Bali. 10 000 mil, które nas dzielą - Mercedes Ron - ebook + audiobook

Bali. 10 000 mil, które nas dzielą ebook

Ron Mercedes

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Jeśli to, co wydarzyło się między nami, było pomyłką, chcę się mylić każdego dnia...”.

Po trzydziestu cudownych dniach spędzonych na Bali drogi Nikki i Alexa się rozchodzą. Oboje muszą się zmierzyć z bolesną prawdą, że być może już nigdy się nie spotkają. Rozdzielił ich nie tylko ocean, ale i mroczne rodzinne tajemnice. To dlatego grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Co ukrywa Alex? Jaka jest prawdziwa historia bliskich Nikki? Czy prawdziwa miłość zdoła pokonać nawet największą odległość?

Romans, który czyta się jak thriller. Kontynuacja „30 zachodów, w których można się zakochać”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 438

Oceny
4,5 (36 ocen)
23
8
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madzia935

Nie oderwiesz się od lektury

Drugi tom lepszy od pierwszego. Trochę bajkowa ta historia, ale dobrze się słuchało.
00
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

piękna historia. polecam 👍🔥🔥🔥
00
Fiba1

Nie oderwiesz się od lektury

polecam warto przeczytać
00
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Zakończenie „30 zachodów słońca, w których można się zakochać” mnie dosłownie urzekło. Dziękowałam niebiosom, że kolejna część znajdowała się tuż obok czekając w kolejce. Bez chwili przerwy sięgnęłam po nią by poznać dalsze losy bohaterów. Po rozstaniu z Alexem, Nikki musiała zmierzyć się z nową rzeczywistością, która choć tak bliska przysporzyła jej wiele bólu. Powrót do Londynu był dla mężczyzny, końcem cudownych chwil. Szare otoczenie stolicy dalekie jest od malowniczej Bali. Przede wszystkim jednak brakuje mu kobiety, która w trzydzieści dni zmieniła jego spojrzenie na świat i zagościła w jego sercu. Czy da się pokonać odległość? Połączyć dwa odmienne światy, które dzielą tajemnice i przeszłość pełna bólu? To rewelacyjna historia, którą się wręcz pochłania. W drugim tomie autorka funduje nam nie tylko rollercoaster emocji, ale i zwroty akcji, które trzymają w napięciu i zmieniają spojrzenie na otaczającą bohaterów rzeczywistość. Tajemnice przeszłości zarówno z życia Nikki jak i A...
00
zaczarowana-ksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ❤️
00

Popularność




Prolog

Opie­rał się o łóżko, miał nie­wi­dzące spoj­rze­nie, wyraź­nie można było dostrzec, że coś go mar­twi. Było obo­jętne, że wła­śnie skoń­czył zaba­wiać się z piękną dziew­czyną o dłu­gich nogach i nie­wia­ry­god­nie kuszą­cych krą­gło­ściach. Zmar­twienie, które zaczęło go drę­czyć dwa mie­siące temu, coraz wyraź­niej dawało o sobie znać, w miarę jak syn Leno­xów coraz nie­bez­piecz­niej zbli­żał się do prawdy. Wziął tele­fon, który leżał na jego sto­liku noc­nym, i wpi­sał w wyszu­ki­warkę to imię i nazwi­sko. Od nie­dawna było wia­domo, kto zosta­nie mia­no­wany nowym CEO (dyrek­to­rem gene­ral­nym) w Lenox Exe­cu­tive Avia­tion i, jak mógł się zorien­to­wać, syn nie miał wiele wspól­nego ze swoim ojcem, Richar­dem Leno­xem.

Było jasne, że nie minie wiele czasu i poznają się. Każ­demu, kto by zapy­tał, skła­małby, że z utę­sk­nie­niem cze­kał na ten moment… Coś mówiło mu, że tym razem… tym razem sprawy nie roz­wiąże wezwa­nie dobrego płat­nego mor­dercy.

Ale­xan­der Lenox nie był taki jak jego brat… a to mogło być nie­bez­pieczne. Wiszące w powie­trzu zagro­że­nie spro­wo­ko­wało coś nie­wia­ry­god­nego: zdo­łało przy­pra­wić go o bez­sen­ność.

1

NIKKI

W moich oczach odbi­jał się blask ognia. Z dziw­nym spo­ko­jem obser­wo­wa­łam, jak ciało mojego wujka pochła­niały pło­mie­nie, i czu­łam, że obok mnie moja bab­cia drżała, wstrzą­sana szlo­chem. W hin­du­izmie ciała zmar­łych kre­muje się, aby pomóc duszom odro­dzić się w nowym życiu; uważa się, że ogień ozna­cza oczysz­cze­nie i uwol­nie­nie… I w tym momen­cie ze wszyst­kich sił chcia­łam w to wie­rzyć.

Obok mnie moi przy­ja­ciele wstrzy­my­wali odde­chy w obli­czu rytu­ału, do któ­rego nie byli przy­zwy­cza­jeni. Uwa­żało się, że śmierć nie powinna być czymś smut­nym… Przy­naj­mniej w tym naszym zakątku świata. Na Bali wie­rzymy w rein­kar­na­cję, cele­bru­jemy śmierć i wspo­mi­namy zmar­łych pod­czas wiel­kich ban­kie­tów z dużą ilo­ścią jedze­nia.

Ni­gdy w życiu nie nie­na­wi­dzi­łam reli­gii tak bar­dzo jak w tym momen­cie.

Byłam cał­ko­wi­cie zdru­zgo­tana… Moje serce było pogrą­żone w smutku i nie­na­wi­ści do każ­dego, kto zde­cy­do­wał, że wła­śnie na swój spo­sób drugi raz odbie­rano mi kogoś, kto bez żad­nej wąt­pli­wo­ści był dla mnie jak ojciec.

Leka­rze powie­dzieli, że to był zawał… „Zawał”… Czy z mojej winy? Czy dla­tego, że byłam zbun­to­wana i ode­szłam z Ale­xem, czy przez to mój wujek zmarł na atak serca?

Nie byłam w sta­nie tak myśleć. Nie mogłam nało­żyć sobie na barki tego krzyża. Nie, jeśli chcia­łam odsu­nąć od sie­bie tę stratę, nie, jeśli nie chcia­łam, żeby poczu­cie winy cał­ko­wi­cie mną zawład­nęło. Jed­nak coś we mnie nie prze­sta­wało myśleć o tym, co by się stało, gdy­bym sta­nęła po stro­nie wujka, przy nim, a nie prze­ciwko niemu…

Nie cho­dziło tylko o mnie: cała wyspa była pogrą­żona w smutku. Jej przy­wódca zmarł i wystar­czyło rozej­rzeć się wokół, by dostrzec reak­cje ludzi, prze­ko­nać się, jak bar­dzo przez te wszyst­kie lata mój wujek był kochany i sza­no­wany. Prak­tycz­nie wszy­scy miesz­kańcy wyspy zebrali się, by go poże­gnać.

Zgod­nie z tra­dy­cją hin­du­izmu przez kolejne dzie­sięć dni po pogrze­bie mie­li­śmy być w żało­bie. Męż­czyźni nie mogli strzyc sobie wło­sów ani golić się, a my, kobiety, nie mogły­śmy nawet myć wło­sów ani cho­dzić do świą­tyń lub innych świę­tych miejsc.

Ja posta­no­wi­łam zamknąć się w domu.

Posta­no­wi­łam dać się nisz­czyć stra­chowi i smut­kowi. Odsu­nę­łam od sie­bie każ­dego, kto sta­rałby się nie pozwo­lić mi na to. Jedy­nym powo­dem, dla któ­rego wsta­wa­łam z łóżka, było cho­dze­nie w odwie­dziny do mojej babci, która w wieku osiem­dzie­się­ciu lat musiała prze­żyć stratę oby­dwojga swo­ich dzieci.

Razem modli­ły­śmy się na klęcz­kach… To zna­czy ona się modliła, a ja… ja sta­ra­łam się pojąć to, że w kilka godzin moje życie tak dra­stycz­nie się zmie­niło.

Z powodu tego wszyst­kiego, co wyda­rzyło się z moim wuj­kiem, ledwo zdo­ła­łam pomy­śleć, że były to moje ostat­nie godziny z nie­sa­mo­wi­tym męż­czy­zną, który zabrał ze sobą część mojego serca. Ze wszyst­kich sił sta­ra­łam się scho­wać Alexa i jego prawdy w szu­fla­dzie zamy­ka­nej na klucz, w takim zaka­marku mojego umy­słu, który otwo­rzę, dopiero gdy będę na to gotowa. Pomimo że scho­wa­łam go bar­dzo głę­boko, wspo­mnie­nia, jego słowa, jego piesz­czoty i poca­łunki, to wszystko wra­cało do mojej pod­świa­do­mo­ści każ­dego dnia. Także jako pocie­sze­nie, bo wie­dzia­łam lub przy­pusz­cza­łam, co on zro­biłby, żeby mnie pocie­szyć, gdyby był przy mnie.

To jed­nak były tylko moje wyobra­że­nia. Nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą od kiedy wyje­chał z Bali.

Bo i po co?

On wyje­chał, a ja musia­łam pora­dzić sobie z dru­gim wiel­kim nie­szczę­ściem, które wła­śnie spa­dło na moją rodzinę. Nie było o czym roz­ma­wiać.

Począt­kowo pisał do mnie, ale po tym wszyst­kim, co się zda­rzyło, jak tylko wró­ci­łam na wyspę – dopiero wtedy odczy­ta­łam wia­do­mo­ści od niego – było już za późno, aby sta­rać się pod­trzy­mać coś, co wyraź­nie się skoń­czyło. Nie czu­łam się na siłach, żeby men­tal­nie poko­ny­wać tę odle­głość, nie tylko fizyczną, która nas dzie­liła. On nale­żał do innego świata i nie pozo­sta­wiłby go dla tej wyspy, dla mnie. Ja czu­łam to samo. Połą­cze­nie, które czu­li­śmy mię­dzy sobą, było dziko pier­wotne, ale ja wie­dzia­łam, że muszę być zdolna ukry­wać je, zamknięte na klucz; trzeba umieć wyrzec się nie­moż­li­wego. Lon­dyn nie jest miej­scem dla mnie, nie mogłam wyobra­zić sobie cze­goś, co byłoby bar­dziej odle­głe niż to mia­sto, od tego, kim ja sama jestem. Oczy­wi­ście ostat­nie słowa Alexa, które wypo­wie­dział przed odjaz­dem, na­dal dźwię­czały w mojej gło­wie, jak nie­koń­cząca się man­tra.

„Dwa­dzie­ścia lat temu pry­watny samo­lot Gul­fstream V spadł w trak­cie prze­lotu nad Morzem Pół­noc­nym, a leciał z Amster­damu do Lon­dynu. Nikt nie prze­żył. Tym samo­lotem lecieli Jacob Leigh­ton, jego sied­mio­letni syn Adam i kobieta, którą przed­sta­wiano jako opie­kunkę chłopca…”. „Sądzę, że nie mamy do czy­nie­nia ze zwy­kłym wypad­kiem lot­ni­czym, Nicole. Jestem prze­ko­nany, że za tym kryje się dużo wię­cej”.

Żebym nie wiem jak bar­dzo chciała na­dal żyć moim życiem, igno­ru­jąc to, co mi powie­dział, było to nie­moż­liwe. Gdy odprę­ża­łam się, gdy tra­ci­łam czuj­ność, szcze­gól­nie na chwilę przed zaśnię­ciem, słowa Alexa ponow­nie drę­czyły mnie, nie pozwa­la­jąc mi odpo­cząć.

„Przy­pusz­czam, że twój wujek boi się o twoje życie. Domy­śla się albo wie, że wypa­dek był zapla­no­wany i ukar­to­wany. Tak samo jak wielu Bry­tyj­czy­ków, on też jest świa­dom tego, że ktoś chciał pozbyć się two­jego ojca i jego dzie­dzica. Moż­liwe, że ten ktoś trzę­sie teraz całym świa­to­wym prze­my­słem far­ma­ceu­tycz­nym”.

„Jeśli to, co odkry­łem, jest prawdą, a mógł­bym zało­żyć się o cokol­wiek, że jest… Nicole, to ty była­byś pra­wo­witą dzie­dziczką impe­rium Leigh­to­nów, rozu­miesz? Wszystko nale­ża­łoby do cie­bie”.

Mocno zamknę­łam oczy, sta­ra­jąc się wyprzeć z głowy jego słowa.

„Wszystko nale­ża­łoby do cie­bie”.

Wszystko… Co to zna­czy „wszystko”? Ja żad­nego „wszyst­kiego” nie chcia­łam. Chcia­ła­bym tylko znów mieć mojego wujka, moich rodzi­ców, chcia­ła­bym żyć spo­koj­nie, nie pra­gnę­łam doma­gać się niczego…

W ostat­niej wia­do­mo­ści, jaką przy­słał mi Alex, napi­sał tak:

Bar­dzo chciał­bym móc znów usły­szeć Twój głos, choćby przez tele­fon, Nikki. Rozu­miem, że odkry­cia, któ­rych doko­nano, głę­boko cię zra­niły i czę­ściowo dla­tego nie chcesz wię­cej o mnie sły­szeć. Nie będę Ci prze­szka­dzać, sza­nuję Twoją decy­zję, że chcesz żyć jak dotych­czas… Nie wszy­scy jeste­śmy zdolni zmie­rzyć się z prawdą, a twoje miej­sce jest tam, na Bali.

Będę tęsk­nić za Twoim towa­rzy­stwem, za Twoim uśmie­chem, za Two­imi ustami, poca­łun­kami.

Życzę Ci wszyst­kiego, co naj­lep­sze.

Nie odpo­wie­dzia­łam mu. Nie byłam w sta­nie. Nawet nie powie­dzia­łam mu o wujku, nie chcia­łam kar­mić potwora, który coraz bar­dziej rósł wokół mnie, zagra­ża­jąc znisz­cze­niem wszyst­kiego.

Prze­czy­ta­nie, że tęskni za moimi ustami, obu­dziło pra­gnie­nie, tak bar­dzo uśpione od czasu śmierci mojego wujka.

Nie chcia­łam przy­wo­ły­wać moich ostat­nich wspo­mnień o Ale­xie, o nas dwojgu spa­ce­ru­ją­cych wśród pól ryżo­wych, gdy trzy­ma­li­śmy się za ręce, o poca­łun­kach, które kradł mi przy każ­dej moż­li­wej oka­zji, bez tra­ce­nia czasu, bo wła­śnie czas był tym czymś, czego nie mie­li­śmy.

Nie­kiedy budzi­łam się z przy­śpie­szo­nym biciem serca, z ukry­tym głę­boko wspo­mnie­niem jego dłoni piesz­czą­cych moją skórę, ze wspo­mnie­niem jego języka, który spra­wiał, że prę­ży­łam się z roz­ko­szy, i ze wspo­mnie­niem naszych ciał złą­czo­nych w jedno, gdy osią­ga­li­śmy nie­zwy­kłą roz­kosz, nie­wy­obra­żal­nie nas pochła­nia­jącą.

W cza­sie takich nocy prze­wra­ca­łam się w łóżku z boku na bok, zlana potem, ocie­ra­łam się o pościel. Moje ciało szu­kało w jej fał­dach jakie­goś wspo­mnie­nia o Ale­xie, pod­świa­do­mie, jesz­cze w pół­śnie, pro­si­łam moje dło­nie, aby powtó­rzyły to samo, co jego dło­nie tyle razy mi robiły. Jed­nak to nie było to samo. Wciąż jesz­cze czu­łam jego dotyk na skó­rze. To chyba prawda, co mówią, że ciało ma pamięć. Moje pamię­tało każdą fałdkę, każdy zaka­ma­rek, każdy cen­ty­metr, w któ­rym on był. Mogła­bym nary­so­wać mapę drogi, którą prze­mie­rzały jego usta po moim ciele. Koń­czy­łam pod­nie­cona, a zara­zem smutna, zato­piona w głę­bo­kiej nostal­gii za tym, co prze­mi­nęło. Za naszym połą­cze­niem, które spra­wiło, że dotar­łam do prze­strzeni, o któ­rych wcze­śniej nie mia­łam poję­cia.

Ale wszystko koń­czyło się… gdy włą­cza­łam świa­tło. Sama sobie musia­łam uprzy­tam­niać, że to były tylko marze­nia senne. Nawet to, gdy on był tu naprawdę, na wyspie, to też był sen. Tak musia­łam uznać, jeśli chcia­łam żyć dalej. Nie mogłam o nim myśleć. To działo się tylko w mojej pod­świa­do­mo­ści i w tym cza­sie, gdy moje myśli odłą­czały się od tra­ge­dii i podą­żały dro­gami, któ­rymi zabra­nia­łam im podą­żać…

Wresz­cie wró­ci­łam do mojego życia, wró­ci­łam do pracy, do moich zwie­rząt, do lek­cji jogi, ale nie umia­łam zapo­mnieć o tym, co się wyda­rzyło. Mój umysł i ciało przy­go­to­wy­wały się, czego wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łam, do chwili, w któ­rej wresz­cie uzbroję się w odwagę i zmie­rzę z prawdą.

Mie­siąc po śmierci mojego wujka bab­cia popro­siła mnie o pomoc w scho­wa­niu jego rze­czy do skrzyń, w upo­rząd­ko­wa­niu jego domu i wybra­niu przed­mio­tów, które oddamy innym, i tych, które pozo­sta­wimy sobie jako pamiątki. Bab­cia oba­wiała się, że sama nie zdoła pozbyć się cze­go­kol­wiek i dla­tego chciała, żebym pomo­gła jej pod­jąć trudne decy­zje.

Nie było mi łatwo wejść do pokoju mojego wujka, wkro­czyć w jego intymny świat i zde­cy­do­wać o tym, co zacho­wać, co wyrzu­cić, a co oddać. Było to tym trud­niej­sze, że wujek zawsze był bar­dzo zamknięty w sobie. Czu­łam się, jak­bym robiła coś złego. Czu­łam się jak mała dziew­czynka, która psoci, postę­puje wbrew zaka­zom, cho­ciaż wie, że jeśli zosta­nie zła­pana na gorą­cym uczynku, to ponie­sie surowe kon­se­kwen­cje.

W jego szu­fla­dach było dużo papie­rów, kopert, rachun­ków, listów od przy­ja­ciół… Zna­la­złam nawet listy od jakiejś narze­czo­nej, o któ­rej ni­gdy nie sły­sza­łam. Było mi bar­dzo trudno pozna­wać te różne obli­cza mojego wujka Kadeka, o któ­rych nie mia­łam poję­cia, a któ­rych już ni­gdy bar­dziej nie zgłę­bię. Na przy­kład nie wie­dzia­łam, że pod swoim łóż­kiem prze­cho­wy­wał nie­skoń­czoną ilość papie­ro­sów, mimo że przy­się­gał mojej babci i mnie, że ponad rok temu prze­stał palić. Uśmiech­nę­łam się z nostal­gią i pode­tknę­łam pod nos jed­nego papie­rosa, żeby poczuć jego aro­mat. Pach­niał wuj­kiem… Była to bar­dzo cha­rak­te­ry­styczna woń. Cie­kawe, że coś, co kry­ty­ko­wa­łam i czego zawsze nie­na­wi­dzi­łam, w tym momen­cie spra­wiło, że poczu­łam, jakby wujek był bli­sko mnie.

W tajem­nicy przed bab­cią kilka papie­ro­sów scho­wa­łam do kie­szeni. Wie­dzia­łam, że gdyby wujek widział, co robię w tym momen­cie, z pew­no­ścią prze­wró­ciłby oczami.

Trze­ciego dnia, gdy zbie­ra­łam jego rze­czy i pra­co­wa­łam w jego pokoju, zna­la­złam coś, co przy­pra­wiło mnie nie­mal o pal­pi­ta­cję serca. Jak tylko zoba­czy­łam wyka­li­gra­fo­wane i napi­sane poprawną angielsz­czy­zną słowa, wie­dzia­łam, że to coś waż­nego. W liście było napi­sane:

Drogi Kadeku,

bar­dzo się cie­szę, że tak szybko udało się osią­gnąć poro­zu­mie­nie zado­wa­la­jące oby­dwie strony. Rozu­miem, że nie chciał­byś, aby Twoja bra­ta­nica była zmu­szona do takiego życia, które, bez wąt­pie­nia, zro­bi­łoby z niej kogoś, kim nie chcie­li­by­śmy, aby się stała.

Zga­dzam się z Tobą, że Nicole będzie lepiej i bez­piecz­niej żyć z wami, daleko od cha­osu, który powstał tutaj, w Lon­dy­nie, a przed któ­rym byłoby bar­dzo trudno ją uchro­nić, gdy­by­śmy osta­tecz­nie posta­no­wili, że będziemy ją wycho­wy­wać w Lon­dy­nie.

Ważne, abyś zro­zu­miał rzecz nastę­pu­jącą: Nicole nie może wró­cić do Wiel­kiej Bry­ta­nii. Na Cie­bie spada cał­ko­wita odpo­wie­dzial­ność zwią­zana z opieką nad nią i trzy­ma­niem jej z dala od tego wszyst­kiego. Nie chciał­bym się dowie­dzieć, że ci, któ­rzy zamor­do­wali mojego brata, mogli też zakoń­czyć życie mojej jedy­nej żyją­cej bra­ta­nicy.

Ostrze­ga­łem Jacoba, że to się zda­rzy, jeśli nie będzie ostrożny i, nie­stety, mia­łem rację. Roz­pocznę śledz­two, będę sta­rał się odkryć przy­czyny kata­strofy lot­ni­czej, która ode­brała nam nasze uko­chane istoty, i poin­for­muję Cię o wszel­kich postę­pach w tej spra­wie.

Wiem, że życie Nicole przy was będzie w pełni szczę­śliwe i wspa­niałe, a ona będzie wolna od wspo­mnień, w któ­rych tutaj byłaby zato­piona i które prze­śla­do­wa­łyby ją do końca jej życia.

Ufam, że będziesz umiał wyja­śnić naszej bra­ta­nicy powody, dla któ­rych ni­gdy nie powinna opu­ścić Indo­ne­zji.

Bóg nie chciałby, aby także jej przy­da­rzyło się coś złego.

Z całego serca życzę Wam wszyst­kiego, co naj­lep­sze.

Devon Leigh­ton

Trzy­krot­nie, raz za razem, prze­czy­ta­łam ten list. No i dowie­dzia­łam się. Wszystko to prawda. Wszystko. Było tak, jakby wresz­cie zdjęto mi opa­skę z oczu. Jed­no­cze­śnie było też tak, jakby całe moje życie ponow­nie, jak film, prze­su­nęło się przed moimi oczami, tyle że zin­ter­pre­to­wane na nowo. Musia­łam usiąść na pod­ło­dze, bo bałam się, że zemdleję.

Jed­nak nie zemdla­łam. To, co czu­łam, to było takie dziwne pomie­sza­nie. Wła­śnie zna­la­złam część puz­zli z ukła­danki, o któ­rej ist­nie­niu nie wie­dzia­łam. Było bar­dzo trudno przy­jąć do wia­do­mo­ści, że tak wiele o sobie samej nie wie­dzia­łam: zda­wało się, jakby ludzie, o któ­rych mówiono w liście, nale­żeli do innego świata, jakby nie mieli ze mną żad­nego związku. Jed­nak to była moja rodzina. To ja byłam kimś, kto żył, tyle że prze­nie­siony do innego świata, który tak naprawdę nie był moim świa­tem. Cho­ciaż teraz już był. Oka­zało się, że wszystko, w co dotych­czas wie­rzy­łam, co kocha­łam, opie­rało się na kłam­stwie. Musia­łam doko­nać rein­ter­pre­ta­cji mojego umiej­sco­wie­nia w świe­cie. To bolało tak, jakby wyry­wano część mnie i powie­dziano, że ni­gdy nie nale­żała do mnie.

Jed­no­cze­śnie… ulgą było poczu­cie, że w końcu dosta­wa­łam odpo­wie­dzi z wia­ry­god­nego źró­dła, a nie od kogoś, kto zwy­czaj­nie udzie­lał mi ich i ocze­ki­wał, że będę w nie wie­rzyła. Nie chcę przez to powie­dzieć, że Alex sta­rał się mnie oszu­kać, ale trudno jest uwie­rzyć w coś takiego tylko dla­tego, że ktoś ci o tym mówi. A tym bar­dziej jeśli jest to coś, co wywraca twoje życie do góry nogami.

Alex przed wyjaz­dem popro­sił mnie, żebym poroz­ma­wiała z moim wuj­kiem, żebym to jego wypy­tała o wszystko.

No tak, ale wujka już nie było, za to był ten list, a w nim… Do cho­lery, dzięki temu listowi odkry­łam, że gdzieś, bar­dzo daleko stąd, jest ktoś, kto poświę­cił swój czas na myśle­nie, co jest dla mnie naj­lep­sze.

Devon Leigh­ton był moim wuj­kiem, tak samo jak był nim Kadek. Oni dwaj dla mojego dobra zde­cy­do­wali o ukry­ciu prawdy przede mną.

Prze­szka­dzało mi to? Oczy­wi­ście, tak. Czy jed­nak pozna­nie prawdy wcze­śniej byłoby lep­sze? Moje wcze­sne i późne dzie­ciń­stwo mogłoby wyglą­dać ina­czej? Tak. Czy lepiej? Dora­sta­łam, będąc szczę­śliwą dziew­czynką, bez rodzi­ców, ale szczę­śliwą. Nie mam naj­mniej­szego poję­cia, co robi­ła­bym, zna­jąc prawdę. Śmierć mojego wujka spra­wiła, że roz­pa­dłam się na kawałki i bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek potrze­bo­wa­łam zna­leźć odpo­wie­dzi i poznać moje korze­nie… Zawsze cie­ka­wiła mnie ta część mnie, w któ­rej pły­nęła angiel­ska krew. Jak by to było miesz­kać w takim mie­ście jak Lon­dyn. Strach spa­ra­li­żo­wał mnie i zmu­sił do zado­wo­le­nia się tym, co mia­łam i co zna­łam. Jed­nak nagła śmierć mojego wujka… Czu­łam, że jest jesz­cze bar­dzo wiele do odkry­cia, do dowie­dze­nia się…

Nie będę kła­mać… całym ser­cem tęsk­ni­łam za Ale­xem. W cza­sie ostat­nich dni sto razy otwie­ra­łam i zamy­ka­łam czat w tele­fo­nie. Usły­sze­nie jego głosu byłoby jak ibu­pro­fen dla duszy. Ja jed­nak nie chcia­łam roz­po­czy­nać cze­goś, co jesz­cze bar­dziej skrzyw­dzi­łoby nas oboje, dla­tego, że… Jaka była szansa, że ponow­nie się zoba­czymy?

Na­dal prze­szu­ki­wa­łam rze­czy mojego wujka, ale nie zna­la­złam już nic, co byłoby zwią­zane z Devo­nem lub moimi rodzi­cami. Skoń­czy­łam wresz­cie porządki. Wybra­łam rze­czy, które uzna­łam za godne zacho­wa­nia jako pamiątki. Wpraw­dzie wie­dzia­łam, że ani ja, ani moja bab­cia nie będziemy zdolne znów prze­cho­dzić przez ból, jakim byłoby ponowne prze­glą­da­nie oso­bi­stych przed­mio­tów wujka. Resztę rze­czy oddamy albo wyrzu­cimy do śmieci.

Bar­dzo trudno było widzieć pusty pokój mojego wujka, ale jesz­cze bar­dziej bole­sne było zosta­wić moją bab­cię samą, zato­pioną w bólu i nie­zdolną robić niczego innego poza modli­twą. Ja jed­nak mia­łam potrzebę przez chwilę pozo­stać sama z moimi myślami, potrze­bo­wa­łam poczuć samą sie­bie.

Tam­tego popo­łu­dnia poszłam do mojego bez­piecz­nego miej­sca; posta­no­wi­łam zało­żyć kostium kąpie­lowy i wziąć deskę do sur­fo­wa­nia. Od tygo­dni nie cho­dzi­łam na plażę, a wresz­cie teraz czu­łam się na siłach, żeby to zro­bić.

Nikogo nie uprze­dzi­łam, że tam idę, cho­ciaż moi przy­ja­ciele bar­dzo chcieli zoba­czyć mnie robiącą coś innego niż opła­ki­wa­nie wujka lub prze­by­wa­nie z moją bab­cią. Ja jed­nak potrze­bo­wa­łam być sama.

Zanu­rze­nie się w wodzie pomo­gło mi. Nie­wiele sur­fo­wa­łam, głów­nie sie­dzia­łam na desce i obser­wo­wa­łam hory­zont do chwili, aż słońce zaczęło zacho­dzić, wypeł­nia­jąc wszystko nie­sa­mo­wi­tymi kolo­rami.

Nie­świa­do­mie spoj­rza­łam w tył, w miej­sce, w któ­rym był bal­kon pokoju Alexa…

Poczu­łam bar­dzo silny ucisk w pier­siach… Przy­po­mnia­łam sobie to pierw­sze spo­tka­nie, gdy nie wie­dzieć czemu pozwo­li­łam, aby ten nie­zna­jomy oglą­dał mnie nagą, sto­jącą na kamie­niach znaj­du­ją­cych się nie­opo­dal. Przy­po­mnia­łam sobie nasze połą­cze­nie, siłę jego spoj­rze­nia, które roz­pa­liło mnie pomimo dzie­lą­cej nas odle­gło­ści. Uśmiech­nę­łam się, wspo­mi­na­jąc dzień, w któ­rym ukra­dłam mu falę i roz­ma­wia­li­śmy pierw­szy raz.

Nie poczuję ponow­nie cze­goś tak inten­syw­nego z niczy­jego powodu… Wie­dzia­łam o tym i zro­biło mi się smutno. Nie chcia­łam powie­dzieć, że ni­gdy przeni­gdy ponow­nie się nie zako­cham. Na pewno się zako­cham. Na świe­cie są miliardy ludzi. Nie mogła ist­nieć tylko jedna osoba prze­zna­czona dla mnie, ale to, co prze­ży­li­śmy, chwile i miej­sca… Wie­dzia­łam, że to nie mogło zda­rzyć się ponow­nie, bo są rze­czy, które dzieją się jeden jedyny raz w życiu.

Głę­boki ból w pier­siach zmu­sił mnie do zamknię­cia oczu.

Czu­łam wielki ból… z powodu mojego wujka, z powodu Alexa, dla­tego, że ni­gdy wię­cej ponow­nie go nie spo­tkam, dla­tego, że stra­ci­łam tak dużo w tak krót­kim cza­sie…

Zesko­czy­łam z deski i zanur­ko­wa­łam, szu­ka­jąc tlenu w miej­scu, które mogło mi dać wszystko oprócz tlenu, ale na swój spo­sób zapew­niało mi spo­kój.

Pły­nę­łam coraz głę­biej; byłam dobra w nur­ko­wa­niu na wstrzy­ma­nym odde­chu. Gdy już nie mogłam dłu­żej wytrzy­mać, odbi­łam się sto­pami od pia­sku i wra­ca­łam, pusz­cza­jąc małe bańki powie­trza. Wypły­nąw­szy na powierzch­nię, ode­tchnę­łam tak, jakby po tygo­dniach bez oddy­cha­nia dopiero teraz powie­trze wresz­cie napeł­niło moje płuca. Spoj­rza­łam na brzeg i dostrze­głam, że w barze było już sporo osób piją­cych piwo. Batú sie­dział na plaży, cier­pli­wie cze­ka­jąc, aż wrócę do niego. Ni­gdy nie lubił, gdy wypły­wa­łam daleko w morze i nur­ko­wa­łam. Wzię­łam silny wdech i weszłam na deskę. Powoli wio­sło­wa­łam ramio­nami, aż dopły­nę­łam do brzegu. Batú pod­biegł roz­e­mo­cjo­no­wany i razem poszli­śmy do Mola Mola. Zoba­czy­łam tam troje moich naj­lep­szych przy­ja­ciół, popi­ja­ją­cych piwo i patrzą­cych na mnie sze­roko otwar­tymi oczami.

Gdy pode­szłam do nich, z całych sił sta­ra­łam się igno­ro­wać oznaki ich zasko­cze­nia. Z ple­caka wyję­łam ręcz­nik i okry­łam się nim, trzę­sąc się tro­chę z zimna.

– Jak tam? – zapy­ta­łam, igno­ru­jąc ten spe­cy­ficzny spo­sób patrze­nia, jakby zoba­czyli osobę naj­bar­dziej na świe­cie przez nich wycze­ki­waną. Patrzyli na mnie ze współ­czu­ciem i tro­ską.

Nie mogłam tego znieść.

Mag­gie spoj­rzała na Eko i Gusa, jąka­jąc się, mam­ro­cząc jakieś bez­sen­sowne zda­nie. Osta­tecz­nie zdo­łała wypo­wie­dzieć coś spój­nego:

– Mogłaś mnie uprze­dzić, że wybie­rasz się na sur­fing, poszła­bym z tobą.

– Chcia­łam być sama – odpo­wie­dzia­łam, dzię­ku­jąc ski­nie­niem głowy Gusowi, który przy­niósł mi piwo. – O czym roz­ma­wia­li­ście?

Wszy­scy troje ponow­nie wymie­nili spoj­rze­nia.

– No, eee… o ślu­bie – powie­dział Eko, jakby ukrad­kiem.

Ślub… Ślub, na któ­rym mnie nie będzie, bo stchó­rzy­łam, ślub moich dwóch naj­lep­szych przy­ja­ciół, ślub, na który nie wybiorę się, bo mam fobię na tle lata­nia samo­lo­tami.

Sama myśl o samo­lo­tach spra­wiła, że pomy­śla­łam o Ale­xie. Oczy­wi­ście to nie­uchron­nie przy­po­mniało mi o liście… Tym prze­klę­tym liście. Liście prawdy, liście, który był dowo­dem, że Alex miał we wszyst­kim rację.

Wzię­łam tele­fon i otwo­rzy­łam czat, ten, który w rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy nie stał się wymianą myśli pomię­dzy dwoma roz­mów­cami, bo tylko on do mnie napi­sał.

Mia­łam mu opo­wie­dzieć? Opo­wie­dzieć o odkry­ciu, że jestem córką Jacoba Leigh­tona?

Jak mia­łam mu odpi­sać, skoro minął mie­siąc od jego ostat­niej wia­do­mo­ści?

Czy los się na mnie uwziął?! Co mam zro­bić, do cho­lery?!

Przez kilka sekund żało­wa­łam decy­zji o wydo­sta­niu się z mojej strefy kom­fortu. Pew­niej czu­łam się, będąc przy babci, dzie­ląc z nią nasz ból. Obie były­śmy bar­dzo odda­lone od całego świata.

– Już mamy datę – powie­dział Gus. Powie­dział to tym tonem – połą­cze­niem smutku i ostroż­no­ści, który coraz bar­dziej zaczy­nał mnie wku­rzać. Ale Gus zdo­łał spra­wić, że prze­kie­ro­wa­łam na nich swoją uwagę.

Wysi­li­łam się na uśmiech.

– Ach tak? Kiedy? – zapy­ta­łam, pod­no­sząc do ust butelkę z piwem.

– Chcemy wziąć ślub na wio­snę. Wybra­li­śmy 14 kwiet­nia.

– Będzie wspa­niale – powie­dzia­łam, czu­jąc bole­sne ukłu­cie w piersi.

Moi przy­ja­ciele wymie­nili spoj­rze­nia.

– Zasta­na­wia­li­śmy się… – zaczął Eko, doty­ka­jąc pal­cem wska­zu­ją­cym otworu butelki. Zawsze tak robił, gdy był zde­ner­wo­wany.

– Tak, roz­ma­wia­li­śmy o tym i sądzimy, że musisz poje­chać z nami, Nikki.

Zamil­kłam na chwilę, którą Mar­got wyko­rzy­stała, żeby się wtrą­cić.

– Zna­la­złam bar­dzo dobre kursy poko­ny­wa­nia fobii i… Wiesz, że lęk przed lata­niem jest jedną z naj­częst­szych? Ale też naj­więk­szy odse­tek ludzi po kur­sach radzi sobie z poko­na­niem tego lęku. Jest 90 pro­cent szans na suk­ces, Nikki. Sądzę, że powin­naś spró­bo­wać, nie chcemy, żeby ten ślub cię omi­nął.

Ostat­nio myśla­łam o tym dużo wię­cej niż przez całe moje dotych­cza­sowe życie. O tej fobii. Roz­wa­ża­łam temat dokład­nie od momentu, w któ­rym Alex pozo­sta­wił mnie w por­cie Sanur, gdy wie­dzia­łam, że ni­gdy wię­cej go nie zoba­czę.

Czy wie­rzy­łam w kurs, po któ­rym traci się lęk przed lata­niem? Nie bar­dzo. Ale może to działa?

W przy­padku gdy­bym zapa­no­wała nad prze­ra­że­niem, które dopa­dało mnie na samą myśl, że wcho­dzę do samo­lotu, będę mogła uczest­ni­czyć w ślu­bie moich przy­ja­ciół, będę mogła pole­cieć do Lon­dynu… Będę mogła… Będę mogła znów zoba­czyć Alexa i być może… Być może zna­leźć odpo­wie­dzi na sze­reg pytań o mojej rodzi­nie, o moim ojcu, o tym, co spo­wo­do­wało wypa­dek samo­lotu.

– Pomy­ślę o tym – powie­dzia­łam i nie zorien­to­wa­łam się, że moi przy­ja­ciele popa­trzyli na sie­bie z nadzieją. Nie zorien­to­wa­łam się, że Mag­gie otwo­rzyła sze­roko oczy, też pełne wiary w suk­ces misji, i że Gus i Eko powstrzy­mali swój entu­zjazm, żeby mnie nie przy­tło­czyć. Nie zda­wa­łam sobie sprawy z tego wszyst­kiego, bo przez mgnie­nie oka wyobra­zi­łam sobie sie­bie jako inną osobę, kobietę podró­żu­jącą po świe­cie, wyobra­zi­łam sobie sie­bie jako córkę mojego ojca, wyobra­zi­łam sobie sie­bie taką, jakimi są tysiące tury­stów przy­jeż­dża­ją­cych co roku na wyspę, i to wyobra­że­nie nie spodo­bało mi się.

Ja taka nie byłam i ni­gdy nie będę.

Poże­gna­łam się z przy­ja­ciółmi, uci­na­jąc roz­mowę. Wzię­łam deskę, wsia­dłam na sku­ter i wró­ci­łam do domu.

Wystar­cza­jąco dużo wyda­rzyło się tego dnia.

2

ALEX

Lon­dyn. Wbi­ja­łem wzrok w setki prze­chod­niów u stóp The Shard i sta­ra­łem się nie myśleć o nich jak o maleń­kich mrów­kach, pośpiesz­nie bie­ga­ją­cych w różne strony. Zale­d­wie kilka tygo­dni temu prze­nie­śli­śmy sie­dzibę przed­się­bior­stwa do naj­wyż­szego w Euro­pie dra­pa­cza chmur. Nie potwier­dzam ani nie zaprze­czam, że to był mój pomysł.

To było naj­bliż­sze lata­niu, co mogłem osią­gnąć w przy­padku wyko­ny­wa­nia pracy biu­ro­wej. Cho­ciaż więk­szość dni była tak pochmurna, że wyda­wało się, że jeste­śmy w nie­bie, nie mogąc wypa­trzyć niczego pod nami, to jed­nak nie było to samo.

Mie­siąc temu wró­ci­łem z Bali. Mie­siąc temu prze­sta­łem pra­co­wać jako pilot na peł­nym eta­cie. Już nie mogłem poru­szać się w chmu­rach. Jedy­nie posze­dłem do han­garu, żeby spraw­dzić szcze­góły doty­czące zakupu kilku samo­lo­tów, które miały zwięk­szyć obroty i dochody przed­się­bior­stwa mojego ojca. Wła­ści­wie – mojego przed­się­bior­stwa. Na­dal trudno było mi przy­jąć tę wer­sję i musia­łem sam sie­bie popra­wiać. Od mie­siąca to ja byłem CEO (dyrek­to­rem gene­ral­nym), spę­dza­łem całe dnie zamknięty w tej eks­klu­zyw­nej szkla­nej wieży, tylko w towa­rzy­stwie pięć­dzie­się­cio­let­nich męż­czyzn, któ­rzy potrze­bo­wali – lub żądali – cze­goś ode mnie.

Obję­cie funk­cji dyrek­tora gene­ral­nego Lenox Exe­cu­tive Avia­tion zawsze było czymś. Ozna­czało to zdalne kie­ro­wa­nie mną, to prawda. Ja, będąc synem mojego ojca, zawsze czu­łem, jakby jakaś dłoń zaci­skała się na mojej szyi i gro­ziła udu­sze­niem w każ­dej chwili.

Fakt, że nie byłem synem pier­wo­rod­nym, w żad­nym razie nie uwol­nił mnie od róż­nych obo­wiąz­ków. Jed­nak przy­znam, że mia­łem wię­cej swo­body niż mój star­szy brat Ryan. Obaj po skoń­cze­niu stu­diów, ja jako pilot, a mój brat jako inży­nier lot­nic­twa, musie­li­śmy skoń­czyć stu­dia na kie­run­kach han­del i eko­no­mia. W tej kwe­stii nie było miej­sca na nego­cja­cje. Mojemu bratu przy­naj­mniej podo­bała się droga, którą dla niego tak dokład­nie przy­go­to­wali rodzice. Nato­miast ja, cho­ciaż od początku mia­łem moż­li­wość dzie­dzi­cze­nia kawałka ich impe­rium, zawsze byłem zain­te­re­so­wany lata­niem.

Ni­gdy nie przej­mo­wa­łem się za bar­dzo, że „zawiodę” moich rodzi­ców, odrzu­ca­jąc to, co dla wielu byłoby życiową szansą. W rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy mnie to nie obcho­dziło; ich także, bo był Ryan.

Jed­nak gdy go zabra­kło… to zaczęły się pro­blemy.

Ktoś zapu­kał do drzwi i już wie­dzia­łem, że to mój ojciec, bo nie zacze­kał na zapro­sze­nie do wej­ścia.

Obró­ci­łem się w fotelu. Ten wysoki męż­czy­zna, z siwymi wło­sami, z nie­wiel­kimi zako­lami nad czo­łem, w gar­ni­tu­rze, wyglą­da­jący prze­ra­ża­jąco, pod­szedł do mojego stołu.

– Dzień dobry, ojcze – powie­dzia­łem, wska­zu­jąc mu krze­sło, które on jed­no­cze­śnie już odsu­wał, po czym usiadł na nim.

Pomimo że już jakiś czas temu prze­stał kie­ro­wać przed­się­bior­stwem, na­dal poru­szał się po jego sie­dzi­bie, jakby był tu sze­fem. Tak naprawdę to ni­gdy się nie zmieni, cho­ciaż wszyst­kie decy­zje musiały już prze­cho­dzić przez moje ręce.

– Czy roz­ma­wia­łeś z twoją matką? – zapy­tał mnie, jak tylko usiadł.

Znów zmie­ni­łem pozy­cję i sku­pi­łem wzrok na „mrów­kach”. Rzadko kiedy w Lon­dy­nie był tak sło­neczny dzień, więc zapra­gną­łem napa­wać się wido­kiem.

– Pytasz, czy roz­ma­wia­łem dziś? – rzu­ci­łem zmę­czo­nym gło­sem.

– Ale­xan­der, ona mi powie­działa, że nie przy­ją­łeś zapro­sze­nia na wspólną kola­cję.

– Jadłem z wami kola­cję w pią­tek, ojcze.

– Dosko­nale wiesz, o czym mówię.

Gło­śno wes­tchną­łem.

– Lilia wła­śnie zaczęła rok szkolny, tato. Nie mogę zabie­rać jej ze szkoły za każ­dym razem, gdy wy chce­cie ją zoba­czyć.

– Nawet jesz­cze jej nie pozna­li­śmy!

– Pozna­cie ją, gdy ja uznam to za sto­sowne – powie­dzia­łem, odwra­ca­jąc się, żeby znów spoj­rzeć mu w twarz, nada­jąc mojej wypo­wie­dzi ton takiej powagi, jakiej rzadko uży­wa­łem wobec niego.

– Od mie­siąca jest w Anglii. To nasza wnuczka, na miłość boską! Nasza jedyna wnuczka!

I jedyna, którą będzie­cie mieć, pomy­śla­łem.

– Zamy­ka­jąc ją w szkole, nie prze­kre­ślisz rze­czy­wi­sto­ści, Ale­xan­der!

Zaci­sną­łem usta; już stra­ci­łem cier­pli­wość.

– Rze­czy­wi­stość jest taka, że to ja jestem jej ojcem i zro­bię to, co uwa­żam za sto­sowne – odpo­wie­dzia­łem takim samym tonem.

Ojciec patrzył na mnie, pod­czas gdy ja spoj­rza­łem na kom­pu­ter.

Mia­łem bar­dzo dużo do zro­bie­nia i teraz tylko opóź­nia­łem wyko­na­nie mojego zada­nia.

– Nie obcho­dzi mnie, jak bar­dzo jesteś wście­kły na cały świat, obo­jętne jest mi to, jak bar­dzo jesteś sku­piony na sobie samym i na czubku wła­snego nosa. W tę sobotę twoja matka obcho­dzi sześć­dzie­siąte uro­dziny i przy­wie­ziesz jej wnuczkę, żeby mogła ją poznać.

Ponow­nie wbi­łem wzrok w ojca.

– Zasta­no­wię się nad tym, czy przy­wieźć Lilię na uro­dziny mamy, ale powiem ci jedno, tato – zako­mu­ni­ko­wa­łem mu, wsta­jąc z fotela. – Ma to być ostatni raz, gdy wcho­dzisz do mojego gabi­netu i żądasz rze­czy, które są wyłącz­nie moją sprawą. Czy to zro­zu­mia­łeś?

Ojciec wstał wście­kły, omal nie eks­plo­do­wał. Zapiął mary­narkę i poszedł do drzwi. Przed wyj­ściem odwró­cił się i znów wbił we mnie wzrok.

– Cza­sem zadaję sobie pyta­nie, co takiego zro­bi­li­śmy – twoja matka i ja – że zasłu­ży­li­śmy sobie na takie twoje zacho­wa­nie.

– A ja codzien­nie zadaję sobie pyta­nie, dla­czego w tam­tym wypadku moto­cy­klo­wym nie zgi­ną­łem ja zamiast mojego brata. Wszystko byłoby łatwiej­sze, prawda, tato?

Natych­miast poża­ło­wa­łem tego, co powie­dzia­łem, ale nie wyco­fa­łem się. Ojciec spoj­rzał na mnie, jego oczy zwil­got­niały. Mia­łem wra­że­nie, że coś mi umyka.

– Gdy odbiorą ci dziecko, nic nie jest łatwe – powie­dział, patrząc na mnie z wiel­kim bólem. – Mam nadzieję, że ni­gdy nie będziesz musiał doświad­czyć podob­nego bólu. Wła­śnie dla­tego pro­szę cię, żebyś przy­szedł na uro­dziny two­jej matki. Zoba­cze­nie cie­bie i pozna­nie wnuczki będzie dla niej jedy­nym powo­dem do wsta­nia z łóżka.

Ojciec wyszedł, a ja ponow­nie usia­dłem. Spoj­rza­łem na foto­gra­fię obok kom­pu­tera. Było na niej dwóch rudo­wło­sych chłop­ców, uśmie­cha­ją­cych się do obiek­tywu. Oby­dwaj mieli oku­lary lot­ni­ków i pilotki na gło­wach, a w tle widać było pas do lądo­wa­nia i czer­woną awio­netkę.

Na foto­gra­fii byłem ja i Ryan. On w wieku szes­na­stu lat, które dopiero co skoń­czył, a ja – ośmiu. Dosko­nale pamię­tam tam­ten dzień i moment, gdy zro­biono nam foto­gra­fię. Wła­śnie wyszli­śmy z awio­netki. Wcze­śniej ojciec zabrał nas na prze­lot i Ryan po raz pierw­szy pilo­to­wał samo­lot. Obaj byli­śmy pełni adre­na­liny i szczę­ścia, cie­szy­li­śmy się jak ni­gdy.

Pasją mojego brata też byłoby lata­nie, ale bar­dziej inte­re­so­wał się wszyst­kim, co doty­czyło samych samo­lo­tów: ich dzia­ła­nie, budowa… Jego pra­gnie­nie zaję­cia się rodzin­nym przed­się­bior­stwem zwięk­szało się, w miarę jak dora­stał. Jed­nak to marze­nie roz­wiało się z chwilą wypadku rodzi­ców Nikki. Mój ojciec musiał zamknąć cały wydział inży­nie­rii i stać się jedy­nie wła­ści­cie­lem przed­się­bior­stwa lot­nic­twa pry­wat­nego.

Pomimo tra­ge­dii i roz­cza­ro­wa­nia mój brat zgo­dził się pokie­ro­wać przed­się­bior­stwem i przez dwa lata przed swoją śmier­cią zaj­mo­wał miej­sce ojca.

Ja zawsze czu­łem się czarną owcą w rodzi­nie. Syn, który poja­wił się nie­ocze­ki­wa­nie i skom­pli­ko­wał im wszyst­kie plany.

Gdy­bym ja był taki jak ty, Ryan, powie­dzia­łem w myślach. Gdy­bym mógł iść naprzód, nie patrząc wstecz, gdy­bym mógł być mniej­szym ego­istą.

Nie byłem dumny z moich czy­nów, nie zachwy­ca­łem się wła­snymi decy­zjami.

Prawda była taka, że nie byłem dobrym czło­wie­kiem.

Jeśli kie­dyś nim byłem, to przez trzy­dzie­ści dni, tysiące mil stąd, dzięki dziew­czy­nie, która zdo­łała dostrzec moje serce, aby je zabrać ze sobą.

Spoj­rza­łem na komórkę i otwo­rzy­łem czat. Ani jed­nego słowa. Cza­sem tor­tu­ro­wa­łem sam sie­bie, patrząc na jej zdję­cie w tele­fo­nie, i bar­dzo swę­działy mnie palce, żeby znów do niej napi­sać, ale już zapo­wie­dzia­łem, że wię­cej pisać nie będę. Nie po tym, jak igno­ro­wała mnie przez tyle tygo­dni…

Od tam­tego czasu mia­łem złe prze­czu­cia: cała sprawa Leigh­to­nów, Nikki, będą­cej dzie­dziczką, to wszystko, co odkry­łem…

Otwo­rzy­łem szu­fladę po lewej stro­nie i wyją­łem wydru­ko­wany mail z groźbą, który otrzy­ma­łem, jak tylko wró­ci­łem z Bali.

Jesteś mar­twy, Lenox.

Mocno zaci­sną­łem szczęki.

Nie pierw­szy raz otrzy­ma­łem jakąś groźbę. To powszechne, gdy jesteś osobą publiczną i ludzie wie­dzą, że posia­dasz nie­przy­zwo­itą ilość pie­nię­dzy. Jed­nak ten mail… Ten list był pisany innym tonem, tak odmien­nym, że wzmoc­ni­łem zabez­pie­cze­nie mojego domu i pra­wie zawsze podró­żo­wa­łem z kie­rowcą. Takim, który był wyćwi­czony w zabi­ja­niu i umiał się zacho­wać w eks­tre­mal­nych sytu­acjach, gdyby zaszła taka potrzeba.

Nie podo­bało mi się to… Takie gówno nie podo­bało mi się zupeł­nie. Z nikim o tym nie roz­ma­wia­łem, z wyjąt­kiem Car­tera, jedy­nej osoby, do któ­rej zwró­ci­łem się, szu­ka­jąc odpo­wie­dzi na drę­czące mnie pyta­nia.

– Powie­dzia­łem ci, że nie było dobrym pomy­słem grze­ba­nie w tam­tej spra­wie – przy­po­mniał, gdy do niego zadzwo­ni­łem.

– Trzeba odkryć prawdę – wyce­dzi­łem przez zęby.

– Ale mnie w to nie pakuj – odpo­wie­dział Car­ter. – Ja nic wię­cej nie chcę wie­dzieć o tej spra­wie. Ty masz forsę, żeby opła­cić sobie ochro­nia­rza, ale ja miesz­kam w skrom­nym bliź­niaku i cze­kamy z żoną na naro­dziny dziecka. Nie chcę dra­ma­tów.

Czę­ściowo miał rację.

Wie­dzia­łem, że nic wię­cej z niego nie wycią­gnę, podzię­ko­wa­łem więc i roz­łą­czy­łem się.

Dni mijały, a groźba wisiała nade mną jak miecz Damo­klesa. Mar­twi­łem się o Nikki, ale wszystko wska­zy­wało na to, że nikt nie wie o jej ist­nie­niu, nawet sam Devon Leigh­ton. Gdyby tak nie było, to Nikki zamor­do­wano by już bar­dzo dawno temu, tak samo jak zamor­do­wano jej rodzi­ców i brata Adama.

Nikki w nie­bez­pie­czeń­stwie… Na samą myśl o tym mia­łem ochotę wsiąść do samo­lotu i oso­bi­ście prze­ko­nać się, czy nic złego się z nią nie dzieje, ale tak naprawdę powi­nie­nem odsu­nąć od sie­bie to wszystko… Powi­nie­nem sku­pić się na moich spra­wach i usza­no­wać jej decy­zję pozo­sta­nia ano­ni­mową. Ja, jak nikt inny, dosko­nale rozumia­łem, co zna­czy być zmu­szo­nym do życia w taki spo­sób, któ­rego ty sam nie chcesz.

Pią­tek nad­szedł szyb­ciej, niż­bym tego chciał. To był dzień, w któ­rym szkoła Lilii zezwa­lała, aby ucznio­wie spę­dzali week­end poza szkołą, ale tylko wtedy, gdy uzgod­niło się to tydzień wcze­śniej. Ja oczy­wi­ście nie zro­bi­łem tego, bo nie byłem pewien, czy osta­tecz­nie zabiorę ją na uro­dziny mojej matki, czy nie zabiorę.

– Przy­kro mi, pro­szę pana… Nazwi­ska pana córki nie ma na liście uczniów opusz­cza­ją­cych szkołę w ten week­end – powie­działa mi młoda dziew­czyna, z pew­no­ścią nauczy­cielka prak­ty­kantka.

– Tak, jeśli o to cho­dzi… Nie mogłem uprze­dzić, to była decy­zja pod­jęta w ostat­niej chwili.

Dziew­czyna pod­nio­sła wzrok znad segre­ga­tora, któ­rego nie prze­sta­wała kart­ko­wać, i zdu­miona wbiła we mnie wzrok.

– Ależ, panie Lenox… Sądzę, że pan zna nasze prze­pisy… Ucznio­wie nie mogą…

– Wiem, powi­nie­nem uprze­dzić tydzień wcze­śniej. Ale to moja córka i z waż­nych powo­dów chcę, aby ten week­end spę­dziła poza szkołą.

Dziew­czyna na­dal mru­gała oczami skon­fun­do­wana.

O Boże.

– Czy mogę roz­ma­wiać z panią dyrek­tor?

W tym momen­cie zda­wało się, że pobla­dła na twa­rzy. To oczy­wi­ste, że ostat­nie, czego chciała ta dziew­czyna, to mojej inter­wen­cji u prze­ło­żo­nej. Jed­nak mówiąc szcze­rze… nic mnie to nie obcho­dziło.

– Oczy… oczy­wi­ście, pro­szę pana, zaraz wrócę.

Cze­ka­łem, wodząc wzro­kiem po pomiesz­cze­niu. Ostatni raz, kiedy tu byłem, to było trzy­na­ście lat temu, gdy skoń­czy­łem tę szkołę. Przy­sią­głem, że moja noga wię­cej tu nie posta­nie, a jed­nak znów tu byłem. Już jako doro­sły facet – lub przy­naj­mniej do takiego byłem podobny – mia­łem jede­na­sto­let­nią córkę, któ­rej nie widzia­łem pra­wie od mie­siąca, od kiedy przy­wio­złem ją z Bostonu, aby zamiesz­kała ze mną, bo jej matka umarła na raka… Jej matka ni­gdy nie powie­działa mi, że mam córkę.

Sku­pi­łem się na wize­run­kach byłych uczniów, które wisiały na ścia­nie. Szu­ka­łem mojego rocz­nika i dokład­nie w chwili, gdy pró­bo­wa­łem odna­leźć sie­bie wśród kole­gów, ktoś ode­zwał się do mnie z tyłu.

– Pan Lenox?

Odwró­ci­łem się i zoba­czy­łem kobietę, z którą przez mie­siące wymie­nia­łem maile.

– Pani Sim­mons – przy­wi­ta­łem się, robiąc wszystko, aby wykrze­sać uśmiech na twa­rzy. – Jakże miło wresz­cie poznać panią oso­bi­ście.

Pani Sim­mons była kobietą w wieku około pięć­dzie­się­ciu lat, ele­gancką, wysoką, dobrze ubraną. Nosiła oku­lary i dosko­nale ucze­sany kok na karku.

– Mnie rów­nież, panie Lenox – odpo­wie­działa mi z uśmie­chem tak samo albo nawet bar­dziej od mojego spię­tym.

Wyraź­nie było widać, że wcale nie było jej miło mnie poznać. Dobra… witaj w klu­bie.

– Co pana do nas spro­wa­dza?

– Przy­je­cha­łem po moją córkę – powie­dzia­łem, cho­ciaż na­dal było mi trudno wypo­wie­dzieć te ostat­nie słowa: „moją córkę”.

Cho­lera… Mia­łem córkę!

– Panna Cle­mens mówi, że córki nie ma na liście uczniów, któ­rzy mogą wyjść ze szkoły w ten week­end, pro­szę pana.

Głę­boko wes­tchną­łem w duchu.

– Tak, wiem o tym… To była decy­zja pod­jęta w try­bie nagłym.

Dyrek­torka zaci­snęła usta.

– Panie Lenox, normy tej szkoły zostały po coś usta­lone. Sądzimy, że zabie­ra­nie dzieci ze szkoły bez wcze­śniej­szego uzgod­nie­nia desta­bi­li­zuje je i spra­wia, że tracą zaję­cia, które przy­go­to­wu­jemy indy­wi­du­al­nie dla każ­dego ucznia.

– Wiem, pro­szę pani, uczy­łem się tutaj, nie wiem, czy pani mnie pamięta. Potrze­buję jed­nak, aby Lilia wyszła ze mną na ten week­end. Obie­cuję, że ponow­nie nie zabiorę jej bez wcze­śniej­szego uzgod­nie­nia. Dobrze?

Dyrek­torka nie­przy­jaź­nie patrzyła na mnie przez chwilę, ale rze­czy­wi­stość była taka, że ona nie mogła zabro­nić mi zabra­nia mojej córki. Prze­cież nie mogła wyrzu­cić jej z tej szkoły z powodu nie­wła­ści­wego zacho­wa­nia rodzica! To oczy­wi­ste. Czy zro­bi­łaby to? Oczy­wi­ście nie… Szcze­gól­nie w sytu­acji, gdy daro­wi­zny dla tej szkoły prze­ka­zane przez moją rodzinę były bar­dzo zna­czące.

– Panno Cle­mens… Pro­szę pójść po pannę Lenox i pro­szę jej powie­dzieć, że jej ojciec przy­szedł, aby ją zabrać na ten week­end.

Dziew­czyna natych­miast poszła, a ja z zado­wo­le­niem uśmiech­ną­łem się do dyrek­torki.

Dyrek­torka na­dal przy­glą­dała mi się w sku­pie­niu.

– Korzy­sta­jąc z pana obec­no­ści, panie Lenox, i w cza­sie, gdy Lilia zbiera swoje rze­czy na ten week­end, z wielką ochotą poroz­ma­wiam z panem o sytu­acji pana córki.

O cho­lera.

– O jakiej sytu­acji? – zapy­ta­łem.

– Przejdźmy może do mojego gabi­netu, tam będzie nam wygod­niej.

Sze­dłem za nią, czu­jąc się, jakby nagle schwy­tano mnie w pułapkę.

Gabi­net był bogato wypo­sa­żony, jak przy­stało na gabi­net szkoły, w któ­rej cze­sne wynosi pięt­na­ście tysięcy fun­tów za kwar­tał.

Usia­dłem na jed­nym z obi­tych aksa­mi­tem krze­seł z epoki wik­to­riań­skiej i splo­tłem dło­nie.

– Słu­cham panią.

– Dobrze. Przede wszyst­kim chcę, aby pan wie­dział, że wszy­scy w szkole mamy świa­do­mość bar­dzo trud­nej sytu­acji, z którą musiała się zmie­rzyć w ostat­nich mie­sią­cach pań­ska córka. Stra­cić matkę, prze­nieść się do innego kraju, zmie­nić szkołę, przy­ja­ciół, poznać swo­jego ojca…

Słu­cha­jąc dyrek­torki, trzy­ma­łem nerwy na wodzy, byłem nie­wzru­szony.

– Mamy pełną świa­do­mość, że te wszyst­kie traumy mogą powo­do­wać u uczen­nicy obni­że­nie poziomu osią­ga­nych wyni­ków w nauce i jeste­śmy gotowi dać Lilii szansę, na którą zasłu­guje, szcze­gól­nie bio­rąc pod uwagę fakt, że jest pan byłym uczniem szkoły Hamp­ton. Jed­nak sądzimy, że Lilia powinna zgło­sić się do tera­peuty… Pod­dać się tera­pii przy­naj­mniej przez jakiś czas, co pomoże jej oswoić się ze zmia­nami, któ­rym musiała sta­wić czoła w tak mło­dym wieku. Być może dzięki takiej pomocy poziom jej wyni­ków w nauce pod­nie­sie się na taki, który uwa­żamy za mini­malny, aby mogła uczęsz­czać do tej szkoły.

Auto­ma­tycz­nie zmarsz­czy­łem brwi.

– Czy mam rozu­mieć, że pani mówi, że Lilia nie uzy­skuje dobrych ocen i jej miej­sce tutaj jest zagro­żone? – nie mogłem w to uwie­rzyć.

– Jeste­śmy jedną z naj­lep­szych szkół w Anglii, panie Lenox. Czego pan ocze­ki­wał? Pana córka nawet nie pode­szła do egza­minu wstęp­nego. Jest lista dzieci, które od dzie­się­ciu lat cze­kają na moż­li­wość ucze­nia się tutaj. Doko­na­li­śmy ogrom­nego wysiłku, aby przy­jąć pana córkę do tej szkoły, ale…

– Sądzę, że to ja musia­łem doko­nać wysiłku, pani Sim­mons. Jeśli się nie mylę, daro­wi­zny, które otrzy­mała szkoła od naszej rodziny ogrom­nie wzro­sły w ostat­nich mie­sią­cach. Czy się mylę?

– Jeste­śmy bar­dzo wdzięczni za daro­wi­zny, panie Lenox, ale chcę, aby pan rozu­miał, że…

Wsta­łem z krze­sła.

Nie zamie­rza­łem wysłu­chi­wać głu­pot.

– Moja córka jest cał­ko­wi­cie zdolna do kon­ty­nu­owa­nia nauki na pozio­mie tej szkoły. Teraz, wyba­czy pani…

Wysze­dłem z jej gabi­netu i wró­ci­łem na kory­tarz. Tam ubrana w mun­du­rek koloru gra­natu mor­skiego i zie­leni, ucze­sana w wysoko upięty kucyk, z torbą prze­wie­szoną przez ramię, stała Lilia.

– Masz ze sobą wszystko, czego potrze­bu­jesz? – zapy­ta­łem na powi­ta­nie.

Przy­tak­nęła w mil­cze­niu.

– No to idziemy.

– Pro­szę pana, musi pan pod­pi­sać się w reje­strze wyjść uczniów – powie­działa do mnie panna Cle­mens.

Pod­sze­dłem i zło­ży­łem cho­lerny pod­pis.

– Do widze­nia. Idziemy, Lilia.

Razem wyszli­śmy ze szkoły. Słońce już pra­wie znik­nęło za hory­zon­tem i było bar­dzo zimno.

Spoj­rza­łem na Lilię.

– Czy nie masz płasz­cza poza szkol­nym ble­ze­rem?

– Zosta­wi­łam go na górze. Wró­cić po płaszcz?

O Boże, nie.

Nie zamie­rza­łem znów cze­kać w tym miej­scu. Na Boga, nie chcia­łem zno­sić towa­rzy­stwa dyrek­torki ani chwili dłu­żej.

– Nie. Wsia­daj, kupimy inny – mówi­łem, gdy samo­chód się otwie­rał.

Włą­czy­łem ogrze­wa­nie i na chwilę przed uru­cho­mie­niem sil­nika rzu­ci­łem okiem w kie­runku Lilii.

– Wszystko w porządku? – zapy­ta­łem, a jej nie­bie­skie oczy odwró­ciły się od okna i wpa­trzyły we mnie.

– Dla­czego zabra­łeś mnie ze szkoły? – zapy­tała, nie odpo­wia­da­jąc na moje pyta­nie.

Wyje­cha­li­śmy na auto­stradę. Bar­dzo waży­łem każde słowo, zanim otwo­rzy­łem usta, żeby je wypo­wie­dzieć.

– Moi rodzice… No tak, twoi dziad­ko­wie… chcą cię poznać.

W odpo­wie­dzi otrzy­ma­łem ciszę, więc spoj­rza­łem na Lilię.

– Są uro­dziny mojej mamy, która jutro koń­czy sześć­dzie­siąt lat… Wypra­wiają przy­ję­cie i ona chce, żeby­śmy przy­szli… razem.

– Dla­tego mnie zabra­łeś? – zapy­tała.

Przy­tak­ną­łem i nie wiem dla­czego poczu­łem się winny z powodu mojej odpo­wie­dzi.

Chcia­łem coś dodać i otwo­rzy­łem usta, ale zamkną­łem je. Zro­bi­łem tak samo jesz­cze raz.

– Może nam to dobrze zrobi, nie sądzisz? Możemy tro­chę się poznać… No wiesz… Poroz­ma­wiać o tym, co ty lubisz, a czego nie…

– Nie ma potrzeby – odpo­wie­działa sucho, patrząc przez okno.

Cho­lera.

– Słu­chaj, Lilia… Wiem, że to, co prze­szłaś, jest bar­dzo trudne… i wiem, że ja dla cie­bie jestem kimś obcym, ale… – głę­boko wes­tchną­łem, zanim zaczą­łem dalej mówić, bo wiele kosz­to­wało mnie wypo­wie­dze­nie tych słów na głos. – Ja w końcu jestem twoim ojcem… Sta­ram się postę­po­wać naj­le­piej, jak umiem.

Dziew­czynka znów odwró­ciła się od okna, żeby popa­trzeć na mnie.

– Czy ty mnie kochasz? – zapy­tała, przez co poczu­łem się nieco zmie­szany.

Cho­lera… Czy ja ją kocha­łem? Nie zna­łem jej, ale gdzieś w głębi duszy czu­łem, że ona jest moja. Panicz­nie bałem się, żeby nic złego jej się nie stało, trosz­czy­łem się o nią…

– To oczy­wi­ste, że cię kocham – sta­ra­łem się zabrzmieć szcze­rze.

– To pozwól wró­cić mi do mojego dziadka – wypa­liła. Znów mnie zatkało. – Nie chcę tu być, nie podoba mi się ta szkoła, do któ­rej mnie zapi­sa­łeś, nie podo­bają mi się tutejsi ludzie, nie podoba mi się Anglia. Jest zimno, zawsze jest pochmurno, nie mam tu żad­nego przy­ja­ciela, nie chcę dalej tu być.

Cho­lera.

– Wiem, że to trudne, ale znaj­dziesz przy­ja­ciół.

– Nie chcę znaj­do­wać przy­ja­ciół! – jej krzyk mnie bar­dzo zasko­czył.

– Słu­chaj, Lilia, nie krzycz – skar­ci­łem ją, nie mogąc się powstrzy­mać.

– Ty mnie tu nie chcesz, ty mnie nie kochasz! Skła­ma­łeś przed chwilą.

– To nie­prawda.

– Wiem, kiedy ktoś mnie okła­muje, widzę to w jego oczach. Ty mnie nie kochasz, ale musisz się zacho­wy­wać tak, jak­byś mnie kochał, a to duża róż­nica.

Dojeż­dża­li­śmy do Prim­rose Hill i lunął deszcz, jakby chciał przy­znać rację dziew­czynce.

– Nauczymy się kochać wza­jem­nie – powie­dzia­łem, nie wie­dząc, co jesz­cze mam dodać.

– Ja nie chcę nauczyć się kochać cie­bie! Ja chcę wró­cić do mojego domu.

Zapar­ko­wa­łem i wyłą­czy­łem sil­nik.

– Teraz to jest twój dom, Lilio.

– Ja tu nie mam domu – powie­działa, wysia­da­jąc z samo­chodu. Padał ulewny deszcz i ja też pośpiesz­nie wysia­dłem z samo­chodu, jed­no­cze­śnie otwie­ra­jąc para­sol, żeby nie zmok­nąć.

– Lilia, chodź tu! – zawo­ła­łem ją, widząc, jak mok­nie.

A ona już naci­snęła dzwo­nek i zanim dobie­głem do niej, Han­nah otwo­rzyła drzwi.

Była zasko­czona, widząc dziew­czynkę. Jej uśmiech zamarł, gdy zoba­czyła, że Lilia minęła ją i wbie­gła na schody. Pod­czas pierw­szej wizyty Han­nah powie­działa Lilii, który pokój będzie jej, gdy będzie przy­jeż­dżać do domu.

– Panie Lenox, co się stało? – zapy­tała zmar­twiona, utkwiw­szy wzrok w scho­dach.

– Spo­koj­nie Han­nah. Lilia jest na mnie tro­chę obra­żona.

Zamkną­łem para­sol i poda­łem go Han­nah, żeby zdjąć płaszcz.

– Będę w biu­rze – powie­dzia­łem.

– Nie wej­dzie pan poroz­ma­wiać z nią?

Odwró­ci­łem się do mojej gosposi i spoj­rza­łem jej w twarz.

– Han­nah, Lilia jest obra­żona… Nie sądzę, żeby chciała roz­ma­wiać ze mną.

– Ale, pro­szę pana…

– Chciał­bym wcze­śnie zjeść kola­cję. Jestem zmę­czony, dzi­siej­szy dzień był bar­dzo przy­tła­cza­jący.

Han­nah mocno zaci­snęła usta i ode­szła.

Wspa­niale… Dziś chyba wszy­scy są na mnie obra­żeni.

Przez moment patrzy­łem w kie­runku bia­łych scho­dów i zasta­na­wia­łem się, czy powi­nie­nem sta­rać się poroz­ma­wiać z Lilią, ale instynkt mówił mi, abym ucie­kał stam­tąd moż­li­wie jak naj­da­lej.

Przy­zwy­czai się do życia tutaj. Teraz jesz­cze było na to za wcze­śnie, ale zrobi to.

Gdy wsze­dłem do biura, zadzwo­nił tele­fon. Wyją­łem komórkę z tyl­nej kie­szeni spodni i zoba­czy­łem, że to Nate.

Zdzi­wiło mnie to, bo pra­wie nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą od czasu powrotu z podróży. Ja byłem tak bar­dzo zajęty wszyst­kimi spra­wami Lilii, moich rodzi­ców, przed­się­bior­stwa, że…

Ode­bra­łem.

– Jestem w Sky Gar­den z Giselle, przyjdź, wypi­jemy kilka drin­ków! – prze­krzy­ki­wał hałas muzyki dźwię­czą­cej w tle.

Kim, do dia­bła, jest Giselle?

– Nie mogę dzi­siaj, jest u mnie Lilia – odpo­wie­dzia­łem.

– Kto? – zapy­tał. – Ach, tak, tak! Kurde, córka! Jesz­cze jej nie pozna­łem…

– Muszę koń­czyć, Nate.

– Zacze­kaj! – znów krzy­czał. Wes­tchną­łem gło­śno. – A nie możesz zosta­wić jej z gospo­sią? Jest pią­tek, już od ponad mie­siąca cię nie widzia­łem… Przyjdź na chwilę, no chodź!

Zasta­na­wia­łem się… Wie­dzia­łem, że następ­nego dnia czeka mnie tor­tura z moją rodziną, zasta­na­wia­łem się, bo od kiedy wró­ci­łem z Bali, nie mia­łem ani chwili dla sie­bie, ani jed­nej godziny relaksu. Zasta­na­wia­łem się też, bo wie­dzia­łem, jaki plan ma Nate. Od kiedy wró­ci­li­śmy z Bali, prze­łą­czył się na sys­tem auto­de­struk­cji, co zna­czyło, że będzie bez­na­dziejny, cią­gle pijany, będzie zaba­wiać się z kolej­nymi dziew­czy­nami, czyli to wszystko, na co ja jesz­cze nie byłem gotowy, bo w gło­wie mia­łem Nikki.

– Przyjdź, chło­pie! Kilka głęb­szych i wcze­śnie wró­cisz do domu, obie­cuję – nale­gał.

Zasta­na­wia­łem się, bo wie­dzia­łem, że jeśli zostanę, to będę jadł kola­cję z obra­żoną nasto­latką. Osta­tecz­nie posta­no­wi­łem przy­jąć zapro­sze­nie Nate’a.

Wysze­dłem z biura i na chwilę zatrzy­ma­łem się przy scho­dach. Nie mogłem wyjść, nic nie mówiąc Lilii. Wcho­dzi­łem na górę ze ści­śnię­tym żołąd­kiem.

Drzwi jej pokoju były na końcu kory­ta­rza… Deko­ra­to­rowi wnętrz powie­dzia­łem, żeby w tej czę­ści domu przy­go­to­wał pokój dla jede­na­sto­let­niej dziew­czynki. Stąd był ładny widok na ogród. Zatrzy­ma­łem się pod jej drzwiami i ostroż­nie zapu­ka­łem. Nikt nie odpo­wie­dział i deli­kat­nie otwo­rzy­łem drzwi. Lilia sie­działa przy oknie, z któ­rego widać było ogród. Miała nogi pod­kur­czone, kolana przy­ci­śnięte do klatki pier­sio­wej. Deko­ra­tor wyko­nał łóżko z małym bal­da­chi­mem, poma­lo­wał ściany na ładne paste­lowe kolory: żółty i tro­chę różu; przy­pusz­czam, że chciał tro­chę roz­świe­tlić miej­sce, do któ­rego przez okno rzadko docie­rało świa­tło słońca.

W pokoju stało biurko z nowym Makiem, półki z książ­kami, któ­rych Lilia nie przy­wio­zła, ale ja kaza­łem umie­ścić w jej pokoju. Było tam kilka kla­sy­ków, takich jak Jane Austen, Lewis Car­rol czy Tho­mas Hardy, oraz kolek­cje, które fascy­no­wały mnie w dzie­ciń­stwie, jak Harry Pot­ter czy Powie­ści z tysiąca i jed­nej nocy.

Naprawdę sta­ra­łem się, żeby poczuła się wygod­nie i dostat­nio…

Lilia odwró­ciła wzrok od okna i spoj­rzała na mnie.

Miała oczy czer­wone od pła­czu, a ja nie mogłem nie czuć się winny.

– Przy­sze­dłem, żeby powie­dzieć ci, że wyjdę na tro­chę.

Znów odwró­ciła się w kie­runku okna, nie mówiąc ani słowa.

Cią­gle była ubrana w mun­du­rek szkolny. Jedyne, co zmie­niło się w jej ubio­rze, to to, że nie miała na sobie mary­narki ani kra­wata, a koszula była luźno wycią­gnięta ze spód­nicy. To przy­po­mniało mi uro­czy­stość mojej mamy i zorien­to­wa­łem się, że być może Lilia nie ma stroju, któ­rego z pew­no­ścią ocze­kują moi rodzice i chcą zoba­czyć na swo­jej jedy­nej wnuczce.

– Czy chcia­ła­byś jutro wyjść na zakupy? – zapy­ta­łem tro­chę nie­chęt­nie, myśląc, że będę z nią sam przez nie­skoń­cze­nie długi czas. Tylko ona i ja… i nikt wię­cej.

Ponow­nie sku­piła wzrok na mnie, tym razem nieco zain­te­re­so­wana.

– Na zakupy? – zapy­tała z waha­niem.

Pomy­śla­łem, że już samo to, że odpo­wie­działa mi bez marsz­cze­nia brwi, było kro­kiem naprzód. Sko­rzy­sta­łem z oka­zji, żeby jej się tro­chę przy­po­do­bać.

– Możemy pójść do Har­rodsa; jeśli się nie mylę, dziew­czyny to uwiel­biają. Możemy tam zjeść obiad, kupić ci to, czego potrze­bu­jesz, i przy oka­zji wybie­rzemy sukienkę, którą wło­żysz na uro­dziny mojej matki.

– Co to jest Har­rods? – zapy­tała cicho.

– Bar­dzo duże i bar­dzo luk­su­sowe cen­trum han­dlowe – odpo­wie­dzia­łem.

Obser­wo­wała mnie przez chwilę, a ja czu­łem się, jakby mnie prze­świe­tlała rent­ge­nem.

– Dla­czego nie pój­dziemy do Zary? Tam są fajne ubra­nia – spy­tała ponow­nie.

Zara… No, nie­źle. Moja matka nie zaapro­bo­wa­łaby niczego z tego sklepu.

– Z pew­no­ścią w Har­rod­sie są takie rze­czy, nie martw się.

Lekki uśmiech poja­wił się na jej twa­rzy.

– Zgoda – powie­działa z nadzieją i tro­chę mniej obra­żona.

No dobrze… Jest jakiś postęp.

– Han­nah przy­go­tuje ci coś na kola­cję. Jeśli będzie­cie chciały, to może obej­rzyj­cie sobie na dole jakiś film. Ja nie wrócę bar­dzo późno.

Przy­tak­nęła w mil­cze­niu. Zro­bi­łem to samo i zamkną­łem za sobą drzwi.

No dobrze, nie było tak strasz­nie.

Wysze­dłem z domu, wsia­dłem do samo­chodu i poje­cha­łem do Sky Gar­den. Wola­łem inne, mniej tury­styczne miej­sca do picia drin­ków, ale dziew­czyny uwiel­biały ten rodzaj lokali, ze względu na to, że za oknami roz­po­ście­rały się piękne widoki i można było robić sobie fajne foty na Insta. Zapo­mnia­łem rów­nież, co zna­czyło wyj­ście na imprezkę, na któ­rej dziew­czyna auto­ma­tycz­nie nie wyj­muje tele­fonu za każ­dym razem, gdy podają nam jakieś jedze­nie.

Nie­na­wi­dzi­łem tego zwy­czaju.

Wsze­dłem na ostat­nie pię­tro budynku, poka­zu­jąc moją kartę wstępu, i zna­la­złem się w parku na wyso­ko­ści stu sześć­dzie­się­ciu metrów. Było tu pięk­nie, ale nie lepiej niż w set­kach innych lokali, gdzie można było miło spę­dzić czas.

W czę­ści baro­wej szu­ka­łem wzro­kiem Nate’a i zna­la­złem go przy sto­liku z czte­rema innymi oso­bami. Oczy­wi­ste było, że Nate już wypił za dużo, bo stał, wyma­chu­jąc ramio­nami, opo­wia­da­jąc jakąś histo­rię, którą, jak sądzę, tylko on sam uwa­żał za wesołą i cie­kawą. Wszy­scy pozo­stali śmiali się, a nawet nie­któ­rzy bili brawo. Widać było, że Nate już jakiś czas temu prze­kro­czył gra­nicę, zza któ­rej nie miał powrotu, i będzie chciał, żeby wie­czór trwał moż­li­wie naj­dłu­żej. Nie obwi­nia­łem go, ja sam towa­rzy­szy­łem mu pod­czas wielu tego rodzaju imprez, bar­dzo mocno zakra­pia­nych, już nie wspo­mnę tych z jesz­cze daw­niej­szej prze­szło­ści. Zro­zu­mia­łem, że być może moją misją tego wie­czoru jest sto­no­wać nieco prze­bieg wyda­rzeń. Pozo­stali byli już tak nakrę­ceni, że nie zda­wali sobie z niczego sprawy.

Pod­sze­dłem do nich i w tym momen­cie zasko­czył mnie widok blon­dynki sie­dzą­cej na fotelu. Miała dłu­gie nogi, zało­żone jedna na drugą, i ubrana była w ele­gancką, krótką sukienkę przy­le­ga­jącą do ciała. To Amanda. Do dia­bła. Moja eks. Cho­lera.

3

NIKKI

Dni mijały i już nie mia­łam siły dalej igno­ro­wać wiel­kiej prawdy, któ­rej tak bar­dzo się bałam.

Musia­łam dowie­dzieć się wię­cej. Wię­cej o mojej rodzi­nie. Wię­cej o moim wujku. Wię­cej o śmierci moich rodzi­ców. Co naj­waż­niej­sze: pra­gnę­łam ponow­nie spo­tkać się z Ale­xem. Byłam tchó­rzem, tak, ale przy­naj­mniej nie nego­wa­łam tego, co w końcu wypa­dało zaak­cep­to­wać. Oka­zało się, że teraz to wszystko już nie było mi tak zupeł­nie obo­jętne. Tak obo­jętne, jak zawsze sta­rano się, żeby było. Chciano, abym myślała podob­nie jak ci, któ­rzy mnie ota­czali i tro­chę znali moją histo­rię.

To był krok naprzód, jak sądzę. Rów­nież to, że zde­cy­do­wa­łam się na udział w kur­sie poko­ny­wa­nia lęku przed lata­niem samo­lo­tami, o co, bar­dzo nale­ga­jąc, popro­siła mnie Mar­got.

Pomimo mojej nie­chęci i braku wiary, że kurs mi pomoże, musia­łam przy­znać, że teraz pomysł, że w ogóle wejdę do samo­lotu, już nie wyda­wał mi się tak abs­trak­cyjny jak daw­niej… Jesz­cze wpa­da­łam w panikę na samą myśl, że mia­ła­bym to zro­bić, ale przy­naj­mniej byłam w sta­nie wyobra­zić sobie sie­bie przy­jeż­dża­jącą na lot­ni­sko. To już coś.

Krzą­ta­łam się teraz w kli­nice wete­ry­na­ryj­nej, sprzą­ta­łam, zmy­wa­łam krew jed­nego z pie­sków, któ­rego musia­łam ope­ro­wać. To nie było łatwe. Ni­gdy nie byłam w sta­nie zebrać potrzeb­nej kwoty na stwo­rze­nie wła­ści­wych warun­ków ste­ryl­no­ści miej­sca pracy. Jed­nak robi­łam wszystko, żeby kli­nika jakoś funk­cjo­no­wała: pies wyszedł z tego żywy, odpo­czy­wał w jed­nej z kla­tek, w któ­rych zosta­wia­łam pie­ski na rekon­wa­le­scen­cję po znie­czu­le­niu albo po takiej chi­rur­gicz­nej ope­ra­cji jak ta.

Ope­ro­wa­łam za darmo, pie­nią­dze na potrzebne mate­riały i leki pocho­dziły wyłącz­nie z moich oszczęd­no­ści, które coraz bar­dziej top­niały. Było mi trudno dotrwać do końca mie­siąca, bo wszyst­kie ceny poszły w górę z powodu infla­cji, a tylko cze­kać, jak opłata za wyna­jem lokalu na kli­nikę dosto­suje się do ogól­nej fali pod­wy­żek.

Moja sytu­acja była coraz bar­dziej nie­pewna. W ostat­nich tygo­dniach, nie tylko z powodu żałoby po śmierci mojego wujka, nie uda­wało mi się zara­biać tyle co wcze­śniej. Na­dal pro­wa­dzi­łam lek­cje jogi, poma­ga­łam w hotelu, ale nie byłam w sta­nie nur­ko­wać i być prze­wod­ni­kiem dla nur­ku­ją­cych tury­stów. Gdy zro­bi­łam to ostat­nim razem, poczu­łam tak silny dys­kom­fort jak ni­gdy wcze­śniej. Ten sport był moją pasją, a teraz odczu­wa­łam jakiś para­li­żu­jący lęk. Zda­niem Mar­got to sku­tek stresu. Na doda­tek nie dzwo­nili do mnie ze spa, nie chcieli już korzy­stać z moich usług. Wia­domo, to po tej afe­rze z Ale­xem.

Musia­łam szybko wymy­ślić jakiś nowy plan.

– Twoja rodzina to mul­ti­mi­lio­ne­rzy, Nikki – pró­bo­wała uzmy­sło­wić mi Mar­got, gdy tylko dowie­działa się o wszyst­kim, co opo­wie­dział mi Alex i co potem zyskało potwier­dze­nie w liście.

– Widzisz! Musisz wsiąść do samo­lotu i doma­gać się tego, co ci się należy.

– Nie inte­re­suje mnie bycie milio­nerką, Mar­got. Zawsze zado­wa­la­łam się tym, co mam. Bogac­two to nie moja bajka.

– Jed­nak mogła­byś wszystko robić, mając tak dużo pie­nię­dzy, Nikki! Mogła­byś otwo­rzyć praw­dziwą kli­nikę wete­ry­na­ryjną, mogła­byś zatrud­nić wykwa­li­fi­ko­wa­nych ludzi, któ­rzy by ci poma­gali! Nie musia­ła­byś mieć pię­ciu prac, zasu­wać od świtu do nocy, nie musia­ła­byś patrzeć na ceny zawsze, gdy wcho­dzisz do sklepu, a co naj­waż­niej­sze, droga przy­ja­ciółko, mia­ła­byś wię­cej czasu, żeby go spę­dzać z nami. Pra­wie się nie widu­jemy! Zawsze jesteś w biegu.

– Już, prze­stań! Prze­cież muszę zara­biać na życie, dzię­kuję za uwagę.

– Nikki, jeśli wszystko, co mówisz, jest prawdą, to ozna­cza, że mają­tek, który odzie­dzi­czył twój angiel­ski wujek, w rze­czy­wi­sto­ści powi­nien nale­żeć do cie­bie. A przy­naj­mniej znaczna jego część. Przed­się­bior­stwo było prze­cież wła­sno­ścią two­jego ojca. Pro­blem polega na tym, że nikt nie wie o ist­nie­niu jego córki, spad­ko­bier­czyni.

Te słowa spra­wiły, że zaczę­łam myśleć o moim bra­cie, który zgi­nął razem z moimi rodzi­cami w tam­tym wypadku. Alex powie­dział mi i mogłam to potwier­dzić w inter­ne­cie, że mój brat miał na imię Adam. Był blon­dy­nem o zie­lo­nych oczach, czego dowie­dzia­łam się dzięki zdję­ciom zna­le­zio­nym w sieci. Gdy­bym wcze­śniej wie­działa, że część życio­rysu mojego ojca była opu­bli­ko­wana w necie…

Były tam jego foto­gra­fie, jak węd­ko­wał z waż­nymi oso­bi­sto­ściami, nomen omen „gru­bymi rybami” z wiel­kich przed­się­biorstw. Było nawet jego zdję­cie z pre­mie­rem Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa. Były foto­gra­fie z imprez, na któ­rych bywał, ubrany ele­gancko, a piękna blon­dynka trzy­mała go pod rękę… Czy to była matka Adama? Z pew­no­ścią tak, bo zawsze była na foto­gra­fiach, na któ­rych wid­nieli także oni. Jak się zdaje, rodzice zabie­rali brata wszę­dzie tam, dokąd jechali.

Jedna kon­kretna foto­gra­fia zwró­ciła moją uwagę. Zro­biono ją na chwilę przed wej­ściem na pokład pry­wat­nego samo­lotu. Mój ojciec z malut­kim Ada­mem na ręku, obok uśmiech­nięta matka. Towa­rzy­szył im męż­czy­zna star­szy od ojca, szpa­ko­waty, około czter­dzie­sto­letni. Też się uśmie­chał i trzy­mał za rękę około pię­cio­let­niego chłopca.

Cała zadrża­łam, gdy zda­łam sobie sprawę, że tym małym chłop­cem był Alex. Na samo­lo­cie z łatwo­ścią można było odczy­tać napis „Lenox Exe­cu­tive Avia­tion”; z pew­no­ścią jego ojciec przy­jaź­nił się z moim. Sam Alex powie­dział mi, że mój ojciec był jed­nym z naj­lep­szych klien­tów jego taty.

Gdy zyska­łam pew­ność, że wszystko, o czym mi powie­dział, to prawda, poczu­łam wielką ochotę, by zadzwo­nić do niego. Przy­znaję jed­nak, że było mi bar­dzo wstyd z powodu tego, jak go potrak­to­wa­łam, że byłam na niego obra­żona, gdy wyjeż­dżał. A prze­cież zawi­nił tylko tym, że opowie­dział mi całą prawdę.

Prawdą było także to, co mówił o oskar­że­niach wobec jego przed­się­bior­stwa i poda­wa­niu w wąt­pli­wość spraw­no­ści samo­lo­tów nale­żą­cych do firmy, w związku z kata­strofą, w któ­rej zgi­nęli moi rodzice. To oczy­wi­ste, że ta wia­do­mość poja­wiła się w wielu nagłów­kach; oczy­wi­ste było też, że wsz­częto śledz­two. Prawdą było rów­nież, że z powodu braku dowo­dów został unie­win­niony; prawdą było, że do tej pory jesz­cze nikt nie zapła­cił za śmierć mojej matki, mojego ojca, mojego brata i załogi tam­tego samo­lotu, który ni­gdy nie powi­nien był wystar­to­wać z Amster­damu. Jed­nak były pewne rze­czy, które mi nie paso­wały.

Według Alexa zna­le­ziono czarną skrzynkę. Z odsłu­cha­nego nagra­nia wyni­kało, że samo­lot miał poważne pro­blemy tech­niczne, któ­rych piloci nie byli w sta­nie wykryć wcze­śniej ani zapa­no­wać nad nimi. Alex bro­nił wer­sji, że był to wypa­dek spro­wo­ko­wany, że ktoś coś uszko­dził, by samo­lot spadł… To mogła być prawda, tak, ale mogła też to być despe­racka obrona jego firmy, próba odsu­nię­cia podej­rzeń od pra­cow­ni­ków przed­się­bior­stwa, któ­rzy mogli coś prze­oczyć, cze­goś nie dopil­no­wać.

Nie bro­ni­łam Alexa, ale go rozu­mia­łam. Rozu­mia­łam jego rodzinę i chęć oczysz­cze­nia się z zarzu­tów, które bez wąt­pie­nia mogły wykoń­czyć fami­lijny biz­nes. Wpa­dłam w furię, gdy mi to powie­dział w zaufa­niu, ale teraz już byłam zdolna rozu­mieć go, pomimo że błąd, jaki popeł­niła jego rodzina, zakoń­czył się śmier­cią mojej rodziny.

Takie myśli krą­żyły mi po gło­wie, gdy ktoś zapu­kał do drzwi kli­niki wete­ry­na­ryj­nej.

– Pro­szę wejść – rzu­ci­łam gło­śno, myjąc ręce w małej umy­walce w rogu pomiesz­cze­nia.

– Wresz­cie cię zna­la­złem – powie­dział Gus, zamy­ka­jąc za sobą drzwi.

– A gdzie, jak nie tutaj mia­ła­bym być? – odpo­wie­dzia­łam, osu­sza­jąc ręce tro­chę brud­nym ręcz­ni­kiem.

– Mag­gie i Mal­colm zerwali ze sobą – oznaj­mił. Sły­sząc to, ska­mie­nia­łam.

– Co takiego?!

– Wła­śnie byłem świad­kiem, jak krzy­czeli na sie­bie, kłó­cąc się w Mola Mola. Ależ to było przed­sta­wie­nie! Naj­gor­sze, że musia­łem inter­we­nio­wać. Mal­colm prze­stał być sobą, bo to Mag­gie go zosta­wiła, a nie on ją, jak chyba chciał zro­bić. Ten straszny imbe­cyl zła­pał piwo i cisnął nim o pod­łogę. Kawa­łek szkła zra­nił Mag­gie w stopę…

– Co takiego?! – powtó­rzy­łam w szoku, nie mogąc uwie­rzyć.

– Prze­pra­szał od razu i chciał poma­gać, ale Eko i ja natych­miast wypro­wa­dzi­li­śmy go stam­tąd. Wszystko mi jedno, czy chciał, czy nie chciał jej fizycz­nie zra­nić. Zro­bił to!

Przy­tak­nę­łam, zasła­nia­jąc usta dło­nią.

– Jak się czuje Mag­gie?

– Możesz wie­rzyć lub nie, ale ona jest bar­dziej obra­żona niż smutna.

To tro­chę mnie uspo­ko­iło, cho­ciaż za wcze­śnie było na ana­lizę uczuć mojej przy­ja­ciółki. W końcu ona zerwała ze swoim mężem… Nie bar­dzo mnie to dzi­wiło. Od kiedy Mal­colm dowie­dział się, że Mag­gie poszła do łóżka z Nate’em, a ona dowie­działa się, że Mal­colm od roku wszyst­kich okła­my­wał, ich rela­cja prze­ro­dziła się w totalną kata­strofę. Żadne z nich nie ufało dru­giej stro­nie i widać było, że zbliża się zerwa­nie… Cho­ciaż ni­gdy bym nie przy­pusz­czała, że moja przy­ja­ciółka wyj­dzie z tego ranna.

Ależ z niego imbe­cyl!

– Czy skoń­czy­łaś już dzi­siaj pracę? Myślę, że dobrze jej zrobi spo­tka­nie z tobą.

Rozej­rza­łam się wokół. Chcia­ła­bym jesz­cze dokoń­czyć sprzą­ta­nie, szcze­gól­nie że jeśli w tej chwili tego nie zro­bię, będę musiała posprzą­tać następ­nego dnia przed pierw­szą lek­cją jogi. Musia­ła­bym wstać bar­dzo wcze­śnie. Jed­nak przy­ja­ciółka mnie potrze­bo­wała, a to było dużo waż­niej­sze.

– Idziemy – zde­cy­do­wa­łam, kie­ru­jąc się do drzwi.

Zje­cha­li­śmy z pagórka na moto­cy­klach jak sza­leni. Batú biegł obok mnie. Od śmierci mojego wujka nie odstę­po­wał mnie ani na krok. Jakby wie­dział, że jestem smutna, i chciał mnie pocie­szyć swoim sta­łym towa­rzy­stwem. Byłam mu za to wdzięczna, bo jego obec­ność zawsze spra­wiała, że na mojej twa­rzy poja­wiał się uśmiech.

Spoj­rza­łam na niego w lusterku wstecz­nym i nie mogłam powstrzy­mać uśmie­chu, widząc, jak ener­gicz­nie bie­gnie, z wywie­szo­nym języ­kiem i szczeka szczę­śliwy.

Poje­cha­li­śmy do Mag­gie. Miesz­kała obok willi dla tury­stów, w małym apar­ta­men­cie, który jej rodzice zbu­do­wali dla osoby kie­ru­ją­cej hote­lem.

Gdy zapu­ka­li­śmy do drzwi, męski głos krzyk­nął, żeby­śmy zacze­kali.

To był Eko.

– Jak ona się czuje? – zapy­ta­łam zamiast powi­ta­nia, gdy otwo­rzył nam drzwi.

– Narzeka – odpo­wie­dział, a ja natych­miast zmarsz­czy­łam brwi.

Weszłam do przed­po­koju, a następ­nie do prze­stron­nego salonu, któ­rego wystrój opie­rał się głów­nie na kon­tra­ście bia­łego kamie­nia z kolo­ro­wymi podusz­kami. W jed­nym kącie paliło się kadzi­dełko, spo­wi­ja­jąc całe pomiesz­cze­nie tak dobrze nam zna­nym aro­ma­tem. W dru­gim kącie stała dość duża rzeźba Buddy, obser­wu­ją­cego nas nie­wzru­szo­nym spoj­rze­niem. Pogu­bi­łam się w obli­cze­niach, ile reli­gii posta­no­wiła prak­ty­ko­wać Mag­gie i do ilu bogów modliła się każ­dej nocy. Jej zda­niem czuła powo­ła­nie w naj­mniej ocze­ki­wa­nych momen­tach, a kiedy się modliła, deko­ra­cja jej wnę­trza dosto­so­wy­wała się do danych zwy­cza­jów.

Mag­gie leżała na sofie, z głową w miej­scu, gdzie powinny spo­czy­wać stopy i ze sto­pami na opar­ciu.

– Cześć – powi­ta­łam ją, nieco pogu­biona. Zauwa­ży­łam, że miała zakrwa­wioną stopę.

Odwró­ciła głowę do tyłu, żeby lepiej mnie widzieć.

– Już się dowie­dzia­łaś? – zapy­tała. Zoba­czy­łam, że kilka łez spływa po jej twa­rzy w nie­ty­po­wym kie­runku. Łzy zmie­szały się z wło­sami, zamiast spły­nąć po policz­kach.

Przy­tak­nę­łam w mil­cze­niu.

– Czemu uło­ży­łaś się w ten spo­sób? – zapy­ta­łam, patrząc na nią z nie­do­wie­rza­niem.

– Jest idiotką – odpo­wie­dział Eko w jej imie­niu. – Myśli, że w ten spo­sób zatrzyma krwa­wie­nie.

– Pozwa­lam, żeby zadzia­łała gra­wi­ta­cja – powie­działa Mag­gie.

Posta­wi­łam torbę na sto­liczku i usia­dłam obok niej, pod­czas gdy Eko, sto­jąc za kanapą, sta­rał się oczy­ścić jej ranę gazą.

– Czy rana jest głę­boka? – zapy­ta­łam Eko, oglą­da­jąc ska­le­cze­nie.

Zaprze­czył ruchem głowy.

– Na szczę­ście dla tego imbe­cyla Mal­colma, nie. Nie jest głę­boka – powie­dział, bio­rąc ban­daż i gazę i zaczy­na­jąc ban­dażowanie.

– Zosta­wi­łam go – powie­działa Mag­gie, cho­ciaż już to wie­dzia­łam. – Już nie mogłam go znieść: kłót­nie, krzyki… Nie byli­śmy w sta­nie wró­cić do sie­bie po tym… Już wiesz – powie­działa, patrząc na mnie wzro­kiem win­nej. – Roz­pie­przam wszyst­kie moje rela­cje… Nie wiem, jak ja to robię, ale wszy­scy męż­czyźni, któ­rych kocham, odcho­dzą ode mnie.

Zanim zdo­ła­łam coś powie­dzieć, Eko klep­nął ją po nodze.

– Ock­nij się, Mag­gie! – powie­dział. – Nie odcho­dzą od cie­bie, tylko ty ich odsu­wasz, bo żaden z nich nie jest na twoim pozio­mie.

– Piękny spo­sób widze­nia pro­blemu, ale wszy­scy wiemy, że to nie tak – powie­działa, a ja zauwa­ży­łam, że Gus siada z dru­giej strony sofy, patrzy na nią i kręci głową w mil­cze­niu.

– Powin­naś sku­pić się na tym, co poszło źle, i sta­rać się wycią­gnąć z tego wnio­ski… żeby następ­nym razem poszło dobrze.

– Następ­nym razem? – powie­działa Mag­gie, sia­da­jąc wypro­sto­wana, gdy Eko skoń­czył ban­da­żo­wać jej stopę. Byłam wdzięczna, że widzę ją w pozy­cji pio­no­wej. – Koń­czę. Zamie­rzam przejść na duchową eme­ry­turę, stanę się les­bijką albo coś w tym stylu, ale już ni­gdy nie wejdę w kolejną rela­cję z męż­czy­zną.

– Kobieta nie może nagle stać się les­bijką, Mag­gie. Nią się jest albo nie.

– Zapew­niam cię, że gdy­bym była z jakąś kobietą, wszystko szłoby dosko­nale.

– Żebyś mogła być z jakąś kobietą, to naj­pierw musia­łyby podo­bać ci się kobiety.

– Podo­bają mi się, wiesz? Kręcą mnie Beyoncé i Dua Lipa…

– Nas wszyst­kich kręcą Beyoncé i Dua Lipa, ale to nie zna­czy, że…

– Czy możesz mi pozwo­lić być z jakąś kobietą? – zapy­tała zrzę­dli­wie.

Posta­no­wi­łam inter­we­nio­wać, zanim zacie­trze­wią się w tej bez­sen­sow­nej dys­ku­sji.

– W tym wszyst­kim ważne jest to, że to ty posta­no­wi­łaś go zosta­wić, Maggs. Jeśli to zro­bi­łaś, to zna­czy, że to wystar­cza­jąco prze­my­śla­łaś. Znam cię i wiem, że nie zro­bi­ła­byś cze­goś takiego, jeśli nie prze­my­śla­ła­byś tego dokład­nie.

Mag­gie zamil­kła i roz­tar­gniona obser­wo­wała swoje paznok­cie.

– Nie byli­śmy szczę­śliwi… W naszej rela­cji było wiele wybo­jów, Mal­colm wie­dział… A może to ja odczu­wa­łam… Nie zapo­mnia­łam o Nacie. To był ten prze­klęty pro­blem.

Eko, Gus i ja spoj­rze­li­śmy na sie­bie jak współ­wi­no­wajcy.

Chyba histo­ria Nate’a i Mag­gie nie miała końca i pra­wie prze­ra­dzała się w obse­sję.

– Szczę­śli­wie Nate jest daleko stąd i ma się dobrze – powie­dział Eko, sta­ra­jąc się zamknąć temat, ale twarz mojej przy­ja­ciółki przy­brała taki wygląd, że wszy­scy troje ponow­nie wymie­ni­li­śmy spoj­rze­nia.

– Jest coś, o czym muszę wam powie­dzieć… – stwier­dziła tak, że wszy­scy w napię­ciu usie­dli­śmy na sofie.

– Do cho­lery, nie chcesz mi powie­dzieć, że zamie­rzasz wró­cić do Nate’a? – powie­dział Eko z nie­do­wie­rza­niem.

– Nie możesz, Mag­gie, on nie zasłu­guje na cie­bie! – wygło­sił swoje zda­nie Gus.

Ja mil­cza­łam.

Zupeł­nie nie podo­bała mi się twarz mojej przy­ja­ciółki…

– Co musisz nam powie­dzieć? – zapy­tał Eko po chwili mil­cze­nia.

Mag­gie pocią­gnęła nosem i spoj­rzała na mnie, zanim zaczęła mówić.

– Jestem w ciąży.

4

ALEX

Zoba­czyw­szy mnie, wstała z fotela. Musia­łem podejść, żeby się przy­wi­tać, nie mogłem uda­wać, że jej nie widzę, bo, do cho­lery, sie­działa z Nate’em i trzema innymi oso­bami.

– Alex – przy­wi­tała mnie. Nie­czę­sto spo­ty­ka­li­śmy się, odkąd rok temu zerwa­li­śmy, ale ona zawsze robiła to samo: deli­kat­nie kła­dła mi dłoń na pier­siach, a jej usta lekko doty­kały mojego policzka. Tym razem też tak zro­biła.

Pach­niała jak zawsze per­fu­mami J’adore Diora, bo bar­dzo je lubiła, i w cza­sie, gdy się spo­ty­ka­li­śmy, wyma­gała ode mnie, żebym na każde Boże Naro­dze­nie dawał jej takie w pre­zen­cie. Dokład­nie to były trzy Boże Naro­dze­nia. Przy­po­mi­nam sobie jesz­cze kilka innych dość dro­gich kapry­sów, o któ­rych zawsze mnie infor­mo­wała mie­siąc przed jaki­miś świę­tami. Już stra­ci­łem rachubę co do ilo­ści tore­bek Cha­nel, Luisa Vuit­tona czy Jacqu­emusa, po zakup któ­rych musia­łem wysy­łać moją sekre­tarkę, aby zado­wo­lić Amandę. Nie mam jej tego za złe. Ona też robiła mi rów­nie dro­gie pre­zenty, nie bra­ko­wało jej pie­nię­dzy. Była córką ni mniej, ni wię­cej, tylko wła­ści­ciela sieci hoteli W. Ona też była przy­ja­ciółką Nate’a od bar­dzo dawna, ponie­waż jego rodzice zaj­mo­wali się tym samym biz­ne­sem. Dla­tego wła­ści­wie pozna­li­śmy się za pośred­nic­twem Nate’a.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki