Operacja "kacze jaja" - Jacek Dubois - ebook + audiobook

Operacja "kacze jaja" ebook i audiobook

Jacek Dubois

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bohaterowie znani z A wszystko przez faraona, Koty pustyni oraz Sfinks w (o)błędzie znowu przeżywają fantastyczne przygody.

Staś z przyjaciółmi oraz mówiącym Kotem całkiem przypadkiem włączają się w kolejną aferę. Tym razem dotyczy ona nie tylko archeologicznych skarbów, ale także polityki na najwyższym szczeblu! Co robi kot w kancelarii premiera? Czego szukają chińscy policjanci? Komu naraził się Staś? No i kto ukradł jaja?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 2 min

Lektor: Andrzej Hausner
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział I. Wizyta w muzeum

Roz­dział I

Wizyta w muzeum

To było świet­nie zabez­pie­czone muzeum. Spece od bez­pie­czeń­stwa odro­bili lek­cję na szóstkę. Wej­ścia strze­gły grube pan­cerne drzwi. Oczy­wi­ście można je było roz­trza­skać, strze­la­jąc z wiel­ko­ka­li­bro­wego działa, ale armata na ulicy bez wąt­pie­nia wzbu­dzi­łaby zain­te­re­so­wa­nie prze­chod­niów. Nocą w muzeum czu­wało sze­ściu straż­ni­ków. Poza piciem kawy i gapie­niem się w ekrany moni­to­rów nie mieli wiele do roboty. Każdy zaka­ma­rek budynku obser­wo­wały kamery. Gdyby do środka prze­mknęła się mysz, byłoby ją widać na ekra­nach. Wcze­śniej jed­nak by ją usły­szeli. Kiedy zwie­dza­jący wycho­dzili, w salach eks­po­zy­cyj­nych włą­czano czuj­niki. Były tak pre­cy­zyjne, że wyczu­łyby stąp­nię­cie mysiej łapki. Każdy nacisk włą­czyłby syrenę alar­mową. Ale i wtedy straż­nicy nie mie­liby wiele do roboty. Sys­tem opusz­czał alu­mi­niowe kraty, które odci­nały wszyst­kie wyj­ścia. Nie­po­żą­dany gość nie miałby szans uciec. Straż­nicy, nie rusza­jąc się z krze­seł, mogli spo­koj­nie cze­kać na poli­cję. Do tego każda gablota wypo­sa­żona była w sys­tem alar­mowy, który włą­czał syrenę i uru­cha­miał kraty.

W nie­któ­rych muze­ach mon­tuje się czuj­niki ruchu. Tu z nich zre­zy­gno­wano. Spece od bez­pie­czeń­stwa nie wie­rzyli w ludzi-ptaki, któ­rzy mie­liby wle­cieć do wyso­kiej na dwa­dzie­ścia metrów hali eks­po­zy­cyj­nej, porwać eks­po­naty i odfru­nąć w nie­zna­nym kie­runku. Ten brak wyobraźni miał w przy­szło­ści nara­zić na duże kło­poty towa­rzy­stwo ubez­pie­cze­niowe, które bez waha­nia przy­stało na taki sys­tem zabez­pie­czeń.

Męż­czy­zna był szczu­pły i wyspor­to­wany. Jego syl­wetka i kocie ruchy wska­zy­wały na to, że dużą część dnia spę­dza w sali gim­na­stycz­nej. Poza tym nie­wiele można było o nim powie­dzieć. Trudno scha­rak­te­ry­zo­wać kogoś ubra­nego w czarne spor­towe buty, obci­słe ela­styczne spodnie, czarny golf, ręka­wiczki, skó­rzaną uprząż, jaką noszą alpi­ni­ści, no i czarną maskę z maleń­kimi otwo­rami na oczy. Tak ubie­rają się ludzie, któ­rzy nie tęsk­nią za popu­lar­no­ścią i nie chcą, żeby ich roz­po­znano. Męż­czy­zna czoł­gał się cia­snym szy­bem wen­ty­la­cyj­nym, cią­gnąc za sobą worek. Zatrzy­mał się i spoj­rzał na zega­rek. Tak jak zakła­dał, zajęło mu to dwie minuty. Plany budynku, któ­rymi dys­po­no­wał, oka­zały się bar­dzo dokładne.

– Jestem na miej­scu – zamel­do­wał przez przy­mo­co­wany do ramie­nia radio­te­le­fon.

– Dobra – odpo­wie­dział roz­mówca – zaczy­naj.

Wycią­gnął z kie­szeni śru­bo­kręt i wymon­to­wał pokrywę włazu.

– Gotowe, insta­luję mecha­niczną wcią­garkę.

Wyjął ją z worka i za pomocą magne­tycz­nych przy­ssa­wek przy­twier­dził do stropu. Koniec liny z kara­biń­czy­kami przy­piął do uprzęży. Prze­ci­snął się przez otwór włazu, zawisł na linie i uru­cho­mił koło­wrót wcią­garki. Koło­wrót zaczął się cicho obra­cać. Obok niego wisiała druga lina. Przy­cze­piono do niej płachtę mate­riału. Dwa­dzie­ścia metrów to dużo, ale na kimś, kto wcho­dził na naj­wyż­sze góry świata, taka wyso­kość nie robi więk­szego wra­że­nia. Gdy męż­czy­zna zna­lazł się kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów nad gablotą, zatrzy­mał mecha­nizm. Znaj­do­wał się w polu widze­nia kamer i wie­dział, że musi się spie­szyć. W każ­dej chwili mogli go dostrzec straż­nicy. Naj­wy­raź­niej byli zajęci czymś innym, gdyż nic się nie wyda­rzyło. Dostępu do eks­po­natu bro­niła pan­cerna szyba, przy­mo­co­wana czte­rema śru­bami. Się­gnął po śru­bo­kręt i odkrę­cił je. Straż­nicy na­dal go nie spo­strze­gli. Wyjął pneu­ma­tyczną przy­ssawkę i przy­cze­pił ją do szkla­nej powierzchni. Tak jak prze­wi­dy­wał, pod­nie­sie­nie osłony uru­cho­miło alarm. Spo­strzegł, że przy wej­ściach do hali opa­dły alu­mi­niowe kraty, odci­na­jąc wszyst­kie drogi ucieczki. Uśmiech­nął się pod maską. To, co w zamy­śle straż­ni­ków miało unie­moż­li­wić zło­dzie­jowi ucieczkę, w rze­czy­wi­sto­ści gwa­ran­to­wało mu bez­pie­czeń­stwo. Nie zamie­rzał ucie­kać drzwiami, a dzięki opusz­czo­nym kra­tom straż­nicy nie mogli dostać się do środka. Spie­szył się. Miał świa­do­mość, że nie jest do końca bez­pieczny – mogli prze­cież do niego strze­lać. Odkrę­coną pan­cerną szybę cisnął na pod­łogę. Z gabloty wycią­gnął skrzynkę, w któ­rej uło­żono eks­po­naty. Nie było to łatwe. Liną, na któ­rej wisiał, rzu­cało we wszyst­kie strony. Koły­sząc się, zawa­dził ramie­niem o brzeg gabloty i roz­darł golf na ramie­niu. Odsło­nięty kawa­łek skóry uka­zał cha­rak­te­ry­styczny tatuaż: kolo­ro­wego smoka szy­ku­ją­cego się do walki. Męż­czy­zna zaklął. Nie prze­ry­wał jed­nak pracy. Wyjął z gabloty skrzynkę i umie­ścił ją na płach­cie przy­mo­co­wa­nej do wiszą­cej obok liny. Mógł wra­cać. Uru­cho­mił wcią­garkę, pod­cią­gnęła go wraz z łupem. Zdą­żył w ostat­niej chwili. Znik­nął w szy­bie wen­ty­la­cyj­nym w momen­cie, gdy straż­nicy dobie­gli do opusz­czo­nych krat. Nie demon­to­wał wcią­garki. Był cał­ko­wi­cie pewien, że nie zosta­wił na niej żad­nych śla­dów. Wziął skrzynkę z eks­po­na­tami i ruszył wąskim szy­bem wen­ty­la­cyj­nym w powrotną drogę.

– Ucieka po dachu! – krzy­czał straż­nik. – Musimy oto­czyć budy­nek.

Nie było to takie pro­ste. Nikt nie mógł wyjść. Włą­cze­nie sys­temu alar­mo­wego blo­ko­wało też główne wej­ście. Wła­my­wacz o tym wie­dział. Wszystko wyli­czył, co do sekundy. Musiał uciec, zanim nad­cią­gną posiłki. Po dwóch minu­tach czoł­ga­nia się dotarł na dach.

– Zaraz będę na dole – zamel­do­wał przez radio­te­le­fon.

– Cze­kam. – Usły­szał.

Przy­piął kara­biń­czyk do zwi­sa­ją­cej z dachu liny i się opu­ścił. W chwili gdy dotknął sto­pami ziemi, zatrzy­mał się przy nim samo­chód. Otwo­rzył drzwi i wsko­czył do środka. Auto ruszyło z piskiem opon. Za kie­row­nicą sie­dział męż­czy­zna w kape­lu­szu.

– Masz? – spy­tał.

– Tak.

– Połóż na tyl­nym sie­dze­niu – pole­cił. – Wszystko poszło zgod­nie z pla­nem?

– Tak. To zna­czy pra­wie. Roz­dar­łem rękaw o brzeg gabloty. Mam nadzieję, że kamery nie zare­je­stro­wały tatu­ażu.

Męż­czy­zna w kape­lu­szu nie był zachwy­cony.

– Mówi­łem, żebyś go usu­nął… Musisz natych­miast wyje­chać, znik­nąć poli­cji z oczu. Aku­rat jest zle­ce­nie za gra­nicą. Prze­bierz się i jedź na lot­ni­sko.

Byli już kilka prze­cznic od muzeum, gdy minęły ich pędzące na sygnale radio­wozy.

Rozdział II. Tajne przez poufne

Roz­dział II

Tajne przez poufne

Było nie­dzielne popo­łu­dnie. Sie­dzia­łem na kana­pie i oglą­da­łem kre­skówki. Zwi­nięty w kłę­bek kot spał na moich kola­nach. Gdy unio­słem się, żeby się­gnąć po butelkę coli, obu­dził się. Leni­wie otwo­rzył oczy, prze­cią­gnął się i spoj­rzał na zega­rek.

– O, mysza noga – zde­ner­wo­wał się. – O mało nie zaspa­łem. Sta­siu, prze­łącz na Euro­sport – zażą­dał. – Już się zaczęła For­muła 1. Muszę zoba­czyć, jak idzie Kubicy.

Nie mia­łem wyboru. Był zapa­lo­nym kibi­cem wyści­gów. Się­gną­łem po pilota i zmie­ni­łem kanał. Na ekra­nie poja­wiły się pędzące bolidy.

– Nie­źle – oce­nił kot. – Kubica trzeci, ale może być lepiej. No, dawaj do przodu! – krzy­czał do tele­wi­zora. – Dorwij Hamil­tona!

Zdzi­wi­li­ście się pew­nie: co to za kot, który nie dość, że gada, to jesz­cze pasjo­nuje się wyści­gami. Jeśli tak, to zna­czy, że ni­gdy nie czy­ta­li­ście o żad­nej z moich przy­gód. No dobra, wyja­śnię w kilku zda­niach, o co cho­dzi. Tych, co mnie znają, pro­szę o wyba­cze­nie i obie­cuję: żad­nych roz­wle­kłych wspo­mnień. Ja jestem Staś, nie­dawno skoń­czy­łem osiem lat. Mam strasz­nie fajną rodzinę. Tata Mau­rycy jest arche­olo­giem. Cią­gle jeź­dzi po świe­cie, żeby szu­kać śla­dów daw­nych cywi­li­za­cji. Jest w tym naprawdę dobry, pod­czas każ­dej z wypraw coś znaj­duje. Gazety nazy­wają jego zna­le­zi­ska skar­bami. I zawsze są z tego kło­poty. Kiedy tata znaj­duje skarb, poja­wiają się zło­dzieje, któ­rzy natych­miast chcą go pod­wę­dzić. Oni kradną skarby zna­le­zione przez tatę, my je odzy­sku­jemy, i tak się toczy nasze życie. Parę tygo­dni temu tata wró­cił z kolej­nej wyprawy, tym razem z Chin. Tam też los mu sprzy­jał: doko­nał nie­zwy­kłego odkry­cia. Na szczę­ście jego zna­le­zi­sko pozo­stało w muzeum w Szan­ghaju i to już nie nasze zmar­twie­nie, czy jacyś zło­dzieje będą chcieli je ukraść, czy nie. Tylko nie myśl­cie, że przy­gody ze skar­bami zna­le­zio­nymi przez tatę mi się nie podo­bają. Wręcz prze­ciw­nie, uwiel­biam je, tylko teraz mam inne, waż­niej­sze zaję­cia. Spo­ty­kam się z fan­ta­styczną dziew­czyną, Wero­niką. Jesz­cze nie cho­dzimy ze sobą, ale udało mi się kilka razy zapro­sić ją na lody. No dobrze, ale mia­łem wam opo­wie­dzieć o kocie. Jego też odkrył mój tata, ale nie pod­czas wyko­pa­lisk, tylko w pia­skow­nicy na naszym podwórku. Gdy tata zoba­czył kota, zro­biło mu się go żal, bo był taki samotny. I przy­niósł go do domu, żeby zamiesz­kał z nami. Nie spodo­bało się to mojej mamie, Julii. Na szczę­ście razem z tatą i bra­tem Micha­łem prze­ko­na­li­śmy ją, że kot powi­nien zostać z nami. Kot ma nie­sa­mo­wity życio­rys. Uro­dził się w Sie­nie, we Wło­szech. Jego ojciec był kotem rek­tora uni­wer­sy­tetu. Całą mło­dość spę­dził w salach wykła­do­wych. Było w nich chłod­niej i przy­jem­niej niż na nasło­necz­nio­nym dzie­dzińcu. Szcze­gól­nie upodo­bał sobie budy­nek filo­lo­gii. Tam nauczył się posłu­gi­wać kil­koma języ­kami. Nagłe wyda­rze­nia, o któ­rych wam opo­wia­da­łem w poprzed­niej książce, zmu­siły go jed­nak do natych­miastowego wyjazdu. Prawdę mówiąc, wplą­tał się w takie kło­poty, że musiał zwie­wać, gdzie pieprz rośnie. Tata go zna­lazł i zamiesz­kał z nami. Kot oka­zał się fan­ta­stycz­nym kum­plem. Wiele razy pomógł nam wydo­stać się z tara­pa­tów. I to dzięki niemu udało nam się roz­wią­zać zagadkę kra­dzieży figu­rek fara­ona. A teraz sie­dział sobie przed tele­wi­zo­rem i oglą­dał For­mułę 1.

Do pokoju wszedł mój brat Michał i jego dziew­czyna Nata­lia.

– Cześć, Staś, cześć, kot.

Kot nie odpo­wie­dział, wpa­try­wał się w ekran. Kiw­nął tylko głową i przy­ło­żył łapę do pyszczka, pro­sząc, żeby mu nie prze­szka­dzano.

– Kto wygrywa? – zain­te­re­so­wał się Michał.

– Pierw­szy Massa, za nim Hamil­ton, trzeci Kubica – zre­fe­ro­wał sytu­ację na torze kot.

– Nie­źle – ucie­szył się Michał. – Wie­cie, że dziś na obiad przy­cho­dzi wujek Kuba z Ant­kiem?

– Cicho – wark­nął wpa­trzony w ekran kot. – Jak chce­cie gadać, to idź­cie gdzie indziej.

Zgod­nie z jego życze­niem prze­szli­śmy do kuchni.

– Cie­kawe, że wujek zna­lazł czas na wizytę u nas – zdzi­wi­łem się. – Wczo­raj z nim roz­ma­wia­łem i twier­dził, że jest okrut­nie zajęty i że doba jest dla niego o czter­dzie­ści osiem godzin za krótka.

Wujek Kuba to ojciec mojego naj­lep­szego kum­pla Antka i brat mojej mamy. Jest adwo­ka­tem – podobno naj­lep­szym w mie­ście. Bar­dzo go lubię, więc żało­wa­łem, że mnie nie będzie, kiedy przyj­dzie. Byłem umó­wiony z Wero­niką.

– Chyba ma jakiś inte­res – spe­ku­lo­wał Michał. – To chyba coś bar­dzo waż­nego, skoro pro­sił, żeby­śmy wszy­scy byli w domu.

– Mówił, o co cho­dzi? – dopy­ty­wa­łem się.

– Nie – odparł Michał. – Był bar­dzo tajem­ni­czy. Sam jestem cie­kaw, co się stało…

Komu jak komu, ale wuj­kowi Kubie się nie odma­wia. Sytu­acja była wyjąt­kowa. Zadzwo­ni­łem do Wero­niki, zapro­po­no­wa­łem zmianę pla­nów i zapro­si­łem ją do nas na obiad. Zgo­dziła się. Punkt trze­cia przy­szli wujek Kuba i Antek. Zanim usie­dli­śmy do stołu, odcią­gną­łem Antka na bok, żeby się zorien­to­wać w sytu­acji.

– Wiesz, o co cho­dzi? – spy­ta­łem.

– Niczego nie udało mi się dowie­dzieć – odparł. – Od kilku dni tata jest bar­dzo tajem­ni­czy.

Usie­dli­śmy do stołu. Wujek zaczął od wychwa­le­nia pod nie­biosa zupy grzy­bo­wej babci Apo­lo­nii. Oj, zapo­mnia­łem wam o niej opo­wie­dzieć. To mama mojego taty. Też jest podróż­ni­kiem, ale nie zaj­muje się, jak tata, prze­sy­py­wa­niem tysięcy ton pia­sku z miej­sca na miej­sce. Jest dzien­ni­karką i pisze repor­taże ze swo­ich wypraw.

Wujek prze­szedł do sedna dopiero przy dese­rze.

– Świet­nie wyglą­dasz – zwró­cił się do kota, który z ape­ty­tem pała­szo­wał eklerkę. – Cie­szę się, że jesteś w dobrej for­mie, bo potrze­buję two­jej pomocy.

– Spo­kój mi służy – odparł z uśmie­chem kot. – Od kiedy prze­sta­li­ście bez­u­stan­nie pako­wać się w kło­poty, wiodę spo­kojne i szczę­śliwe życie.

Z miny wujka wywnio­sko­wa­łem, że ostat­nią rze­czą, o któ­rej marzy, jest kot entu­zja­sta spo­koj­nego trybu życia.

– Odpo­czy­nek jest bar­dzo ważny – przy­znał dyplo­ma­tycz­nie. – Ale w nad­mia­rze może pro­wa­dzić do postę­pu­ją­cego gnu­śnie­nia. Nie roz­ru­szał­byś się tro­chę… – kusił.

Kot zacho­wał kamienny wyraz pyszczka, za to ja i Antek nie potra­fi­li­śmy ukryć zacie­ka­wie­nia.

– My też chęt­nie pomo­żemy – zapro­po­no­wał Antek.

– To zada­nie na przed­po­łu­dnia, wy jeste­ście wtedy w szkole. – Wujek ostu­dził nasz entu­zjazm.

– Hmm… a co to za nad­zwy­czaj inte­re­su­jąca sprawa? – zain­te­re­so­wała się bab­cia Apo­lo­nia.

– Wybacz, ale nie mogę nic powie­dzieć – odparł wujek, roz­kła­da­jąc ręce. – Obo­wią­zuje mnie cał­ko­wita tajem­nica.

– Chyba nie chcesz mnie wro­bić w żadną sprawę poli­tyczną. – Kot spoj­rzał na wujka podejrz­li­wie. – Jeśli myślisz, że będę bie­gał z magne­to­fo­nem pod futrem i nagry­wał poli­tyczne spi­ski, to się grubo mylisz. Jestem kotem dżen­tel­me­nem.

– Nic z tych rze­czy. – Wujek go uspo­koił. – Mój kolega zna­lazł się w poważ­nych tara­pa­tach. Muszę wyja­śnić, co się dzieje, i potrze­buję do tego two­jej pomocy.

– Ale dla­czego ta sprawa jest tajna? ‒ Bab­cia nie mogła zro­zu­mieć.

– Bo ten kolega pra­cuje w kan­ce­la­rii pre­miera, a tam wszystko jest tajne ‒ wyja­śnił wujek.

– Czyli cho­dzi o poli­tykę. – Kot trium­fo­wał.

– Nie, to zna­czy tak, to zna­czy nie­zu­peł­nie… Wyglą­dało na to, że wujek Kuba pogu­bił się w zezna­niach.

– Opo­wiedz wszystko od początku – popro­sił kot. – Potem zde­cy­duję, czy ci pomogę. – Jasno posta­wił sprawę.

Wujek spoj­rzał na koci pysz­czek i zro­zu­miał, że nie ma wyboru.

– No dobrze… opo­wiem wam, ale musi­cie obie­cać, że zacho­wa­cie wszystko w tajem­nicy.

– Obie­cu­jemy! – wykrzyk­nę­li­śmy jak jeden mąż.

– Mój kolega, Jerzy Nowicki, pra­cuje w kan­ce­la­rii pre­miera. Jest sze­fem depar­ta­mentu do spraw kon­tak­tów z zagra­nicą.

– Rany, czyżby szy­ko­wała się zagra­niczna misja? – zain­te­re­so­wał się kot.

– No cóż, muszę cię roz­cza­ro­wać. Wszystko dzieje się w Pol­sce – odparł wujek. – Posłu­chaj­cie… Pan Nowicki wiódł szczę­śliwe i spo­kojne życie aż do zeszłego tygo­dnia, kiedy to nad jego głową zaczęły się gro­ma­dzić czarne chmury. W zeszły ponie­dzia­łek czy­tał akta w swoim gabi­ne­cie. Miał przy­go­to­wać opi­nię i prze­ka­zać ją sekre­ta­rzowi pre­miera. Skoń­czył koło pierw­szej i poszedł na obiad. Po obie­dzie chciał oddać akta, ale przy­szedł mu do głowy jesz­cze jeden argu­ment, który posta­no­wił wpi­sać do raportu. Otwo­rzył teczkę i ku swo­jemu zdzi­wie­niu zoba­czył wiersz.

– Jakie to roman­tyczne! U pre­miera pra­cują poeci! – Bab­cia się zachwy­ciła.

– Hmm… to nie był wiersz, z któ­rego pre­mier by się ucie­szył – tłu­ma­czył wujek. – To był pasz­kwil. Jak wie­cie, szef rządu nie ma za grosz poczu­cia humoru na swój temat. Gdyby go prze­czy­tał, pan Nowicki natych­miast zostałby zwol­niony.

– Nie rozu­miem. Dla­czego go trzy­mał w papie­rach, skoro wie­dział, że tra­fią do pre­miera? – zdzi­wiła się bab­cia.

– I tu docho­dzimy do sedna… Pan Nowicki nie był auto­rem wier­sza ani go nie wło­żył do teczki – wyja­śnił wujek. – To była czy­sta pro­wo­ka­cja. Ktoś, kto pod­rzu­cił wiersz, chciał, żeby pre­mier myślał, że auto­rem jest mój przy­ja­ciel. Gdyby intryga się udała, nie­chyb­nie wyle­ciałby z pracy. Na szczę­ście go zna­lazł i czym prę­dzej wyrzu­cił.

Kot ziew­nął znu­dzony.

– Prze­cież to zwy­kłe intrygi biu­rowe i walka o stołki. Gdzież ta tajem­nica, o któ­rej mówi­łeś?

– Pocze­kaj… To dopiero począ­tek opo­wie­ści. Wtedy panu Nowic­kiemu też się wyda­wało, że to sprawka kogoś, kto chce go wygryźć z posady. Następ­nego dnia zda­rzyło się jed­nak coś, co rzu­ciło na tę sprawę nowe świa­tło. Gdy wie­czo­rem wra­cał do domu, nagle wyrósł przed nim rot­twe­iler. Szcze­ka­jąc i tocząc pianę z pyska, ruszył na pana Nowic­kiego. Mój przy­ja­ciel rzu­cił się do ucieczki, choć wie­dział, że nie ma naj­mniej­szych szans umknąć przed roz­ju­szo­nym zwie­rzę­ciem. Był prze­ko­nany, że bestia dopad­nie go i zagry­zie. Wtedy zda­rzył się cud. Aż głu­pio mi o tym mówić, bo brzmi to jak gag z taniej kome­dii. Nagle rot­twe­iler pośli­zgnął się na skórce od banana i zamiast wbić zęby w kark ofiary, przy­wa­lił pyskiem w sto­jące obok drzewo. Dzięki temu mojemu przy­ja­cielowi udało się czmych­nąć do domu.

– Ni­gdy nie ufa­łem psom. Są wredne – sko­men­to­wał kot. – Mnie też parę razy nie­źle pogo­niły. Na temat ucie­czek przed psami mógł­bym napi­sać roz­prawę habi­li­ta­cyjną… nie rozu­miem jed­nak, co jakiś roz­wy­drzony kun­del ma wspól­nego ze śledz­twem, które mam pro­wa­dzić.

– Nie widzisz, że to się układa w logiczną całość? – spy­tał Wujek. – W ponie­dzia­łek ktoś pod­rzuca wiersz, żeby się pozbyć pana Nowic­kiego z pracy. Plan nie wypala, zatem dzień póź­niej ktoś szczuje go psem, zakła­da­jąc, że naj­bliż­sze tygo­dnie zamiast w pracy spę­dzi na oddziale chi­rur­gii pla­stycz­nej.

– Taaak… ale żeby twoja teo­ria miała być praw­dziwa – dedu­ko­wał kot – w środę w jego samo­cho­dzie powinna eks­plo­do­wać bomba.

– Pra­wie zga­dłeś, choć aku­rat w środę nic się nie wyda­rzyło. Przy­ja­ciel był tak zde­ner­wo­wany, że wziął urlop i na wszelki wypa­dek cały dzień nie wycho­dził z domu. Następny atak miał miej­sce w czwar­tek, tym razem w sto­łówce.

– Czyżby podano mu bombę kala­fio­rową? – zażar­to­wał Antek.

– Wymy­ślili coś znacz­nie bar­dziej per­fid­nego – powie­dział ze śmier­telną powagą wujek. – Pan Nowicki zamó­wił w bufe­cie zupę pomi­do­rową i polę­dwicę w sosie grzy­bo­wym. Gdy posta­wił tale­rze na stole, zoba­czył zna­jo­mego, z któ­rym od dawna chciał poroz­ma­wiać. Pod­szedł do niego. Kiedy wró­cił, przy­sia­dła się do niego pani Lusia z działu kadr.

– Uuu… czyżby poja­wiła się pierw­sza podej­rzana? – spy­tała bab­cia Apo­lo­nia.

– Pudło – powie­dział wujek. – Nie prze­ry­waj­cie, słu­chaj­cie, co było dalej.

– Zaczęli roz­ma­wiać o grzy­bach. Pani Lusia powie­działa, że uwiel­bia grzyby i każdy urlop spę­dza na grzy­bo­bra­niu. Potem poskar­żyła się, że w bufe­cie skoń­czyła się już polę­dwica w sosie grzy­bo­wym. Cały czas niczym wygłod­niały spa­niel wpa­try­wała się w talerz pana Nowic­kiego. Mój przy­ja­ciel zapro­po­no­wał, że zamieni się z nią na dru­gie dania. I, jak się potem oka­zało, szar­manc­kość wobec kobiet ura­to­wała go przed następ­nym nie­szczę­ściem. Po kilku kęsach pani Lusia zsi­niała, padła na pod­łogę i dostała kon­wul­sji. Natych­miast wezwano pogo­to­wie. Cudem ją odra­to­wano. Oka­zało się, że sos zro­biono z mucho­mora. Gdyby pan Nowicki nie zapro­po­no­wał zamiany, sam wylą­do­wałby na ostrym dyżu­rze.

– Przy­je­chała poli­cja? – dopy­ty­wał się tata Mau­rycy.

– Tak ‒ powie­dział wujek. – Bar­dzo dokład­nie spraw­dzili wszystko w kuchni. Nic podej­rza­nego nie zna­leźli. Uznali, że to nie­szczę­śliwy wypa­dek, uka­rali kucha­rza man­da­tem, i to wszystko.

– I nikt nie pró­bo­wał powią­zać tych trzech zda­rzeń? – spy­tał zdzi­wiony kot.

– Mój przy­ja­ciel zde­cy­do­wał, że nie opo­wie poli­cji o poprzed­nich przy­go­dach. Nie chciał wywo­ły­wać skan­dalu w kan­ce­la­rii pre­miera. I zgło­sił się do mnie po pomoc.

– No dobrze. Więc czego ode mnie ocze­ku­jesz? – Kot prze­szedł do kon­kre­tów.

– Naj­pierw pozwól mi dokoń­czyć – popro­sił wujek.

– Jeste­śmy dopiero przy czwartku. Wtedy wła­śnie pan Nowicki zadzwo­nił do mnie. Umó­wi­li­śmy się na pią­tek po połu­dniu. Gdy wycho­dził z pracy, żeby się ze mną spo­tkać, straż­nicy popro­sili go, żeby otwo­rzył aktówkę. Zda­rzyło mu się to po raz pierw­szy, więc był cie­kawy, o co cho­dzi. Oka­zało się, że ktoś ano­ni­mowo poin­for­mo­wał ochronę przez tele­fon, że Nowicki będzie wyno­sił doku­menty objęte tajem­nicą pań­stwową. Musieli to spraw­dzić.

– I co, zna­leźli coś? – spy­ta­łem, coraz bar­dziej zain­try­go­wany.

– Na szczę­ście nie – odparł wujek. – W aktówce nie miał nic poza gazetą. Ale zro­zu­miał, że to kolejna pro­wo­ka­cja. Tym razem teczkę z doku­men­tami zosta­wił w biu­rze. Zazwy­czaj zabie­rał ją do domu, ale tego dnia był zde­ner­wo­wany i wyjąt­kowo posta­no­wił, że w week­end nie będzie pra­co­wał. Kiedy wró­cił do biura i ją otwo­rzył…

– Niech zgadnę… – wtrą­cił się Michał. – W środku były naj­taj­niej­sze z taj­nych doku­men­tów wagi pań­stwo­wej.

– Zga­dza się – przy­znał wujek. – Gdyby ochrona zła­pała go na wyno­sze­niu doku­men­tów, jak nic skoń­czyłby w aresz­cie. Spo­tka­li­śmy się jesz­cze tego samego dnia po połu­dniu. Jak się pew­nie domy­śla­cie, pod­ją­łem się popro­wa­dze­nia sprawy. Muszę się dowie­dzieć, komu zależy na tym, żeby mój klient prze­stał pra­co­wać w kan­ce­la­rii. No i wła­śnie do tego potrze­buję pomocy kota.

– Naj­le­piej byłoby wysłać go na waka­cje… – zapro­po­no­wał kot. – Pamię­tasz? W środę nie poszedł do kan­ce­la­rii i nic się nie wyda­rzyło.

– Masz rację, ale to by było roz­wią­za­nie tym­cza­sowe. Jak tylko by wró­cił, zaata­ko­wa­liby znowu. Dla­tego musimy jak naj­szyb­ciej usta­lić, kim jest nasz prze­ciw­nik, i roz­pra­wić się z nim.

– A czy pan Nowicki kogoś podej­rzewa? – dopy­ty­wał się Michał. – Może się z kimś pokłó­cił…

– O ewen­tu­al­nych moty­wach roz­ma­wia­li­śmy kilka godzin. Nic nie wymy­śli­li­śmy. On nie ma wro­gów, o któ­rych by wie­dział, nie pla­nuje awansu, z nikim się nie pokłó­cił.

– No dobrze, powiedz wresz­cie, czego ode mnie ocze­ku­jesz. – Kot się już tro­chę zde­ner­wo­wał.

– Chciał­bym, żebyś przez naj­bliż­szy tydzień pil­no­wał pana Nowic­kiego. Był jego oczami i uszami. Podą­żał za nim jak cień. Gdzie on, tam i ty. Wszystko bacz­nie obser­wo­wał. Wykrył, kto zasta­wia na niego pułapki, i chro­nił go przed nie­bez­pie­czeń­stwami.

– Ale dla­czego aku­rat ja? – dopy­ty­wał się kot. – Świat jest pełen spe­cja­li­stów o dużo wyż­szych kwa­li­fi­ka­cjach.

– Odpo­wiedź jest pro­sta: tylko ty możesz się dostać bez prze­pustki do kan­ce­la­rii pre­miera. I co ty na to?

– Pozwól, że spy­tam o zda­nie kum­pli – odparł kot. – Sta­siu, co o tym sądzisz? – zwró­cił się do mnie.

– To bom­bowa pro­po­zy­cja – odpar­łem. – Będziemy ci poma­gać. Zor­ga­ni­zu­jemy to tak, że pan Nowicki nawet na chwilę nie zosta­nie bez opieki.

Wujek prze­rwał mi:

– Sta­siu, to nie­moż­liwe, żeby­ście wzięli udział w śledz­twie. Kot prze­mknie się do środka nie­zau­wa­żony, ale was nikt nie wpu­ści.

Argu­ment wujka wyda­wał się logiczny. Ale kiedy zaczą­łem się nad tym zasta­na­wiać, szybko zna­la­złem roz­wią­za­nie. Jeżeli pan Nowicki jest taką ważną szy­chą, to prze­cież może nam zała­twić prze­pustki. Pamię­ta­łem, że kie­dyś byli­śmy z klasą w kan­ce­la­rii pre­miera na wycieczce i weszli­śmy do środka. Nie­stety mój plan nie zachwy­cił wujka.

– To nie­moż­liwe – odparł. – Po pierw­sze zała­twia­nie prze­pu­stek dla was wzbu­dzi­łoby podej­rze­nia i ska­zało misję na nie­po­wo­dze­nie. Po dru­gie nie może­cie brać udziału w akcji, bo w tym cza­sie musi­cie być w szkole, a po trze­cie to po pro­stu zbyt nie­bez­pieczne.

Kot popa­trzył na wujka podejrz­li­wie.

– Nie mówi­łeś, że to nie­bez­pieczne. Nie jestem kotem boha­te­rem i nie zamie­rzam poświę­cić swo­jego mło­dego życia roz­wią­za­niu zagadki kry­mi­nal­nej.

– Ależ to zupeł­nie nie będzie nie­bez­pieczne – zapro­te­sto­wał wujek. – Masz tylko cho­dzić za obiek­tem i go obser­wo­wać. To rów­nie bez­pieczne jak prze­chadzka po parku.

– Zaraz, przed chwilą mówi­łeś, że to zbyt nie­bez­pieczne, żeby­śmy mogli w tym wziąć udział – przy­po­mniał ojcu Antek.

Wujek Kuba spoj­rzał na syna. Na pewno nie było w tym spoj­rze­niu ser­decz­no­ści.

– Kiedy doro­śli nie chcą, żeby dzieci coś robiły, mówią, że to zbyt nie­bez­pieczne – przy­znał wujek. – Ni­gdy nie nara­ził­bym two­jej skóry na szwank, kotku. Tak naprawdę to nie ma żad­nego ryzyka. Gdyby nie szkoła, wszy­scy mogliby ci poma­gać.

– To zna­czy, że gdy­by­śmy nie musieli cho­dzić do szkoły, mogli­by­śmy współ­pra­co­wać z kotem? – spy­ta­łem wujka.

– Tak, ale jeśli dobrze pamię­tam, od ponie­działku macie lek­cje, więc przy­kro mi, ale nasza roz­mowa jest bez­przed­mio­towa.

Wybuch­nę­li­śmy śmie­chem.

– Ale o co cho­dzi? – spy­tał wujek zdez­o­rien­to­wany.

– Z tego wszyst­kiego nie zdą­ży­łem ci prze­ka­zać naj­now­szej nowiny – wyja­śnił Antek. – Nasi nauczy­ciele wyjeż­dżają na kil­ku­dniowe szko­le­nie i lek­cje są odwo­łane. Tylko świe­tlica będzie czynna. Jeste­śmy wolni! Fan­ta­stycz­nie! W tym cza­sie pomo­żemy kotu.

Po minie wujka pozna­łem, że wcale się nie ucie­szył.

Chciał coś powie­dzieć, ale uprze­dził go kot:

– Pomogę ci, ale pod jed­nym nie­ne­go­cjo­wal­nym warun­kiem: chcę, żeby ubez­pie­czali mnie Staś i jego przy­ja­ciele. Albo wcho­dzimy w to wszy­scy, albo w ogóle.

Kot puścił do mnie oko. Widać było, że jest pewny swo­jej pozy­cji i wie, że może dyk­to­wać warunki. Cze­ka­li­śmy, co posta­nowi wujek, ale wie­dzie­li­śmy, że jest w sytu­acji bez wyj­ścia.

– Zgoda – zde­cy­do­wał. – Wszy­scy weź­mie­cie udział w akcji. Po obie­dzie omó­wimy plan.

– Kuba, czy mogę cię na chwilę popro­sić do gabi­netu? – Usły­sze­li­śmy głos z dru­giej strony stołu. Głos taty.

– Oczy­wi­ście, Mau­rycy. Kiedy?

– Natych­miast! – odparł tata.

Wstali i wyszli z jadalni. Bar­dzo żało­wa­łem, że nie mogę posłu­chać, o czym roz­ma­wiają. O tym, co wyda­rzyło się w gabi­ne­cie taty, dowie­dzia­łem się znacz­nie póź­niej…

Ziry­to­wany tata spy­tał wujka Kubę:

– Czy na sta­rość rozum ci odjęło? Chcesz wplą­tać dzie­ciaki w jakąś kry­mi­nalną aferę?

– W nic ich nie zamie­rzam wplą­ty­wać – odparł wujek. – Potrzebny mi tylko kot, ich zamie­rzam trzy­mać jak naj­da­lej od tej sprawy.

– Ale przed chwilą powie­dzia­łeś, że zga­dzasz się, żeby poma­gali kotu – przy­po­mniał tata.

– To był tylko nie­winny pod­stęp – wyja­śnił wujek. – Widzisz prze­cież, że dzie­ciaki strasz­nie się palą, żeby wziąć udział w śledz­twie. Kot nie zgo­dziłby się pomóc bez nich, a ja naprawdę go potrze­buję. Nie mogłem im odmó­wić, ale żeby ich nie nara­żać, wymy­śli­łem for­tel.

– Na czym niby ma pole­gać ten for­tel? – dopy­ty­wał się podejrz­li­wie tata.

– Powiem dzie­cia­kom, że w spra­wie poja­wił się nowy trop. Wymy­ślę histo­ryjkę o tym, że wpa­dli­śmy na trop cudzo­ziemca, który ma motyw, żeby chcieć się pozbyć mojego przy­ja­ciela. Wytłu­ma­czę im, że potrzebne mi dwie grupy ope­ra­cyjne, jedna do pil­no­wa­nia Nowic­kiego, druga do śle­dze­nia podej­rza­nego. W ten spo­sób kot, tak jak usta­li­li­śmy, będzie sie­dział w kan­ce­la­rii, a dzie­ciaki w dni wolne od szkoły pokręcą się po mie­ście za jakimś obco­kra­jow­cem.

– Ale skąd ty go wytrza­śniesz? – dopy­ty­wał się tata.

– Pro­sta sprawa. Pojadę z nimi pod hotel Mar­riott i wskażę pierw­szego cudzo­ziemca, który sta­nie w drzwiach. Będą obser­wo­wać zupeł­nie przy­pad­kową osobę. Wilk będzie syty i owca cała. Przy zero­wym ryzyku dzie­ciaki będą miały zaję­cie i będą prze­ko­nane, że biorą udział w waż­nym śledz­twie.

Tata się roze­śmiał.

– Okej, na taki plan mogę się zgo­dzić.

A potem wró­cili do jadalni.

– Roz­ma­wia­łem z wuj­kiem Kubą – poin­for­mo­wał nas tata. – Zgo­dzi­łem się, żeby­ście pomo­gli w śledz­twie, ale musi­cie obie­cać, że będzie­cie bar­dzo ostrożni.

Tata jest naprawdę wspa­niały. Rzu­ci­li­śmy się na niego, by go uści­skać z wdzięcz­no­ści.

– Ratunku, pomocy! – krzy­czał lekko przy­gnie­ciony tata.

Rozdział III. Prowokacja

Roz­dział III

Pro­wo­ka­cja

Po obie­dzie cała ekipa w skła­dzie: kot, Michał, Nata­lia, Antek, Wero­nika i ja zamknę­li­śmy się z wuj­kiem Kubą w gabi­ne­cie taty. Gdy przy­stą­pi­li­śmy do oma­wia­nia planu, zadzwo­nił tele­fon. Wujek roz­ma­wiał kilka minut.

– To Nowicki… chyba mamy podej­rza­nego – prze­ka­zał nam sen­sa­cyjną nowinę. – Teraz wasz udział w śledz­twie będzie wręcz konieczny! Wygląda na to, że tra­fił na trop kogoś, komu zależy, żeby się go pozbyć.

– Kto to jest? – Michał od razu prze­szedł do rze­czy.

– Pewna grupa finan­sowa chce pod­pi­sać z Pol­ską kon­trakt na dostawę heli­kop­te­rów. Ich inte­resy repre­zen­tuje pewien cudzo­zie­miec. Decy­zja w tej spra­wie należy do pre­miera, a ten zle­cił zaopi­nio­wa­nie pro­jektu Nowic­kiemu. Mój przy­ja­ciel jest prze­ciwny tej trans­ak­cji. Cudzo­zie­miec dowie­dział się, że jego opi­nia nie będzie pozy­tywna, i robi wszystko, żeby nie dotarła do pre­miera. Podej­rze­wamy, że to on może stać za tymi zama­chami. To oczy­wi­ście tylko hipo­teza, na razie nie mamy żad­nych dowo­dów.

– Jak dowie­dziemy, że to on to wszystko zor­ga­ni­zo­wał? – spy­ta­łem wujka.

– No wła­śnie, czeka nas dwa razy wię­cej pracy, bo poza pil­no­wa­niem Nowic­kiego musimy śle­dzić podej­rza­nego. Naj­pierw usta­limy, czy współ­pra­cuje z kimś z kan­ce­la­rii pre­miera. Jeśli uda wam się pod­słu­chać jego roz­mowy, może dowiemy się, kiedy i jak zaata­kują następ­nym razem. Zaczy­namy jutro rano. Podzie­limy się na dwie grupy. Pierw­szą utwo­rzy kot. Pój­dziesz za Nowic­kim do kan­ce­la­rii i będziesz go pil­no­wać. – Wujek zaczął nam przy­dzie­lać zada­nia. – Weź­miesz ze sobą tele­fon, musimy być w sta­łym kon­tak­cie. Masz w nim kamerę i dyk­ta­fon. Pamię­taj, będziesz zdany tylko na sie­bie. Nowicki nie wie o twoim ist­nie­niu. Gdy­bym mu powie­dział, że jego anio­łem stró­żem jest gada­jący kot, pomy­ślałby, że sfik­so­wa­łem. Natych­miast zmie­niłby adwo­kata. W skład dru­giej ekipy wej­dzie wasza piątka. Będzie­cie śle­dzić cudzo­ziemca. Nie może­cie go spu­ścić z oka. Wiem, że jutro punkt dzie­wiąta wyj­dzie z hotelu Mar­riott. Wtedy zaczniemy go obser­wo­wać. W żad­nym wypadku nie może się zorien­to­wać, że go śle­dzimy. Podzie­li­cie się na pary i będzie­cie się zmie­niać – dzięki temu nie zorien­tuje się, że ma ogon. Rób­cie zdję­cia wszyst­kim ludziom, z któ­rymi się spo­tka. Sta­raj­cie się pod­słu­chać, o czym roz­ma­wiają. Jeżeli uzna­cie, że cokol­wiek podej­rzewa, natych­miast się wyco­faj­cie, nie ryzy­kuj­cie. Czy wszystko jasne? Jakieś pyta­nia?

– Jedno: jakiej naro­do­wo­ści jest ten cudzo­zie­miec? – spy­tała przy­tom­nie Wero­nika. – Jeśli mamy go pod­słu­chi­wać, musimy znać język, w któ­rym będzie mówił.

Wujek przez chwilę dra­pał się po bro­dzie.

– No cóż, to nie­zwy­kle tajem­ni­czy czło­wiek. Nowicki podej­rzewa, że może się posłu­gi­wać kil­koma pasz­por­tami. Naj­czę­ściej mówi po angiel­sku. Jeżeli będzie mówił w innym języku, po pro­stu nagra­cie roz­mowę, a potem popro­simy o pomoc tłu­ma­cza.

Wero­nika zaim­po­no­wała mi tym pyta­niem. Nie przy­szło mi do głowy, że nasz obiekt może być na przy­kład Holen­drem, a wtedy cóż z tego, że będziemy sie­dzieć kilka cen­ty­me­trów od niego: i tak nie zro­zu­miemy ani słowa. Nie chcia­łem być gor­szy. Uzna­łem, że muszę się popi­sać przed Wero­niką i też zadać mądre pyta­nie.

– Czy dosta­niemy zdję­cie, żeby­śmy mogli go roz­po­znać? – spy­ta­łem. – Widzia­łem to nie raz w kry­mi­na­łach: tajni agenci dostają zdję­cia tych, któ­rych mają obser­wo­wać.

– Nie­stety nie mam jego foto­gra­fii – odparł wujek. – Nie mogę wam go teraz opi­sać, bo sam nie wiem, jak wygląda. Wszyst­kie dane otrzy­mam dziś wie­czo­rem.

– Ale jak wygląda Nowicki, wiesz? – upew­nił się kot.

– Jasne. – Wujek się uśmiech­nął. – Mam dla cie­bie zdję­cie.

Wujek podał kotu foto­gra­fię.

– Do pracy cho­dzi pie­chotą. Nie korzy­sta z samo­chodu. Wycho­dzi z domu zwy­kle punkt ósma. Mieszka przy Wil­czej sześć­dzie­siąt dwa, miesz­ka­nia dzie­więć. Zapisz – popro­sił wujek.

– Nie trzeba, mam rewe­la­cyjną pamięć. – Kot się prze­cią­gnął.

– Wcho­dzą­cych do kan­ce­la­rii pre­miera kon­tro­luje się przy bra­mie. Myślę, że naj­pro­ściej będzie przejść pod szla­ba­nem. Masz się dostać do żół­tego sze­ścio­pię­tro­wego budynku na lewo od bramy. Jeżeli będziesz miał kło­poty ze sfor­so­wa­niem fron­to­wego wej­ścia, spró­buj przez piw­nicę. Wej­dziesz na czwarte pię­tro do pokoju czte­ry­sta sześć­dzie­siąt dwa. Pra­cuje tam sam. Z tego co pamię­tam, na sza­fie leży sterta akt. Będziesz miał świetny punkt obser­wa­cyjny. Wszyst­kie infor­ma­cje prze­sy­łaj mi SMS-em.

– Okej – potwier­dził kot.

– Zatem jeste­śmy umó­wieni – pod­su­mo­wał wujek. – Ekipa pierw­sza, czyli kot, samo­dziel­nie loka­li­zuje obiekt. Ekipa druga spo­tyka się ze mną przed Mar­riot­tem o ósmej pięć­dzie­siąt rano. Pokażę wam podej­rza­nego, a potem będę cze­kał na raporty. Jakieś pyta­nia?

– A tak z cie­ka­wo­ści: jaka jest nagroda za roz­wią­za­nie zagadki? – spy­tał kot.

– Nowicki jest moim przy­ja­cie­lem i poma­gam mu jak kolega kole­dze. Obie­cuję, że po wszyst­kim zapro­szę cię na naj­lep­szą rybę w mie­ście.

– Dla dobrej ryby gotów jestem pra­co­wać spo­łecz­nie – zgo­dził się kot. – Jak rozu­miem, zapro­sze­nie doty­czy całej ekipy.

– Oczy­wi­ście – potwier­dził wujek. – A teraz zmy­kaj­cie, no, już, jutro musi­cie być w for­mie.

Następ­nego dnia spo­tka­li­śmy się przed hote­lem.

– Czy już wia­domo, jak wygląda nasz obiekt? – Michał prze­szedł do kon­kre­tów.

– Tak, zaraz wam pokażę, punk­tu­al­nie o dzie­wią­tej sta­nie w drzwiach.

Chcie­li­śmy zapy­tać jesz­cze o jakiś szcze­gół, ale zbył nas.

– Zaraz sami wszyst­kiego się dowie­cie.

Tele­fon wujka zadrżał i zaśpie­wał, co ozna­czało, że przy­szedł SMS.

– To od kota. Dostał się do budynku i zajął sta­no­wi­sko na sza­fie.

Jedna rzecz nie dawała mi spo­koju: byłem cie­kaw, skąd wujek ma tak dokładne infor­ma­cje, na przy­kład o tym, o któ­rej ten czło­wiek ma wyjść z hotelu. Nie chcia­łem go jed­nak zanu­dzać pyta­niami, rozu­mia­łem, że musi chro­nić źró­dło.

– Jest dzie­wiąta, powi­nien już być… – nie­cier­pli­wił się Michał.

– Spo­koj­nie, za sekundę się pojawi. – Wujek go uspo­koił.

Nagle drzwi się otwo­rzyły i sta­nął w nich męż­czy­zna. Był wielki jak pomnik i ważył chyba ze dwie­ście kilo. Na gło­wie miał śmieszny kape­lusz w kratkę.

– To on? – spy­tał Michał.

Wujek chwilę się zasta­na­wiał. Męż­czy­zna pod­niósł rękę i krzyk­nął w dobrze nam zna­nym języku pol­skim:

– Tak­sówka, strasz­nie się spie­szę!

Raczej nie był cudzo­ziem­cem.

– Nie, to nie on – odparł wujek. – Ale… nasz obiekt idzie za nim.

Drzwi znów się otwo­rzyły i poja­wił się w nich nie­wy­soki sko­śno­oki męż­czy­zna – wyglą­dał na Chiń­czyka.

– Tym razem to ten? – upew­nił się Michał.

– Tak, jestem pewien – potwier­dził wujek.

Mogli­śmy roz­po­cząć akcję.

– Ruszamy za nim z Nata­lią – zde­cy­do­wał Michał. – Wy idź­cie kil­ka­dzie­siąt metrów za nami, żeby się nie rzu­cać w oczy.

Męż­czy­zna ruszył w stronę Nowo­grodz­kiej. Wszedł do pierw­szej z brzegu kawia­renki z ogród­kiem i usiadł przy sto­liku. Zaję­li­śmy pozy­cje na ławce, przy skwe­rze. Po chwili do Azjaty pod­szedł jakiś męż­czy­zna. Przy­siadł się i zaczęli roz­ma­wiać.

– Nata­lia, usiądź przy sto­liku obok, zamów coca-colę i spró­buj pod­słu­chać, o czym roz­ma­wiają – pole­cił Michał. – Ja zro­bię im zdję­cia.

Z torby prze­rzu­co­nej przez ramię wycią­gnął apa­rat foto­gra­ficzny. Ukrył się za drze­wem i zaczął foto­gra­fo­wać.

W cza­sie gdy cze­ka­li­śmy pod hote­lem, kot bez pro­blemu dostał się do gabi­netu Nowic­kiego. Gdy gospo­darz otwo­rzył drzwi, wyko­rzy­stał jego nie­uwagę i tak jak mu pora­dził wujek Kuba, wsko­czył na szafkę, a potem scho­wał się za stertą akt. Kry­jówka oka­zała się wyśmie­nita. Wysłał SMS-a z potwier­dze­niem, że jest na miej­scu. Włą­czył kamerę zamon­to­waną w tele­fo­nie i cze­kał. Nie działo się nic cie­ka­wego. Pan Nowicki przej­rzał gazetę i zabrał się do czy­ta­nia akt. Od czasu do czasu robił notatki. Nic nie wska­zy­wało na to, żeby miał być wro­giem numer jeden mię­dzy­na­ro­do­wej grupy kapi­ta­ło­wej.

Parę minut po dwu­na­stej w gabi­ne­cie zadzwo­nił tele­fon. Kot zorien­to­wał się, że ktoś nama­wia pana Nowic­kiego na kawę. Umó­wili się w sto­łówce. Obiekt pozbie­rał roz­ło­żone na biurku papiery, wło­żył je do teczki i wyszedł.

Kot zasta­na­wiał się, co robić. Miał dwa wyj­ścia: albo go śle­dzić, albo zostać i obser­wo­wać pokój. Dotych­czas zama­cho­wiec wyka­zy­wał się dużą pomy­sło­wo­ścią. Było mało praw­do­po­dobne, żeby pono­wił próbę otru­cia obiektu w sto­łówce. Kot zało­żył, że w bufe­cie jego pod­opiecz­nemu już nic nie powinno się przy­tra­fić. Posta­no­wił zostać i pocze­kać na nie­pro­szo­nych gości. Nie cze­kał długo. Po kilku minu­tach drzwi się otwo­rzyły i do gabi­netu weszło dwóch męż­czyzn. Kot uru­cho­mił kamerę i dyk­ta­fon. Goście badaw­czo roz­glą­dali się po pokoju.

– Nikogo nie ma – stwier­dził jeden z nich. – Możemy zaczy­nać. Ty pil­nuj drzwi, a ja szybko zała­twię sprawę.

Zało­żył ręka­wiczki i pod­szedł do biurka. Z kie­szeni mary­narki wyjął kopertę i wło­żył ją do jed­nej z szu­flad. Zamknął szu­fladę i zdjął ręka­wiczki.

– Gotowe – zwró­cił się do kolegi. – Tym razem pta­szek się nam nie wymknie. Dotych­czas miał dużo szczę­ścia, ale wła­śnie się skoń­czyło…

– Jesteś pewien, że tym razem się uda? – spy­tał jego kum­pel.

– Jasne, za godzinę jest umó­wiony na spo­tka­nie w spra­wie dużego kon­traktu. Przed­się­biorca będzie gotów na wszystko, żeby zdo­być jego przy­chyl­ność. Taki czło­wiek może się posu­nąć nawet do wrę­cze­nia łapówki. Ich pech będzie pole­gał na tym, że prze­cho­dząc obok gabi­netu, zauwa­żymy, jak ten czło­wiek wrę­cza Nowic­kiemu kopertę. Jako pra­wo­rządni oby­wa­tele oczy­wi­ście zawia­do­mimy poli­cję. Zja­wią się w kilka minut. I co znajdą? Kil­ka­dzie­siąt tysięcy zło­tych ukry­tych w szu­fla­dzie biurka. Nasze zezna­nia plus zna­le­zione pie­nią­dze to stu­pro­cen­towy dowód. Natych­miast aresz­tują Nowic­kiego i pozbę­dziemy się go stąd raz na zawsze.

– Genial­nie to wymy­śli­łeś.

Goście wyszli. Kot uśmiech­nął się z zado­wo­le­niem. Dobrze zro­bił, zosta­jąc. Poszło dużo łatwiej, niż przy­pusz­czał. Żeby ochro­nić pod­opiecz­nego, musiał się spie­szyć. Zadzwo­nił do wujka Kuby i opo­wie­dział, co się stało. Szybko usta­lili plan, po czym kot przy­stą­pił do dzia­ła­nia. Otwo­rzył szu­fladę i wyjął kopertę. Już chciał wsu­nąć szu­fladę, gdy nagle dostrzegł coś, co go bar­dzo zain­te­re­so­wało. Uśmiech­nął się na myśl o dodat­ko­wych atrak­cjach… Z rado­ści aż zatarł łapki. Szybko zro­bił z tym czymś, co trzeba i zamknął szu­fladę.

Teraz musiał pozbyć się koperty. Wyszedł z pokoju.

Gdzie ją ukryć… zasta­na­wiał się, idąc kory­ta­rzem. Następne drzwi były uchy­lone. Zaj­rzał do środka: przy oknie stali męż­czyźni, któ­rzy pod­rzu­cili kopertę. Musieli być naj­bliż­szymi współ­pra­cow­ni­kami Nowic­kiego. Co za kre­atury, pomy­ślał kot. Już wie­dział, co zro­bić z kopertą: naj­le­piej po pro­stu oddać ją wła­ści­cie­lowi. Mary­narka jed­nego z nich wisiała na krze­śle. Kot wszedł do pokoju i wsu­nął kopertę do wewnętrz­nej kie­szeni.

Zała­twił to, co miał do zała­twie­nia, i wró­cił na sta­no­wi­sko. Pozo­stało mu tylko cze­kać. Po dzie­się­ciu minu­tach wró­cił pan Nowicki. Chwilę póź­niej usły­szeli puka­nie. W drzwiach sta­nął męż­czy­zna w jasnym gar­ni­tu­rze.

– Miło mi pana widzieć, zapra­szam. – Pan Nowicki ucie­szył się na jego widok.

Pano­wie oma­wiali szcze­góły umowy. Trwało to kil­ka­na­ście minut. Nagle coś strasz­li­wie huk­nęło. Zdez­o­rien­to­wany kot zatkał łap­kami uszy. Nie miał poję­cia, co się stało. Dopiero po chwili zro­zu­miał: ten hałas był odgło­sem wywa­ża­nia drzwi. W pokoju zaro­iło się od ludzi. Rów­no­cze­śnie ktoś wybił szyby w obu oknach i z dachu wje­chali na linach męż­czyźni w czar­nych mun­du­rach i komi­niar­kach. Prze­ra­żony kot obró­cił łepek w stronę drzwi. Przy­glą­dał się męż­czyźnie w cywilu. Był młody, śred­niego wzro­stu. Miał lekko otłusz­czoną twarz i lep­kie, od dawna nie­myte włosy. Patrzył nie­na­wist­nym wzro­kiem. Kot go roz­po­znał: był to mini­ster Oboj­czyk, czło­wiek, który codzien­nie zwo­ły­wał kon­fe­ren­cję pra­sową, by infor­mo­wać spo­łe­czeń­stwo, że jego życio­wym celem jest walka z prze­stęp­czo­ścią. Kot ni­gdy mu nie wie­rzył. Zawsze potra­fił wyczuć karie­ro­wi­czów. Gdy tylko poja­wiał się na ekra­nie, natych­miast wyłą­czał tele­wi­zor. Towa­rzy­szący mini­strowi poli­cjanci wyce­lo­wali broń w Nowic­kiego i jego gościa.

– No, mamy ich! – cie­szył się jak dziecko mini­ster Oboj­czyk. – Wołaj mi tu zaraz dzien­ni­ka­rzy! – roz­ka­zał asy­sten­towi.

Kot znał z tele­wi­zji rów­nież asy­stenta. Nazy­wał się Kamień­czyk. Wyszedł na kory­tarz i krzyk­nął:

– E! Może­cie wcho­dzić!

Do pokoju wpa­dli dzien­ni­ka­rze. Robili zdję­cia, usta­wiali kamery. Mini­ster roz­glą­dał się po gabi­ne­cie, spraw­dza­jąc, czy wszystko jest przy­go­to­wane.

– Kamery zain­sta­lo­wane? – spy­tał ope­ra­to­rów.

– Tak jest, panie mini­strze. Może pan zaczy­nać.

Oboj­czyk uniósł rękę, dając zebra­nym znak, że jest gotów. Roz­mowy urwały się w pół słowa. Mini­ster wziął głę­boki wdech i roz­po­czął wystą­pie­nie:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki