuszeństwa. Gdy wrócił, słońce połączyło się z wodą.
– Jak się ubrać na wieczór?
– Jak najprościej, jeansy i T-shirt.
Bez garnituru czuł się trochę nieswojo, ale ten luz miał swój urok.
– Nie będzie ci zimno? – spytał Martę ubraną w długą pomarańczową sukienkę bez rękawów, która jak druga skóra opinała jej ciało.
– Zarzucę na ramiona sweter.
Na miejscu mąż Anny rozpalał ognisko, było już sporo ludzi. Większości z nich nie znał.
– Szklaneczka whisky? – zaproponował mu mężczyzna.
– Tak, chętnie.
Obserwował, jak Marta rzuciła się w ramiona Anny, i znając ich zażyłość, wiedział, że minie trochę czasu, zanim do niego wróci. Usiadł na ławce, zapatrzył się w rozpalający się ogień. Obok niego usiadła jasnowłosa kobieta wyglądająca na rówieśniczkę gospodyni.
– Zosia – przedstawiła się.
– Robert.
– Chyba się dotąd nie spotkaliśmy. Czym się zajmujesz?
– Inwestycjami. Pracuję w funduszu.
– To o tym chyba nie będziemy rozmawiać. – Roześmiała się. – Możesz mi nalać wina? Mój mąż jak zwykle się spóźni.
Okazało się, że dziewczyna jest dziennikarką i dla jednego z magazynów kobiecych prowadzi dział podróżniczy.
– Często musisz wyjeżdżać?
– Często, ale te wyjazdy to nie praca, tylko przygoda, jestem szczęściarą, bo robię to, co uwielbiam.
Ogień w palenisku się rozszalał, a on, piekąc kiełbasę na patyku, słuchał jej opowieści o wycieczce na Filipiny, o której przygotowywała artykuł. „Muszę tam kiedyś pojechać”, zanotował w pamięci.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki