Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lekarz pomaga, ale natura leczy.
HIPOKRATES
Ta nowa książka to prawdziwa skarbnica wiedzy na temat ziół! W książce znajdziemy nie tylko przepisy na szerokie zastosowanie ziół, poznamy ogromną moc ziołolecznictwa, ale też mnóstwo praktycznych porad jak utrzymać zdrowie i ciało w doskonałej kondycji. Poznamy także fundamentalną filozofię życia Mari Treben.
Jej popularność w ubiegłym wieku nie znała granic. Wielu czciło ją jak świętą, w rzeczywistości była kobietą, która spędziła całe życie pracując z ziołami leczniczymi. Skuteczność jej ziołowych kuracji zadziwiła wielu sceptyków i została doceniona przez jej zwolenników.
Dzięki rozległej wiedzy zielarskiej oraz przepisom i wskazówkom Maria Treben pomogła wielu ludziom odzyskać zdrowie, komfort i siłę. Jednak zawsze podkreślała z wielką skromnością, że skuteczne terapie są możliwe nie dzięki niej, ale dzięki dobroci Boga, który podarował ludziom zioła lecznicze.
MARIA TREBEN zajęła w historii miejsce jednej z najważniejszych pionierek ziołolecznictwa. Przez wielu czczona niemal jak święta, w rzeczywistości była kobietą, która przez całe życie zajmowała się ziołami leczniczymi i jedyne, czego pragnęła, to dzielić się swoimi doświadczeniami z jak największą liczbą osób. Z biegiem lat popularność jej samej i jej dorobku nie straciła na znaczeniu.
Wręcz przeciwnie, dzięki rosnącemu zainteresowaniu medycyną alternatywną napisane przez nią książki ponownie stają się aktualne.
·Książka zawiera wiele przepisów kulinarnych z zastosowaniem ziół.
·ZASTOSOWANIE ZIÓŁ w postaci herbat, nalewek, świeżego soku, a także stosowania jako składników okładów leczniczych oraz dodatków do kąpieli.
·Zawiera przepisy na lecznicze i terapeutyczne zastosowanie ziół.
Książka dla miłośników ziołolecznictwa, ogrodnictwa, zielarstwa, dla wszystkich, którzy chcą żyć w zgodzie z naturą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 393
Drodzy Czytelnicy,
Przed Wami leży moja najnowsza książka. Jest to dla mnie bardzo ważna praca i mam nadzieję, że dla Was będzie równie przydatna jak moje poprzednie książki. Celowo wybrałam tytuł Apteka domowa. Jest to hołd dla niezliczonych babć z sąsiedztwa, które powierzyły mi swoją wiedzę na temat ziół leczniczych i opowiedziały mi o starych oraz sprawdzonych domowych metodach leczenia. Wszystkie te przepisy, które w przeciwnym razie mogłyby zostać zapomniane, zebrałam w całość i dodałam do wskazówek oraz zaleceń dotyczących ziół. W ten sposób książka stała się prawdziwą skrzynią skarbów, dzięki której bogactwo wypróbowanych i przetestowanych domowych środków leczniczych nie zaginie.
Z pewnością będziecie zaskoczeni, gdy znajdziecie tu zupełnie nowe przemyślenia. Jednak każdy poważnie myślący człowiek wie, że zdrowy styl życia, dbanie o ciało, rozsądna dieta i właściwe podejście do życia sprzyjają zdrowiu bardziej niż cokolwiek innego. A ponieważ niemal codziennie jestem świadkiem tego, jak irracjonalnie niektórzy ludzie traktują swoje zdrowie, zdecydowałam się przelać na papier swoje przemyślenia na temat zdrowia i dobrego samopoczucia.
Jeśli ktoś z Was od czasu do czasu znajdzie tu jakąś sugestię dla siebie, to mój trud nie pójdzie na marne, ponieważ dla mnie najlepszą nagrodą za wysiłek jest sytuacja, gdy jakaś chora osoba, szukająca pocieszenia i porady, dzięki mojej pracy otrzymuje odpowiedź na swoje pytania i problemy. W tym miejscu chciałbym podziękować Panu Bogu za to, że dał mi siłę i czas na tę pracę.
Grieskirchen, wiosna 1988
Ślady na piasku
We śnie szedłem brzegiem morzaz Panemi przed oczyma, jak smugi światła,pojawiło się całe moje życie.
Po każdym z minionych dnizostawały na piaskudwa ślady – mój i Pana.
Kiedy jednak przemknął ostatni obraz,spojrzałem za siebie i zdałem sobiesprawę,że wiele razy na piasku odbijała siętylko jedna para kroków.
Oznaczały te fazy mojego życiaktóre były dla mnie najtrudniejsze.
W zakłopotaniu zwróciłem się do Pana:„Kiedy oddałem Ci wszystko, comiałem, aby pójść za Tobą,powiedziałeś, że zawsze będziesz ze mną.
Ale w najgorszych dniach mojego życiawidzę tylko jedną parę śladów na piasku.Dlaczego więc mnie opuściłeś,kiedy tak bardzo Ciępotrzebowałem?”.
Pan wziął mnie za rękęi odpowiedział:„Umiłowane dziecko, nigdy niezostawiłem cię samego,szczególnie w chwilach,kiedy cierpiałeś i byłeś wystawiony napróbę.W te dni, gdy widziałeś jeden tylko śladniosłem cię na swoich ramionach”.
Autor nieznany
I.
Jak dbam o zdrowie
Lekarz leczy, natura uzdrawia.
Hipokrates
To niezwykle ciekawe, co potrafią wyobrazić sobie ludzie. Moja witalność i energia pomimo podeszłego wieku wprawia ich w zdumienie. Wielu zdaje się mówić do siebie, że to nie w porządku. A ponieważ nikt nie wie niczego na pewno, ludzie zaczynają puszczać wodze fantazji. Niektórzy uważają, że jestem zaprzysięgłą zwolenniczką surowego jedzenia, która żywi się tylko zbożami i świeżymi warzywami. Inni twierdzą, że jestem wegetarianką, bo nie znajdują innego wytłumaczenia. Jeszcze inni robią ze mnie świętą tylko dlatego, że otwarcie wyznaję swoją wiarę, a całkiem sporo osób uważa mnie po prostu za wariatkę, ponieważ tak zdecydowanie opowiadam się za ziołami leczniczymi. Wszyscy się mylą. Jestem zwykłą gospodynią domową, z normalną rodziną, a to, co tak bardzo irytuje ludzi, to prawdopodobnie fakt, że piszę książki i prowadzę wykłady.
Zawsze jestem pytana: „Jak ty to robisz?”. A ja zawsze odpowiadam pytaniem na pytanie: „A co właściwie masz na myśli?”. Oczywiście wiem, że każdy chce poznać „sekret” tego, dlaczego tak dobrze się trzymam, dlaczego nie widać mojego podeszłego wieku, dlaczego wciąż mam tyle energii do pracy i skąd biorę siłę, by wytrzymać związane z tym obciążenia. Moja odpowiedź zamknięta w jednym zdaniu brzmi: „Wszystko z umiarem, wtedy nic nie zaszkodzi”. Ale to zadowala tylko niewielu pytających.
Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać fakt, że rzeczy, które wydają mi się oczywiste, często zaskakują innych. Trudno w to uwierzyć, ale wiele osób najwyraźniej nigdy nie zastanawiało się nad wpływem światła, powietrza i wody na nasze samopoczucie. Warto się jednak temu bliżej przyjrzeć.
Jestem zapaloną miłośniczką słońca. Czasami żałuję, że nie mieszkam na Południu, właśnie z powodu większej liczby słonecznych dni w roku. Latem czuję się po prostu lepiej niż w innych porach roku. Muszę jednak przyznać, że bardzo dobrze znoszę słońce oraz szybko i bez problemów się opalam.
Zauważamy, jak ważne jest dla nas słońce, dopiero wtedy, gdy ciemna, ponura pogoda wpływa na nasze samopoczucie. Przygnębienie, apatia i smutek dopadają nas, gdy promienie słoneczne nie mogą przebić się przez grubą pokrywę chmur. Jeśli jednak czujemy rozgrzewające promienie słońca, rozkwitamy, stajemy się aktywni, przedsiębiorczy, radośni i bardziej zrównoważeni. I tak jak ożywcze jest słońce dla naszej duszy, równie korzystne jest ono dla naszego organizmu. Oczywiście umiar obowiązuje tu tak samo jak wszędzie indziej. Nie każdy toleruje najbardziej intensywne promienie słoneczne równie dobrze i przez tak samo długi czas. Wiemy również, że osoby o jasnej karnacji muszą być bardziej ostrożne, ponieważ ich skóra jest bardziej wrażliwa niż skóra osób o ciemniejszej. Niezależnie od tego wszystkiego jeśli przesadzisz, z pewnością dostaniesz paskudnego udaru słonecznego lub bolesnego oparzenia słonecznego. W każdym razie rozsądnie jest powoli przyzwyczajać się do opalania już od początku cieplejszego sezonu. Całkowicie bezsensowne i szkodliwe dla zdrowia jest spędzanie wielu godzin na słońcu po długim sezonie zimowym, tuż po zrzuceniu z siebie ciepłej odzieży.
Naturalne światło słoneczne pobudza nasz układ nerwowy, wspomaga krążenie krwi w skórze, działa dezynfekująco na bakterie skórne (ale tylko wtedy, gdy nie posmarujesz się grubo filtrem przeciwsłonecznym), stymuluje układ krwionośny, wzmacnia odporność, zwiększa radość życia i budzi energię twórczą. To nie przypadek, że wiosną większość ludzi jest szczególnie podatna na wszelkiego rodzaju choroby zakaźne. Po długiej, bezsłonecznej zimie mechanizmy obronne organizmu są po prostu osłabione. Schowaliśmy się za ciepłym piecem, a na dworze nasze ciała były szczelnie owinięte aż po czubek nosa, nic więc dziwnego, że w lżejszym ubraniu lekki powiew wiatru może wywołać przeziębienie. Dzięki stałemu przebywaniu w cieple, grubej odzieży i ogrzewaniu nasza skóra nie doświadczała już podrażnień. Mówiąc prościej, zapomniała, jak reagować na zmianę temperatury.
To typowa bolączka naszych czasów. Ciało nie jest zahartowane, co w sposób naturalny czyni je bardziej podatnym na przeziębienia. Jednak ci, którzy spędzają dużo czasu na słońcu i świeżym powietrzu, są bardziej wytrzymali, bardziej odporni i – jak spontanicznie mówimy – wyglądają zdrowiej.
Dla nas, ludzi, świeże powietrze to coś więcej niż tylko to, czym musimy oddychać. Nie wytrzymałabym, gdybym musiała pracować w jednym z tych klimatyzowanych biur, w których nie można nawet otworzyć okna. Tak, muszę od czasu do czasu otwierać drzwi balkonowe nawet w mroźne dni, aby wpuścić świeże powietrze, w przeciwnym razie dostałabym szału. Żadna pogoda nie jest na tyle zła, żebym nie wybrała się chociaż na krótki spacer. Można powiedzieć, że, jestem czcicielką słońca i fanatyczką świeżego powietrza. Wraz z pierwszymi powiewami wiosny ciągnie mnie na łono natury. Gdy tylko pogoda na to pozwala, przenoszę całą swoją pracę na zewnątrz. Niezależnie od tego, czy obieram ziemniaki, czy myję owoce i warzywa, czy zabieram do ogrodu maszynę do pisania lub zestaw do szycia, praca tam jest zawsze przyjemniejsza i szybsza. Do tego dochodzą zajęcia ogrodowe, czasem uciążliwe, ale wysiłek na świeżym powietrzu jest po prostu dobry dla ciała. Takie „tankowanie powietrza” ma różnorodny wpływ na nasz organizm. Z jednej strony płuca są naprawdę dobrze przewietrzone. Ćwiczenia na świeżym powietrzu pobudzają krążenie krwi w skórze, stymulują metabolizm, zwiększają apetyt i hartują organizm. A każdy, kto posiada własny ogród, zgodzi się ze mną: Nie ma nic lepszego niż siedzenie wieczorem latem pod gwiazdami i pogawędki w gronie przyjaciół, z lampionem postawionym na ogrodowym stole. Żaden program telewizyjny nie jest w stanie odciągnąć mnie od tej idylli.
Od najmłodszych lat bardzo pociągała mnie woda. Pozostałam zapaloną miłośniczką kąpieli do dziś. W młodości wykorzystywałam każdą wolną chwilę, aby wskoczyć do wody. Nauczyłam się pływać w wieku dziesięciu lat. Później, kiedy byłam młodą kobietą mieszkającą w pobliżu Lasu Czeskiego, za naszym domem płynęła rzeka Malše. Wystarczyło przejść przez ogród, cichą uliczkę i łąkę, i już się stało na brzegu rzeki. Jeśli ktoś mnie szukał, od razu wiedział, gdzie można mnie znaleźć.
Ale najpiękniejsza część rzeki Malše była skryta w lesie. Wymagało to krótkiego spaceru od naszego domu. Usunęliśmy z dna kamienie, aby dało się pływać w jasnym nurcie rzeki. A jeszcze dalej były te cudowne, krystalicznie czyste jeziora w głębi Lasu Czeskiego. Szkoda, że teraz nasze jeziora i rzeki są tak strasznie zanieczyszczone. Jednak nawet dziś można znaleźć czyste górskie potoki, a wtedy nic mnie nie powstrzyma. Zdejmuję buty i pończochy, podciągam spódnicę i brodzę w wodzie. Latem w domu nie ma dla mnie nic lepszego niż możliwość polewania się wężem ogrodowym od czasu do czasu. Niestety, możliwości pływania mam dziś bardzo ograniczone, ponieważ nie czuję się komfortowo w zgiełku zatłoczonego odkrytego lub krytego basenu.
Woda ma wiele właściwości leczniczych. Pozostańmy na razie przy pływaniu. Obok kolarstwa jest ono uważane za najlepszy sport wytrzymałościowy. Cała muskulatura ciała jest obciążana i wzmacniana, a kręgosłup odciążony dzięki wyporowi wody, w dodatku skóra jest masowana podczas prześlizgiwania się ciała przez wodę.
Woda jest też idealna do hartowania. Myję się codziennie zimną wodą, nawet w zimie. Pobudza to krążenie skóry, a po dokładnym wytarciu się ręcznikiem ciało szybko się rozgrzewa. Człowiek czuje się wtedy znacznie świeższy i bardziej ożywiony niż po prysznicu gorącą wodą. Kiedy ktoś się już do tego przyzwyczai, nie może się obejść bez zimnej wody z rana. Brodzenie w wodzie lub chodzenie po zroszonej trawie również jest doskonałe. Jak i kiedy to robić, dowiecie się w innym miejscu tej książki, w rozdziale Skrzynia pełna lekarstw z Bożego ogrodu.
„Ruch to zdrowie”, mówi stare przysłowie, które wszyscy znają, a mimo to tylko nieliczni się do niego stosują. Są też i tacy, którzy przesadzają ze wszystkim i wyrządzają sobie więcej szkody niż pożytku. Pod pojęciem ruchu nie chcę rozumieć sportu, który oczywiście – uprawiany z umiarem – przynosi ciału wiele dobrego. Mam na myśli spacery, zbieranie grzybów i wycieczki w poszukiwaniu ziół. Są to naturalne formy ćwiczeń na świeżym powietrzu, idealne sposoby na zaczerpnięcie świeżego powietrza i złapanie słońca. Być może brzmi to teraz zbyt prosto i nieskomplikowanie, podam więc przykład.
Moja znajoma cierpiała na ciężką astmę. Chodziła od lekarza do lekarza, ale nikt nie potrafił jej skutecznie pomóc. Wtedy starsza kobieta z sąsiedztwa poradziła jej, aby poszła do lasu sosnowego, głęboko oddychała sosnowym powietrzem i pochylała się, by zbierać szyszki. Z czasem objawy astmy ustąpią. Można sobie wyobrazić, co moja znajoma pomyślała na początku. W końcu jednak zastosowała się do tej porady i po wielu, wielu spacerach w sosnowym lesie, podczas których zbierała również szyszki, rzeczywiście minęła jej astma, która wcześniej naprawdę jej mocno dokuczała.
Ale nie musisz być chory, aby ruszyć na łono natury. Ruch jest po prostu częścią rozsądnego stylu życia, doskonałym sposobem na zahartowanie ciała i dobrym treningiem. Spacer pozwala także oczyścić głowę ze wszystkich dużych i małych spraw, które irytują nas na co dzień. Dla mnie samej wiele spacerów po lesie wiąże się ze szczególnymi przeżyciami. Muszę tu krótko opowiedzieć o spotkaniu z myszą.
Jako młoda kobieta wiele spraw załatwiałam pieszo, nie stroniąc nawet od wielokilometrowych spacerów. W pewnym gospodarstwie chleb był pieczony w piecu opalanym węglem drzewnym, a ponieważ smakował tak dobrze, chodziłam po niego raz w tygodniu. Podczas odpoczynku wyjęłam kanapkę, którą zabrałam ze sobą, gdy nagle pojawiła się przede mną myszka, która podniosła okruchy chleba z ziemi. Nie uciekła, więc porozmawiałam z nią, dałam jej trochę chleba i pożegnałam się, gdy wszystko zjadła. W następnym tygodniu zatrzymałam się w tym samym miejscu i – o dziwo – gdy tylko usiadłam, myszka już tam była. Zostałyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. Pewnego razu przyszła z całym stadem dzieci. Pozwoliła młodym przejść jeden raz obok mnie, po czym szybko zaprowadziła je z powrotem do nory i wróciła sama, jakby chciała mi powiedzieć: „Słuchaj, mam teraz tyle głodnych pyszczków do nakarmienia, czy mogłabyś dać mi trochę więcej jedzenia?”. Oczywiście nie mogłam odmówić jej prośbie i odtąd podczas następnych wizyt przynosiłam dla maluchów dodatkowy kawałek sera. Myszka była zawsze z tego powodu bardzo szczęśliwa.
Zbieranie ziół i grzybów to świetny sposób, by zażyć trochę ruchu. Dzięki różnym porom zbiorów pozwala to na aktywność na świeżym powietrzu przez niemal cały rok. Na początku trzeba po prostu odkrywać, szukać odpowiednich miejsc występowania roślin i nabierać pewności w ich identyfikacji. Dopiero później można zacząć zbierać własne, skromne zapasy.
Wycieczki po zioła i grzyby, oferowane coraz częściej przez centra edukacji dorosłych lub kluby turystyczne, są bardzo dobrą propozycją dla laików. Pod okiem eksperta można nauczyć się odróżniać rośliny, ponieważ istnieją podobnie wyglądające zioła, które są jednak całkowicie nieskuteczne. Ponadto można się dowiedzieć, które rośliny są objęte ochroną, przez co nie wolno ich zbierać, jak prawidłowo zbierać grzyby, a także poznać podobnych sobie ludzi, których łączy miłość do natury.
Zdrowy sen jest dla człowieka tak samo niezbędny jak oddychanie. Podczas snu nasze ciało regeneruje się i nabiera sił na następny dzień. Sen przed północą jest uważany za najbardziej wartościowy. Mogę się z Wami podzielić pewnym doświadczeniem: jeśli kładziesz się spać wcześnie, potrzebujesz mniej godzin snu, a ranne wstawanie jest łatwe.
Mój normalny dzień zaczyna się o szóstej rano, a kładę się spać o dziesiątej wieczorem. Po wstaniu z łóżka i przed pójściem spać myję się zimną wodą. Rano, aby pobudzić krążenie, wieczorem, aby łatwiej zasnąć (patrz także uwagi pod słowem kluczowym: zaburzenia snu).
Nasza sypialnia jest zawsze przyjemnie chłodna; dopóki pogoda na to pozwala, zawsze śpimy przy otwartym oknie. Gdy jest bardzo zimno, ogrzewamy ją tylko trochę. Jeśli cierpisz na bezsenność, powinieneś najpierw sprawdzić, czy nie śpisz w przegrzanym pomieszczeniu, być może z nieświeżym, stęchłym powietrzem. Zmniejszenie ogrzewania i intensywne wietrzenie zazwyczaj pomagają. Oprócz złego snu przegrzana sypialnia prowadzi również do wysuszenia skóry i nadmiernego pocenia się w nocy.
Poprosiłam o przeskanowanie naszego łóżka, aby upewnić się, że nie śpimy nad polem geopatycznym. Coraz więcej bowiem naukowców podziela pogląd, że istnieje związek między negatywnym promieniowaniem Ziemi a niektórymi chorobami. Radziłabym więc każdemu, aby jego dom i miejsce pracy zostały sprawdzone przez osobę z wahadełkiem lub różdżką.
W stresujące dni, kiedy jestem czymś szczególnie zaabsorbowana, przed pójściem spać wypijam na wszelki wypadek filiżankę mojej herbatki przeciwko bezsenności. Nawyki żywieniowe również są ważne dla zdrowego snu. Nigdy nie jemy gorących posiłków wieczorem, a jeśli już, to co najwyżej od czasu do czasu trochę zupy. Wybieramy zimne przekąski, herbatę, ziemniaki z twarogiem – posypane świeżym szczypiorkiem. Ci, którzy wypełniają na wieczór swoje brzuchy obfitymi, ciężkostrawnymi potrawami, nie powinni być zaskoczeni płytkim i niespokojnym snem.
Przez całe życie dbałam o zdrowie, ale bez przesady. Nigdy nie żyłam ascetycznie, a powstrzymywanie się od pewnych rzeczy nie było dla mnie trudne. Na przykład przestawienie się ze zwykłej kawy na bezkofeinową nie było dla mnie męczarnią. Wiedziałam, że ta decyzja jest słuszna i ważna ze względu na moje wysokie ciśnienie krwi, więc ją podjęłam. Tak po prostu. Ale nie wpływam na mojego męża, gdy zamawia w kawiarni podwójne espresso z bitą śmietaną.
Nigdy nie paliłam. Nie musicie sobie niczego wyobrażać na ten temat. Po prostu cieszę się, że ten nałóg nigdy mnie nie pociągał. Zawsze byłam tolerancyjna wobec palaczy, mimo że często nie mogłam się powstrzymać od wskazywania zagrożeń dla zdrowia wynikających z ich nałogu. Ale jeśli mój mąż od czasu do czasu zapali papierosa, nie żałuję mu tej przyjemności. Tylko wtedy, gdy goście wypełniają mój salon dymem, pozwalam sobie otworzyć szeroko drzwi balkonowe, aby nie udusić się w błękitnych oparach.
Lubię wypić kufel piwa do obiadu, wino piję bardzo rzadko, a w towarzystwie czasami rozkoszuję się kieliszkiem likieru. Ale zawsze pozostaję wierna zasadzie: „Wszystko z umiarem, wtedy nic nie zaszkodzi”.
Lubię czasem coś przekąsić, z zapałem piekę świąteczne ciasteczka, które mi smakują, ale bez wysiłku mogę się obejść bez czegoś słodkiego. Chcę przez to powiedzieć, że nie musicie rezygnować ze wszystkich używek w trosce o swoje zdrowie. Życie byłoby nudne, gdyby tak było. Powinniście tylko uważać, aby pobłażanie sobie nie stało się nawykiem i nie przerodziło się w uzależnienie.
Ludzie pracujący zawodowo muszą podporządkować się pewnemu harmonogramowi. Niektórzy odczuwają to jako obciążenie, ale w weekendy i podczas wakacji spostrzegają, jak bardzo się do tego przyzwyczaili i wówczas ten nawyk staje się dla nich problemem. Nie wiedzą, co zrobić z czasem wolnym, a godziny mijają niewykorzystane. Jest to szczególnie trudne dla osób, które przechodzą na zasłużoną emeryturę. Nagle mają poczucie, że nie są już potrzebni, że ich życie nie ma żadnego sensu, a to może prowadzić do znacznych zaburzeń psychicznych. Nie ma patentu na rozwiązanie tej sytuacji. Mogę jedynie opisać, jak ja sama organizuję swój dzień.
Najcenniejsze są dla mnie wczesne godziny poranne. Kiedy wschodzi słońce, ptaki ćwierkają w ogrodzie, a nasza mała osada jeszcze się nie obudziła, zazwyczaj siadam przy maszynie do pisania. Kiedy wstaję, już zaczynam myśleć o pracy, którą chcę danego dnia wykonać, i robię to szybko. Około ósmej jem śniadanie z mężem i siadam ponownie w moim gabinecie aż do około dziesiątej. Potem przychodzi czas na gotowanie. Obiad jest naszym głównym posiłkiem i zawsze bardzo się o niego staram. Po umyciu naczyń czytam gazety i pocztę – w ogrodzie, o ile pozwala na to pogoda. Około trzeciej po południu ponownie siadam przy maszynie, gdzie spędzam czas aż do około szóstej wieczorem, kiedy przygotowuję kolację. Przed snem czytamy, czasami oglądamy telewizję lub siedzimy razem z dziećmi. Przed pójściem spać zawsze układam plan na kolejny dzień, ale jest on tak elastyczny, aby dało się go zmienić, jeśli na przykład pogoda jest na tyle ładna, by zbierać zioła.
To nic szczególnego, niektórzy powiedzą, po co ona to pisze w tej książce? Jeśli przyjrzycie się bliżej, sami się zorientujecie. Tylko połowę dnia zajmuję się gospodarstwem domowym, resztę czasu poświęcam na pracę związaną z ziołami. Mam zadanie, które mnie interesuje i zajmuje. I to właśnie jest powód, dla którego nie czuję się tak stara, jak mogłyby to sugerować moje lata. Praca intelektualna bardzo przyczynia się do utrzymania witalności i energii. Dlatego mogę tylko doradzić starszym ludziom, by poszukali sobie sensownego i interesującego zajęcia. Powinni znaleźć hobby, w którym się spełniają. Oferty są różnorodne, od wszelkiego rodzaju kursów w uniwersytetach trzeciego wieku po kluby i stowarzyszenia, w których łączą się ludzie o podobnych poglądach. W końcu osoby starsze nie powinny się izolować, ale aktywnie uczestniczyć w życiu. Wiemy również, że kontakty towarzyskie z młodymi ludźmi pozwalają zachować młodość, a samotność przyspiesza proces starzenia.
Każdy musi nadać swojemu życiu sens, mieć przed sobą jakiś cel, nawet w podeszłym wieku. Aktywni ludzie, którzy stoją obiema nogami na ziemi, są również znacznie mniej podatni na wszelkiego rodzaju choroby. Z drugiej strony ci, którzy odczuwają wewnętrzną pustkę, często czynią chorobę celem swojego życia, dają się jej tak bardzo porwać, że nawet niegroźne schorzenie może stać się zagrożeniem dla życia. Nie należy dopuszczać do takiego stanu rzeczy. Jest wiele prawdy w starym powiedzeniu: „Toczący się kamień nie obrasta mchem”. I jeszcze jedna wskazówka: bądźcie wyrozumiali dla młodzieży. Musi żyć w innej atmosferze niż my w naszych czasach. Spokój, w którym my, starsi ludzie, dorastaliśmy w dzisiejszym świecie – ze wszystkimi jego urokami i pośpiechem – już nie istnieje.
II.
Świat moich ziół
Czy to właściciel ogrodu, czy miłośnik ziół, czy też ktokolwiek inny – po ciężkiej, mroźnej zimie każdy z utęsknieniem czeka na wiosnę, na pierwsze promienie słońca, ciepłe dni, młodą, delikatną zieleń i radosne głosy ptaków: zaśpiew kosów, świergot zięb i sikorek, a także wszystkich innych gatunków, które swoim istnieniem podkreślają piękno natury.
We mnie – ogrodniczce, a przede wszystkim w zielarce – budzi się wówczas radosne oczekiwanie. Tak więc od początku wiosny aż do ostatnich dni jesieni rozpościeram swoje życie przed Wami, moimi drogimi Czytelnikami, aby zachęcić Was do rozbudzenia lub zintensyfikowania zainteresowania ziołami leczniczymi i dzielenia ze mną tego entuzjazmu.
Pierwszą rośliną wyciągającą miłośnika ziół z domowych pieleszy jest cieniolubny czosnek niedźwiedzi, rosnący na wilgotnych błoniach, który wyściela brzegi strumieni jak jasnozielony dywan. Jeszcze go nie widać, a wiatr już niesie jego czosnkowy zapach. Nie sposób pomylić go z podobnymi liśćmi trującej konwalii i zimowita jesiennego. Silny czosnkowy zapach jest niepowtarzalny i nie do pomylenia. Do kuracji oczyszczających pozyskuję delikatne, świeże liście czosnku niedźwiedziego (cebulki zbieram tylko jesienią), które następnie wraz z rodziną drobno siekamy i kładziemy na chleb posmarowany masłem lub dorzucamy na surowo dla poprawienia smaku do zupy, pierogów, ziemniaków i innych potraw, które zwykle przyprawiamy natką pietruszki. Ci, którzy z powodu wrażliwego żołądka nie tolerują surowych liści, powinni je drobno pokroić, zalać gorącym mlekiem, pozostawić na dwie do trzech godzin, a następnie powoli pić mleko.
Jeśli natomiast zalejesz zielone liście alkoholem, otrzymasz nalewkę, którą należy pić od 10 do 12 kropli dziennie w niewielkiej ilości wody lub herbaty. Napełnij butelkę po szyjkę umytymi, pociętymi i odsączonymi liśćmi, zalej wódką zbożową o mocy 38–40%, tak by przykryła liście, i pozostaw całość w ciepłym miejscu na co najmniej dwa tygodnie. Krople pomagają zachować doskonałą pamięć i zapobiegają miażdżycy.
W tym samym czasie co czosnek niedźwiedzi zbieram pierwsze rośliny mniszka lekarskiego na wegetariańską kolację. Wycinam nożem całą rozetę aż do korzenia. Rozróżniam dwa rodzaje mniszka lekarskiego: liście z żółtawozieloną lub trawiastozieloną nasadą. Te drugie są twarde i mniej smaczne, więc szukam tych z żółtawozieloną nasadą. Łatwo można zauważyć różnicę.
Przy lekkiej glebie wierzchołki żółtawozielonych liści często znajdują się bardzo głęboko w ziemi. Przypominają smaczną sałatę endywię. Czyszczę rośliny mniszka lekarskiego już na łące i usuwam brązowe i pokryte plamami liście lub ich końcówki. Po powrocie do domu wkładam je do zimnej wody, zostawiam na kwadrans, a następnie kilka razy dobrze płuczę. Ostatnią wodę lekko solę, a po umyciu ponownie zostawiam rośliny w wodzie na pięć minut. Teraz liście mniszka są idealnie czyste. Podczas gdy liście ociekają na sicie, gotuję jajka na twardo, po jednym na osobę. Dla dopełnienia smaku kroję boczek. Jeśli ktoś jest na diecie, może zastąpić boczek olejem. Na roztopionym boczku krótko gotuję ocet jabłkowy, którego używam oszczędnie. Gorącym boczkiem z octem polewam posłodzone, posolone i drobno posiekane liście mniszka lekarskiego. To delikatne danie wyśmienicie smakuje w połączeniu z przekrojonymi na pół jajkami i z pewnością zostanie zjedzone z apetytem. Można również dodać ciepłe, drobno pokrojone ziemniaki. Nawiasem mówiąc, mniszek lekarski wspomaga wypróżnienia.
Wystarczy jeden bezśnieżny, słoneczny dzień, aby wyciągnąć spod ziemi pierwsze żółte kielichy podbiału. O tej porze roku łodygi są bezlistne. Dopiero w maju pojawiają się pod nimi srebrzystobiałe, omszałe liście. Miejsce, w którym kwitnie mój podbiał, to opuszczona żwirownia z dala od dróg i osiedli, granicząca z lasami, łąkami i polami. Porastają ją czarne sosny i jasne brzozy, których nasiona przywiał wiatr, a jak okiem sięgnąć widać wierzbowe kotki we wszystkich odcieniach zieleni. Każdego roku jest to nasza pierwsza wycieczka, z której przynosimy do domu pierwsze zioła lecznicze do corocznej mieszanki. Delikatnie aromatyczny, melisowy zapach podbiału, od którego ręce pachną jeszcze przez długi czas, jest podstawą słynnej herbatki Marii Treben. Zrywam jednak kwiaty tylko na potrzeby rodziny, przestrzegam przykazania umiarkowanego zbierania. Z radosnym sercem zrywamy z mężem żółte główki wśród donośnego brzęczenia pszczół. Hałda jest duża. Ponad połowę kwiatów zostawiamy dla pracowitych zapylaczy, a już jutro nowe pąki, które dziś jeszcze są zamknięte, otworzą się dla pszczół. Zastanawiamy się, skąd nadleciały, ponieważ wszędzie wokół nas słychać przytulne brzęczenie wielu owadów, ale jak okiem sięgnąć nie widać śladu ich domu. Pszczoły wydają mi się również zbyt ciemne – są prawie czarne i mniejsze niż pszczoły domowe. Prawdopodobnie są to dzikie pszczoły – leśne lub ziemne. Później, gdy wędrujemy po hałdzie, tajemnica się wyjaśnia: odległe, ciągłe brzęczenie rozlega się nad luźną, dużą kupą ziemi. Trzeba szybko stąd uciekać, bo leśne pszczoły potrafią mocno użądlić.
Jednak nie tylko kojące brzęczenie pszczół towarzyszyło nam podczas zbierania kwiatów podbiału, była jeszcze jedna istota, której nie podobała się nasza obecność. Niedaleko nas co chwila rozlegały się gulgoczące okrzyki. Odosobniona żwirownia zwykle pełna ciszy okazała się terytorium kolorowego bażanta. Słyszeliśmy jego powtarzające się w krótkich odstępach czasu zaloty, aż w końcu on sam wyłonił się w swoim wspaniałym upierzeniu. Nieco później ukazała się mała i niepozorna samiczka. Przechadzała się po ścieżce spokojnie i powoli, bez strachu przed nami, intruzami. Takie zdarzenia są po prostu częścią natury i zbierania ziół!
Chcemy też rozpocząć czterotygodniową kurację pokrzywową, którą robimy wczesną wiosną od lat. Jak co roku, kiedy zbieramy podbiał, mamy ze sobą rękawiczki i nożyczki, aby ściąć pierwsze pokrzywy. Należy to zrobić jak najwcześniej. Małe roślinki już wyglądają tak dostojnie, jakby wyrosły pod śniegiem.
W celach leczniczych ścinam je dwa razy w tygodniu, aby były jak najświeższe. Oprócz herbaty dodaję je od czasu do czasu do szpinaku lub robię zupę krem z pokrzywy. Odrobinę zasmażki robionej na maśle zalewam zupą, dorzucam łyżkę kwaśnej i słodkiej śmietany lub mleka, szczyptę miodu, sól, natkę pietruszki i – jeśli to możliwe – jeden lub dwa drobno posiekane małe liście szałwii z ogrodu. Drobno posiekane, świeże liście pokrzyw należy dodać do gotowej zupy tuż przed podaniem. Nie wolno ich gotować!
Czterotygodniowa kuracja pokrzywą – najwspanialszą rośliną leczniczą, jaką posiadamy – ze wszech miar jest warta polecenia choćby dlatego, że działa krwiotwórczo, oczyszcza krew, wspomaga perystaltykę jelit i dostarcza żelaza.
Siedząc wieczorem przy pierwszej filiżance herbaty z pokrzywy, omawiamy wysiew nasion ślazu na kompoście następnego dnia. Ostatnia część trzyczęściowej pryzmy kompostowej ma pozostać na miejscu przez kolejny rok, zanim jesienią ziemia zostanie wywieziona do ogrodu. Worek z torfem ogrodniczym rozsiewa się na kompoście. Nasiona ślazu, zebrane z roślin jesienią, umieszcza się w glebie na głębokości trzech centymetrów i przykrywa nią. Po kilku dniach rośliny wypuszczają pierwsze pędy. Z przyjemnością czekam na pierwsze listki ślazu, które rozwijają się w słońcu, w luźnej i żyznej ziemi kompostowej, w okazałe rośliny z długimi pędami, do których przyczepionych jest wiele różowych różyczek. Później wyrosną z nich małe owoce o smaku sera. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas, zaczynam zbierać plony po raz pierwszy. Ścinam wszystkie pędy niemal do korzeni. Pozostawiam kilka pojedynczych liści na podkładce, dzięki czemu roślina odrasta bardzo szybko. Lekko wzruszam glebę wokół podkładki. Plon na pryzmie kompostowej zbieram trzy do czterech razy. Ścięte pędy myję, rozkładam do wyschnięcia, po czym łodygi, łodygi, liście i kwiaty tnę na małe kawałki i rozkładam na strychu do ostatecznego wysuszenia.
Co za błogosławieństwo mieć takie lekarstwo w domu! Za jego pomocą można przemywać i pielęgnować każdy mały obrzęk, stan zapalny lub ranę. Śluz zawarty w roślinie ekstrahuje się przez zalanie zimną wodą na 12 godzin. Daję jedną czubatą łyżeczkę ślazu na filiżankę wody. Letnia herbatka pomaga przy zapaleniu błony śluzowej jelit lub żołądka, przy braku śliny w jamie ustnej lub nosie, a szczególnie na obrzęki przy wszelkiego rodzaju złamaniach kości, które w przeciwnym razie po prostu nie chcą się cofnąć. Jakże wielka jest dobroć Boga, że kładzie u naszych stóp takie uzdrawiające zioła. Dziękuję Mu za to każdego dnia!
Ponieważ jestem w pobliżu sterty kompostu, wyciągam z piwnicy łopatę i wykopuję trochę korzeni chrzanu. Najsmaczniejszy jest wiosną i dlatego to właśnie teraz ten dar niebios stanie się częścią jutrzejszego obiadu. Jeśli nigdy nie myśleliście o tym, by podać na stół sos chrzanowy, powinniście szybko nadrobić to niedopatrzenie. Zrobioną na maśle zasmażkę rozprowadź zrobionym w domu dobrym bulionem wołowym, dodaj odrobinę soli i cukru oraz przedłuż odrobiną mleka, aby uzyskać kremowy sos. Przed podaniem dodaj starty chrzan, którego nie wolno zagotować. Podawaj z pokrojoną w plastry gotowaną wołowiną, knedlami z bułki, również pokrojonymi w plastry, i burakami jako sałatką. Jestem pewna, że zaskoczy Cię smak sosu chrzanowego.
Mniej więcej o tej porze zrywam też posianą jesienią roszponkę, by na stole pojawiła się domowa zielenina. Roszponka, zmieszana z gotowanymi, ciepłymi ziemniakami i udekorowana jajkami na twardo, stanowi dobrą wegetariańską kolację.
Kilka pierwszych bezśnieżnych dni sprawiło, że w mgnieniu oka pojawiły się świeże liście babki lancetowatej, glistnika jaskółczego ziela i przytulii. Umyte i roztarte liście babki lancetowatej nałożone na wybrzuszenia skóry powstałe zimą zmniejszają je i w końcu całkowicie likwidują.
Zielona zupa z wiosennych ziół
Gdy byliśmy dziećmi, każdego roku pierwsza zielenina na zupie łączyła się z naszym obrzydzeniem i jawną niechęcią. Zupę pokrywała gruba warstwa drobno posiekanych wiosennych ziół, a my, trzy dziewczynki, wydawałyśmy głośne okrzyki protestu. Mama pozostawała jednak nieugięta: „Kto nie zje zupy, nie dostanie nic innego”. Tymczasem zapach dochodzący z piekarnika był cudowny. Skwierczały tam brązowe brzegi pysznego omletu cesarskiego z twarogiem albo smażyły racuchy (placki drożdżowe z Sudetów), którymi w dzieciństwie zajadałyśmy się bez opamiętania. W ten sposób nasza sprytna mama skłaniała nas do zjedzenia swojej wiosennej zupy ziołowej o wysokiej zawartości witamin. Dziś wiosenne zioła na zupę można kupić na bazarze, nie trzeba się nawet schylać, by je samemu zebrać. Wiosenne zioła obejmują: pokrzywę, mniszek lekarski, krwawnik pospolity, przywrotnik pospolity, bluszczyk, liście i płatki stokrotki, pierwiosnka i fiołka, końcówki liści przetacznika, babki lancetowatej i zwyczajnej, zimujące liście pietruszki i końcówki szczypiorku z ogrodu – po trochu każdego z nich, drobno posiekanych i rzuconych na wiosenną zupę, omaszczone ziemniaki, pierogi lub dodane do sałatki. Szybko zauważysz moc tych pierwszych posłańców wiosny, bo to prawdziwy zastrzyk witamin! Z każdym rokiem coraz częściej będziesz sięgać po tę fontannę zdrowia.
Po długich zimowych dniach oczy tęsknią za świeżym sokiem z glistnika. Ponieważ często regeneruję je świeżym sokiem z glistnika, mogę z czystym sumieniem przekazać Wam tę poradę. Biorę liść glistnika, myję go, jednocześnie myjąc ręce. Wilgotnym kciukiem i palcem wskazującym rozcieram wilgotną, kruchą łodyżkę liścia glistnika, rozprowadzam niewielką ilość płynu z palca wskazującego na powiekach, najpierw po prawej, potem po lewej stronie, aż do kącika oka. Natychmiast spływa na nie błogie uczucie, ponieważ rozcieńczony sok ożywia wzrok. Można również położyć dwa do trzech dobrze umytych liści glistnika na oczy na noc i zawiązać je chustką. Natychmiast zauważysz korzystne wzmocnienie wzroku.
Świeża przytulia jest używana do płukania gardła przy wolu i chorobach tarczycy. Jeśli choroba tarczycy jest wynikiem schorzenia z wątroby, przytulia nie pomoże. Wiosną świeże pędy i końcówki liści są używane do płukania gardła w przypadku chrypki i wszelkiego rodzaju dolegliwości gardła, które rozwinęły się w zimie.
Zbieranie jemioły oznacza dla nas szczęśliwy rodzinny wypad organizowany co roku. Wybierają się wszyscy, nawet jamnik Waldi. Wyposażeni w kijki teleskopowe i małą drabinkę wyruszamy w piękny wiosenny dzień. Idzie z nami myśliwy, który pokazuje nam drogę przez swoje tereny łowieckie. Przemierzamy dolinę z wysokimi leśnymi zboczami, gdzie nagle ścieżka wznosi się stromo pod górę. Prowadzi nas ona przez piękny krajobraz z łąkami i ładnie rozrzuconymi gospodarstwami. Serca zaczynają nam radośnie bić. Pastwiska na wzgórzu są pokryte pierwiosnkami, które wskazują, że nasi rolnicy znów są ekologiczni. Od lat nie widzieliśmy takich łąk. Urzekają nas plamy ciemnożółtych pierwiosnków o wysokich łodygach i fioletowo-czerwone kielichy miodunki, czyli Jasia i Małgosi, jak się ją potocznie nazywa. Z daleka wita nas rząd drzew owocowych porośniętych jemiołą. Najpierw pytamy właściciela, czy nie ma nic przeciwko zrywaniu czegoś z jego drzew. Jest to ważne również przy zbieraniu jemioły, bo można trafić na niewłaściwą osobę i usłyszeć nagle kilka nieprzyjemnych słów.
Mała drabinka zostaje oparta o drzewo, kijki teleskopowe złożone, młodzież męska wspina się na górę i zrzuca nam łamliwe gałęzie jemioły. Zbieramy spadającą jemiołę i wkładamy ją do worków, które przynieśliśmy ze sobą. Po raz pierwszy w tym roku słyszymy nawoływanie kukułki, które przyjmujemy z radością. W ciągu godziny jemiołowe błogosławieństwo jest już bezpiecznie schowane. Ponownie przemierzamy cudownie kwitnące łąki, a ja z chęcią pozbierałbym również pierwiosnki i miodunki. Musimy to jednak odłożyć na jeden z następnych dni.
Po powrocie do domu wyciągamy w ogrodzie łupy z worków i łączymy siły, aby pociąć małe łodygi i liście na drobne kawałki. Jest połowa kwietnia i gałęzie jemioły wypuściły już bladożółte, delikatnie pachnące kwiaty, z których jesienią rozwiną się jagody. Grubsze łodygi odrzucamy. Pociętą na drobne kawałki jemiołę rozkładamy na papierze na strychu do wyschnięcia. Część zebranej jemioły, po oddzieleniu grubszych łodyg, jest również układana do wyschnięcia, aby później przygotować z niej dobre kąpiele, które mają korzystny wpływ na serce i układ krążenia. To był piękny, radosny dzień i dziękujemy Bogu za to, że pozwolił nam przeżyć go w harmonii.
Jemioła była czczona przez Celtów jako święta roślina, ale tak naprawdę można ją nazwać cudowną rośliną, ponieważ zarówno obniża wysokie, jak i podnosi niskie ciśnienie krwi. Jednym słowem jest to sprawdzone lekarstwo na serce i krążenie.
Jemioła posiada właściwości lecznicze od początku października do początku grudnia oraz od marca do kwietnia. My sami jej zbieranie odkładamy do kwietnia z dwóch powodów. Po pierwsze, jagody jemioły są zimowym pokarmem chętnie poszukiwanym przez ptaki wędrowne, które nawiedzają nasz region, i nie chcemy ich tego pozbawiać. Po drugie, oszczędzamy sobie żmudnego oddzielania bardzo lepkich jagód. Jemioła jest rośliną pasożytniczą i rośnie na drzewach owocowych i iglastych, na dębach i topolach. Gałęzie jemioły znajdujące się na tych dwóch ostatnich gatunkach mają najwięcej substancji leczniczych, aby jednak pozyskać jemiołę z tych wysokich drzew, trzeba być świadkiem ich wycinki. Od lat zbieramy jemiołę z jabłoni i wielokrotnie okazała się dla nas pomocna. Jeśli gałązki jemioły zbierane są zimą, lepkie jagody nie mogą się znaleźć w mieszance ziół.
Stosowane zewnętrznie jagody jemioły leczą uszkodzenia spowodowane odmrożeniami, zwłaszcza ciemnoczerwone plamy na policzkach i sinoczerwony nos. W małej porcelanowej miseczce lekko podgrzewamy smalec i mieszamy go ze świeżymi jagodami jemioły. Tę mieszaninę rozprowadzamy na lnianej ściereczce, którą nakładamy na noc na zmienione chorobowo miejsca; bardzo nieprzyjemne dolegliwości ustępują bez problemu.
Aby przygotować herbatkę, suszoną jemiołę zalej zimną wodą na 12 godzin. Na ćwierć litra wody weź czubatą łyżeczkę drobno posiekanej jemioły. Następnie lekko podgrzej herbatkę, ale nie gotuj, a potem przecedź i pij powoli.
Kilka dni później jasny, słoneczny poranek wabi nas na nasze fiołkowe regiony. Za każdym razem jest to urzekający widok, który zachwyca nas wciąż na nowo. Ze względu na chemiczne nawożenie i opryski niebieskie fiołki stały się w naturze prawdziwą rzadkością, ale podczas naszych spacerów po polach i pastwiskach spotkaliśmy rolnika mającego gospodarstwo leżące na skraju lasu, który nadal cieszy się ciemnoniebieskimi, pachnącymi fiołkami rosnącymi na trawie pod drzewami owocowymi. To prawdziwe szczęście, ponieważ fiołki należą do mojej mieszanki ziół. W moim ogrodzie kwitną bujne poduszki fiołków o długich łodygach, z których połowę zbieram na herbatkę. Drugiej połowie pozwalam dojrzeć, by powstały nasiona. Zabieram ze sobą na spacery część nasion zebranych poprzedniego roku. Z pewnością nie byłoby tylu fiołków w lasach i na łąkach, gdybym co roku nie wysiewała nowych nasion. A kiedy zbieram fiołki, znajduję wiele roślin, których potrzebuję do mojej herbatki: świeże końcówki liści przytulii (kwiaty są dodawane późnym latem), niebiesko-czerwone miodunki, stokrotki i pierwiosnki. Wszędzie można odkryć nowy kolorowy blask. W Górnej Austrii, dzięki Bogu, znów jest wielu rolników, którzy odwracają się od „chemikaliów” i wracają do ekologicznej uprawy łąk. Widać to w odrodzeniu łąk w ostatnich latach, ponieważ tam, gdzie stosuje się chemię, nie rośnie ani jeden kwiat! Obserwowaliśmy to przez wiele lat, ale teraz bogate w kwiaty łąki i obrzeża lasów pokazują, że zmierzamy ku lepszej przyszłości. „Takie rośliny, jak babka zwyczajna, krwawnik pospolity itp., których potrzebuje nasze bydło, zniknęły. Ale teraz wszystko wróciło” – mówią rozsądni rolnicy, którzy dystansują się od stosowania chemii.
Jasne głosy ptaków towarzyszą nam przez cały dzień, jednak musi być też i element strachu! W pobliżu skrawka lasu szczeka silny kozioł sarny, myśliwi mówią, że jest przerażony. Kiedy przechodzimy przez łąkę, jest bardzo blisko nas, a potem z daleka słychać jego szczekanie, gdy ucieka. Chwilę później stoi w zagłębieniu na drugim końcu rowu, a szczekanie rozlega się bardzo blisko. Opuszczamy to miejsce w pobliżu lasu i dajemy odpocząć spłoszonemu koziołkowi.
Jajka wielkanocne
Brązowe łuski cebuli zbieram przez cały rok. W okresie poprzedzającym Wielkanoc, kiedy przychodzi czas na malowanie jajek, używam tylko tych łusek. Umieść skórki cebuli w szerokim naczyniu żaroodpornym i połóż na wierzchu surowe jajka – obok siebie, ale tak, aby się nie stykały. Ostrożnie dolej zimną wodę, aby przykryła jajka, i gotuj przez trzy minuty. Następnie opłucz ugotowane jajka zimną wodą, połóż na suchej ściereczce i przetrzyj skórką ze słoniny. Potraktowane w ten sposób skorupki robią się pięknie brązowe i błyszczące.
Fiołki, czerwono-niebieskie miodunki, żółte pierwiosnki, białe stokrotki, biało kwitnący szczawik i czubki przytulii, które wesoło niesiemy do domu, to tylko niewielka część bogactwa porastającego brzegi strumieni i łąki. Coś jednak nas niepokoi: smugi kondensacyjne na niebie wskazują, jak wiele samolotów przelatuje codziennie nad tymi cichymi i spokojnymi lasami i łąkami. Nikt nie mówi o tej formie zanieczyszczenia środowiska, jest ona przemilczana, jesteśmy jednak przekonani, że powoduje to śmierć lasów w odległych miejscach. Martwi mnie to. Zanim zapomnę: stokrotki, pierwiosnki i fiołki są świetne na problemy z sercem i nerwami.
Tymczasem wydarzenia nakładają się na siebie, więc naprawdę muszę się pilnować, aby opisać Wam wszystko po kolei, drodzy Czytelnicy.
Po pierwsze, wydobyłam trochę piasku z piwnicy, w której trzymam warzywa przez cały rok. Świetnie się przechowują, jeśli tylko od czasu do czasu trochę się je zwilży. Kamieniarz obiecał mi porowaty piasek granitowy do odświeżenia tego w piwnicy i dostawa szybko dotarła. Dodaję trochę starego piasku do grządek w ogrodzie warzywnym, aby je rozluźnić. Jakże się cieszę za każdym razem, gdy przed sadzeniem ziemniaków mieszam piasek z ziemią na grządce wzdłuż ściany, ponieważ ziemniaki uwielbiają piaszczystą glebę. Im jest luźniejsza, tym piękniejsze będą ich bulwy, gdy zostaną wykopane jesienią. Grządka szparagów, którą świeżo obsadziłam nowymi roślinami z okolic Frankfurtu, również potrzebuje piasku.
W tym miejscu warto wspomnieć, że szparagi są doskonałym warzywem dla diabetyków, ponieważ mają właściwości moczopędne, a tym samym oczyszczają nerki i pęcherz moczowy. Są też warzywem bardzo lekkostrawnym.
Dla majeranku, bazylii i pora wybrałam małe, prostokątne grządki bardzo luźnej ziemi, natomiast pod koper przeznaczyłam większy zagon. Wszystko jest luźno wymieszane z piaskiem. Nasiona marchwi i pietruszki mieszam trochę z ziemią, aby nie rosły zbyt blisko siebie. Nie wszyscy wiedzą, że marchew dobrze się rozwija obok cebuli. Bardzo się lubią, świetnie obok siebie rosną, a podczas zbioru dostajemy piękne, grube marchewki i duże główki cebuli. Zaczynam od posadzenia na grządce rzędu szalotek (małych cebulek), potem sieję rząd marchwi i tak trzy razy. Następnie sadzę dwa rzędy cebuli, sieję jeden rząd marchwi i kończę dwoma rzędami cebuli. Następnie wysiewam trzy rzędy pietruszki. Pozostała wolna przestrzeń zostanie po zimnych ogrodnikach obsiana selerem. Z cebulą z początku było trochę kłopotów, bo mimo osłony z siatki drucianej wróble codziennie wyrywały małe cebulki z ziemi i rozrzucały je. Dopiero gdy cebulki się zakorzeniły i zaczęły wypuszczać zielone pędy, te głupie żarty się skończyły.
Po zimnych ogrodnikach, w połowie maja, można również wysiać w małej skrzynce fasolę. W jej cieniu z pewnością dobrze będzie rosło kilka roślin leczniczych, takich jak: glistnik, wierzbownica drobnokwiatowa, przytulia i przywrotnik. Jeśli nie masz własnego ogrodu, możesz w ten sposób stworzyć mały ogródek ziołowy na balkonie. Poza wystarczającym podlewaniem nie potrzeba wiele więcej niż kilku nasion i luźnej, piaszczystej gleby.
Przyjaciele powiadomili nas, że ich ekologiczna łąka, z dala od dróg i kurzu, już na nas czeka. Rośnie tam kolorowa mieszanka pięknych wiosennych ziół, zwłaszcza są tam wspaniale rozwinięte liście babki lancetowatej, których pilnie potrzebuję dla członka rodziny z przewlekłym kaszlem.
W przypadku chorób dróg oddechowych pomaga babka lancetowata w połączeniu z macierzanką. Zagotuj filiżankę zimnej wody, łyżeczkę brązowego cukru kandyzowanego i plasterek niespryskanej cytryny trzy do czterech razy, zdejmij z ognia, dodaj czubatą łyżeczkę babki lancetowatej zmieszanej z macierzanką, pozostaw do zaparzenia na pół minuty, odcedź i pij bardzo gorący napar powoli. Przy bardzo silnym zapaleniu oskrzeli, astmie oskrzelowej i krztuścu napar należy przygotowywać od początku i pić świeży co godzinę.
Z tego rajskiego kawałka łąki porośniętego niskimi koniczynami mogę zebrać do mojej mieszanki ziołowej stokrotki i trzy rodzaje małych wiosennych przetaczników. Wiosną na łąkach można znaleźć różne gatunki przetaczników. Mają one małe kłosowate wiechy z jasno- i ciemnoniebieskimi kwiatami. Gdy przyjrzeć się z bliska, każda roślina jest małym cudem. Przetaczniki rosną i kwitną w koloniach, stojąc razem jak małe słupki w dobrej komitywie. Do tej rodziny należy osiem gatunków przetaczników, wszystkie są niebieskie, tylko wysoko w górach przybierają kolor liliowy.
Mój wzrok właśnie przykuwa świeżo usypany kopczyk kompostu, na którym zakwitł już tasznik pospolity. Tasznik rozwija się bardzo szybko wiosną, znika w miesiącach letnich i pojawia się ponownie dopiero jesienią, ale mniej więcej w tym czasie atakuje go poważna choroba grzybicza, więc oczywiście już się go nie zbiera. Z radością odcinam garść tego cennego zioła, z którego napar natychmiast pomaga, gdy pojawia się krwawienie. Jednocześnie tasznik obniża i podnosi ciśnienie krwi, a przede wszystkim pomaga we wszelkich chorobach mięśni, takich jak stany zapalne, ale także zanik, który jest uważany za nieuleczalny. Zanik mięśni obejmuje również osłabienie mięśni związane z wiekiem.
Ponieważ tasznik, który zebrałam, pochodził z idealnie czystego stanowiska, nie trzeba było go myć. Mój mąż pokroił go na małe kawałki, od dołu łodyg aż po małe kwiaty, i wsypał do większej butelki aż po szyjkę. Zalał alkoholem o stężeniu 38%, a dokładniej owocową brandy, tak by wszystko zakryć. Umieścił butelkę w nasłonecznionym zachodnim oknie. Nacieranie jest ważne przy każdej chorobie mięśni. Po 12–14 dniach nalewka z tasznika jest gotowa do użycia. Po tym czasie umieszczamy ją w piwnicy, a następnie częścią napełniamy buteleczkę stojącą w apteczce, a resztę pozostawiamy w zimnej piwnicy. Nalewki z ziół przetrwają lata, jeśli będą przechowywane w chłodnym miejscu.
Na koniec zbieram kwiaty mniszka lekarskiego. W domu zaparzam je sześcioma litrami wrzącej wody i zostawiam pod przykryciem na noc. Następnego dnia odcedzam kwiaty na sicie do makaronu, a potem przeciskam je przez praskę do ziemniaków. Dodaję sześć kilogramów surowego cukru i trzy pokrojone w plasterki, niepryskane cytryny (wyjmuję pestki) i rozlewam wszystko do dwóch rondli, po czym zagęszczam na wolnym ogniu. Tak powstaje doskonały miód o wspaniałym smaku, na który czekamy z niecierpliwością. Ten przysmak zjadamy na bułkach lub chlebie posmarowanym masłem. Miód nie powinien się zagotować, tylko odparować na najmniejszym ogniu.
Przepis na miód z kwiatów mniszka lekarskiego
Dwie podwójne garście kwiatów mniszka lekarskiego zebranych na słońcu (łodygi odrzuć) zaparz jednym litrem wrzącej wody, przykryj i pozostaw na noc w chłodnym miejscu. Następnego dnia przecedź i odciśnij za pomocą praski. Dodaj 1000 g surowego cukru i połowę pokrojonej w plasterki, niepryskanej cytryny (wyjmij pestki). Odparuj sok na kuchence na bardzo małym ogniu, aż powstanie gęsty „miód”. Nie może on być zbyt gęsty (bo inaczej się skurzy) ani zbyt rzadki (bo wówczas skwaśnieje lub spleśnieje). Możesz pozostawić go do ostygnięcia dwa lub trzy razy, aby sprawdzić, czy ma już odpowiednią konsystencję. Miód ten ma wielu entuzjastycznych miłośników.
Byłam tak bardzo zajęta miodem z mniszka lekarskiego, że nie wychodziłam do ogrodu przez dwa dni. W tym krótkim czasie na naszej grządce porzeczek wydarzył się prawdziwy cud. Całą jej długość pokrył jasnoniebieski całun z tysięcy małych niebieskich gwiazdek. Były to kwiaty przetacznika: niskiego lub ogrodowego. Widok ten zaskoczył mnie i zadziwił, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałam tych roślin w ogrodzie. Przypomniało mi to inny przypadek, którego byłam świadkiem kilka lat temu.
Nad naszą osadą, pośród łąk i pól, znajduje się kaplica Trójcy Świętej. Pewnego dnia powiedziano nam, że pola te zostały przejęte przez dewelopera i nie będą już uprawiane. W czerwcu tego samego roku szliśmy razem z mężem leśną ścieżką naprzeciwko leżących odłogiem pól. Po drugiej stronie migotała jednolicie jasna łuna światła. Zatrzymaliśmy się, zastanawiając się nad tym blaskiem. Wydawało nam się, że pochodził od jęczmienia, który miał wkrótce dojrzeć. Nie dawało nam to jednak spokoju. Kilka dni później udało nam się rozwikłać tę tajemnicę. Przed nami rozciągały się nieuprawiane pola o powierzchni około 5000 metrów kwadratowych, od których bił blask rumianku: morze główek kwiatów, pachnących i kołyszących się na wietrze. Ale skąd one się wzięły? Każdego roku musieliśmy wyszukiwać rumianek wzdłuż zboczy, a teraz widzieliśmy łany falujących kwiatów, które trudno było przeoczyć. Kto rozsypał nasiona tego niekończącego się blasku? Czy jakieś boskie istoty, które niosą pomoc człowiekowi? Anioły wysłane przez Boga? Dzisiaj nikt nie chce wierzyć w takie rzeczy, nikt nie chce nawet zaakceptować aniołów stróżów! Ale ja pragnę wierzyć w takie cuda, bo między niebem a ziemią często dzieją się rzeczy niezrozumiałe dla nas, ludzi. Parę razy zebrałam rumianek z tego pola Bożego błogosławieństwa, kilka nielicznych osób zrobiło to samo, ale stół byłby zastawiony dla wielu. Rumianek pojawił się i zniknął. Czy można w to uwierzyć w czasach, gdy używa się tak dużo nawozów sztucznych? A tutaj dar Boży poszedł na marne, ponieważ tak wielu ludzi unika tego, co z pewnością byłoby dla nich zdrowym ćwiczeniem fizycznym. Następnego roku pola leżące odłogiem zarosły chwastami. Chociaż mogło się tam wysiać mnóstwo rumianku, pojawiły się tylko jego rozproszone płaty. W kolejnym roku nie było już rumianku, a obszary te przejęła wierzbownica drobnokwiatowa. Zepchnęła na bok chwasty i w pełni zaznaczyła swoją obecność. Apteka wysłała zbieraczy, którzy pracowali w rzędach po cztery osoby, ale nie byli w stanie poradzić sobie z ogromną ilością ziół. Tak więc wierzbownica drobnokwiatowa wysiała się w ogromnych ilościach, ale w jeszcze następnym roku – poza kilkoma skromnymi małymi roślinami – nic pozostało nic z tego Bożego błogosławieństwa. Często się nad tym zastanawiam, a jednak nigdy nie potrafię dojść do końca. Tak Boska wszechmoc pokazuje nam swoje tajemnice. W taki sam sposób cud rządka porzeczek z jasnoniebiesko kwitnącym przetacznikiem tworzącym spójną poduszkę kwiatową pozostaje dla mnie zagadką.
Przez noc zakwitł glistnik w ogrodzie. Biorę nożyczki i odcinam żółte kwiaty i pąki wraz z małymi liśćmi, które otaczają kwiaty jak wieniec. Po wysuszeniu będą stopniowo dodawane w małych ilościach do naszej porannej herbaty. Są one wspaniałym środkiem pobudzającym wątrobę i woreczek żółciowy. Po odcięciu z łodyg kwiatowych kapie pomarańczowożółty sok. Szukam brązowych plam na skórze, aby się nim posmarować.
Jednak biada temu, kto przeoczy torebki z wysypującymi się nasionami na łodygach glistnika. W mgnieniu oka może rozwinąć się trudna do opanowania dzicz. Pewien dziennikarz z Frankfurtu powiedział mi kiedyś, patrząc na mój okiełznany glistnik w ogrodzie, że jego ogród to jeden wielki glistnikowy bałagan.
To było tak dawno temu.
W styczniu 1947 r. trafiłam do kliniki chorób skóry, ponieważ swędziała mnie plama na plecach i moja mama obawiała się, że to może być choroba grzybicza. W drodze powrotnej z Weißenburgu niedaleko Norymbergi (mieszkaliśmy Wülzburgu, dawnym rzymskim forcie, jako uchodźcy), ledwo mogłam już chodzić. Był to godzinny spacer, ale okazało się, że to dla mnie za dużo. Wieczorem dostałam wysokiej gorączki i musiałam położyć się na łóżku na oddziale medycznym. Rano zostałam wywołana, że mam zostać przeniesiona do wioski, ale nie nadawałam się już do transportu. Co ja bym dała, żeby wydostać się z tego obozu, z tej okropnej klatki! Przez jakiś czas miałam wysoką gorączkę i bardzo źle się czułam. Nie mogłam nic jeść, często wymiotowałam, a każdy dźwięk sprawiał, że bolała mnie głowa. Do tego czasu w ogóle nie znałam bólów głowy, a teraz były tak straszne, że każdy najmniejszy dźwięk odbijał się w niej sto razy. Leżałam na oddziale medycznym chyba przez trzy tygodnie. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Nagle ktoś powiedział mi, że jestem cała żółta na twarzy, a kilka dni później przyjechał lekarz z naszej sudeckiej ojczyzny, który usłyszał od innych, że jestem poważnie chora. Już prawie nie reagowałam. Zbadał mnie i oświadczył lekarzowi obozowemu, że muszę natychmiast trafić do szpitala. Ten jednak odmówił hospitalizacji. W moim otępieniu wciąż słyszałam, jak mówi: „Jeśli nie oddasz jej do szpitala, doniosę na ciebie. Ta kobieta ma tyfus brzuszny w ostatnim stadium”. Mimo wszystko wylądowałam w szpitalu, ale byłam już ledwo przytomna. Nie zauważyłam nawet, że po raz pierwszy od naszego wypędzenia leżę w zasłanym na biało łóżku. W tym czasie w szpitalach nie było żadnych leków. Później pewna pielęgniarka powiedziała mi, że dr Schneider, ordynator, oświadczył pielęgniarkom: „Ta kobieta umrze w naszych rękach”. Powiedział, że istnieje lekarstwo, sok z glistnika, ale nie ma pojęcia, gdzie go zdobyć. Pielęgniarki jednak wiedziały, co trzeba zrobić. Zebrały liście rosnącego niedaleko glistnika, wycisnęły sok i w dniu mojego przyjęcia, w porze obiadu, dostałam ćwierć filiżanki. Wieczorem wypiłam drugą porcję. Następnego dnia już reagowałam i dość szybko poczułam się lepiej. Zostałam w szpitalu przez sześć miesięcy, ale wysoka gorączka ustąpiła, a obrzęk woreczka żółciowego i żółtaczka przeminęły.
Ci z was, Drodzy Czytelnicy, którzy kiedykolwiek spędzili w szpitalu dłuższy czas, wiedzą, jak z jednej strony bardzo jesteśmy wdzięczni za pomoc lekarzy i pielęgniarek, a z drugiej jak bardzo się nudzimy, gdy jesteśmy chorzy. Kiedy pielęgniarki powiedziały mi, że następnego dnia ordynator obchodzi urodziny, napisałam ołówkiem na kamiennej płycie szafki nocnej wiersz. Kiedy dyżurująca w nocy pielęgniarka go przeczytała, szybko znalazła kartkę papieru i ołówek – w tamtych czasach brakowało wszystkiego – i mogłam przepisać swoje słowa.
Dr Schneider, ordynator, był bardzo zadowolony z tych rymów, dlatego nie chcę ukrywać przed Wami mojego dzieła.
Ordynatorowi Schneiderowi na 65. urodziny
Na wysokiej górzew pięknej bawarskiej ziemi,stał zamek Wülzburg,wzniesiony z kamieni.
Zamek był bardzo mrocznytak z zewnątrz, jak i od środka,i wszyscy, którzy w nim żylipragnęli się z niego wydostać.Dawno temu w te muryprzybyła uchodźców armia,zamieszkali w Wülzburgu,a mrok ich serca ogarniał.Los płata ludziom figle,szydzi z tych, co upadli,niektórzy z tych biedaków,zżółkli więc i pobladli.
Dreszcze, gorączka, biegunka,bóle głowy, wymioty,ból brzucha i jelitprzeminąć nie mają ochoty.I gdy los jest tak ciężki,Niebo swój gniew oddala:wszyscy chorzy trafiajądo miejskiego szpitala.Do Weißenburga,gdzie doktor Schneider leczy.Cieszą się wszyscy,którzy są w jego pieczy.
Podchodzi do łóżek,by rozpoznać schorzenia,i robi wszystko, co może,dla bólu oddalenia.
Leczy głowy i brzuchy,płuca, ręce i oczy,a wszystko to dziękidoktora Riemanna pomocy.Jest także pielęgniarka,Margret ma na imię.Jej troska i opiekawśród pacjentów słynie.
Każdy powinien chwalićstarania pana doktora,Niech zalśni jego sława,najwyższa ku temu pora.
Bóg to sprawił, że pan doktormłodym i starym służy.Spraw więc, Boże, by doktorjeszcze długo nam żył.
By ten mądry człowiek,tak miły, jak pomocnypozostawał podczas pracyciągle dzielny, silny, mocny.
Tego życzą z głębi serca,którzy chorzy są w tej chwili,i ci, którzy już stąd wyszli,bo do zdrowia powrócili.
Maria Treben, wypędzona Niemka sudecka, Weißenburg w Bawarii
A ponieważ pierwszy wiersz był tak zabawny, zaczęłam spisywać swoje spostrzeżenia wierszem. Moją pierwszą „ofiarą” stała się sąsiadka z pokoju.
Samopomoc
Pewnego dnia podczas obchoduprzychodzi doktor Riemann.„Proszę otworzyć ustai pokazać język!”Ale pani Laudon patrzy na lekarzaz ogromnym przerażeniem.Od ostatnich zastrzyków wapniaboi się każdego.
„To typowe dla duru brzusznego”,mówi lekarz, po czym dotyka jejgórnej szczęki, dolnej szczęki,a w końcu dolnego kła.
„To mój ostatni”, wzdycha pani Laudon,„wszystkie inne mają chore korzenie”.
„Jutro przyniosę szczypce!”Na chorą padł blady strach!!!
Od tamtej pory pani Laudon nie machwili spokoju,to otwiera oczy,to znowu je zamyka.
„To straszne! Szczypcami (!)lekarz chce mi wyrwaćprawy dolny ząb,a w dodatku ten zdrowy!”
W nocy zbiera wszystkie swe siły,Sięga odważnie w głąbswoich ust, a rano na stolikuleży pani Laudon ząb!
Weißenburg, 14 lutego 1947 r., Maria Treben
Oczywiście nie można było pominąć pielęgniarek, które z takim poświęceniem opiekowały się nami, pacjentami.
Dla dobrej pielęgniarki kuchennej Sophie wyrazy wdzięczności
Wysoko brzmi głos ludzkości!Niech zabrzmi także ta pieśń!W tym trudnym dla mnie czasieChcę tę pochwałę Ci nieść.To w Weißenburgu, w szpitalu,rośnie ten rzadki kwiati patrzy na mnie z troską,kojąco każdego dnia.Byłam chora, zbolała,bo tak postanowił Panże ja, bezdomna istota,żyć gdzieś z obcymi mam.
Jakże bezlitosne były to dni,Jak mroczny był cały mój świat,Gdy promień światła zaświecił.prosto z nieba on spadł.
O ludzkości, znalazłam cię tutaj,gdzie biedna, chora i bosa,doznałam troski i serca.Chwała niech będzie niebiosom!
I Tobie niosę me dzięki,jakże mam Cię chwalić?Opiekowałaś się mną bez ustankujak kochająca matka.
W swój prosty sposóbmyślałaś tylko o innych,pierwsza budziłaś się rano,szłaś spać w godzinach nocnych.
Znałaś wszystkich chorychz cierpienia oraz z imieniaa dzięki Twej pracyszpital w dom się odmieniał.Więc weź ode mnie i mojego dziecka,o pracowita Sophie,gorące słowa podziękiza wszystkie trudy i znoje.
Niech pomny na Twe staraniaOd pełni aż do nowiudrogi nas Ojciec w niebiezachowa nas w zdrowiu!
Maria Treben, Weißenburg w Bawarii, szpital miejski, marzec 1947 r.
Wspólnie przeżyte cierpienia zainspirowały mnie do napisania tych wersów, które wywołały wielkie rozbawienie wśród wszystkich moich towarzyszy boleści i szybko sprawiły, że zapomnieli o doznawanych trudach.
Słoneczny wiosenny poranek zwiastuje dla nas równie słoneczny dzień. Radośnie przygotowujemy się do wycieczki do lasów porośniętych widłakiem i czekamy tylko, aż dołączą do nas przyjaciele. Wyruszamy wcześnie. Przejazd przez wiosenny krajobraz jest cudownym doświadczeniem! Rozległe łąki pokryte żółtymi kwiatami mniszka lekarskiego, pachnące brzozy, rozkwitłe w ciągu jednej nocy drzewa, biel i róż kwiatów stojące w żywym kontraście do zielonej ściany lasu, pojedyncze rozkwitłe drzewa skryte w lesie lub otaczające gospodarstwo leżące na wzgórzu, a także stojące samotnie na środku łąki. Kwiecie, gwar ptaków i Boże błogosławieństwo na polach uprawnych, obrzeżach łąk lub małych zbiorników wodnych, a wysoko nad nimi jasne światło słońca. Podróż do krainy jasnej wiosny odczuwamy jako dar od Boga i chłoniemy go aż do głębi. Około południa docieramy do celu. Wita nas gęsty i wysoki las leżący na wysokości około 700 m nad poziomem morza. Przed nami wysokie poduszki z mchu, w których można się zatopić, ale które mogą być zdradliwe, ponieważ pod nimi leżą gałęzie drzew i spróchniałe drewno. Każdy krok musi być sprawdzony, w przeciwnym razie można skończyć z podartymi pończochami i posiniaczonymi kolanami.
Idziemy leśną drogą, a wkrótce w wysokim lesie błyszczą jaskrawozielone pędy widłaka. Drzewa są wysokie, podobne widziałam tylko w naszym Lesie Czeskim. Zbieramy w szóstkę. Wyciągnęliśmy nożyczki, aby odcinać aksamitne kosmyki od wąsów. Trzymamy się wszyscy razem w promieniu około 30 metrów. W mgnieniu oka osiągamy wyznaczony cel. Gdziekolwiek sięgnąć wzrokiem, wszędzie widać widłaki, które rosną pomiędzy bujnie rozrastającymi się i kwitnącymi borówkami. Gdy opuszczamy wysoki las, oglądam jeszcze raz naszą miejscówkę. Trudno rozpoznać, że sześć osób ścinało tu pędy widłaka.
Godzina pierwsza po południu. Pośrodku słonecznego skrzyżowania dwóch leśnych ścieżek szczęśliwie urządziliśmy miejsce piknikowe – ku uciesze naszej najmłodszej, ośmioletniej Marii, która zasłużyła na jedzenie i picie, przykładając się do zbiorów. Po powrocie do domu biorę przygotowane wcześniej białe worki i napełniam je po kolei pędami widłaka. Przebrałam je w lesie, aby nie musieć niczego sortować w domu, żadnej trawy, liści jagód czy małych gałęzi, które mimowolnie wpadają mi w ręce podczas zbierania. Szybko więc kończę z napełnianiem worków. Każdy członek rodziny dostaje jeden u podnóża łóżka. W ten sposób jest się chronionym przed wszelkimi skurczami. Widłak zachowuje właściwości lecznicze przez cały rok. W następnym roku, gdy worki są ponownie napełniane, ten z poprzedniego roku jest używany jako dodatek do kąpieli. W naturze widłak działa leczniczo od kwietnia do końca października. Pomaga na wszystkie stany podobne do skurczów, czy w tej, czy w innej części ciała. Można go dostać we wszystkich dobrych sklepach zielarskich. Kraje skandynawskie, których wysokie lasy kryją niesamowite ilości widłaka, eksportują go na Zachód. Widłak może być stosowany z dużym powodzeniem w chorobach wątroby, nawet w marskości lub raku wątroby.
Wreszcie jest po zimnych ogrodnikach i zimnej Zośce. Na przygotowanych grządkach sadzę pomidory, seler, ogórki (jak zawsze między sałatą, która została już posiana i dobrze się rozwinęła, co chroni kiełkujące ogórki przed przeciwnościami losu, więc rzadko zdarza się, aby małe rośliny ogórka zamarły), kalafior, kalarepę (białą i czerwoną), a także fasolę i groszek. Rośliny domowe, takie jak amarylis, kliwia, aloes, agawa i oleander, trafiają na swoje zwykłe letnie miejsce w ogrodzie, częściowo w słońcu, częściowo w półcieniu. W tym samym czasie wlewam wodę do basenu fontanny, wydrążonego z granitu w 1859 r. Chociaż między brzozami ustawione jest poidełko dla ptaków, plusk wody przyciąga ptaki jak na komendę. Uwielbiają fontannę, siadają na jej brzegach i piją z niej. Wnętrze zbiornika jest co roku malowane na niebiesko. Niebieska woda odbija się w jasnym słońcu, a ptaki wydają się to uwielbiać. Korzystają z poidełka tylko dla przyjemności moczenia. Kiedy nie ma w nim wody, czasami głośno nawołują, zwłaszcza kosy. Kąpią się nawet wtedy, gdy temperatura jest ujemna. Pomagamy im, dostarczając ciepłą wodę, aby mogły cieszyć się kąpielą. Gdyby rozumiały więcej, mianowałyby mojego męża opiekunem kąpiących się ptaków, a tak dziękują nam swoją ufnością.
Zimni ogrodnicy wprawdzie już za nami, ale nocami temperatury spadają poniżej zera, a w górach wciąż pada śnieg nawet na niskiej wysokości, więc u podnóża Alp czujemy mroźne powietrze. Z tym większym zdumieniem dostrzegam w słoneczne popołudnie w moim ogrodzie prawdziwy, kwitnący na ciemnoniebiesko przetacznik, który rozwinął się w całej okazałości. Słońce świeci z bezchmurnego nieba, więc mam wrażenie, że na zebranych w grona kwiatostanach każdy pojedynczy kwiat otwiera się tak szeroko, jak to możliwe, aby być jeszcze bliżej słońca, aby pokazać się w całej swojej krasie. Po bliższym przyjrzeniu się widać, że poza głębokim błękitem na brzegu małego płatka widać biały, okrągły środek, z którego wyłaniają się trzy maleńkie, pokryte białym pyłkiem pręciki.
Przynoszę koszyk i nożyczki, i zaczynam przycinać przetacznik od najniższego liścia na południowym zboczu ogrodu. Zbieram łodygi, liście i kwiaty. Kiedy po trzech godzinach kończę pracę, zdaję sobie sprawę, że potrzebuję jeszcze co najmniej dwóch słonecznych popołudni, aby zebrać plony. Przetacznik rozłożył się jak małe poduszki w różnych zakątkach ogrodu. Niebo jest nadal bezchmurne i mam nadzieję, że jutro też będzie słonecznie, ponieważ wszystko, co kwitnie, musi być zbierane w słońcu. Kiedy budzę się następnego ranka, słyszę jednak już plusk deszczu, głośno pochłanianego przez beczkę na wodę. Ten monotonny hałas trwa niestety przez trzy dni – nic, tylko chmury, deszcz i zimno.
Z zamkniętymi oczami, kwiatami i liśćmi zwróconymi ku ziemi, mój przetacznik stoi w gęstych rzędach jak prawdziwe kupki nieszczęścia, po których spływają potoki deszczu. Przy pierwszych promieniach słońca rośliny ożywają ponownie, podnosząc liście i otwierając niebieskie kwiaty. W mgnieniu oka zapominają o przygnębieniu, a ich błękitne oczy błyszczą w kierunku słońca.
Teraz zebrany przetacznik leży rozłożony na strychu, który jest dokładnie czyszczony wodą cztery razy w roku, aby zapewnić czyste miejsce dla ziół leczniczych.
Przetacznik jest opisywany w starych książkach zielarskich jako „lekarstwo na wszystkie dolegliwości”. Można go stosować nie tylko jako środek oczyszczający krew, ale także przy chorobach nerek i pęcherza, przy uszkodzeniach wątroby i śledziony. W szczególności świetnie wspomaga pamięć i w odpowiednim czasie powinien być stosowany jako zapobiegawcza herbatka. Przeciwdziała również zwapnieniu tętnic.
Niewielką część zebranego przetacznika dodaję do mojej mieszanki ziołowej, reszta będzie przechowywana oddzielnie.
Przywrotnik kwitnie w tym samym czasie co przetacznik. Zakorzenił się w ogrodzie i rozprzestrzenił. Podczas zbiorów łodygi kwiatowe ścinam do ostatniego liścia, później roślina wypuszcza liście. Te, cięte w sposób ciągły, można zbierać aż do jesieni.
Praktyczne porady dla ogrodników
Najlepsza biologiczna gnojówka: Wrzuć do wiadra w równych częściach pokrzywę, liście czarnego bzu i skrzyp i zalej wodą na 24 godziny.
Inwazja ślimaków: Podlewaj obrzeża ogrodu żywicznym wywarem z szyszek świerkowych i jodłowych.
Mrówki w domu i ogrodzie: Wbij miedziany drut w ogrodzie w glebę, w której osiedlają się mrówki, lub w domu w szczeliny na szlaku mrówek.
Czas siewu: Rośliny warzyw korzeniowych, np. marchew, seler, pietruszkę, rzodkiewkę wysiewa się lub sadzi, gdy księżyca ubywa. Pomidory, kalafiory, brukiew, kapustę, pory, ogórki i fasolę sadzi się lub palikuje, gdy księżyca przybywa.
Przywrotnik jest uniwersalnym lekarstwem na wszystkie choroby kobiece. Niezależnie od tego, czy jest to przypadek zwiotczenia brzucha, czy skłonności do poronienia, wypadnięcia macicy lub przepukliny, mięśniaków, zaburzeń miesiączkowania lub białych upławów, łagodnie działający, przeciwzapalny przywrotnik zawsze pomoże, albo poprzez kąpiele, albo jako herbatka. Można przyjmować do czterech filiżanek dziennie. Przywrotnik pobudza również wewnętrzne zaburzenia mięśniowe, pomaga w okresie dojrzewania u młodych dziewcząt i jest korzystny w przypadku dolegliwości menopauzalnych. Ponownie dodaję niewielką porcję przywrotnika do mojej mieszanki ziół, podczas gdy reszta jest przechowywana osobno.
W północno-zachodnim rogu naszego ogrodu, w pobliżu naszej delikatnie czerwonej, niezniszczalnej piwonii, która jest przykładem życia i kwitnienia, w zeszłym roku wyrosła mała przytulia. Zostawiłam ją podczas pielenia, bo tej rośliny bardzo mi brakowało w kąciku ziołowym. W tym roku witam ją już jako silną roślinę, która energicznie się rozwija. Tym razem do mojej mieszanki ziołowej ścinam tylko grube łodygi, na których pojawiły się pąki, mając nadzieję, że w krótkim czasie łodygi, które teraz są jeszcze cienkie i pozbawione kwiatów, za kilka dni będą równie silne. Z biegiem lat doszłam do wniosku, że delikatny zapach kwiatów łozy przyciąga owady, które składają tam jaja, a te niestety rozwijają się później, gdy ziele suszy się na strychu. Z papierowych torebek wypełzają larwy, a z puszki po herbacie wylatują maleńkie ćmy. Słyszałam, że w aptekach też się to często zdarza, tam jednak używają środków chemicznych. Z tego powodu nie powinno się zbierać rozkwitłej przytulii, ale mającą jeszcze pąki, która nadają szczególny aromat herbatce.
Herbata z przytulii oczyszcza wątrobę, nerki, trzustkę i śledzionę oraz stymuluje pracę gruczołów limfatycznych, więc jeśli ktoś ma z tym problemy, powinien pić napar przez co najmniej rok lub dwa lata. W przypadku nagłego dyskomfortu w jamie ustnej płukanie gardła przytulią przynosi pomoc, nawet jeśli chodzi o złośliwe wrzody. Podobnie płukanie gardła przytulią usuwa wole lub schorzenia tarczycy. W przypadku kurczenia się nerek oprócz przytulii stosuje się w równych częściach nawłoć oraz i żółtą lub białą jasnotę. Także przy pielęgnacji skóry twarzy nie sposób pominąć płukanek z przytulii.
Gdy tylko zaniosłam drobno posiekaną przytulię na strych do wyschnięcia i ponownie wyrwałam żółte kwiaty glistnika, aby powstrzymać roślinę przed rozsiewem nasion, mój wzrok padł na melisę, która zajmowała cały róg ogrodu warzywnego. Przyjrzałam się roślinie z bliska. Urosła na tyle wysoko, że można już ją po raz pierwszy zebrać. Jeśli pozwolę jej wyrosnąć jeszcze wyżej, przy ziemi zaczną się tworzyć czarne liście, których usunięcie przed pocięciem na drobne kawałki jest bardzo pracochłonne. Melisę ścina się do przedostatniego oczka, dzięki czemu można mieć pewność, że w krótkim czasie ponownie wypuści nowe pędy. Myję ją, ponieważ deszcz brudzi spód liści, suszę na ściereczce, a następnie tnę na małe kawałki do mojej herbatki. Delikatny zapach melisy odpowiada za walory smakowe mieszanki ziołowej. Decyduje o delikatnym aromacie, którego nie daje żadna inna roślina. Połowa drobno poszatkowanej melisy trafia do mieszanki, a druga połowa jest używana głównie do kąpieli. Żadne inne ziele nie działa bardziej uspokajająco na pobudzony organizm niż cudownie pachnąca kąpiel z melisy.
W tym roku trochę za długo zwlekałam z pocięciem rabarbaru, bo jednocześnie chciałam zrobić trochę kompotu na zimę. Ścięłam więc wszystkie grube, większe łodygi rabarbaru, umyłam je i pokroiłam na małe kawałki. W tym czasie postawiłam garnek z wodą na kuchence, aby się podgrzała. Rabarbar bezwzględnie wymaga zalania wrzątkiem, aby wypłukać kwas szczawiowy, który nie jest dobry dla nerek. Zagotowujemy go, w zależności od smaku, z brązowym cukrem i skórką z niepryskanych cytryn i pomarańczy (ten smak nie powinien przytłaczać smaku rabarbaru). Rabarbar na zimę wekuję w piekarniku elektrycznym.
My, właściciele ogrodów, cierpimy obecnie z powodu nowej plagi: od trzech lat ogrody są pełne małych ślimaków w skorupkach i dużych, żółtych nagich ślimaków. Wszyscy jesteśmy przerażeni! Skąd się biorą te szkodniki, które wykańczają wszystkie, a zwłaszcza te dopiero co posadzone rośliny? Ponieważ latem zwykle wstaję o piątej rano z powodu prac ogrodniczych, które wykonuję przed śniadaniem, teraz nie mam innego wyjścia jak budzić się o czwartej – każdego dnia latem i jesienią, nawet w niedziele – i polować na ślimaki ze starym garnkiem i łyżką. Wyruszam więc skoro świt, po czwartej rano. Przeczesanie wszystkich zakamarków ogrodu zajmuje mi godzinę, ale wieczorem zbieram szybciej i w pół godziny jest po wszystkim. Pewien właściciel ogrodu powiedział mi, że codziennie znajduje do tysiąca tłustych nagich ślimaków! Jestem w szczęśliwszym położeniu i mogę być tylko wdzięczna Stwórcy, że znajduję około 90 do 110 rano i tylko około 50 wieczorem. Ale trzeba wziąć pod uwagę czas, który mi to zajmuje, a w niektóre dni jestem zmęczona do upadłego.
Wkrótce poznałam rozwiązanie tej zagadki. Opryski chemiczne wraz ze sztucznymi nawozami na polach i łąkach stopniowo wyeliminowały naturalnych wrogów ślimaków, w tym duże opalizujące chrząszcze ziemne, które są ich największymi tępicielami. Przez dwa lata nie widziałam ani jednego z tych chrząszczy, a to coś mówi, ponieważ spędzam dużo czasu na łonie natury. Już po tym szczególe widać, że równowaga biologiczna jest kompletnie rozchwiana. Zakładam, że plaga ślimaków nie jest jedynym złem spowodowanym przez środki chemiczne. Są ludzie, którzy nie tylko nawożą chemicznie swoje ogrody, ale także rozkładają trutkę na ślimaki i w ten sposób zabijają ostatnie ptaki śpiewające w ogrodach. Postępują zgodnie z etykietami umieszczonymi na opakowaniach środków ślimakobójczych, które mówią, że zginą tylko ślimaki, ale że przy okazji zatruci zostaną wyjątkowi eksterminatorzy ślimaków, jakimi są jeże i ptaki śpiewające, to coś, o czym sprytni ludzie nie pomyślą. Jakże się cieszę, że mam w ogrodzie rodzinę jeży! Od czasu do czasu można je zobaczyć przy poidełku dla ptaków. Jesienią zostawiam dla nich stertę liści za pryzmą kompostu lub pod czterema dużymi jodłami, aby zapewnić im ciepłe miejsce do hibernacji. Z radością witam nawet ich odchody na kamieniach ogrodowych, które szczególnie lubią tam zostawiać. Ci, którzy stosują zabijanie ślimaków zamiast ich zbierania, również niszczą środowisko! Niektórzy radzą wlać piwo do miski, twierdząc, że to przyciąga ślimaki. Jednak choć wiele razy wystawiałam piwo na noc, nie udało mi się złapać żadnego ślimaka. Może jeże lubią piwo? Z samego rana, gdy wyruszam na terytorium ślimaków, stawiam garnek z wodą na kuchence, aby się zagotowała. Starą łyżką zbieram ślimaki do naczynia. To litrowy garnek, który często wypełnia się po brzegi. Najgorsze dopiero przed nami, biedne ślimaki zostaną zalane wrzątkiem, ale dzięki Bogu to szybka śmierć. W końcu lądują martwe na pryzmie kompostu, bo gdzie indziej miałabym je wyrzucić?
Nie uwierzycie, że ślimaki również posiadają pewien stopień inteligencji. W południowej części ogrodu, od strony drogi, posadziliśmy za ogrodzeniem rząd forsycji. Pod krzewami zieleni się niewielki zagon barwinka. Wiosną nieopisanie piękny jest widok niebieskich kwiatów barwinka kwitnących pod żółtymi krzewami forsycji. W tym skrawku ogrodu pod gęstym listowiem barwinka zadomowiły się ślimaki w pięknie wybarwionych skorupkach, gęsto pokrywające po deszczu sąsiadujący z forsycjami trawnik. Chodziłam tam wcześnie rano po deszczu lub w jego trakcie i zbierałam je z trawnika. Było ich całkiem sporo. Robiłam to po każdym deszczu. Pewnego ranka, mimo że było bardzo mokro, nie znalazłam ani jednego ślimaka! Dopiero potem odkryłam je przyklejone do gałęzi forsycji, ukryte pod liśćmi. Dzięki Bogu, że mam bystre oczy, bo znalazłam je i trafiły do naczynia z innymi ślimakami. Po kilku tygodniach także te gałęzie były puste. Ślimaki obsiadły gęste gałęzie krzewów od strony ulicy, do których trudno było mi dotrzeć, gdy było mokro. Ta historia wyraźnie pokazuje, że nawet najmniejsze istoty na tym stworzonym przez Boga świecie mają pewien stopień inteligencji.
W naszym ogrodzie są cztery brzozy
Początkowo w południowo-zachodnim rogu naszego ogrodu rosło pięć brzóz. Z czasem stały się okazałymi drzewami, które latem zapewniają wspaniały cień, a jesienią zachwycają nas koźlarzami. Kiedy chodziłam na grzyby, zbierałam w lesie koźlarze, a te, które nie nadawały się już do jedzenia, wyrzucałam pod brzozami. Podobnie robię z pieczarkami, które wyrzucam na pryzmę kompostową i nawożę odrobiną końskiego obornika. Prędzej czy później uda mi się zebrać i ten gatunek. Pewnego dnia pod brzozami pojawił się pierwszy koźlarz czerwony. Moja radość nie znała wówczas granic. Teraz brzozy dostarczają nam do ośmiu koźlarzy rocznie, a także mleczaje wełnianki, które wprawdzie bardzo ładnie wyglądają na tle mchu, ale są niejadalne.
Pewnego jesiennego popołudnia siedzieliśmy z dziećmi w chłodnym cieniu brzóz. Powiedziałam wtedy to, o czym myślałam od wielu lat: trzeba postawić gdzieś małą szopę, w której poza stołem ogrodowym i krzesłami przy złej pogodzie i zimą mogłabym przechowywać różne narzędzia ogrodowe, w tym kosiarkę. Długo zastanawiałam się nad odpowiednim miejscem dla szopy.
„Ależ mamo”, powiedział wówczas mój syn Kurt, „siedzimy we właściwym miejscu. Miejsce pod brzozami nie zabiera innej przestrzeni w ogrodzie”. Szybko wezwano cieślę i dokładnie w sześć tygodni mieliśmy to: zachwycający mały domek ogrodowy. Niestety jedno drzewo musiało zostać ścięte. Wtedy padło zdanie: „Jaka piękna woda brzozowa na włosy płynęłaby z tego drzewa na wiosnę”. Woda brzozowa na włosy! Z dzieciństwa pamiętam, jak moja mama codziennie masowała swoje piękne, długie włosy wodą brzozową Dralles, dzięki czemu pozostały one gęste aż do późnej starości.
Test został przeprowadzony na wiosnę. Gałąź brzozy musiała ustąpić miejsca domkowi ogrodowemu. Przywiązaliśmy pod nią dzbanek, odcięliśmy gałąź i byliśmy zdumieni ilością wody brzozowej, która wypłynęła z gałęzi. Najpierw każdy członek rodziny musiał wmasować wodę brzozową w skórę głowy, następnie sok został odmierzony i zmieszany z taką samą ilością alkoholu o mocy 40% i przelany do butelki. Muszę powiedzieć, że wmasowywałam wodę brzozową we włosy codziennie przez dokładnie ćwierć roku. Od teraz będę to robiła co roku. Być może stąd bierze się połysk moich włosów, o który tak często pytają mnie słuchacze w trakcie wykładów.
Z innych źródeł wiem, że właściciele brzóz wiercą w pniu mały otwór, a potem używają płynnego wosku do drzew, aby ponownie wygładzić powierzchnię. My tego nie robimy. Przy czterech dużych brzozach zawsze znajdzie się jakaś gałąź, którą trzeba wyciąć i z której wycieka wspaniały sok. Czy bujne owłosienie nie przyczynia się do zdrowego wyglądu?
Szukanie ślimaków we wczesnych godzinach porannych ma również swoje piękne strony: towarzyszy mi wołanie kukułki, od czasu do czasu słyszę samca bażanta, a śpiew kosów i wielu innych ptaków pokazuje, że lubią one bardzo wcześnie wstawać. Jak piękny jest świt! To przywracające równowagę doświadczenie, które rozświetla cały dzień.
Jest jeszcze jedna dobra rzecz: przy okazji mogę wyrywać uciążliwe chwasty, takie jak osty, koniczynę i inne, z odsłoniętych miejsc w ogrodzie, aby choć po części oddać sprawiedliwość wszystkim w ogrodzie i domu.
Rośliny lecznicze w ogrodzie wymagają ode mnie wiele zachodu. Ponownie zaczynam po kolei ścinać odrastające zioła: przywrotnik, przytulię i ślaz. Ta ostatnia roślina zawiązała już bladoróżowe kwiaty. Myję je i przesuszam, tnę na małe kawałki i rozkładam na strychu. W tym samym czasie musiałam ponownie zdziesiątkować kwiaty glistnika, aby chronić ogród przed wyjątkowo licznymi nasionami. Glistnik nie jest myty z powodu żółtopomarańczowego soku, niepocięte kwiaty i liście rozkładam na strychu. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mam już całkiem obfite zbiory.
Wierzbownica drobnokwiatowa jak co roku rozwinęła się obficie we wszystkich zakątkach ogrodu, rośnie bujnie zwłaszcza wśród malin, wypierając rosnące tam krzewy. Nadszedł czas na działanie. Pędy wierzbownicy wyrywam z ziemi razem z korzeniami, zanim zakwitną, kłącza odcinam, ziele myję, nieco osuszam, pozbawiam grubych łodyg, tnę i rozkładam na strychu. Mniejsze rośliny, które jeszcze nie rozrosły się tak bardzo w ogrodzie, pozostawiam do czasu kwitnienia, ale gdy pojawią się pierwsze kwiaty, wyrywam je razem z korzeniami, aby zapobiec dalszemu rozsiewaniu nasion. Pomimo tych środków ostrożności ogród jest co roku pełen wierzbownicy drobnokwiatowej. Wczesną wiosną sadzę wszystkie małe roślinki na grządce warzywnej, która będzie uprawiana jako ostania. Gdy wraz z upływem tygodni w ogrodzie warzywnym pojawia się wiele siewek wierzbownicy, które są usuwane bez litości. Mimo wszystko roślina ta wciąż się rozrasta, a ja wyrywam ją, zanim zakwitnie.