Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Jeśli to, co wydarzyło się między nami, było pomyłką, chcę się mylić każdego dnia...”.
Po trzydziestu cudownych dniach spędzonych na Bali drogi Nikki i Alexa się rozchodzą. Oboje muszą się zmierzyć z bolesną prawdą, że być może już nigdy się nie spotkają. Rozdzielił ich nie tylko ocean, ale i mroczne rodzinne tajemnice. To dlatego grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Co ukrywa Alex? Jaka jest prawdziwa historia bliskich Nikki? Czy prawdziwa miłość zdoła pokonać nawet największą odległość?
Romans, który czyta się jak thriller. Kontynuacja „30 zachodów, w których można się zakochać”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 438
Opierał się o łóżko, miał niewidzące spojrzenie, wyraźnie można było dostrzec, że coś go martwi. Było obojętne, że właśnie skończył zabawiać się z piękną dziewczyną o długich nogach i niewiarygodnie kuszących krągłościach. Zmartwienie, które zaczęło go dręczyć dwa miesiące temu, coraz wyraźniej dawało o sobie znać, w miarę jak syn Lenoxów coraz niebezpieczniej zbliżał się do prawdy. Wziął telefon, który leżał na jego stoliku nocnym, i wpisał w wyszukiwarkę to imię i nazwisko. Od niedawna było wiadomo, kto zostanie mianowany nowym CEO (dyrektorem generalnym) w Lenox Executive Aviation i, jak mógł się zorientować, syn nie miał wiele wspólnego ze swoim ojcem, Richardem Lenoxem.
Było jasne, że nie minie wiele czasu i poznają się. Każdemu, kto by zapytał, skłamałby, że z utęsknieniem czekał na ten moment… Coś mówiło mu, że tym razem… tym razem sprawy nie rozwiąże wezwanie dobrego płatnego mordercy.
Alexander Lenox nie był taki jak jego brat… a to mogło być niebezpieczne. Wiszące w powietrzu zagrożenie sprowokowało coś niewiarygodnego: zdołało przyprawić go o bezsenność.
NIKKI
W moich oczach odbijał się blask ognia. Z dziwnym spokojem obserwowałam, jak ciało mojego wujka pochłaniały płomienie, i czułam, że obok mnie moja babcia drżała, wstrząsana szlochem. W hinduizmie ciała zmarłych kremuje się, aby pomóc duszom odrodzić się w nowym życiu; uważa się, że ogień oznacza oczyszczenie i uwolnienie… I w tym momencie ze wszystkich sił chciałam w to wierzyć.
Obok mnie moi przyjaciele wstrzymywali oddechy w obliczu rytuału, do którego nie byli przyzwyczajeni. Uważało się, że śmierć nie powinna być czymś smutnym… Przynajmniej w tym naszym zakątku świata. Na Bali wierzymy w reinkarnację, celebrujemy śmierć i wspominamy zmarłych podczas wielkich bankietów z dużą ilością jedzenia.
Nigdy w życiu nie nienawidziłam religii tak bardzo jak w tym momencie.
Byłam całkowicie zdruzgotana… Moje serce było pogrążone w smutku i nienawiści do każdego, kto zdecydował, że właśnie na swój sposób drugi raz odbierano mi kogoś, kto bez żadnej wątpliwości był dla mnie jak ojciec.
Lekarze powiedzieli, że to był zawał… „Zawał”… Czy z mojej winy? Czy dlatego, że byłam zbuntowana i odeszłam z Alexem, czy przez to mój wujek zmarł na atak serca?
Nie byłam w stanie tak myśleć. Nie mogłam nałożyć sobie na barki tego krzyża. Nie, jeśli chciałam odsunąć od siebie tę stratę, nie, jeśli nie chciałam, żeby poczucie winy całkowicie mną zawładnęło. Jednak coś we mnie nie przestawało myśleć o tym, co by się stało, gdybym stanęła po stronie wujka, przy nim, a nie przeciwko niemu…
Nie chodziło tylko o mnie: cała wyspa była pogrążona w smutku. Jej przywódca zmarł i wystarczyło rozejrzeć się wokół, by dostrzec reakcje ludzi, przekonać się, jak bardzo przez te wszystkie lata mój wujek był kochany i szanowany. Praktycznie wszyscy mieszkańcy wyspy zebrali się, by go pożegnać.
Zgodnie z tradycją hinduizmu przez kolejne dziesięć dni po pogrzebie mieliśmy być w żałobie. Mężczyźni nie mogli strzyc sobie włosów ani golić się, a my, kobiety, nie mogłyśmy nawet myć włosów ani chodzić do świątyń lub innych świętych miejsc.
Ja postanowiłam zamknąć się w domu.
Postanowiłam dać się niszczyć strachowi i smutkowi. Odsunęłam od siebie każdego, kto starałby się nie pozwolić mi na to. Jedynym powodem, dla którego wstawałam z łóżka, było chodzenie w odwiedziny do mojej babci, która w wieku osiemdziesięciu lat musiała przeżyć stratę obydwojga swoich dzieci.
Razem modliłyśmy się na klęczkach… To znaczy ona się modliła, a ja… ja starałam się pojąć to, że w kilka godzin moje życie tak drastycznie się zmieniło.
Z powodu tego wszystkiego, co wydarzyło się z moim wujkiem, ledwo zdołałam pomyśleć, że były to moje ostatnie godziny z niesamowitym mężczyzną, który zabrał ze sobą część mojego serca. Ze wszystkich sił starałam się schować Alexa i jego prawdy w szufladzie zamykanej na klucz, w takim zakamarku mojego umysłu, który otworzę, dopiero gdy będę na to gotowa. Pomimo że schowałam go bardzo głęboko, wspomnienia, jego słowa, jego pieszczoty i pocałunki, to wszystko wracało do mojej podświadomości każdego dnia. Także jako pocieszenie, bo wiedziałam lub przypuszczałam, co on zrobiłby, żeby mnie pocieszyć, gdyby był przy mnie.
To jednak były tylko moje wyobrażenia. Nie rozmawialiśmy ze sobą od kiedy wyjechał z Bali.
Bo i po co?
On wyjechał, a ja musiałam poradzić sobie z drugim wielkim nieszczęściem, które właśnie spadło na moją rodzinę. Nie było o czym rozmawiać.
Początkowo pisał do mnie, ale po tym wszystkim, co się zdarzyło, jak tylko wróciłam na wyspę – dopiero wtedy odczytałam wiadomości od niego – było już za późno, aby starać się podtrzymać coś, co wyraźnie się skończyło. Nie czułam się na siłach, żeby mentalnie pokonywać tę odległość, nie tylko fizyczną, która nas dzieliła. On należał do innego świata i nie pozostawiłby go dla tej wyspy, dla mnie. Ja czułam to samo. Połączenie, które czuliśmy między sobą, było dziko pierwotne, ale ja wiedziałam, że muszę być zdolna ukrywać je, zamknięte na klucz; trzeba umieć wyrzec się niemożliwego. Londyn nie jest miejscem dla mnie, nie mogłam wyobrazić sobie czegoś, co byłoby bardziej odległe niż to miasto, od tego, kim ja sama jestem. Oczywiście ostatnie słowa Alexa, które wypowiedział przed odjazdem, nadal dźwięczały w mojej głowie, jak niekończąca się mantra.
„Dwadzieścia lat temu prywatny samolot Gulfstream V spadł w trakcie przelotu nad Morzem Północnym, a leciał z Amsterdamu do Londynu. Nikt nie przeżył. Tym samolotem lecieli Jacob Leighton, jego siedmioletni syn Adam i kobieta, którą przedstawiano jako opiekunkę chłopca…”. „Sądzę, że nie mamy do czynienia ze zwykłym wypadkiem lotniczym, Nicole. Jestem przekonany, że za tym kryje się dużo więcej”.
Żebym nie wiem jak bardzo chciała nadal żyć moim życiem, ignorując to, co mi powiedział, było to niemożliwe. Gdy odprężałam się, gdy traciłam czujność, szczególnie na chwilę przed zaśnięciem, słowa Alexa ponownie dręczyły mnie, nie pozwalając mi odpocząć.
„Przypuszczam, że twój wujek boi się o twoje życie. Domyśla się albo wie, że wypadek był zaplanowany i ukartowany. Tak samo jak wielu Brytyjczyków, on też jest świadom tego, że ktoś chciał pozbyć się twojego ojca i jego dziedzica. Możliwe, że ten ktoś trzęsie teraz całym światowym przemysłem farmaceutycznym”.
„Jeśli to, co odkryłem, jest prawdą, a mógłbym założyć się o cokolwiek, że jest… Nicole, to ty byłabyś prawowitą dziedziczką imperium Leightonów, rozumiesz? Wszystko należałoby do ciebie”.
Mocno zamknęłam oczy, starając się wyprzeć z głowy jego słowa.
„Wszystko należałoby do ciebie”.
Wszystko… Co to znaczy „wszystko”? Ja żadnego „wszystkiego” nie chciałam. Chciałabym tylko znów mieć mojego wujka, moich rodziców, chciałabym żyć spokojnie, nie pragnęłam domagać się niczego…
W ostatniej wiadomości, jaką przysłał mi Alex, napisał tak:
Bardzo chciałbym móc znów usłyszeć Twój głos, choćby przez telefon, Nikki. Rozumiem, że odkrycia, których dokonano, głęboko cię zraniły i częściowo dlatego nie chcesz więcej o mnie słyszeć. Nie będę Ci przeszkadzać, szanuję Twoją decyzję, że chcesz żyć jak dotychczas… Nie wszyscy jesteśmy zdolni zmierzyć się z prawdą, a twoje miejsce jest tam, na Bali.
Będę tęsknić za Twoim towarzystwem, za Twoim uśmiechem, za Twoimi ustami, pocałunkami.
Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze.
Nie odpowiedziałam mu. Nie byłam w stanie. Nawet nie powiedziałam mu o wujku, nie chciałam karmić potwora, który coraz bardziej rósł wokół mnie, zagrażając zniszczeniem wszystkiego.
Przeczytanie, że tęskni za moimi ustami, obudziło pragnienie, tak bardzo uśpione od czasu śmierci mojego wujka.
Nie chciałam przywoływać moich ostatnich wspomnień o Alexie, o nas dwojgu spacerujących wśród pól ryżowych, gdy trzymaliśmy się za ręce, o pocałunkach, które kradł mi przy każdej możliwej okazji, bez tracenia czasu, bo właśnie czas był tym czymś, czego nie mieliśmy.
Niekiedy budziłam się z przyśpieszonym biciem serca, z ukrytym głęboko wspomnieniem jego dłoni pieszczących moją skórę, ze wspomnieniem jego języka, który sprawiał, że prężyłam się z rozkoszy, i ze wspomnieniem naszych ciał złączonych w jedno, gdy osiągaliśmy niezwykłą rozkosz, niewyobrażalnie nas pochłaniającą.
W czasie takich nocy przewracałam się w łóżku z boku na bok, zlana potem, ocierałam się o pościel. Moje ciało szukało w jej fałdach jakiegoś wspomnienia o Alexie, podświadomie, jeszcze w półśnie, prosiłam moje dłonie, aby powtórzyły to samo, co jego dłonie tyle razy mi robiły. Jednak to nie było to samo. Wciąż jeszcze czułam jego dotyk na skórze. To chyba prawda, co mówią, że ciało ma pamięć. Moje pamiętało każdą fałdkę, każdy zakamarek, każdy centymetr, w którym on był. Mogłabym narysować mapę drogi, którą przemierzały jego usta po moim ciele. Kończyłam podniecona, a zarazem smutna, zatopiona w głębokiej nostalgii za tym, co przeminęło. Za naszym połączeniem, które sprawiło, że dotarłam do przestrzeni, o których wcześniej nie miałam pojęcia.
Ale wszystko kończyło się… gdy włączałam światło. Sama sobie musiałam uprzytamniać, że to były tylko marzenia senne. Nawet to, gdy on był tu naprawdę, na wyspie, to też był sen. Tak musiałam uznać, jeśli chciałam żyć dalej. Nie mogłam o nim myśleć. To działo się tylko w mojej podświadomości i w tym czasie, gdy moje myśli odłączały się od tragedii i podążały drogami, którymi zabraniałam im podążać…
Wreszcie wróciłam do mojego życia, wróciłam do pracy, do moich zwierząt, do lekcji jogi, ale nie umiałam zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Mój umysł i ciało przygotowywały się, czego wtedy jeszcze nie wiedziałam, do chwili, w której wreszcie uzbroję się w odwagę i zmierzę z prawdą.
Miesiąc po śmierci mojego wujka babcia poprosiła mnie o pomoc w schowaniu jego rzeczy do skrzyń, w uporządkowaniu jego domu i wybraniu przedmiotów, które oddamy innym, i tych, które pozostawimy sobie jako pamiątki. Babcia obawiała się, że sama nie zdoła pozbyć się czegokolwiek i dlatego chciała, żebym pomogła jej podjąć trudne decyzje.
Nie było mi łatwo wejść do pokoju mojego wujka, wkroczyć w jego intymny świat i zdecydować o tym, co zachować, co wyrzucić, a co oddać. Było to tym trudniejsze, że wujek zawsze był bardzo zamknięty w sobie. Czułam się, jakbym robiła coś złego. Czułam się jak mała dziewczynka, która psoci, postępuje wbrew zakazom, chociaż wie, że jeśli zostanie złapana na gorącym uczynku, to poniesie surowe konsekwencje.
W jego szufladach było dużo papierów, kopert, rachunków, listów od przyjaciół… Znalazłam nawet listy od jakiejś narzeczonej, o której nigdy nie słyszałam. Było mi bardzo trudno poznawać te różne oblicza mojego wujka Kadeka, o których nie miałam pojęcia, a których już nigdy bardziej nie zgłębię. Na przykład nie wiedziałam, że pod swoim łóżkiem przechowywał nieskończoną ilość papierosów, mimo że przysięgał mojej babci i mnie, że ponad rok temu przestał palić. Uśmiechnęłam się z nostalgią i podetknęłam pod nos jednego papierosa, żeby poczuć jego aromat. Pachniał wujkiem… Była to bardzo charakterystyczna woń. Ciekawe, że coś, co krytykowałam i czego zawsze nienawidziłam, w tym momencie sprawiło, że poczułam, jakby wujek był blisko mnie.
W tajemnicy przed babcią kilka papierosów schowałam do kieszeni. Wiedziałam, że gdyby wujek widział, co robię w tym momencie, z pewnością przewróciłby oczami.
Trzeciego dnia, gdy zbierałam jego rzeczy i pracowałam w jego pokoju, znalazłam coś, co przyprawiło mnie niemal o palpitację serca. Jak tylko zobaczyłam wykaligrafowane i napisane poprawną angielszczyzną słowa, wiedziałam, że to coś ważnego. W liście było napisane:
Drogi Kadeku,
bardzo się cieszę, że tak szybko udało się osiągnąć porozumienie zadowalające obydwie strony. Rozumiem, że nie chciałbyś, aby Twoja bratanica była zmuszona do takiego życia, które, bez wątpienia, zrobiłoby z niej kogoś, kim nie chcielibyśmy, aby się stała.
Zgadzam się z Tobą, że Nicole będzie lepiej i bezpieczniej żyć z wami, daleko od chaosu, który powstał tutaj, w Londynie, a przed którym byłoby bardzo trudno ją uchronić, gdybyśmy ostatecznie postanowili, że będziemy ją wychowywać w Londynie.
Ważne, abyś zrozumiał rzecz następującą: Nicole nie może wrócić do Wielkiej Brytanii. Na Ciebie spada całkowita odpowiedzialność związana z opieką nad nią i trzymaniem jej z dala od tego wszystkiego. Nie chciałbym się dowiedzieć, że ci, którzy zamordowali mojego brata, mogli też zakończyć życie mojej jedynej żyjącej bratanicy.
Ostrzegałem Jacoba, że to się zdarzy, jeśli nie będzie ostrożny i, niestety, miałem rację. Rozpocznę śledztwo, będę starał się odkryć przyczyny katastrofy lotniczej, która odebrała nam nasze ukochane istoty, i poinformuję Cię o wszelkich postępach w tej sprawie.
Wiem, że życie Nicole przy was będzie w pełni szczęśliwe i wspaniałe, a ona będzie wolna od wspomnień, w których tutaj byłaby zatopiona i które prześladowałyby ją do końca jej życia.
Ufam, że będziesz umiał wyjaśnić naszej bratanicy powody, dla których nigdy nie powinna opuścić Indonezji.
Bóg nie chciałby, aby także jej przydarzyło się coś złego.
Z całego serca życzę Wam wszystkiego, co najlepsze.
Devon Leighton
Trzykrotnie, raz za razem, przeczytałam ten list. No i dowiedziałam się. Wszystko to prawda. Wszystko. Było tak, jakby wreszcie zdjęto mi opaskę z oczu. Jednocześnie było też tak, jakby całe moje życie ponownie, jak film, przesunęło się przed moimi oczami, tyle że zinterpretowane na nowo. Musiałam usiąść na podłodze, bo bałam się, że zemdleję.
Jednak nie zemdlałam. To, co czułam, to było takie dziwne pomieszanie. Właśnie znalazłam część puzzli z układanki, o której istnieniu nie wiedziałam. Było bardzo trudno przyjąć do wiadomości, że tak wiele o sobie samej nie wiedziałam: zdawało się, jakby ludzie, o których mówiono w liście, należeli do innego świata, jakby nie mieli ze mną żadnego związku. Jednak to była moja rodzina. To ja byłam kimś, kto żył, tyle że przeniesiony do innego świata, który tak naprawdę nie był moim światem. Chociaż teraz już był. Okazało się, że wszystko, w co dotychczas wierzyłam, co kochałam, opierało się na kłamstwie. Musiałam dokonać reinterpretacji mojego umiejscowienia w świecie. To bolało tak, jakby wyrywano część mnie i powiedziano, że nigdy nie należała do mnie.
Jednocześnie… ulgą było poczucie, że w końcu dostawałam odpowiedzi z wiarygodnego źródła, a nie od kogoś, kto zwyczajnie udzielał mi ich i oczekiwał, że będę w nie wierzyła. Nie chcę przez to powiedzieć, że Alex starał się mnie oszukać, ale trudno jest uwierzyć w coś takiego tylko dlatego, że ktoś ci o tym mówi. A tym bardziej jeśli jest to coś, co wywraca twoje życie do góry nogami.
Alex przed wyjazdem poprosił mnie, żebym porozmawiała z moim wujkiem, żebym to jego wypytała o wszystko.
No tak, ale wujka już nie było, za to był ten list, a w nim… Do cholery, dzięki temu listowi odkryłam, że gdzieś, bardzo daleko stąd, jest ktoś, kto poświęcił swój czas na myślenie, co jest dla mnie najlepsze.
Devon Leighton był moim wujkiem, tak samo jak był nim Kadek. Oni dwaj dla mojego dobra zdecydowali o ukryciu prawdy przede mną.
Przeszkadzało mi to? Oczywiście, tak. Czy jednak poznanie prawdy wcześniej byłoby lepsze? Moje wczesne i późne dzieciństwo mogłoby wyglądać inaczej? Tak. Czy lepiej? Dorastałam, będąc szczęśliwą dziewczynką, bez rodziców, ale szczęśliwą. Nie mam najmniejszego pojęcia, co robiłabym, znając prawdę. Śmierć mojego wujka sprawiła, że rozpadłam się na kawałki i bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam znaleźć odpowiedzi i poznać moje korzenie… Zawsze ciekawiła mnie ta część mnie, w której płynęła angielska krew. Jak by to było mieszkać w takim mieście jak Londyn. Strach sparaliżował mnie i zmusił do zadowolenia się tym, co miałam i co znałam. Jednak nagła śmierć mojego wujka… Czułam, że jest jeszcze bardzo wiele do odkrycia, do dowiedzenia się…
Nie będę kłamać… całym sercem tęskniłam za Alexem. W czasie ostatnich dni sto razy otwierałam i zamykałam czat w telefonie. Usłyszenie jego głosu byłoby jak ibuprofen dla duszy. Ja jednak nie chciałam rozpoczynać czegoś, co jeszcze bardziej skrzywdziłoby nas oboje, dlatego, że… Jaka była szansa, że ponownie się zobaczymy?
Nadal przeszukiwałam rzeczy mojego wujka, ale nie znalazłam już nic, co byłoby związane z Devonem lub moimi rodzicami. Skończyłam wreszcie porządki. Wybrałam rzeczy, które uznałam za godne zachowania jako pamiątki. Wprawdzie wiedziałam, że ani ja, ani moja babcia nie będziemy zdolne znów przechodzić przez ból, jakim byłoby ponowne przeglądanie osobistych przedmiotów wujka. Resztę rzeczy oddamy albo wyrzucimy do śmieci.
Bardzo trudno było widzieć pusty pokój mojego wujka, ale jeszcze bardziej bolesne było zostawić moją babcię samą, zatopioną w bólu i niezdolną robić niczego innego poza modlitwą. Ja jednak miałam potrzebę przez chwilę pozostać sama z moimi myślami, potrzebowałam poczuć samą siebie.
Tamtego popołudnia poszłam do mojego bezpiecznego miejsca; postanowiłam założyć kostium kąpielowy i wziąć deskę do surfowania. Od tygodni nie chodziłam na plażę, a wreszcie teraz czułam się na siłach, żeby to zrobić.
Nikogo nie uprzedziłam, że tam idę, chociaż moi przyjaciele bardzo chcieli zobaczyć mnie robiącą coś innego niż opłakiwanie wujka lub przebywanie z moją babcią. Ja jednak potrzebowałam być sama.
Zanurzenie się w wodzie pomogło mi. Niewiele surfowałam, głównie siedziałam na desce i obserwowałam horyzont do chwili, aż słońce zaczęło zachodzić, wypełniając wszystko niesamowitymi kolorami.
Nieświadomie spojrzałam w tył, w miejsce, w którym był balkon pokoju Alexa…
Poczułam bardzo silny ucisk w piersiach… Przypomniałam sobie to pierwsze spotkanie, gdy nie wiedzieć czemu pozwoliłam, aby ten nieznajomy oglądał mnie nagą, stojącą na kamieniach znajdujących się nieopodal. Przypomniałam sobie nasze połączenie, siłę jego spojrzenia, które rozpaliło mnie pomimo dzielącej nas odległości. Uśmiechnęłam się, wspominając dzień, w którym ukradłam mu falę i rozmawialiśmy pierwszy raz.
Nie poczuję ponownie czegoś tak intensywnego z niczyjego powodu… Wiedziałam o tym i zrobiło mi się smutno. Nie chciałam powiedzieć, że nigdy przenigdy ponownie się nie zakocham. Na pewno się zakocham. Na świecie są miliardy ludzi. Nie mogła istnieć tylko jedna osoba przeznaczona dla mnie, ale to, co przeżyliśmy, chwile i miejsca… Wiedziałam, że to nie mogło zdarzyć się ponownie, bo są rzeczy, które dzieją się jeden jedyny raz w życiu.
Głęboki ból w piersiach zmusił mnie do zamknięcia oczu.
Czułam wielki ból… z powodu mojego wujka, z powodu Alexa, dlatego, że nigdy więcej ponownie go nie spotkam, dlatego, że straciłam tak dużo w tak krótkim czasie…
Zeskoczyłam z deski i zanurkowałam, szukając tlenu w miejscu, które mogło mi dać wszystko oprócz tlenu, ale na swój sposób zapewniało mi spokój.
Płynęłam coraz głębiej; byłam dobra w nurkowaniu na wstrzymanym oddechu. Gdy już nie mogłam dłużej wytrzymać, odbiłam się stopami od piasku i wracałam, puszczając małe bańki powietrza. Wypłynąwszy na powierzchnię, odetchnęłam tak, jakby po tygodniach bez oddychania dopiero teraz powietrze wreszcie napełniło moje płuca. Spojrzałam na brzeg i dostrzegłam, że w barze było już sporo osób pijących piwo. Batú siedział na plaży, cierpliwie czekając, aż wrócę do niego. Nigdy nie lubił, gdy wypływałam daleko w morze i nurkowałam. Wzięłam silny wdech i weszłam na deskę. Powoli wiosłowałam ramionami, aż dopłynęłam do brzegu. Batú podbiegł rozemocjonowany i razem poszliśmy do Mola Mola. Zobaczyłam tam troje moich najlepszych przyjaciół, popijających piwo i patrzących na mnie szeroko otwartymi oczami.
Gdy podeszłam do nich, z całych sił starałam się ignorować oznaki ich zaskoczenia. Z plecaka wyjęłam ręcznik i okryłam się nim, trzęsąc się trochę z zimna.
– Jak tam? – zapytałam, ignorując ten specyficzny sposób patrzenia, jakby zobaczyli osobę najbardziej na świecie przez nich wyczekiwaną. Patrzyli na mnie ze współczuciem i troską.
Nie mogłam tego znieść.
Maggie spojrzała na Eko i Gusa, jąkając się, mamrocząc jakieś bezsensowne zdanie. Ostatecznie zdołała wypowiedzieć coś spójnego:
– Mogłaś mnie uprzedzić, że wybierasz się na surfing, poszłabym z tobą.
– Chciałam być sama – odpowiedziałam, dziękując skinieniem głowy Gusowi, który przyniósł mi piwo. – O czym rozmawialiście?
Wszyscy troje ponownie wymienili spojrzenia.
– No, eee… o ślubie – powiedział Eko, jakby ukradkiem.
Ślub… Ślub, na którym mnie nie będzie, bo stchórzyłam, ślub moich dwóch najlepszych przyjaciół, ślub, na który nie wybiorę się, bo mam fobię na tle latania samolotami.
Sama myśl o samolotach sprawiła, że pomyślałam o Alexie. Oczywiście to nieuchronnie przypomniało mi o liście… Tym przeklętym liście. Liście prawdy, liście, który był dowodem, że Alex miał we wszystkim rację.
Wzięłam telefon i otworzyłam czat, ten, który w rzeczywistości nigdy nie stał się wymianą myśli pomiędzy dwoma rozmówcami, bo tylko on do mnie napisał.
Miałam mu opowiedzieć? Opowiedzieć o odkryciu, że jestem córką Jacoba Leightona?
Jak miałam mu odpisać, skoro minął miesiąc od jego ostatniej wiadomości?
Czy los się na mnie uwziął?! Co mam zrobić, do cholery?!
Przez kilka sekund żałowałam decyzji o wydostaniu się z mojej strefy komfortu. Pewniej czułam się, będąc przy babci, dzieląc z nią nasz ból. Obie byłyśmy bardzo oddalone od całego świata.
– Już mamy datę – powiedział Gus. Powiedział to tym tonem – połączeniem smutku i ostrożności, który coraz bardziej zaczynał mnie wkurzać. Ale Gus zdołał sprawić, że przekierowałam na nich swoją uwagę.
Wysiliłam się na uśmiech.
– Ach tak? Kiedy? – zapytałam, podnosząc do ust butelkę z piwem.
– Chcemy wziąć ślub na wiosnę. Wybraliśmy 14 kwietnia.
– Będzie wspaniale – powiedziałam, czując bolesne ukłucie w piersi.
Moi przyjaciele wymienili spojrzenia.
– Zastanawialiśmy się… – zaczął Eko, dotykając palcem wskazującym otworu butelki. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany.
– Tak, rozmawialiśmy o tym i sądzimy, że musisz pojechać z nami, Nikki.
Zamilkłam na chwilę, którą Margot wykorzystała, żeby się wtrącić.
– Znalazłam bardzo dobre kursy pokonywania fobii i… Wiesz, że lęk przed lataniem jest jedną z najczęstszych? Ale też największy odsetek ludzi po kursach radzi sobie z pokonaniem tego lęku. Jest 90 procent szans na sukces, Nikki. Sądzę, że powinnaś spróbować, nie chcemy, żeby ten ślub cię ominął.
Ostatnio myślałam o tym dużo więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie. O tej fobii. Rozważałam temat dokładnie od momentu, w którym Alex pozostawił mnie w porcie Sanur, gdy wiedziałam, że nigdy więcej go nie zobaczę.
Czy wierzyłam w kurs, po którym traci się lęk przed lataniem? Nie bardzo. Ale może to działa?
W przypadku gdybym zapanowała nad przerażeniem, które dopadało mnie na samą myśl, że wchodzę do samolotu, będę mogła uczestniczyć w ślubie moich przyjaciół, będę mogła polecieć do Londynu… Będę mogła… Będę mogła znów zobaczyć Alexa i być może… Być może znaleźć odpowiedzi na szereg pytań o mojej rodzinie, o moim ojcu, o tym, co spowodowało wypadek samolotu.
– Pomyślę o tym – powiedziałam i nie zorientowałam się, że moi przyjaciele popatrzyli na siebie z nadzieją. Nie zorientowałam się, że Maggie otworzyła szeroko oczy, też pełne wiary w sukces misji, i że Gus i Eko powstrzymali swój entuzjazm, żeby mnie nie przytłoczyć. Nie zdawałam sobie sprawy z tego wszystkiego, bo przez mgnienie oka wyobraziłam sobie siebie jako inną osobę, kobietę podróżującą po świecie, wyobraziłam sobie siebie jako córkę mojego ojca, wyobraziłam sobie siebie taką, jakimi są tysiące turystów przyjeżdżających co roku na wyspę, i to wyobrażenie nie spodobało mi się.
Ja taka nie byłam i nigdy nie będę.
Pożegnałam się z przyjaciółmi, ucinając rozmowę. Wzięłam deskę, wsiadłam na skuter i wróciłam do domu.
Wystarczająco dużo wydarzyło się tego dnia.
ALEX
Londyn. Wbijałem wzrok w setki przechodniów u stóp The Shard i starałem się nie myśleć o nich jak o maleńkich mrówkach, pośpiesznie biegających w różne strony. Zaledwie kilka tygodni temu przenieśliśmy siedzibę przedsiębiorstwa do najwyższego w Europie drapacza chmur. Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, że to był mój pomysł.
To było najbliższe lataniu, co mogłem osiągnąć w przypadku wykonywania pracy biurowej. Chociaż większość dni była tak pochmurna, że wydawało się, że jesteśmy w niebie, nie mogąc wypatrzyć niczego pod nami, to jednak nie było to samo.
Miesiąc temu wróciłem z Bali. Miesiąc temu przestałem pracować jako pilot na pełnym etacie. Już nie mogłem poruszać się w chmurach. Jedynie poszedłem do hangaru, żeby sprawdzić szczegóły dotyczące zakupu kilku samolotów, które miały zwiększyć obroty i dochody przedsiębiorstwa mojego ojca. Właściwie – mojego przedsiębiorstwa. Nadal trudno było mi przyjąć tę wersję i musiałem sam siebie poprawiać. Od miesiąca to ja byłem CEO (dyrektorem generalnym), spędzałem całe dnie zamknięty w tej ekskluzywnej szklanej wieży, tylko w towarzystwie pięćdziesięcioletnich mężczyzn, którzy potrzebowali – lub żądali – czegoś ode mnie.
Objęcie funkcji dyrektora generalnego Lenox Executive Aviation zawsze było czymś. Oznaczało to zdalne kierowanie mną, to prawda. Ja, będąc synem mojego ojca, zawsze czułem, jakby jakaś dłoń zaciskała się na mojej szyi i groziła uduszeniem w każdej chwili.
Fakt, że nie byłem synem pierworodnym, w żadnym razie nie uwolnił mnie od różnych obowiązków. Jednak przyznam, że miałem więcej swobody niż mój starszy brat Ryan. Obaj po skończeniu studiów, ja jako pilot, a mój brat jako inżynier lotnictwa, musieliśmy skończyć studia na kierunkach handel i ekonomia. W tej kwestii nie było miejsca na negocjacje. Mojemu bratu przynajmniej podobała się droga, którą dla niego tak dokładnie przygotowali rodzice. Natomiast ja, chociaż od początku miałem możliwość dziedziczenia kawałka ich imperium, zawsze byłem zainteresowany lataniem.
Nigdy nie przejmowałem się za bardzo, że „zawiodę” moich rodziców, odrzucając to, co dla wielu byłoby życiową szansą. W rzeczywistości nigdy mnie to nie obchodziło; ich także, bo był Ryan.
Jednak gdy go zabrakło… to zaczęły się problemy.
Ktoś zapukał do drzwi i już wiedziałem, że to mój ojciec, bo nie zaczekał na zaproszenie do wejścia.
Obróciłem się w fotelu. Ten wysoki mężczyzna, z siwymi włosami, z niewielkimi zakolami nad czołem, w garniturze, wyglądający przerażająco, podszedł do mojego stołu.
– Dzień dobry, ojcze – powiedziałem, wskazując mu krzesło, które on jednocześnie już odsuwał, po czym usiadł na nim.
Pomimo że już jakiś czas temu przestał kierować przedsiębiorstwem, nadal poruszał się po jego siedzibie, jakby był tu szefem. Tak naprawdę to nigdy się nie zmieni, chociaż wszystkie decyzje musiały już przechodzić przez moje ręce.
– Czy rozmawiałeś z twoją matką? – zapytał mnie, jak tylko usiadł.
Znów zmieniłem pozycję i skupiłem wzrok na „mrówkach”. Rzadko kiedy w Londynie był tak słoneczny dzień, więc zapragnąłem napawać się widokiem.
– Pytasz, czy rozmawiałem dziś? – rzuciłem zmęczonym głosem.
– Alexander, ona mi powiedziała, że nie przyjąłeś zaproszenia na wspólną kolację.
– Jadłem z wami kolację w piątek, ojcze.
– Doskonale wiesz, o czym mówię.
Głośno westchnąłem.
– Lilia właśnie zaczęła rok szkolny, tato. Nie mogę zabierać jej ze szkoły za każdym razem, gdy wy chcecie ją zobaczyć.
– Nawet jeszcze jej nie poznaliśmy!
– Poznacie ją, gdy ja uznam to za stosowne – powiedziałem, odwracając się, żeby znów spojrzeć mu w twarz, nadając mojej wypowiedzi ton takiej powagi, jakiej rzadko używałem wobec niego.
– Od miesiąca jest w Anglii. To nasza wnuczka, na miłość boską! Nasza jedyna wnuczka!
I jedyna, którą będziecie mieć, pomyślałem.
– Zamykając ją w szkole, nie przekreślisz rzeczywistości, Alexander!
Zacisnąłem usta; już straciłem cierpliwość.
– Rzeczywistość jest taka, że to ja jestem jej ojcem i zrobię to, co uważam za stosowne – odpowiedziałem takim samym tonem.
Ojciec patrzył na mnie, podczas gdy ja spojrzałem na komputer.
Miałem bardzo dużo do zrobienia i teraz tylko opóźniałem wykonanie mojego zadania.
– Nie obchodzi mnie, jak bardzo jesteś wściekły na cały świat, obojętne jest mi to, jak bardzo jesteś skupiony na sobie samym i na czubku własnego nosa. W tę sobotę twoja matka obchodzi sześćdziesiąte urodziny i przywieziesz jej wnuczkę, żeby mogła ją poznać.
Ponownie wbiłem wzrok w ojca.
– Zastanowię się nad tym, czy przywieźć Lilię na urodziny mamy, ale powiem ci jedno, tato – zakomunikowałem mu, wstając z fotela. – Ma to być ostatni raz, gdy wchodzisz do mojego gabinetu i żądasz rzeczy, które są wyłącznie moją sprawą. Czy to zrozumiałeś?
Ojciec wstał wściekły, omal nie eksplodował. Zapiął marynarkę i poszedł do drzwi. Przed wyjściem odwrócił się i znów wbił we mnie wzrok.
– Czasem zadaję sobie pytanie, co takiego zrobiliśmy – twoja matka i ja – że zasłużyliśmy sobie na takie twoje zachowanie.
– A ja codziennie zadaję sobie pytanie, dlaczego w tamtym wypadku motocyklowym nie zginąłem ja zamiast mojego brata. Wszystko byłoby łatwiejsze, prawda, tato?
Natychmiast pożałowałem tego, co powiedziałem, ale nie wycofałem się. Ojciec spojrzał na mnie, jego oczy zwilgotniały. Miałem wrażenie, że coś mi umyka.
– Gdy odbiorą ci dziecko, nic nie jest łatwe – powiedział, patrząc na mnie z wielkim bólem. – Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiał doświadczyć podobnego bólu. Właśnie dlatego proszę cię, żebyś przyszedł na urodziny twojej matki. Zobaczenie ciebie i poznanie wnuczki będzie dla niej jedynym powodem do wstania z łóżka.
Ojciec wyszedł, a ja ponownie usiadłem. Spojrzałem na fotografię obok komputera. Było na niej dwóch rudowłosych chłopców, uśmiechających się do obiektywu. Obydwaj mieli okulary lotników i pilotki na głowach, a w tle widać było pas do lądowania i czerwoną awionetkę.
Na fotografii byłem ja i Ryan. On w wieku szesnastu lat, które dopiero co skończył, a ja – ośmiu. Doskonale pamiętam tamten dzień i moment, gdy zrobiono nam fotografię. Właśnie wyszliśmy z awionetki. Wcześniej ojciec zabrał nas na przelot i Ryan po raz pierwszy pilotował samolot. Obaj byliśmy pełni adrenaliny i szczęścia, cieszyliśmy się jak nigdy.
Pasją mojego brata też byłoby latanie, ale bardziej interesował się wszystkim, co dotyczyło samych samolotów: ich działanie, budowa… Jego pragnienie zajęcia się rodzinnym przedsiębiorstwem zwiększało się, w miarę jak dorastał. Jednak to marzenie rozwiało się z chwilą wypadku rodziców Nikki. Mój ojciec musiał zamknąć cały wydział inżynierii i stać się jedynie właścicielem przedsiębiorstwa lotnictwa prywatnego.
Pomimo tragedii i rozczarowania mój brat zgodził się pokierować przedsiębiorstwem i przez dwa lata przed swoją śmiercią zajmował miejsce ojca.
Ja zawsze czułem się czarną owcą w rodzinie. Syn, który pojawił się nieoczekiwanie i skomplikował im wszystkie plany.
Gdybym ja był taki jak ty, Ryan, powiedziałem w myślach. Gdybym mógł iść naprzód, nie patrząc wstecz, gdybym mógł być mniejszym egoistą.
Nie byłem dumny z moich czynów, nie zachwycałem się własnymi decyzjami.
Prawda była taka, że nie byłem dobrym człowiekiem.
Jeśli kiedyś nim byłem, to przez trzydzieści dni, tysiące mil stąd, dzięki dziewczynie, która zdołała dostrzec moje serce, aby je zabrać ze sobą.
Spojrzałem na komórkę i otworzyłem czat. Ani jednego słowa. Czasem torturowałem sam siebie, patrząc na jej zdjęcie w telefonie, i bardzo swędziały mnie palce, żeby znów do niej napisać, ale już zapowiedziałem, że więcej pisać nie będę. Nie po tym, jak ignorowała mnie przez tyle tygodni…
Od tamtego czasu miałem złe przeczucia: cała sprawa Leightonów, Nikki, będącej dziedziczką, to wszystko, co odkryłem…
Otworzyłem szufladę po lewej stronie i wyjąłem wydrukowany mail z groźbą, który otrzymałem, jak tylko wróciłem z Bali.
Jesteś martwy, Lenox.
Mocno zacisnąłem szczęki.
Nie pierwszy raz otrzymałem jakąś groźbę. To powszechne, gdy jesteś osobą publiczną i ludzie wiedzą, że posiadasz nieprzyzwoitą ilość pieniędzy. Jednak ten mail… Ten list był pisany innym tonem, tak odmiennym, że wzmocniłem zabezpieczenie mojego domu i prawie zawsze podróżowałem z kierowcą. Takim, który był wyćwiczony w zabijaniu i umiał się zachować w ekstremalnych sytuacjach, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nie podobało mi się to… Takie gówno nie podobało mi się zupełnie. Z nikim o tym nie rozmawiałem, z wyjątkiem Cartera, jedynej osoby, do której zwróciłem się, szukając odpowiedzi na dręczące mnie pytania.
– Powiedziałem ci, że nie było dobrym pomysłem grzebanie w tamtej sprawie – przypomniał, gdy do niego zadzwoniłem.
– Trzeba odkryć prawdę – wycedziłem przez zęby.
– Ale mnie w to nie pakuj – odpowiedział Carter. – Ja nic więcej nie chcę wiedzieć o tej sprawie. Ty masz forsę, żeby opłacić sobie ochroniarza, ale ja mieszkam w skromnym bliźniaku i czekamy z żoną na narodziny dziecka. Nie chcę dramatów.
Częściowo miał rację.
Wiedziałem, że nic więcej z niego nie wyciągnę, podziękowałem więc i rozłączyłem się.
Dni mijały, a groźba wisiała nade mną jak miecz Damoklesa. Martwiłem się o Nikki, ale wszystko wskazywało na to, że nikt nie wie o jej istnieniu, nawet sam Devon Leighton. Gdyby tak nie było, to Nikki zamordowano by już bardzo dawno temu, tak samo jak zamordowano jej rodziców i brata Adama.
Nikki w niebezpieczeństwie… Na samą myśl o tym miałem ochotę wsiąść do samolotu i osobiście przekonać się, czy nic złego się z nią nie dzieje, ale tak naprawdę powinienem odsunąć od siebie to wszystko… Powinienem skupić się na moich sprawach i uszanować jej decyzję pozostania anonimową. Ja, jak nikt inny, doskonale rozumiałem, co znaczy być zmuszonym do życia w taki sposób, którego ty sam nie chcesz.
Piątek nadszedł szybciej, niżbym tego chciał. To był dzień, w którym szkoła Lilii zezwalała, aby uczniowie spędzali weekend poza szkołą, ale tylko wtedy, gdy uzgodniło się to tydzień wcześniej. Ja oczywiście nie zrobiłem tego, bo nie byłem pewien, czy ostatecznie zabiorę ją na urodziny mojej matki, czy nie zabiorę.
– Przykro mi, proszę pana… Nazwiska pana córki nie ma na liście uczniów opuszczających szkołę w ten weekend – powiedziała mi młoda dziewczyna, z pewnością nauczycielka praktykantka.
– Tak, jeśli o to chodzi… Nie mogłem uprzedzić, to była decyzja podjęta w ostatniej chwili.
Dziewczyna podniosła wzrok znad segregatora, którego nie przestawała kartkować, i zdumiona wbiła we mnie wzrok.
– Ależ, panie Lenox… Sądzę, że pan zna nasze przepisy… Uczniowie nie mogą…
– Wiem, powinienem uprzedzić tydzień wcześniej. Ale to moja córka i z ważnych powodów chcę, aby ten weekend spędziła poza szkołą.
Dziewczyna nadal mrugała oczami skonfundowana.
O Boże.
– Czy mogę rozmawiać z panią dyrektor?
W tym momencie zdawało się, że pobladła na twarzy. To oczywiste, że ostatnie, czego chciała ta dziewczyna, to mojej interwencji u przełożonej. Jednak mówiąc szczerze… nic mnie to nie obchodziło.
– Oczy… oczywiście, proszę pana, zaraz wrócę.
Czekałem, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Ostatni raz, kiedy tu byłem, to było trzynaście lat temu, gdy skończyłem tę szkołę. Przysiągłem, że moja noga więcej tu nie postanie, a jednak znów tu byłem. Już jako dorosły facet – lub przynajmniej do takiego byłem podobny – miałem jedenastoletnią córkę, której nie widziałem prawie od miesiąca, od kiedy przywiozłem ją z Bostonu, aby zamieszkała ze mną, bo jej matka umarła na raka… Jej matka nigdy nie powiedziała mi, że mam córkę.
Skupiłem się na wizerunkach byłych uczniów, które wisiały na ścianie. Szukałem mojego rocznika i dokładnie w chwili, gdy próbowałem odnaleźć siebie wśród kolegów, ktoś odezwał się do mnie z tyłu.
– Pan Lenox?
Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę, z którą przez miesiące wymieniałem maile.
– Pani Simmons – przywitałem się, robiąc wszystko, aby wykrzesać uśmiech na twarzy. – Jakże miło wreszcie poznać panią osobiście.
Pani Simmons była kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat, elegancką, wysoką, dobrze ubraną. Nosiła okulary i doskonale uczesany kok na karku.
– Mnie również, panie Lenox – odpowiedziała mi z uśmiechem tak samo albo nawet bardziej od mojego spiętym.
Wyraźnie było widać, że wcale nie było jej miło mnie poznać. Dobra… witaj w klubie.
– Co pana do nas sprowadza?
– Przyjechałem po moją córkę – powiedziałem, chociaż nadal było mi trudno wypowiedzieć te ostatnie słowa: „moją córkę”.
Cholera… Miałem córkę!
– Panna Clemens mówi, że córki nie ma na liście uczniów, którzy mogą wyjść ze szkoły w ten weekend, proszę pana.
Głęboko westchnąłem w duchu.
– Tak, wiem o tym… To była decyzja podjęta w trybie nagłym.
Dyrektorka zacisnęła usta.
– Panie Lenox, normy tej szkoły zostały po coś ustalone. Sądzimy, że zabieranie dzieci ze szkoły bez wcześniejszego uzgodnienia destabilizuje je i sprawia, że tracą zajęcia, które przygotowujemy indywidualnie dla każdego ucznia.
– Wiem, proszę pani, uczyłem się tutaj, nie wiem, czy pani mnie pamięta. Potrzebuję jednak, aby Lilia wyszła ze mną na ten weekend. Obiecuję, że ponownie nie zabiorę jej bez wcześniejszego uzgodnienia. Dobrze?
Dyrektorka nieprzyjaźnie patrzyła na mnie przez chwilę, ale rzeczywistość była taka, że ona nie mogła zabronić mi zabrania mojej córki. Przecież nie mogła wyrzucić jej z tej szkoły z powodu niewłaściwego zachowania rodzica! To oczywiste. Czy zrobiłaby to? Oczywiście nie… Szczególnie w sytuacji, gdy darowizny dla tej szkoły przekazane przez moją rodzinę były bardzo znaczące.
– Panno Clemens… Proszę pójść po pannę Lenox i proszę jej powiedzieć, że jej ojciec przyszedł, aby ją zabrać na ten weekend.
Dziewczyna natychmiast poszła, a ja z zadowoleniem uśmiechnąłem się do dyrektorki.
Dyrektorka nadal przyglądała mi się w skupieniu.
– Korzystając z pana obecności, panie Lenox, i w czasie, gdy Lilia zbiera swoje rzeczy na ten weekend, z wielką ochotą porozmawiam z panem o sytuacji pana córki.
O cholera.
– O jakiej sytuacji? – zapytałem.
– Przejdźmy może do mojego gabinetu, tam będzie nam wygodniej.
Szedłem za nią, czując się, jakby nagle schwytano mnie w pułapkę.
Gabinet był bogato wyposażony, jak przystało na gabinet szkoły, w której czesne wynosi piętnaście tysięcy funtów za kwartał.
Usiadłem na jednym z obitych aksamitem krzeseł z epoki wiktoriańskiej i splotłem dłonie.
– Słucham panią.
– Dobrze. Przede wszystkim chcę, aby pan wiedział, że wszyscy w szkole mamy świadomość bardzo trudnej sytuacji, z którą musiała się zmierzyć w ostatnich miesiącach pańska córka. Stracić matkę, przenieść się do innego kraju, zmienić szkołę, przyjaciół, poznać swojego ojca…
Słuchając dyrektorki, trzymałem nerwy na wodzy, byłem niewzruszony.
– Mamy pełną świadomość, że te wszystkie traumy mogą powodować u uczennicy obniżenie poziomu osiąganych wyników w nauce i jesteśmy gotowi dać Lilii szansę, na którą zasługuje, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że jest pan byłym uczniem szkoły Hampton. Jednak sądzimy, że Lilia powinna zgłosić się do terapeuty… Poddać się terapii przynajmniej przez jakiś czas, co pomoże jej oswoić się ze zmianami, którym musiała stawić czoła w tak młodym wieku. Być może dzięki takiej pomocy poziom jej wyników w nauce podniesie się na taki, który uważamy za minimalny, aby mogła uczęszczać do tej szkoły.
Automatycznie zmarszczyłem brwi.
– Czy mam rozumieć, że pani mówi, że Lilia nie uzyskuje dobrych ocen i jej miejsce tutaj jest zagrożone? – nie mogłem w to uwierzyć.
– Jesteśmy jedną z najlepszych szkół w Anglii, panie Lenox. Czego pan oczekiwał? Pana córka nawet nie podeszła do egzaminu wstępnego. Jest lista dzieci, które od dziesięciu lat czekają na możliwość uczenia się tutaj. Dokonaliśmy ogromnego wysiłku, aby przyjąć pana córkę do tej szkoły, ale…
– Sądzę, że to ja musiałem dokonać wysiłku, pani Simmons. Jeśli się nie mylę, darowizny, które otrzymała szkoła od naszej rodziny ogromnie wzrosły w ostatnich miesiącach. Czy się mylę?
– Jesteśmy bardzo wdzięczni za darowizny, panie Lenox, ale chcę, aby pan rozumiał, że…
Wstałem z krzesła.
Nie zamierzałem wysłuchiwać głupot.
– Moja córka jest całkowicie zdolna do kontynuowania nauki na poziomie tej szkoły. Teraz, wybaczy pani…
Wyszedłem z jej gabinetu i wróciłem na korytarz. Tam ubrana w mundurek koloru granatu morskiego i zieleni, uczesana w wysoko upięty kucyk, z torbą przewieszoną przez ramię, stała Lilia.
– Masz ze sobą wszystko, czego potrzebujesz? – zapytałem na powitanie.
Przytaknęła w milczeniu.
– No to idziemy.
– Proszę pana, musi pan podpisać się w rejestrze wyjść uczniów – powiedziała do mnie panna Clemens.
Podszedłem i złożyłem cholerny podpis.
– Do widzenia. Idziemy, Lilia.
Razem wyszliśmy ze szkoły. Słońce już prawie zniknęło za horyzontem i było bardzo zimno.
Spojrzałem na Lilię.
– Czy nie masz płaszcza poza szkolnym blezerem?
– Zostawiłam go na górze. Wrócić po płaszcz?
O Boże, nie.
Nie zamierzałem znów czekać w tym miejscu. Na Boga, nie chciałem znosić towarzystwa dyrektorki ani chwili dłużej.
– Nie. Wsiadaj, kupimy inny – mówiłem, gdy samochód się otwierał.
Włączyłem ogrzewanie i na chwilę przed uruchomieniem silnika rzuciłem okiem w kierunku Lilii.
– Wszystko w porządku? – zapytałem, a jej niebieskie oczy odwróciły się od okna i wpatrzyły we mnie.
– Dlaczego zabrałeś mnie ze szkoły? – zapytała, nie odpowiadając na moje pytanie.
Wyjechaliśmy na autostradę. Bardzo ważyłem każde słowo, zanim otworzyłem usta, żeby je wypowiedzieć.
– Moi rodzice… No tak, twoi dziadkowie… chcą cię poznać.
W odpowiedzi otrzymałem ciszę, więc spojrzałem na Lilię.
– Są urodziny mojej mamy, która jutro kończy sześćdziesiąt lat… Wyprawiają przyjęcie i ona chce, żebyśmy przyszli… razem.
– Dlatego mnie zabrałeś? – zapytała.
Przytaknąłem i nie wiem dlaczego poczułem się winny z powodu mojej odpowiedzi.
Chciałem coś dodać i otworzyłem usta, ale zamknąłem je. Zrobiłem tak samo jeszcze raz.
– Może nam to dobrze zrobi, nie sądzisz? Możemy trochę się poznać… No wiesz… Porozmawiać o tym, co ty lubisz, a czego nie…
– Nie ma potrzeby – odpowiedziała sucho, patrząc przez okno.
Cholera.
– Słuchaj, Lilia… Wiem, że to, co przeszłaś, jest bardzo trudne… i wiem, że ja dla ciebie jestem kimś obcym, ale… – głęboko westchnąłem, zanim zacząłem dalej mówić, bo wiele kosztowało mnie wypowiedzenie tych słów na głos. – Ja w końcu jestem twoim ojcem… Staram się postępować najlepiej, jak umiem.
Dziewczynka znów odwróciła się od okna, żeby popatrzeć na mnie.
– Czy ty mnie kochasz? – zapytała, przez co poczułem się nieco zmieszany.
Cholera… Czy ja ją kochałem? Nie znałem jej, ale gdzieś w głębi duszy czułem, że ona jest moja. Panicznie bałem się, żeby nic złego jej się nie stało, troszczyłem się o nią…
– To oczywiste, że cię kocham – starałem się zabrzmieć szczerze.
– To pozwól wrócić mi do mojego dziadka – wypaliła. Znów mnie zatkało. – Nie chcę tu być, nie podoba mi się ta szkoła, do której mnie zapisałeś, nie podobają mi się tutejsi ludzie, nie podoba mi się Anglia. Jest zimno, zawsze jest pochmurno, nie mam tu żadnego przyjaciela, nie chcę dalej tu być.
Cholera.
– Wiem, że to trudne, ale znajdziesz przyjaciół.
– Nie chcę znajdować przyjaciół! – jej krzyk mnie bardzo zaskoczył.
– Słuchaj, Lilia, nie krzycz – skarciłem ją, nie mogąc się powstrzymać.
– Ty mnie tu nie chcesz, ty mnie nie kochasz! Skłamałeś przed chwilą.
– To nieprawda.
– Wiem, kiedy ktoś mnie okłamuje, widzę to w jego oczach. Ty mnie nie kochasz, ale musisz się zachowywać tak, jakbyś mnie kochał, a to duża różnica.
Dojeżdżaliśmy do Primrose Hill i lunął deszcz, jakby chciał przyznać rację dziewczynce.
– Nauczymy się kochać wzajemnie – powiedziałem, nie wiedząc, co jeszcze mam dodać.
– Ja nie chcę nauczyć się kochać ciebie! Ja chcę wrócić do mojego domu.
Zaparkowałem i wyłączyłem silnik.
– Teraz to jest twój dom, Lilio.
– Ja tu nie mam domu – powiedziała, wysiadając z samochodu. Padał ulewny deszcz i ja też pośpiesznie wysiadłem z samochodu, jednocześnie otwierając parasol, żeby nie zmoknąć.
– Lilia, chodź tu! – zawołałem ją, widząc, jak moknie.
A ona już nacisnęła dzwonek i zanim dobiegłem do niej, Hannah otworzyła drzwi.
Była zaskoczona, widząc dziewczynkę. Jej uśmiech zamarł, gdy zobaczyła, że Lilia minęła ją i wbiegła na schody. Podczas pierwszej wizyty Hannah powiedziała Lilii, który pokój będzie jej, gdy będzie przyjeżdżać do domu.
– Panie Lenox, co się stało? – zapytała zmartwiona, utkwiwszy wzrok w schodach.
– Spokojnie Hannah. Lilia jest na mnie trochę obrażona.
Zamknąłem parasol i podałem go Hannah, żeby zdjąć płaszcz.
– Będę w biurze – powiedziałem.
– Nie wejdzie pan porozmawiać z nią?
Odwróciłem się do mojej gosposi i spojrzałem jej w twarz.
– Hannah, Lilia jest obrażona… Nie sądzę, żeby chciała rozmawiać ze mną.
– Ale, proszę pana…
– Chciałbym wcześnie zjeść kolację. Jestem zmęczony, dzisiejszy dzień był bardzo przytłaczający.
Hannah mocno zacisnęła usta i odeszła.
Wspaniale… Dziś chyba wszyscy są na mnie obrażeni.
Przez moment patrzyłem w kierunku białych schodów i zastanawiałem się, czy powinienem starać się porozmawiać z Lilią, ale instynkt mówił mi, abym uciekał stamtąd możliwie jak najdalej.
Przyzwyczai się do życia tutaj. Teraz jeszcze było na to za wcześnie, ale zrobi to.
Gdy wszedłem do biura, zadzwonił telefon. Wyjąłem komórkę z tylnej kieszeni spodni i zobaczyłem, że to Nate.
Zdziwiło mnie to, bo prawie nie rozmawialiśmy ze sobą od czasu powrotu z podróży. Ja byłem tak bardzo zajęty wszystkimi sprawami Lilii, moich rodziców, przedsiębiorstwa, że…
Odebrałem.
– Jestem w Sky Garden z Giselle, przyjdź, wypijemy kilka drinków! – przekrzykiwał hałas muzyki dźwięczącej w tle.
Kim, do diabła, jest Giselle?
– Nie mogę dzisiaj, jest u mnie Lilia – odpowiedziałem.
– Kto? – zapytał. – Ach, tak, tak! Kurde, córka! Jeszcze jej nie poznałem…
– Muszę kończyć, Nate.
– Zaczekaj! – znów krzyczał. Westchnąłem głośno. – A nie możesz zostawić jej z gosposią? Jest piątek, już od ponad miesiąca cię nie widziałem… Przyjdź na chwilę, no chodź!
Zastanawiałem się… Wiedziałem, że następnego dnia czeka mnie tortura z moją rodziną, zastanawiałem się, bo od kiedy wróciłem z Bali, nie miałem ani chwili dla siebie, ani jednej godziny relaksu. Zastanawiałem się też, bo wiedziałem, jaki plan ma Nate. Od kiedy wróciliśmy z Bali, przełączył się na system autodestrukcji, co znaczyło, że będzie beznadziejny, ciągle pijany, będzie zabawiać się z kolejnymi dziewczynami, czyli to wszystko, na co ja jeszcze nie byłem gotowy, bo w głowie miałem Nikki.
– Przyjdź, chłopie! Kilka głębszych i wcześnie wrócisz do domu, obiecuję – nalegał.
Zastanawiałem się, bo wiedziałem, że jeśli zostanę, to będę jadł kolację z obrażoną nastolatką. Ostatecznie postanowiłem przyjąć zaproszenie Nate’a.
Wyszedłem z biura i na chwilę zatrzymałem się przy schodach. Nie mogłem wyjść, nic nie mówiąc Lilii. Wchodziłem na górę ze ściśniętym żołądkiem.
Drzwi jej pokoju były na końcu korytarza… Dekoratorowi wnętrz powiedziałem, żeby w tej części domu przygotował pokój dla jedenastoletniej dziewczynki. Stąd był ładny widok na ogród. Zatrzymałem się pod jej drzwiami i ostrożnie zapukałem. Nikt nie odpowiedział i delikatnie otworzyłem drzwi. Lilia siedziała przy oknie, z którego widać było ogród. Miała nogi podkurczone, kolana przyciśnięte do klatki piersiowej. Dekorator wykonał łóżko z małym baldachimem, pomalował ściany na ładne pastelowe kolory: żółty i trochę różu; przypuszczam, że chciał trochę rozświetlić miejsce, do którego przez okno rzadko docierało światło słońca.
W pokoju stało biurko z nowym Makiem, półki z książkami, których Lilia nie przywiozła, ale ja kazałem umieścić w jej pokoju. Było tam kilka klasyków, takich jak Jane Austen, Lewis Carrol czy Thomas Hardy, oraz kolekcje, które fascynowały mnie w dzieciństwie, jak Harry Potter czy Powieści z tysiąca i jednej nocy.
Naprawdę starałem się, żeby poczuła się wygodnie i dostatnio…
Lilia odwróciła wzrok od okna i spojrzała na mnie.
Miała oczy czerwone od płaczu, a ja nie mogłem nie czuć się winny.
– Przyszedłem, żeby powiedzieć ci, że wyjdę na trochę.
Znów odwróciła się w kierunku okna, nie mówiąc ani słowa.
Ciągle była ubrana w mundurek szkolny. Jedyne, co zmieniło się w jej ubiorze, to to, że nie miała na sobie marynarki ani krawata, a koszula była luźno wyciągnięta ze spódnicy. To przypomniało mi uroczystość mojej mamy i zorientowałem się, że być może Lilia nie ma stroju, którego z pewnością oczekują moi rodzice i chcą zobaczyć na swojej jedynej wnuczce.
– Czy chciałabyś jutro wyjść na zakupy? – zapytałem trochę niechętnie, myśląc, że będę z nią sam przez nieskończenie długi czas. Tylko ona i ja… i nikt więcej.
Ponownie skupiła wzrok na mnie, tym razem nieco zainteresowana.
– Na zakupy? – zapytała z wahaniem.
Pomyślałem, że już samo to, że odpowiedziała mi bez marszczenia brwi, było krokiem naprzód. Skorzystałem z okazji, żeby jej się trochę przypodobać.
– Możemy pójść do Harrodsa; jeśli się nie mylę, dziewczyny to uwielbiają. Możemy tam zjeść obiad, kupić ci to, czego potrzebujesz, i przy okazji wybierzemy sukienkę, którą włożysz na urodziny mojej matki.
– Co to jest Harrods? – zapytała cicho.
– Bardzo duże i bardzo luksusowe centrum handlowe – odpowiedziałem.
Obserwowała mnie przez chwilę, a ja czułem się, jakby mnie prześwietlała rentgenem.
– Dlaczego nie pójdziemy do Zary? Tam są fajne ubrania – spytała ponownie.
Zara… No, nieźle. Moja matka nie zaaprobowałaby niczego z tego sklepu.
– Z pewnością w Harrodsie są takie rzeczy, nie martw się.
Lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
– Zgoda – powiedziała z nadzieją i trochę mniej obrażona.
No dobrze… Jest jakiś postęp.
– Hannah przygotuje ci coś na kolację. Jeśli będziecie chciały, to może obejrzyjcie sobie na dole jakiś film. Ja nie wrócę bardzo późno.
Przytaknęła w milczeniu. Zrobiłem to samo i zamknąłem za sobą drzwi.
No dobrze, nie było tak strasznie.
Wyszedłem z domu, wsiadłem do samochodu i pojechałem do Sky Garden. Wolałem inne, mniej turystyczne miejsca do picia drinków, ale dziewczyny uwielbiały ten rodzaj lokali, ze względu na to, że za oknami rozpościerały się piękne widoki i można było robić sobie fajne foty na Insta. Zapomniałem również, co znaczyło wyjście na imprezkę, na której dziewczyna automatycznie nie wyjmuje telefonu za każdym razem, gdy podają nam jakieś jedzenie.
Nienawidziłem tego zwyczaju.
Wszedłem na ostatnie piętro budynku, pokazując moją kartę wstępu, i znalazłem się w parku na wysokości stu sześćdziesięciu metrów. Było tu pięknie, ale nie lepiej niż w setkach innych lokali, gdzie można było miło spędzić czas.
W części barowej szukałem wzrokiem Nate’a i znalazłem go przy stoliku z czterema innymi osobami. Oczywiste było, że Nate już wypił za dużo, bo stał, wymachując ramionami, opowiadając jakąś historię, którą, jak sądzę, tylko on sam uważał za wesołą i ciekawą. Wszyscy pozostali śmiali się, a nawet niektórzy bili brawo. Widać było, że Nate już jakiś czas temu przekroczył granicę, zza której nie miał powrotu, i będzie chciał, żeby wieczór trwał możliwie najdłużej. Nie obwiniałem go, ja sam towarzyszyłem mu podczas wielu tego rodzaju imprez, bardzo mocno zakrapianych, już nie wspomnę tych z jeszcze dawniejszej przeszłości. Zrozumiałem, że być może moją misją tego wieczoru jest stonować nieco przebieg wydarzeń. Pozostali byli już tak nakręceni, że nie zdawali sobie z niczego sprawy.
Podszedłem do nich i w tym momencie zaskoczył mnie widok blondynki siedzącej na fotelu. Miała długie nogi, założone jedna na drugą, i ubrana była w elegancką, krótką sukienkę przylegającą do ciała. To Amanda. Do diabła. Moja eks. Cholera.
NIKKI
Dni mijały i już nie miałam siły dalej ignorować wielkiej prawdy, której tak bardzo się bałam.
Musiałam dowiedzieć się więcej. Więcej o mojej rodzinie. Więcej o moim wujku. Więcej o śmierci moich rodziców. Co najważniejsze: pragnęłam ponownie spotkać się z Alexem. Byłam tchórzem, tak, ale przynajmniej nie negowałam tego, co w końcu wypadało zaakceptować. Okazało się, że teraz to wszystko już nie było mi tak zupełnie obojętne. Tak obojętne, jak zawsze starano się, żeby było. Chciano, abym myślała podobnie jak ci, którzy mnie otaczali i trochę znali moją historię.
To był krok naprzód, jak sądzę. Również to, że zdecydowałam się na udział w kursie pokonywania lęku przed lataniem samolotami, o co, bardzo nalegając, poprosiła mnie Margot.
Pomimo mojej niechęci i braku wiary, że kurs mi pomoże, musiałam przyznać, że teraz pomysł, że w ogóle wejdę do samolotu, już nie wydawał mi się tak abstrakcyjny jak dawniej… Jeszcze wpadałam w panikę na samą myśl, że miałabym to zrobić, ale przynajmniej byłam w stanie wyobrazić sobie siebie przyjeżdżającą na lotnisko. To już coś.
Krzątałam się teraz w klinice weterynaryjnej, sprzątałam, zmywałam krew jednego z piesków, którego musiałam operować. To nie było łatwe. Nigdy nie byłam w stanie zebrać potrzebnej kwoty na stworzenie właściwych warunków sterylności miejsca pracy. Jednak robiłam wszystko, żeby klinika jakoś funkcjonowała: pies wyszedł z tego żywy, odpoczywał w jednej z klatek, w których zostawiałam pieski na rekonwalescencję po znieczuleniu albo po takiej chirurgicznej operacji jak ta.
Operowałam za darmo, pieniądze na potrzebne materiały i leki pochodziły wyłącznie z moich oszczędności, które coraz bardziej topniały. Było mi trudno dotrwać do końca miesiąca, bo wszystkie ceny poszły w górę z powodu inflacji, a tylko czekać, jak opłata za wynajem lokalu na klinikę dostosuje się do ogólnej fali podwyżek.
Moja sytuacja była coraz bardziej niepewna. W ostatnich tygodniach, nie tylko z powodu żałoby po śmierci mojego wujka, nie udawało mi się zarabiać tyle co wcześniej. Nadal prowadziłam lekcje jogi, pomagałam w hotelu, ale nie byłam w stanie nurkować i być przewodnikiem dla nurkujących turystów. Gdy zrobiłam to ostatnim razem, poczułam tak silny dyskomfort jak nigdy wcześniej. Ten sport był moją pasją, a teraz odczuwałam jakiś paraliżujący lęk. Zdaniem Margot to skutek stresu. Na dodatek nie dzwonili do mnie ze spa, nie chcieli już korzystać z moich usług. Wiadomo, to po tej aferze z Alexem.
Musiałam szybko wymyślić jakiś nowy plan.
– Twoja rodzina to multimilionerzy, Nikki – próbowała uzmysłowić mi Margot, gdy tylko dowiedziała się o wszystkim, co opowiedział mi Alex i co potem zyskało potwierdzenie w liście.
– Widzisz! Musisz wsiąść do samolotu i domagać się tego, co ci się należy.
– Nie interesuje mnie bycie milionerką, Margot. Zawsze zadowalałam się tym, co mam. Bogactwo to nie moja bajka.
– Jednak mogłabyś wszystko robić, mając tak dużo pieniędzy, Nikki! Mogłabyś otworzyć prawdziwą klinikę weterynaryjną, mogłabyś zatrudnić wykwalifikowanych ludzi, którzy by ci pomagali! Nie musiałabyś mieć pięciu prac, zasuwać od świtu do nocy, nie musiałabyś patrzeć na ceny zawsze, gdy wchodzisz do sklepu, a co najważniejsze, droga przyjaciółko, miałabyś więcej czasu, żeby go spędzać z nami. Prawie się nie widujemy! Zawsze jesteś w biegu.
– Już, przestań! Przecież muszę zarabiać na życie, dziękuję za uwagę.
– Nikki, jeśli wszystko, co mówisz, jest prawdą, to oznacza, że majątek, który odziedziczył twój angielski wujek, w rzeczywistości powinien należeć do ciebie. A przynajmniej znaczna jego część. Przedsiębiorstwo było przecież własnością twojego ojca. Problem polega na tym, że nikt nie wie o istnieniu jego córki, spadkobierczyni.
Te słowa sprawiły, że zaczęłam myśleć o moim bracie, który zginął razem z moimi rodzicami w tamtym wypadku. Alex powiedział mi i mogłam to potwierdzić w internecie, że mój brat miał na imię Adam. Był blondynem o zielonych oczach, czego dowiedziałam się dzięki zdjęciom znalezionym w sieci. Gdybym wcześniej wiedziała, że część życiorysu mojego ojca była opublikowana w necie…
Były tam jego fotografie, jak wędkował z ważnymi osobistościami, nomen omen „grubymi rybami” z wielkich przedsiębiorstw. Było nawet jego zdjęcie z premierem Zjednoczonego Królestwa. Były fotografie z imprez, na których bywał, ubrany elegancko, a piękna blondynka trzymała go pod rękę… Czy to była matka Adama? Z pewnością tak, bo zawsze była na fotografiach, na których widnieli także oni. Jak się zdaje, rodzice zabierali brata wszędzie tam, dokąd jechali.
Jedna konkretna fotografia zwróciła moją uwagę. Zrobiono ją na chwilę przed wejściem na pokład prywatnego samolotu. Mój ojciec z malutkim Adamem na ręku, obok uśmiechnięta matka. Towarzyszył im mężczyzna starszy od ojca, szpakowaty, około czterdziestoletni. Też się uśmiechał i trzymał za rękę około pięcioletniego chłopca.
Cała zadrżałam, gdy zdałam sobie sprawę, że tym małym chłopcem był Alex. Na samolocie z łatwością można było odczytać napis „Lenox Executive Aviation”; z pewnością jego ojciec przyjaźnił się z moim. Sam Alex powiedział mi, że mój ojciec był jednym z najlepszych klientów jego taty.
Gdy zyskałam pewność, że wszystko, o czym mi powiedział, to prawda, poczułam wielką ochotę, by zadzwonić do niego. Przyznaję jednak, że było mi bardzo wstyd z powodu tego, jak go potraktowałam, że byłam na niego obrażona, gdy wyjeżdżał. A przecież zawinił tylko tym, że opowiedział mi całą prawdę.
Prawdą było także to, co mówił o oskarżeniach wobec jego przedsiębiorstwa i podawaniu w wątpliwość sprawności samolotów należących do firmy, w związku z katastrofą, w której zginęli moi rodzice. To oczywiste, że ta wiadomość pojawiła się w wielu nagłówkach; oczywiste było też, że wszczęto śledztwo. Prawdą było również, że z powodu braku dowodów został uniewinniony; prawdą było, że do tej pory jeszcze nikt nie zapłacił za śmierć mojej matki, mojego ojca, mojego brata i załogi tamtego samolotu, który nigdy nie powinien był wystartować z Amsterdamu. Jednak były pewne rzeczy, które mi nie pasowały.
Według Alexa znaleziono czarną skrzynkę. Z odsłuchanego nagrania wynikało, że samolot miał poważne problemy techniczne, których piloci nie byli w stanie wykryć wcześniej ani zapanować nad nimi. Alex bronił wersji, że był to wypadek sprowokowany, że ktoś coś uszkodził, by samolot spadł… To mogła być prawda, tak, ale mogła też to być desperacka obrona jego firmy, próba odsunięcia podejrzeń od pracowników przedsiębiorstwa, którzy mogli coś przeoczyć, czegoś nie dopilnować.
Nie broniłam Alexa, ale go rozumiałam. Rozumiałam jego rodzinę i chęć oczyszczenia się z zarzutów, które bez wątpienia mogły wykończyć familijny biznes. Wpadłam w furię, gdy mi to powiedział w zaufaniu, ale teraz już byłam zdolna rozumieć go, pomimo że błąd, jaki popełniła jego rodzina, zakończył się śmiercią mojej rodziny.
Takie myśli krążyły mi po głowie, gdy ktoś zapukał do drzwi kliniki weterynaryjnej.
– Proszę wejść – rzuciłam głośno, myjąc ręce w małej umywalce w rogu pomieszczenia.
– Wreszcie cię znalazłem – powiedział Gus, zamykając za sobą drzwi.
– A gdzie, jak nie tutaj miałabym być? – odpowiedziałam, osuszając ręce trochę brudnym ręcznikiem.
– Maggie i Malcolm zerwali ze sobą – oznajmił. Słysząc to, skamieniałam.
– Co takiego?!
– Właśnie byłem świadkiem, jak krzyczeli na siebie, kłócąc się w Mola Mola. Ależ to było przedstawienie! Najgorsze, że musiałem interweniować. Malcolm przestał być sobą, bo to Maggie go zostawiła, a nie on ją, jak chyba chciał zrobić. Ten straszny imbecyl złapał piwo i cisnął nim o podłogę. Kawałek szkła zranił Maggie w stopę…
– Co takiego?! – powtórzyłam w szoku, nie mogąc uwierzyć.
– Przepraszał od razu i chciał pomagać, ale Eko i ja natychmiast wyprowadziliśmy go stamtąd. Wszystko mi jedno, czy chciał, czy nie chciał jej fizycznie zranić. Zrobił to!
Przytaknęłam, zasłaniając usta dłonią.
– Jak się czuje Maggie?
– Możesz wierzyć lub nie, ale ona jest bardziej obrażona niż smutna.
To trochę mnie uspokoiło, chociaż za wcześnie było na analizę uczuć mojej przyjaciółki. W końcu ona zerwała ze swoim mężem… Nie bardzo mnie to dziwiło. Od kiedy Malcolm dowiedział się, że Maggie poszła do łóżka z Nate’em, a ona dowiedziała się, że Malcolm od roku wszystkich okłamywał, ich relacja przerodziła się w totalną katastrofę. Żadne z nich nie ufało drugiej stronie i widać było, że zbliża się zerwanie… Chociaż nigdy bym nie przypuszczała, że moja przyjaciółka wyjdzie z tego ranna.
Ależ z niego imbecyl!
– Czy skończyłaś już dzisiaj pracę? Myślę, że dobrze jej zrobi spotkanie z tobą.
Rozejrzałam się wokół. Chciałabym jeszcze dokończyć sprzątanie, szczególnie że jeśli w tej chwili tego nie zrobię, będę musiała posprzątać następnego dnia przed pierwszą lekcją jogi. Musiałabym wstać bardzo wcześnie. Jednak przyjaciółka mnie potrzebowała, a to było dużo ważniejsze.
– Idziemy – zdecydowałam, kierując się do drzwi.
Zjechaliśmy z pagórka na motocyklach jak szaleni. Batú biegł obok mnie. Od śmierci mojego wujka nie odstępował mnie ani na krok. Jakby wiedział, że jestem smutna, i chciał mnie pocieszyć swoim stałym towarzystwem. Byłam mu za to wdzięczna, bo jego obecność zawsze sprawiała, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech.
Spojrzałam na niego w lusterku wstecznym i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, widząc, jak energicznie biegnie, z wywieszonym językiem i szczeka szczęśliwy.
Pojechaliśmy do Maggie. Mieszkała obok willi dla turystów, w małym apartamencie, który jej rodzice zbudowali dla osoby kierującej hotelem.
Gdy zapukaliśmy do drzwi, męski głos krzyknął, żebyśmy zaczekali.
To był Eko.
– Jak ona się czuje? – zapytałam zamiast powitania, gdy otworzył nam drzwi.
– Narzeka – odpowiedział, a ja natychmiast zmarszczyłam brwi.
Weszłam do przedpokoju, a następnie do przestronnego salonu, którego wystrój opierał się głównie na kontraście białego kamienia z kolorowymi poduszkami. W jednym kącie paliło się kadzidełko, spowijając całe pomieszczenie tak dobrze nam znanym aromatem. W drugim kącie stała dość duża rzeźba Buddy, obserwującego nas niewzruszonym spojrzeniem. Pogubiłam się w obliczeniach, ile religii postanowiła praktykować Maggie i do ilu bogów modliła się każdej nocy. Jej zdaniem czuła powołanie w najmniej oczekiwanych momentach, a kiedy się modliła, dekoracja jej wnętrza dostosowywała się do danych zwyczajów.
Maggie leżała na sofie, z głową w miejscu, gdzie powinny spoczywać stopy i ze stopami na oparciu.
– Cześć – powitałam ją, nieco pogubiona. Zauważyłam, że miała zakrwawioną stopę.
Odwróciła głowę do tyłu, żeby lepiej mnie widzieć.
– Już się dowiedziałaś? – zapytała. Zobaczyłam, że kilka łez spływa po jej twarzy w nietypowym kierunku. Łzy zmieszały się z włosami, zamiast spłynąć po policzkach.
Przytaknęłam w milczeniu.
– Czemu ułożyłaś się w ten sposób? – zapytałam, patrząc na nią z niedowierzaniem.
– Jest idiotką – odpowiedział Eko w jej imieniu. – Myśli, że w ten sposób zatrzyma krwawienie.
– Pozwalam, żeby zadziałała grawitacja – powiedziała Maggie.
Postawiłam torbę na stoliczku i usiadłam obok niej, podczas gdy Eko, stojąc za kanapą, starał się oczyścić jej ranę gazą.
– Czy rana jest głęboka? – zapytałam Eko, oglądając skaleczenie.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Na szczęście dla tego imbecyla Malcolma, nie. Nie jest głęboka – powiedział, biorąc bandaż i gazę i zaczynając bandażowanie.
– Zostawiłam go – powiedziała Maggie, chociaż już to wiedziałam. – Już nie mogłam go znieść: kłótnie, krzyki… Nie byliśmy w stanie wrócić do siebie po tym… Już wiesz – powiedziała, patrząc na mnie wzrokiem winnej. – Rozpieprzam wszystkie moje relacje… Nie wiem, jak ja to robię, ale wszyscy mężczyźni, których kocham, odchodzą ode mnie.
Zanim zdołałam coś powiedzieć, Eko klepnął ją po nodze.
– Ocknij się, Maggie! – powiedział. – Nie odchodzą od ciebie, tylko ty ich odsuwasz, bo żaden z nich nie jest na twoim poziomie.
– Piękny sposób widzenia problemu, ale wszyscy wiemy, że to nie tak – powiedziała, a ja zauważyłam, że Gus siada z drugiej strony sofy, patrzy na nią i kręci głową w milczeniu.
– Powinnaś skupić się na tym, co poszło źle, i starać się wyciągnąć z tego wnioski… żeby następnym razem poszło dobrze.
– Następnym razem? – powiedziała Maggie, siadając wyprostowana, gdy Eko skończył bandażować jej stopę. Byłam wdzięczna, że widzę ją w pozycji pionowej. – Kończę. Zamierzam przejść na duchową emeryturę, stanę się lesbijką albo coś w tym stylu, ale już nigdy nie wejdę w kolejną relację z mężczyzną.
– Kobieta nie może nagle stać się lesbijką, Maggie. Nią się jest albo nie.
– Zapewniam cię, że gdybym była z jakąś kobietą, wszystko szłoby doskonale.
– Żebyś mogła być z jakąś kobietą, to najpierw musiałyby podobać ci się kobiety.
– Podobają mi się, wiesz? Kręcą mnie Beyoncé i Dua Lipa…
– Nas wszystkich kręcą Beyoncé i Dua Lipa, ale to nie znaczy, że…
– Czy możesz mi pozwolić być z jakąś kobietą? – zapytała zrzędliwie.
Postanowiłam interweniować, zanim zacietrzewią się w tej bezsensownej dyskusji.
– W tym wszystkim ważne jest to, że to ty postanowiłaś go zostawić, Maggs. Jeśli to zrobiłaś, to znaczy, że to wystarczająco przemyślałaś. Znam cię i wiem, że nie zrobiłabyś czegoś takiego, jeśli nie przemyślałabyś tego dokładnie.
Maggie zamilkła i roztargniona obserwowała swoje paznokcie.
– Nie byliśmy szczęśliwi… W naszej relacji było wiele wybojów, Malcolm wiedział… A może to ja odczuwałam… Nie zapomniałam o Nacie. To był ten przeklęty problem.
Eko, Gus i ja spojrzeliśmy na siebie jak współwinowajcy.
Chyba historia Nate’a i Maggie nie miała końca i prawie przeradzała się w obsesję.
– Szczęśliwie Nate jest daleko stąd i ma się dobrze – powiedział Eko, starając się zamknąć temat, ale twarz mojej przyjaciółki przybrała taki wygląd, że wszyscy troje ponownie wymieniliśmy spojrzenia.
– Jest coś, o czym muszę wam powiedzieć… – stwierdziła tak, że wszyscy w napięciu usiedliśmy na sofie.
– Do cholery, nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz wrócić do Nate’a? – powiedział Eko z niedowierzaniem.
– Nie możesz, Maggie, on nie zasługuje na ciebie! – wygłosił swoje zdanie Gus.
Ja milczałam.
Zupełnie nie podobała mi się twarz mojej przyjaciółki…
– Co musisz nam powiedzieć? – zapytał Eko po chwili milczenia.
Maggie pociągnęła nosem i spojrzała na mnie, zanim zaczęła mówić.
– Jestem w ciąży.
ALEX
Zobaczywszy mnie, wstała z fotela. Musiałem podejść, żeby się przywitać, nie mogłem udawać, że jej nie widzę, bo, do cholery, siedziała z Nate’em i trzema innymi osobami.
– Alex – przywitała mnie. Nieczęsto spotykaliśmy się, odkąd rok temu zerwaliśmy, ale ona zawsze robiła to samo: delikatnie kładła mi dłoń na piersiach, a jej usta lekko dotykały mojego policzka. Tym razem też tak zrobiła.
Pachniała jak zawsze perfumami J’adore Diora, bo bardzo je lubiła, i w czasie, gdy się spotykaliśmy, wymagała ode mnie, żebym na każde Boże Narodzenie dawał jej takie w prezencie. Dokładnie to były trzy Boże Narodzenia. Przypominam sobie jeszcze kilka innych dość drogich kaprysów, o których zawsze mnie informowała miesiąc przed jakimiś świętami. Już straciłem rachubę co do ilości torebek Chanel, Luisa Vuittona czy Jacquemusa, po zakup których musiałem wysyłać moją sekretarkę, aby zadowolić Amandę. Nie mam jej tego za złe. Ona też robiła mi równie drogie prezenty, nie brakowało jej pieniędzy. Była córką ni mniej, ni więcej, tylko właściciela sieci hoteli W. Ona też była przyjaciółką Nate’a od bardzo dawna, ponieważ jego rodzice zajmowali się tym samym biznesem. Dlatego właściwie poznaliśmy się za pośrednictwem Nate’a.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki