Bajeczna Chorwacja. Zabytki, Adriatyk i cevapcici - Sławomir Koper - ebook

Bajeczna Chorwacja. Zabytki, Adriatyk i cevapcici ebook

Sławomir Koper

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Chorwacja to nie tylko słońce i ciepłe morze, ale także fascynująca historia i kultura. Budowali tutaj miasta Grecy i Rzymianie, ślady pozostawili Wenecjanie, Węgrzy, Turcy i Austriacy. Przez wiele stuleci Chorwacja podobnie jak Rzeczypospolita stanowiła przedmurze chrześcijaństwa walcząc z ekspansją islamu.

Książka ta jest pokłosiem kilkunastu wypraw autora do Chorwacji. To kalejdoskop wydarzeń historycznych, rozmów z mieszkańcami kraju, przeplatanych osobistymi dygresjami na temat odwiedzanych miejsc oraz: barwami, smakami i zapachami.

- Zagrzeb – ustasze, Ante Pvelic i Franjo Tudjman - Pula – owoce morza, amfiteatr, gladiatorzy i żywe torpedy - Wyspy Brioni – Josip Broz Tito, luksusy dyktatora i jego kobiety - Nin, Krk, Rab – chorwackie Gniezno, głagolica i dalmacka szynka - Zadar, Porec, Rovnij, Pag – krwawa krucjata, Istria, ser i koronki - Klis, Senj, Karlovac – Kozacy Adriatyku, twierdza Nehaj i czarny ołtarz - Plitvickie Jeziora – wodospady, wojna o Krajinę, rakija i govnarica - Solin i Split – miasto w pałacu, cesarz Dioklecjan i banana split - Sibenik, Hvar i Korcula – Marco Polo, weneckie klimaty i lawenda - Mljet, Trogir, Cavtat – Odyseusz, domowe wino i styl romański po chorwacku - Dubrownik – zapomniany polski kompozytor, „Gra o tron” i śmierć Jugosławii

Niniejsza książka to kolejna pozycja z cyklu reportaży historycznych mojego autorstwa nazywanych "serią z walizką". To spotkanie z dziejami, kulturą i kuchnią - efekt wieloletnich podróży nad Adriatyk i kontaktów z mieszkańcami tego kraju. Ich wypowiedzi były często bardzo emocjonalne, z reguły subiektywne, ale stworzyły intrygujący komentarz do dramatycznych wydarzeń ostatnich dekad. - Sławomir Koper

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 310

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych

Fahrenheit 451

 

Redakcja

Katarzyna Litwinczuk

 

Korekta

Mariola Niedbał, Karolina Kuć, Agata Łojek, Małgorzata Ablewska

 

Dyrektor wydawniczy

Maciej Marchewicz

 

Mapa

Eliza Kruszelnicka

 

Zdjęcia w książce

Archiwum autora, Wikipedia, Wikimedia Commons

 

Skład i łamanie wersji do druku oraz fotoedycja

TEKST Projekt

 

ISBN 9788380791954

 

Copyright © by Sławomir Koper

Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o.,

Warszawa 2025

 

WydawcaFronda PL, Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

 

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Od autora

Z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się Chorwacja? Z wakacjami, słońcem, ciepłym i przejrzystym morzem? Z krwawą wojną z lat 90. ubiegłego stulecia? A może z przyprawą Vegeta produkowaną przez koncern Podravka? Rozpad Jugosławii, lata zbrodni i wojen relacjonowane na bieżąco przez media wywarły ogromne wrażenie na każdym z nas. Ale dzieje Chorwacji to nie tylko konflikt z ostatnich lat, to także fascynująca historia i kultura sięgające czasów antycznych. Miasta budowali tutaj Grecy i Rzymianie, ślady pozostawili Wenecjanie, Węgrzy, Turcy i Austriacy. Przez wiele stuleci Chorwacja – podobnie jak Rzeczpospolita – była terenem granicznym między islamem a chrześcijańską Europą i podobnie jak państwo polsko-litewskie stanowiła przedmurze Kościoła walczącego z ekspansją wyznawców Mahometa. Dalej również nie brakowało podobieństw, gdyż katolicki naród chorwacki znalazł się w konflikcie z potężniejszym sąsiadem wyznającym wschodnią odmianę chrześcijaństwa.

Podróż po Chorwacji to nie tylko spotkanie z historią tego narodu, lecz także okazja do zapoznania się z dziejami Greków, Rzymian czy Wenecjan. Grecy przynieśli ze sobą uprawę winorośli i drzew oliwnych. Rzymianie zapewnili tym ziemiom kilkaset lat spokojnego rozwoju, a śladami ich panowania są choćby amfiteatr w Puli czy pałac Dioklecjana w Splicie. Wenecjanie pozostawili po sobie architekturę miast Dalmacji i Istrii, a ręka mistrzów z lagun jest do dzisiaj widoczna w budowlach Rovinja, Hvaru i Korčuli. Weneckie ślady odnajdziemy także w chorwackiej kuchni i sposobie życia tamtejszej ludności.

Współczesna Chorwacja zajmuje obszar nieco ponad 55 tysięcy km2, zamieszkuje ją około 4 milionów obywateli. Długość linii brzegowej wynosi 5835 km, z czego 4058 km przypada na wyspy, których jest aż 1185. Dlatego każdy z pewnością znajdzie w tym kraju coś dla siebie.

Niniejsza książka nie jest przewodnikiem po Chorwacji, nie jest również podręcznikiem historii. To kolejna pozycja „Serii z Walizką” – cyklu reportaży historycznych mojego autorstwa. To spotkanie z dziejami, kulturą, tradycją, zabytkami, przyrodą i kuchnią – efekt wieloletnich podróży nad Adriatyk i kontaktów z mieszkańcami tego kraju. Poznałem tam wiele osób, ich opinie zamieściłem na kartach tej książki. Nie byli to wyłącznie Chorwaci, wśród moich rozmówców znaleźli się również Serbowie i Muzułmanie. Ich wypowiedzi – często bardzo emocjonalne i z reguły subiektywne – stworzyły intrygujący komentarz do wydarzeń ostatnich dekad. Z wiadomych względów imiona i nazwiska moich rozmówców zostały zmienione. Zachowałem jednak miejsca i okoliczności, w jakich rozmowy się odbywały.

Nie ograniczyłem się wyłącznie do najnowszej historii kraju. Przecież wybrzeże Adriatyku stanowiło nieprawdopodobny tygiel kultur, gdzie mieszały się wpływy różnych narodów. Dlatego – obok imponujących cudów natury – jedną z największych atrakcji kraju i pozostałością po latach świetności dawnych imperiów są monumentalne zabytki.

Książka nie ma układu chronologicznego. Uznałem, że takie potraktowanie tematu mogłoby znużyć czytelnika, gdyż kilka ostatnich rozdziałów musiałyby zająć eseje związane wyłącznie z wojną o niepodległość Chorwacji. Wobec tego przyjąłem zasadę podziału terytorialnego, zgodnie z moją trasą podróży. Kolejne rozdziały wypełniają opowieści związane z poszczególnymi przystankami na mapie tworzące razem rodzaj luźnej gawędy o historii ziem chorwackich. Moim celem było opisanie wydarzeń dotyczących konkretnych miast i regionów. Czasem szkic jest blisko związany z daną miejscowością, czasem miasto, region czy wyspa stanowią tylko pretekst do reportażu. Ale wszystkie rozdziały łączy jedno: nie powstałyby bez moich wędrówek po tym pięknym kraju. Zapraszam Państwa w podróż po bajecznej Chorwacji.

 

Sławomir Koper

1. Cień Dioklecjana

O Dioklecjanie prawie nikt nie pamięta, choć dzięki jego zdolnościom Imperium Rzymskie pokonało kryzys. Administracja, gospodarka i armia funkcjonowały bez zarzutu. Ale zapisał się w historii wyłącznie jako prześladowca chrześcijan, a nie wielki reformator.

Salona i Split

Centralna część Dalmacji jest wyjątkowo atrakcyjna pod względem turystycznym. W niewielkiej odległości od siebie znajdują się miasta Split, Szybenik i Trogir, niedaleko stąd do Parku Narodowego Krka, a tuż przy brzegu leżą urocze wyspy Hvar i Brač. To miejsce stworzone dla aktywnego turysty – jest co zwiedzać i gdzie wypoczywać.

Kilka kilometrów na północny zachód od Splitu znajdują się pozostałości grecko-rzymskiej Salony (obecnie Solin). Dwa tysiące lat temu koloniści z greckich Syrakuz założyli w tym miejscu faktorię handlową, która z czasem rozrosła się w miasto. Położenie osady zapewniało bezpieczeństwo, chroniąc przed napadami piratów, a bogactwa mineralne gwarantowały mieszkańcom dobrobyt. 200 lat później do Dalmacji przybyli Rzymianie i Salona stała się stolicą prowincji dalmatyńskiej. To właśnie tutaj urodził się jej najsłynniejszy obywatel – cesarz Dioklecjan. Kres Salony nastąpił w 614 roku naszej ery, gdy hordy Słowian i Awarów wdarły się za mury. Zniszczenia były tak wielkie, że miasta nigdy już nie odbudowano.

Obecnie Solin jest stosunkowo mało popularny wśród turystów. Pobliski Split całkowicie przytłoczył dawną metropolię i jadąc z Plitwickich Jezior, praktycznie nikt nie zwraca uwagi na niepozorny drogowskaz przy drodze do Knina. Najczęściej trafiają w to miejsce zorganizowane grupy, ale również i one szybko opuszczają teren dawnego miasta. Dzięki temu jest tutaj spokojnie i pusto, można samotnie spacerować wśród pozostałości kolumn, grobowców i budowli. W upalne popołudnie koncertują cykady, a w powietrzu unosi się intensywny zapach ziół.

Warto poświęcić chwilę na obejrzenie miejscowej kolekcji antycznych rzeźb. Ekspozycję zaaranżowano w ciekawy sposób – znajduje się w niewielkim śródziemnomorskim ogrodzie, pozostałości starożytnych posągów stoją tu wśród agaw oraz oliwnych i pomarańczowych drzewek. Duże wrażenie wywołują ruiny bramy miejskiej z I wieku n.e., podobnie jak bazyliki pod wezwaniem Pięciu Braci Męczenników. Niestety, najbardziej efektowny zabytek miasta – dawny amfiteatr – został doszczętnie zniszczony przez Wenecjan w XVII wieku. Politycy z lagun obawiali się bowiem, że budowla może się stać miejscem oporu dla Turków. Mimo że w ruinie, nadal najmocniej przemawia do wyobraźni spośród wszystkich budowli Salony.

Miejscowe władze starają się jednak rozreklamować pozostałości po starożytnym mieście. Gdy byłem tam po raz pierwszy w 2000 roku, duże problemy sprawiło mi samo znalezienie najważniejszych zabytków. Wokół rozciągały się ogródki działkowe. Pytając o amfiteatr, trafiłem nawet do pewnego hodowcy pomidorów i papryki. Chorwat nie potrafił mi pomóc, ale w zamian zaoferował sprzedaż warzyw. Skorzystałem – i nie żałowałem. A ruiny amfiteatru obejrzałem dopiero kilka lat później, gdy jego pozostałości oczyszczono z chaszczy.

Split przy pierwszym poznaniu rozczarowuje. W drodze do centrum trudno zauważyć różnicę między nim a innymi postkomunistycznymi miastami Europy. Budynki przemysłowe, bloki mieszkalne, spaliny, używane zachodnie samochody, zastawy i yugo, a nawet swojska sylwetka malucha na miejscowych numerach. Tylko szmaragdowe morze i skaliste górskie zbocza różnią to miasto od Łodzi, Koszyc czy Szegedu. Im bliżej zatoki Kaštelanski Zaljev, krajobraz się zmienia: nad brzegiem morza efektowna promenada wysadzana palmami, a obok przystań, skąd odpływają promy do Włoch i na pobliskie wyspy. Wieczorem jest to najbardziej zatłoczone miejsce w Splicie – nie trzeba chyba dodawać, że słynny deser banana split smakuje tu zupełnie inaczej.

Miasto odegrało ważną rolę w najnowszych dziejach Polski. Po klęsce wrześniowej 1939 roku wielu naszych żołnierzy i oficerów zostało internowanych na Węgrzech, nie brakowało tam również ludności cywilnej i uciekinierów z niemieckich obozów. Droga na Zachód, do Polskich Sił Zbrojnych, wiodła przez Jugosławię, a następnie na Bliski Wschód lub do portów południowej Francji. Trudno ocenić liczbę przyszłych żołnierzy, którzy odpłynęli w latach 1939–1941 z adriatyckiego portu, ale musiała być znacząca. Przerzut ułatwiała miejscowa Polonia skupiona w prężnym Towarzystwie Polsko-Jugosłowiańskim, oddając nieocenione usługi uciekinierom znad Wisły. Jest też szczypta humoru w tych niewesołych rozważaniach – prawdopodobnie właśnie ze Splitu odpłynął na Bliski Wschód bohater komedii Jak rozpętałem II wojnę światową, kapral Franciszek Dolas.

Ivan Meštrović

W mieście znajduje się kilka ekspozycji muzealnych – odwiedzenie co najmniej dwóch z nich jest obowiązkowe. Wizyta w Muzeum Archeologicznym szczycącym się zbiorami z czasów rzymskich i greckich stanowi doskonałe uzupełnienie pobytu w Salonie i zaostrza apetyt na spotkanie z pałacem Dioklecjana. Drugą ekspozycją, której warto poświęcić uwagę, jest Galeria Meštrovicia mieszcząca się w willi będącej niegdyś siedzibą rzeźbiarza i jego rodziny. Wewnątrz zgromadzono ponad 80 dzieł artysty pochodzących z różnych okresów twórczości. Polecam również pobliską XVI-wieczną posiadłość Kaštilac Meštrović przysposobioną przed laty do wystawiania cyklu 28 drewnianych płaskorzeźb przedstawiających życie Chrystusa. Dzieła Meštrovicia spotkamy na terenie całej Chorwacji. Każde większe miasto, miejsce kultu religijnego czy cmentarz może się pochwalić rzeźbą, która wyszła spod jego dłuta.

Urodził się w chłopskiej rodzinie, dorastał w Otavicach niedaleko Splitu, nie uczęszczał do żadnej szkoły elementarnej, a czytać i pisać nauczył go ojciec. Pierwsze nauki rzeźbiarskie pobierał w warsztacie kamieniarskim w Splicie, gdzie był zatrudniony przy renowacji dzwonnicy katedralnej. Ukończył rzemieślniczą szkołę wieczorową, a w szkole ludowej w Wiedniu nauczył się niemieckiego, co pozwoliło mu na podjęcie studiów na miejscowej Akademii Sztuk Pięknych. Nie ograniczał się zresztą tylko do rzeźby, zdobył dyplom także z architektury.

Chociaż był Chorwatem i poddanym Habsburgów, wystawiał swoje prace wspólnie z artystami serbskimi. Zawsze był bowiem przywiązany do idei jugosłowiańskiej – uważał, że różnice między Chorwatami a Serbami są niewielkie. Zresztą podobnie jak między katolicyzmem a prawosławiem1. Dlatego opowiadał się za utworzeniem Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców.

Szybko zyskał europejskie uznanie. Zaczynał jako przedstawiciel wiedeńskiej secesji, by następnie stać się zwolennikiem paryskiego ekspresjonizmu. Zdobywał nagrody na wystawach i przeglądach, nie narzekał na brak zleceń. Drogę do wielkiej kariery otworzyła mu indywidualna wystawa w londyńskim Muzeum Wiktorii i Alberta w 1915 roku.

Meštrović był jednak człowiekiem wielu sprzeczności. Chociaż tak bardzo cenił utworzenie Jugosławii, zamieszkał w Zagrzebiu, gdzie kupił kilka kamienic. Został profesorem miejscowej Królewskiej Akademii Sztuki, a potem jej rektorem. Głównie jednak przebywał w chorwackiej Dalmacji, do której był bardzo przywiązany.

Coraz większe uznanie zdobywały jego dzieła monumentalne i pomnikowe – niewiele brakowało, żeby to właśnie on został autorem ogromnej rzeźby Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Monument miał być połączony z kolumnadą, w której mieściłoby się muzeum, a jego założenia mogą dzisiaj szokować. Posąg miał bowiem mierzyć wraz z cokołem aż 39 metrów (dla porównania: pomnik Chrystusa Króla w Świebodzinie ma 36 metrów wysokości razem z koroną). Projekty były bardzo zaawansowane, ale prace przerwał wybuch wojny.

Niebawem Meštrović zaczął mieć problemy w rodzinnym kraju, gdzie został aresztowany przez ustaszy pod zarzutem zdrady. Sprawa nie wyglądała zbyt optymistycznie, ale ponieważ był artystą światowej sławy, w jego obronie interweniował Watykan. Po zwolnieniu wyjechał do Wenecji, a potem do Rzymu, gdzie przebywał do końca wojny. W 1947 roku osiadł w Stanach Zjednoczonych, wykładał tam na kilku uczelniach i niebawem otrzymał obywatelstwo amerykańskie. Z czasem dostał zaproszenie do powrotu, ale nigdy nie zrezygnował z emigracji – był bowiem gorliwym katolikiem i wrogiem komunizmu. To jednak nie przeszkodziło mu odwiedzić Jugosławii na zaproszenie marszałka Tity. Spotkał się wówczas z chorym kardynałem Alojzijem Stepinacem, z którym był zaprzyjaźniony. Spędził nawet trochę czasu w towarzystwie jugosłowiańskiego dyktatora.

Po powrocie do Stanów Meštrović przysyłał wiele rzeźb kościołom i muzeom w Jugosławii, co wyjaśnia fenomen obfitości jego dzieł na terenie Chorwacji. Doceniany jako artysta nie zaznał wiele szczęścia w życiu prywatnym. Jego pierwsze małżeństwo rozpadło się, stracił dwoje dzieci z drugiego (łącznie miał czworo). Wpłynęło to na pogorszenie stanu zdrowia rzeźbiarza – zmarł w styczniu 1962 roku w Stanach Zjednoczonych. Ciało spoczęło w mauzoleum rodzinnym w Otavicach, które sam zaprojektował. Na terenie Jugosławii jeszcze przez wiele lat realizowano jego projekty architektoniczne (np. mauzoleum na górze Lovćen w Czarnogórze).

Pizza z sardynkami

Najważniejszym zabytkiem Splitu jest słynny pałac Dioklecjana. Oglądanie budowli warto zacząć od Złotej Bramy, głównego wejścia do gmachu. Nazwę nadano jej jeszcze w czasach Dioklecjana, a w późniejszych wiekach przebudowano bramę w stylu barokowym. Na drugiej kondygnacji znajdują się trzy nisze flankowane siedmioma łukami, dwie kolejne nisze ulokowano nieco niżej. Dwa nowoczesne okna po lewej stronie od wejścia to wyraźny dowód, że w dawnym pałacu cesarza toczy się codzienne życie. Brama utrzymana jest w szarobiałej, nieco surowej kolorystyce, co dodaje jej elegancji. Przed Złotą Bramą często odbywają się uroczystości państwowe i obchody różnych świąt. Antyczno-barokowemu zabytkowi towarzyszy powiększona wersja rzeźby dłuta Meštrovicia, która pierwotnie miała stanąć w mieście Nin. Przedstawia biskupa Grzegorza, a paluch u lewej nogi dostojnika został wypolerowany przez dotyk tysięcy rąk – podobnie jak na moście Karola w Pradze turyści pocierają brąz na szczęście.

Centralnym miejscem pałacu jest dawny perystyl – czarujący dziedziniec przed katedrą. Zastawiony stolikami i parasolami zachęca do dłuższej przerwy. Tuż obok jeszcze kilkanaście lat temu znajdowała się najwspanialsza pizzeria świata. Wprawdzie tamtejsza pizza pod względem smaku nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale lokal pozostawił fantastyczne wspomnienia. Ciemny, z niewielkim dostępem światła. Jednak gdy oczy przyzwyczaiły się już do półmroku, trudno mi było opanować zachwyt. Owszem, pizzę można zjeść w każdym miejscu na świecie – czasem lepszą, czasem gorszą. Ale jak może smakować to włoskie danie przy stoliku opartym o koryncką kolumnę sprzed 1700 lat?

Niestety, obecnie naprzeciwko katedry nie serwują już pizzy – w zamian funkcjonuje (2023 rok) bardzo elegancki i drogi lokal. Nie jestem zbytnio oszczędny, ale zawsze wolałem knajpki przeznaczone dla miejscowych. Posrebrzane sztućce mają – oczywiście – swoją cenę, jednak czyż nie lepiej spróbować lokalnej kuchni w pizzerii czy kavanie? To tak jak we Włoszech udać się do trattorii czy osterii. Właśnie tam najlepiej zapamiętamy smak regionalnych potraw.

Kiedyś zamówiłem w Splicie pizzę morską z sardynkami. Danie było przepyszne, tylko że potwornie słone. Wypiłem potem ponad dwa litry wody mineralnej, choć tego wrześniowego dnia wcale nie było ciepło. Na samo wspomnienie tej pizzy za każdym razem mam ochotę na wodę.

Ruiny Salony (fot. Sławomir Koper [na górze], Wikipedia [na dole])

Mauzoleum rzeźbiarza Ivana Meštrovicia w Otavicach (fot. Wikipedia/Elephantus)

Dzwonnica katedry w Splicie (fot. Sławomir Koper)

Rekonstrukcja pałacu Dioklecjana w Splicie (fot. Wikipedia)

Złota Brama pałacu Dioklecjana (fot. Sławomir Koper)

Inscenizacja na dziedzińcu pałacu Dioklecjana (fot. Sławomir Koper)

Odnowiciel cesarstwa

Twarz budowniczego pałacu zachowała się na fryzie katedry Świętego Dujama (Domniona) i po upływie wieków cesarz Dioklecjan wciąż spogląda na swoje miasto. Podobizna zajadłego wroga chrześcijaństwa, władcy odpowiedzialnego za krwawe prześladowania ozdabia dzisiaj katolicką świątynię. Dioklecjan był jednym z dwóch (obok Augusta) najwybitniejszych władców Rzymu, ale w świadomości przeciętnego Europejczyka funkcjonuje wyłącznie jako budowniczy splickiego pałacu. Czyż nie mają racji ci, którzy twierdzą, że historia przepełniona jest ironią? Genialny władca został zapomniany, ale jego dzieło przetrwało. Tak naprawdę mało kto orientuje się, jak wiele Europa zawdzięcza Dioklecjanowi.

Przyszły cesarz urodził się jako Valerius Diokles w połowie III wieku naszej ery w okolicach Salony. Opowiadano, że był wyzwoleńcem, który w młodości pracował na polach pewnego senatora w Dalmacji. Bez względu jednak na rzeczywiste pochodzenie Diokles nie zamierzał do końca życia zmagać się z biedą. Wstąpił do armii, gdzie rychło zaprezentował swoje zdolności. Musiał mieć wyjątkowy talent, gdyż w ciągu kilkunastu lat awansował od prostego żołnierza do dowódcy cesarskiej straży przybocznej.

W 283 roku imperatorem Rzymu obwołano Karusa. Cesarz zginął jednak porażony piorunem rok później w czasie wyprawy na Persję, a armia przekazała rządy w ręce jego syna – Numeriana. Oficerowie z najbliższego otoczenia władcy zawiązali jednak spisek i zamordowali młodzieńca podczas powrotu z wyprawy. Nowym cesarzem ogłoszono dowódcę straży przybocznej – Valeriusa Dioklesa.

Mimo udanego przewrotu uzurpator nie czuł się bezpieczny. W ciągu poprzedniego półwiecza zasiadanie na cesarskim tronie okazało się najbardziej niebezpiecznym zajęciem pod słońcem – tylko jeden z imperatorów zmarł śmiercią naturalną (padł ofiarą zarazy). W tym czasie przez najwyższy urząd w Rzymie przewinęło się 27 władców, a liczba ta nie obejmuje uzurpatorów sprawujących rządy nad poszczególnymi częściami imperium. Ogłoszony cesarzem Diokles nie był zresztą jedynym człowiekiem uważanym za prawowitego cesarza. Na zachodzie państwa przebywał brat zamordowanego poprzednika – Karynus – mający znacznie większe prawo do tronu. O losach państwa zadecydowała wojna domowa. Kilka miesięcy po śmierci Numeriana doszło do decydującej bitwy u ujścia Morawy do Dunaju (na terenie dzisiejszej Serbii), w której Diokles odniósł zwycięstwo. W ten oto sposób został jedynym panem Imperium Rzymskiego znanym od tej pory jako imperator Gaius Aurelius Valerius Diocletianus.

Dioklecjan nie zamierzał podzielić losu swoich poprzedników. Doszedł do wniosku, że Imperium Rzymskie jest zbyt wielkie, by jedna osoba mogła nim sprawnie kierować. Po dwóch latach samodzielnych rządów ogłosił współwładcą jednego z wodzów – Maksymiana, a siedem lat później powołał dalszych dwóch współrządców (Galeriusza i Konstancjusza), wprowadzając nowy system rządów – tetrarchię. Najwyższą władzę miało sprawować dwóch równorzędnych cesarzy noszących tytuł augusta i dwóch zastępców z tytułem cezara. Oczywiście najwyższa władza pozostała w rękach Dioklecjana, a jego współpracownicy odgrywali jedynie rolę pomocniczą.

Napór plemion barbarzyńskich na granice powodował konieczność obecności władcy niemal na wszystkich frontach. Wzdłuż Renu i Dunaju co chwila atakowały hordy barbarzyńców usiłujących wedrzeć się w głąb imperium. Zza Eufratu zagrażali Persowie, a w Afryce plemiona koczowników plądrowały żyzne tereny podległe administracji rzymskiej.

Dioklecjan przeprowadził wiele reform, dzięki którym państwo rzymskie miało przetrwać jeszcze przez półtora wieku. Zreorganizował siły zbrojne i sposób zarządzania prowincjami, a także zajął się gospodarką – próbował uzdrowić stosunki ekonomiczne, wprowadził reformy systemu podatkowego oraz zlecił ustalenie cen maksymalnych na poszczególne towary i usługi. W pierwszym przypadku odniósł sukces, drugi kierunek reform przyniósł jednak opłakane skutki.

Dioklecjanowi przyświecał wyjątkowo szczytny cel – ochrona najuboższych przed wyzyskiem. Efekty były jednak odwrotne do zamierzonych. Mimo drakońskich kar za łamanie prawa praktycznie nikt nie przestrzegał zarządzeń cesarskich. Handel zszedł do podziemia, szerzyła się spekulacja, większość towarów była dostępna wyłącznie na czarnym rynku. Sytuacja do złudzenia przypominała stosunki ekonomiczne w państwie komunistycznym. Oficjalnie na rynku występowały niedobory, natomiast nielegalnie, po wyższych cenach, można było dostać wszystko. Dioklecjan przekonał się, że ekonomii oraz praw wolnego rynku nie można oszukać i wszelkie próby centralnego sterowania są skazane na niepowodzenie. A najbardziej cierpią ci, których władze mają bronić, czyli najubożsi.

Warto porównać wysokość ówczesnych dochodów w stosunku do cen poszczególnych towarów. Nauczyciel czytania i pisania zarabiał około 600 denarów miesięcznie, co wystarczało na zakup 50 kilogramów mięsa wieprzowego. Była to jednocześnie równowartość 1200 sztuk najlepszych jabłek lub ogórków, ewentualnie 600 jajek. Jeżeli znużony pedagog chciałby odświeżyć umysł dobrym gatunkiem wina, za swoje miesięczne pobory mógł kupić około 12 litrów trunku. Oczywiście nikt nie zmuszał skromnego nauczyciela do delektowania się najlepszymi gatunkami – za swoją wypłatę mógł bowiem nabyć aż 300 litrów wina podłego. Nauczyciele retoryki (najwyżej ceniona specjalizacja w czasach antycznych) zarabiali nieco ponad dwa razy więcej niż specjaliści od nauczania początkowego. Zatem również oni nie mogli sobie pozwolić na wykwintne życie. A skandalicznie niskie pensje nauczycieli mają najwyraźniej długą tradycję.

Cesarz prześladowca

Centralnym miejscem starówki w Splicie jest katedra pod wezwaniem Świętego Dujama. Budowlę przeznaczono pierwotnie na mauzoleum cesarza, z czasem zaadaptowano ją na potrzeby kultu chrześcijańskiego. Ośmiokątną konstrukcję otaczają 24 kolumny, a wejścia do niej strzeże egipski sfinks sprzed trzech i pół tysiąca lat. Dalej następuje już zupełne pomieszanie stylów i epok – romańskie drewniane drzwi zewnętrzne z wyrzeźbionymi scenami z życia Chrystusa i utrzymane w tym samym stylu ławy i ambona; gotyk reprezentują ołtarze boczne, krucyfiks i freski z XV wieku; nie zabrakło również barokowego wyposażenia. Ale gmatwanina stylów zupełnie tu nie przeszkadza. Wszystko współgra ze sobą w niewielkim ciemnym wnętrzu, w którym kiedyś miał spocząć Dioklecjan z żoną.

Obok katedry wznosi się 60-metrowa romańsko-gotycka dzwonnica budowana przez 400 lat. Gdy na początku XX wieku budowli groziło zawalenie, rozebrano ją do fundamentów, po czym ponownie złożono. Trudy wspinaczki rekompensuje widok ze szczytu – wspaniała panorama na miasto i zatokę, w oddali widać wyspę Brač przesłaniającą Hvar. I ponownie to, co w Chorwacji najważniejsze: niezwykłe zabytki, fantastyczne widoki, słońce i ciepłe morze.

Większość turystów skupia się wyłącznie na odległym krajobrazie, warto jednak zwrócić uwagę na rozciągający się poniżej pałac. To jedyna okazja, by obejrzeć go z takiej perspektywy i zorientować się w jego założeniach. Antyczni architekci nadali budowli kształt nieregularnego czworoboku (215 na 180 metrów), a jej południowe skrzydło przylegało bezpośrednio do brzegu morskiego. W czasach antycznych wnętrze pałacu było podzielone na cztery części, a rozgraniczenie wyznaczały dwa trakty przecinające się pod kątem prostym. Cesarz zajmował komnaty z widokiem na morze, resztę zabudowań zamieszkiwały służba i straż.

Naprzeciwko katedry wznosi się dawna świątynia Jowisza przekształcona po latach w kaplicę chrzcielną. W miejscu kultu najwyższego bóstwa starożytnego Rzymu po wiekach przyjmowano do wspólnoty chrześcijańskiej nowych członków. W kaplicy warto zwrócić uwagę na kasetonowe sklepienie, romańską chrzcielnicę i płaskorzeźbę króla Zvonimira na tronie. Obok stoją dwa sarkofagi biskupów z VII wieku, którym towarzyszy – jakżeby inaczej – rzeźba autorstwa Ivana Meštrovicia przedstawiająca Jana Chrzciciela. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się westybul (ozdobny przedsionek) pałacu przykryty kopułą – potwierdzenie teorii, że najwięcej urody tkwi w prostocie. Przez mały oszklony otwór na szczycie sklepienia wpada do środka smuga światła, tworząc w środku barwne refleksy. Wraz ze mną kaplicę zwiedzało jeszcze parę osób. Z rozrzewnieniem patrzyłem, jak ich dzieci próbowały pochwycić tęczę na podłodze.

W czasach panowania Dioklecjana rozpoczęło się ostatnie zorganizowane prześladowanie chrześcijan w państwie rzymskim. Po kilkunastu latach spokojnych i rozsądnych rządów cesarz uznał, że obce religie jednak zagrażają bezpieczeństwu imperium. Na pierwszy ogień poszli manichejczycy, potem wyznawcy Jezusa. Chrześcijan zmuszano do wyboru: złożenie ofiar pogańskim bogom albo odejście z armii. Doszło do rozruchów zakończonych rozlewem krwi, zginął wówczas dowódca legionu tebańskiego, czczony później jako Święty Maurycy. Męczennik został patronem władców Niemiec, a jego włócznia stała się jedną z najcenniejszych relikwii średniowiecznej Europy. W czasie zjazdu gnieźnieńskiego cesarz Otton III podarował jej kopię Bolesławowi Chrobremu.

W lutym 303 roku Dioklecjan po raz pierwszy polecił chrześcijańskim dworzanom złożyć ofiary. Kilkoro z nich odmówiło, za co zostali zwolnieni ze służby. Do cesarza przybył jego zastępca Galeriusz i władcy rozpoczęli gorączkowe narady. Ostatecznie wydano kilka edyktów nakazujących uwięzienie duchownych, zburzenie przybytków kultu i przestrzeganie oddawania czci pogańskim bogom przed obrzędami państwowymi. Uchylający się od tego mieli być uwięzieni, a wyjątkowo oporni – straceni.

W poszczególnych prowincjach prześladowania przebiegały z różną intensywnością. Na zachodzie imperium, gdzie chrześcijan było niewielu, ograniczono się wyłącznie do zburzenia miejsc kultu. Do bardziej drastycznych wydarzeń doszło we wschodniej części cesarstwa – chociaż wszystko zależało od namiestników prowincji. Z powodu przepełnienia więzień wielu z nich usiłowało za wszelką cenę pozbyć się uciążliwych lokatorów. Jednak niektórzy chrześcijanie zawzięcie domagali się męczeństwa – i ci z reguły osiągali swój cel. Sukcesywnie życie tracili również kapłani nowej wiary. Ale zanotowano też ogromną liczbę odstępców. Strach przed torturami, utratą majątku i pozycji społecznej był ogromny – biskupi Rzymu i Aleksandrii zaparli się wiary. Męczennicy byli potrzebni jako wzór poświęcenia, ale wszyscy nie mogli przecież umrzeć za Chrystusa. Oczywiście lepszym wyjściem byłoby nieuciekanie się do wykrętów czy składania ofiar bogom. Na szczęście zawsze istniały jeszcze spowiedź i pokuta.

Kronikarze chrześcijańscy winą za prześladowania obarczają Galeriusza, sugerując, że ulegał on wpływom matki, gorliwej wielbicielki tradycyjnych wierzeń. Dioklecjan jednak nigdy nie przejmował się radami młodszego współrządcy, a tym bardziej nie zwracał uwagi na światopogląd fanatyczki znad Dunaju. W relacjach chrześcijańskich starannie zatarto ślady prawdziwych przyczyn prześladowań, pisano wyłącznie o nienawiści tetrarchów do nowej religii. Tylko jeden z biskupów wspominał niechętnie, że w tym okresie Kościół przeżywał kryzys.

Biskupimi stolicami zarządzali ludzie niegodni, dochodziło do kłótni doktrynalnych. Konflikty kończyły się bijatykami, awanturowano się o pieniądze, zdarzały się gorszące występki. Akty przemocy były na porządku dziennym, wielu kapłanów czy nawet biskupów można było uznać za niewierzących. Na dodatek zrodził się niefortunny pomysł nawrócenia Dioklecjana na nową wiarę. Akcję misyjną poprowadzono wyjątkowo nieudolnie – wzbudziła tylko gniew władcy. Czy cesarz głoszący powrót do cnót starorzymskich mógł się stać wyznawcą religii oczekującej bliskiego końca świata? Stanąć w jednym szeregu z wiernymi podważającymi władzę doczesną? Zostać członkiem wspólnoty, której hierarchowie budzili zgorszenie?

Rok później Dioklecjan poważnie podupadł na zdrowiu. Przewlekła choroba i zaawansowany wiek skłoniły cesarza do zaskakującej decyzji. Uznał, że wypełnił już swoją misję – panował przez 20 lat i przeprowadził konieczne reformy. Cesarstwo wyszło z chaosu i uzyskało podstawy dalszego istnienia, administracja i gospodarka funkcjonowały bez zarzutu. Podział władzy zaowocował skutecznym systemem przeciwdziałania zagrożeniom wewnętrznym i zewnętrznym. W efekcie Dioklecjan – jako jedyny cesarz w dziejach Rzymu – dobrowolnie abdykował. Skłonił do tego również swojego pierwszego współrządcę, Maksymiana. Dotychczasowi cezarowie otrzymali tytuł augustów, powołano nowych współrządców, utrzymując system tetrarchii.

Można podejrzewać, że Dioklecjan od lat planował rezygnację z władzy, bowiem już na początku panowania polecił rozpocząć budowę luksusowego pałacu w pobliżu rodzinnej Salony. Nie mogła to być jednak kolejna rezydencja cesarska – Dalmacja zupełnie nie nadawała się na centrum administracyjne. Prawdopodobnie więc już na początku rządów zamierzał potraktować swoje panowanie jako rodzaj misji, której celem jest naprawa imperium, a po zakończeniu tego procesu chciał się udać na zasłużoną emeryturę. I gdy zrealizował swoje założenia, zrzekł się władzy, by resztę życia spędzić jako osoba prywatna.

Miasto niepodobne do innych

Przez trzy stulecia po śmierci Dioklecjana pałac w Splicie pozostawał rezydencją cesarską, rzadko jednak wykorzystywaną przez panujących. Dopiero katastrofalne najazdy Słowian i Awarów na Bałkany zmieniły przeznaczenie budowli. Gdy w 614 roku barbarzyńcy zdobyli pobliską Salonę, uciekinierzy z miasta zabarykadowali się w pałacu, którego potężne mury umożliwiały skuteczną obronę. Po odparciu ataku nowi lokatorzy pozostali w rezydencji Dioklecjana już na zawsze. Zaadaptowali budowlę na własne potrzeby, domy powstawały w bramach, przedsionkach i podwórzach. Zachowane do dzisiaj średniowieczne miasto stanowi unikat w skali światowej. Obecnie w obrębie murów pałacu znajduje się ponad 200 budynków zamieszkiwanych przez trzy tysiące ludzi.

Spacerując uliczkami starówki, co chwila odkrywamy coś nowego. Ile fantazji mieli średniowieczni mieszkańcy Splitu! Albo raczej zmysłu praktycznego. Co można było jeszcze zamienić na mieszkania? Antyczne zaułki cesarskiego pałacu zabudowane gotyckimi kamienicami, co chwila malownicze podwórko, gdzie między rzymskimi kolumnami osadzono ostre gotyckie łuki, a nierzadko barokowe ozdoby. Mieszają się style, sąsiadują ze sobą różne ornamenty. To zupełnie nie razi, wszystko łagodnie się komponuje. Wąskie uliczki, pod nogami bruk wygładzony przez wieki – można tak krążyć godzinami, zaglądając czasem do sklepów i galerii.

Na starówce wzniesiono kilka budynków godnych szczególnej uwagi. Muzeum Miejskie mieści się w pałacu Papliciów uważanym za najcenniejszy gotycki zabytek Splitu. Budynek zaprojektował słynny Juraj Dalmatinac, a uwagę zwraca pięknie rzeźbiony portal. Niewiele ustępuje mu pałac Ivelino z zachowanym renesansowym dziedzińcem. Najważniejszą budowlą barokową Splitu jest pałac Cindro z XVII wieku. Ale właściwie niemal każda kamienica jest tu warta obejrzenia. Dzień spędzony na splickiej starówce to za mało, by dokładnie ją poznać i nasycić się jej atmosferą. Do tego miasta zawsze można wracać, by odkrywać je na nowo.

Po przybyciu w rodzinne strony Dioklecjan oddał się zajęciom właściwym emerytowi – z zapałem uprawiał warzywa. Jego luksusowa działka miała, oczywiście, wszelkiego rodzaju udogodnienia. Źródlaną wodę sprowadzano kilkukilometrowym akweduktem z okolic Salony. Były cesarz nie musiał się również troszczyć o narzędzia czy odpowiednią ziemię do uprawy. Dioklecjan byłby całkowicie szczęśliwy, gdyby nie ponure wieści docierające z zewnątrz. Chwiał się ustanowiony przez niego system polityczny.

W ciągu dwóch lat przestały obowiązywać zasady tetrarchii i państwem wstrząsały wojny domowe – w pewnej chwili Cesarstwo Rzymskie miało jednocześnie aż sześciu władców. W 308 roku zwołano zjazd współrządców w Carnuntum nad Dunajem, zapraszając Dioklecjana, na co szczególnie nalegał jego zięć, Galeriusz. Zdesperowani tetrarchowie zaproponowali Dioklecjanowi powrót na tron. Cesarz odmówił, wyjaśniając, że więcej radości sprawia mu uprawa warzyw w ogródku niż decydowanie o losach państwa. Zrobił już swoje, jest stary, teraz może najwyżej służyć radą.

Ostateczny cios systemowi tetrarchii zadała śmierć Galeriusza. Wówczas państwo na 10 lat pogrążyło się w krwawej wojnie domowej, a ostatecznym zwycięzcą został Konstantyn nazywany przez potomnych Wielkim. On też – w przeciwieństwie do swoich poprzedników – zapewnił chrześcijaństwu dominującą pozycję w życiu religijnym imperium.

Dioklecjan tego nie dożył, zmarł w 316 roku. Ostatnie lata okazały się wyjątkowo tragiczne dla ogrodnika z Salony. Jego córka Waleria, wdowa po Galeriuszu, pozostała na terenie Azji Mniejszej. Przebywała tam również (możliwe, że przybyła na pogrzeb zięcia) jej matka, Pryska. Wybuchła kolejna wojna domowa i kobiety ukrywały się w pustynnych rejonach Syrii, próbując przekazać informację o swoim losie do Salony. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Licyniusz – zwycięzca we wschodnich prowincjach państwa – nakazał wymordować rodziny i przyjaciół poprzedników na tronie, a szczególnie nienawidził żony i córki Dioklecjana. Waleria i Pryska w przebraniach przekradały się w stronę Dalmacji, mając nadzieję na szczęśliwy powrót do pałacu ojca i męża. Los obu kobiet wypełnił się w Tesalonice (greckie Saloniki), kilkaset kilometrów od Salony. Zostały rozpoznane, aresztowane i niezwłocznie ścięte. Nie miały nawet pogrzebu, na polecenie Licyniusza ich ciała wrzucono do morza.

Dioklecjan niedługo przeżył córkę i żonę, nie wiadomo nawet, czy dowiedział się o ich losie. Jeżeli faktycznie dotarły do niego tragiczne wiadomości, zapewne przyczyniły się do jego śmierci. Prawdopodobnie nie spoczął nawet w przygotowywanym przez siebie mauzoleum. Ze względu na osobę Licyniusza uroczystości pogrzebowe miały skromny charakter. Krążyły nawet plotki, że ciało byłego cesarza wrzucono do morza.

Ważniejszy niż Cezar czy August

Dioklecjan był jednym z najwybitniejszych władców Rzymu. Jego imię powinno stać w jednym szeregu z Augustem, Trajanem i Konstantynem Wielkim. Ilu przeciętnych Europejczyków potrafi wymienić imiona najważniejszych władców Rzymu? Wśród nich zabraknie jednak Dioklecjana, a przecież tylko dzięki jego zdolnościom imperium pokonało kryzys. Wprowadzone reformy zadecydowały o tym, że cesarstwo przetrwało pod koniec III wieku naszej ery i dopiero najazdy germańskie 150 lat później spowodowały upadek władzy Rzymu w zachodniej części imperium.

Cesarstwo na wschodzie miało natomiast jeszcze funkcjonować przez tysiąc lat i dopiero Turcy położyli kres tradycji, która wzięła początek w czasach Augusta. Ale o Dioklecjanie prawie nikt już nie pamięta, a jeżeli jest wspominany, to wyłącznie jako groźny wróg chrześcijaństwa. I tutaj tkwi cały problem. Gdyby Dioklecjan zmarł przed rozpoczęciem prześladowań, jego imię do dzisiaj byłoby otoczone powszechną czcią. Ale postawił na przegraną sprawę i skazano go na zapomnienie. Świat pogański odchodził w przeszłość, a zwycięscy chrześcijanie zrobili wiele, by zohydzić imię cesarza. Dioklecjan zapisał się w historii wyłącznie jako prześladowca, a nie wielki reformator.

Dzieło cesarza jednak przetrwało. Wojny domowe nadal się zdarzały, ale administracja, gospodarka i armia funkcjonowały bez większych problemów. A to, że sukcesorzy Dioklecjana panowali aż do upadku Konstantynopola w 1453 roku, było jego wielką zasługą. Po latach oddał jeszcze jedną przysługę rodzinnym stronom: jego pałac stał się schronieniem dla romańskiej ludności Salony. A bez pozostałości budowli nie byłoby dzisiejszej sławy Splitu – miasto nigdy nie osiągnęłoby takiego znaczenia i nie przyciągałoby tak wielu turystów.

Siedząc przy stoliku jednej z kavan na dziedzińcu budowli, warto pamiętać, że góruje nad nami oblicze jednego z najwybitniejszych polityków w dziejach Europy. Równego Augustowi, Karolowi Wielkiemu i Robertowi Schumanowi. Jak wyglądałby dzisiaj nasz kontynent, gdyby Imperium Rzymskie upadło na początku IV wieku? Co przetrwałoby z dziedzictwa antyku? Kim bylibyśmy, gdyby nie ten genialny człowiek? Wszyscy jesteśmy jego dziećmi, wszyscy zawdzięczamy mu naszą tożsamość. Z fryzu na katedrze pod wezwaniem Świętego Dujama cesarz Dioklecjan w towarzystwie żony i córki z zadumą patrzy na swoje dzieło.

Pałac Dioklecjana z lotu ptaka(fot. Wikipedia/dronepicr)

Na promenadzie w Splicie (fot. Sławomir Koper)

Posąg biskupa Grzegorza w Splicie, paluch u jego lewej nogi turyści pocierają na szczęście (fot. Sławomir Koper)

Popiersie cesarza Dioklecjana, jednego z najwybitniejszych władców Rzymu (fot. Wikipedia/Jebulon)

Przypisy

1 M. Czerwiński, Pieśniarz swojego ludu. Chorwacja Ivana Meštrovicia [w:] Adriatycka epopeja. Ivan Meštrović, Kraków 2017, s. 13.