41,65 zł
"Tomasz Jastrun, od pierwszych wierszy poeta dojrzały i świadomy. Jakby urodził się w piśmie... Proste zdania, czyste obrazy, mocne puenty, to się u Jastruna nie zmienia. Zero werbalnej gry, mgławicowości, zacierania śladów. Dostajemy konkret, detal, szczegół, najsilniej działające na wyobraźnię. Krótkie utwory, minimum słów, a w nich cała prawda o ludzkiej egzystencji. Pełnia ludzkiego życia pod pustym niebem: od czułości dla dzieciństwa po zdumienie starością, od oczarowania erotyzmem po koniec miłości, której nawet wtedy należy się trochę ciepła. To chyba jedyny w polskiej współczesnej poezji autor, który tak konsekwentnie zbiera dowody na mijanie czasu. Dla Jastruna przemijanie jest żywiołem nie mniej niszczącym niż ogień czy woda. Paradoksalnie, podlegamy mu w zwolnionym tempie, w końcu jednak znikamy doszczętnie. Poeta mówi o ludzkim losie, starając się chronić czytelnika przed grozą; rzec można ‒ z wielką delikatnością używa słów mocnych, a obrazy zderza, pozostawiając nas w zdumieniu, że tak łatwo stało się tak wiele… W ten sposób tworzy, jakby mimochodem, przekaz tak silny, że aż boli”.
Anna Janko
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 48
Rok wydania: 2025
Moi rodzice byli poetami, ojciec Mieczysław Jastrun wybitnym, mama Mieczysława Buczkówna autorką bardzo dobrą. Czy więc zostałem skazany na poezję? Pierwszy wiersz wypowiedziałem w wieku zapewne trzech lat, pytając: Dlaczego jabłko ma tylko głowę? Lepszego już nie napiszę. Tak, poezja ze swoim zdziwieniem światem jest na pewno dzieciństwem ocalonym lub odnalezionym. Ale lubię słowa Tuwima: „Na poezji znam się tyle, co ptak na ornitologii”.
Debiutowałem w połowie lat 70., od tego czasu wiersze przychodzą do mnie nieustępliwie, lecz nieregularnymi falami. Ale przecież nawet gdy piszę prozę czy felietony, używam poetyckiego czucia.
Ten „wybór wierszy” ogłaszam w pośpiechu, ale nie w panice. Jeśli przekroczy się pewien próg, zawsze trzeba się śpieszyć z takimi publikacjami. Książka jest podsumowaniem całej mojej długiej poetyckiej drogi, stąd jak kamienie milowe widnieją tytuły moich kolejnych tomików, od debiutanckiego Bez usprawiedliwienia (1978), wokół których gromadzą się utwory.
Ułożyłem wiersze chronologicznie; bywało, że kierowałem się nie tylko ich jakością, ale też tym, że są świadectwem prywatnego życia bądź wydarzeń historycznych. Niektóre wiersze, jak np. Afganistan, można zrozumieć tylko w kontekście historycznym. Podobnie wiersze pisane w stanie wojennym. Zawsze miałem temperament polityczny i słuch moralny wyczulony na społeczne dramaty. Stąd mój opozycyjny i konspiracyjny epizod. Wiersze polityczne pisane przeze mnie w stanie wojennym były w tamtym mrocznym czasie bardzo popularne, lecz nie ma ich tu wiele, za duże emocje są dla poezji niebezpieczne, co widać dopiero po czasie. Nie ma też wierszy z tomu Biała łąka, pisanych w więzieniu na Białołęce.
Przez mą twórczość nie tylko poetycką – piszę też powieści i felietony – przewija się czarna depresyjna nić, ale jest również wiele utworów o dziecku, na pewno żaden polski poeta nie napisał tylu wierszy rodzinnych. Jest nawet wiersz o porodzie, też chyba jestem tu prekursorem. Moja poezja jest autobiograficzna. Nie stronię od liryki, a ironią bronię się przed otchłanią wszechświata, w której kręci się wokół swej osi trzecia planeta od słońca.
Mam dojmujące poczucie, że, jak powiedział Miłosz, „kurczą się, kurczą nasze wyspy”. Kurczy się więc zasięg poezji i kurczy się życie mojej generacji. Taki wybór wierszy jest moją osobistą wysepką, coraz mniejszą, ale stoi na niej mój dom.
(1978)
Właścicielka jest przekwitłą kobietą
Częstuje nas kawą i herbatą
Pokazuje palce zajęte przez gościec
Mówi – nie mam już dużo czasu
Patrzę przez okno
Ogród pożera ten dom
Może to najlepsze rozwiązanie
Nie wiem co o tym myśleć
Dlatego idę ze ślepą szklanką
Od stołu do ust
Od ust do stołu
Przyszła niespodziewanie
Z kwiatami we włosach
Co nie chciały się przyznać do woni
Powiedziała
Mąż zaraz zadzwoni
Potem z wdziękiem
Ach zapomniałam
On przecież nie żyje
Westchnąłem coś o współczuciu
O nicości która nas pochłonie
Przegięła szyję
Jej cień oparł się o moje ramię
I nagle kwiaty w jej włosach
Zapachniały
Ogłuchł – lecz oni
Którzy zbierali dźwięki
W łopiany uszu
Bardziej głusi
A dzisiaj nawet idioci
Błyszczą w ustach Norwidem
Jak złotym zębem
Lecz mrok nad jego wierszem
Jak przed wiekiem
Tylko ustawiono reflektory
I świecą w oczy
Kot właściciel swojego zadowolenia
Mruczy do wewnątrz
Niedziela wygrzewa się na słońcu
Nuda małego miasteczka zatrzymała pociąg
Lokomotywa straszy dzieci
Rozłożyste kobiety wyrosły przy drodze
Na ławach i u płotów
A mężczyźni obok
Nabijają tytoniem swoją zadumę
Długo czekałem – zmieniałem koszule
I twarz w nieprzychylnym lustrze
W końcu przyszła
Punktualnie spóźniona
Chciałem zajrzeć jej w oczy – umknęły
Byłem tak blisko
Że słyszałem jej serce
I szelest włosów
Spojrzała z lękiem gdy nieostrożny
Złamałem milczenie
Słowa się potoczyły kamieniem
I nagle – sam nie wiem kiedy
Schwytałem motyla który drgnął
Pięcioma chłodnymi palcami
Szum fal nie zasłania morza
Lecz ruch moich myśli
Gdy stoję nad brzegiem
Nie pozwala ujrzeć słońca
Gasnącego w twoich brwiach
Które jak narysowane
Pędzelkiem chińskiego malarza
Uspokajają wzburzony krajobraz
Jestem zmęczony
Chciałbym zasnąć w tobie
Patrzył w niebo
Było puste
I zrozumiał
Że jest człowiekiem
Chwycił go za gardło strach
Zawyły gwoździe w jego stopach i dłoniach
Lecz chyba nie mniej bał się
Gdy przed laty
Poczuł
Że jest Bogiem
I że musi iść
Przed siebie
Zapalił się
Zgasiła go
Jednym spojrzeniem
Zielonych oczu
I odeszła
Z jego twarzą na plecach
Rozciętą pogardą warkocza
Długo nie mogłaś zasnąć
Zasypiałaś budziłaś się
Dotykałaś mnie jeszcze nie we śnie
Już nie na jawie
Nie byłaś zdecydowana na nic
I nic nie było twoje
I rozczuliły mnie dłonie
Które leżały obok ciebie
Okryłem je pocałunkami troskliwie i ciepło
Wtedy zasnęłaś
I jak obraza zabolała mnie
Obojętność twojego snu
Położyłem go do łóżka
Spał tak jak śpią dzieci
Ze słodkim jabłkiem oddechu
W otwartych ustach
I zrobiło mi się go żal
Gdy pomyślałem
Że tak daleko odejdą jego stopy
Od maleńkich stópek
I że dojdą aż tutaj
Gdzie teraz jestem
I gdzie nie ma niczego
O czym mógłbym myśleć bez lęku
Te kwiaty zerwała kobieta
Która jutro umrze
Nikt teraz o nich nie pamięta
W przedśmiertnej krzątaninie
Biel pościeli i ściany
W tle obu tragedii
I czas który na pamiątkę
Zdejmuje odcisk – łodygi i ręki
(1980)
Baranku Boży który gładzisz grzechy świata
Zmiłuj się nad nami
Owczarzu który idziesz z nożem
Zmiłuj się nad barankiem
Nie ma już baranka
Ślad zaginął po owczarzu
Nóż przechodzi z rąk do rąk
Jak cegła na budowie
I oto stoi ukończona wieża Babel
W każdym oknie
Pytanie bez odpowiedzi
W każdym braku odpowiedzi
Człowiek
Usiadł na drewnianym progu
Westchnął – znowu dzień
Miał osiemdziesiąt lat
Sam wyciosał ten próg
Wyrąbał z lata dzień
Z dnia wydłubał ranek
Z ranka wysnuł westchnienie
Siedział – patrzył przez zepsute zęby płotu
W gardło światu
Potem wstał
Zaorał wszystkie pola
Te w pobliżu lasu te pod oczyma
I na wzniesieniu czoła
A kiedy były już nakarmione
Wszystkie na świecie świnie
I wydojone wszystkie krowy
Przyszedł czas zakopać swoją kobietę
Zużytą i starą
Został więc sam
Jak palec
Zgrubiały od pracy
Usiadł na drewnianym progu
Westchnął – znowu noc
Nikt już nie mieszka w jej oczach
Szelest biegnących nocy
Wypełnił dwa puste pokoje
W szafie wisi jego garnitur
W nim cierpki zapach życia
Które odeszło
Nikt już nie mieszka w jej oczach
Tylko czasami na rzęsach
Siadają głodne gołębie
Lęk się zagęstnił
Nie mogę ruszyć ręką ani nogą
Wozy cygańskie jadą snem
– Obudź mnie mamo –
Otwieram oczy
Drży pajęczyna na suficie
A pies który nagle zaszczekał
Odsłonił zielony świat za oknami
Biegnę w ten świat
Poprzez ścianę dziesięcioleci
A tam stoi tylko jedno drzewo
Bez liści
I olbrzymieje w rannej poświacie
Kropla
Na złotym brzegu nieszczelnego kranu
Są różne tragedie
I pokolenia różnie tragiczne
Najbardziej wzruszają ci
Którzy padli w ogniu i dymie
Unosząc patetycznie dłoń
Wypełnioną dojrzałym granatem
Na ich wierszach zawsze wiele
Świeżych kwiatów i płonących świeczek
Płaczą nad nimi dziewczęta
A chłopcy uczą się zaciskać pięści
Lecz są pokolenia inaczej
A tak bardzo tragiczne
Że nawet nie słychać
Jak oddychają zatrutym powietrzem
Przytulam swoją czaszkę
Do twojej
Całuję w oczodoły
A potem leżę w mroku
Nieruchomy
Kręgosłup obok kręgosłupa
Kość obok kości
Ciało obok ciała
Dwie krople krwi dwie łzy
I gładzę twoich włosów
Ułudę
I nasłuchuję pilnie oddechu
Jak w międzyplanetarnej rakiecie
Sygnałów z ukochanej ziemi
Jadę na smutnej kobyle
I nucę ciemne piosenki
Jadę na smutnej kobyle
Don Kichot
Który czytał Cervantesa
Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji
Ja ty on
Nie chce nas ziemia i niebo
Na nasz widok
Przedmioty zatrzaskują okna i drzwi
On tego jeszcze nie wie
Maleńką dłonią
Próbuje otworzyć kamień i niebo
Ja to już wiem
Ty to już wiesz
Nie trzeba go było stwarzać
Na własne podobieństwo
Kiedyś zawsze trzymałem go za rękę
Teraz chodzi już sam
Mały chłopczyk
Z jaskrawoczerwonym sercem
Ciągnie po ziemi
Moją urwaną dłoń
Nie ma owiec koni krów
Domów z drewna
Nie pachnie pięknie gnój
Cała wieś poszła do nieba
Oprócz tego z brzegu
Za dużo pił
– Nie deptać
To więcej niż cmentarz –
Tu jeszcze można ręce grzać
Przy domyśle pieca
I w zamulonej studni
Szukać gwiazd
Popatrz
Na lśniącej szybie nocy
Jak odcisk palca
Spojrzenie zadumanych oczu
Sprzed tysiąca lat
Ostrożnie otwierajcie bramy podręczników
Tam kraj zamarznięty
Gdzie w trumnach z mroku i ciszy
Snem wiecznym śpią poeci
Starzec z krzykiem w ustach
Zamarłym w kształcie fontanny
Obok chłopiec bez twarzy
Z krukiem milczenia w rękach
Na niebie o barwie lodu
Płaskim jak kartka papieru
Zamarzł w locie klucz liter
Czy usta starych kobiet
Pamiętają pierwsze i ostatnie
Pocałunki
Czy piersi starych kobiet
Pamiętają
Czy dłonie
Nagie stare kobiety
Wołają o pomstę do nieba
Lecz tam mają widocznie inne zajęcia
Zresztą już tyle było petycji
W różnych sprawach
I żadna nie załatwiona
W małym niemieckim
Miasteczku
Upał pachnie dezodorantem
Domy jak dziwki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Opracowanie graficzne i typograficzne: Monika Wasilewska Na okładce wykorzystano kolaż thoughts /myśli autorstwa Moniki Wasilewskiej Redaktor prowadzący: Anna Rucińska Korekta: Elwira Wyszyńska
Wydanie I elektroniczne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl
© Copyright by Tomasz Jastrun, 2025 © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2025
ISBN 978-83-07-03657-1
Partnerem wydania jest Stowarzyszenie Autorów ZAiKS