34,90 zł
Sprostanie wygórowanym wymaganiom, jakie stawia przed nami świat, wydaje się niemożliwe. Nieustannie oceniamy siebie według oderwanych od rzeczywistości standardów wytyczanych przez media społecznościowe. Bądź tylko sobą – w odpowiedzi na to – zachęca nas do celebrowania tego, jacy jesteśmy, i pokazuje, że warto poczuć się dobrze we własnym ciele.
Urocze ilustracje i ciepłe słowa Kim Suhyun dotarły do milionów czytelniczek i czytelników – także Jungkooka z BTS – i zainspirowały ich do wyruszenia w drogę, której cel brzmi: pokochać siebie. Aby wesprzeć ich w tej podróży, autorka przygotowała zestaw wskazówek:
• nie przymilaj się do tych, którzy nie są mili dla ciebie
• pamiętaj, że idealne życie nie istnieje
• nie pozwól, by opinie innych wpływały na twoje decyzje
• od czasu do czasu zrób głupi żart
• nie musisz się dogadywać ze wszystkimi
Te i inne porady zawarte w książce mają jeden cel: pokazanie, że uwolnienie się od ciężaru oczekiwań innych pozwoli nam cieszyć się własnym życiem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 117
Czas płynie, zmienia się wszystko
poza jednym: ty zawsze pozostaniesz sobą.
Minęło pięć lat od pierwszego, koreańskiego wydania Bądź tylko sobą. Jedno z pytań, jakie najczęściej słyszę w związku z tym tytułem, brzmi: „Co skłoniło cię do napisania tej książki?”. Cóż, weszłam w dorosłość wyposażona w odgórnie narzuconą mi instrukcję obsługi życia, z bardzo konkretnymi punktami: pójść na studia, znaleźć dobrą pracę, wziąć ślub, kupić mieszkanie, urodzić dzieci, stać się osobą dorosłą o wyrobionym guście, prowadzić wygodny tryb życia. Innymi słowy – żyć tak, jak żyją inni. Tak, jakby ktoś nieustannie mnie obserwował.
O dziwo, z powodów, które rozumiem teraz aż za dobrze, nigdy nie zrealizowałam tego planu. Nie odhaczyłam kilku pierwszych punktów, więc nie mogłam przejść do kolejnych. Porażka, jaką poniosłam w realizowaniu życiowych wytycznych, wywoływała we mnie ogromny wstyd.
Co zrobiłam nie tak? Czy powinnam była uważniej słuchać świata, mocniej się skupić, zmusić do cięższej pracy? Czy może poszłoby mi lepiej, gdybym była kompletnie inną osobą?
Początkowo powodów swojego niepowodzenia szukałam przede wszystkim w sobie, jednak w którymś momencie w głowie wykiełkowała mi rewolucyjna myśl: „A jeśli w życiu chodzi o coś zupełnie innego?”.
W chwili, w której porzuciłam ścieżkę myślenia pt. „To wszystko moja wina”, skupiłam się na problemach, które trawią nasze społeczeństwo. Kiedy zaczęłam wątpić, czy „życie idealne” to naprawdę jedyny warty starań cel, zaczęłam szukać innych dróg. Gdy już dopuściłam do siebie myśl, że większość ludzi może się mylić, zdobyłam się na odwagę, by spróbować kariery pisarskiej.
Niniejsza książka by nie powstała, gdyby nie jedna myśl: „A jeśli w życiu chodzi o coś zupełnie innego?” oraz wszystkie pomysły i pytania, które pojawiły się w ślad za nią.
To podstawowe pytanie doprowadziło mnie do wielu odpowiedzi. Dało mi siłę, by odrzucić kłamstwa, które odbierały mi swobodę życia w zgodzie z samą sobą. Dzięki niemu zaakceptowałam siebie taką, jaka jestem. Doświadczyłam tym samym niezwykłego uczucia wyzwolenia, którym bardzo chciałam podzielić się z czytelnikami i czytelniczkami.
Mam nadzieję, że podczas lektury nie poczujecie, że próbuję was przekonać do czegoś na siłę. Pragnę was zachęcić do pójścia w moje ślady i stawiania trudnych pytań; do przełamywania gotowych skryptów i konwencji. Spróbujcie na własną rękę poszukać odpowiedzi.
Każdego wieczora po skończonym dniu pracy nad tekstem szłam do domu z odświeżającym uczuciem lekkości. Od czasu do czasu wciąż ono do mnie powraca.
Mam nadzieję, że dzięki tej książce poczujecie to samo. Minęło pięć lat od jej premiery, a ja nieustannie kibicuję wam wszystkim, którzy wyruszyliście ze mną w tę podróż. Powodzenia, kochani: żyjcie dobrze – żyjcie po swojemu.
Kim Suhyun
Patrząc na swoje życie z perspektywy czasu, widzę, że zawsze lubiłam drążyć. Gdy w szkole nauczyciele wydawali mi jakieś polecenie, odruchowo pytałam: „Dlaczego?”. Szybko dostałam łatkę „trudnej”, jednak moja reakcja nie wynikała z buntowniczej natury, lecz z autentycznej ciekawości. Nie potrafiłam się powstrzymać – wciąż zadawałam pytania i szukałam odpowiedzi.
Potem stałam się osobą dorosłą i zaczęłam czuć się nieważna, wręcz żałośnie nieistotna. Byłam cieniem człowieka, nie miałam nic własnego, nie mogłam przypisać sobie żadnych osiągnięć. Jak do tego doszło?
Owszem, w procesie dorastania popełniałam różne błędy, a moim działaniom brakowało wyrazistego kierunku, ale czy nie tak właśnie funkcjonują wszystkie nastolatki? Jako uczennica zadawałam mnóstwo pytań, więc nic dziwnego, że jako młoda dorosła też próbowałam zrozumieć, dlaczego czuję się tak żałośnie, choć nie zrobiłam niczego złego.
Zwróciłam się do książek, ale nie dlatego, że szczególnie lubiłam czytać – po prostu szukałam odpowiedzi. Skąd we mnie to wrażenie, że nic nie znaczę? Że jestem niewystarczająca? Dlaczego czuję się przegrywem?
Ostatecznie doszłam do wniosku, że świat może i mnie nie docenia, ale ja i tak będę darzyć szacunkiem samą siebie. I żyć swoim życiem, z wiarą w siebie. W książce pochylę się nad przyczynami ogarniającego mnie poczucia beznadziei oraz własnymi reakcjami na tego rodzaju doświadczenia.
Wierzę, że moje wcześniejsze teksty pomogły niektórym moim czytelnikom i czytelniczkom choćby na chwilę. Jednak od zawsze pragnęłam stworzyć źródło wsparcia, które zostanie z nimi na dłużej.
Chcę powiedzieć tym z was, którzy tak jak ja obwiniają się nawet wtedy, gdy niczemu nie zawinili: to nie wasza wina.
Bycie sobą i życie w zgodzie ze sobą jest jak najbardziej w porządku.
BĄDŹ TYLKO SOBĄ
Odpuścić sobie to, co do mnie nie pasuje, wytrzymywać cudze osądy i na przekór wszystkiemu żyć własnym życiem.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Medycyna, prawo, biznes, inżynieria – to wszystko szlachetne dziedziny nauki, niezbędne do podtrzymywania życia. Ale poezja, piękno, romans, miłość – to dla nich warto żyć.
N.H. Kleinbaum, Stowarzyszenie umarłych poetów
Tuż po zakończeniu studiów rozpoczęłam staż zawodowy. Moja pierwsza szefowa w tej pierwszej pracy traktowała mnie jak… służącą? Generalnie – dręczyła mnie na różne możliwe sposoby. Potrafiła zażądać, żebym przesunęła o dziesięć centymetrów monitor, który stał tuż przed jej nosem, wyklinała mnie za najmniejsze błędy. To była duża firma i miałam na horyzoncie wizję możliwości przejścia na pełny etat, dlatego wahałam się: odejść czy zostać. Każdy dzień boleśnie uświadamiał mi fakt, że homo stażystus znajduje się na samym dole korporacyjnej hierarchii.
I musiało minąć parę lat, odkąd skończyłam tamten staż, abym pewnego dnia wreszcie poczuła ogarniającą mnie złość na samo jego wspomnienie.
Złościło mnie nie tyle zachowanie szefowej, co fakt, że się na nie godziłam. Ta kobieta nie była istotą wszechmogącą, a jednak nie odezwałam się ani słowem w swojej obronie, przyzwalając jej na jeszcze gorsze zagrywki.
Niezręcznie byłoby porównywać te sytuacje, ale w analizach historycznych podkreśla się, że osobom torturowanym za działalność w ruchu demokratycznym w Korei Południowej większą krzywdę wyrządziły nie tortury fizyczne, tylko upokorzenie związane z próbami obłaskawiania oprawców.
Prawdziwie mocnym ciosem w naszą godność nie jest zatem samo znęcanie, którego doświadczamy, ale nasza na nie reakcja – ją właśnie odbieramy jako ostateczne upodlenie.
Jeśli ktoś jest dla ciebie niemiły, nie okazuje ci szacunku – naprawdę nie ma sensu zachowywać się względem niego uprzejmie. Nawet w poniżających sytuacjach jesteś w stanie mocno uchwycić się swojego poczucia godności.
NAWET GDY NIE MAMY KONTROLI NAD SYTUACJĄ, MUSIMY NAUCZYĆ SIĘ STAWIAĆ OPÓR, BY OCHRONIĆ SWOJE POCZUCIE GODNOŚCI PRZED NAJGORSZYMI TYPAMI LUDZKIMI.
Dręczyciele rosną w siłę nie dzięki zajmowanej przez siebie pozycji, ale bezsilnej uprzejmości osób, które dręczą.
Gdy po raz pierwszy przeglądałam nowy dla mnie świat Instagrama, na moim feedzie przypadkowo pojawiła się kobieta o tak obfitym biuście, że wręcz rozsadzał jej klatkę piersiową. Posty na tym profilu dosłownie ociekały luksusem. Ich bohaterka była ładna, szczupła, ubrana w drogie ciuchy, wiecznie w podróżach. Zszokował mnie jednak nie tyle jej rozrzutny styl życia, co liczba obserwujących.
Dlaczego tyle osób chciało śledzić poczynania tej kobiety? Przeglądanie zdjęć na jej profilu sprawiło, że bardzo źle się poczułam, zjadłszy rano porcję gotowego kimbab – koreańskiego sushi. Nagle przestała mi się też podobać moja nowa, urocza torba z cekinami, którą „upolowałam” za jedyne 8900 wonów (ok. 25 złotych – przyp. red.).
Media społecznościowe sprawiają, że zyskujemy zbyt łatwy, teoretycznie darmowy wgląd w cudze perfekcyjne życie.
Czy takie podglądactwo faktycznie nic nas nie kosztuje? W swojej książce Shake It Off! Build Emotional Strength for Daily Happiness Rafael Santandreu dowodzi, że obserwowanie życia innych ludzi i porównywanie się to najprostszy sposób na to, by pogrążyć się w nieszczęściu.
Bywa, że zerkamy na czyjś internetowy profil ze zwykłej ciekawości, a płacimy za to wysoką cenę. Nie wynosimy niczego dobrego z takiej aktywności. Lepiej przekierować tę energię i ciekawość na dbanie o siebie.
Przyjaźnij się z ludźmi, a nie tylko ich obserwuj.
Powierzchowne podsumowanie czyjegoś życia w zbiorze fotek nijak się ma do cennych, bo realnych doświadczeń osobistych.
NIE WKŁADAJ ENERGII W TO, CO CIĘ UNIESZCZĘŚLIWIA.
Wraz z upływem lat zaczęłam zdawać sobie sprawę, że nawet ludzie, z którymi naprawdę lubię się spotykać, nie zawsze są gotowi wygospodarować dla mnie czas. Nie wspominając już o tych, których nie lubię lub z którymi się nie dogaduję – myślę chociażby o swoim koledze ze szkoły średniej, Eunkyungu, czy panu Parku z księgowości. Na szczęście są to osoby, z którymi jestem w kontakcie zdecydowanie przelotnym.
Mimo to zdarza się, że robi nam się przykro, gdy słyszymy, że znajomy nie może się z nami spotkać, bo ma dużo pracy; gdy ktoś nas krytykuje, twierdząc przy tym, że to wyraz troski – lub gdy nas obraża, pod pozorem stawiania niewinnych pytań.
Marnotrawstwem będzie nie tylko zakup luksusowej torebki o wartości dwóch wypłat czy obsesyjne śledzenie profilu jakiejś celebrytki czy celebryty. Nasza energia idzie w błoto także wtedy, gdy poświęcamy ją ludziom, którzy pojawiają się w naszym życiu wyłącznie na chwilę.
Szkoda energii na przełożonego, którego nie będziesz nawet pamiętać po odejściu z pracy, na krewną, którą widujesz okazjonalnie, na biurową plotkarę, która obraża cię z fałszywym uśmiechem, na kolegę z pracy, w jawny sposób spiskującego przeciwko tobie, czy na dowolną inną osobę, która nic dla ciebie nie znaczy.
NIEKTÓRZY LUDZIE POTRAFIĄ BYĆ IRYTUJĄCY, WKURZAJĄCY I NIENAWISTNI, ALE KONIEC KOŃCÓW POJAWIAJĄ SIĘ W TWOIM ŻYCIU TYLKO NA CHWILĘ.
Oto cytat z mema opowiadającego o tym, jak w różnych krajach świata definiuje się osobę należącą do klasy średniej:
W anglii (na podstawie badań przeprowadzonych przez uniwersytet oksfordzki) jest to ktoś, kto:
Ma własne przekonania i opinie.
Nie upiera się bezpodstawnie.
Chroni słabych i umie postawić się silnym.
Chętnie podejmuje walkę z niesprawiedliwością, nierównością społeczną i bezprawiem.
We francji (na bazie standardów „jakości życia” prezydenta pompidou) jest to ktoś, kto:
Posługuje się co najmniej jednym językiem obcym i ma szerokie horyzonty.
Potrafi ugotować co najmniej jedno danie na tyle smacznie, by można było podać je na obiad.
Angażuje się w wolontariat.
Potrafi upominać cudze dzieci równie skutecznie jak własne.
W korei (na bazie ankiety ze strony z ogłoszeniami o pracę) jest to ktoś, kto:
Jest w stanie kupić czteropokojowe mieszkanie bez kredytu.
Zarabia co najmniej pięć milionów wonów miesięcznie.
Jeździ średniej wielkości sedanem – lub lepszym autem.
Ma na koncie sto milionów wonów.
Rocznie jeździ na kilka wycieczek zagranicznych.
Co jest w standardzie koreańskim, czego brakuje w angielskim czy francuskim?
Liczby.
Pamiętam, jak któregoś razu buszując w internecie, trafiłam na reklamę kalkulatora „wartości matrymonialnej”. Kliknięcie w nią nie zaprowadziło mnie – jak początkowo zakładałam – na stronę oferującą usługi wróżbiarskie, ale na witrynę firmy zajmującej się pośrednictwem matrymonialnym. Wpisałam swój wiek, wzrost, wagę, wysokość oszczędności i dochód netto oraz inne dane, a następnie poznałam swoją wartość rynkową: wyceniono mnie niczym krowę na targu. Chyba nie umiem sobie wyobrazić bardziej koreańskiej sztucznej inteligencji niż ten koncept.
Gdy naszym życiem kierują liczby i kalkulacje, łatwo popaść w obsesję: chcemy mieć jak najlepsze wyniki w naszym CV, szacujemy, kto jest wart naszej uwagi, patrząc na wielkość jego domu, a projektów zgłaszanych przez aktywistów nie analizujemy pod kątem merytorycznym, lecz wyłącznie ekonomicznym. Gdy patrzymy jedynie na cyferki, gubimy prawdziwe wartości.
W liczbach kusi nas to, że łatwo je ze sobą zestawić. Nie da się porównać koła z trójkątem, ale już jedynkę z dwójką – owszem. Koniec końców, patrząc na życie przez pryzmat wyników, wpadamy w wir wzajemnych porównań i walki o pozycję w rankingu. Boimy się, że jesteśmy niewystarczający, i nieustannie sprawdzamy, na którym miejscu się plasujemy. Czy jednak wszystko w życiu da się wyrazić za pomocą liczb? Iloraz inteligencji nie jest miarą mądrości, liczba przyjaciół nie mówi nic o jakości naszych relacji, duży dom nie gwarantuje szczęścia rodzinnego, a czyjś roczny dochód nie świadczy o jego uczciwości.
Prawdziwej wartości nie da się wyrazić w liczbach. Jeśli chcesz być osobą samostanowiącą o sobie, a nie kimś, kto jest po prostu „lepszy” od innych, musisz usunąć liczby ze swojego życia.
TEGO, CO W ŻYCIU NAPRAWDĘ WAŻNE, NIE DA SIĘ WYRAZIĆ W LICZBACH
Jungmi, moja czytelniczka i przyjaciółka, z którą poznałyśmy się przez media społecznościowe, to niezwykle urocza i ciepła osoba. Jej chłopak, częsty bohater jej postów, jest wobec niej bardzo czuły – ich miłość przywróciła mą nadwątloną wiarę w związki. Zaskoczył mnie za to jeden z komentarzy, którego autor twierdził, że powinna „przestać wrzucać te słodziakowe foty”, bo oglądają je także ci, którym nie poszczęściło się tak w miłości.
Oczywiście, jest mnóstwo ludzi, którzy postują dosłownie non stop – ale zapewniam was, że Jungmi do nich nie należy. Komentarz ten sprawił jednak, że poczuła się niepewnie, choć przecież nie zrobiła nic złego – to osoba komentująca nie uporała się ze swoim problemem.
Zawsze istnieje ryzyko, że ktoś nas opacznie zrozumie i zaatakuje, opierając się na błędnych interpretacjach naszych wypowiedzi czy działań. Kiedyś tacy ludzie wyżywali się w sekcji opinii pod artykułami w serwisach informacyjnych – dziś ich domeną stały się komentarze w mediach społecznościowych.
Oto kilka rad odnośnie do tego, jak sobie z nimi radzić: Po pierwsze, kiedy ktoś cię krytykuje, miej na uwadze, że to jednostkowa opinia, w dodatku opinia osoby, która nie jest ani królem Salomonem, ani Zygmuntem Freudem.
Po drugie, zamiast dawać upust złości czy wpadać w przygnębienie, zastanów się, czy w tych krytycznych słowach nie tkwi choć odrobina prawdy. Jeżeli tak, wówczas wykorzystaj to jako wskazówkę, co możesz poprawić. Jeśli zaś wypowiedź wynika wyłącznie z nieprzepracowanych problemów osoby komentującej, potraktuj ją jak szczekanie psa. A jeśli pies nie przestaje szczekać? Nie wysłuchuj tego biernie, lecz podejmij konkretne działania.
Dlaczego warto działać? Bo ten szczekacz rzuca oszczerstwa? Nie. Bo robi nadmierny hałas.
Niedawno natrafiłam w sieci na post pełen literówek. W komentarzach pod tekstem zawrzało, raz po raz padało słowo geukhyeom, co w przybliżeniu oznacza coś „ekstremalnie obrzydliwego”. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego błędy w pisowni wydają się obrzydliwe – komentujący zachowywali się, jak gdyby tych kilka niepoprawnie napisanych wyrazów stanowiło osobisty atak na Króla Sejonga, który opracował koreański alfabet Hangul. Czy literówki naprawdę zasługiwały na tak obraźliwe komentarze?
Nienawiść przychodzi nam dziś zbyt łatwo.
Obserwowaną od pewnego czasu popularność mowy nienawiści przypisuje się kryzysowi klasy średniej. Ci, którzy kiedyś czuli się zagrożeni, będą zagrażać innym, by utrzymać swój z trudem osiągnięty status. Ale chodzi o coś więcej. Nienawiść rozprzestrzeniła się zbyt szeroko i jest zbyt powszechna, by upatrywać jej źródła w pojedynczym zjawisku. Mogę zostać nazwana „suką kimchi” tylko dlatego, że jestem Koreanką, „zawodową pijawką”, jeśli będę kontynuować pracę zawodową po ślubie – zamiast przekazać swoje stanowisko jakiemuś mężczyźnie, „pasożytniczą matką”, jeśli zabiorę swoje dziecko w przestrzeń publiczną, i „panną mądralińską”, gdy będę próbowała coś komuś wyjaśnić.
Autor Kim Chanho twierdzi, że ludzie gardzą innymi, by zagłuszyć uczucie dojmującej pustki, odczuwane w świecie, w którym bycie wystarczająco dobrym już nie wystarcza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki