Akt trzeci - Aldona Reich - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Akt trzeci ebook i audiobook

Aldona Reich

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Hanna Malewska staje na życiowym zakręcie, gdy nagle umiera jej ukochany mąż, Grzegorz. Uporania sią z samotnością i dojmującą pustką nie ułatwia fakt, że wraz z jego śmiercią na jaw wychodzą sekrety i tajemnice, skrzętnie przed nią skrywane. Hanna, do tej pory otoczona opieką i żyjąca w poczuciu bezpieczeństwa, musi zmierzyć się z nową dla niej rzeczywistością i znaleźć siłę, by napisać dla siebie zupełnie nowy scenariusz na życie. Wkrótce się przekonuje, że to, co spotyka na swojej drodze, nie jest dziełem przypadku, a w powiedzeniu "Uważaj, o czym marzysz" jest sporo prawdy - nie zawsze tej miłej... 

 

Czy można być przygotowanym na stratę, zwłaszcza gdy dotyczy ona najbliższej nam osoby? Jak poradzić sobie z traumą i zagubieniem, gdzie i u kogo szukać pomocy? 

 

Akt trzeci to historia o stracie, samotności i godzeniu się z losem, a także o uczeniu się życia i pokory wobec tego, co przynosi nam los. 

 

Wersja audio w interpretacji Klementyny Umer.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 262

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 43 min

Lektor: Klementyna Umer
Oceny
4,3 (543 oceny)
300
151
71
16
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mocjag

Całkiem niezła

szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć w obiektywność recenzji, które przeczytałam. książka jest ok, da się poczytać przy kawie, ale żeby była w jakikolwiek sposób niezwykła? Dialogi dość banalne, fabuła też. zwyczajna książka na deszczowy dzień.
80
olgaadam12
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

"Akt trzeci" był moją pierwszą książką spod pióra Aldony Reich, ale to jedna z tych pozycji, po której wiecie już, że czyjeś nazwisko można uważać za "pewniaka". Powieść, na której kartach rozwija się paleta emocji, od bezbrzeżnego smutku i beznadziei, po pierwsze promyki nadziei. Zaczynamy od wydarzenia, który rozbija świat Hanny na kawałki - przedwczesna śmierć ukochanego męża to jednak nie wszystko, z czym kobieta musi się mierzyć. Rok temu uczęszczałam na zajęcia z biblioterapii i uważam, że ta książka doskonale wpasowuje się w nurt literatury pomagającej oswoić się z tematem straty. W dodatku ma coś, czego wielu innym tytułom brakuje, mianowicie autentyczność, gorzki posmak prawdziwego życia. Grzegorz bowiem nie jest idealizowany, na jaw wychodzą lata kłamstw i tajemnic, co powoduje kolejne rany. Dzięki temu powieść dostaje kolejną, pogłębiającą ją warstwę dylematów moralnych, tego, jak poradzić sobie z świadomością bycia okłamywanym przez ukochaną osobę, szczególnie w momencie, k...
50
DOBU-20

Z braku laku…

Taka sobie. Głowna bohaterka irytująca,zakończenie przewidywalne. Niekoniecznie
30
RadoslawBartoszek

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna ksiazka o tematyce bardzo kobiecej,ale polecam wszystkim singles wszystkich plci nie mowiac o malolatach. Napisana lekkim piorem wciaga I chce sie czytac czy slucha jak kto woli. Super pozycja !
20
zapach_stron

Nie oderwiesz się od lektury

Za oknem w tej chwili mocno burzowo, a jeśli chodzi o burzę, to taka właśnie przyszła nagle do bohaterki nowej książki Aldony Reich, Hanny. Niespodziewana strata męża przyniosła nie tylko rozsadzający serce ból i nieporadność w nowej sytuacji, ale także masę tajemnic. "Przymknęła powieki i wtuliła twarz w chłodną poduszkę. A potem pomyślała, że teraz jedna z tych leżących na łóżku zawsze będzie zimna". Początek powieści to bezbrzeżny smutek i poczucie niesprawiedliwości. Był i nagle go nie ma... Tyle planów, wspólnych marzeń, tyle uczucia, którym nagle nie ma kogo obdarzyć. A przecież nawet nie zdążyliście się pożegnać. Hanna postanawia uporządkować w końcu sprawy po śmierci męża, zamknąć ten rozdział, próbuje pogodzić się z losem gdy nagle okazuje się, że wszystko w co wierzyła, wszystko czemu ufała, cała pewność jaką pokładała w swoje życie, nie znaczy nic. Odkrywa kolejne sekrety zmarłego mężczyzny i cały świat zaczyna się rozpadać. Muszę przyznać, że ta książka to dobry, klasyczny...
20

Popularność




Aldona Reich

Akt trzeci

Luty

1

– Mam zostać?

Hanka podniosła zmęczony i nieco otępiały wzrok na przyjaciółkę.

– Nie trzeba – odparła powoli. Miała wrażenie, że wszystko, co robi, jest w wersji slow motion, nawet mówienie było jakby rozciągnięte w czasie. A może to był skutek leków, którymi Elwira nafaszerowała ją kilka godzin temu. – Poradzę sobie… – dodała po chwili, sama nie bardzo w to wierząc.

– Właśnie widzę – powiedziała Elwira i podeszła do siedzącej na kanapie Hanki. – Wstań, pomogę ci się przebrać, położysz się do łóżka jak człowiek. – Gdy Hanka znów na nią spojrzała, stwierdziła: – Już wszystko dobrze, przetrwałaś, teraz musisz odpocząć. Bez dyskusji – zaznaczyła, bo Malewska już otwierała usta, żeby zaprzeczyć. – Jazda, no!

Posłusznie wstała i jak lunatyczka, wsparta na ramieniu Elwiry, przeszła do sypialni. Tam pozwoliła zdjąć z siebie płaszcz, buty, sukienkę i bez sił padła na łóżko. Troskliwie okryta kocem, zwinęła się w kłębek.

– Dobrze wyszło? – zapytała cicho.

– Bardzo dobrze – uspokoiła ją przyjaciółka. – Może aż za dobrze, niepotrzebnie tak się forsowałaś.

Niepotrzebnie? Przecież ona nie mogła inaczej: wszyscy przyjechali z tak daleka, zrobili to dla niej, dla Grześka, musiała tam być. I to nie tak, jak mówiła Elwira, wcale jej się nie zwalili na głowę, tylko oddali szacunek. Bo tak należało, wszyscy to nieustannie powtarzali: że tak właśnie trzeba.

– Postaraj się zasnąć – poradziła Elwira. Pochyliła się nad Hanką i delikatnie pocałowała ją w czoło. – Nie masz gorączki? – zatroskała się, czując wyraźnie wyższą temperaturę skóry.

– Nie – uspokoiła ją Hanka. – To tylko adrenalina. Schodzi ze mnie to całe napięcie. Boże, czuję się, jakbym przebiegła maraton.

– Dobra, ty wiesz najlepiej. Przyniosę ci coś do picia, nie wstawaj.

Zakrzątnęła się i po chwili rzeczywiście na nocnej szafce pojawiła się szklanka wody, obok leżały banan i opakowanie leków nasennych.

– Chcesz mnie zaćpać na śmierć? – Hanna starała się, aby zabrzmiało to ironicznie, ale nie bardzo wyszło, bo Elwira nawet się nie uśmiechnęła. – Nie będę już niczego brać. Mówiłam ci, nie chcę spać.

Przyjaciółka znów się nad nią pochyliła i powiedziała z mocą:

– Zrobiłaś wszystko, rozumiesz? Wszystko! Więcej się już po prostu nie da i nawet nie próbuj. Wpadnę jutro po pracy. Do kiedy masz wolne?

– Do końca przyszłego tygodnia.

– I bardzo dobrze, zdążysz trochę okrzepnąć. No! – Pogładziła Hankę po twarzy. – Trzymaj się, dzieciaku. Do jutra.

– Pa – odpowiedziała Hanka i po chwili z ulgą zarejestrowała dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych.

Przymknęła powieki i wtuliła twarz w chłodną poduszkę. A potem pomyślała, że teraz jedna z tych leżących na łóżku zawsze będzie zimna. Wystraszona tą konstatacją szybko wsunęła poduszkę leżącą po stronie Grzegorza pod swój rozpalony policzek, jakby w ten sposób mogła zaledwie na jakiś czas ją ogrzać, choćby w zastępstwie. Bo teraz dużo rzeczy będzie robiła w zastępstwie Grzegorza. Właściwie to… wszystko. Zniknął z jej życia niespodziewanie, jak wymazany gumką. Wyszedł rano do pracy, a w okolicach południa dostała telefon z jego firmy, że nagle zasłabł i zawieziono go do szpitala. Nim tam dojechała, zmarł.

Kogoś, kto wcale nie wyglądał jak on, był woskowo blady i niewyobrażalnie zimny, pochowała w asyście jego licznej rodziny kilka godzin temu. Sądziła, że uda się jej przetrwać całą stypę, podczas której dowodzenie wespół z ojcem Grzegorza przejęła Elwira, pozwalając jej tkwić w dziwnym stuporze, praktycznie bez kontaktu z otaczającym światem głosów, zapachów, ostrego światła i migających obrazów, jednak… nie dała rady. Chciała się tylko położyć, odpocząć, ale nie zasypiać. Bała się, że przyśni się jej Grzegorz. Jak ubiegłej nocy. I poprzedniej. Widziała tylko czyjeś plecy, ale była pewna, że to właśnie on. Oddalał się, znikał, a ona krzyczała, żeby został. A potem się budziła i już wiedziała, że nic nie będzie takie jak dotychczas. Bo teraz nie ma ich. Jest tylko ona.

2

Wieczorem kilka razy dzwonił do niej teść. Może chciał przekazać jakieś rady, przecież od ponad dwudziestu lat był wdowcem, a w całej tej bieganinie związanej z pogrzebem nie mieli okazji spokojnie usiąść i porozmawiać. Hanna naprawdę go lubiła i ceniła, mieli wiele wspólnych tematów, ale dziś odrzucała każdy telefon. Nie miała ani siły, ani ochoty rozmawiać z kimkolwiek, a już tym bardziej z ojcem zmarłego męża. Owszem, bardzo pomógł przy organizacji pochówku, dopilnował, aby stypa przebiegła bez zakłóceń, bacznie strzegąc synowej, gdy poszczególni członkowie rodziny niemal siłą garnęli się do pocieszania i nachalnego podnoszenia nastroju. Gdy po godzinie Hanna spojrzała mu błagalnie w oczy, kiwnięciem głowy dał przyzwolenie, aby wróciła do domu. Z lokalu wychodziła wsparta na ramieniu przyjaciółki, nie zwracając uwagi na zdziwione i pełne dezaprobaty twarze ludzi, których widziała pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu. Gdy wsiadła do taksówki, odetchnęła głęboko i przymknęła oczy. Elwira cały czas trzymała ją za rękę, jakby w ten sposób chciała powiedzieć: „Wciąż tu jestem, przy tobie”.

Powinna w końcu odebrać, teść na pewno się martwi, ale na samą myśl, że być może chce do niej przyjechać, poczuła nadciągający atak paniki. Musiała się schować, ukryć, przeczekać. Szczelnie otulona kocem usiadła w fotelu i włączyła telewizor. Akurat leciało kolejne idiotyczne reality show, przerywane długimi i coraz bardziej uwłaczającymi inteligencji reklamami. Miała nadzieję, że ten hałas i migające obrazki utrzymają jej umęczone ciało w nieustannej gotowości. Bo tak było dobrze. Byle nie zasnąć, byle tylko nie zasnąć… Niestety, po chwili spała nerwowym, dusznym snem.

3

Po kilku dniach przeżytych w dziwnym letargu, spędzonych dosłownie na niczym, przetykanych spotkaniami albo rozmowami telefonicznymi z Elwirą, która co kilka godzin chciała się upewniać, że wszystko jest w porządku, Hanna z ulgą powitała poniedziałek. Dziś już pójdzie do pracy, czymś wreszcie się zajmie; przestanie gapić się na ściany i z bezzasadnym uporem nasłuchiwać kroków. Każdy dźwięk, szmer, stuknięcie przywoływały na myśl obecność Grzegorza. Czasem miała wrażenie, że coś mignęło jej za plecami, w odbiciu lustra, ale zanim się odwróciła – znikało.

– Jesteś tu? – zapytała za którymś razem. – Grzesiek?

Dopiero gdy wypowiedziała jego imię, zdała sobie sprawę z tego, że zaczyna fiksować. Przecież była na pogrzebie, widziała, jak trumna z ciałem męża powoli jest zsuwana do grobu, ludzie o obcych twarzach przytulali ją i ściskali jak kukłę, coś mówili.

– Wariuję… – szepnęła, choć naprawdę czuła jego obecność.

Bezradnie usiłowała przekonać samą siebie, że to, co widzi, to zaledwie powidoki, jakby dostrzeżony przez ułamek sekundy obraz wyświetlał się z kilkudniowym opóźnieniem.

Podobne sytuacje zdarzały się, gdy wychodziła z domu. Z daleka lub z całkiem bliska widziała mężczyzn łudząco podobnych do Grześka: wzrostem, kolorem włosów, sposobem poruszania się, a czasem nawet z twarzy. Gdy lepiej się przyjrzała, podobieństwo znikało, a ona jeszcze bardziej kuliła się w sobie.

Gdy nie mogły z Elwirą porozmawiać albo się spotkać, Hanna spacerowała bez celu przez kilka godzin, bo nie docierało do niej, że sama może gdzieś wstąpić na kawę, odpocząć albo najzwyczajniej w świecie pobyć między ludźmi. Tyle tylko, że ci ludzie, a raczej ich obecność, byli dla Hanny barierą nie do pokonania. Nigdy nie chodziła do takich miejsc bez towarzystwa: było jej głupio, a poza tym bała się, że ktoś, patrząc na samotną kobietę, wyciągnie zbyt daleko idące wnioski, a ona nie chciała być traktowana jak usilnie szukająca towarzystwa desperatka. Po takich spacerach zmęczona wracała do domu, brała kąpiel i siadała przed migającym ekranem telewizora, gdzie ostatecznie zasypiała.

W niedzielę jednak, mając przed sobą wizję ponownego wejścia do świata, w którym zafunkcjonuje już jako zupełnie inna osoba, postrzegana głównie przez pryzmat niespodziewanego wdowieństwa, postarała się zadbać o pozory. Zrobiła sobie odświeżającą maseczkę, umyła i ułożyła włosy, w oskubane niemal do żywej tkanki skórki wokół paznokci wtarła jakąś gojącą maść, zrobiła porządek w torebce i przygotowała zestaw ubrań na rano.

Chciała sprawiać wrażenie, jakby to, że wraca do biura jako wdowa, nie miało wpływu na to, jak będą się zachowywali współpracownicy. Może powinna ubrać się na czarno, to przecież norma – ten smutek, szara twarz i wszechobecna czerń – ale… nie potrafiła. I tak zrobiła dużo, decydując się na ten obowiązkowy anturaż podczas ceremonii, jednak dziś nie dałaby już rady. Zresztą sam Grzegorz twierdził zawsze, że nie znosi jej w czerni, skutkiem tego jeszcze przed pogrzebem czekały ją zakupy, bo w szafie nie znalazła niczego odpowiedniego. Odpowiedniego… Jakby to, co ma na sobie człowiek, stawało się jego wizytówką, rodzajem przepustki do świata ułożonego w kostkę, z nakazami, zakazami i sztywnymi normami. Na szczęście Elwira jak zwykle była nieocenionym wsparciem i pomogła zamknąć temat już bodaj w drugim z kolei sklepie.

W poniedziałek Hanna włożyła szary golf i dżinsy. Wahała się, czy nakładać jakąś biżuterię, ale na widok leżącej wśród jej precjozów obrączki Grześka, którą wydano jej w szpitalu razem z innymi jego rzeczami, odwróciła głowę. Odetchnęła głęboko i z plątaniny łańcuszków wysupłała jeden dostatecznie długi, żeby można było na nim zawiesić obrączkę, a potem schować przed oczami ciekawskich. Swoją obrączkę pierwotnie chciała pozostawić w wyłożonej pluszem szkatułce. Po namyśle także i ją zawiesiła na łańcuszku, który schowała pod swetrem. Na początku dotyk zimnego metalu był nieprzyjemny, ale już po kilku minutach, ogrzany ciepłem jej ciała, przestał być w ogóle odczuwalny. Jakby oba krążki się w nią wtopiły.

Przed wyjściem zerknęła w lustro: twarz była zaledwie muśnięta makijażem, tyle tylko, aby przykryć cienie pod oczami i wręcz nienaturalną bladość, a nie dlatego, że bała się rozmyć tusz nieustannym płaczem. Bo płakać nie będzie, nie może. Od pogrzebu starała się tłumić płacz i czasami miała wrażenie, że gdy ta dziwna blokada, która pojawiła się w jej głowie, pęknie, strumień łez zaleje cały świat. Przećwiczyła uśmiech, przypominający raczej bolesny grymas. Wreszcie, w miarę zadowolona z efektu swoich starań, wyszła z mieszkania. Teraz już była pewna, że nie będzie wzbudzać współczucia i wprawiać innych w zakłopotanie. Poniedziałek. Dzień jak co dzień. Ani lepszy, ani gorszy. Gdyby nie ten cholerny ucisk w klatce piersiowej, utrudniający oddychanie… Ale później będzie lepiej, musi być. Może jutro, może za kilka dni. Z uporem odpychała od siebie myśl, że dobrze może nie być już nigdy.

4

Przed szesnastą wróciła do domu. Starannie zamknęła za sobą drzwi, a potem się o nie oparła i kilka razy odetchnęła głęboko. Osiem godzin w pracy było dla niej prawdziwym wyzwaniem. Szefowa wyszła z założenia, że powinna Hannę oszczędzać, więc na wstępie ponownie złożyła jej kondolencje, a potem zapewniła, że dziś, a jeśli trzeba, to jeszcze przez kilka kolejnych dni nie będzie jej za bardzo angażować. Tak więc Hanna, zamiast wziąć się do roboty, liczyła odwrócone spojrzenia, rejestrowała cofanie się na jej widok w korytarzu albo przy windzie. Przy stoliku w kafeterii siedziała sama, nawet służbowa komórka milczała jak zaklęta. Skutkiem tego do głowy uporczywie wracały niechciane, pełne bólu myśli, wzmagane wspomnieniami ostatnich tygodni, jakby ktoś zarządzający jej pamięcią chciał, żeby bardziej bolało. Grzesiek odbierający ją z pracy, wspólny obiad, spacer po mieście, wyjazd kilka weekendów wcześniej, nabijanie się z kolejnej paździerzowej polskiej komedii romantycznej oglądanej pod jednym kocem na kanapie w salonie… Dużo tego było, obrazy zmieniały się co chwilę, jak na taśmie filmowej, bez przerwy. Gdy minęła piętnasta, ból rozsadzał już jej głowę. Hanna odczekała, aż biuro opustoszeje, i z ulgą wyszła na zewnątrz biurowca. Bez pośpiechu dotarła na parking. Wsiadła do samochodu i chwilę przyglądała się swoim dłoniom, których palce dosłownie płonęły żywym ogniem, okaleczone nieustannym skubaniem i zrywaniem skórek. Była pewna, że ten paskudny nałóg już nie wróci, rozstała się z nim lata temu, naprawdę nie było powodów. Ale teraz… Przez chwilę szukała w radiu jakiejś uspokajającej muzyki, ostatecznie w ciszy dojechała do domu. Nie wysiadła od razu. Siedząc w zaparkowanym pod blokiem aucie, patrzyła na okna swojego mieszkania, irracjonalnie czekając, że za chwilę pojawi się tam twarz Grzegorza, zaniepokojonego jej tak długim powrotem. Firanka ani drgnęła, a Hanna pokręciła głową z powodu własnej głupoty. Nagle okazało się, że czas spędzony w pracy był tym łatwiejszym etapem dnia.

5

Z filiżanką kawy usiadła w fotelu i wbiła wzrok w widok za oknem. Mieszkanie na pierwszym piętrze dawało jeszcze szansę na podglądanie życia na ulicy – przechodniów, przejeżdżające samochody, korony drzew, które o tej porze roku wciąż były bezlistne i bez pąków.

Zbliżała się siedemnasta. Lutowy dzień ostatkiem sił starał się jeszcze nie ustępować przed skradającym się mrokiem, ale ciężkie i gęste chmury, które kłębiły się od rana, potęgowały wrażenie przygnębienia. Zupełnie jakby tego, co mroziło Hannę od wewnątrz, było mało. Nawet kawa wystygła zaskakująco szybko, kompletnie zniechęcając do jej skończenia. W mieszkaniu nie było żadnego zapalonego światła i Malewska w pierwszym odruchu chciała włączyć telewizor, ale pilot leżał daleko: musiałaby wygrzebać się ze swojego grajdołka i przejść kilka kroków w tym ciemniejącym chłodzie. Bliżej leżał telefon. Z uczuciem trudnego do wytłumaczenia lęku sięgnęła po niego i bez namysłu, chyba odruchowo, wybrała numer Elwiry.

– Cześć, kochanie – powitała ją przyjaciółka. – Mam przyjechać?

– Nie… – odparła cicho Hanna i mocno zacisnęła powieki, spod których jakimś sposobem wydostały się gorące łzy. Przecież obiecała sobie, że nie będzie już płakać, ale one, niepytane o zgodę, zjawiły się tam, gdy tylko Hanna usłyszała głos przyjaciółki. – Chcę tylko usłyszeć twój głos.

– Haniu, zaraz u ciebie będę! – Elwira była wyraźnie zaniepokojona tym dziwnym telefonem. – Jesteś w domu?

– Mów do mnie! – Wszystko na nic, pomyślała Hanna, nie da się ukryć, że jestem w rozsypce. – Nie przyjeżdżaj… Powiedz, co u ciebie. Proszę, mów do mnie… – dodała ciszej.

– Wczoraj była u nas matka Czarka – zaczęła dość niepewnie Elwira. – A wiesz, jaka ona potrafi być. Zaczęła od rozglądania się po kątach, potem poszła do pokoju dzieciaków i tam zrobiła rzetelną wojskową inspekcję – trajkotała coraz szybciej przyjaciółka. – A to w szafie poukładane nie tak, a to plecaki brudne, a to Antek ma złe światło nad biurkiem, a Werka już nie powinna spać w jednym pokoju z bratem… No mówię ci, myślałam, że tam eksploduję. Czarek tylko mi znaki dawał, bo chyba po mojej gębie już było widać, że zaraz przejdę do rękoczynów.

Hanna w czasie monologu Elwiry wstała i wciąż trzymając telefon przy uchu, poszła do łazienki. Tam przetarła twarz i wydmuchała nos.

– Dzieciaki w krzyk, że nie chcą mieszkać osobno! I powiem ci, że ja im się wcale nie dziwię, wieczorami albo gadają, albo się tłuką, generalnie jest więź, po co to psuć? – Elwira wyraźnie się rozkręcała. – A potem ta sztywna herbatka, jak na dworze królewskim. Cisza była taka, że słyszałam, jak prąd płynie w przewodach… Serio, gdy wyszła, to czułam się, jakby mi tonę węgla zdjęli z pleców. Co za babsko!

– No, fakt. Męża masz super, ale z teściową niespecjalnie ci się udało. – Mówiąc to, Hanna uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Powieś na drzwiach tabliczkę „Zakaz wstępu zołzom” – zaproponowała, siląc się na żart.

Elwira odetchnęła z ulgą i odpowiedziała z udawanym żalem:

– Nie mogę…

– A to dlaczego?

– Bo wtedy ja nie będę mogła wejść – odparła i krótko się zaśmiała. – Lepiej?

– Lepiej – potwierdziła Hanna. – Przepraszam, ale nagle dopadło mnie coś takiego, że… Mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam.

– W czym niby? Po wizycie tego kaprala mam zawsze u Czarka trzy dni taryfy ulgowej, leżę i pachnę. Słuchaj, naprawdę nie chcesz, żebym przyjechała?

– Nie, nie trzeba, naprawdę – uspokoiła ją Hanna. – Chciałam po prostu usłyszeć twój głos, bo…

– Bo?

– Sama nie wiem… Poczułam coś dziwnego… Taki chłód… To chyba przez to puste mieszkanie – dodała w zamyśleniu. – Najchętniej w ogóle bym do niego nie wracała.

– Ale nie da się inaczej, gdzieś spać musisz – przytomnie zauważyła Elwira. – A poza tym, a może przede wszystkim, to nie jest kwestia mieszkania, tylko tego, co się kłębi w twojej głowie. – Zamilkła na krótką chwilę, szukając odpowiednich słów. – Słuchaj, myślałam o tym już od pogrzebu, ale to nie był dobry moment. Zaraz prześlę ci numer do mojej znajomej, jest psychiatrą, prowadzi sesje terapeutyczne. Może chciałabyś z nią porozmawiać?

– Nie przesadzaj! – obruszyła się Hanna. – Jeszcze nie zwariowałam.

– Aha, czyli mamy poczekać, aż dopadnie cię jakaś schiza i w pustym mieszaniu zaczniesz wariować? – sapnęła Elwira niecierpliwie. – Pójdziesz tam raz czy dwa, pogadasz, może lekarka coś ci przepisze i trochę z ciebie zejdzie. No co ci szkodzi?

– Nic – przyznała Hanka. – Ale po co? Potrzebuję czasu, żeby sobie to wszystko poukładać. Poleżę w wannie, posłucham muzyki, wezmę jakieś proszki i pójdę spać.

– Przecież nikt nie każe ci spoczywać godzinami na kozetce i opowiadać o relacjach z matką. A jak się w ogóle czujesz? No… fizycznie – uściśliła.

– Za dużo by mówić – wykręciła się Hanna. – Spotkajmy się za parę dni, trochę ochłonę, wtedy normalnie pogadamy.

– A teraz nie możemy? Ej… Nie kombinujesz niczego, mam nadzieję…

– Nie, teraz po prostu nie nadaję się na rozmowę twarzą w twarz. Jestem zmęczona. Przeczołgałam się przez pierwszy dzień w pracy, nie płacząc i nie robiąc zbolałej miny. Wystarczy, naprawdę.

– Jak chcesz… – zgodziła się Elwira z oporami. – Pamiętaj, jestem zawsze pod ręką, tak?

– Tak.

– Słuchaj, a jak twój teść? – zmieniła niespodziewanie temat przyjaciółka.

– Teść? – powtórzyła ze zdziwieniem Hanna. – Co z nim?

– Był u ciebie albo ty u niego?

– Nie było takiej potrzeby – odparła Hanna sucho i lekko zniecierpliwionym tonem. To nie był dobry moment na wyznanie, że choć teść próbował się z nią skontaktować, ona skutecznie te zapały gasiła. – Mamy twoim zdaniem usiąść i wspólnie opłakiwać stratę? Ani ja nie pocieszę jego, ani on mnie.

– To twoja opinia… Może on widzi to inaczej. Nie chciał się z tobą spotkać, porozmawiać? – drążyła Elwira. – Widziałam, jak na ciebie patrzył podczas pogrzebu…

– Patrzył? – zdziwiła się Hanna. – W jakim sensie patrzył?

– Z troską – odparła powoli przyjaciółka. – Haniu, nikt nie chce robić niczego wbrew tobie i doskonale wiesz, że nikt, absolutnie nikt też nie jest temu, co was spotkało, winny.

– Elwira – westchnęła Hanka – daj już spokój, naprawdę…

– Okej, nie było tematu. Ściskam cię mocno i czekam na telefon. Ale uprzedzam, że jeśli ty nie zadzwonisz do piątku, wpakuję ci się do mieszkania i zostanę do wiosny. Zrozumiano?

– Tak jest! – Hanna uśmiechnęła się słabo. – Nie będę ryzykować.

– Buziaki!

– Pa!

Po chwili ekran smartfonu rozbłysł, informując, że właśnie przyszła wiadomość od Elwiry. W SMS-ie były dane terapeutki, o której przyjaciółka wspomniała.

Hanna przez moment zamierzała tę wiadomość usunąć, ale odpuściła. Może rzeczywiście powinna skorzystać z fachowej pomocy? Jakieś leki bardzo by jej się teraz przydały.

6

Kolejne dni zdawały się zlewać w jeden. Wszystkie były jednakowo szare, monotonne, przygnębiająco puste. I codziennie Hanna odczuwała dziwne rozdwojenie jaźni: w pracy na wszelkie sposoby unikała ludzi, w domu zaś ogłupiała ją cisza. Za każdym razem – nieważne, czy wracała z pracy albo budziła się rano – ta cisza przyprawiała ją o dreszcze. To dlatego obsesyjnie włączała telewizor lub radio albo wciskała w uszy słuchawki i podkręcała w smartfonie głośność na maksa. Żeby tylko nie słyszeć tego, co spowijało mieszkanie, które teraz wydawało się dziwnie duże.

Dzielone dotąd przez dwoje ludzi, teraz przytłoczyło Hannę swoim metrażem. A przecież wcale nie było ogromne – siedemdziesiąt metrów plus spory balkon, na którym dało się ustawić stolik i dwa krzesła. Pili tam czasem sobotnią czy niedzielną kawę, wystawiając twarze do przedpołudniowego słońca. Brakowało jej skrawka zieleni, bo mimo licznych skrzynek i donic, po brzegi wypełnionych roślinami, czuła, że to za mało. Kilka razy napomknęła Grzegorzowi o niewielkim domu z ogrodem, ale przekonał ją, że tak jest lepiej. Tłumaczył z uśmiechem, że dla nich dwojga taka powierzchnia to aż nadto, a dzięki temu, że nie zarżną ich kredyty, stać ich będzie na życie na naprawdę dobrym poziomie. Zgodziła się. Może dlatego, że zagraniczne podróże i swoboda w spontanicznych wyjazdach weekendowych, niezależnie od dnia miesiąca albo pory roku, zawsze była możliwa. A może także dlatego, że po kilku latach starań wreszcie przyjęła do wiadomości, że będzie tu ich tylko dwoje. Podobno była zdrowa, nic nie stało na przeszkodzie, a jednak z jakiegoś powodu nie mogła zajść w ciążę. Grzesiek też się badał, ale jemu zaakceptowanie takiego stanu rzeczy przyszło jakoś… łatwiej. Tak, łatwiej, bo był mężczyzną i nie czuł tej dziwnej pustki na widok wózków z dumą pchanych przez kobiety, które były nawet starsze od Hanny. Grzesiek dokładał wszelkich starań, żeby zapomniała o tym, czego nie dane jej było zaznać, stawiając ją we wszystkim na pierwszym miejscu. Była szczęśliwa, choć gdzieś w środku czuła się niekompletna. Ale może tak właśnie było lepiej? Nigdy nie umiała jednoznacznie ocenić: co i dlaczego było dla niej lepsze. Lepsze od czego? Bo czy teraz, mając dziecko, mniej boleśnie odczułaby zniknięcie z jej życia Grzegorza? Pewnie tak, miałaby przecież przy sobie jego małą cząstkę, zapisany w komórkach kod genetyczny, dający mu szansę na nieśmiertelność.

Hanna utknęła teraz w zamkniętej przestrzeni: łazienka – kuchnia – salon. Wieczorem do sypialni wchodziła niechętnie, a rano niemal stamtąd wybiegała. Już jakiś czas temu zamknęła drzwi gabinetu męża – często pracował w domu, prowadząc jednoosobową firmę brokerską, taką poza etatem. Potrzebował całkowitej izolacji, a ona wtedy rezygnowała nawet z telewizji, słuchała muzyki ze Spotify. Zakładała słuchawki i niemal na palcach poruszała się po mieszkaniu. Zamknęła gabinet, bo naprawdę nie miała tam czego szukać. Dostatecznie dużo bólu wywoływała nienaruszona połowa łóżka w sypialni, szczoteczka do zębów w łazience czy buty – tak starannie i równo poukładane na odpowiedniej półce, nietknięte od wielu dni.

Może powinna sprzedać to mieszkanie i kupić coś mniejszego? Ot, wystarczyłaby jej zwykła kawalerka, bez trudu ograniczyłaby swoje potrzeby do niezbędnego, wręcz skrajnego minimum. Problem w takim rozwiązaniu stanowiły jednak rzeczy Grześka. Wypełniały szafy, komody, półki, jakby nierozsądnie próbowały przeczyć faktowi, że ich właściciel już nigdy tu nie wróci, nie sięgnie po żadną z nich. Były bezużyteczne, lecz Hanna nie miała jeszcze dość siły, aby coś z nimi zrobić. Pachniały wodą kolońską Grześka, były poukładane w sposób, jaki lubił… Jeśli je teraz wyrzuci, to czym zapełni miejsce po tym wszystkim? Bała się tych wolnych przestrzeni. Wywoływały w niej irracjonalną obawę, że będą coraz większe, coraz bardziej dominujące, a w ostateczności pochłoną także ją. Pewnego dnia po prostu zniknie, tak jak zniknął Grzegorz.

Postanowiła, że to nie jest dobry czas na takie rozważania. Nie dziś, ale… może jutro? Tak, jutro to doskonały termin. Pewnie dlatego, że nigdy nie nadchodzi.

7

Jego imię i nazwisko znów wyświetlało się na ekranie smartfona, jakby teść liczył, że ona wreszcie odbierze. Leon Malewski, ojciec Grześka. Lubiła go, naprawdę. Co ważne, nie było w tym lubieniu żadnego podtekstu. Rozmowy z teściem były zawsze przyjemne, ciekawe, wręcz inspirujące. Gdy na niego patrzyła, wyobrażała sobie, że tak właśnie będzie wyglądał Grzesiek za dwadzieścia lat: elegancki, gustownie ubrany, z tą trudną do opisania energią. Momentami miała wrażenie, że nawet ze sobą flirtują, ale wyraźnie postawiona granica nie pozwoliła żadnemu z nich pójść o krok za daleko. Sama przed sobą nie chciała przyznać, jak ogromnie za nim teraz tęskniła. Przecież to głupie: tęsknić za teściem…

Przez chwilę wahała się z palcem uniesionym tuż nad czerwoną słuchawką, ale miała świadomość, że nie można bez przerwy unikać konfrontacji. Ze sporymi oporami odebrała.

– Dzień dobry – wysiliła się na w miarę spokojny ton.

Malewski nie odpowiedział, tylko od razu przeszedł do rzeczy, jakby się obawiał, że Hanna nagle się rozłączy, a on nie zdąży nic powiedzieć.

– Haniu, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? – W jego głosie brzmiał wyrzut. Niezbyt wyraźny, jednak wyczuwalny. – Unikasz mnie?

– To nie tak… – zaprzeczyła słabo, w popłochu szukając jakiejś sensownej wymówki. Na próżno. – Po prostu nie jestem w stanie rozmawiać teraz o Grześku, niech tata to zrozumie.

– Ale ja nie chcę rozmawiać o Grześku – odparł. – Tylko o tobie.

– O mnie? – zdziwiła się. – A w jakiej sprawie?

– Haniu, dziecko… – zaczął łagodnie. – Jeżeli potrzebujesz pomocy, jakiejkolwiek, nie wiem, coś ze sprawami firmy Grzesia, mieszkania, samochodu, no… w ogóle – mówił spokojnie, z namysłem, starannie dobierając słowa – daj tylko znać. Pomogę ci, przecież wiesz… Teraz jesteśmy tylko my i byłoby mi bardzo źle, gdybyś… – zawahał się – gdybyś i ty odeszła z mojego życia – dodał ciszej.

– Co takiego? Jak to: odeszła? Skąd w ogóle tacie taki pomysł przyszedł do głowy?

– Cóż… Skoro Grzesiu nie żyje, nie mieliście dzieci, to możesz się zastanawiać, jaki jest sens utrzymywać kontakty poza faktem, że nadal chcemy być… rodziną.

– Co też tata, no naprawdę… – westchnęła Hanna. – Ja tylko potrzebuję trochę czasu, żeby się z tym wszystkim oswoić. Nie zdążyliśmy się pożegnać, przywyknąć do myśli, że to już, pozamykać naszych spraw. Do mnie wciąż nie dociera, że on… – Poczuła, że do oczu napływają jej łzy, więc dokończyła szybko, dopóki jeszcze mogła normalnie mówić: – …że Grześka tak po prostu nie ma, że już nigdy nie wróci do domu. Właśnie tata powinien mnie rozumieć.

– Rozumiem, Haniu, wierz mi, naprawdę to rozumiem. I jestem przekonany, że chwila rozmowy pomogłaby nam obojgu. Słuchaj, jutro po południu jadę na cmentarz. Od pogrzebu minęło już trochę czasu, więc jeśli czujesz się na siłach, mogę po ciebie podjechać i…

– Nie czuję się – przerwała mu szybko. – Przepraszam, muszę już kończyć. Do usłyszenia! – rzuciła i szybko się rozłączyła.

8

Z Elwirą spotkały się ostatecznie w piątkowy wieczór. Przyjaciółka kilkakrotnie namawiała, żeby Malewska wpadła do niej, ale ona uparła się, że widok męża Elwiry i jej dzieci nie jest akurat w niczym pomocny.

Mimo iż obie starały się oddalić ten moment, było więcej niż pewne, że po zwyczajowych ploteczkach i komentarzach dotyczących codzienności przyjdzie czas na rozmowę o sytuacji Hanny. Ona sama starała się odwlec ten moment, przyjaciółka zaś nie chciała psuć nastroju. Spotkanie dobiegało końca i dopiero wtedy temat wypłynął.

– Skończ z tą izolacją i udawaniem, że świat zewnętrzny po śmierci Grześka przestał nagle istnieć – stwierdziła Elwira. – Dobrze wiesz, że żałoba to jedno, a życie, niezależnie od straty, to drugie – powiedziała już łagodniej i uśmiechnęła się do Hanki. – Okej, wysprzątałaś chatę na błysk, i to pewnie ze sto razy, wróciłaś do pracy, robisz zakupy, więc jest nadzieja, że przynajmniej raz na jakiś czas zjadasz normalny posiłek. Ale obie doskonale wiemy, że są jeszcze inne sprawy, z którymi po prostu musisz uporać się jak najszybciej – tłumaczyła, delikatnie gładząc plecy przyjaciółki. – Nikt nie neguje twojego żalu ani tęsknoty, ale za chwilę się okaże, że zamiast na spokojnie wszystko pozałatwiać, będziesz zmuszona dosłownie biegać po sądach z aktem zgonu i tłumaczyć, że masz pełne prawo do waszego majątku. Słyszysz? – Spojrzała Hance w oczy.

– I właśnie to jest podłe – jęknęła Hanka. – Najchętniej schowałabym się pod kołdrą i… – Przerwała, bo oczy niebezpiecznie się zaszkliły i brodę spiął grymas płaczu. Wciągnęła nosem powietrze i szybko się opanowała. – Nie mam na to siły…

– Masz, masz – odparła Elwira. – Masz jej więcej, niż mogłabyś przypuszczać. Jestem pewna – dodała z mocą i przytuliła przyjaciółkę. – Jeśli chcesz, mogę przychodzić co jakiś czas, żeby pomóc ci nieco te szpargały posortować. Wiesz, bank, mieszkanie i takie tam. A może na trochę bym się do ciebie wprowadziła? – dopytała po chwili, gdy nie doczekała się odpowiedzi. – Razem pójdzie nam szybciej.

– Chciałabyś tak? – odezwała się wreszcie Hanka.

– A co to za problem? – zdziwiła się Elwira. – Powiem Czarkowi, że…

– Czy chciałabyś, żeby ktoś przeglądał twoje rzeczy? – przerwała jej Hanna. – Dotykał ich, decydował o przydatności i bez emocji wyrzucał? Ty umierasz i nagle wszystko przestaje mieć znaczenie: nie ma już tego twojego marginesu, tej granicy intymności, której nie wolno było nikomu przekroczyć – ciągnęła w jakimś dziwnym otępieniu. – Bo ciebie już nie ma, nie liczysz się, nie masz prawa głosu… – Podniosła wzrok na Elwirę. – No, powiedz: chciałabyś tak?

– Nie rozbijaj gówna na atomy – zniecierpliwiła się przyjaciółka. – I tak musisz to zrobić, a im prędzej, tym lepiej, zanim w twojej skrzynce zaroi się od powiadomień. Nie odpowiedziałaś mi na pytanie – wróciła do poprzedniego wątku. – Mam u ciebie trochę pomieszkać?

– Nie trzeba. – Hanka uśmiechnęła się blado. – Wracaj do domu, sama muszę poskładać się do kupy. – Wstała, dając tym samym znak, że koniec rozmowy.

– Dobra, zbieram się. – Elwira złapała swoje rzeczy i razem podeszły do drzwi. – Ale pamiętaj: jakby co, zaraz dzwoń.

– Co jakby co?

– Nie dogadam się z tobą – westchnęła bezradnie Elwira. – No, gdybyś jednak potrzebowała pomocy w tym składaniu się do kupy – wyjaśniła. – Chodź tu do mnie! – Przytuliła Hankę i ucałowała ją w oba policzki. – I nie forsuj się. Zrób jedną szufladę, potem drugą, wypij kawę albo drinka, zrób następną… Pomału. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Pa!

– Pa… – mruknęła nieuważnie Hanka.

Walczyła z wyrzutami sumienia, że praktycznie wypycha przyjaciółkę z domu. Ale już naprawdę chciała być sama, nawet w tej kłującej ciszy. Zatrzasnęła drzwi i – może odrobinę zbyt szybko i zbyt gwałtownie – przekręciła zamek. Potem zaniosła do kuchni naczynia z zamiarem wstawienia ich do zmywarki. Popatrzyła na sterylnie czystą kuchnię i po namyśle musiała przyznać przyjaciółce rację – sprząta nieustannie mieszkanie, zamiast zacząć robić porządek z przeszłością: nie tylko z rzeczami Grzegorza, lecz także z tym, co dzieje się w jej głowie. Ale jak miała jej wytłumaczyć, że tylko dzięki temu jeszcze nie wariuje, jeszcze daje radę funkcjonować, uparcie zachowując namiastkę czegoś, co z każdym dniem kurczy się, maleje…? Desperacko starała się zatrzymać choćby okruchy życia, które skończyło się nagle, bez uprzedzenia. A ona nie ma nowego planu, chyba nawet nie umiałaby się za to zabrać. Wszystkim zawsze zajmował się Grzegorz, to on planował, układał, realizował. Tak było dobrze, pasowało to obojgu, Hannie nigdy nie przyszło do głowy buntować się czy zgłaszać własne pomysły. Po raz pierwszy zastanowiła się, czy tak właśnie zawsze powinno było wyglądać jej życie – rozpisane dzień po dniu, miesiąc po miesiącu przez kogoś innego.

Marzec

1

Trzy tygodnie po śmierci Grześka odezwało się biuro rachunkowe, które prowadziło księgowość jego firmy. Właścicielka, przemiła pani Irmina, którą Hanna poznała, gdy jednego razu w zastępstwie męża musiała dostarczyć w terminie jakieś dokumenty, cichym i pełnym współczucia głosem poprosiła o spotkanie. Chciała zamknąć działalność Grzegorza, ciągnięcie jej przecież nie miało sensu. Hanna domyśliła się, że o śmierci klienta powiadomił Irminę teść. Znów okazał się lepiej zorganizowany i bardziej przewidujący. Hanna obiecała księgowej, że pojawi się najszybciej, jak tylko się da, i z ulgą zakończyła połączenie. Tak więc do spraw związanych z mieszkaniem, samochodami i bankiem doszedł właśnie kolejny temat. Dotarło do niej, że porządkowanie tej części ich życia, nad którą opieka leżała po stronie Grzegorza, pewnie zajmie jej więcej czasu, niż zakłada, i będzie ją sporo kosztować: jakby zatrzaskiwała za mężem kolejne drzwi i co najgorsze, wbrew sobie.

2

Zaczęło się od swędzącego gardła i nieświadomego pokasływania. Hanna zrzuciła to na karb przewiania w czasie wietrzenia biura, choć Elwira była pewna, że ciało Hanki odreagowuje odpuszczający powoli stres. Wkrótce tak naprawdę nie miało specjalnego znaczenia, jaka jest faktyczna przyczyna złego samopoczucia i cieknącego nosa, bo z każdym dniem było coraz gorzej: gorączka rosła, a ból głowy przyprawiał o mdłości. Nie było wyjścia, i Hanna została zmuszona do wizyty u lekarza.

W przychodni pojawiła się następnego dnia wcześnie rano, nauczona doświadczeniem, że o tym, kiedy wejdzie do gabinetu, nie decyduje godzina ustalona w rejestracji, lecz liczba przypadków „ja tylko na chwilę, po receptę, po wyniki” i tak dalej. Dwie godziny spędzone w zatłoczonym korytarzu tylko pogorszyły jej stan, do gorączki i bólu głowy doszło niepokojąco niskie ciśnienie. Gdy wreszcie stamtąd wyprysnęła, świeże powietrze niemal odebrało jej oddech.

Musiała wykupić leki, ale najpierw postanowiła zjeść porządne śniadanie i przyjąć taką dawkę kofeiny, żeby móc w miarę normalnie funkcjonować. Spacerem doszła do najbliższej knajpki serwującej śniadania i tam zmęczyła gigantyczną bułkę z całą masą dodatków, uparcie spadających na talerzyk, popijając ją kawą z filiżanki o pojemności wiaderka. Przyjemnie syta wracała w stronę samochodu z zamiarem wstąpienia do apteki. Nieco nadrobiła drogi, ale na samą myśl, że przy tej pogodzie będzie zmuszona jeszcze raz wychodzić, aż się wzdrygnęła.

Zaopatrzona w medykamenty i witaminy zmierzała już na parking niedaleko przychodni, gdy minęła sklep jubilerski. Tknięta jakimś dziwnym impulsem zerknęła na zegarek i upewniwszy się, że jest po dziesiątej i sklep jest otwarty, weszła do środka.

Na dźwięk otwieranych drzwi z zaplecza wychylił się młody mężczyzna.

– Dzień dobry – przywitała się Hanna i podeszła do lady.

– Dzień dobry – odpowiedział i zrobił kilka kroków w stronę Hanny. – W czym mogę pomóc?

– Ja… – Hanna zawahała się przez moment i dokończyła: – …chciałabym zmniejszyć obwód obrączki.

Mówiąc to, sięgnęła do łańcuszka oplatającego jej szyję. Zdjęła z niego obrączkę Grześka i podała złotnikowi.

– Jak rozmiar? – dopytał, przyglądając się próbie kruszcu.

– Taki. – Zdjęła z łańcuszka także swoją i położyła na wyściełanej zielonym pluszem tacce. – Długo to potrwa?

– Chwilę zajmie z pewnością – odparł jubiler. – Jest duża różnica w średnicy, nie zrobię tego od razu. Najwcześniej może być na pojutrze – dodał.

– Dobrze, niech będzie na pojutrze.

W końcu i tak przez kilka następnych dni nie będzie wyściubiać nosa z domu, wykuruje się, jak lekarz przykazał. Teraz po drodze zrobi jakieś większe zakupy. Gdy znów będzie miała oba złote krążki, założy je na serdeczny palec lewej ręki. Pamiętała ten gest: gdy zmarł ojciec, mama po pogrzebie przełożyła swoją, a potem dołożyła do niej pomniejszoną obrączkę zmarłego męża. Jakby tym jednym wymownym aktem zmieniała swój status: z mężatki na wdowę. Obrączki mamy i taty Hanna przechowywała jak najcenniejsze pamiątki. Były niemal pomarańczoworude, mówili na to „ruskie złoto”, bo pochodziło zza wschodniej granicy, przemycone w latach siedemdziesiątych przez łebskiego szmuglera. Ich – jej i Grześka – obrączki były już szlachetnej próby, gładkie, proste, bez ozdób czy grawerunków. Hanna przeciągnęła palcem po błyszczącej powierzchni swojej, znów wiszącej na jej szyi, i uśmiechnęła się do siebie. Nie był potrzebny Facebook, w realu wszyscy zrozumieją przekaz. Nie będzie musiała nikomu niczego tłumaczyć.

3

Kilka kolejnych dni przespała. W aptece przezornie poprosiła o coś, co pozwoli jej spokojnie nie tylko zasnąć, lecz także obudzić się rano i nie pamiętać snów. Łykała pastylki ochoczo, bo dosłownie ścinały ją z nóg, zapewniając co najmniej ośmiogodzinny, nieprzerwany odlot. Za dnia drzemała, słuchała radia z internetu albo opatulona w kołdrę, w grubych skarpetach i bluzie Grześka, mościła się przed telewizorem, oglądając co popadnie. Na pytanie Elwiry, czy udało jej się przed powrotem do pracy wypocząć i nabrać sił, odparła zdawkowo, że czuje się już dobrze i chce wracać do codziennej rutyny. Kłamała, ale w przeciwnym wypadku usłyszałaby od przyjaciółki kolejną tyradę na temat pomocy, wsparcia, terapii, bla, bla, bla… A po co psuć sobie i jej nastrój? W końcu wszystko kiedyś wróci do normy. Musi wrócić.

4

Hanna po pracy wsiadła do samochodu i dopiero wtedy dostrzegła na przedniej szybie ślady – rzec można – grubej nieelegancji jakiegoś sporej wielkości ptaka. Nafajdał jej na szybę centralnie, a średnica plamy miała dobrych kilka centymetrów. Hanna uruchomiła spryskiwacze, ale szybko się okazało, że w zbiorniczkach skończył się płyn. Wycieraczki sunęły po szybie tak długo, dopóki poślizg dawała im wilgoć, która osiadła wraz z przelotnym opadem marcowego deszczu ze śniegiem. Potem wydawały dziwny, niepokojący dźwięk przypominający buczenie, a plama nadal znajdowała się w tym samym miejscu. Przecież nie może z tą ptasią kupą jechać przez całe miasto! A płyn? Skąd weźmie płyn i kto go wleje? Jaki to w ogóle płyn, może jakiś specjalny, jak olej do silnika?