Oddani istnieniu - Tomasz Jastrun - ebook

Oddani istnieniu ebook

Tomasz Jastrun

0,0
41,65 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Tomasz Jastrun, od pierwszych wierszy poeta dojrzały i świadomy. Jakby urodził się w piśmie... Proste zdania, czyste obrazy, mocne puenty, to się u Jastruna nie zmienia. Zero werbalnej gry, mgławicowości, zacierania śladów. Dostajemy konkret, detal, szczegół, najsilniej działające na wyobraźnię. Krótkie utwory, minimum słów, a w nich cała prawda o ludzkiej egzystencji. Pełnia ludzkiego życia pod pustym niebem: od czułości dla dzieciństwa po zdumienie starością, od oczarowania erotyzmem po koniec miłości, której nawet wtedy należy się trochę ciepła. To chyba jedyny w polskiej współczesnej poezji autor, który tak konsekwentnie zbiera dowody na mijanie czasu. Dla Jastruna przemijanie jest żywiołem nie mniej niszczącym niż ogień czy woda. Paradoksalnie, podlegamy mu w zwolnionym tempie, w końcu jednak znikamy doszczętnie. Poeta mówi o ludzkim losie, starając się chronić czytelnika przed grozą; rzec można ‒ z wielką delikatnością używa słów mocnych, a obrazy zderza, pozostawiając nas w zdumieniu, że tak łatwo stało się tak wiele… W ten sposób tworzy, jakby mimochodem, przekaz tak silny, że aż boli”.

Anna Janko

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 48

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Moi rodzice byli poetami, ojciec Mieczysław Jastrun wybitnym, mama Mieczysława Buczkówna autorką bardzo dobrą. Czy więc zostałem skazany na poezję? Pierwszy wiersz wypowiedziałem w wieku zapewne trzech lat, pytając: Dlaczego jabłko ma tylko głowę? Lepszego już nie napiszę. Tak, poezja ze swoim zdziwieniem światem jest na pewno dzieciństwem ocalonym lub odnalezionym. Ale lubię słowa Tuwima: „Na poezji znam się tyle, co ptak na ornitologii”.

Debiutowałem w połowie lat 70., od tego czasu wiersze przychodzą do mnie nieustępliwie, lecz nieregularnymi falami. Ale przecież nawet gdy piszę prozę czy felietony, używam poetyckiego czucia.

Ten „wybór wierszy” ogłaszam w pośpiechu, ale nie w panice. Jeśli przekroczy się pewien próg, zawsze trzeba się śpieszyć z takimi publikacjami. Książka jest podsumowaniem całej mojej długiej poetyckiej drogi, stąd jak kamienie milowe widnieją tytuły moich kolejnych tomików, od debiutanckiego Bez usprawiedliwienia (1978), wokół których gromadzą się utwory.

Ułożyłem wiersze chronologicznie; bywało, że kierowałem się nie tylko ich jakością, ale też tym, że są świadectwem prywatnego życia bądź wydarzeń historycznych. Niektóre wiersze, jak np. Afganistan, można zrozumieć tylko w kontekście historycznym. Podobnie wiersze pisane w stanie wojennym. Zawsze miałem temperament polityczny i słuch moralny wyczulony na społeczne dramaty. Stąd mój opozycyjny i konspiracyjny epizod. Wiersze polityczne pisane przeze mnie w stanie wojennym były w tamtym mrocznym czasie bardzo popularne, lecz nie ma ich tu wiele, za duże emocje są dla poezji niebezpieczne, co widać dopiero po czasie. Nie ma też wierszy z tomu Biała łąka, pisanych w więzieniu na Białołęce.

Przez mą twórczość nie tylko poetycką – piszę też powieści i felietony – przewija się czarna depresyjna nić, ale jest również wiele utworów o dziecku, na pewno żaden polski poeta nie napisał tylu wierszy rodzinnych. Jest nawet wiersz o porodzie, też chyba jestem tu prekursorem. Moja poezja jest autobiograficzna. Nie stronię od liryki, a ironią bronię się przed otchłanią wszechświata, w której kręci się wokół swej osi trzecia planeta od słońca.

Mam dojmujące poczucie, że, jak powiedział Miłosz, „kurczą się, kurczą nasze wyspy”. Kurczy się więc zasięg poezji i kurczy się życie mojej generacji. Taki wybór wierszy jest moją osobistą wysepką, coraz mniejszą, ale stoi na niej mój dom.

Bez usprawiedliwienia

(1978)

Dom w ogrodzie

Właścicielka jest przekwitłą kobietą

Częstuje nas kawą i herbatą

Pokazuje palce zajęte przez gościec

Mówi – nie mam już dużo czasu

Patrzę przez okno

Ogród pożera ten dom

Może to najlepsze rozwiązanie

Nie wiem co o tym myśleć

Dlatego idę ze ślepą szklanką

Od stołu do ust

Od ust do stołu

Kwiaty

Przyszła niespodziewanie

Z kwiatami we włosach

Co nie chciały się przyznać do woni

Powiedziała

Mąż zaraz zadzwoni

Potem z wdziękiem

Ach zapomniałam

On przecież nie żyje

Westchnąłem coś o współczuciu

O nicości która nas pochłonie

Przegięła szyję

Jej cień oparł się o moje ramię

I nagle kwiaty w jej włosach

Zapachniały

Norwid

Ogłuchł – lecz oni

Którzy zbierali dźwięki

W łopiany uszu

Bardziej głusi

A dzisiaj nawet idioci

Błyszczą w ustach Norwidem

Jak złotym zębem

Lecz mrok nad jego wierszem

Jak przed wiekiem

Tylko ustawiono reflektory

I świecą w oczy

Niedziela w miasteczku

Kot właściciel swojego zadowolenia

Mruczy do wewnątrz

Niedziela wygrzewa się na słońcu

Nuda małego miasteczka zatrzymała pociąg

Lokomotywa straszy dzieci

Rozłożyste kobiety wyrosły przy drodze

Na ławach i u płotów

A mężczyźni obok

Nabijają tytoniem swoją zadumę

Spóźniona

Długo czekałem – zmieniałem koszule

I twarz w nieprzychylnym lustrze

W końcu przyszła

Punktualnie spóźniona

Chciałem zajrzeć jej w oczy – umknęły

Byłem tak blisko

Że słyszałem jej serce

I szelest włosów

Spojrzała z lękiem gdy nieostrożny

Złamałem milczenie

Słowa się potoczyły kamieniem

I nagle – sam nie wiem kiedy

Schwytałem motyla który drgnął

Pięcioma chłodnymi palcami

Nad brzegiem

Szum fal nie zasłania morza

Lecz ruch moich myśli

Gdy stoję nad brzegiem

Nie pozwala ujrzeć słońca

Gasnącego w twoich brwiach

Które jak narysowane

Pędzelkiem chińskiego malarza

Uspokajają wzburzony krajobraz

Jestem zmęczony

Chciałbym zasnąć w tobie

Na krzyżu

Patrzył w niebo

Było puste

I zrozumiał

Że jest człowiekiem

Chwycił go za gardło strach

Zawyły gwoździe w jego stopach i dłoniach

Lecz chyba nie mniej bał się

Gdy przed laty

Poczuł

Że jest Bogiem

I że musi iść

Przed siebie

Zgaszony

Zapalił się

Zgasiła go

Jednym spojrzeniem

Zielonych oczu

I odeszła

Z jego twarzą na plecach

Rozciętą pogardą warkocza

Obraza

Długo nie mogłaś zasnąć

Zasypiałaś budziłaś się

Dotykałaś mnie jeszcze nie we śnie

Już nie na jawie

Nie byłaś zdecydowana na nic

I nic nie było twoje

I rozczuliły mnie dłonie

Które leżały obok ciebie

Okryłem je pocałunkami troskliwie i ciepło

Wtedy zasnęłaś

I jak obraza zabolała mnie

Obojętność twojego snu

Stopy

Położyłem go do łóżka

Spał tak jak śpią dzieci

Ze słodkim jabłkiem oddechu

W otwartych ustach

I zrobiło mi się go żal

Gdy pomyślałem

Że tak daleko odejdą jego stopy

Od maleńkich stópek

I że dojdą aż tutaj

Gdzie teraz jestem

I gdzie nie ma niczego

O czym mógłbym myśleć bez lęku

Kobieta i kwiaty

Te kwiaty zerwała kobieta

Która jutro umrze

Nikt teraz o nich nie pamięta

W przedśmiertnej krzątaninie

Biel pościeli i ściany

W tle obu tragedii

I czas który na pamiątkę

Zdejmuje odcisk – łodygi i ręki

Promienie błędnego koła

(1980)

Wieża

Baranku Boży który gładzisz grzechy świata

Zmiłuj się nad nami

Owczarzu który idziesz z nożem

Zmiłuj się nad barankiem

Nie ma już baranka

Ślad zaginął po owczarzu

Nóż przechodzi z rąk do rąk

Jak cegła na budowie

I oto stoi ukończona wieża Babel

W każdym oknie

Pytanie bez odpowiedzi

W każdym braku odpowiedzi

Człowiek

Stary chłop

Usiadł na drewnianym progu

Westchnął – znowu dzień

Miał osiemdziesiąt lat

Sam wyciosał ten próg

Wyrąbał z lata dzień

Z dnia wydłubał ranek

Z ranka wysnuł westchnienie

Siedział – patrzył przez zepsute zęby płotu

W gardło światu

Potem wstał

Zaorał wszystkie pola

Te w pobliżu lasu te pod oczyma

I na wzniesieniu czoła

A kiedy były już nakarmione

Wszystkie na świecie świnie

I wydojone wszystkie krowy

Przyszedł czas zakopać swoją kobietę

Zużytą i starą

Został więc sam

Jak palec

Zgrubiały od pracy

Usiadł na drewnianym progu

Westchnął – znowu noc

Wdowa

Nikt już nie mieszka w jej oczach

Szelest biegnących nocy

Wypełnił dwa puste pokoje

W szafie wisi jego garnitur

W nim cierpki zapach życia

Które odeszło

Nikt już nie mieszka w jej oczach

Tylko czasami na rzęsach

Siadają głodne gołębie

Kropla

Lęk się zagęstnił

Nie mogę ruszyć ręką ani nogą

Wozy cygańskie jadą snem

– Obudź mnie mamo –

Otwieram oczy

Drży pajęczyna na suficie

A pies który nagle zaszczekał

Odsłonił zielony świat za oknami

Biegnę w ten świat

Poprzez ścianę dziesięcioleci

A tam stoi tylko jedno drzewo

Bez liści

I olbrzymieje w rannej poświacie

Kropla

Na złotym brzegu nieszczelnego kranu

Pokolenia

Są różne tragedie

I pokolenia różnie tragiczne

Najbardziej wzruszają ci

Którzy padli w ogniu i dymie

Unosząc patetycznie dłoń

Wypełnioną dojrzałym granatem

Na ich wierszach zawsze wiele

Świeżych kwiatów i płonących świeczek

Płaczą nad nimi dziewczęta

A chłopcy uczą się zaciskać pięści

Lecz są pokolenia inaczej

A tak bardzo tragiczne

Że nawet nie słychać

Jak oddychają zatrutym powietrzem

Obok śpiącej

Przytulam swoją czaszkę

Do twojej

Całuję w oczodoły

A potem leżę w mroku

Nieruchomy

Kręgosłup obok kręgosłupa

Kość obok kości

Ciało obok ciała

Dwie krople krwi dwie łzy

I gładzę twoich włosów

Ułudę

I nasłuchuję pilnie oddechu

Jak w międzyplanetarnej rakiecie

Sygnałów z ukochanej ziemi

Współczesny rycerz

Jadę na smutnej kobyle

I nucę ciemne piosenki

Jadę na smutnej kobyle

Don Kichot

Który czytał Cervantesa

Błąd

Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji

Ja ty on

Nie chce nas ziemia i niebo

Na nasz widok

Przedmioty zatrzaskują okna i drzwi

On tego jeszcze nie wie

Maleńką dłonią

Próbuje otworzyć kamień i niebo

Ja to już wiem

Ty to już wiesz

Nie trzeba go było stwarzać

Na własne podobieństwo

W stronę samodzielności

Kiedyś zawsze trzymałem go za rękę

Teraz chodzi już sam

Mały chłopczyk

Z jaskrawoczerwonym sercem

Ciągnie po ziemi

Moją urwaną dłoń

Wieś

Nie ma owiec koni krów

Domów z drewna

Nie pachnie pięknie gnój

Cała wieś poszła do nieba

Oprócz tego z brzegu

Za dużo pił

– Nie deptać

To więcej niż cmentarz –

Tu jeszcze można ręce grzać

Przy domyśle pieca

I w zamulonej studni

Szukać gwiazd

Popatrz

Na lśniącej szybie nocy

Jak odcisk palca

Spojrzenie zadumanych oczu

Sprzed tysiąca lat

W książkach

Ostrożnie otwierajcie bramy podręczników

Tam kraj zamarznięty

Gdzie w trumnach z mroku i ciszy

Snem wiecznym śpią poeci

Starzec z krzykiem w ustach

Zamarłym w kształcie fontanny

Obok chłopiec bez twarzy

Z krukiem milczenia w rękach

Na niebie o barwie lodu

Płaskim jak kartka papieru

Zamarzł w locie klucz liter

Niebieski urząd

Czy usta starych kobiet

Pamiętają pierwsze i ostatnie

Pocałunki

Czy piersi starych kobiet

Pamiętają

Czy dłonie

Nagie stare kobiety

Wołają o pomstę do nieba

Lecz tam mają widocznie inne zajęcia

Zresztą już tyle było petycji

W różnych sprawach

I żadna nie załatwiona

Miasteczko przy autostradzie

W małym niemieckim

Miasteczku

Upał pachnie dezodorantem

Domy jak dziwki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Opracowanie graficzne i typograficzne: Monika Wasilewska Na okładce wykorzystano kolaż thoughts /myśli autorstwa Moniki Wasilewskiej Redaktor prowadzący: Anna Rucińska Korekta: Elwira Wyszyńska

Wydanie I elektroniczne

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.

Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl

© Copyright by Tomasz Jastrun, 2025 © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2025

ISBN 978-83-07-03657-1

Partnerem wydania jest Stowarzyszenie Autorów ZAiKS