Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na kartach tej obszernej księgi rysuje się obraz polskiego picia od czasów piastowskich aż do końca trwania Rzeczypospolitej szlacheckiej. Bywało śmiesznie, ale i strasznie – czego dowodzi wiele przykładów i opisów przywołanych przez Jerzego Besalę na podstawie źródeł epoki.
Autor skupił się na wpływie alkoholu na życie społeczne i kulturowe. Opisał barwnym językiem, jak piła szlachta, magnaci, wojsko, dworzanie, poeci, dyplomaci, mieszczanie i chłopi. Poszukał odpowiedzi, czy piliśmy inaczej i więcej niż Niemcy, Rosjanie, Szwedzi, Kozacy, Węgrzy, Tatarzy, Turcy, Włosi, Holendrzy, Francuzi. Ukazał przykłady ewidentnych uzależnień i wpływ picia alkoholu na dzieje Polski: wojny, politykę, religię, dyplomację, podejmowanie decyzji, zachowania zbiorowe. Jak pisze autor, „sprzęgnięcie alkoholu z polityką bywa śmiertelne”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1554
Picie i upijanie się to dwie różne czynności i dwa stany świadomości. Pierwsze służy poprawieniu nastroju, zabawie, podkreśleniu smaku potraw, a nawet w niewielkich ilościach zdrowiu. Natomiast drugie, czyli upijanie się, jest siłą destrukcyjną, niszczącą.
Uważa się, że w Polsce upijanie się ma długą tradycję. W potocznej opinii utrwalił się osąd, że pijana szlachta doprowadziła do kryzysu państwa w XVIII wieku i że jednym z czynników decydujących o wymazaniu Rzeczypospolitej z mapy Europy było szlacheckie biesiadowanie i nadużywanie trunków, stosowanych także jako oręż w walce politycznej o „kreski”, czyli głosy herbowej gołoty. Istnieje też przekonanie, że polskie i litewskie armie były szczególnie podatne na nadużywanie alkoholu.
W książce tej będziemy wspólnie szukać odpowiedzi, czy rzeczywiście w Polsce Piastów, Jagiellonów i Rzeczypospolitej Obojga Narodów nasi przodkowie pili szczególnie ekscesywnie na tle sąsiadów. Czy piliśmy inaczej i więcej niż Niemcy, Rosjanie, Szwedzi, Kozacy, Węgrzy, Tatarzy, Turcy, Włosi, Holendrzy, Francuzi? Jak picie rozkładało się na poszczególne stany i warstwy społeczne? I czy spożycie alkoholu wpłynęło na losy narodów i jednostek?
Antyczna kultura picia, której jesteśmy dziećmi, związana z czcią boga Dionizosa czy Bachusa polegała na spożywaniu rozcieńczonego wina. Na ucztach, zwanych sympozjonami, pito wino w proporcji 1:4, a nawet 1:5 na korzyść wody. Dzięki temu na greckich sympozjonach można było rozmawiać, tworzyć zręby filozofii, a nie bełkotać. Kultura chrześcijańska, z której również się wywodzimy, została ściśle powiązana z winem: Jezus rozmnożył je w Kanie Galilejskiej, a na pamiątkę Jego męki wierni mieli spożywać ciało i krew Zbawiciela pod postacią chleba i wina.
To zdawało się rozgrzeszać z nieumiarkowanego picia. Niektórzy uważali bowiem, że zostały otwarte drzwi do pijaństwa, które można było nazwać codziennym piciem, skoro nawet Chrystus nazywany był żarłokiem i pijakiem. Powoływano się też na słowa św. Piotra, który usprawiedliwiał się przed tłumem, że wierni mówiący obcymi językami po nawiedzeniu przez Ducha Świętego nie mogą być pijani, „bo jest dopiero trzecia godzina dnia”, czyli dziewiąta rano...1 Zatem Izraelici nie pili na ogół przed południem, potem alkohol był już dozwolony. Mimo wyjaśnień ojców Kościoła i napomnień kaznodziejów nigdzie i nigdy lubiących trunki nie zrażały nauki św. Pawła potępiające upijanie się i picie nałogowe. Nie zdawano sobie sprawy, że jest to wynik nie słabej woli pijących, lecz przewrotnej potęgi choroby alkoholowej.
Toteż wielu chrześcijan miało doświadczyć, że w alkoholu nie tylko śpi słodko anioł, ale czeka też na swą chwilę ponury diabeł. Nic nie potrafi tak pięknie zwodzić, jak właśnie trunki i euforyzujące narkotyki. Dzisiejsze badania wykazują, że około 11-15% ludzi uzależnia się od alkoholu: tak było zapewne również kiedyś, może nawet wskaźnik był wyższy ze względu na powszechne spożywanie piwa od kolebki po grób. Niestety, statystyk nie prowadzono. Siłą rzeczy właśnie osoby uzależnione najbardziej rzucały się w oczy, podobnie jak kultura picia prowadząca do pijaństwa, co znalazło odbicie w wielu pamiętnikach i relacjach.
Podczas zabaw z alkoholem bywało śmiesznie, radośnie, ale niekiedy i strasznie: wesołe biesiady i zabawy przeplatały się bowiem z krwawymi burdami i niezwykłymi wyczynami pijaków wykazujących objawy choroby alkoholowej (terminu tego wówczas oczywiście nie znano). Spróbujemy odmalować te postaci z uwzględnieniem wzorców picia i środowiska kulturowego w danych epokach — aż do końca Rzeczypospolitej szlacheckiej.
Praca oparta jest przede wszystkim na źródłach dokumentalnych: pamiętnikach, listach, korespondencji, diariuszach, w tym sejmowych i sejmikowych, wierszach, satyrach i publicystyce. Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak bardzo subiektywne mogą być spostrzeżenia i opisy pamiętnikarzy itp., wobec których należy zachować daleko idący krytycyzm. Jednakże zarówno dla poznania mentalności ludzi, jak i kulturowych oraz psychologicznych uwarunkowań pijaństwa i alkoholizmu źródła te pozostaną bezcenne. Odwołuję się również do wartościowych opracowań, choć trzeba przyznać, że tych dotyczących kwestii alkoholu jako zjawiska kulturowego w dziejach polskich jest niewiele. Czerpię więc pośrednio z takich, które mówią o mentalności, obyczajowości, społeczeństwie, także z licznych biografii, bowiem picia alkoholu i pijaństwa nie da się odłączyć od obyczajowości, co znalazło też wyraz w tej pracy. Język źródeł został uwspółcześniony, dostosowany do zrozumienia przez współczesnego czytelnika, choć niektóre bardziej zrozumiałe frazy pozostawiłem dla oddania kolorytu epoki. Przypisy, tak cieszące oczy wielu historyków jako dowód wartości pracy, ograniczyłem do niezbędnego minimum.
Zaczniemy od Piastów. Na arenie dziejów, a także w tej książce zjawili się oni oczywiście z nieodłączną beczułką pienistego piwa...
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 Dz 2, 15. Wszystkie cytaty z Pisma Świętego zaczerpnięto z: Biblia Tysiąclecia, Poznań 2000.
„Mam ci ja beczułkę dobrze sfermentowanego piwa, które przygotowałem na postrzyżyny jedynego syna, jakiego mam, lecz cóż to znaczy taka odrobina” — przemówił zaskoczony Piast, oracz księcia Popiela, do tajemniczych przybyszów, którzy zawitali do jego chaty1.
Przedtem owi nieznajomi goście zostali odpędzeni przez księcia Popiela i zawędrowali do jego ubogiego poddanego. Gościnność biednego Piasta opłaciła się, gdyż wypijanego piwa miast ubywać wciąż przybywało, nawet w wypożyczonych naczyniach. Inaczej niż na uczcie księcia Popiela, który dopiero w obliczu cudu dał się zaprosić na biesiadę postrzyżynową u prostego oracza czy kołodzieja. Przy czym „zaproszony książę wcale nie uważał sobie za ujmę zajść do swego wieśniaka”, relacjonował Anonim zwany Gallem2.
Opowieść ta ma znamiona typowego dla średniowiecza powielenia zdarzenia ewangelicznego, kiedy to Jezus cudownie rozmnożył wino w Kanie Galilejskiej. Tym razem Anonim poprzez swą opowieść sygnalizował, że wysłani do Polski „nieznajomi”, czyli aniołowie, mieli stygmatyzować narodzenie się nowej sławnej dynastii. I wielkiego państwa gnieźnieńskiego Mieszka I, które będzie zmierzać nieuchronnie ku jasności, czyli przyjęciu nauk Jezusa.
Temu właśnie miał służyć cud rozmnożenia piwa i jadła u założyciela dynastii, prostego wieśniaka Piasta. Ponieważ jednak na ziemiach polskich nie uprawiano winorośli, a wino było rarytasem zapewne także na dworze książęcym, więc piwo, zwane po łacińsku cerevisia, jako napój podnoszący nastrój biesiadny zostało cudownie rozmnożone. Musiało być napojem słabym, o niewielkiej zawartości alkoholu, gdyż ze słów Anonima wynika, że dopiero wypicie znacznej ilości mogło działać euforycznie, jak przystało na ucztę przy uroczystych postrzyżynach chłopca wchodzącego w dorosłość. W XIII wieku kronikarz Boguchwał uznał zresztą piwo za napój zbyt pospolity jak na potrzeby narodzenia się wielkiej dynastii, więc cerevisia zastąpił odrobiną likworu qui medo Polonice discitur, „który w Polsce miodem nazywają”, a który równie cudownie się rozmnożył, zapewniając Piastowi tron książęcy3.
Plemiona zasiedlające tereny dawnej Polski znały piwo zapewne od niepamiętnych czasów. Stykały się z cywilizacją celtycką, germańską czy też z kupcami rzymskimi wędrującymi po bursztyn. Na ziemiach polskich w czasach rzymskich podstawą pożywienia były ziarna zbóż, więc z kiełkującego jęczmienia można było wytwarzać piwo, choć raczej marnej jakości. Spożywano je chyba przy rzadkich okazjach. Natomiast arystokracja plemienna, usiłująca naśladować rzymski styl życia poprzez kontakty z Germanami, importowała od kupców naczynia metalowe, z brązu, ceramiczne, a nawet szklane i srebrne pucharki. Służyły one zapewne piciu piwa albo miodu czy też „wina” ze zboża.
„Zastanawia szczególnie przeznaczenie kompletu przylegających do siebie czerpaka i cedzidła”, pisze Jerzy Wielowiejski. Czy był to zestaw do cedzenia wina? Rzecz to wysoce niepewna. Niemniej jednak wino z Południa importowano na znaczną skalę, o czym świadczą „tysiące amfor ceramicznych, w których przewożono wino na tereny Europy Wschodniej”. Mniej takich amfor znaleziono, przynajmniej do lat 70. XX wieku w Europie Środkowej, co wskazywałoby, że ziemie polskie znalazły się na styku kulturowym: importu wina i wytwarzania napoju winnego z dziko rosnących owoców4. Niemiecki kronikarz Herbord sądził, że „wino potrzebne do mszy św. sprowadzili w nasz kraj duchowni apostołujący wiarę chrześcijańską na Pomorze, na przykład św. Otton”. Za nim powtarzał ten wniosek historyk Michał Bobrzyński5. Raczej się mylił, gdyż niemieccy misjonarze usiłowali jedynie zakładać winnice, o czym piszemy dalej, a nie importować ten trunek.
Na ziemiach polskich początkowo nade wszystko codziennie pito wodę albo wyjątkowo mleko. W kniejach, dolinkach, na polanach państwa Polan przeważała krystaliczna woda ze strumyka czy też źródła. Otaczano je czcią, a samą wodę słodzono miodem. Gdy plony były obfitsze — pito warzone piwo jęczmienne.
Z opisów ludów barbarzyńskich, do jakich zaliczali się Słowianie i Germanie, wiemy, że u tych ostatnich picie alkoholu znosiło hamulce społeczne. Wywoływało najpierw niepohamowaną gościnność, która zmieniała się następnie w agresję. „Wspólnym biesiadom i gościnnym przyjęciom żaden inny lud nie oddaje się z bardziej nieograniczoną swobodą” niż Germanie, sądził rzymski historyk Tacyt na przełomie I i II wieku. „Dzień i noc bez przerwy spędzić na pijatyce nie przynosi nikomu hańby. Między pijanymi powstają naturalnie częste sprzeczki, które rzadko ograniczają się do obelg, a częściej kończą mordem i ranami”6.
Nie jest przy tym wykluczone, że Germanie mieszali wino z piwem, byle się upić jak najszybciej do nieprzytomności. Nic dziwnego, że twórcy wyrafinowanej kultury, jak Sidonius Apollinaris, którzy w Rzymie natknęli się na pijane „tłumy kudłatych Germanów”, śmierdzących „zjełczałym masłem”, zżymali się na dźwięk ich języka, dzikość i tępotę „jak u zwierząt”7.
Zapewne równie skłonni do picia byli Słowianie. Im jednak nie było dane wtargnąć do Rzymu, unicestwić wspaniałą cywilizację, by przejąć stamtąd wzorce porządku i sztuki, szczycąc się w następnych wiekach mianem Kulturträger, niemieckich nosicieli kultury wobec wschodnich ludów. Nie wiemy jednak, czy Słowianie uprawiali aż tak dzikie pijaństwo, jak podawał Tacyt, które u Germanów wyzwalało zwierzęce instynkty i w znacznej mierze ułatwiło panoszenie się i podboje w Europie oraz w Afryce. Alkohol pity do momentu pojawienia się stanów depresyjnych bywa najczęściej stymulatorem agresji i być może ten właśnie stan stał się typowy dla ludów germańskich, które zetknęły się z nieznaną im kulturą wina.
Jak wiele prymitywnych ludów Germanie pochłaniali ten mocny napój bez umiaru. Podobnie czynili Celtowie i, jeśli zastosować technikę porównawczą, podobnie rozpiją się później Indianie północnoamerykańscy „wodą ognistą”, czyli whisky, sprzedawaną im skwapliwie przez białych kolonizatorów.
Czy Słowianie pili podobnie? Bizantyjski autor podręcznika taktyki prawdopodobnie z VII wieku, zwany Pseudo-Maurycym, zwracał uwagę, że ludzie z plemion słowiańskich nawykłych „do wolności nie pozwalają się w żaden sposób ujarzmić ani opanować, a zwłaszcza na własnej ziemi. Są bardzo liczni i wytrwali, znoszą łatwo upał, zimno i słotę, niedostatek odzienia i środków do życia. Dla przybywających do nich są życzliwi i chętnie ich odprowadzają z miejsca na miejsce, użyczając im, czego potrzebują”8.
Byli zatem równie gościnni i zapewne skłonni do biesiadowania. Potwierdzał to w XI wieku Helmold w swej Kronice Słowian: „Celują najwyższą gościnnością”. Wśród Słowian połabskich miał panować „dziwaczny zabobon: w czasie uczt i pijatyk podają sobie w koło czaszę, w którą imieniem boga dobra i zła składają słowa — nie powiem poświęcenia, lecz przekleństwa”9. Wiemy też od Pseudo-Maurycego, że gromadzili w stogach ber (rodzaj zboża) i proso, z czego można było również wytwarzać napoje fermentowane10.
A jednak to nie niebywale rozrodzeni Słowianie mieli zniszczyć imperium rzymskie. Być może dlatego, że ich styl picia nie wywoływał osławionej furia Teutonica, czyli szału teutońskiego, jak określano agresję Germanów. Jak się też wydaje, ów szał nie wynikał ze spożycia jedynie alkoholu, lecz także z powodu jakichś halucynogennych środków narkotycznych.
Podczas wojen wodza bizantyjskiego Priskosa z Gepidami (Słowianami?) na jednej z rzek dopływających do Dunaju, zwanej Paspirios, pod koniec VI wieku natrafiamy na jakichś barbarzyńców. Prawdopodobnie byli to Słowianie, jak zwykle „do snu skłonni, a w danej chwili podpici”, pisał Teofilakt Symokatta. Gepidowie zostali zaskoczeni przez Priskosa, a „barbarzyńcę [Musokiosa] zgubiło to, że był nieprzytomny po pijatyce, bo właśnie wyprawiał uroczystość nagrobną po swoim własnym bracie [...]. Rzymianie całą noc pławili się we krwi”. Po czym ci powściągliwi i rozsądni Rzymianie — sami oddali się radosnemu pijaństwu z okazji zwycięstwa.
Wtedy Gepidowie „zebrali się i zagrodzili Rzymianom drogę odwrotu”. Wojska bizantyjskie ledwo wywinęły się z opresji. Dla Rzymian pijaństwo w wojsku było łamaniem podstawowych zasad, więc winnych opilstwa kazał Priskos wbić na pal. Jak wspomnieliśmy, picie czystego wina w krajach kultury grecko-rzymskiej, a tym bardziej upijanie się było objawem barbarzyńskiego zdziczenia, nie do przyjęcia przez potomków Greków i Rzymian. Dotyczyło to również armii. W drodze i pochodach legionów wino i ocet miały służyć głównie konserwacji wody, zaspokajaniu pragnienia oraz, wraz z oliwą, jako lek na rany czy też na rozmaite dolegliwości po zmieszaniu albo wywarzeniu z różnymi ziołami.
Priskos pozbierał się po porażce i wykorzystał kolejne pijaństwo barbarzyńców, którzy nie byli w stanie przezwyciężyć chęci przeniesienia się do alkoholowego raju. Uderzył na pijanych o świcie: nad rzeką Tissos „barbarzyńcy zostali [...] pobici na głowę i tego samego dnia jeszcze zepchnięci w nurty rzeki, a wraz z nimi zginęła też wielka ilość Sklawinów”, czyli Słowian oraz ich bestialskich panów — Awarów11.
W X wieku arabski podróżnik Ibrahim Ibn Jakub nie miał jednak wątpliwości, że „Słowianie [są] skorzy do zaczepki i gwałtowni i gdyby nie ich niezgoda [...] żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile”12. Żeby przetrwać w świecie przemocy i strachu, trzeba było szybko reagować, wykazywać się instynktem gromadnym i być okrutnym, bez chwili wahania. Jaki był na to wpływ alkoholu — nie wiemy, ale zapewne duży. Kroniki bizantyjskie od VI wieku potwierdzają ponadto, że Słowianie piwo znali od dawna13. W świetle badań okazuje się, że nie chmielono go jednak, choć archeolodzy natrafiają czasem na szyszki dzikiego chmielu pochodzące zapewne z X wieku.
Ale też przodkowie zamieszkujący ziemie polskie znali inne trunki. Nie wydaje się bowiem możliwe, by podczas gorącego lata i naturalnej fermentacji soków Słowianie nie odkryli właściwości sfermentowanych napojów z dzikich owoców i zwarzonego miodu, tak jak wiele ludów, od Mezopotamii i Egiptu poczynając. Toteż Ibrahim Ibn Jakub w swej relacji donosił, że w państwie Polan „ich wina i upajające napoje — to miód”14.
Natrafiamy tu jednak na lingwistyczną zagadkę, gdyż arabski wyraz użyty przez Ibrahim Ibn Jakuba oznacza moszcz z daktyli, a także z winogron, miodu i prosa15. Niemniej miód był na ziemiach polskich osiągalny w leśnych barciach, więc była to raczej sycera czwórniakowa, czyli stołowa, albo trójniakowa, dostępna dla ówczesnej arystokracji. Do opieki nad pasiekami powołani byli bartnicy, gdyż miód sycony należał w puszczańskiej Polsce do towarów luksusowych.
Podobnie było na ziemiach ruskich, które potem staną się częścią monarchii jagiellońskiej i Rzeczypospolitej szlacheckiej. Wesele, tryzna, czyli rodzaj stypy z pojedynkami, uczty — tym wydarzeniom towarzyszył alkohol. Z biegiem czasu piwo zapewne zaczęto pić codziennie, jak wszędzie w Europie, gdzie nie istniała z przyczyn klimatycznych kultura winna.
Istnieje na ten temat kilka półlegendarnych przekazów. Książę kijowski Włodzimierz zwany Wielkim szukał stosownej nowej wiary monoteistycznej. Jak czytamy w Kronicestaroruskiej, rozesłał więc na wszystkie strony posłów, by zdali mu relacje z wyznawanych wiar w Boga Jedynego. Gdy okazało się, że Mahomet zakazał muzułmanom pić wino i piwo, odraczając tę gratyfikację, tak jak współżycie z wieloma hurysami, pośmiertnie w raju, Włodzimierz nie chciał przyjąć takiej wiary. Po pierwsze sam miał kilkanaście żon i podobno 800 konkubin. A po drugie: „Dla Rusi picie jest weselem, nie możemy bez tego być”. Przyjął więc w 988 roku chrzest w duchu bizantyjskim, gdzie wino było częścią sakramentu mszy świętej.
W X wieku wielkiej księżnej kijowskiej Oldze groziło niebezpieczeństwo w postaci wymuszonego zamążpójścia. Jednakże przebiegłej niewieście udało się tak podejść wysłanych wojów Drewlan, że przystąpili oni do uczty. Księżna spiła ich na tryznie, po czym „kazała drużynie swojej siec Drewlan; i zasiekli ich pięć tysięcy”16. Co ciekawe, ani Włodzimierzowi, ani Oldze nie przeszkodziło to stać się świętymi Kościoła prawosławnego.
Wraz z przyjęciem chrześcijaństwa w 966 roku do Polski wlało się szerzej także wino. Napój ten nabrał znaczenia sakralnego, gdyż był używany podczas eucharystii. Stał się tak ważnym elementem liturgii i wiary, że w XI wieku w Gnieźnie i koło Poznania usiłowano zakładać winnice: wskazują na to pestki winogron odnalezione przez archeologów. Nie było też rzeczą przypadku, że wyobrażenie tłoczenia winogron nogami dziewoi (kmiecia?), dzierżącej w lewej ręce winne grono, znalazło się na bordiurze Drzwi Gnieźnieńskich. Rzecz do końca nie jest jednak wyjaśniona, chyba że przyjmiemy, iż na ziemiach polskich we wczesnym średniowieczu panował znacznie łagodniejszy klimat niż w późniejszych, na przykład XVII-wiecznych czasach „małej epoki lodowcowej” czy nawet obecnie. Niemniej jednak próby zakładania winnic na ziemiach polskich były podejmowane, o czym świadczy działalność Ottona biskupa Bambergu, który sprowadził na Pomorze „pełne naczynia sadzonek winnej latorośli [...] aby przynajmniej do celów kultowych ziemia ta wino rodziła”17. Głównym jednak źródłem zaopatrzenia w winny trunek był zapewne import.
Wino napływało do państwa gnieźnieńskiego prawdopodobnie z Austrii, znad Renu, może z Moraw, które stały na znacznie wyższym poziomie cywilizacyjnym niż formujące się państwo Piastów. Alpy początkowo były zbyt dużą przeszkodą, by docierały nad Wisłę wina włoskie. Z zastrzeżeniem, że jeśli Anonim piszący pierwszą kronikę Polski był Włochem z Wenecji, to prawdopodobne jest, że i stamtąd napływało wino na potrzeby dworu i Kościoła. Import z południa nie był jednak znaczący, o czym świadczą odnalezione „korczagi — specjalnego kształtu smukłe amfory, wewnątrz polewane, służące właśnie do przewozu i wina, i oliwy. To tylko jednostkowe znaleziska, poświadczające wyjątkowość ich zawartości”, pisze Maria Miśkiewicz18.
Początki Polski są owiane tajemnicą, więc niemal nic nie wiemy także o obyczajach alkoholowych na dworze Mieszka I. Ale za panowania jego syna i następcy pęka ogromny bukłak z alkoholem: w opisach czasów Bolesława Chrobrego dziejopis Anonim nie szczędzi nam bowiem obrazów z obyczajów dworu. Dowiadujemy się, że na rzecz Kościoła gnieźnieńskiego król „nadał mu dziesięcinę ze wszystkich karczem kilku powiatów”. Stąd między innymi wysnuwamy wniosek, że władca pełnił funkcję patriarchy, czyli pana wszystkich ziem, dóbr, w tym owych szynków.
Warzeniem piwa i syceniem miodu zajmowali się książęcy fachowcy zwani braxatores, którzy wyrabiali trunki na miejscu składania danin. Sycenie miodów było znane od dawna na ziemiach polskich, skoro poświadczenie dokumentalne znajdujemy pod rokiem 1067, gdzie występuje słowo „sycera”, którą „lud w powszechności za lekarstwo poczytywał i poczytuje”. W czasie produkcji miodu i piwa ludność musiała utrzymywać owych braxatores, po czym trunek trafiał do karczmarza zwanego tabernarius. Dopiero wtedy kmiotkowie mogli się napić, być może także tego, co sami uwarzyli za zezwoleniem patriarchalnego pana19.
Wyprawy pierwszego króla polskiego odbywały się nie tylko w potokach krwi, ale i wylewanego na ucztach alkoholu. Niewykluczone, że miody sycone, piwo i wino stały się w tym przypadku, jak w wielu innych, jedną z sił napędowych ekspansjonizmu Bolesława Chrobrego. Napędzały go do działania i znieczulały na nieszczęście innych. Stały się też instrumentem rządzenia w czasach, gdy integracja wokół jednego ośrodka władzy była bardzo utrudniona, o czym dalej. Podobnie było za panowania wiecznie podpitych lub wręcz pijanych Merowingów we Francji — nim nie przyjęli chrztu i trochę się ucywilizowali.
Pisał Anonim o Chrobrym: „Miał zaś król dwunastu przyjaciół i doradców, z którymi oraz ich żonami wielokrotnie, zbywszy się trosk i planów, lubił ucztować i posilać się; z nimi też poufalej prowadził tajne narady królestwa. Gdy tak wspólnie ucztowali i weselili się, a mówiąc o tym i owym, wspomnieli przypadkiem owych skazanych z racji ich rodu, król Bolesław ubolewał nad ich śmiercią ze względu na zacność ich rodziców i wyrażał żal, że kazał ich stracić. Wtedy czcigodna królowa, ręką głaszcząc pieszczotliwie zacną pierś króla, zapytywała go, czy sprawiłoby mu to przyjemność, gdyby przypadkiem jakiś święty nie wskrzesił ich z grobu. Król odpowiadał jej, że nie ma nic tak kosztownego, czego by nie dał, gdyby ktoś mógł ich z tamtego świata przywołać”. Żona i czujni doradcy wykorzystywali zatem dobry humor Bolesława dla ocalenia niektórych skazanych.
„Weselenie się” chyba nie brało się znikąd w tych groźnych czasach, więc jest ponad wszelką wątpliwość, że na ucztach pojawiały się napoje oszałamiające. Żona Emnilda (?) i doradcy króla wiedzieli zapewne, że alkohol pity na ucztach zmienia niebezpieczną bestię drzemiącą w Chrobrym, który na przykład zapowiadał Rusinom, że ich krew „ubroczy kopyta koni moich” i słowa dotrzymywał, w prawdziwego baranka. „Mądra i wierna królowa oskarżała się jako winna i świadoma pobożnego podstępu, i wraz z dwunastoma przyjaciółmi i ich żonami padała do nóg królowi, prosząc o przebaczenie winy własnej i skazańców”. Król się zapewne godził, podnosił ją z ziemi, „pochwalał jej cnotliwy podstęp”, po czym skazańcy pojawiali się w pokorze przed obliczem króla. Jedyną karą była chłosta dokonywana osobiście w łaźni przez weselącego się nadal króla. Miała ona raczej charakter symbolicznego, ewangelicznego oczyszczenia20.
Choć Anonim nie pisze wprost o pijanym królu, to opowiada o tych zdarzeniach w kontekście uczt. Na związek picia ze stanami emocjonalnymi wskazywałaby też zmienność nastrojów Chrobrego, który szafował wyrokami śmierci, by na ucztach godzić się na ich odwołanie. Trudno jednak ustalić, czy była to jedynie symboliczna opowieść Galla, czy zasłyszany przekaz ustny, czy też stosowna baśń służąca budowie pozytywnego obrazu wybitnego władcy. Liczby i sceny przytoczone przez Anonima w Kronice mają bowiem wyraźny kontekst biblijny i ewangeliczny. Dwunastu przyjaciół siedzących na owych ucztach -wieczerzach przypomina dwunastu apostołów czy też dwunastu doradców z innych przekazów o Karolu Wielkim lub Bolesławie Krzywoustym.
Także opowieść o trzech dniach biesiadowania i najlepszym winie podanym przez Bolesława Chrobrego na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku trzeciego dnia miała za cel budowanie wizerunku władcy stygmatyzowanego jako powielenia obrazu Chrystusa. Tak sądzą historycy Czesław Deptuła i Marian Dygo21. Zabiegi pisarskie Galla sprawiły, że powstała i utrwaliła się legendarna postać Bolesława, który miał być „wspaniały, szlachetny, cnotliwy, sprawiedliwy, szczodrobliwy”, a za jego panowania Polska miała swój wergiliuszowy „wiek złoty”22.
Tymczasem Chrobry był początkowo okrutnym księciem rozbójnikiem, jakich wielu żyło w średniowieczu i później. Okrucieństwo władcy było wówczas cechą niezbędną, gdyż państwo byłoby skazane na podbicie przez innych, gdyby samo bezwzględnie nie podbijało sąsiadów lub nie zawierało stosownych sojuszy. Struktury władzy także załamywałyby się, gdyby nie system uczt dla elit i swoista rodząca się drabina nie tylko krewniacza, lecz także „wspólnoty ucztujących”.
Do niedalekiego Magdeburga docierały wieści o księciu piwoszu, jak nazwał Chrobrego niechętny mu biskup merseburski Thietmar. Kronikarz ten opowiadał też o znamiennym zdarzeniu podczas kolejnej wyprawy Chrobrego walczącego w 1004 roku z królem niemieckim: „Kiedy w tym czasie pewnego dnia Bolesław siedział przy uczcie, jeden z naszych, kapelan biskupa Reinberna, odezwał się tam na temat przybycia naszego [niemieckiego — J.B.] wojska”. W odpowiedzi król polski ironizował, że „toć gdyby posuwali się jak te żaby, mogliby już tu przybyć”23.
Gdy studiuje się kroniki i ślady dokumentów dotyczących rodzącej się Polski, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że król i książęta albo się bili, albo biesiadowali. Nie było to niczym osobliwym na tle Europy. Albowiem ucztowanie nie było rzeczą naganną, jeśli nie przeradzało się w dziką pijatykę: oznaczało ono jeden ze sposobów administrowania — i było metodą bodaj najbardziej skuteczną. W ten sposób wojna, picie i władza weszły w przenikające się związki jako środki integrujące nowo powstałe państwo — w czasach gdy inne spoiny, jak chrześcijaństwo i związana z tym wielka kultura, dopiero napływały do Poznania i Gniezna, cementując państwo Polan.
„I ucztować Bolesław lubił wspaniale nie tylko z 12 doradcami”. Oni tylko stanowili radę królewską, skąd władza spływała niżej. Król „każdego dnia powszedniego kazał zastawiać 40 stołów głównych, nie licząc pomniejszych”, pisze Anonim. Wprawdzie owe 40 stołów może oznaczać, jak oceniał Jacek Banaszkiewicz, „wielkie zagłębie żywnościowe” dla urzędników i ich rodzin z czterech stron świata, ale może też mieć znaczenie inne, symboliczne, archetypowe czy też biblijne24.
Gall Anonim wyraźnie usiłował stworzyć wielką legendę Bolesława Chrobrego, przodka jego chlebodawcy, Bolesława Krzywoustego. Nie wydaje się jednak, by owe uczty na 40 stołów były jedynie zmyśleniem pierwszego dziejopisa Polski. Swą politykę uprawiał Chrobry mieczem, okrucieństwem, a także „przez bufet”, inicjując polską wersję rządów „kija i marchewki”. Wysyłał komesów do grodów, „aby tam, jako jego namiestnicy, miastom i zamkom urządzali biesiady, a jego wiernym poddanym rozdzielali szaty”. Znów przypomina to ewangeliczny motyw wysyłania „12 apostołów” czy też „70 posłańców”.
Kryły się za tym całkiem ziemskie realia. Uwzględniając zamiłowanie rodzaju ludzkiego, a więc i Polan, do pijanej zabawy i prezentów, król Bolesław znakomicie trafiał w żądzę ludycznej, pijanej zabawy, ukojenia lęków w alkoholu i blasku pańskiej łaski i wykorzystywał to do własnych celów. Stosując te instrumenty administrowania, tocząc wojny integrujące elity i wodzów wokół władzy króla, zapraszając do swych stołów na uczty ówczesną arystokrację, Chrobry wyniósł młode państwo do pozycji potęgi. System administracyjny kreowany poprzez hierarchiczne ucztowanie okazał się bardzo sprawny, skoro król odniósł tyle sukcesów. A przy okazji budował pośród weselących się poddanych swą złotą legendę.
Oczywiście Bolesław Chrobry niczego nie wymyślił. O tym sposobie sprawowania władzy czytamy na przykład w Biblii. Oto król perski Aswerus zwołał na naradę „najdzielniejszych Persów i Medów”. Trwała ona aż 180 dni. Po niej Aswerus wydał ucztę „na zamku w Suzie od największych do najmniejszych przez siedem dni na dziedzińcu ogrodu przy pałacu króla”25. Zważywszy, że siódemka u ludów Wschodu oznaczała nieskończoność, była to niekończąca się uczta, póki zdrowie pozwalało. Podobne biesiady na tysiące stołów miał wyprawiać władca perski Dariusz.
Ucztowanie Chrobrego z cesarzem Ottonem trwało tylko trzy dni. Z jakiegoś powodu Anonim tę liczbę przytoczył; zapewne był to zwyczajowy czas odświętnego ucztowania. Ale być może miało to odniesienie do osławionej trzydniówki, którą inicjują ludzie mający problem z alkoholem. Znamienne jest jednak, że po zakończeniu uczty Bolesław kazał cześnikom i stolnikom „zebrać ze wszystkich stołów z trzech dni złote i srebrne naczynia, bo żadnych drewnianych tam nie było, mianowicie kubki, puchary, misy, czarki i rogi, i ofiarował je cesarzowi”.
Przewaga naczyń do picia wskazywałaby, że pito tam sporo napojów oszałamiających; trudno uwierzyć, by była to jedynie woda źródlana czy słabe piwo jęczmienne. Zapewne raczono się winem i miodami pitnymi. Chrobry musiał się jednak hamować przed nadużyciem alkoholu, gdyż młodziutki cesarz niemiecki słynął z religijnej egzaltacji, a ta wykluczała upijanie się.
O ucztowaniu za czasów króla Bolesława Śmiałego Anonim milczy. Za to sporo wiemy o porywczości króla, która skończyła się katastrofą rozsiekania biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa, późniejszego świętego. Nie wiemy, jaki wpływ na gwałtowność Śmiałego miał alkohol. Anonim pisze, że po wykryciu zdrad żon swych wojów król oderwał owym kobietom niemowlęta od piersi i „nie wzdragał się przed tym, żeby im szczenięta przystawiano. A tak dalece brzydził się strojem kobiecym, że dokądkolwiek szedł, kazał ze sobą prowadzić zamiast żony bydlę juczne, ozdobione purpurą i bisiorem. Twierdzą również niektórzy, że nadużywał go w znaczeniu odrażającym”, pisał kronikarz wielkopolski. „Pewne jednak pisma, na których trzeba się opierać, utrzymują zgodniej z prawdą, że tak nie było”26.
Gwałtowność króla wyzierająca z kronik zapewne nie była zmyślona. Być może w przypływie wściekłości istotnie sam władca rozsiekał swego niedawnego przyjaciela, biskupa Stanisława. Czy tłumaczyły go jedynie okrutne czasy i osobiste traumy? Nadużywanie trunków w obrębie władzy było powszechne i przeradzało się w pijaństwo, skoro Anonim chwali przy okazji młodziutkiego Bolesława Krzywoustego, swego księcia dobroczyńcę: „A więc wojowniczy Bolesław, ponad ucztowanie i pijatykę przedkładając rycerskie rzemiosło i łowy, pozostawił starszych z całym tłumem przy biesiadzie [a sam] z niewielkim orszakiem udał się w lasy na łowy, lecz myśliwi natknęli się na wroga. Pomorzanie bowiem rozpuścili zagony po Polsce”. I oczywiście młody Bolesław ich powstrzymał, a nawet doczekał się pomocy tych, „co siedzieli przy uczcie”27.
W jakim stanie walczyli — trudno orzec. Wino na dworze Władysława Hermana i Krzywoustego musiało być jednak w dość powszechnym użytku, skoro Anonim dedykuje swym dobroczyńcom, u których żyje na łaskawym chlebie, piwie i winie:
Nie moje, lecz wasze oglądajcie,
nie rękę, lecz złoto uważajcie,
nie kielich, lecz wino wypijajcie!28
Potwierdza to Mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem, opisując stypę u „króla Pompiliusza” (chodzi zapewne o księcia Popiela): „Gdy czyste wino nieco rozwiało ich smutek, król prosi, aby go odwiedzili i w jego obecności, wzajemnie przy pucharach zachęcając się, mile się pocieszali”.
W tej opowieści pojawia się element dramatyczny, gdyż owi zaproszeni byli spiskowcami, którzy chcieli otruć „króla”. Jednakże ten ich wyprzedził, wino podawane przez „króla” było zatrute i zamiast władcy spiskowcy wyprawili na tamten świat siebie29. Oczywiście mamy tu do czynienia z legendą, ale kontekst wskazuje, że w XII-XIII wieku, kiedy to Mistrz Wincenty pisał uczoną księgę, wino było już wówczas na dworach polskich i w klasztorach w dość powszechnym użyciu. Mieszkańcy osad czy grodów zapewne nadal pili piwo, racząc się nim obficiej podczas świąt i uroczystości.
Nadeszły czasy rozbicia dzielnicowego. Jak widzieliśmy, już Chrobry wykorzystywał biesiadowanie jako środek administrowania krajem. Alkohol odgrywał nieocenioną rolę podczas tworzenia wspólnot plemiennych i państw, podobnie jak wojna. Upojenie uskrzydlało, dawało poczucie jedności, tak jak zagrożenie rodziło przyjaźnie i łączność z grupą.
Władcy Polski, podobnie jak inni, nie mogli funkcjonować skutecznie w społecznej próżni. Aby nie zostać zrzuconym z tronu albo otrutym, zaszlachtowanym czy zaduszonym, musieli tworzyć wokół siebie jak najliczniejszą warstwę stronników. Musiał też książę dbać o swoją duszę. Najłatwiej mógł to czynić przez nadania dóbr, lenn, oddawania regale (regaliów), czyli części gospodarki zastrzeżonej dla panującego, z czego korzystali wielmoże, duchowieństwo i tworzący się stan rycerski. W ramach tego procesu w ręce szlachty i wyższego kleru dostawały się między innymi karczmy, jako utilitas, „integralna część własności nieruchomej”30.
Jednocześnie na dworach książęcych coraz większego znaczenia nabierał urząd stolnika i podczaszego. Godności te panujący powierzali najbardziej zaufanym wielmożom, gdyż w dobie walk o władzę używano różnych sposobów. Przez dawną Polskę, tak jak przez inne państwa, przetoczyła się fala podejrzeń o otrucia: według Roczników Jana Długosza księcia wrocławskiego Henryka Białego w 1266 roku otruli jego zbuntowani rycerze, „których podejrzewano o podanie trucizny wymienionemu Henrykowi”31. Potem krąg podejrzeń o przyśpieszenie jego zejścia z tego świata obejmie niemal wszystkich piastowskich książąt śląskich. Być może było w tym wiele ziaren prawdy. Dlatego rola kucharzy, dworzan i urzędników usługujących do stołu i próbujących potraw i napojów przed podaniem ich księciu nabierała takiego znaczenia.
Zresztą władcy piastowscy nie wyróżniali się w tym względzie spośród innych władców zachodniej i wschodniej Europy. Chodziło raczej o to, czy umieli wykorzystywać wpływ alkoholu na decyzje polityczne i na innych, czy też poddawali się jego wpływowi. Albowiem książęta nadal rządzili „przez stół”, ciesząc się na ucztach i dorywczych pijatykach, niekiedy traktując je jako niezbędną część działań wojennych, co było wysoce ryzykowne i nierozważne.
W 1146 roku pod mury Poznania dotarł Władysław Wygnaniec, usiłując dopaść tam swych braci Bolesława i Mieszka, pretendentów do tronu krakowskiego. Pewny zwycięstwa Władysław pozwolił na rozluźnienie dyscypliny. Gdy oblężeni nie podejmowali akcji zaczepnych, „żołnierze Władysława rozeszli się z obozu i ze strzeżonych obwarowań, skoro oblężeni nie dawali sposobności do walki, odpoczywali albo oddawali się zbytkowi i pijaństwu. I tak w obozie Władysława panowało ogólne rozluźnienie, jakby wrogowie zostali już całkowicie pokonani. [...] Garstkę tylko pozostawiono na postojach i obwarowaniach, reszta rozproszyła się na wszystkie strony. Wielu się rozbiegło, aby oddać się rozpuście, część spędzała czas na zabawie i ucztowaniu. Niektórzy, wymiotując, po wczorajszym przepiciu się, zmorzeni snem leżeli bezbronni”.
Na to tylko czekali obrońcy Poznania. Wypadli zza murów „niemal w samo południe, kiedy wrogowie byli raczej pogrążeni we śnie albo ucztowali”32. Im też przypadło zwycięstwo. W tej dydaktycznej opowieści Długosz zwraca uwagę na zgubną rolę alkoholu, który przyczynił się do rozprzężenia dyscypliny i w konsekwencji doprowadził do klęski. W rzeczywistości przyczyny porażki księcia Władysława były bardziej skomplikowane.
Ostatnim synem Bolesława Krzywoustego był Kazimierz Sprawiedliwy. Przeżył trudne dzieciństwo i młodość jako zakładnik na dworze Fryderyka Barbarossy. Nie został jednak psychopatycznym księciem dążącym do odzyskania swej ziemi i władzy za wszelką cenę; widocznie był niezwykle odporny psychicznie. I na dodatek nie upijał się w czasach powszechnego nadużywania lichych trunków; być może było to spowodowane obyczajami na dworze cesarskim usiłującymi nawiązywać do tradycji rzymskich i pracy duchownych czuwających nad moralnością dworu.
Niemniej jednak wielu braci Kazimierza i liczni możni w Polsce, Czechach, na Rusi i w Niemczech piło z pewnością ponad miarę, by złagodzić dziecięce strachy i realne zagrożenia. Granica między upiciem się czy też uzależnieniem a piciem jako spożywaniem napoju orzeźwiającego czy nasennego bywa płynna. Jak się wydaje, wraz z wlaniem się strugi wina i miodów syconych na dwory książąt piastowskich pijaństwo stało się tak powszechne, że nie zauważano go. Pisano za to o licznych biesiadach i laniu w gardła wielkich pucharów wina. Wiemy to stąd, że Mistrz Wincenty dostrzegał w XIII-wiecznej Polsce „nałóg biesiadowania”.
Kazimierz Sprawiedliwy miał więc wszelkie dane, aby łagodzić alkoholem deficyty braku ojca i matki, niepewność własnej sytuacji, brak poczucia bezpieczeństwa i skrzywdzenia. Tak jednak się nie stało. Kadłubek zauważa: „Któż by nie wiedział, że nałóg biesiadowania nieprzyjacielem jest zacności? Biesiada bowiem, z nazwy i z rzeczy podszywając się pod uprzejmość [gospodarza], zwabia cnoty, upaja je, ba, zatruwa!”. Kazimierz „pod osłoną jakowejś dobroduszności nie tylko hucznych uczt nie unika, lecz coraz częściej urządza bardzo okazałe i wystawne biesiady, a to z wielu powodów. Pierwszy to, aby z odurzonych umysłów innych ludzi dowiedzieć się, jakich zalet jemu [samemu] brakuje. Roztropność bowiem doświadcza się w zetknięciu z głupotą, tak jak głupota jest osełką dla cnoty” — opowiadał Mistrz Wincenty. „Po wtóre, aby poznać innych sądy o sobie. Swobodnym bowiem zwie się Bakchus i swobodne o wszystkim wygłasza zdanie. Po trzecie, aby od spojonych [gości] wydrzeć skrycie przeciwko sobie knowane zasadzki, których nie może wydobyć od trzeźwych. [Albowiem] opilstwo włamuje się do skarbca duszy, aby wyjawić otwarcie tajemnicę [strzeżoną] w trzeźwości. Po czwarte żaden rozsądny człowiek nie wlewa nektaru do pękniętego naczynia, bo wylałby się wszystek. I dlatego mąż mądry nie żałuje trudu, aby przezornie zbadać rozsądek tych, którym chce powierzyć poufne zamiarów tajemnice”. Kazimierz „stosownie do chwili oddaje się godziwym ucztom, w takiej jednak mierze, iż nie pozwala pijaństwu brać nad sobą góry, skoro nie opuszcza go nieodłączna towarzyszka, trzeźwość umysłu”33.
Jeśli wierzyć Mistrzowi, Kazimierz nie uzależnił się od alkoholu. Za to nałóg ostro pijących własnych urzędników sprytnie wykorzystywał: uczty traktował jako ważny środek informacyjny. Pomimo powściągliwości w piciu wina książę krakowski był jednak oskarżany, że jest „pijanicą”, który przyłączył się do „towarzystwa opilców”.
Tworzący mu złotą legendę Mistrz Wincenty usiłował te opinie zdementować34. Paradoksem dziejów stało się zatem, że jeden z najtrzeźwiejszych Piastów, „osobliwa gwiazda ojczyzny”, „wychyliwszy maleńki kubek — na ziemię się osunął i ducha wyzionął. Nie wiadomo, czy zgasł [tknięty] chorobą, czy trucizną” — pisze Kadłubek35.
Obraz księcia Mistrz Wincenty nakreślił piękny. Ale też wiemy, że biskup napisał Sprawiedliwemu panegiryk, tak jak przed laty uczynił to Anonim na usługach Bolesława Krzywoustego. Wiadomo bowiem, że Kazimierz zwany Sprawiedliwym nie był bynajmniej święty i miał inne uzależnienie: od hazardu. Uwielbiał grać w kości i to zdaje się dobrze oddawać jego charakter, bowiem dość ryzykownie poczynał sobie w politycznym życiu.
Jednym z najbardziej hulaszczych Piastów czasów rozbicia dzielnicowego stał się książę śląski Bolesław Rogatka, zwany także Cudacznym albo Srogim (ur. między 1220 a 1225-zm. 1278). „Książę Bolesław, syn zabitego przez pogan księcia Henryka, nic innego nie robił, tylko płatał głupie figle”, pisał współczesny mu mnich36. Jego szaleńcze zachowania brały się w pierwszej kolejności z wychowania przez babkę, św. Jadwigę, która we włosiennicy, brudna, zwykła przemywać chłopcu twarz równie brudną wodą pozostałą z mycia nóg mniszkom. Mogło to wywołać trwałą traumę u malca i powodować odreagowania w młodzieńczym buncie: kiedy nieco podrósł, zlewał handlarkom mleko na Nowym Targu we Wrocławiu do jednego naczynia, a potem patrzał, jak się o to mleko biły. Zanosił się wtedy dzikim śmiechem.
Z biegiem lat jego cechy szaleńcze pogłębiło wyraźne uzależnienie od alkoholu. Rogatka zaczął wprowadzać niemieckie wzorce: między innymi wyprawił pierwszy poświadczony historycznie turniej rycerski na ziemiach polskich w 1242 roku we Lwówku Śląskim (Löwenberg in Schlesien, Leopolis). Zaczął też prowadzić swobodny tryb życia, odbiegający od dotychczasowych średniowiecznych chrześcijańskich wyobrażeń, dając się ponieść nowej fali szerzonej z Prowansji przez poetyckich truwerów i minnesingerów.
Po niemieckich marchiach i księstwach rozeszła się wieść o hulaszczym, zuchwałym księciu z rodu Piastów, co ściągnęło na dwór Rogatki wszelkiej maści awanturników, błędnych rycerzy, sadystycznych zbirów, udających rycerzy, których lubiąski kronikarz nazwał wprost rabusiami. Dwór stał się niemieckojęzyczny, a sam Rogatka usiłował się zniemczyć, co mu się zupełnie nie udawało. „Ten Bolesław Łysy według relacji ludzi godnych wiary nazywany był Cudaczny, był bowiem cudacznym w sposobie mówienia, z tego powodu, że mówiąc po niemiecku, tak słowa zniekształcał, iż wśród licznych słuchających śmiech wywoływał”, czytamy opinię XVI-wiecznego Rusina (Bychowca), skompilowaną zapewne z innych przekazów37.
Aby pojmać swego brata, księcia głogowskiego Konrada I, w 1257 roku Rogatka zaprosił go na ucztę. Konrad domyślił się zamachu i przyjechał ze zbrojnymi, których ukrył koło wejścia do zamku. W ten sposób Bolesław Cudaczny wpadł w ich sidła, gdy usiłował aresztować brata. Z więzienia Konrad wypuścił go dopiero po spełnieniu żądań.
W pijackim życiu Rogatki nie brakło zapewne i bachanaliów, skoro zgodnie z nowymi trendami książę miał nałożnicę. Jego pijackie uczty przeplatały się więc z turniejami, recytacjami, śpiewami wagantów i minnesingerów. Oburzona żona Rogatki Eufemia wolała opuścić swego męża, bez kolasy i służby: „Wzgardzona przez owego [księcia — J.B.] z powodu najnikczemniejszej nałożnicy mizernego stanu, pieszo uciekła”, czytamy w Kronice polskiej (polsko-śląskiej)38. Historyk Benedykt Zientara wiele zachowań Henryka Rogatki nazwał wprost bandyckimi, co na ogół odnosiło się do nadmiernego, niekontrolowanego picia. Również bałagan panujący w kancelarii Henryka, stojącej „na bardzo słabym poziomie”, był wynikiem nieuporządkowanego, pijackiego trybu życia księcia39.
Nieco spokojniejszym admiratorem piwa był książę krakowski Leszek Biały (około 1186-1227). Uwielbiał ten napój i chyba się od niego uzależnił. Do narodowej legendy przeszła jego odmowa dana papieżowi w sprawie powinności wyprawy do dalekiej Ziemi Świętej. Jak każdy chrześcijański władca tej doby Leszek pod przysięgą zobowiązał się do krucjaty i nawracania pogan. Wytłumaczył się jednak papieżowi Honoriuszowi III, że z powodu pewnej choroby nie może pić wina ani czystej wody, a jedynie piwo i miód sycony. Dlatego prosił o zamianę krucjaty palestyńskiej na pruską, gdzie piwa ani miodu nie brakowało.
Papież podszedł do tej sprawy ze zrozumieniem. Specjalnym pismem z kwietnia 1221 roku nakazał biskupowi wrocławskiemu Wawrzyńcowi, proboszczowi głogowskiemu Piotrowi i dziekanowi łęczyckiemu Albertowi zbadanie tej kwestii. Duchowni wydali opinię korzystną dla księcia, który uniknął dalekiej wyprawy, nadal rozkoszując się pienistym napojem40.
Jednocześnie poprzez ten „unik piwny” Polska nie wpisała się w ruch krucjatowy, tworzący kolejną wielką, obok św. Graala, legendę zachodniej Europy. Polska nie dostała się w krąg tego wielkiego mitu, natomiast Leszkowi przyszło zginąć w kraju podczas zwołanego zjazdu książąt piastowskich: śląskiego Henryka Brodatego, wielkopolskiego Władysława Laskonogiego i właśnie małopolskiego Leszka Białego. Wszyscy byli pretendentami do tytułu księcia seniora. Feralnego dnia książęta zażywali kąpieli w łaźni, gdy zostali zaatakowani. Leszek półnagi wyskoczył z kąpieli, ale został dogoniony i zadźgany prawdopodobnie przez wojów księcia Władysława Odonica Plwacza i księcia pomorskiego Świętopełka.
Leszek Biały odchodził jako władca niedoskonały: Stanisław Zachorowski nazywał go ociężałym duchowo, pozbawionym talentu i energii, o słabej woli41. Duży wpływ na ową ociężałość i wolę Leszka mogło mieć spożywane piwo.
Z niektórych zwrotów w kronikach, czy też ex silentio (o czym napiszemy przy okazji księcia Przemysła I), możemy wysnuć wniosek, że w kręgach książęcych pito codziennie, podobnie jak w środowisku mieszczańskim, co najmniej dwa litry piwa. Być może przesada w piciu pośród książąt zdarzała się często, a nie tylko okazjonalnie, z powodu wesel, zjazdów, małżeństw, pogrzebów czy poselstw. Poza tym po latach codziennego wypijania nawet niskoprocentowego alkoholu część władców popadała w sidła nałogu, z całą konsekwencją dla zdrowia psychicznego i fizycznego.
Pewną wskazówką są dzieje księcia żagańskiego Konrada II zwanego Garbatym. Wyniesiony z probostwa wrocławskiego na patriarchę Akwilei pojechał w sprawie nominacji, jak sądził Długosz, do arcybiskupstwa w Salzburgu. W rzeczywistości miał zapewne objąć arcybiskupstwo we Włoszech. „Ale kiedy już dotarł do Wiednia [raczej chodzi o Wenecję lub Akwileję — J.B.] i dowiedział się, że Salzburg ma tylko wino, a nie ma przyrządzanego z pszenicy piwa, na którym wychował się od dzieciństwa, złożywszy godność arcybiskupa, wraca z Wiednia do Polski”, pisał Długosz.
Jednakże w jego księstwie panował już brat Henryk III głogowski, który po powrocie Konrada II zakuł go w kajdany. Ujma była tak wielka, że w tymże 1303 roku uwięziony książę żagański i niedoszły arcybiskup zmarł. Długosz skwitował to tak: „[...] drobna przeszkoda odwiodła go tak łatwo od sięgnięcia po zaszczytną godność biskupa [...] moim zdaniem z powodu małoduszności, bo mógł z własnego i cudzego zboża kazać przyrządzić każdy rodzaj piwa i nie odrzucać paliusza” arcybiskupiego42.
Alkohol służył nie tylko jako codzienny napój i instrument politycznego działania, ale też jako broń militarna i fortel. Niekiedy dochodziło do sytuacji paradoksalnych. W czasie walki króla czeskiego Jana Luksemburskiego z biskupem Nankerem w 1339 roku grodu Milicz miał bronić kanonik wrocławski archidiakon Henryk z Wierzbna. Niestety archidiakon, uzależniony od alkoholu, dał się przekupić dwiema flaszami wina francuskiego i zamek oddał Janowi Luksemburskiemu. Staremu biskupowi Nankerowi pozostawało tylko wykląć króla, czym ten się zupełnie nie przejął. Śląsk przechodził coraz bardziej pod władanie czeskie.
Podczas wojen husyckich Czesi w 1427 roku podeszli pod Bolesławiec. Rada miejska skorzystała z broni alkoholowej, proponując husytom odstąpienie spod murów za beczki z piwem. Husyci przystali na ten rarytas i miasto ocalało. Za to Złotoryja, pomimo znakomitego piwa, i Lubin nie zdołały się wybronić okupem. Zostały spalone, a duchownych wymordowano43. Ponownie Bolesławiec ocalił się wykupem piwnym podczas walk wojsk Macieja Korwina i Kazimierza Jagiellończyka w 1469 roku o władzę nad Śląskiem44.
Wraz z rozwojem handlu i importem wina niektórzy Piastowie zaczęli odwracać się od pienistego napoju. Już w XIII wieku na stole Henryka Brodatego widzimy wino: zapewne traktowane jako dowód prestiżu władcy, skoro książę gniewa się, że jego żona, św. Jadwiga, pije wodę. Zgodnie z hagiograficznym życiorysem Jadwigi „cudowna zamiana” tej wody w wino miała uchronić księżnę przed konsekwencjami gniewu Henryka. Doceniając coraz bardziej napój z winogron, książęta piastowscy usiłowali zakładać winnice od Śląska i Małopolski po Wielkopolskę, a nawet Mazowsze, o czym świadczy osadzony w Trzebnicy winiarz Swarysz, specjalista wolny od wszelkich posług i świadczeń poza produkcją wina45. Także na zboczach Ślęży zapewne osadnicy flandryjscy założyli winnice, stąd nazwa osady: Wino. Natomiast Henryk Brodaty włączył kanoników regularnych do zagospodarowania Śląska — także w winnice.
Picie wina przez ostatniego z wybitnych piastowskich władców Śląska w 1222 roku usiłował wykorzystać kleryk Mikołaj. Zaprosił on Henryka Brodatego na „uroczystą biesiadę” wraz z trzema biskupami. Jej celem było podchmielenie księcia do tego stopnia, by uzyskać od niego fundację na założenie klasztoru w Henrykowie. Poczekano, aż na koniec uczty Henryk stanie się „bardziej ochoczy”, i zgodę uzyskano. Sprawę jednak odwlekano i dopiero 6 czerwca 1228 roku po „wielkiej uczcie” syn Brodatego Henryk Pobożny za zgodą ojca założył klasztor w Henrykowie, oddając zakonnikom 100 łanów lasu do zagospodarowania.
Wielka, zasłużona w początkowym okresie, acz okrutna dynastia Piastów ulegała coraz większej degeneracji. Przyczyn było wiele, w tym polityczne, społeczne, medyczne itd., ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nadużywany czy stosowany nawet codziennie alkohol wpływał na stopniowe zwyrodnienie członków rodu. „Po latach [...] upodobania Piastowiczów uległy pewnej zmianie”, zauważa Ryszard Kiersnowski. Mocniejsze wina, które niegdyś Grecy i Rzymianie rozcieńczali, pojawiły się na niektórych stołach piastowskich jako trunek główny. A zawierał on więcej alkoholu niż piwo i szybciej uzależniał.
Na przykład zniemczony książę oleśnicki Konrad Starszy z Piastów „wina mołdawskiego, włoskiego i wszelkiego słodkiego zagranicznego na równi z piwem używał”46. To jedne z pierwszych śladów importu wina z Mołdawii. Gdy w 1417 roku Konrad został biskupem wrocławskim, był już tak uzależniony od alkoholu, że bez wręczonej mu baryłki wina nie nadawał kandydatom żadnych beneficjów ani prebend. Było mu zapewne o tyle łatwiej pić, że mógł się zasłonić tym, czym dotąd zasłaniają się chrześcijańscy alkoholicy: Jezus też pił wino. Więc niech sobie ludzie plotą, co chcą, picie nie jest grzechem.
Biskup Konrad Piastowicz jawi się zatem jako nałogowiec. Wskazuje na to opis Długosza: był to „mąż czarniawy i złośnik, małej nauki, niskiego wzrostu, oddany obżarstwu, nieumiarkowany względem kobiet, w wydatkach rozrzutny, tłustego ciała, oczy miał ropiejące, w mowie jąkał się i bełkotał”. Nie przestrzegał też żadnych ceremonialnych zachowań, „pochopny do wszelkiej płochości”. Braki wyrównywał układaniem piosenek i tekstów religijnych, śpiewanych w kościołach, do czego miał podobno talent. Jego pijackie zwyczaje tolerowano, choć Długosz zżymał się, że od czasu ustanowienia przez tego księcia biskupa zwyczaju opłacania się baryłką przedniego wina przez starających się o prebendy i beneficja proboszczów obyczaj ten „był już stale zachowany”.
Podobne upodobania miał biskup krakowski Dobiesław z Kurozwęk. „Bardziej ku światowym skierowany rzeczom i lubieżnościom cielesnym oddany”, opisuje go Jan Długosz stojący na straży czystości Kościoła47. Nie wydaje się jednak, by biskup Dobiesław był uzależniony tak jak jego wrocławski odpowiednik: chyba po prostu lubił wino, kobiety i śpiew, zgodnie z nadciągającymi nowymi podmuchami włoskiego quattrocento, wiejącymi znad Alp.
Wino stało się wyróżnikiem awansu społecznego i dowodem pozycji spożywających ten trunek feudałów i przedstawicieli wyższego duchowieństwa. Sprowadzaniu tego trunku na ziemie polskie sprzyjało pojawienie się winnic na Węgrzech (w tym na pobliskiej Słowacji), w Austrii, Mołdawii i Czechach oraz okres ożywienia gospodarczego w XIII wieku. „Piękne to były czasy”, pisze historyk Benedykt Zientara, również dla ludzi i gospodarki europejskiej. „Chłop znad Renu wędrował setki mil, by osiedlić się na Śląsku czy w Siedmiogrodzie, zmieniał pana, ale czuł się stale członkiem tej samej chrześcijańskiej wspólnoty”48. Nad Renem wyrabiano od dawna znakomite wina, więc zapewne z chłopami wędrowały beczki i bukłaki z winem oraz szczepy winorośli. Wydawały one jednak nie tak słodkie owoce jak na południu i wymagały też szczególnej opieki, aby nie przemarzły podczas srogich polskich zim.
Mocniejsze wina sprzyjały piciu ekscesywnemu, nieumiarkowanemu. W sferach rządzących było to dopuszczalne, ale wśród ludu mogło prowadzić do niekontrolowanych wybuchów. Dlatego nieumiarkowane picie wywoływało sprzeciw władzy, duchownych pijących powściągliwie i bywało potępiane. Upić się można było, a nawet wypadało w związku ze szczególnymi wydarzeniami, ale niezbyt często. Jak zwykle działał lęk przed karą i opinią społeczną; nikt nie chciał się znaleźć poza nawiasem grupy czy grodu.
Prawo do upicia się regulowane było świętami kościelnymi. Było dozwolone i uzasadnione w karnawale i po okresie postu, kiedy to stało się częścią chrześcijańskiej radości i ludycznej zabawy. Wtedy nawet niektórzy książęta czy biskupi przestawali się hamować. Podobno po 40-dniowym poście w 1352 roku książę brzeski Bolesław III zjadł naraz 13 kurczaków, zapijając to potężnymi haustami napojów. Po czym zmarł.
W gruncie rzeczy przed wpadnięciem w nałóg tak powszechnie spożywanego piwa najskuteczniej chroniła asceza i chrześcijańskie posty. Ascetyczne życie prowadziła wspomniana św. Jadwiga, księżna z Andechsów, żona Henryka Brodatego. Książę, widząc przemianę małżonki, sam zaczął się zmieniać. Wbrew modzie zapuścił brodę, zyskując przez to miano Brodatego, i wygolił sobie mniszą tonsurę (badacze spierają się jednak, czy nie była to naturalna łysina). Uduchowienie nie przeszkadzało mu wszak w realizacji wielkich planów politycznych. Sama Jadwiga pościła, jedząc dziennie trzy kawałki chleba zmieszane z popiołem, co doprowadziło ją do omdleń. Dopiero pod presją księcia i współtowarzyszek, jak zapewnia autor Żywota św. Jadwigi, w niedzielę i święta księżna zaczęła spożywać ryby i nabiał, zapijając je piwem, a nie jak dotąd przegotowaną wodą49.
Za sprawą Anny czeskiej oraz trendów przenikających epokę ascetyczne życie wiódł także Henryk Pobożny, który zginął pod Legnicą w 1241 roku. Podobny wpływ wywarła św. Kinga na Bolesława Wstydliwego, znacznie eskalując jednak ascezę. Odmawiała mężowi współżycia, pomimo że leżeli razem w jednym łożu. „Ach, cóż to za małżonka, która ani nogi, ani najmniejszej cząstki gołej ciała księcia swego nie chce oglądać”, wzdychały damy dworu, rozumiejąc cierpienia władcy50.
Niezwykłym władcą stał się też według Kroniki wielkopolskiej książę poznański Przemysł I. Ten zdolny władca „pychą gardził, pijaństwa zupełnie unikał. Nigdy nie widział go nikt pijanego. Jadł umiarkowanie, miodu przez wiele lat nie pił, lecz piwo i wino. Było ono tak rozcieńczone, że ledwie miało smak wina. Kąpieli przez dobre cztery lata przed śmiercią nie używał”51. Przemysł I był zatem księciem tak wyjątkowym na tle innych, coraz bardziej degenerujących się niektórych Piastów, że zasłużył na wzmiankę dotyczącą jego wstrzemięźliwości. Nieco gorzej wypadł jego syn, Przemysł II, pomimo koronowania się na króla i odnowy idei jednego państwa polskiego. Był podejrzany o zlecenie zaduszenia poduszką własnej żony, młodziutkiej Ludgardy, co przeszło do ludowej legendy.
Piwo stało się napojem pospolitym i na dworach monarszych Europy zaczęło dominować wino. Jego picie podnosiło rangę wielmożów i było upragnionym napojem upajającym dla plebsu. Kiedy król czeski i polski Wacław II wstępował w 1297 roku na tron praski, wyprawił uroczystości, które przewyższyły wszystko, co widział ówczesny świat. Wino wypływało ze studni przy kościele na Nowym Targu w Pradze dla wszystkich, a tysiące ludzi na łąkach, stołach i w namiotach rozstawionych na dzisiejszym Smichowie objadało się i upijało do nieprzytomności. Możni bawili się w ogromnym drewnianym budynku wybudowanym specjalnie na tę okazję.
Sam król, tak rozrzutny, cierpiał jednak na swoisty obłęd: lękał się burzy i grzmotów. Chronił się przed nimi, zamykając się w specjalnej skrzyni wyłożonej relikwiami świętych. Wierzył, że gromadzone szczątki, osadzane w misternych relikwiarzach, uchronią go przed nieszczęściami.
Jednak gdy jego „dobra żona” Guta (Jutta) zmarła, Wacław zaczął koić lęki w promiskuitycznym seksie. Ale i to nie uspokajało go na długo: stał się skrajnie zmienny, przenikało go poczucie grzechu. Coraz częściej usiłował odpokutować orgie i pijatyki w celach klasztoru zbrasławskiego, biczując się, modląc i umartwiając.
Wacław II nie mógł w ten sposób długo żyć: zawsze był wątły, chorowity, zalękniony, a jednocześnie inteligentny, bardzo ambitny, dążył do zbudowania wielkiego imperium. Niektóre zamierzenia tego niepiśmiennego władcy, jak próba erygowania uniwersytetu w Pradze, budzą dotąd nasz podziw. Zmarł młodo, mając 34 lata, wyglądał jak starzec, do czego alkohol zapewne się przyczynił.
Syn Wacława II, młodziutki Wacław III, napatrzył się aż nadto na obyczaje ojca na Hradczanach i w podróżach, kiedy to uwijały się wokół niego rozbawione panie. Zapewne przyjął to za normę. Gdy ojciec zamknął powieki na zawsze, 16-letni wówczas Wacław III usunął starych mentorów, oddając się rozrywkom typowym dla młodzieży. Uwielbiał biesiady z rówieśnikami, po których podchmieleni winem rycerze ze swym panem wbiegali w praskie uliczki. Tamże zaczynali wieczorne i nocne „polowanie na dziewczęta”, zapewne ladacznice, gdyż o tej porze porządne panny marzyły o swych książętach, leżąc na wypchanych słomą poduchach, wtulone w ciepłe pierzyny, a bywało, że spały „w nogach”, we wspólnym łożu rodziców.
Podczas kolejnych walk o koronę polską Wacław III zastawił dobra pod pożyczki na armię i ufundował klasztor we Wsetinie „na okoliczność zwycięskiej wyprawy”, by sam Pan Bóg wsparł jego górne zamierzenia. Po czym pomaszerował latem 1306 roku pewny siebie, wesoło, jak na młodego rycerza i hulakę przystało, przez Ołomuniec na Kraków.
Oddajmy głos Janowi Długoszowi opisującemu, co stało się dalej. W swej relacji opierał się on na czeskiej Kronice Pulkawy: „Ale kiedy dla oceny własnych i obcych sił zatrzymał się w Ołomuńcu, gdzie przybyli do niego niektórzy popierający go rycerze polscy, i w południe położył się do snu w domu dziekana Ołomuńca w jednej tylko koszuli z powodu nadmiernego upału, pewien rycerz, który już dawno na to czatował, trzeciego sierpnia [w rzeczywistości — 4 VIII 1306] zadał mu wiele dotkliwych ran i zamordował go, że dniami i nocami oddawał się pijaństwu i zaspokajaniu najsprośniejszych chuci ciała, grabił cudze dobra i gwałcił cudze żony. Wszyscy, którym powierzono straż przy królu, zupełnie tego nie słyszeli, zajęci załatwianiem własnych spraw lub pogrążeni w głębokim śnie”52.
Zabójstwa dokonano w rzeczywistości w domu komornika Albrechta ze Sternberga. Dotąd nie wiemy z pewnością, kto stał za tym zamachem: raczej nie król Niemiec Albrecht ani Władysław Łokietek jako domniemani inspiratorzy. Czeski badacz Józef Šusta wskazuje na odsuniętych przez Wacława III od władzy panów czeskich i być może ma rację. Możliwe, że zabójcą był niemiecki najemnik Konrad z Dotensteinu w Turyngii. Nie dowiemy się, co nim kierowało, gdyż wybiegając z domu, podobno ze skrwawionym mieczem, został zaraz rozsiekany przez zbudzone straże. Inne poszlaki wskazują też na rycerza Holena z Wildsteinu. Jest jednak raczej pewne, że wykorzystali oni przede wszystkim pijaństwo i rozwiązłość króla do wyrównania porachunków.
Wojna, jak wszędzie i zawsze, niosła ze sobą pasmo okropności i nieludzkiego okrucieństwa. Szczególnie doświadczył tego dążący do zdobycia korony nieustępliwy książę brzesko-kujawski Władysław zwany dla niewielkiego wzrostu Łokietkiem. Od Długosza wiemy, że Łokietek „popadał w błędy rycerzy i gwałcił dziewice i szlachetnie urodzone niewiasty”53. Na biesiadowanie nie miał jednak za wiele czasu: Długosz nawet nie wspomniał o uczcie po koronacji 1320 roku na Wawelu. Zauważył jednak, że Łokietek przeniósł koronację i stolicę do Krakowa, gdyż miasto mogło „zorganizować zarówno dla własnych obywateli, jak i dla obcych przybyszów rozrywki i zabawy oraz bardzo piękne i bezpieczne oglądanie wspomnianej uroczystości”54.
Najwybitniejszy Piast Kazimierz zwany Wielkim, syn Łokietka, mógł już zbierać owoce sukcesów ojca. Swe dorosłe życie rozpoczął mocnym akordem. Jako królewicz na przełomie 1329 i 1330 roku znalazł się na dworze węgierskim. To, co zobaczył w Wyszehradzie, oczarowało zapewne królewicza z wawelskiego dworu, gdzie panowała siermiężna surowość obyczajów dworu Łokietka, wiecznie dążącego do zjednoczenia Polski, niemającego czasu ani zrozumienia dla sztuki czy wykwintnych manier. Kazimierza oczarowała śliczna dwórka Klara Zach, którą celowo przedstawiła mu jego siostra Elżbieta. Gdy Klara zjawiła się w sypialni królewicza, została „zgwałcona przez księcia Kazimierza i do syta wykorzystana, w tajemnicy mówi swemu ojcu Felicjanowi o swym zhańbieniu, prosząc, aby pomścił jej sromotną hańbę”, czytamy relację Długosza55. I tak doszło w kwietniu 1330 roku do krwawej zemsty rozwścieczonego ojca na królu węgierskim Karolu Robercie i jego żonie Elżbiecie, córce Władysława Łokietka. Zresztą nie do końca wiemy, czy chodziło tu o akt zemsty, czy o spisek magnatów zawiązany przeciwko Karolowi Robertowi.
Kazimierz był wówczas żonaty z Aldoną Anną litewską. Nie wiemy, czy już wtedy uwielbiał biesiadowanie, jak to stanie się widoczne w następnych latach. Chyba tak, skoro sama Aldona, córka księcia Giedymina, pomimo szlachetności i uległości mężowi, „oddawała się jednak zabawom, tańcom i świeckim uciechom, takich bowiem umiejętności nabrała od dziecka u barbarzyńskich rodziców”, biadał najwybitniejszy kronikarz polski. „Nawet w czasie podróży wozem jechały przed nią bębny, harfy, skrzypce i różnego rodzaju instrumenty, grając do taktu”. Miało być przyjemnie na wschodni sposób, ale za tę skłonność do rozkosznego życia zdaniem Długosza Aldona została pokarana „nienaturalną i straszną śmiercią” w 1339 roku56.
W czerwcu 1340 roku pojawili się w Krakowie synowie oślepłego już króla Czech Jana Luksemburskiego — Karol IV i Jan Henryk, książę Karyntii. Oprócz rozmów dotyczących sojuszu z Czechami i zakończenia konfliktów z Krzyżakami bracia wysunęli kandydaturę ich siostry i najstarszej córki Jana Luksemburskiego — Małgorzaty, wdowy po Henryku II, księciu dolnobawarskim. Oczekiwała ona Kazimierza w czeskiej Pradze.
Polski król przybył nad Wełtawę w początkach lipca. To był piękny czas, nie tylko ze względu na porę roku i pogodę: do Pragi przyjechał też król węgierski Karol Robert, zapewne z żoną Elżbietą. Kazimierz, doskonale zorientowany w związku dyplomacji z ucztowaniem, starał się zjednać i olśnić nie tylko królów, lecz także lud praski niezwykłą hojnością. „Ktokolwiek bowiem z mieszkańców Pragi albo i przybyszów czegokolwiek zapragnął, jego chleb i wino spożywał, a wszystkich radośnie i z wielką przyjaźnią obsługiwano”, czytamy w kronice Franciszka z Pragi57. Król polski nie czynił tego jedynie z czystej gościnności, ale i z powodów politycznych: elity czeskie miały się przekonać o rosnącej sile polskiego państwa, pomimo że Polska prawie nie miała kopalni złota i srebra, jak Czechy czy Węgry.
Wielka reklama odniosła połowiczny skutek. Trzy dni po 28. rocznicy urodzin 11 lipca 1341 roku Małgorzata zmarła. Zdaje się, że chorowała od jakiegoś czasu; zaraz jednak pojawiły się oszczercze spekulacje, że umarła przerażona i upokorzona z powodu ślubu z rozpustnym „półpoganinem”, żonatym poprzednio z Litwinką Aldoną.
Następną żoną Kazimierza Wielkiego została Adelajda heska. Kazimierzowi tak się śpieszyło do ożenku, że na miejsce wyznaczył Poznań, leżący bliżej Hesji niż Kraków, który Długosz mylnie podaje jako miejsce zawarcia ślubu.
Uroczystość odbyła się 29 września 1341 roku w katedrze poznańskiej. Ceremonii przyglądał się Karol IV Luksemburski, Bolesław mazowiecki, Bolesław brzeski i Jan ścinawski ze Śląska oraz zapewne inni Piastowie. Obok nich stał ojciec Adelajdy, Henryk II Żelazny, książęta brunszwiccy i hrabiowie. Jak podaje Kazimierz Jasiński, wesele nierozłączne z piciem wina trwało tydzień albo i dłużej. Trudno nie oprzeć się refleksji, że ówcześni władcy byli we władaniu nałogu albo na jego pograniczu, skoro potrafili pić tygodniami.
Z rozsianych uwag Długosza wiemy, że Kazimierz uwielbiał ucztować i nie wylewał nigdy za kołnierz58. Impet w piciu łączył z rozmachem w zmienianiu przaśnej, drewnianej Polski. Wiadomo, że jeszcze 4 października 1341 roku teść Kazimierza Henryk Żelazny bawił w Poznaniu, podczas gdy król hojną ręką oddawał mu kosztowne, złote i srebrne prezenty. Uczty, oprócz przyjemności życia na rauszu, były instrumentem: król polski umiał bowiem połączyć największy dotąd zjazd władców w Polsce z długą biesiadą i reklamą potęgi własnego państwa. Miało to zadziwić wszystkich — i zadziwiło, już choćby z racji prezentów, nadań i umiejętności picia potężnego wzrostem władcy podczas wielu dni bezustannego biesiadowania.
Kazimierz Wielki, jak powszechnie wiadomo, zasłynął z wydźwignięcia Polski z kryzysu, zintegrowania państwa i niezwykłego gospodarczego ożywienia. Dotyczyło to również kwestii napojów. Gdy wraz z kolonizacją na prawie niemieckim do Polski wlała się potężna rzeka rozmaitych piw, Kazimierz zadbał też o interesy mieszkańców polskiej stolicy i innych miast. Nad monopolem produkcji i konsumpcją piwa w stołecznym Krakowie miała czuwać rada miejska, a król zakazał wyszynku na pół mili od stolicy.
Zadbał też władca, aby poza mury miejskie nie przedostali się Izraelici. Wyznaczył im prawo handlu i szynkowania poza murami Krakowa w miejscu zwanym odtąd Kazimierzem. W ten sposób miejska produkcja i handel trunkami były prowadzone przez chrześcijan. A wyszynk był wówczas i później wysoce rentowny, zważywszy na powszechne picie piwa, jako podstawowego napoju gaszącego pragnienie i sycącego, oraz rosnącą konkurencję rodzimych miodów i wina z Węgier.
Skłonność Kazimierza do trunków połączoną z „nieumiarkowaną rozpustą” mocno krytykował Kościół. Oddaliwszy kolejną żonę, Adelajdę heską, „jawnie i pokątnie żył z nałożnicami, których tłumy, jak jakieś siedliska sromoty porozmieszczał w Opocznie, Czchowie, Krzeczowie i wielu innych miejscowościach”, zżymał się Długosz59. Właściwie nikt nie był w stanie pojąć powodu oddalenia cnej żony; czy dlatego, że nie dała mu dzieci? Tłumaczono to sobie czarami, co jednak było stałym toposem w wyjaśnianiu niecodziennych miłości i zdrad małżeńskich od czasów najdawniejszych do „epoki rozumu”. A może Adelajda zaczęła przestrzegać męża przed nieumiarkowanym stylem życia? Coraz częściej widoczny stawał się bowiem nie tylko królewski „zgubny nawyk do wielu kobiet”, ale i „nałóg biesiadowania”60.
W rezultacie Kościół w trosce o duszę króla wysłał do Kazimierza odważnego wikariusza katedralnego krakowskiego Marcina Baryczkę. Napominał on króla, aby zaczął żyć po chrześcijańsku. Dotknięty do żywego Kazimierz kazał kanonika utopić w lodowatej Wiśle nocą z 13 na 14 grudnia 1349 roku, przez co, jak pisze Długosz, „częściowo dorównał swym przodkom, częściowo ich przewyższył”, porównując ten czyn z kaźnią św. Stanisława.
O powiązaniu rozmachu w rządach z biesiadowaniem króla dowiadujemy się również z opisu słynnej uczty u Wierzynka. W ciepłym wrześniu 1364 roku zjawili się na Wawelu cesarz Karol IV, król węgierski Ludwik Andegaweński, król Cypru Piotr, książę mazowiecki Siemowit III, książę świdnicki Bolko II, książę Władysław Opolczyk i prawdopodobnie książę słupski Bogusław V z synem Kaźkiem oraz margrabia brandenburski Otto. „Wielka radość z powodu spotkania się w jednym dniu i miejscu tylu królów i z powodu ich pojednania wyciskała zarówno królom, jak i książętom i panom łzy, oznaki ich serdecznych uczuć”, pisał Długosz.
Nawiasem mówiąc, płacz możnych tego świata był nieodłączną częścią spotkań aż do XVIII wieku. Czy wynikał on z nadmiernej emocjonalności? Jeśli tak, to skąd się brała owa emocjonalność? Czy przypadkiem nie z wypijanego nadmiernie i codziennie alkoholu? Nie wiemy: płacz męski mógł też być częścią maski kulturowej, gdyż tak „wypadało” czynić w poczuciu szczęścia i nieszczęścia; mógł też być dowodem ówczesnej chwiejności emocjonalnej. „I chociaż każdemu z królów, książąt i panów król polski Kazimierz przeznaczył specjalnych szafarzy spośród panów i szlachty polskiej, którzy ich zaopatrywali i służyli im pomocą, to jednak wszyscy otrzymali polecenie, że mają być posłuszni rajcy krakowskiemu Wierzynkowi”61.
W rzeczywistości spotkanie u Wierzynka było kongresem połączonym z wielką ucztą, na którą zadłużyła się rada miejska Krakowa. „A jak zostali ugoszczeni, uczczeni, obsłużeni i podejmowani chlebem, winem i wszelkimi rodzajami pożywienia i napojów, wszelkim ptactwem, rybami i innymi gatunkami mięs — szalony byłby, kto by o to pytał, bo nie powinno się pytać o to, co niepodobna opowiedzieć”, zachwycał się francuski kronikarz Guillaume Machaut62. Oczywiście na stołach dworskich nie królowało piwo, jako napój zbyt pospolity, a wino. W przerwach pomiędzy wypijanymi pucharami zapadały ważne decyzje polityczne. Kazimierzowi chodziło o to, by uzyskać akceptację cesarza i króla węgierskiego dla swych planów małżeńskich i potwierdzenia praw sukcesji tronu dla ewentualnego swego dziedzica.
Monarcha zadbał też, aby radość uroczystości wyszła na ulice: „Na rynku miasta Krakowa w wielu miejscach król polski Kazimierz kazał umieścić kadzie i beczki niezwykłej wielkości, pełne najlepszego wina, a niektóre pełne owsa, i polecił je ciągle napełniać. Z nich wszystkich goście i zaproszeni czerpali nie tylko z potrzeby, ale i dla zachcianki”. Król polski nie mógł być przecież gorszy niż czeski Wacław II, który, jak wiemy, w 1297 roku nakazał wypełnić studnię winem.
Biesiady trwały ponad 20 dni. Chodziło o to, pisał Długosz, by „królowie i książęta, utrwaliwszy między sobą przyjazne stosunki i zawarłszy pod uroczystą przysięgą układ o wieczystym pokoju”, mogli ostatecznie się porozumieć. Trud ucztowania i ogromne wydatki opłaciły się królowi Polski politycznie, gruntując silną pozycję Polski wobec Krzyżaków i Litwy.
Jednocześnie Kazimierz, znajdując się pod presją rycerstwa, choć sam był zwolennikiem biesiadnego weselenia się przy kielichu, usiłował jednak zapanować nad zbytkiem szerzącym się w Krakowie pośród mieszczan. W specjalnym dekrecie ograniczył liczbę gości na weselach do 90, a liczbę dań do 5. W Gdańsku liczbę weselników ograniczono do 120 „na 10 stołów”. Rycerstwo cieszyło się z ograniczeń mieszczaństwa, ale cóż z tego, skoro przykład zbytków i rozwiązłego życia szedł z samej góry, od króla...
Kazimierz zmarł nieoczekiwanie w 1370 roku, a wraz z nim odeszła dynastia Piastów. Król zlekceważył przeziębienie, z czego wywiązało się zapalenie płuc. Na dodatek leczony był przez jednego z lekarzy miodem syconym. Inni medycy byli przeciwni podawaniu choremu trunku, który najprawdopodobniej jeszcze bardziej osłabił 60-letniego króla. Zachodzi bowiem pytanie, czym tak silny i zdrowy w młodości król osłabił swój organizm, że nie przetrzymał krupowego zapalenia płuc? Czy nie przyczynił się do tego alkohol?
Znów nie wiadomo. Pomimo tonów krytycznych Jan Długosz wystawił jednak królowi piękną laurkę: wprawdzie Kazimierz „okazywał skłonność do ucztowania, miłostek i innych rozkoszy”, był „łakomy” według dziejopisa, jednakże „odznaczał się niepospolitą roztropnością” charakteryzującą tylko „znakomitych władców”63.
Zważywszy na rozmach działań i dokonań Kazimierza, trudno nie zgodzić się z tą opinią. Nawet uwzględniając fakt, że do działań napędzało go także wino, biesiady i wdzięki kobiet. W końcu uczty były elementem sprawowania rządów, a w przypadku Kazimierza Wielkiego nie tyle wino rządziło nim, ile on winem.
Gospody, karczmy, oberże, szynki, gościńce istniały na ziemiach polskich zapewne od niepamiętnych czasów. Wspomina o nich Gall Anonim. Wielość ich nazw wskazuje na częstotliwość występowania i emocjonalny stosunek do miejsc, gdzie można było się napić, najeść i zabawić. Anonim pisał, że po śmierci Bolesława Chrobrego w 1025 roku „ani klaskania, ani brzęku cytry nie słyszano po gospodach” czy tabernach64.
Wnioskować stąd można, że gospody z piwem leżały przynajmniej wzdłuż największych szlaków handlowych i dostarczały księciu, a potem obdarowanemu feudałowi znacznych zysków. W zamian karczmy były otoczone opieką suwerena i właściciela jako miejsca w miarę bezpieczne. Karczmarze płacili daninę, początkowo na przykład w wosku czy nabiale, a później czynsz pieniężny.
Niektórzy jednak albo nieumiejętnie prowadzili interes, albo — co bardziej prawdopodobne — wskutek zamiłowania do trunków sami wpadali w długi. „W jednej zapisce z końca XII wieku czytamy nawet, że jakiś Boleta, człowiek wolny, utracił wolność, i poszedł za niewolnika za dług karczmiany, debitum tabernae, tj. zapewne za czynsz z karczmy zaległy panującemu”65. Może karczmę przegrał w kości, a może przepił, tego już się raczej nie dowiemy.
Musiał się bardzo ów Boleta przyczynić do bankructwa, gdyż ogólnie piwo pijano litrami i interes był raczej zyskowny. Według badań Richarda van Dülmena ludność w Niemczech już w okresie średniowiecza spożywała więcej piwa niż wody i mleka66. Nie inaczej było w Polsce, na co wskazuje rosnąca gwałtownie liczba szynków. Kultura piwna objęła też inne kraje Europy, od Wysp Brytyjskich z umiłowanym tam ciemnym piwem ale, przez Niemcy, po Polskę i Ruś.
Początkowo przymus propinacyjny spożywania trunków wyprodukowanych przez pana nie istniał. Warunki życia i picia były zupełnie znośne nawet dla kmieci w XIII-XIV wieku. W czasach rozkwitu osadnictwa na prawie niemieckim zasadźca sołtys lokowanej wsi na ogół otrzymywał prawo zakładania „wolnej karczmy” (taberna libera). Sołtys (zasadźca) osadzał wtedy karczmarza „zwykle dziedzicznie, za umówionym czynszem”. Często nadanie szynku łączyło się z dzierżawieniem ogrodu z chmielnikiem, łanów ziemi, łąki, browaru i piekarni. Karczma polska w XIV-XV wieku stanowiła zatem centralny punkt życia wsi jako ośrodek produkcyjno-handlowy i jako lokal rozrywkowy. Ale, co ciekawe, Liber beneficiorum Jana Długosza wskazuje, że jeszcze większe dochody niż karczma przynosiły płody z ziemi związanej z dzierżawą czy posiadaniem szynku67. Być może dlatego, że karczmarz trzymał w swym ręku wszystkie produkty z uprawy ziemi służące warzeniu piwa.
We wczesnych wiekach polskiej państwowości karczmy wiejskie i miejskie szynki stały się nieodłączną częścią polskiego krajobrazu. Łączyło się to z akcją osadniczą na prawie niemieckim. Niektóre wsie zakładane były jednak wcześniej, więc bywało, że pojawiało się w jednej wsi kilka karczem. Związane to było także z rozrodzeniem się szlachty i dzieleniem jednej wsi na cząstki, do czego dochodziły jeszcze karczmy plebańskie. Wtedy dzierżawcy czy właściciele zmuszeni byli do umawiania się na dni wyszynku.
Dochodziło też do sporów rozstrzyganych przez sądy. Ważność karczem, sołtysich i plebańskich, potwierdzały statuty wiślicko-piotrkowskie z 1347 roku, ustanowione przez Kazimierza Wielkiego, biorące karczmarzy pod ochronę — „aby karczmarzom nikt gwałtu czynić nie śmiał”68. Prawo z 1433 roku zwalniało karczmarzy w Polsce od podatku podymnego (od chałupy), jeśli nie posiadali oni ziemi. Sołtys mógł też warzyć trunki i prowadzić wyszynk bez obciążeń na rzecz feudałów.
Ulgi te wynikały stąd, że właściciele czy zasadźcy musieli dbać o karczmarzy, gdyż od obrotów w gościńcach uzależniona była wysokość czynszu. Rola karczmy we wsi rosła, ponieważ miejsce to stawało się punktem centralnym, tuż po kościele czy kaplicy. W karczmie sołtys ściągał czynsze, daniny, sądził i karał. Pełniła ona funkcję sklepu i miejsca zgromadzeń.
Ponieważ był to czas wykształcania się herbowej szlachty, także spośród sołtysów, więc często bogatszy sołtys oddawał karczmę w dzierżawę. Świadczy o tym na przykład taki dokument: „Sołtys wsi Czeszek wypuszcza w roku 1437 w wieczystą dzierżawę dziedziczną całą karczmę”, a arendarz ma płacić roczny czynsz w wysokości trzech kop groszy polskich, jednego wiertla lekkiego piwa z każdego warzenia, dobrego piwa w niedzielę za grosz mały i wiele innych mięs i ryb, czyniących z sołtysa zamożnego człowieka. Transakcja ta musiała być opłacalna dla obu stron, skoro byli chętni do obejmowania dzierżawy69