Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wychowałem się w domu poetów. Zarówno mama, jak i ojciec pisali wiersze. Skrzypienie wiecznego pióra i stukot maszyn do pisania stały się muzyką mojego dzieciństwa. Ojciec, Mieczysław Jastrun, był w XX wieku bardzo cenionym pisarzem, przede wszystkim poetą, ale też eseistą i tłumaczem, historykiem literatury, autorem słynnej biografii Adama Mickiewicza. Mama, Mieczysława Buczkówna, pisała wiersze, ale też książki dla dzieci, napisała ich wiele. Uważała się jednak przede wszystkim za poetkę. Czy byłem więc skazany na poezję?
Tomasz Jastrun, ceniony poeta, felietonista i prozaik, oddaje w ręce czytelników najbardziej osobiste dzieło – historię swojej rodziny opowiedzianą wierszami. Wierszami, które pisał jego ojciec Mieczysław oraz jego matka Mieczysława, ale także on sam. Wierszami osobistymi, które przedstawiają nam dzieje rodziny zaplątanej w polską historię, ale i „poezję” życia.
Książka wzbogacona jest o fotografie, na których można zobaczyć rodzinę Jastrunów także w towarzystwie wybitnych przyjaciół, m.in. Wisławy Szymborskiej czy Sławomira Mrożka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 54
Wychowałem się w domu poetów. Zarówno mama, jak i ojciec pisali wiersze. Skrzyp wiecznego pióra i stukot maszyn do pisania stały się muzyką mojego dzieciństwa. Ojciec, Mieczysław Jastrun (1903–1983), był w XX wieku bardzo cenionym pisarzem, przede wszystkim poetą, ale też eseistą i tłumaczem, historykiem literatury, autorem słynnej biografii Adama Mickiewicza. Mama, Mieczysława Buczkówna (1924–2015), pisała wiersze, ale też książki dla dzieci, napisała ich wiele. Uważała się jednak przede wszystkim za poetkę. Czy byłem więc skazany na poezję? Pierwszy swój wiersz „stworzyłem”, będąc małym dzieckiem, gdy zapytałem rodziców: „Dlaczego jabłko ma tylko głowę?”, co oni pospiesznie zapisali. Dzieci, jak wiadomo, są świetnymi poetami, zanim nie zaczną się uczyć i dorośleć, wtedy ich wyobraźnia stygnie, a zdziwienie światem, które jest u źródeł poezji, wysycha. Ojciec zdawał się cały zrobiony z poezji. Miał świetną pamięć do wierszy, znał ich tysiące, miał w głowie całą poezję polską, ale też francuską, niemiecką i rosyjską, znał łacinę i grekę. Słynne są jego przekłady poezji Rilkego, Hölderlina, także Baudelaire’a i Puszkina, i wielu innych twórców. Był poetą do szpiku kości, sam mówił, że poezja i tworzenie wierszy są dla niego jak modlitwa. Zamknięty w swoim małym gabinecie, który wydawał mi się wielki, gdy byłem dzieckiem, pisząc, nucił wiersze, jakby się modlił. Oderwany od materialnego świata, był z tym światem na bakier. Ta sfera spoczywała zatem na barkach mamy, która musiała być bardziej od niego praktyczna. Było to dla niej bardzo męczące. Ja w młodości nie wykazywałem się żadnymi talentami, miałem i mam do dzisiaj słabą pamięć i zapewne jakąś formę dysleksji. W szkole i potem na studiach polonistycznych nie miałem się więc dobrze, a poszedłem na polonistykę trochę z braku lepszego pomysłu. Zadebiutowałem wierszami jeszcze na studiach, w piśmie „Nowy Wyraz” w 1973 roku. Wtedy mój niespieszny pociąg wjechał na tor poezji. Jadę nim do dzisiaj. Czy wziąłem coś z poetyki rodziców? Po ojcu może pesymizm i pasję społeczną, ale też grozę przemijania. Po mamie pewnie delikatność w lirykach. Na pewno jednak jestem poetyckim bytem osobnym. Znacznie mniej niż ojciec zanurzonym w kulturze, bliższym za to „mięsa życia”, dlatego też piszę prozę i felietony. Bywałem reporterem i jestem felietonistą, gram więc na wielu instrumentach i nie zawsze to są fortepiany.
Wybierałem do Albumu wiersze pod kątem rodzinnym, te ilustrujące zdarzenia naszego życia. Poezja taka bywa, ale nie musi taka być.
Wiersze starałem się układać blokami tematycznymi. Są tu więc utwory oddające grozę wydarzeń historycznych: rodzice przeżyli okupację, ja tylko konspirację lat. 70. i 80. Byłem związany z opozycją demokratyczną, przeżyłem stan wojenny, kiedy musiałem się ukrywać, i trudne lata po nim. Moje wiersze drukowane w podziemnych wydawnictwach były popularne, czas jednak odarł je z dawnych emocji i rzadko je teraz wznawiam. Ojciec grozę wojny i okupacji zamknął w tomie Godzina strzeżona (rok 1944), wydanym w podziemiu, a rozliczył się ze stalinizmem w Gorącym popiele (rok 1956). Podałem do druku jego wiersz List Anny Żywioł, pisany w czasach stalinowskich. Za politykę kulturalną i za bezpieczeństwo (znamienne połączenie) odpowiadał wtedy Jakub Berman. Miał ogromną władzę. Jego córka wspomina: „Ojciec był uszczęśliwiony, gdy Jastrun napisał w wierszu: »Ja, Anna Żywioł, nie umiałam czytać, nie umiałam pisać«. I ojciec mi to pokazał, i powiedział: »Nie mógł mi sprawić większej radości«. To było spełnienie jego marzeń o nowej literaturze”. Mój ojciec napisał stosunkowo niewiele wierszy w stylistyce socrealistycznej, ale wstydził się ich do końca życia, dlatego tego wiersza nigdy nie zamieszczał w wyborach swej poezji. Wydał mi się jednak ten utwór ciekawym świadectwem czasu, a zarazem wierszem mimo wszystko artystycznie udanym.
Są w Albumie liczne liryki, wiersze o dzieciach, w końcu wiersze metafizyczne, pożegnania bliskich. Jak przystało na album rodzinny, w poezję zostały „wklejone” fotografie z moimi komentarzami. Niektóre zdjęcia korespondują z poezją, inne niekoniecznie, ale są częścią rodzinnej autobiografii i zdają się interesujące same w sobie. Stąd np. moje fotografie z Szymborską i z Mrożkiem.
Niektóre wiersze aż proszą się o przypis, choćby wiersz mamy Okno. Oto jego fragment:
I ta biała akacja
Co jak wyrzut sumienia
Kwitnie
Przy ruinie w której się gnieżdżą
Ludzie z dziećmi kozą i koniem
I ten komin krematorium
Instytutu Szczepionek
Którym wyfruwają psy i koty
(Ofiary inkwizycji nauki)
To dokładny opis widoku z okien naszego warszawskiego domu na Iwickiej, we wczesnych latach 50., kiedy stał jeszcze wśród ruin. Ten niezwykły budynek, gdzie mieszkali literaci, opisałem w książce Dom pisarzy w czasach zarazy. A Instytut szczepionek z wiersza mamy występuje w wierszu ojca Epoka jako „szpital wariatów”. Wiersz ojca Cyjanek odnosi się do konkretnej sytuacji. Ojciec podczas wojny był w nieformalnym związku z Krystyną Bilską, która ratowała mu nie raz życie w czasie okupacji. Historia z cyjankiem jest prawdziwa. Po wojnie ojciec opuścił partnerkę dla mojej mamy, młodej studentki polonistyki. Miał z tego powodu do końca życia wielkie wyrzuty sumienia. Nie chciałem jednak w ten sposób komentować innych wierszy, by nie zaburzać ich poetyckiej materii. Wiersze lubią świecić tylko swoim światłem, a niedopowiedzenie bywa siłą poezji.
Mówi się, że fotografie i wiersze uwieczniają ludzi i zdarzenia. Taka wieczność trwa jednak zwykle tylko chwilę, ta książka próbuje ją nieco wydłużyć. Moi rodzice jako poeci zostali zapomniani, czas jest bezwzględny także dla sztuki. Zasypuje ją śniegiem i piaskiem, niektórych twórców traktuje łagodniej, dla innych nie ma litości.
Chciałem, żeby te wiersze i fotografie były świadectwem historii, tej dużej i małej, rodzinnej. I aby rozmawiały nie tylko ze sobą, ale też z czytelnikiem.
Tomasz Jastrun
Ojciec przed wojną uczył w szkole polskiego. Nie znosił tej pracy, szczególnie sprawdzania wypracowań, ale uczniowie go kochali, bo wiedzieli, że on kocha polską literaturę. Data na tablicy daje temu zdjęciu walor metafizyczny.
Jak stary obraz olejny
Z domu dzieciństwa pamiętam
W świetle wspomnienia chwiejnym
Wesele u Adwenta.
Białym obrusem nakryty stół,
Winogrona, muzyka.
Wśród brzęku szklanych pszczół
Piłem wino z wielkiego kielicha.
Jak uczta na obrazie Veronese’a
Pełna błękitu i dziesięciu czerwieni
W pamięci mojej jeszcze się mieni
Ta chwila wskrzeszona we łzach.
I nic to, że szkarłat zbladł,
Że sczerniały barwy zielone,
Że jak księżyc odwrócił się tamten świat
I ukazał drugą, ciemną, nieznajomą stronę.
Wczesne lata 30. Zakopane, zdjęcie z misiem. I nad Morskim Okiem, ojciec z laseczką, Krystyna Bilska, partnerka ojca, po lewej stronie jej siostra Irena. Ojciec, i nie tylko on, nawet na górskich wycieczkach zawsze w krawacie, podejrzewam, że wtedy nawet wspinano się w krawatach.
Od koła uczyć się uczuć niestrudzonego powrotu
W niepowrotnych obrotach szprych,
I śnić ujrzany kiedyś w przejeździe czerwiec złoty,
Co za psów szczekaniem długo cichł.
Opada groza przestrzeni. Toczą się w miejscu koła.
Oracz idzie za pługiem stu lat.
Na wracających z orki, złoconych zachodem wołach
Ciemnej góry podnosi się garb.
Wszędzie w gotowe kontury wchodzą barwy, oddechy i głosy,
Śmierć opuszcza je cieniem, jak ktoś,
Kto przystanął w połowie kurzem okrytej szosy,
Aby sprawdzić koła czarną oś.
Idylla, ojciec ze swoją partnerką Krystyną Bilską i z jej siostrą Ireną. To był jakiś trójkąt, może nie erotyczny, ale uczuciowy na pewno, nawet mieszkali razem.
Walił śnieg. Zapadał w zaspy las.
Dopalała się żółta gromnica.
Wątły płomień chwiał się jak ślaz
W niedomkniętych zmierzchu okiennicach.
Był zagajnik. Zwisał biały puch.
Ciemny wicher tarł plecy o ścianę.
Nawoływał bawoli róg
Szare sosny w polu rozbiegane.
Przemytnicy lazurów przez noc
Biegli, szeptem rozdzierali cienie,
Każdym krokiem wyzywając los,
Dynamitem, płonęli marzeniem.
W pograniczu zbrodniczym dwóch mocarstw
Jak obelisk, graniczny słup –
Strażnik z lufą ościennej nocy
Dyszał w mroku czyhając na łup.
Jeszcze echo dymiło u szczytu,
Kiedy liżąc skrwawioną łapę,
Świat przemycał gałązkę błękitu,
Przemykając jak duch przed odwachem.
Tu także jak w Jeruzalem
Jest posępny mur płaczu.
Ci, którzy pod nim stali,
Już go nie zobaczą.
Pusta noc, pusty dom, głuchy gmach.
Stąd ich wywleczono.
Została ciemność – i strach.
I wnętrza – śmierci łono.
Domy w kamiennym pochodzie
Pod nieubłaganym niebem –
Jak gdyby szły za pogrzebem
Tysięcy rodzin.
Nie rzucił nikt dobrej ziemi
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki