Adriano. Mój największy strach. Autobiografia - Ulisses Neto,Adriano Imperador - ebook
NOWOŚĆ

Adriano. Mój największy strach. Autobiografia ebook

Ulisses Neto, Adriano Imperador

0,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy wiesz, jak to jest, gdy ludzie wiążą z tobą wielkie nadzieje? Ja wiem. I wiem, co to znaczy ich nie spełnić. Bo w dziejach futbolu nie było piłkarza, który tak spektakularnie zmarnowałby swój potencjał i talent.

Podoba mi się to słowo: marnotrawstwo. Nie tylko ze względu na brzmienie, ale również dlatego, że mam obsesję na punkcie marnowania życia. Dobrze się czuję w tym szaleńczym marnotrawstwie…

Piję każdego dnia, na co dzień i od święta. Dlaczego ktoś taki jak ja niemal codziennie się zachlewa? Bo niełatwo żyć ze świadomością, że zawiodłeś wszystkie nadzieje, które kiedyś budziłeś. Zwłaszcza w moim wieku.

Nazywają mnie Imperatorem. Wyobraź to sobie: chłopak z faweli zostaje cesarzem futbolu, a potem stacza się na dno. Kto może wyjaśnić, jak do tego doszło? Ja nie zrozumiałem tego aż do dzisiaj.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 668

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



CZĘŚĆ 1

1 Praca wywołuje diabelne pragnienie

Wiesz, jak to jest być obietnicą? Ja wiem. Wiem nawet, jak to jest być niespełnioną obietnicą. Największe marnotrawstwo futbolu to ja.

Lubię to słowo: marnotrawstwo. Nie tylko ze względu na jego brzmienie, lecz także dlatego, że uwielbiam marnować życie. Dobrze się czuję w tym szalonym marnotrawstwie. Lubię tę swoją ułomność. Ale nigdy nie przywiązałem kobiety do drzewa, jak mówią. Nie biorę narkotyków, choć niektórzy próbują udowodnić, że jest inaczej. Nie jestem bandytą, choć oczywiście mógłbym nim być. Nie lubię nocnych klubów. Chodzę zawsze w to samo miejsce, do baru Nany; jeśli chcesz mnie znaleźć, wpadnij tam.

Owszem, piję prawie codziennie, a w pozostałe dni bardzo często też. Dlaczego ktoś taki jak ja dotarł do tego punktu? Nie lubię się tłumaczyć. Ale proszę bardzo: niełatwo być obietnicą, która nie została zrealizowana. Tym bardziej w moim wieku. Nazywają mnie Imperadorem. Wyobraź sobie tylko: koleś z faweli, który pojechał do Europy i zyskał tam przydomek Imperador. Jak to wyjaśnić, stary? Do dziś tego nie pojmuję.

Wielu ludzi nie rozumiało, dlaczego porzuciłem stadionowy splendor, żeby siedzieć tu i pić, pozornie się staczając. Stało się tak, bo w pewnym momencie sam tego chciałem, a tego typu decyzję trudno cofnąć. Ale nie będę teraz o tym mówił, moje powody wyjawię później. Teraz muszę złapać samolot i lecieć do São Paulo. Nagranie kolejnej reklamy. Mam powiedzieć, że futbol europejski także jest ważny dla faweli. Zapłacą mi za to równowartość twojego mieszkania.

Myślałeś, że już nie pracuję, co? Mylisz się, bracie. Przyjmij do wiadomości: moje staczanie się i moje marnotrawstwo nie są takie, jak sobie wyobrażałeś. Co tydzień jest coś do zrobienia, trzeba udzielić wywiadu, wrzucić post sponsorowany. Dzwoni do mnie moja doradczyni i prosi, żebym się broń Boże nie spóźnił. Samochód czeka na mnie na dole. Jest poniedziałek, dziesiąta rano, samolot odlatuje za półtorej godziny.

Szlag, dlaczego ja się zgodziłem na to nagranie? Nie lubię mieć zobowiązań w poniedziałki, to mój dzień odpoczynku. Wtorek? Nawet do mnie nie dzwoń. Olewam wszystkich. Środa jest od pracowania. Czwartek to prawie piątek, ale jeszcze można coś zrobić. A potem przychodzi sexy piątek… Tak właśnie wygląda kalendarz Didico. Wsiadam do samochodu, myśląc już o powrocie do domu. Jeśli zrobię wszystko szybko i sprawnie, może uda mi się wrócić jeszcze dzisiaj.

Naná, uzupełnij zapasy whisky i lodu! Praca wywołuje diabelne pragnienie, a zamierzam wpaść z kumplami. Moi przyjaciele są przy mnie od czasów dzieciństwa. Hermes, Jorginho, Geo i mój kuzyn Rafael. Ta banda to niezłe gagatki, lepiej na nich uważać. Kocham tych gości. Dbam o nich, a oni dbają o mnie.

Nagranie w São Paulo idzie zgodnie z planem. Proszę producenta, żeby załatwił mi bilet na ostatni lot tego dnia z powrotem do domu. Pewnie, że jest czas, do cholery. Odwołaj rezerwację w hotelu i zorganizuj mi samochód na lotnisko, bardzo proszę. Żegnam się z moją doradczynią. Umówiła mnie na kolację z jakimiś ludźmi. Trudno, kolacja będzie musiała zaczekać do następnego razu. Zrobiłem już swoje i teraz chcę wrócić do siebie. Gnam na lotnisko Congonhas, jakbym był na murawie. Ruszam z połowy boiska, podanie z prawego skrzydła, przyjmuję piłkę lewą nogą, tą zabójczą, wpadam w pole karne i oddaję mocny strzał, a bramkarz tylko odprowadza piłkę wzrokiem. Gol młodego Didico. Wspominam to, siedząc w samolocie na fotelu 1A. Zaczekaj na mnie, zaraz będę!

Lądujemy na Santos Dumont. Z lotniska jadę prosto do mojego ulubionego baru. Kiedy wchodzę, głośnik natychmiast łączy się z moim telefonem. Rozumiesz, dlaczego lubię robić te same rzeczy? Zawsze słucham tych samych piosenek. I piję, żeby lepiej słyszeć. Jedną z moich ulubionych jest ta tutaj:

O que é, o que é?

Clara e salgada

Cabe em um olho

E pesa uma tonelada

Tem sabor de mar

Pode ser discreta

Inquilina da dor

Morada predileta*

Co to jest, co to jest?

Jasna i słona

Mieści się w oku

I waży z tonę

Smakuje jak morze

Potrafi być dyskretna

Najemniczka bólu

Ulubione lokum

Wieczór zaczniemy od mojego ulubionego poety, skoro dzień spędziłem w jego mieście. Jeszcze nie wszedł beat Racionais, a kumple już zaczynają się schodzić. Geo, siadaj tu obok mnie, stary. Zamów dla nas whisky, bracie.

Już kilka razy nazywano mnie alkoholikiem. Nie jestem lekarzem, więc nie wiem, czy to prawda. Prawdopodobnie ty też nie. Mogę tylko powiedzieć, że owszem, lubię napić się drinka, danone, jak mówię zawsze, kiedy jestem z moim bratem z Alagoas – Aloísio Chulapą. Jakie to szczęście, że mam go w swoim życiu. Kiedy się spotykamy, zapomnij. Aż spada bezrobocie w Szkocji.

Wysoka szklanka, dużo lodu, połowa taniej whisky i odrobina guarany zero. Właśnie tak lubię. Jestem prostym człowiekiem, nie wybrzydzam. Niewiele mi potrzeba do szczęścia. Ale niektóre bóle, stary, nie przechodzą tak łatwo. Trudno jest poradzić sobie z tym wszystkim, co mnie spotkało, i przyznaję, że do dziś nie nauczyłem się przezwyciężać pewnych sytuacji. Czy kiedyś się nauczę?

„Adriano porzuca miliony i wraca do faweli”. Pamiętam ten nagłówek, jakby to było wczoraj. Śmieszne. Kto ci powiedział, że w ogóle któregoś dnia opuściłem Vilę Cruzeiro? Nigdy. Coś ci opowiem. Moja matka, najważniejsza osoba w moim życiu, urodziła się w João Pessoa w stanie Paraíba. Jako miesięczne dziecko razem z moją babcią wsiadła na pakę ciężarówki. One dwie, mój dziadek i pozostała trójka ich dzieci. Cała rodzina obok wielu innych osób. Kierunek: Rio de Janeiro. A ostatnim przystankiem nie była wcale Barra da Tijuca, o nie, przyjacielu. Ostatnim przystankiem była Vila Cruzeiro. Strefa Leopoldina.

Kiedy oni przyjechali, rodzina mojego ojca mieszkała tam już od dłuższego czasu. Można powiedzieć, że mój dziadek ze strony ojca, stary Miro, był właściwie założycielem tego osiedla. Jego syn, Mirim lub Mirinho, czyli mój ojciec, tam urodzony i wychowany, zyskał autorytet. Szanowali go wszyscy, nawet bandyci. Moja historia w tej faweli jest prawie tak stara, jak kościół da Penha. To tam wszystko się zaczęło i to tam wracam, kiedy jestem szczęśliwy, kiedy jestem smutny, kiedy chcę pobyć z kumplami albo kiedy muszę pomyśleć o życiu. To nie kwestia wyboru: to jedyna droga, którą jestem w stanie przebyć bez błądzenia. I tam, między swoimi, ani trochę nie przejmuję się, co ludzie o tym myślą.

Widziałeś już, jak grałem w piłkę? Można powiedzieć, że byłem jak czołg. W polu karnym nie do zatrzymania. Waliłem obrońcę po gębie, „odsuń się, do cholery”, tego odepchnąłem, tamtego położyłem, a kiedy piłka spadała na lewą stopę… zapomnij. Nie dało się mnie powstrzymać. Ojciec w niebie błogosławił, kolejny gol dla drużyny Didico. Moje życie do dziś wygląda tak samo. Nikt mnie nie kontroluje. Robię, co chcę, i muszę to robić po swojemu. Żadna kobieta, żaden biznesmen, a tym bardziej żaden komentator telewizyjny nie będą się mieszać w moje życie. Codziennie płacę za to wysoką cenę.

Nie znam jednak innego sposobu, żeby iść naprzód. Kiedy zerwałem ścięgno Achillesa, grając w Corinthians, moja historia zmieniła się na zawsze. Kariera stanęła pod znakiem zapytania i wiedziałem, że trudno będzie znowu wyjść na boisko. Wbrew temu, co mówią, podjąłem wysiłek, żeby wrócić do grania. Przyjacielu, ja do dzisiaj oglądam na YouTubie swoje gole. Bywa, że całymi godzinami klikam w te same kompilacje z moimi akcjami we Włoszech i w Brazylii. Prawie codziennie myślę o moim ulubionym golu. Wideo z najlepszymi momentami z finału Copa América 2004 ma wiele moich polubień. Argentyno, buziak od grubasa!

Po prostu nie mogłem już dłużej tego ciągnąć, stary. To prawda, nie robiłem tego, co powinienem był robić w czasie rehabilitacji po operacji ścięgna. Poza tym spaprano sprawę –skomplikowano to, co już było niełatwe. Kto nie chciałby operować Imperadora, prawda? Wzięli lekarza, który nie był specjalistą od mojego problemu, i skończyło się tak, jak się skończyło. Utykam do dzisiaj. W pięcie mam dziurę. Bynajmniej nie zrzucam winy na innych. Powtarzam: nie zrobiłem tego, co do mnie należało, ale zostałem też wystawiony.

Najgorsze, że głowa nie była już na swoim miejscu. A w takiej sytuacji nie pomoże żadna rada ani zalecenie. Ten, kto przez to przechodzi, wie, o czym mówię. Boli w ciele i głowie. Kocham futbol, co do tego nie ma wątpliwości. Dostaję masę zaproszeń. Ale nie lubię już chodzić na stadion. Robi się zamieszanie, mnóstwo ludzi zawraca mi głowę tą samą gadką. Nie zrozum mnie źle, uwielbiam, kiedy fani okazują mi sympatię. Zawsze mam czas dla wszystkich i wszędzie. Nie zobaczysz mnie, jak odmawiam zdjęcia czy autografu. Ale wolę zostać w domu i obejrzeć mecz w telewizji. Szlag, trzeba znów uzupełnić to cholerstwo. Przepraszam. Naná! Gdzie ta napoczęta butelka, którą tu wczoraj zostawiłem? Tylko mnie nie oszukuj, stary. Wieczór dopiero się zaczyna.

Zabawne, ale mój ojciec nie lubił, jak piłem. Pamiętam, jak pierwszy raz przyłapał mnie z alkoholem w dłoni. Miałem 14 lat, w faweli była impreza. Świętowaliśmy montaż reflektorów na boisku Ordem e Progresso i z tej okazji zorganizowano mecz i urządzono grilla. Była masa ludzi, wielka radość, typowa imprezowa atmosfera. Pagode na cały regulator, dziewczyny kręciły się tu i tam. Wtedy jeszcze nie piłem. Ale kiedy zobaczyłem, że wszyscy chłopacy tankują i się śmieją, pomyślałem: Aaa, dobra. Wziąłem plastikowy kubek i nalałem sobie piwa.

Ta gorzka, rzadka piana spływająca po raz pierwszy do gardła miała wyjątkowy smak. Otwierał się przede mną nowy świat „zabawy”. Moja mama była na tej imprezie i widziała tę scenę. Nic nie powiedziała. Ale mój ojciec… O kurwa. Kiedy zobaczył mnie z kubkiem w ręku, przeciął boisko tym prędkim krokiem, jakby spieszył się na autobus. „Przestań”, wypalił. Krótko i ostro, jak miał w zwyczaju. Wymamrotałem tylko: „Szlag…”. Moje ciotki i mama natychmiast to zauważyły i próbowały załagodzić sytuację. „Kurczę, Mirim, on tu jest ze swoimi kolegami, nie zrobi nic głupiego, oni się tylko śmieją, żartują, daj im spokój, poza tym Adriano jest już duży”, przekonywała moja mama. Ale nie było z nim rozmowy. Ojciec wpadł w szał. Wyrwał mi z ręki kubek i cisnął nim o ziemię. „Nie tego cię nauczyłem, kolego”, powiedział.

Mirinho był liderem Vili Cruzeiro. Wszyscy go szanowali. A on dawał przykład innym. Jego ojciec dużo pił. Był alkoholikiem. Umarł zresztą z tego powodu. Więc za każdym razem, gdy ojciec widział pijącą smarkaterię, nie zastanawiał się dwa razy: zabierał im kubki i butelki i rzucał na ziemię. Ale na nic się to nie zdawało. Wtedy bestia zmieniła taktykę. Kiedy my się rozpraszaliśmy, on wyjmował swoją sztuczną szczękę i wrzucał ją do mojego kubka albo do kubka jednego z chłopaków, którzy ze mną siedzieli. Ojciec był opętany. Jak ja za nim tęsknię…

Wszystkie lekcje, jakie od niego dostałem, wyglądały właśnie w ten sposób, opierały się na gestach. Nie prowadziliśmy głębokich rozmów. Ojciec nie był skłonny filozofować ani prawić morałów. Największe wrażenie robiły na mnie jego uczciwość oraz szacunek, jakim darzyli go inni. Choć nie był wcale święty. Kiedy miał wolne, lubił zabalować, był też kobieciarzem i robił głupoty. Tak więc mam to we krwi. Ale poza tym był czułym człowiekiem.

Każdego wieczoru, kiedy wracał z pracy, przynosił batonik czekoladowy dla mnie i drugi dla mamy. Rodzice robili wszystko, co w ich mocy, żebyśmy mieli godne życie. W domu była nas trójka. Nigdy nie mieliśmy zbyt wiele, ale byliśmy bardzo szczęśliwi. Nie mogę o tym za dużo mówić, bo zaczynam się rozklejać, stary. Taki już jestem, płaczek ze mnie. A kiedy wspominam ojca, to już w ogóle. Ogarniają mnie silne emocje.

Dzień, w którym zmarł mój ojciec, był dziwny. Byłem wtedy we Włoszech, nie chciałem, żeby rodzina czekała, aż przelecę ocean, by dotrzeć na pogrzeb. Zanim się obejrzałem, ojciec był już pod ziemią. Nie niosłem trumny mojego taty. Do dziś nie daje mi to spokoju. Wiele osób uważa, że to właśnie wtedy zaczęły się moje problemy. Sam też mówiłem o tym kilka razy. Szlag, niełatwo stracić ojca w taki sposób. Minęło 20 lat, a ja wciąż nie poradziłem sobie z tym bólem. Nie bardzo rozumiem dlaczego – taka jest prawda.

Dzisiaj sam jestem ojcem, mam swoje dzieci, którymi muszę się opiekować. Mam młodszego brata i traktuję go jak własne dziecko. Mam babcię i mamę, które mnie potrzebują. Już czas uporać się ze śmiercią ojca, prawda? Nie mówię, że mam o nim zapomnieć, bynajmniej. To się nigdy nie stanie. Chodzi mi o to, że chciałbym wspominać go z czułością i tęsknotą, ale żeby nie miało to na mnie tak silnego wpływu.

Może właśnie dlatego postanowiłem napisać tę książkę. No cóż, napisać to nie, bo nie umiem tego robić. Szlag, trzy razy powtarzałem rok i rzuciłem szkołę w siódmej klasie. Ale chcę opowiedzieć moją historię. Jedyną, którą mam prawo opowiedzieć. Tutaj przedstawiam swoje wersje wydarzeń. A jeśli ktoś się zezłości, niech ugryzie się w nos.

*Jesus Chorou, Racionais MC’s. Z płyty Nada Como um Dia Após o Outro Dia, São Paulo: Casa Nostra, 2002.

2 „Dobra, jak chcesz”

Ooo, patrzcie, kto przyszedł. Nie, nie, Thiago. To ja jestem starszym bratem. Nie przeszkadzaj mi, przyjacielu. Weź sobie krzesło. Niech ktoś przyniesienie toddynho* dla chłopaka!

Mój brat, późne dziecko doni Rosildy i Mirinho. Jestem od niego prawie dwa razy starszy, co oznacza, że chłopak zna życie w Vili Cruzeiro tylko z naszych opowieści. Wychował się już na mleku Ninho, no nie, Thiago? Kocham tego dzieciaka. Chodź no tu, młody. Dam ci buziaka.

Kiedy się urodził, życie rodziny zaczęło się zmieniać dzięki piłce. Chłopak uczył się nawet w Stanach Zjednoczonych! Kto by pomyślał? Pomimo wszystkich trudności edukacja zawsze była w naszym domu poważną sprawą. W dzieciństwie sam chodziłem do prywatnej szkoły. Rodzice rozumieli, że dzięki książkom człowiek może coś w swoim życiu zmienić. Wszyscy kochają nasze osiedle, ale nikt nie jest głupi. Jeśli możesz jeść pierś z indyka i mieszkać blisko plaży, to znacznie lepiej.

Moim pierwszym świadomym wspomnieniem z dzieciństwa jest mały dom przy Dziewiątej Ulicy w Vili Cruzeiro, w którym mieszkaliśmy. Mama, tata i ja. To znaczy w górnej części, bo w faweli nikt nie może sobie pozwolić na luksus mieszkania samemu. Wszystko jest do czegoś przyklejone. Na dole mieszkała babcia ze strony ojca, wujek, ciocia i ich dzieci. Inna ciocia ze swoimi dziećmi też się tam wprowadziła. Mnóstwo osób, stary. Normalna sprawa, jak to w faweli. W pewnym sensie moja rodzina była uprzywilejowana, że tak to ujmę.

W naszym domu były salonik, kuchnia, pokój rodziców i mój pokój. Wszystko malutkie i prosto urządzone. Ale panował duży porządek, nie mieliśmy bałaganu. Starzy bardzo o to dbali. Dom był ich osiągnięciem. Mój pokój nie miał zbyt wielu luksusów. Wersalka, na której spałem, niewielki wentylator – niezbędny przedmiot, by przetrwać upał – i mały, stary radiomagnetofon, mój wierny towarzysz.

Odkąd zacząłem grać w piłkę, w hali i na boisku, byłem w ciągłym biegu. Brakowało czasu na naukę. Grafik miałem zapełniony bardziej niż niejeden dorosły. O siódmej rano gnałem już uliczkami Vili Cruzeiro i przed ósmą docierałem do szkoły Meira Lima. Głodny, wychodziłem stamtąd w południe i wracałem do domu. Jadłem obiad z babcią, a potem oboje znowu wychodziliśmy, bo o drugiej po południu musiałem być na treningu na Urce.

Pamiętaj, przyjacielu, że wtedy nie istniała jeszcze Linha Amarela**. No więc jak wyglądała moja trasa? Z Penhi na Urcę, potem z Urki do Grajaú, gdzie miałem trening o dziewiętnastej… Później z powrotem do Penhi. Przez cały dzień z miejsca na miejsce, biegając za piłką, jeszcze zanim zdążyłem włożyć buty. Do domu wracałem o jedenastej albo wpół do dwunastej w nocy. No to pytam: kiedy miałem czas na naukę? Dlatego trzy razy powtarzałem piątą klasę. Nigdy nie lubiłem szkoły. Ale jeśli miałem takie problemy, to tylko dlatego, że na zaglądanie do podręczników nie było czasu.

W swoim pokoju chciałem robić wyłącznie jedno: rozwalić się na wersalce i włączyć radio. Lubiłem taki program, który się nazywał Good Times. To było piękne, stary. Tylko amerykańska muzyka romantyczna. Whitney Houston, Barry White, Lionel Ritchie… Znam wszyściutko. Do dzisiaj słucham tych perełek. I śpiewam razem z nimi! Bo Didico liznął też trochę angielskiego. Puszczę wam jedną z tych piosenek, żebyście posłuchali. Te klawisze są naprawdę piękne, słyszałeś już, Thiago? To znaczy w tym tygodniu? Śpiewaj ze mną… „Don’t make me cloooooooose one more door. I don’t wanna huuuuuurt anymooooooore”.

Kiedy puszczali tę piosenkę, to były czyste emocje. Nie miałem w pokoju telewizora, ale co wieczór mogłem liczyć na występ na żywo. Nadawano Good Times i sąsiadka z naprzeciwka już wiedziała, że jestem w domu. Przeklęta, uwielbiała mnie prowokować. W moim pokoju było okienko, które można nazwać magicznym. Stamtąd miałem bezpośredni widok na pomieszczenie w domu naprzeciwko, gdzie pewna hojnie obdarzona przez naturę kobieta lubiła się obnażać. Leciała ścieżka dźwiękowa, a ona rzucała ubrania wyraźnie w moim kierunku. Rozbierała się do naga, przyjacielu. Aj, aj, uj, uj. Uwielbiałem to – i ona też.

Dzisiaj mogę o tym opowiadać, bo już nikt tam nie mieszka. Każdej nocy urządzała to przedstawienie dla nastolatka. Nie mogłem się chyba skarżyć, co? W dzisiejszych czasach smarkacze oglądają pornosy, a ja miałem to na żywo, brachu! Ale nigdy nie wydarzyło się nic więcej. Dopiero poznawałem życie i nie byłem na tyle odważny, żeby pójść i z nią pogadać. Poza tym w faweli nie ma tajemnic. Każdy wie wszystko o każdym. A ja nie chciałem pakować się w tarapaty. Chociaż oczywiście i tak się wpakowałem.

W Vili Cruzeiro cała smarkateria flirtowała. I szczerze mówiąc, nie była to czysta gra, nie istniało coś takiego jak wyłączność. Wyrywało się jakąkolwiek. Jak nie ta, to tamta – mogła być mężatką, mieć chłopaka czy konkubenta, chrzanić to, człowiek nie zastanawiał się dwa razy. Nie zastanawiał się. W każdy weekend była impreza funkowa dla dzieciaków i świetnie się tam bawiliśmy. Mniej więcej w tamtym okresie miałem swoją pierwszą dziewczynę. Na imię jej było Lidiane. Nie ma sensu wdawać się w szczegóły, bo nasza relacja nie trwała długo. Smutna prawda jest taka, że był to związek interesowny.

Ja byłem już wielki, ona malutka, wyglądała przy mnie jak liliputka. Trzymałem u siebie 20-litrowe wiadro, takie po farbie, które stawiałem za drzwiami domu mojej babci. Kiedy Lidiane do mnie przychodziła, wynosiłem to wiadro. Ona musiała na nie wejść, żeby znaleźć się na mojej wysokości i żebyśmy się mogli pocałować. Dziewczyna była może lilipucia, ale pulchna, bo ja nie zadaję się z chudzielcami. Nigdy się nie zadawałem. Kości to lubią psy, no nie, Thiago? Zamów mi kolejną whisky, stary. Hej, Naná! Tutaj znowu wyschło, przyjacielu! Przynieś nam jeszcze, proszę.

No więc wracając do historii mojej pierwszej dziewczyny, prawda jest taka, że tworzyliśmy śmieszną parę. Miałem już wtedy ze 180 centymetrów wzrostu, a ona sięgała mi do pasa. Kiedy zjawialiśmy się razem, chłopacy mieli niezły ubaw. Rzecz w tym, że za naszym związkiem krył się pewien sekret. Wstyd mi o tym opowiadać, ale dobra. Tylko wcześniej pociągnę sobie łyka. Gdzie moja zapalniczka, do cholery? No więc tak… Rodzina tej dziewczyny też mieszkała w faweli, ale nawet tam istnieją warstwy społeczne. Każda comunidade ma swój obszar notabli, swój najbiedniejszy region, rodziny, które mają trochę więcej środków, rodziny, które nie mają absolutnie nic, i tak dalej. No więc mój ówczesny „teść” należał do elity Vili Cruzeiro. W konsekwencji moja szafa wzbogaciła się o nową kolekcję koszulek, szortów i klapek marki Redley. Lidiane wzmacniała moje morale.

Za każdym razem, gdy się pokłóciliśmy, wstępowała do lokalnego sklepu i przynosiła mi nowy prezent. Powiedzmy, że kłótnie stawały się coraz częstsze… Aż w końcu zrozumiała, co się dzieje. I źródełko wyschło. Co mogę zrobić? Każdy radzi sobie, jak może, żeby dobrze wyglądać. Przestań się śmiać, Thiago. Mówię serio. Nie! Historii o Van Dammie nie będę opowiadał. Cholera, ja tu piję, a ci wyskakują z jakimiś głupotami… Opowiadałem to już tysiąc razy i zawsze mi wstyd jak diabli. No ale dobra. Macie szczęście, że wydoiłem już połowę butelki. Czuję się na tyle pobudzony, żeby przypomnieć tę historię. Patrzcie na Oriona, drań jeden. Już się chichra z moich wybryków. Jesteś strasznie wkurzający. W porządku, stary. Opowiem.

W tamtym czasie chodziłem do szkoły Monsenhor Rocha w Penhi. Tak myślę, że to było tam, bo mnie też wszystko się miesza. W każdym razie w mojej klasie była ta dziewczyna, nazwijmy ją Meliną, żeby oszczędzić wstydu innym. Była czarna, miała krótkie włosy, mięsiste usta i pomalowane oczy, które zwracały uwagę. Ale powiedzmy, że brakowało jej niezbędnych atrybutów, żeby została uznana za piękność faweli. Cóż, każdy ma swój urok. A Melina, która była ode mnie trochę starsza, była też zaręczona, przyjacielu. Co oznacza, że miała już doświadczenie w sferze, w której ja byłem jeszcze zielony. Wymienialiśmy spojrzenia w trakcie lekcji. Nie miałem cierpliwości słuchać nauczycielki portugalskiego. Interesowały mnie tylko spojrzenia Meliny. Aż pewnego dnia podeszła do mnie na przerwie i rzuciła: „No hej, jak leci?”.

Bądźmy szczerzy, wszyscy wiedzą, co to znaczy, nie? Tyle że ja nie miałem pieniędzy, żeby zabrać dziewczynę do motelu. Nawet nie wiedziałem, jak to w ogóle działa. Więc gdzie miałem to zrobić? Tak, w pokoju mamy… Cała ta sprawa wymagała pewnych zabiegów. Moi rodzice wychodzili do pracy i klucze do domu zostawiali u babci. Musiałem bezczelnie poprosić babcię, żeby otworzyła mi drzwi, bo muszę wziąć zeszyt dla koleżanki ze szkoły. Czy babcia to kupiła? Nie wiem. Chyba nie. Ale najważniejsze, że otworzyła drzwi i zapewniła mi niezbędną prywatność. Kocham cię, babciu!

Weszliśmy do mojego domu. Miłosne gniazdko nie może być kompletne bez odpowiedniej muzyki, no nie? Włożyłem do radiomagnetofonu taśmę z piosenkami nagranymi z Good Times i muzyka wypełniła cały pokój. „And aiiiiiiiii. Iaiiiiii. Will always…” Tak, moi drodzy. Mam dobry gust, już o tym mówiłem. Whitney Houston śpiewała, a czarnulka, z tymi mięsistymi ustami, położyła się na łóżku doni Rosildy i zrobiła to, co później nazwałem „rozłożeniem nóg Van Damme’a”. Cholera, nie pamiętasz? Ten film z belgijskim aktorem. Krwawy sport***. Koleś latał z tak szeroko rozłożonymi nogami, że przypominał cyrkiel. Często puszczano ten film w cyklu Sessão da Tarde.

Myślę, że Melina nie opuściła ani jednego seansu. Bo, stary, elastyczność tej dziewczyny była jak z filmu. Rzuciła tylko: „Chodź!”. Nie mówiła zbyt wiele. Pomyślałem: Chooooleraaaa! Co ty, kurwa, narobiłeś, chłopaku? Ta wielka pitaja przed moim nosem, a ja nie wiem tak naprawdę, co mam robić. Powiedziałem jej, że to mój pierwszy raz. I Melina chciała mi pomóc, to było jasne. Postępowałem zgodnie z jej wskazówkami w postaci gestów, jakby była stewardesą przed odlotem. Musiałem wyglądać śmiesznie. No ale co miałem zrobić? Musiało być, jak należy.

Pogłośniłem radiomagnetofon, Whitney kolejny raz była moją towarzyszką i zagłuszała wszelki hałas, który mógłby wzbudzić podejrzliwość mojej cioci, która mieszkała na dole. I tyle. Nie pamiętam, ile to trwało ani co robiliśmy później. Nie powiem, że spisałem się na medal. Od zera do stu dałbym sobie pięć i pół. Przyznaję: denerwowałem się. Moja fujarka nie ważyła jeszcze nawet pięciuset gramów. Miała jakieś sto, sto pięćdziesiąt… Byłem małolatem, no nie? Tak naprawdę chciałem tylko stracić ten krępujący dla chłopaka w moim wieku stygmat. A ona też miała ochotę na inne popołudnie, żadna wielka sprawa.

Tyle że w faweli zawsze znajdzie się jakiś plotkarz. Wiesz, jak to jest, no nie? Ściana przyklejona do ściany. Nie ma jak się ukryć. A Whitney nie uratowała mnie przed ciekawością innych.

Kilka dni później siedziałem sobie na ulicy przed moim domem – i kogo nagle zobaczyłem, jak wspina się ulicą z wysoko uniesionym podbródkiem i wysuniętą klatą, bojowo nastawiony? Tak, narzeczonego Meliny. Podszedł do mnie, ja się podniosłem. Rzucił: „Siema, młody”, odparłem: „Co jest?”. „Kurczę, podobno przeleciałeś moją kobietę”, powiedział. Na co ja: „Jaaa przeleciałem twoją kobietę, stary? Kim jest twoja kobieta?”. On: „To Melina, młody!”. Ja: „Melina chodzi ze mną do klasy, koleś. Kto ci nagadał takich głupot?”. On: „No… widziano, jak wchodziłeś z nią do domu”. Odpowiedziałem: „Słuchaj, jak miałbym przelecieć twoją kobietę… – kłamię, no nie? – Jak miałbym zaliczyć twoją kobietę w moim domu? W domu mojej matki i mojego ojca. Znasz mojego ojca. Czy on by zaakceptował coś takiego? Moja ciotka zaakceptowałaby coś takiego? Wszyscy tu na dole? Zastanów się”. Popatrzył na mnie zdezorientowany. „To co teraz?”, zapytałem. Odparł: „Będziemy walczyć”. Ja: „Dobra, jak chcesz”.

Podstawowa zasada przetrwania w faweli jest taka, że nie można odpuścić. Nigdy. Owszem, koleś był ode mnie starszy i większy. Mimo to musiałem się mu postawić. Bo kiedy okażesz gotowość do konfrontacji, twój przeciwnik zastanowi się dwa razy. „Szlag, czy ja dam radę temu wariatowi?” On tego nie powiedział, ale dało się to wyczytać z jego oczu. Ta sekunda niezdecydowania, która pogrąża stopera na boisku.

Nikt nie chce wracać do domu z przyprawionymi rogami i na dodatek z rozkwaszonym nosem. Narzeczony szybko przyjął najlepszą dla siebie i dla mnie postawę. Udał, że mi wierzy, wymamrotał jakieś skargi i puste groźby, żeby tylko zachować honor, i szybko się zmył. Autorytet Mirinho uratował mi skórę i zapobiegł niepotrzebnemu zamieszaniu. To zawsze działało, taka jest prawda. Już nigdy więcej nie widziałem tego gościa. Ani jej.

Mój dom był czymś w rodzaju ambasady faweli. Wszyscy wiedzieli, gdzie się znajduje. Nikt nie miał odwagi wszcząć w pobliżu bójki. Bo mój ojciec był człowiekiem jednoczącym. Z tych, co to lubią przyciągać do siebie ludzi, rozumiesz? Można powiedzieć, że był ojcem wszystkich chłopców i dziewczynek w Cruzeiro. Zawsze lubił się otaczać młodymi ludźmi i w ten sposób powstała nasza amatorska drużyna Hang. Spotkania po meczach zawsze odbywały się przed naszym domem. Więc ojciec stworzył tam nawet pewien rytuał.

To on organizował każdego sylwestra. Smarkateria malowała sobie twarze węglem, nie wiem dlaczego, już nie pamiętam. Ale na samą myśl o tym chce mi się śmiać. Ojciec zbierał wszystkie dzieciaki. Sam szedł na przedzie, prowadząc całą grupę. I krzyczeliśmy na uliczkach Cruzeiro: „Chcemy wina! Chcemy wina!”. Ludzie stawiali w oknach butelki wina musującego, z tych najtańszych, a my je zbieraliśmy. Procesja zaczynała się na Dziewiątej Ulicy i kończyła na boisku Ordem e Progresso. Każdy przynosił kawałek mięsa, worek węgla i tak wyglądał nasz sylwester. Futbol, grill i mnóstwo dobrej zabawy. Pamiętasz to, co nie, Geo?

Już na samo wspomnienie ogarnia mnie tęsknota za Cruzeiro. Będę to powtarzał do znudzenia: Didico to sentymentalny gość. Gdzie jest reszta kumpli, Orion? Zadzwoń do nich, chcę mieć tu dzisiaj wszystkich. Przy naszym stoliku siedzi niewiele osób. Właśnie tak wygląda początek tygodnia, w barze jest raczej pusto. Co nawet wolę, jeśli mam być szczery. Ale nasza paczka musi być tu w komplecie. I nie przyjmuję wymówki, że jest zimno. Kumple Thiago też są już w drodze. Po drugiej stronie baru usiadło kilka dziewczyn. Rozpoznaję je z daleka. Nawet koń nie wytrzyma.

* Toddynho – napój czekoladowy (przyp. tłum.).

** Linha Amarela (żółta linia) – droga ekspresowa łącząca północną i zachodnią część miasta, otwarta w 1997 roku (przyp. tłum.).

***Krwawy sport, reż. Newt Arnold, USA: Golan-Globus, 1988, 92 min.

Adriano: meu medo maior

Copyright © © Adriano Imperador, 2024

Copyright © Ulisses Neto, 2024

Copyright © Editora Planeta do Brasil, 2024

Book & Film Rights Latin America – Grupo Planeta

Copyright © for the Polish translation by Barbara Bardadyn 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Maciej Cierniewski

Korekta – Adrian Kyć, Marcin Dymalski

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska

Projekt okładki – Fabio Oliveira

Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografie na okładce – Sam Robles

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788384060445

ISBN epub: 9788384060452

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Martyna Całusińska, Ola Doligalska, Magdalena Ignaciuk-Rakowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i it: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl