Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bohaterowie znani z A wszystko przez faraona, Koty pustyni oraz Sfinks w (o)błędzie znowu przeżywają fantastyczne przygody.
Staś z przyjaciółmi oraz mówiącym Kotem całkiem przypadkiem włączają się w kolejną aferę. Tym razem dotyczy ona nie tylko archeologicznych skarbów, ale także polityki na najwyższym szczeblu! Co robi kot w kancelarii premiera? Czego szukają chińscy policjanci? Komu naraził się Staś? No i kto ukradł jaja?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 252
Rozdział I
Wizyta w muzeum
To było świetnie zabezpieczone muzeum. Spece od bezpieczeństwa odrobili lekcję na szóstkę. Wejścia strzegły grube pancerne drzwi. Oczywiście można je było roztrzaskać, strzelając z wielkokalibrowego działa, ale armata na ulicy bez wątpienia wzbudziłaby zainteresowanie przechodniów. Nocą w muzeum czuwało sześciu strażników. Poza piciem kawy i gapieniem się w ekrany monitorów nie mieli wiele do roboty. Każdy zakamarek budynku obserwowały kamery. Gdyby do środka przemknęła się mysz, byłoby ją widać na ekranach. Wcześniej jednak by ją usłyszeli. Kiedy zwiedzający wychodzili, w salach ekspozycyjnych włączano czujniki. Były tak precyzyjne, że wyczułyby stąpnięcie mysiej łapki. Każdy nacisk włączyłby syrenę alarmową. Ale i wtedy strażnicy nie mieliby wiele do roboty. System opuszczał aluminiowe kraty, które odcinały wszystkie wyjścia. Niepożądany gość nie miałby szans uciec. Strażnicy, nie ruszając się z krzeseł, mogli spokojnie czekać na policję. Do tego każda gablota wyposażona była w system alarmowy, który włączał syrenę i uruchamiał kraty.
W niektórych muzeach montuje się czujniki ruchu. Tu z nich zrezygnowano. Spece od bezpieczeństwa nie wierzyli w ludzi-ptaki, którzy mieliby wlecieć do wysokiej na dwadzieścia metrów hali ekspozycyjnej, porwać eksponaty i odfrunąć w nieznanym kierunku. Ten brak wyobraźni miał w przyszłości narazić na duże kłopoty towarzystwo ubezpieczeniowe, które bez wahania przystało na taki system zabezpieczeń.
Mężczyzna był szczupły i wysportowany. Jego sylwetka i kocie ruchy wskazywały na to, że dużą część dnia spędza w sali gimnastycznej. Poza tym niewiele można było o nim powiedzieć. Trudno scharakteryzować kogoś ubranego w czarne sportowe buty, obcisłe elastyczne spodnie, czarny golf, rękawiczki, skórzaną uprząż, jaką noszą alpiniści, no i czarną maskę z maleńkimi otworami na oczy. Tak ubierają się ludzie, którzy nie tęsknią za popularnością i nie chcą, żeby ich rozpoznano. Mężczyzna czołgał się ciasnym szybem wentylacyjnym, ciągnąc za sobą worek. Zatrzymał się i spojrzał na zegarek. Tak jak zakładał, zajęło mu to dwie minuty. Plany budynku, którymi dysponował, okazały się bardzo dokładne.
– Jestem na miejscu – zameldował przez przymocowany do ramienia radiotelefon.
– Dobra – odpowiedział rozmówca – zaczynaj.
Wyciągnął z kieszeni śrubokręt i wymontował pokrywę włazu.
– Gotowe, instaluję mechaniczną wciągarkę.
Wyjął ją z worka i za pomocą magnetycznych przyssawek przytwierdził do stropu. Koniec liny z karabińczykami przypiął do uprzęży. Przecisnął się przez otwór włazu, zawisł na linie i uruchomił kołowrót wciągarki. Kołowrót zaczął się cicho obracać. Obok niego wisiała druga lina. Przyczepiono do niej płachtę materiału. Dwadzieścia metrów to dużo, ale na kimś, kto wchodził na najwyższe góry świata, taka wysokość nie robi większego wrażenia. Gdy mężczyzna znalazł się kilkanaście centymetrów nad gablotą, zatrzymał mechanizm. Znajdował się w polu widzenia kamer i wiedział, że musi się spieszyć. W każdej chwili mogli go dostrzec strażnicy. Najwyraźniej byli zajęci czymś innym, gdyż nic się nie wydarzyło. Dostępu do eksponatu broniła pancerna szyba, przymocowana czterema śrubami. Sięgnął po śrubokręt i odkręcił je. Strażnicy nadal go nie spostrzegli. Wyjął pneumatyczną przyssawkę i przyczepił ją do szklanej powierzchni. Tak jak przewidywał, podniesienie osłony uruchomiło alarm. Spostrzegł, że przy wejściach do hali opadły aluminiowe kraty, odcinając wszystkie drogi ucieczki. Uśmiechnął się pod maską. To, co w zamyśle strażników miało uniemożliwić złodziejowi ucieczkę, w rzeczywistości gwarantowało mu bezpieczeństwo. Nie zamierzał uciekać drzwiami, a dzięki opuszczonym kratom strażnicy nie mogli dostać się do środka. Spieszył się. Miał świadomość, że nie jest do końca bezpieczny – mogli przecież do niego strzelać. Odkręconą pancerną szybę cisnął na podłogę. Z gabloty wyciągnął skrzynkę, w której ułożono eksponaty. Nie było to łatwe. Liną, na której wisiał, rzucało we wszystkie strony. Kołysząc się, zawadził ramieniem o brzeg gabloty i rozdarł golf na ramieniu. Odsłonięty kawałek skóry ukazał charakterystyczny tatuaż: kolorowego smoka szykującego się do walki. Mężczyzna zaklął. Nie przerywał jednak pracy. Wyjął z gabloty skrzynkę i umieścił ją na płachcie przymocowanej do wiszącej obok liny. Mógł wracać. Uruchomił wciągarkę, podciągnęła go wraz z łupem. Zdążył w ostatniej chwili. Zniknął w szybie wentylacyjnym w momencie, gdy strażnicy dobiegli do opuszczonych krat. Nie demontował wciągarki. Był całkowicie pewien, że nie zostawił na niej żadnych śladów. Wziął skrzynkę z eksponatami i ruszył wąskim szybem wentylacyjnym w powrotną drogę.
– Ucieka po dachu! – krzyczał strażnik. – Musimy otoczyć budynek.
Nie było to takie proste. Nikt nie mógł wyjść. Włączenie systemu alarmowego blokowało też główne wejście. Włamywacz o tym wiedział. Wszystko wyliczył, co do sekundy. Musiał uciec, zanim nadciągną posiłki. Po dwóch minutach czołgania się dotarł na dach.
– Zaraz będę na dole – zameldował przez radiotelefon.
– Czekam. – Usłyszał.
Przypiął karabińczyk do zwisającej z dachu liny i się opuścił. W chwili gdy dotknął stopami ziemi, zatrzymał się przy nim samochód. Otworzył drzwi i wskoczył do środka. Auto ruszyło z piskiem opon. Za kierownicą siedział mężczyzna w kapeluszu.
– Masz? – spytał.
– Tak.
– Połóż na tylnym siedzeniu – polecił. – Wszystko poszło zgodnie z planem?
– Tak. To znaczy prawie. Rozdarłem rękaw o brzeg gabloty. Mam nadzieję, że kamery nie zarejestrowały tatuażu.
Mężczyzna w kapeluszu nie był zachwycony.
– Mówiłem, żebyś go usunął… Musisz natychmiast wyjechać, zniknąć policji z oczu. Akurat jest zlecenie za granicą. Przebierz się i jedź na lotnisko.
Byli już kilka przecznic od muzeum, gdy minęły ich pędzące na sygnale radiowozy.
Rozdział II
Tajne przez poufne
Było niedzielne popołudnie. Siedziałem na kanapie i oglądałem kreskówki. Zwinięty w kłębek kot spał na moich kolanach. Gdy uniosłem się, żeby sięgnąć po butelkę coli, obudził się. Leniwie otworzył oczy, przeciągnął się i spojrzał na zegarek.
– O, mysza noga – zdenerwował się. – O mało nie zaspałem. Stasiu, przełącz na Eurosport – zażądał. – Już się zaczęła Formuła 1. Muszę zobaczyć, jak idzie Kubicy.
Nie miałem wyboru. Był zapalonym kibicem wyścigów. Sięgnąłem po pilota i zmieniłem kanał. Na ekranie pojawiły się pędzące bolidy.
– Nieźle – ocenił kot. – Kubica trzeci, ale może być lepiej. No, dawaj do przodu! – krzyczał do telewizora. – Dorwij Hamiltona!
Zdziwiliście się pewnie: co to za kot, który nie dość, że gada, to jeszcze pasjonuje się wyścigami. Jeśli tak, to znaczy, że nigdy nie czytaliście o żadnej z moich przygód. No dobra, wyjaśnię w kilku zdaniach, o co chodzi. Tych, co mnie znają, proszę o wybaczenie i obiecuję: żadnych rozwlekłych wspomnień. Ja jestem Staś, niedawno skończyłem osiem lat. Mam strasznie fajną rodzinę. Tata Maurycy jest archeologiem. Ciągle jeździ po świecie, żeby szukać śladów dawnych cywilizacji. Jest w tym naprawdę dobry, podczas każdej z wypraw coś znajduje. Gazety nazywają jego znaleziska skarbami. I zawsze są z tego kłopoty. Kiedy tata znajduje skarb, pojawiają się złodzieje, którzy natychmiast chcą go podwędzić. Oni kradną skarby znalezione przez tatę, my je odzyskujemy, i tak się toczy nasze życie. Parę tygodni temu tata wrócił z kolejnej wyprawy, tym razem z Chin. Tam też los mu sprzyjał: dokonał niezwykłego odkrycia. Na szczęście jego znalezisko pozostało w muzeum w Szanghaju i to już nie nasze zmartwienie, czy jacyś złodzieje będą chcieli je ukraść, czy nie. Tylko nie myślcie, że przygody ze skarbami znalezionymi przez tatę mi się nie podobają. Wręcz przeciwnie, uwielbiam je, tylko teraz mam inne, ważniejsze zajęcia. Spotykam się z fantastyczną dziewczyną, Weroniką. Jeszcze nie chodzimy ze sobą, ale udało mi się kilka razy zaprosić ją na lody. No dobrze, ale miałem wam opowiedzieć o kocie. Jego też odkrył mój tata, ale nie podczas wykopalisk, tylko w piaskownicy na naszym podwórku. Gdy tata zobaczył kota, zrobiło mu się go żal, bo był taki samotny. I przyniósł go do domu, żeby zamieszkał z nami. Nie spodobało się to mojej mamie, Julii. Na szczęście razem z tatą i bratem Michałem przekonaliśmy ją, że kot powinien zostać z nami. Kot ma niesamowity życiorys. Urodził się w Sienie, we Włoszech. Jego ojciec był kotem rektora uniwersytetu. Całą młodość spędził w salach wykładowych. Było w nich chłodniej i przyjemniej niż na nasłonecznionym dziedzińcu. Szczególnie upodobał sobie budynek filologii. Tam nauczył się posługiwać kilkoma językami. Nagłe wydarzenia, o których wam opowiadałem w poprzedniej książce, zmusiły go jednak do natychmiastowego wyjazdu. Prawdę mówiąc, wplątał się w takie kłopoty, że musiał zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Tata go znalazł i zamieszkał z nami. Kot okazał się fantastycznym kumplem. Wiele razy pomógł nam wydostać się z tarapatów. I to dzięki niemu udało nam się rozwiązać zagadkę kradzieży figurek faraona. A teraz siedział sobie przed telewizorem i oglądał Formułę 1.
Do pokoju wszedł mój brat Michał i jego dziewczyna Natalia.
– Cześć, Staś, cześć, kot.
Kot nie odpowiedział, wpatrywał się w ekran. Kiwnął tylko głową i przyłożył łapę do pyszczka, prosząc, żeby mu nie przeszkadzano.
– Kto wygrywa? – zainteresował się Michał.
– Pierwszy Massa, za nim Hamilton, trzeci Kubica – zreferował sytuację na torze kot.
– Nieźle – ucieszył się Michał. – Wiecie, że dziś na obiad przychodzi wujek Kuba z Antkiem?
– Cicho – warknął wpatrzony w ekran kot. – Jak chcecie gadać, to idźcie gdzie indziej.
Zgodnie z jego życzeniem przeszliśmy do kuchni.
– Ciekawe, że wujek znalazł czas na wizytę u nas – zdziwiłem się. – Wczoraj z nim rozmawiałem i twierdził, że jest okrutnie zajęty i że doba jest dla niego o czterdzieści osiem godzin za krótka.
Wujek Kuba to ojciec mojego najlepszego kumpla Antka i brat mojej mamy. Jest adwokatem – podobno najlepszym w mieście. Bardzo go lubię, więc żałowałem, że mnie nie będzie, kiedy przyjdzie. Byłem umówiony z Weroniką.
– Chyba ma jakiś interes – spekulował Michał. – To chyba coś bardzo ważnego, skoro prosił, żebyśmy wszyscy byli w domu.
– Mówił, o co chodzi? – dopytywałem się.
– Nie – odparł Michał. – Był bardzo tajemniczy. Sam jestem ciekaw, co się stało…
Komu jak komu, ale wujkowi Kubie się nie odmawia. Sytuacja była wyjątkowa. Zadzwoniłem do Weroniki, zaproponowałem zmianę planów i zaprosiłem ją do nas na obiad. Zgodziła się. Punkt trzecia przyszli wujek Kuba i Antek. Zanim usiedliśmy do stołu, odciągnąłem Antka na bok, żeby się zorientować w sytuacji.
– Wiesz, o co chodzi? – spytałem.
– Niczego nie udało mi się dowiedzieć – odparł. – Od kilku dni tata jest bardzo tajemniczy.
Usiedliśmy do stołu. Wujek zaczął od wychwalenia pod niebiosa zupy grzybowej babci Apolonii. Oj, zapomniałem wam o niej opowiedzieć. To mama mojego taty. Też jest podróżnikiem, ale nie zajmuje się, jak tata, przesypywaniem tysięcy ton piasku z miejsca na miejsce. Jest dziennikarką i pisze reportaże ze swoich wypraw.
Wujek przeszedł do sedna dopiero przy deserze.
– Świetnie wyglądasz – zwrócił się do kota, który z apetytem pałaszował eklerkę. – Cieszę się, że jesteś w dobrej formie, bo potrzebuję twojej pomocy.
– Spokój mi służy – odparł z uśmiechem kot. – Od kiedy przestaliście bezustannie pakować się w kłopoty, wiodę spokojne i szczęśliwe życie.
Z miny wujka wywnioskowałem, że ostatnią rzeczą, o której marzy, jest kot entuzjasta spokojnego trybu życia.
– Odpoczynek jest bardzo ważny – przyznał dyplomatycznie. – Ale w nadmiarze może prowadzić do postępującego gnuśnienia. Nie rozruszałbyś się trochę… – kusił.
Kot zachował kamienny wyraz pyszczka, za to ja i Antek nie potrafiliśmy ukryć zaciekawienia.
– My też chętnie pomożemy – zaproponował Antek.
– To zadanie na przedpołudnia, wy jesteście wtedy w szkole. – Wujek ostudził nasz entuzjazm.
– Hmm… a co to za nadzwyczaj interesująca sprawa? – zainteresowała się babcia Apolonia.
– Wybacz, ale nie mogę nic powiedzieć – odparł wujek, rozkładając ręce. – Obowiązuje mnie całkowita tajemnica.
– Chyba nie chcesz mnie wrobić w żadną sprawę polityczną. – Kot spojrzał na wujka podejrzliwie. – Jeśli myślisz, że będę biegał z magnetofonem pod futrem i nagrywał polityczne spiski, to się grubo mylisz. Jestem kotem dżentelmenem.
– Nic z tych rzeczy. – Wujek go uspokoił. – Mój kolega znalazł się w poważnych tarapatach. Muszę wyjaśnić, co się dzieje, i potrzebuję do tego twojej pomocy.
– Ale dlaczego ta sprawa jest tajna? ‒ Babcia nie mogła zrozumieć.
– Bo ten kolega pracuje w kancelarii premiera, a tam wszystko jest tajne ‒ wyjaśnił wujek.
– Czyli chodzi o politykę. – Kot triumfował.
– Nie, to znaczy tak, to znaczy niezupełnie… Wyglądało na to, że wujek Kuba pogubił się w zeznaniach.
– Opowiedz wszystko od początku – poprosił kot. – Potem zdecyduję, czy ci pomogę. – Jasno postawił sprawę.
Wujek spojrzał na koci pyszczek i zrozumiał, że nie ma wyboru.
– No dobrze… opowiem wam, ale musicie obiecać, że zachowacie wszystko w tajemnicy.
– Obiecujemy! – wykrzyknęliśmy jak jeden mąż.
– Mój kolega, Jerzy Nowicki, pracuje w kancelarii premiera. Jest szefem departamentu do spraw kontaktów z zagranicą.
– Rany, czyżby szykowała się zagraniczna misja? – zainteresował się kot.
– No cóż, muszę cię rozczarować. Wszystko dzieje się w Polsce – odparł wujek. – Posłuchajcie… Pan Nowicki wiódł szczęśliwe i spokojne życie aż do zeszłego tygodnia, kiedy to nad jego głową zaczęły się gromadzić czarne chmury. W zeszły poniedziałek czytał akta w swoim gabinecie. Miał przygotować opinię i przekazać ją sekretarzowi premiera. Skończył koło pierwszej i poszedł na obiad. Po obiedzie chciał oddać akta, ale przyszedł mu do głowy jeszcze jeden argument, który postanowił wpisać do raportu. Otworzył teczkę i ku swojemu zdziwieniu zobaczył wiersz.
– Jakie to romantyczne! U premiera pracują poeci! – Babcia się zachwyciła.
– Hmm… to nie był wiersz, z którego premier by się ucieszył – tłumaczył wujek. – To był paszkwil. Jak wiecie, szef rządu nie ma za grosz poczucia humoru na swój temat. Gdyby go przeczytał, pan Nowicki natychmiast zostałby zwolniony.
– Nie rozumiem. Dlaczego go trzymał w papierach, skoro wiedział, że trafią do premiera? – zdziwiła się babcia.
– I tu dochodzimy do sedna… Pan Nowicki nie był autorem wiersza ani go nie włożył do teczki – wyjaśnił wujek. – To była czysta prowokacja. Ktoś, kto podrzucił wiersz, chciał, żeby premier myślał, że autorem jest mój przyjaciel. Gdyby intryga się udała, niechybnie wyleciałby z pracy. Na szczęście go znalazł i czym prędzej wyrzucił.
Kot ziewnął znudzony.
– Przecież to zwykłe intrygi biurowe i walka o stołki. Gdzież ta tajemnica, o której mówiłeś?
– Poczekaj… To dopiero początek opowieści. Wtedy panu Nowickiemu też się wydawało, że to sprawka kogoś, kto chce go wygryźć z posady. Następnego dnia zdarzyło się jednak coś, co rzuciło na tę sprawę nowe światło. Gdy wieczorem wracał do domu, nagle wyrósł przed nim rottweiler. Szczekając i tocząc pianę z pyska, ruszył na pana Nowickiego. Mój przyjaciel rzucił się do ucieczki, choć wiedział, że nie ma najmniejszych szans umknąć przed rozjuszonym zwierzęciem. Był przekonany, że bestia dopadnie go i zagryzie. Wtedy zdarzył się cud. Aż głupio mi o tym mówić, bo brzmi to jak gag z taniej komedii. Nagle rottweiler poślizgnął się na skórce od banana i zamiast wbić zęby w kark ofiary, przywalił pyskiem w stojące obok drzewo. Dzięki temu mojemu przyjacielowi udało się czmychnąć do domu.
– Nigdy nie ufałem psom. Są wredne – skomentował kot. – Mnie też parę razy nieźle pogoniły. Na temat ucieczek przed psami mógłbym napisać rozprawę habilitacyjną… nie rozumiem jednak, co jakiś rozwydrzony kundel ma wspólnego ze śledztwem, które mam prowadzić.
– Nie widzisz, że to się układa w logiczną całość? – spytał Wujek. – W poniedziałek ktoś podrzuca wiersz, żeby się pozbyć pana Nowickiego z pracy. Plan nie wypala, zatem dzień później ktoś szczuje go psem, zakładając, że najbliższe tygodnie zamiast w pracy spędzi na oddziale chirurgii plastycznej.
– Taaak… ale żeby twoja teoria miała być prawdziwa – dedukował kot – w środę w jego samochodzie powinna eksplodować bomba.
– Prawie zgadłeś, choć akurat w środę nic się nie wydarzyło. Przyjaciel był tak zdenerwowany, że wziął urlop i na wszelki wypadek cały dzień nie wychodził z domu. Następny atak miał miejsce w czwartek, tym razem w stołówce.
– Czyżby podano mu bombę kalafiorową? – zażartował Antek.
– Wymyślili coś znacznie bardziej perfidnego – powiedział ze śmiertelną powagą wujek. – Pan Nowicki zamówił w bufecie zupę pomidorową i polędwicę w sosie grzybowym. Gdy postawił talerze na stole, zobaczył znajomego, z którym od dawna chciał porozmawiać. Podszedł do niego. Kiedy wrócił, przysiadła się do niego pani Lusia z działu kadr.
– Uuu… czyżby pojawiła się pierwsza podejrzana? – spytała babcia Apolonia.
– Pudło – powiedział wujek. – Nie przerywajcie, słuchajcie, co było dalej.
– Zaczęli rozmawiać o grzybach. Pani Lusia powiedziała, że uwielbia grzyby i każdy urlop spędza na grzybobraniu. Potem poskarżyła się, że w bufecie skończyła się już polędwica w sosie grzybowym. Cały czas niczym wygłodniały spaniel wpatrywała się w talerz pana Nowickiego. Mój przyjaciel zaproponował, że zamieni się z nią na drugie dania. I, jak się potem okazało, szarmanckość wobec kobiet uratowała go przed następnym nieszczęściem. Po kilku kęsach pani Lusia zsiniała, padła na podłogę i dostała konwulsji. Natychmiast wezwano pogotowie. Cudem ją odratowano. Okazało się, że sos zrobiono z muchomora. Gdyby pan Nowicki nie zaproponował zamiany, sam wylądowałby na ostrym dyżurze.
– Przyjechała policja? – dopytywał się tata Maurycy.
– Tak ‒ powiedział wujek. – Bardzo dokładnie sprawdzili wszystko w kuchni. Nic podejrzanego nie znaleźli. Uznali, że to nieszczęśliwy wypadek, ukarali kucharza mandatem, i to wszystko.
– I nikt nie próbował powiązać tych trzech zdarzeń? – spytał zdziwiony kot.
– Mój przyjaciel zdecydował, że nie opowie policji o poprzednich przygodach. Nie chciał wywoływać skandalu w kancelarii premiera. I zgłosił się do mnie po pomoc.
– No dobrze. Więc czego ode mnie oczekujesz? – Kot przeszedł do konkretów.
– Najpierw pozwól mi dokończyć – poprosił wujek.
– Jesteśmy dopiero przy czwartku. Wtedy właśnie pan Nowicki zadzwonił do mnie. Umówiliśmy się na piątek po południu. Gdy wychodził z pracy, żeby się ze mną spotkać, strażnicy poprosili go, żeby otworzył aktówkę. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy, więc był ciekawy, o co chodzi. Okazało się, że ktoś anonimowo poinformował ochronę przez telefon, że Nowicki będzie wynosił dokumenty objęte tajemnicą państwową. Musieli to sprawdzić.
– I co, znaleźli coś? – spytałem, coraz bardziej zaintrygowany.
– Na szczęście nie – odparł wujek. – W aktówce nie miał nic poza gazetą. Ale zrozumiał, że to kolejna prowokacja. Tym razem teczkę z dokumentami zostawił w biurze. Zazwyczaj zabierał ją do domu, ale tego dnia był zdenerwowany i wyjątkowo postanowił, że w weekend nie będzie pracował. Kiedy wrócił do biura i ją otworzył…
– Niech zgadnę… – wtrącił się Michał. – W środku były najtajniejsze z tajnych dokumentów wagi państwowej.
– Zgadza się – przyznał wujek. – Gdyby ochrona złapała go na wynoszeniu dokumentów, jak nic skończyłby w areszcie. Spotkaliśmy się jeszcze tego samego dnia po południu. Jak się pewnie domyślacie, podjąłem się poprowadzenia sprawy. Muszę się dowiedzieć, komu zależy na tym, żeby mój klient przestał pracować w kancelarii. No i właśnie do tego potrzebuję pomocy kota.
– Najlepiej byłoby wysłać go na wakacje… – zaproponował kot. – Pamiętasz? W środę nie poszedł do kancelarii i nic się nie wydarzyło.
– Masz rację, ale to by było rozwiązanie tymczasowe. Jak tylko by wrócił, zaatakowaliby znowu. Dlatego musimy jak najszybciej ustalić, kim jest nasz przeciwnik, i rozprawić się z nim.
– A czy pan Nowicki kogoś podejrzewa? – dopytywał się Michał. – Może się z kimś pokłócił…
– O ewentualnych motywach rozmawialiśmy kilka godzin. Nic nie wymyśliliśmy. On nie ma wrogów, o których by wiedział, nie planuje awansu, z nikim się nie pokłócił.
– No dobrze, powiedz wreszcie, czego ode mnie oczekujesz. – Kot się już trochę zdenerwował.
– Chciałbym, żebyś przez najbliższy tydzień pilnował pana Nowickiego. Był jego oczami i uszami. Podążał za nim jak cień. Gdzie on, tam i ty. Wszystko bacznie obserwował. Wykrył, kto zastawia na niego pułapki, i chronił go przed niebezpieczeństwami.
– Ale dlaczego akurat ja? – dopytywał się kot. – Świat jest pełen specjalistów o dużo wyższych kwalifikacjach.
– Odpowiedź jest prosta: tylko ty możesz się dostać bez przepustki do kancelarii premiera. I co ty na to?
– Pozwól, że spytam o zdanie kumpli – odparł kot. – Stasiu, co o tym sądzisz? – zwrócił się do mnie.
– To bombowa propozycja – odparłem. – Będziemy ci pomagać. Zorganizujemy to tak, że pan Nowicki nawet na chwilę nie zostanie bez opieki.
Wujek przerwał mi:
– Stasiu, to niemożliwe, żebyście wzięli udział w śledztwie. Kot przemknie się do środka niezauważony, ale was nikt nie wpuści.
Argument wujka wydawał się logiczny. Ale kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, szybko znalazłem rozwiązanie. Jeżeli pan Nowicki jest taką ważną szychą, to przecież może nam załatwić przepustki. Pamiętałem, że kiedyś byliśmy z klasą w kancelarii premiera na wycieczce i weszliśmy do środka. Niestety mój plan nie zachwycił wujka.
– To niemożliwe – odparł. – Po pierwsze załatwianie przepustek dla was wzbudziłoby podejrzenia i skazało misję na niepowodzenie. Po drugie nie możecie brać udziału w akcji, bo w tym czasie musicie być w szkole, a po trzecie to po prostu zbyt niebezpieczne.
Kot popatrzył na wujka podejrzliwie.
– Nie mówiłeś, że to niebezpieczne. Nie jestem kotem bohaterem i nie zamierzam poświęcić swojego młodego życia rozwiązaniu zagadki kryminalnej.
– Ależ to zupełnie nie będzie niebezpieczne – zaprotestował wujek. – Masz tylko chodzić za obiektem i go obserwować. To równie bezpieczne jak przechadzka po parku.
– Zaraz, przed chwilą mówiłeś, że to zbyt niebezpieczne, żebyśmy mogli w tym wziąć udział – przypomniał ojcu Antek.
Wujek Kuba spojrzał na syna. Na pewno nie było w tym spojrzeniu serdeczności.
– Kiedy dorośli nie chcą, żeby dzieci coś robiły, mówią, że to zbyt niebezpieczne – przyznał wujek. – Nigdy nie naraziłbym twojej skóry na szwank, kotku. Tak naprawdę to nie ma żadnego ryzyka. Gdyby nie szkoła, wszyscy mogliby ci pomagać.
– To znaczy, że gdybyśmy nie musieli chodzić do szkoły, moglibyśmy współpracować z kotem? – spytałem wujka.
– Tak, ale jeśli dobrze pamiętam, od poniedziałku macie lekcje, więc przykro mi, ale nasza rozmowa jest bezprzedmiotowa.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
– Ale o co chodzi? – spytał wujek zdezorientowany.
– Z tego wszystkiego nie zdążyłem ci przekazać najnowszej nowiny – wyjaśnił Antek. – Nasi nauczyciele wyjeżdżają na kilkudniowe szkolenie i lekcje są odwołane. Tylko świetlica będzie czynna. Jesteśmy wolni! Fantastycznie! W tym czasie pomożemy kotu.
Po minie wujka poznałem, że wcale się nie ucieszył.
Chciał coś powiedzieć, ale uprzedził go kot:
– Pomogę ci, ale pod jednym nienegocjowalnym warunkiem: chcę, żeby ubezpieczali mnie Staś i jego przyjaciele. Albo wchodzimy w to wszyscy, albo w ogóle.
Kot puścił do mnie oko. Widać było, że jest pewny swojej pozycji i wie, że może dyktować warunki. Czekaliśmy, co postanowi wujek, ale wiedzieliśmy, że jest w sytuacji bez wyjścia.
– Zgoda – zdecydował. – Wszyscy weźmiecie udział w akcji. Po obiedzie omówimy plan.
– Kuba, czy mogę cię na chwilę poprosić do gabinetu? – Usłyszeliśmy głos z drugiej strony stołu. Głos taty.
– Oczywiście, Maurycy. Kiedy?
– Natychmiast! – odparł tata.
Wstali i wyszli z jadalni. Bardzo żałowałem, że nie mogę posłuchać, o czym rozmawiają. O tym, co wydarzyło się w gabinecie taty, dowiedziałem się znacznie później…
Zirytowany tata spytał wujka Kubę:
– Czy na starość rozum ci odjęło? Chcesz wplątać dzieciaki w jakąś kryminalną aferę?
– W nic ich nie zamierzam wplątywać – odparł wujek. – Potrzebny mi tylko kot, ich zamierzam trzymać jak najdalej od tej sprawy.
– Ale przed chwilą powiedziałeś, że zgadzasz się, żeby pomagali kotu – przypomniał tata.
– To był tylko niewinny podstęp – wyjaśnił wujek. – Widzisz przecież, że dzieciaki strasznie się palą, żeby wziąć udział w śledztwie. Kot nie zgodziłby się pomóc bez nich, a ja naprawdę go potrzebuję. Nie mogłem im odmówić, ale żeby ich nie narażać, wymyśliłem fortel.
– Na czym niby ma polegać ten fortel? – dopytywał się podejrzliwie tata.
– Powiem dzieciakom, że w sprawie pojawił się nowy trop. Wymyślę historyjkę o tym, że wpadliśmy na trop cudzoziemca, który ma motyw, żeby chcieć się pozbyć mojego przyjaciela. Wytłumaczę im, że potrzebne mi dwie grupy operacyjne, jedna do pilnowania Nowickiego, druga do śledzenia podejrzanego. W ten sposób kot, tak jak ustaliliśmy, będzie siedział w kancelarii, a dzieciaki w dni wolne od szkoły pokręcą się po mieście za jakimś obcokrajowcem.
– Ale skąd ty go wytrzaśniesz? – dopytywał się tata.
– Prosta sprawa. Pojadę z nimi pod hotel Marriott i wskażę pierwszego cudzoziemca, który stanie w drzwiach. Będą obserwować zupełnie przypadkową osobę. Wilk będzie syty i owca cała. Przy zerowym ryzyku dzieciaki będą miały zajęcie i będą przekonane, że biorą udział w ważnym śledztwie.
Tata się roześmiał.
– Okej, na taki plan mogę się zgodzić.
A potem wrócili do jadalni.
– Rozmawiałem z wujkiem Kubą – poinformował nas tata. – Zgodziłem się, żebyście pomogli w śledztwie, ale musicie obiecać, że będziecie bardzo ostrożni.
Tata jest naprawdę wspaniały. Rzuciliśmy się na niego, by go uściskać z wdzięczności.
– Ratunku, pomocy! – krzyczał lekko przygnieciony tata.
Rozdział III
Prowokacja
Po obiedzie cała ekipa w składzie: kot, Michał, Natalia, Antek, Weronika i ja zamknęliśmy się z wujkiem Kubą w gabinecie taty. Gdy przystąpiliśmy do omawiania planu, zadzwonił telefon. Wujek rozmawiał kilka minut.
– To Nowicki… chyba mamy podejrzanego – przekazał nam sensacyjną nowinę. – Teraz wasz udział w śledztwie będzie wręcz konieczny! Wygląda na to, że trafił na trop kogoś, komu zależy, żeby się go pozbyć.
– Kto to jest? – Michał od razu przeszedł do rzeczy.
– Pewna grupa finansowa chce podpisać z Polską kontrakt na dostawę helikopterów. Ich interesy reprezentuje pewien cudzoziemiec. Decyzja w tej sprawie należy do premiera, a ten zlecił zaopiniowanie projektu Nowickiemu. Mój przyjaciel jest przeciwny tej transakcji. Cudzoziemiec dowiedział się, że jego opinia nie będzie pozytywna, i robi wszystko, żeby nie dotarła do premiera. Podejrzewamy, że to on może stać za tymi zamachami. To oczywiście tylko hipoteza, na razie nie mamy żadnych dowodów.
– Jak dowiedziemy, że to on to wszystko zorganizował? – spytałem wujka.
– No właśnie, czeka nas dwa razy więcej pracy, bo poza pilnowaniem Nowickiego musimy śledzić podejrzanego. Najpierw ustalimy, czy współpracuje z kimś z kancelarii premiera. Jeśli uda wam się podsłuchać jego rozmowy, może dowiemy się, kiedy i jak zaatakują następnym razem. Zaczynamy jutro rano. Podzielimy się na dwie grupy. Pierwszą utworzy kot. Pójdziesz za Nowickim do kancelarii i będziesz go pilnować. – Wujek zaczął nam przydzielać zadania. – Weźmiesz ze sobą telefon, musimy być w stałym kontakcie. Masz w nim kamerę i dyktafon. Pamiętaj, będziesz zdany tylko na siebie. Nowicki nie wie o twoim istnieniu. Gdybym mu powiedział, że jego aniołem stróżem jest gadający kot, pomyślałby, że sfiksowałem. Natychmiast zmieniłby adwokata. W skład drugiej ekipy wejdzie wasza piątka. Będziecie śledzić cudzoziemca. Nie możecie go spuścić z oka. Wiem, że jutro punkt dziewiąta wyjdzie z hotelu Marriott. Wtedy zaczniemy go obserwować. W żadnym wypadku nie może się zorientować, że go śledzimy. Podzielicie się na pary i będziecie się zmieniać – dzięki temu nie zorientuje się, że ma ogon. Róbcie zdjęcia wszystkim ludziom, z którymi się spotka. Starajcie się podsłuchać, o czym rozmawiają. Jeżeli uznacie, że cokolwiek podejrzewa, natychmiast się wycofajcie, nie ryzykujcie. Czy wszystko jasne? Jakieś pytania?
– Jedno: jakiej narodowości jest ten cudzoziemiec? – spytała przytomnie Weronika. – Jeśli mamy go podsłuchiwać, musimy znać język, w którym będzie mówił.
Wujek przez chwilę drapał się po brodzie.
– No cóż, to niezwykle tajemniczy człowiek. Nowicki podejrzewa, że może się posługiwać kilkoma paszportami. Najczęściej mówi po angielsku. Jeżeli będzie mówił w innym języku, po prostu nagracie rozmowę, a potem poprosimy o pomoc tłumacza.
Weronika zaimponowała mi tym pytaniem. Nie przyszło mi do głowy, że nasz obiekt może być na przykład Holendrem, a wtedy cóż z tego, że będziemy siedzieć kilka centymetrów od niego: i tak nie zrozumiemy ani słowa. Nie chciałem być gorszy. Uznałem, że muszę się popisać przed Weroniką i też zadać mądre pytanie.
– Czy dostaniemy zdjęcie, żebyśmy mogli go rozpoznać? – spytałem. – Widziałem to nie raz w kryminałach: tajni agenci dostają zdjęcia tych, których mają obserwować.
– Niestety nie mam jego fotografii – odparł wujek. – Nie mogę wam go teraz opisać, bo sam nie wiem, jak wygląda. Wszystkie dane otrzymam dziś wieczorem.
– Ale jak wygląda Nowicki, wiesz? – upewnił się kot.
– Jasne. – Wujek się uśmiechnął. – Mam dla ciebie zdjęcie.
Wujek podał kotu fotografię.
– Do pracy chodzi piechotą. Nie korzysta z samochodu. Wychodzi z domu zwykle punkt ósma. Mieszka przy Wilczej sześćdziesiąt dwa, mieszkania dziewięć. Zapisz – poprosił wujek.
– Nie trzeba, mam rewelacyjną pamięć. – Kot się przeciągnął.
– Wchodzących do kancelarii premiera kontroluje się przy bramie. Myślę, że najprościej będzie przejść pod szlabanem. Masz się dostać do żółtego sześciopiętrowego budynku na lewo od bramy. Jeżeli będziesz miał kłopoty ze sforsowaniem frontowego wejścia, spróbuj przez piwnicę. Wejdziesz na czwarte piętro do pokoju czterysta sześćdziesiąt dwa. Pracuje tam sam. Z tego co pamiętam, na szafie leży sterta akt. Będziesz miał świetny punkt obserwacyjny. Wszystkie informacje przesyłaj mi SMS-em.
– Okej – potwierdził kot.
– Zatem jesteśmy umówieni – podsumował wujek. – Ekipa pierwsza, czyli kot, samodzielnie lokalizuje obiekt. Ekipa druga spotyka się ze mną przed Marriottem o ósmej pięćdziesiąt rano. Pokażę wam podejrzanego, a potem będę czekał na raporty. Jakieś pytania?
– A tak z ciekawości: jaka jest nagroda za rozwiązanie zagadki? – spytał kot.
– Nowicki jest moim przyjacielem i pomagam mu jak kolega koledze. Obiecuję, że po wszystkim zaproszę cię na najlepszą rybę w mieście.
– Dla dobrej ryby gotów jestem pracować społecznie – zgodził się kot. – Jak rozumiem, zaproszenie dotyczy całej ekipy.
– Oczywiście – potwierdził wujek. – A teraz zmykajcie, no, już, jutro musicie być w formie.
Następnego dnia spotkaliśmy się przed hotelem.
– Czy już wiadomo, jak wygląda nasz obiekt? – Michał przeszedł do konkretów.
– Tak, zaraz wam pokażę, punktualnie o dziewiątej stanie w drzwiach.
Chcieliśmy zapytać jeszcze o jakiś szczegół, ale zbył nas.
– Zaraz sami wszystkiego się dowiecie.
Telefon wujka zadrżał i zaśpiewał, co oznaczało, że przyszedł SMS.
– To od kota. Dostał się do budynku i zajął stanowisko na szafie.
Jedna rzecz nie dawała mi spokoju: byłem ciekaw, skąd wujek ma tak dokładne informacje, na przykład o tym, o której ten człowiek ma wyjść z hotelu. Nie chciałem go jednak zanudzać pytaniami, rozumiałem, że musi chronić źródło.
– Jest dziewiąta, powinien już być… – niecierpliwił się Michał.
– Spokojnie, za sekundę się pojawi. – Wujek go uspokoił.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna. Był wielki jak pomnik i ważył chyba ze dwieście kilo. Na głowie miał śmieszny kapelusz w kratkę.
– To on? – spytał Michał.
Wujek chwilę się zastanawiał. Mężczyzna podniósł rękę i krzyknął w dobrze nam znanym języku polskim:
– Taksówka, strasznie się spieszę!
Raczej nie był cudzoziemcem.
– Nie, to nie on – odparł wujek. – Ale… nasz obiekt idzie za nim.
Drzwi znów się otworzyły i pojawił się w nich niewysoki skośnooki mężczyzna – wyglądał na Chińczyka.
– Tym razem to ten? – upewnił się Michał.
– Tak, jestem pewien – potwierdził wujek.
Mogliśmy rozpocząć akcję.
– Ruszamy za nim z Natalią – zdecydował Michał. – Wy idźcie kilkadziesiąt metrów za nami, żeby się nie rzucać w oczy.
Mężczyzna ruszył w stronę Nowogrodzkiej. Wszedł do pierwszej z brzegu kawiarenki z ogródkiem i usiadł przy stoliku. Zajęliśmy pozycje na ławce, przy skwerze. Po chwili do Azjaty podszedł jakiś mężczyzna. Przysiadł się i zaczęli rozmawiać.
– Natalia, usiądź przy stoliku obok, zamów coca-colę i spróbuj podsłuchać, o czym rozmawiają – polecił Michał. – Ja zrobię im zdjęcia.
Z torby przerzuconej przez ramię wyciągnął aparat fotograficzny. Ukrył się za drzewem i zaczął fotografować.
W czasie gdy czekaliśmy pod hotelem, kot bez problemu dostał się do gabinetu Nowickiego. Gdy gospodarz otworzył drzwi, wykorzystał jego nieuwagę i tak jak mu poradził wujek Kuba, wskoczył na szafkę, a potem schował się za stertą akt. Kryjówka okazała się wyśmienita. Wysłał SMS-a z potwierdzeniem, że jest na miejscu. Włączył kamerę zamontowaną w telefonie i czekał. Nie działo się nic ciekawego. Pan Nowicki przejrzał gazetę i zabrał się do czytania akt. Od czasu do czasu robił notatki. Nic nie wskazywało na to, żeby miał być wrogiem numer jeden międzynarodowej grupy kapitałowej.
Parę minut po dwunastej w gabinecie zadzwonił telefon. Kot zorientował się, że ktoś namawia pana Nowickiego na kawę. Umówili się w stołówce. Obiekt pozbierał rozłożone na biurku papiery, włożył je do teczki i wyszedł.
Kot zastanawiał się, co robić. Miał dwa wyjścia: albo go śledzić, albo zostać i obserwować pokój. Dotychczas zamachowiec wykazywał się dużą pomysłowością. Było mało prawdopodobne, żeby ponowił próbę otrucia obiektu w stołówce. Kot założył, że w bufecie jego podopiecznemu już nic nie powinno się przytrafić. Postanowił zostać i poczekać na nieproszonych gości. Nie czekał długo. Po kilku minutach drzwi się otworzyły i do gabinetu weszło dwóch mężczyzn. Kot uruchomił kamerę i dyktafon. Goście badawczo rozglądali się po pokoju.
– Nikogo nie ma – stwierdził jeden z nich. – Możemy zaczynać. Ty pilnuj drzwi, a ja szybko załatwię sprawę.
Założył rękawiczki i podszedł do biurka. Z kieszeni marynarki wyjął kopertę i włożył ją do jednej z szuflad. Zamknął szufladę i zdjął rękawiczki.
– Gotowe – zwrócił się do kolegi. – Tym razem ptaszek się nam nie wymknie. Dotychczas miał dużo szczęścia, ale właśnie się skończyło…
– Jesteś pewien, że tym razem się uda? – spytał jego kumpel.
– Jasne, za godzinę jest umówiony na spotkanie w sprawie dużego kontraktu. Przedsiębiorca będzie gotów na wszystko, żeby zdobyć jego przychylność. Taki człowiek może się posunąć nawet do wręczenia łapówki. Ich pech będzie polegał na tym, że przechodząc obok gabinetu, zauważymy, jak ten człowiek wręcza Nowickiemu kopertę. Jako praworządni obywatele oczywiście zawiadomimy policję. Zjawią się w kilka minut. I co znajdą? Kilkadziesiąt tysięcy złotych ukrytych w szufladzie biurka. Nasze zeznania plus znalezione pieniądze to stuprocentowy dowód. Natychmiast aresztują Nowickiego i pozbędziemy się go stąd raz na zawsze.
– Genialnie to wymyśliłeś.
Goście wyszli. Kot uśmiechnął się z zadowoleniem. Dobrze zrobił, zostając. Poszło dużo łatwiej, niż przypuszczał. Żeby ochronić podopiecznego, musiał się spieszyć. Zadzwonił do wujka Kuby i opowiedział, co się stało. Szybko ustalili plan, po czym kot przystąpił do działania. Otworzył szufladę i wyjął kopertę. Już chciał wsunąć szufladę, gdy nagle dostrzegł coś, co go bardzo zainteresowało. Uśmiechnął się na myśl o dodatkowych atrakcjach… Z radości aż zatarł łapki. Szybko zrobił z tym czymś, co trzeba i zamknął szufladę.
Teraz musiał pozbyć się koperty. Wyszedł z pokoju.
Gdzie ją ukryć… zastanawiał się, idąc korytarzem. Następne drzwi były uchylone. Zajrzał do środka: przy oknie stali mężczyźni, którzy podrzucili kopertę. Musieli być najbliższymi współpracownikami Nowickiego. Co za kreatury, pomyślał kot. Już wiedział, co zrobić z kopertą: najlepiej po prostu oddać ją właścicielowi. Marynarka jednego z nich wisiała na krześle. Kot wszedł do pokoju i wsunął kopertę do wewnętrznej kieszeni.
Załatwił to, co miał do załatwienia, i wrócił na stanowisko. Pozostało mu tylko czekać. Po dziesięciu minutach wrócił pan Nowicki. Chwilę później usłyszeli pukanie. W drzwiach stanął mężczyzna w jasnym garniturze.
– Miło mi pana widzieć, zapraszam. – Pan Nowicki ucieszył się na jego widok.
Panowie omawiali szczegóły umowy. Trwało to kilkanaście minut. Nagle coś straszliwie huknęło. Zdezorientowany kot zatkał łapkami uszy. Nie miał pojęcia, co się stało. Dopiero po chwili zrozumiał: ten hałas był odgłosem wyważania drzwi. W pokoju zaroiło się od ludzi. Równocześnie ktoś wybił szyby w obu oknach i z dachu wjechali na linach mężczyźni w czarnych mundurach i kominiarkach. Przerażony kot obrócił łepek w stronę drzwi. Przyglądał się mężczyźnie w cywilu. Był młody, średniego wzrostu. Miał lekko otłuszczoną twarz i lepkie, od dawna niemyte włosy. Patrzył nienawistnym wzrokiem. Kot go rozpoznał: był to minister Obojczyk, człowiek, który codziennie zwoływał konferencję prasową, by informować społeczeństwo, że jego życiowym celem jest walka z przestępczością. Kot nigdy mu nie wierzył. Zawsze potrafił wyczuć karierowiczów. Gdy tylko pojawiał się na ekranie, natychmiast wyłączał telewizor. Towarzyszący ministrowi policjanci wycelowali broń w Nowickiego i jego gościa.
– No, mamy ich! – cieszył się jak dziecko minister Obojczyk. – Wołaj mi tu zaraz dziennikarzy! – rozkazał asystentowi.
Kot znał z telewizji również asystenta. Nazywał się Kamieńczyk. Wyszedł na korytarz i krzyknął:
– E! Możecie wchodzić!
Do pokoju wpadli dziennikarze. Robili zdjęcia, ustawiali kamery. Minister rozglądał się po gabinecie, sprawdzając, czy wszystko jest przygotowane.
– Kamery zainstalowane? – spytał operatorów.
– Tak jest, panie ministrze. Może pan zaczynać.
Obojczyk uniósł rękę, dając zebranym znak, że jest gotów. Rozmowy urwały się w pół słowa. Minister wziął głęboki wdech i rozpoczął wystąpienie:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki