Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
KOGO UZNAĆ W DZIEJACH POLSKICH ZA POSTAĆ KRYSZTAŁOWĄ? A KOGO ZA OSOBISTOŚĆ ZE SKAZĄ? I CZY W OGÓLE JEST MOŻLIWY TEGO RODZAJU PODZIAŁ? CZY ISTNIAŁ W DZIEJACH NASZYCH JEDNOZNACZNIE „LEPSZY” I „GORSZY SORT POLAKÓW”?
Książka opowiada o właśnie o takich „lepszych” i „gorszych”. Autor, śledząc losy i decyzje królów, hetmanów, prymasów, wysokich urzędników, agentów, urzędników etc., ukazuje jak bardzo zawodne są tego typu rozróżnienia. Ludzie uwikłani w historię często musieli wybierać między złem a gorszym złem, a nie tylko między dobrem a złem; między chęcią polepszenia swego bytu a wiernością. W książce są naszkicowane są z tej perspektywy m.in. postacie Jagiellonów, agentów księcia Albrechta Hohenzollerna, Jana Kazimierza, Hieronima Radziejowskiego, Stefana Czarnieckiego i innych kontrowersyjnych osobistości z kart naszych dziejów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
Projekt okładki i stron tytułowych Anna Damasiewicz
Redakcja merytoryczna Jacek Biernacki
Redaktor prowadzący Joanna Proczka
Redaktor techniczny Elżbieta Bryś
Korekta Grażyna Ćwietkow-Góralna Joanna Kłos
Copyright © by Bellona Sp. z o.o., Warszawa 2018 Copyright © by Jerzy Besala 2018
Wydawca: Bellona Sp. z o.o. ul J. Bema 87 01-233 Warszawa
Zapraszamy na stronę Wydawnictwa: www.bellona.pl
Dołącz do nas na Facebooku: www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Księgarnia internetowa
Czy dzieje składają się z „oczywistych oczywistości”? Czy można dotrzeć do pełnej prawdy poprzez badania? I w ogóle, której prawdy, jak mawiał ksiądz prof. Józef Tischner: „świętej prawdy, gówno prawdy, czy tyz prawdy”? Czy jednoznacznie i bezapelacyjnie da się określić, że ktoś był marnym królem polskim, kanclerzem, hetmanem albo Polakiem „gorszego sortu”, a ktoś inny zasługuje na wyniesienie na pomniki? Jaką miarę należałoby tu przyłożyć?
Filozof wie, że nie ma rzeczy oczywistych do końca. Historyk, który zanurza się w badaniu czasów i życiorysów najsławniejszych nawet Polaków, wie również, że nie ma ludzi bez skaz – od królów poczynając, a na maluczkich kończąc. Nawet ci ewidentnie źli, obecnie zdiagnozowani byliby często jako psychopaci, paranoicy, maniacy albo wręcz psychotycy. Albo poddani manipulacji, praniu mózgów. „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”, chciałoby się przypomnieć Jezusa przybijanego do Krzyża.
Zrozumieć osoby w przestrzeni historycznej można jedynie w kontekście czasów, czyli ówczesnej kultury, moralności, mentalności, możliwości, otoczenia, środowiska itd. Dopiero wtedy, na plastycznym tle epoki jesteśmy w stanie ocenić rozmiar zaniedbań i szkód z jednej strony, jak i udane posunięcia drugiej postaci ze sceny historycznej. I rozważyć np. zarówno rozmach gospodarczy i politykę Kazimierza Wielkiego, jak i jego słabostki do kobiet, które spowodowały mord na nieszczęsnym wikarym katedry krakowskiej. Jak też zatrzymać się np. przy osobie Zygmunta Jagiellona, uosabiającego „złoty wiek”, który aprobował pobieranie jurgieltu od cesarza habsburskiego przez swego przyjaciela, kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego, bo to mieściło się w wyobrażeniach Jagiellona o „republice chrześcijańskiej droższej nad wszystko”, na której czele stał świecki przełożony republiki – cesarz. Przyjrzeć się osobie Albrechta Hohenzollerna, który wbrew traktatowi z Jagiellonem był niedopuszczany przez Polaków do senatu, i jego agentom polskim, którzy pełnili zupełnie inne funkcje niż obecnie łączone ze szpiegostwem etc. etc. I zastanowić się, czy Jan Kazimierz Waza był rzeczywiście fatalnym królem, czy też zwaliło się na Rzeczpospolitą i jego barki zbyt wiele, by mógł temu ktokolwiek podołać.
O polsko-rusko-litewskich postaciach historycznych da się zatem powiedzieć, że nie spotykamy postaci kryształowych jak przysłowiowa łza. I nie widzimy całkiem czarnych, bo wielu z nich uważało, że poprzez pokrętne działania ratują ojczyznę, jak to było w przypadku niektórych targowiczan; że stają oni w obronie „złotej wolności”, wydartej przez Konstytucję 3 maja. Ówczesny świat, podobnie jak obecny, był różnobarwny, ludzie uginali się w różne strony niczym pascalowska trzcina na wietrze historii, a dzieje w niczym nie przypominały „oczywistej oczywistości”.
Historia uczy przy tym pokory i każe się zastanawiać wciąż nad fenomenem kondycji ludzkiej, sprawiającej, że nikt nie ma takiej siły przekonywania jak psychopaci „zbawiający świat”, narcyzy pozbawione autorefleksji, mściwi paranoicy. Zwróćmy przy tym uwagę, że nawet filmy sensacyjne bez postaci psychopaty są nudne; podobnie bywa w polityce. Powód wydaje się dość prosty, a mechanizm znany: psychopaci przedstawiają czarno-białą wizję świata i zwalniają od myślenia, stosując z upodobaniem przymiotniki i epitety, które upiększają bądź oczerniają postacie, także historyczne. Ewidentne porażki i klęski przedstawiają jako sukcesy, wiadomości pod ich rządami stają się propagandą. W epoce wylewającego się zewsząd „hejtu”, czyli mowy nienawiści, ludzie ci są dodatkowo siłą napędową podziałów.
Ci, którzy dzielą świat na białe – czarne; swoich – nieswoich; przyjaciół – wrogów, dawali i dają nie tylko dowód schowanego głęboko ubóstwa intelektualnego, ale nade wszystko – emocjonalnego i duchowego. Z życiorysów historycznych postaci da się wysnuć wniosek, że przed dobrym politykiem naszych czasów stanęło nowe wyzwanie: prowadzenie polityki wszechstronnej troski o dobro wspólne. A to zakłada bezustanny dialog z opozycją, a nie łamanie demokracji w imię poszerzenia własnej władzy, dla własnych reform, rzekomo dla dobra narodu.
Książka ta nie jest jednak rozprawą filozofującą. Jest swoistą „rewizją nadzwyczajną” wyroków historycznych utrwalonych w zbiorowej świadomości. Przyjrzyjmy się w niej postaciom historycznym z pierwszych i dalszych szeregów. Idąc za retoryką obecnych czasów: ile w nich było kryształu, a ilu tworzyło tzw. gorszy sort? I jakie wnioski można z tego wyciągnąć?
W ewangelicznej przypowieści faryzeusze przyłapali kobietę na cudzołóstwie. Przyprowadzili ją do Jezusa, by ten ją osądził. Jak na faryzeuszy przystało, postępowali przebiegle, gdyż wydanie jakiegokolwiek wyroku, czy to śmierci, czy to ułaskawienia naruszało prawo: albo starozakonne, albo rzymskie.
„Na to Jezus pochyliwszy się rysował palcem po ziemi. Gdy nie przestawali Go pytać, wyprostował się i rzekł im: »Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem«. I znowu pochyliwszy się, rysował po ziemi”[1].
Trudno jest odnaleźć, także w dziejach polskich, wybitne postaci, które byłyby bez skazy. Odnaleźć je możemy jedynie w czytankach dla dzieci i poradnikach dobrego wychowania, które nijak się mają do rzeczywistości: tym bardziej, jeśli są przebrzmiałe i narzucane z góry. Kazimierz Piast jako jedyny w historii Polski zyskał zasłużenie przydomek Wielkiego; Bolesława I, syna Mieszka, też niekiedy zwano Wielkim, ale przeszedł w końcu do potocznej historii jako Chrobry, Dzielny. Obydwaj niebywale zasłużyli się na polu polityki i gospodarki, wynosząc państwo polskie do pozycji mocarstwa. Ale też obydwaj dokonywali z punktu widzenia moralności rzeczy, które chluby im nie przynoszą. Droga do sukcesów usłana jest, niestety, podstępami i trupami.
Bolesław Chrobry „z lisią chytrością złączył je [dzielnice polskie] potem w jedną całość [...] wypędziwszy macochę i braci oraz oślepiwszy swoich zaufanych Odylena i Przybywoja” – napisał kronikarz niemiecki biskup magdeburski Thietmar[2]. Także w polityce zagranicznej był bezwzględny: kiedy książę ruski Jarosław odmówił Bolesławowi ręki swej siostry Przecławy, Chrobry zdobył Kijów, po czym Przecławę zniewolił „tylko raz jeden jak nałożnicę, aby pomszczona została w ten sposób zniewaga naszego rodu, Rusinom zaś ku obeldze i hańbie”. Gall Anonim ocenił, że Chrobry wyrzekł to „ze śmiechem a wcale dowcipnie”, za co pochwalił w Kronice księcia: „co rzekł, to spełnił”[3]. Nic dziwnego, że biskup Thietmar nazwał króla polskiego „starym wszetecznikiem”. O łupieniu przez Chrobrego bogatych miast i grodów od Dniepru po Wełtawę i Łabę nie ma co pisać, bo to, niestety, nieodłączna część wojen i część polityki.
Co zdumiewające, mnich Anonim, tzw. Gall (Mikołaj z Wenecji?), pomimo wybryków seksualnych Chrobrego, tak bardzo zwalczanych przez Kościół, chwalił pierwszego króla Polski. Pisał „o cnocie i szlachetności sławnego Bolesława”, który pierwej nie zasiadł, nim spoczęli jego duchowni, których nazywał „panami”, który „Boga czcił z największą pobożnością, Kościół święty wywyższał” i wysłuchiwał skarg każdego wieśniaka[4]. Powstał obraz dobrze wychowanego, litościwego króla, przestrzegającego nie tylko zasad wiary, ale i przewodniej roli Kościoła.
Czy Gall pisał prawdę, czy raczej po blisko stu latach dopasowywał postępowanie Chrobrego do przykazań Nowego Testamentu, nie mogąc zresztą, mimo widocznych wysiłków, stworzyć jednolitego portretu miłosiernego władcy? Co rusz pojawiały się skazy na portrecie drugiego Piasta. Zaraz po ewangelicznych opowiastkach mimowolnie bowiem ukazywał brutalność i bezwzględność pierwszego króla Polski.
Dwoisty portret Chrobrego brał się zapewne stąd, że Gall był rozdarty między dopasowaniem poczynań Piastów do nauk ewangelicznych a wymogiem pisania historii dworskiej, co czynił, jak sam napisał, „dla chleba”. Mnicha kronikarza utrzymywał przecież potomek Chrobrego, Bolesław III Krzywousty, nie mniej okrutny niż jego przodek. Utrzymywał tzw. Galla za napisanie czy podyktowanie dziejów dworskich Piastów w duchu ewangelicznym, a nie w celu stworzenia prawdziwych portretów władców; zresztą wówczas prawda musiała być na usługach Ewangelii, a nie odwrotnie.
Lecz mimo tych wymogów dworskiej cenzury i autocenzury kronikarz nie mógł pominąć drastycznych faktów, takich jak oślepienie przez Krzywoustego brata Zbigniewa. Nie przemilczał tego faktu po części dlatego, że zostało to księciu wybaczone, gdyż Bolesław III pokutował publicznie i odbył pielgrzymkę do klasztoru swego patrona, św. Idziego na Węgrzech. Cóż może być bardziej wzruszającego dla cnych wiernych niż pokajanie się ich księcia na oczach innych! Skazę na postaci Krzywoustego Gall zakrył zatem opisem jego pokuty, co przywróciło obraz cnotliwego księcia.
Nikt jednak nie odmawia dotąd tym władcom skuteczności w centralizacji kraju i szerzeniu chrześcijaństwa, które spajało nićmi nowo powstałe państwo gnieźnieńskie. Bez ich bezlitosnej polityki i krwawych wyczynów nie byłoby państwa polskiego. Paradoks polega jednak na tym, że przedkładając dobro kraju (tak naprawdę swej władzy) nad religię, łamali ewangeliczne zasady, które sami głosili. I kronikarze musieli wyczyniać kolejne łamańce, aby wykazać ich chrześcijańskie cnoty.
Tak jednak było wszędzie. Gdyby nie nauki Jezusa o miłosierdziu, wybaczaniu, pokorze, ubóstwie, miłości bliźniego – byłoby jeszcze gorzej, jak na to wskazują dzieje władców barbarzyńskich. Wystarczy wspomnieć dwór Merowingów czy też dzieje ludów najeżdżających Cesarstwo Rzymskie. Wprawdzie wiele z nich przyjęło chrześcijaństwo, ale nie przejęło się zanadto naukami Jezusa, gdyż krwawe walki trwały nadal. Także sumienie władców polskich po przyjęciu chrześcijaństwa dostało się pomiędzy kamienie młyńskie ścierającej się moralności i skuteczności. Jeśli w Europie chrześcijańskiej książę chciał być skuteczny, musiał zapomnieć o stosowaniu zasad Ewangelii wobec niesfornego bliźniego; jeśli chciał być moralny, musiał kierować się ewangelicznym miłosierdziem i wybaczeniem, co wpędzało na ogół państwo w ogromne kłopoty, a nawet doprowadzało do jego zagłady.
Być może dlatego zaakceptowano uwalnianie się wiernych, w tym władców, od ciężaru grzechów przez spowiedź uszną. Wprawdzie Jezus nie wspomniał nigdzie o spowiedzi usznej, ale tak zinterpretowano jego słowa: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”[5]. Królów, książąt, magnatów otaczali duchowni spowiednicy i kaznodzieje umożliwiający de facto prowadzenie skutecznej polityki, a jednocześnie hamujący władców przed zbyt okrutnymi lub niemoralnymi posunięciami.
Jednakże w takich warunkach musiało dochodzić do ostrych starć między władzą świecką a duchowną. We wczesnej Polsce przybrała ona postać konfliktu między Bolesławem Szczodrym a biskupem krakowskim Stanisławem ze Szczepanowa. Nie znamy przyczyn tego sporu: Gall był oszczędny w słowach, używając jedynie słowa traditor, zdrajca, wobec biskupa. Kronikarz nie mógł jednak inaczej przedstawić tej zagadkowej sprawy, gdyż pisał na dworze kolejnego Piasta, i aby „utrzymać posadę”, musiał dbać nade wszystko o nieskazitelne imię dynastii.
Wiele jednak wskazuje, że przyczyną sporu Bolesława Szczodrego i biskupa Stanisława były represje o podłożu seksualnym, które zarządził król wobec żon rycerzy. Gdy wojowie wyszli z królem z kraju na długą wyprawę na Ruś, wymęczone postem seksualnym panie zaczęły współżyć ze służącymi. Pojawienie się masy bękartów mogło jednak doprowadzić do destabilizacji w kraju, więc Bolesław II wymyślił hańbiącą karę: ciężarne żony rycerzy miały karmić prosięta. Być może pod tymi skrajnie mizoginicznymi posunięciami kryła się nie tylko troska o utrzymanie stabilności społecznej, ale i homoseksualizm Bolesława Szczodrego. Gall nie ośmielił się o tym napisać, ale Długosz już tak. I musiał opierać się na jakimś źródle.
Zarówno homoseksualizm, jak i niepowściągliwość seksualna były szczególnie piętnowane przez Kościół. Pozostawało to w zgodzie z naukami Jezusa, ale też wynikało z wielowiekowych doświadczeń. W oczach bowiem Ojców i Doktorów Kościoła kres wspaniałej antycznej Grecji i załamanie się Imperium Rzymskiego były w znacznej części wynikiem promiskuityzmu, czyli swobody seksualnej, homoseksualizmu, biseksualności i braku sakramentu (uświęcenia) małżeństwa. To ostatnie wprowadzono dopiero w 1139 r., kiedy to obradujący biskupi podczas II soboru laterańskiego uznali małżeństwo za jeden z siedmiu sakramentów. Dotąd panowała taka swoboda, że „w średniowieczu trudno było odróżnić małżeństwo od konkubinatu czy nawet bigamii”, przy czym „do zawarcia związku wystarczała zgoda mężczyzny i kobiety, nie były też przewidziane żadne rytuały religijne”[6].
Jak jednak ocenić i jaką etykietkę przylepiłby strażnik narodowej chwały książętom piastowskim na Śląsku, którzy ulegli zniemczeniu i zapomnieli mowy polskiej? Siła przyciągania kultury niemieckiej była tak duża, że uległo jej większość książąt śląskich. Z Niemiec przyszły turnieje, pieśni miłosne minnesingerów wyśpiewywane w „słodkim języku górnoniemieckim”. Z kolei dwory niemieckie zapożyczyły tę kulturę ze słonecznej Prowansji i Włoch. Czy owi książęta to „gorszy sort” Polaków, czy raczej wynik powiewu świeżej kultury płynącej z południa i zachodu, która cywilizowała puszczańskie państwo?
Zdania co do książąt śląskich, walczących przy tym o tron krakowski, jak Henryk Probus, są zatem podzielone. Większość polskich historyków, choć nie wszyscy, sądzi, że zajmując Kraków i dążąc do korony polskiej, kierował się on polską racją stanu. Natomiast wielu historyków niemieckich wskazuje, że za zajęciem Krakowa i koronacyjnymi planami Henryka Probusa kryła się chęć „przerzucenia niemczyzny za Wisłę”[7]. Czy był on zatem cnym Polakiem, czy księciem „gorszego sortu”, usiłując koronować się na króla? Nawet testament Probusa przekazujący Kraków księciu wielkopolskiemu, pierwszemu królowi po rozbiciu dzielnicowym Przemysłowi II, część historyków uważa za niewiarygodny. Zwraca też uwagę fakt, że i Przemysł II, i arcybiskup Jakub Świnka, który nie cierpiał Niemców i nazywał ich „psimi mordami”, zamieszani byli w śmierć pierwszej żony Przemysła, Ludgardy, i podejrzani o otrucie Probusa. I przy okazji, co to wówczas znaczyło „niemiecki”, skoro Germania była podzielona, a jej mieszkańcy mówili różniącymi się mocno dialektami, czego ślad pozostał do dzisiaj? Czy należy uwolnić Przemysła II ze wszystkich podejrzeń tylko dlatego, że działał „w imię polskości” i po okresie rozbicia dzielnicowego pierwszy koronował się na króla Polski?
Speckomisja powołana przez jedynie słuszną agencję bezpieczeństwa, badającą przeszłość Kazimierza Wielkiego, również ujawniłaby ciemne karty jego młodości i wystawiła pod pręgierz opinii publicznej. Jako żonaty królewicz znalazł się on na dworze węgierskim w Wyszehradzie, gdzie jego siostra Elżbieta była królową i żoną Karola Roberta Andegaweńczyka. Tam w oko Kazimierzowi wpadła dziewicza Klara Zach. Trawiony gorączką żądzy Kazimierz udał chorego, jego siostra sprowadziła ową dwórkę, co ozdrowiały natychmiast Kazimierz wykorzystał. „Ponieważ zaś Bóg brzydzi się zbrodnią nierządu, wszystko przybrało inny obrót, niż spodziewała się królowa Elżbieta. Dziewica bowiem Klara zgwałcona przez księcia Kazimierza i do syta wykorzystana, w tajemnicy mówi swemu ojcu Felicjanowi o swym zhańbieniu prosząc, aby pomścił jej sromotną hańbę” – czytamy w relacji Jana Długosza[8].
Niektórzy historycy, jak Stanisław A. Sroka, sądzą wszakże, że jest to kolejna plotka przywołana przez Długosza[9]. Jednakże inne przekazy, w tym XIV-wieczna relacja włoska i rymowana austriacka Henryka von Mügeln, pośrednio Rocznik Traski, a nawet dalsze życie Kazimierza wskazują, że dramat związany z Kazimierzem i panną Zachówną rzeczywiście miał miejsce na dworze w Wyszehradzie. W odpowiedzi na czyn Kazimierza 17 kwietnia 1330 r. rozwścieczony ojciec Klary, Felicjan Zach, wtargnął na zamek z mieczem ukrytym pod płaszczem, dobył go i zaczął ciąć rodzinę królewską. Niezbyt celnie, gdyż król Karol Robert otrzymał w rękę dość lekką ranę, zaś „królowa Elżbieta straciła palce u lewej ręki” – opisywał Długosz, m.in. na podstawie Chronica Hungarorum impressa Budae. Afera ta zakończyła się kaźnią i tragedią całej familii Zachów, której resztki schroniły się w Polsce. Pokiereszowana straszliwie z mocy królewskiego wyroku piękna Klara straciła urodę i zdrowie, pokawałkowane ciała rodu Zachów powywieszano koło bram miast. Historycy usiłujący rozpoznawać przeszłe dzieje racjonalnie sądzą jednak, że afera z Zachówną i jej ojcem to zniekształcona relacja o opozycji magnackiej na Węgrzech wobec Karola Roberta, do której wykorzystano amory Kazimierza.
Kazimierz Wielki na frontyspisie Statutu Kaliskiego wydanego w Paryżu w 1927 roku. Ilustracja ze zbiorów The Arthur Szyk Society, Burlingame, CA
Sądząc z milczenia źródeł, kaźń ta nie wstrząsnęła Kazimierzem Wielkim. Dzisiaj uznano by go za uzależnionego od seksu i chorej miłości. Życie seksualne króla było bowiem tak bogate i urozmaicone, że biskup Bodzanta upomniał Kazimierza, grożąc mu ekskomuniką. Ale chodziło też o rzeczy bardziej przyziemne: daniny z ziemi sandomierskiej, o które upominał się biskup, uznając królewskie prawo do „dziesięciny swobodnej” (swobodnie nadawanej przez władcę) za grzech śmiertelny. Na dobitkę Bodzanta wysłał do króla Kazimierza wikariusza katedry krakowskiej Marcina Baryczkę z przestrogą i pouczeniem o konieczności przestrzegania wierności małżeńskiej. Dotknięty do żywego Kazimierz kazał kanonika utopić w lodowatej Wiśle w nocy z 13 na 14 grudnia 1349 r., przez co, jak pisał Długosz, „częściowo dorównał swym przodkom, częściowo ich przewyższył”. Porównał ów niecny czyn ostatniego Piasta z kaźnią św. Stanisława. Potem jednak, jak podawał Długosz, nękany wyrzutami sumienia król przyznał się do popełnionego czynu, gdyż w ramach ekspiacji ufundował kolegiatę w Wiślicy i w Sandomierzu, a także liczne kościoły.
Czy czyny króla Kazimierza, odnotowane przez Długosza i kronikarza Janka z Czarnkowa, moralnie naganne, zdejmują z niego nimb wielkości? Przyszły wielki król był po prostu żywym człowiekiem, nieumiejącym się oprzeć pokusom tego świata – i w niczym nie ujmuje mu to wielkości ani też nie zmniejsza jego dokonań politycznych, społecznych czy gospodarczych. To dwa różne obszary, wyraźne zaś rozerotyzowanie wybitnego króla, który w polityce wewnętrznej i zewnętrznej nie tylko skleił Polskę, ale i wydźwignął ją do roli mocarstwowej, czyni z niego barwną postać – a nie dziejową kukiełkę, o której biedni uczniowie uczą się z podręczników, że „wielkim królem był”.
Za takiego uchodzi też w potocznej świadomości Władysław Jagiełło. Był on wielkim księciem litewskim i zgodził się na mocy aktu w Krewie w 1385 r. applicare, to jest włączyć czy też przyłączyć Litwę do Polski (Korony). Historycy polscy dotąd się zastanawiają, co ów zwrot applicare oznaczał, ale dla Litwinów Jagiełło jest postacią „gorszego sortu”. Nie tylko przyłączył ogromną obszarem Litwę do Polski, ale też oddał Polakom Podole, torując drogę włączeniu południowych ziem ruskich Litwy do Korony przed unią lubelską z 1569 r. Jagiełło uważany jest zatem przez część historiografii litewskiej za zdrajcę, nie ma na Litwie pomników ani ulic na jego cześć, gdyż zarezerwowano je dla herosa litewskiego wielkiego księcia Witolda, brata stryjecznego Jagiełły, z którym polski król bił się i godził wielokrotnie.
Bolesław Śmiały na chwilę przed zabiciem biskupa Stanisława. Ilustracja z książki Józefa Ignacego Kraszewskiego Wizerunki książąt i królów polskich z 1888 roku, autorstwa Ksawerego Pilatiego
Bona Sforza uchodzi za jedną z najwybitniejszych królowych polskich. Nie tylko wprowadziła włoszczyznę na polskie stoły, włoskie wzorce bardziej powściągliwego picia, zagospodarowała Mazowsze, ale zarządziła także „pomiarę włóczną” na Litwie, reformując zarządzanie państwem. Jednak jej obsesyjne dążenie do celów i cechy osobiste dalekie były od ideału: krzyczała, wrzeszczała, rzucała się na podłogę, wymuszając decyzje na królu. Być może była paranoiczną histeryczką, ale jeśli nawet nie, to stosowała to jako broń polityczną.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 J 8,8–11, Biblia Tysiąclecia.
2 Kronika Thietmara, tł. (z tekstu łac.), wstęp i przypisy M.Z. Jedlicki, Kraków 2002, s. 84.
3 Anonim, tzw. Gall, Kronika polska, przeł. R. Grodecki, wstęp i przypisy M. Plezia, Wrocław–Warszawa–Kraków 1968, s. 24.
4 Tamże, s. 28.
5 J 20, 23, Biblia Tysiąclecia.
6 M. Malinowska, Sytuacja kobiety w siedemnastowiecznej Francji i Polsce, Warszawa 2008, s. 17.
7 T. Jurek, Plany koronacyjne Henryka Probusa, http://wratislavia.archeo.uni.wroc.pl/8-tom/2.pdf, s. 9.
8 J. Długosz, Jana Długosza Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 9, 1300–1370, kom. red. Z. Kozłowska-Budkowa et al., oprac. tekstu łac. D. Turkowska i M. Kowalczyk, przekł. na jęz. pol. J. Mrukówna, red. i koment. J. Garbacik i K. Pieradzka, Warszawa 2009, s. 188.
9 S.A. Sroka, Kazimierz III Wielki, w: Piastowie. Leksykon biograficzny, red. S. Szczur, K. Ożóg, T. Jurek et al., Kraków 1999, s. 234.