Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nikki dorastała na małej wyspie na Bali. Jest lekarzem weterynarii, prowadzi też zajęcia z jogi i robi masaże. Alex wylądował w tej oazie, uciekając z gwarnego Londynu. Jest zawodowym pilotem, żyje w luksusie. Mają tylko trzydzieści dni na bycie razem, więc żadne z nich nie spodziewa się wichru uczuć, które pchną ich w romans, na który żadne z nich nie jest gotowe. Przed czym tak naprawdę ucieka Alex? Jaki jest prawdziwy powód obaw Nikki? Czy można żyć miłością, która ma ustaloną datę wygaśnięcia? A może są historie miłosne, które mają tylko bilet w jedną stronę?
Seria Bali to kolejny sukces Mercedes Ron po przebojowej i zekranizowanej Trylogii winnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
PROLOG
Był ubrany w garnitur od Armaniego i buty Bemera. Z butonierki w klapie marynarki wystawała elegancka jedwabna apaszka za ponad dwieście dolarów.
Każdy, kto go nie znał, zachwyciłby się nim. Natomiast każdy, kto go znał, stawał się wobec niego podejrzliwy. Nie był znany z tego, że budził sympatię ani że był spokojny, ale z tego, co stanowiło całkowite przeciwieństwo tych cech. Ludzie obawiali się go. Jakże mieli nie obawiać się tego człowieka? Posiadał sporo ziemi, firm, samolotów i całkiem okazałych budynków. Przez dwadzieścia lat, od kiedy został właścicielem przedsiębiorstwa, wszystko szło jak z płatka… Przynajmniej dla niego.
Rozsiadł się w swoim nowym fotelu przy biurku tak wielkim, że mogło przy nim swobodnie jeść obiad dwanaście osób. Spojrzał w okno. Jak na Londyn, tamtego dnia było dużo bardziej upalnie niż zazwyczaj. Najpewniej zaproszą go na hipodrom. Pomimo że już przyzwyczaił się do pozycji, którą zajmował, część jego jestestwa zawsze obawiała się, że ktoś ostatecznie odbierze mu to, co jest jego. Z tego powodu wszystko mocno kontrolował i nadzorował. Miał najlepszych prywatnych detektywów i najlepsze agencje wywiadu. Działali na jego korzyść dzięki astronomicznym łapówkom, które on z wielką naturalną swobodą nauczył się rozdawać. Jednak tamtego poranka obudził się z odmiennym uczuciem, wypełniony dziwnym lękiem… Było to wrażenie, które w niczym nie przypominało zwyczajowo komfortowego samopoczucia.
Zadzwonił telefon. Zastanowił się, czy odebrać. Mógł zignorować połączenie i wyjechać na hipodrom. Umówiłby się z jakąś ładną dziewczyną, żeby pochwalić się nią przed przyjaciółmi, wypiłby i najadłby się do woli. Później poszedłby z dziewczyną do łóżka i spędziłby czas, robiąc to, co lubi najbardziej… Ale to dzwonił Jeffrey. Niestety trzeba odebrać i nastawić się na niezbyt dobre wieści.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Ktoś zadaje pytania – odpowiedział Jeffrey spokojnie.
Głęboko westchnął.
– Jeffrey, zawsze jest ktoś, kto zadaje pytania. Coś jeszcze? – zapytał zniecierpliwionym tonem.
– Tym razem jest inaczej – odpowiedział Jeffrey. Pauza, którą zrobił, była denerwująca. – Interesuje się ktoś z Indonezji… Konkretnie z wyspy oddalonej o dwadzieścia sześć mil od Bali.
Mocno ścisnął telefon.
– A więc nadszedł odpowiedni moment, aby przypomnieć pewnej osobie o porozumieniu, które zawarła ze mną dwadzieścia lat temu, nieprawdaż?
Jeffrey przytaknął.
– Dawaj mi znać o wszelkich nowościach. Chcę też mieć imię i nazwisko osoby, która zadaje pytania, choć nie powinna.
Rozłączył się i zapatrzył w okno. Jeśli ktoś grzebie w tej sprawie… Uderzył pięścią w biurko i zaklął przez zaciśnięte zęby. Wykończy każdego, kto zagraża stylowi jego życia, którego wypracowanie tak wiele go kosztowało. Wszystkich wykończy.
1 ALEX
List, telefon i adwokat. Całe moje życie pełne było zwrotów o sto osiemdziesiąt stopni. Jednego dnia masz wszystko pod kontrolą, przynajmniej tak myślisz. Wybierasz drogę, podążasz nią, walczysz, żeby nikt nie przekonał ciebie, że się mylisz ani że źle wybrałeś. Do cholery, stawiasz się całemu światu, nawet osobom, które najbardziej kochasz, żeby studiować i dobrze się przygotować. Popełniasz również błędy, oczywiście mylisz się. To jedyny sposób, żeby się nauczyć, ale zawsze dzieje się to w otoczeniu, które ty kontrolujesz.
Jestem pilotem, a dokładnie dowódcą załogi. Stąd bierze się to przekonanie, że lepiej popełniać błędy w środowisku kontrolowanym przez siebie… W moim przypadku chodzi o symulatory lotów, które stały się częścią mojego życia, od kiedy skończyłem osiemnaście lat. Nikogo nie chcemy zabić, głównie dlatego, że jeśli to zrobimy, to z pewnością będzie to ostatnia rzecz, którą zrobimy.
Odkąd pamiętam, zawsze kochałem nieboskłon. Pragnąłem być tam, w górze, wśród gwiazd. Pragnąłem, aby obłoki były moimi przyjaciółmi i abym to ja był tym pierwszym, który dostrzeże słońce pojawiające się nad horyzontem. Moim ulubionym filmem z dzieciństwa był Piotruś Pan, nie dlatego, że nie chciałem nigdy dorosnąć, ale dlatego, że Dzwoneczek rozsiewała magiczny pył. Marzyłem, żebym mógł latać bez skrzydeł i docierać tam, gdzie wieje najsilniejszy wiatr.
Oczywiście ta faza trwała krótko. Dość szybko straciłem dziecięcą niewinność, zbyt szybko w stosunku do tego, co ja uważam za normalne dla jakiegokolwiek chłopca… Zacząłem optować za bardziej realistycznym sposobem wzbijania się w niebo i lataniem, gdy fascynacja fizycznym wyglądem Dzwoneczka wzięła górę nad zachwytami jej magią.
Szybko odkryłem, co się czuje w samolocie. Gdy miałem dziesięć lat, byłem pomocnikiem pilota w awionetce mojego ojca, a mając dwanaście lat, już praktycznie potrafiłem pilotować ją samodzielnie. Ależ to wrażenie! Jak wiele dałbym za to, żeby sprawić, abyście odczuli dokładnie to samo co ja za tamtym pierwszym razem. Nie zapomnę wibracji silnika pode mną, adrenaliny, która płynęła w całym moim ciele, wiatru chłoszczącego mnie po twarzy, hałasu śmigieł przed startem.
To chyba wtedy po raz pierwszy zakochałem się w czymkolwiek. Zakochałem się we wszystkich tych wrażeniach, uzależniłem się od pragnienia bycia coraz dalej od ziemi i coraz bliżej gwiazd. Miałem szczęście. Nie jest tak łatwo znaleźć swoją pasję, tak dokładnie wiedzieć, co chce się zrobić ze swoim życiem. Nie jest też łatwo studiować i ustawić się we właściwym punkcie startu i jednocześnie być wtedy w pełni wyposażonym w marzenia i energię. Gdy skończyłem czternaście lat uzbroiłem się w odwagę. Głośno i wyraźnie powiedziałem do moich rodziców: „Tato, mamo… Chcę być pilotem”.
To było coś, co niektórym mogłoby zająć wiele lat, a nawet całe życie – odkrycie, co się chce robić. Dla mnie już wtedy było to jasne. A pozostałe sprawy… No dobra, reszta to historia.
Mój mózg wiedział, że ktoś puka do drzwi, ale… Czyż nie mogą dać mi spokoju chociaż jednego dnia? Złapałem poduszkę i przykryłem nią głowę. Starałem się wyciszyć zewnętrzne hałasy i przeklinałem we wszystkich możliwych językach, które znałem, a nie było ich mało. Ktokolwiek to był, życzyłem mu wszystkiego najgorszego, bo nie pozwalał mi przespać się spokojnie.
– Alex, otwórz drzwi!
Cholera, to był Nate.
Mogłem wykrzyczeć, że niech drzwi otworzy jego pieprzona matka, ale jemu nie mogłem tego zrobić. Nie jemu. On stale znosił moją obecność od momentu, gdy dowiedziałem się, że… cholera, gdy dowiedziałem się o „tym”.
Wewnętrzny głos karcił mnie, że do tej pory nie potrafiłem nazwać po imieniu mojego problemu. Dwa lata temu moje życie drastycznie się zmieniło. No dobra, moje życie i moja przyszłość też. Trudno mi było uznać, że los nadal był takim skurwysynem. Jeszcze mu mało?
Znów opanował mnie lęk z ostatnich siedmiu dni. Odnosiłem okropne wrażenie, jakbym chciał pozbyć się mojego ciała i biec w poszukiwaniu nowego. Uwielbiałem to życie, którego prowadzenie tak wiele mnie kosztowało, ale bardzo chciałem zamienić je na jakiekolwiek inne, bo to już nigdy nie będzie moje! Ta wiadomość na zawsze zmieniła wszystko… a ja nie byłem na to przygotowany.
– Otwórz albo wyważę drzwi! – nalegał Nate.
Z trudnością wstałem i poszedłem do drzwi pokoju hotelowego. Przede mną stał najbardziej na świecie spalony słońcem człowiek. Ach, to był mój najlepszy przyjaciel: Nate Olivieri. Znamy się od czasu, gdy ja skończyłem siedemnaście lat i mogłem zacząć moje pierwsze oficjalne godziny lotów. Nate i ja jednocześnie uzyskaliśmy tytuły prywatnych pilotów i od tamtego czasu byliśmy nierozłączni. Co ciekawe, pomimo upływu lat i pomimo że znamy się tak dobrze, zdaje się, że on nie jest zdolny zrozumieć pewnych spraw. Na przykład gdy mówię mu: „w najbliższych dniach nie zawracaj mi głowy”, to chcę powiedzieć właśnie to, żeby w najbliższych dniach nie zawracał mi głowy.
– Chłopie… Żal mi ciebie.
– Odwal się – odpowiedziałem.
Niemal przyciąłem mu nos, chcąc zamknąć drzwi, ale on zdążył włożyć stopę.
– Nic z tego – powiedział. Silnie popchnął drzwi i wszedł do pokoju. – Do cholery, ależ tu śmierdzi!
Z olimpijskim spokojem zignorowałem jego słowa i wróciłem na materac. Gdybym miał szczęście, mógłbym cieszyć się kilkoma przyzwoitymi godzinami snu.
– Zamknij te cholerne drzwi, jak już zmęczysz się gadaniem głupot.
Nie pozwolił mi dojść do łóżka. Zastawił mi sobą drogę. Ścisnąłem palcami nos. Starałem się głęboko oddychać. Nie mogę stracić papierów… – mówiłem sobie w myślach. – Nie i jeszcze raz nie, nie w ten sposób.
– Mam dobre wieści dla ciebie – zapowiedział mój przyjaciel.
– Sprawisz, że cofnę się w czasie o dwanaście lat?
– Prawie… – odpowiedział z radosnym uśmiechem. – Wsadzę twoją dupę w samolot i wyślę cię tak daleko, że gdy wrócisz do Londynu, będziesz nowym człowiekiem.
– O czym ty pleciesz?
Nate uśmiechnął się, pokazując wszystkie zęby. Wiedziałem, że nic dobrego nie może wyniknąć z tak oczywistego entuzjazmu.
– Lecimy na Bali! – zakrzyknął, rozkładając ramiona.
– Co takiego? – zapytałem.
Jakby powiedział to po chińsku. Ten język też znam, konkretnie mandaryński, ale nie do końca go opanowałem, dlatego miałem minę człowieka na haju.
– Lecimy! Obydwaj! Skontaktowałem się z Malcolmem, żebyśmy polecieli we trzech, jak w starych czasach, ale ten głupol nadal sam lata po świecie.
– Oszalałeś – odpowiedziałem. Traciłem cierpliwość.
– Będzie cudownie! Będziemy cieszyć się słońcem, morzem, wspaniałymi falami, cudownym nasi goreng… Będziemy nurkować i jeździć na nartach wodnych – wyliczał podekscytowany, chodząc z kąta w kąt. – Rozłożymy się na plaży, jak foki, i zapomnimy o wszystkim. Upijemy się bez opamiętania i popieprzymy się z jakąś ładną laską, która będzie chciała zabawić się tak jak my. Potem… po tym wszystkim… wrócimy tutaj i ty stawisz czoła…
– Zamknij dziób, Nate – uciąłem jego gadanie. – Zamknij się, bo jak nie, to, jak Boga kocham, następnym razem, gdy weźmiesz mnie na drugiego pilota, otworzę kabinę, obniżę lot do dwóch tysięcy metrów i wyrzucę cię z samolotu bez spadochronu. Zrozumiałeś mnie?
Wziąłem go za ramię, zaciągnąłem na korytarz i zatrzasnąłem za nim drzwi z hukiem.
– Gówniana ta pobudka dla ciebie, facet… – usłyszałem, jak mówił za drzwiami.
Rzuciłem się na łóżko i zamknąłem oczy. Pragnąłem, żeby wszystko znów było jak dawniej. Jednak wiedziałem, że malutka część mnie tak naprawdę tego nie chciała. To, czego potrzebowałem, to żeby ta część dominowała i wygrała całą moją wewnętrzną bitwę.
Po kilku godzinach, gdy otworzyłem oczy, poczułem przez chwilę, jakby wszystko było w porządku. To było wspaniałe uczucie… Wystarczyło, żebym się przez chwilę rozejrzał, by zorientować się, że jest ono jak najdalsze od rzeczywistości. Wszystko było takie samo.
No dobra, prawie wszystko. Nate siedział przy stole w pokoju i coś pisał na moim laptopie. Nerwowo przeczesałem włosy palcami, targając je. Zwykle tak robię, gdy jestem zdenerwowany, przytłoczony lub zmartwiony. W tym momencie było tysiąc razy gorzej niż zwykle.
– Co ty tu robisz? – zapytałem.
– Przypominam ci, że to mój hotel – odpowiedział, nawet nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
– To hotel twojego ojca.
Nate lekko się uśmiechnął.
– Dokładnie tak.
Nate jest synem właściciela sieci luksusowych hoteli Olivieri. Tak, z tych Olivierich. Jego rodzina ma hotele na całym świecie. Natomiast pierworodny syn właściciela z olimpijskim spokojem postanowił odejść od interesów rodzinnych i zostać pilotem luksusowych prywatnych samolotów. Tak samo jak ja, mniej więcej.
– Wyjaśnij mi więc, co robisz w moim pokoju z moim laptopem?
Nate znad komputera obrzucił mnie szybkim spojrzeniem. Światło ekranu zwiększało intensywność koloru jego niebieskich oczu.
– Staram się zarezerwować dwa bilety lotnicze w pierwszej klasie. Ci durnie z Qatar Airways zapełnili całą pierwszą klasę, wolne miejsca zostały tylko w ekonomicznej.
Wywróciłem oczami. Na nic zdałoby się dyskutowanie z nim o tej przeklętej podróży. Nate już taki jest. Wierzy, że ciągnąc samochód bez kół, gdzieś dojedzie…
W tym momencie postanowiłem liczyć na to, że się po prostu zmęczy.
Spojrzałem przez okno, już było ciemno. Zapewne przespałem pięciogodzinną sjestę. Opadłem na sofę i przetarłem twarz dłonią. Co miałem robić?
Moje życie nie było przygotowane na coś takiego. Ja nie byłem przygotowany na coś takiego. Miałem dwadzieścia dziewięć lat, od osiemnastego roku życia mieszkałem sam. Miałem zachwycającą pracę i dużo podróżowałem, czasem jednak więcej, niż chciałbym. Poświęcałem się czemuś, co było moją pasją, ale to mnie drogo kosztowało. Zawsze wiedziałem, że to nie będzie trwać wiecznie, ale rzucić wszystko ot tak?! Dopiero co zaczynałem żyć!
– Myślę, że pojutrze powinniśmy wyruszyć… Jeśli tak, to na miejsce dotrzemy w poniedziałek. Ależ to idioci… Pamiętasz, jak Wyatt poprosił nas uprzejmie, żebyśmy zabrali jego i całą jego rodzinę na Maui? Pamiętasz? Chyba zadzwonię do niego bezpośrednio. Tak. Zobaczymy, czy się ocknie i załatwi nam miejsca w najbliższym samolocie…
Wyłączyłem się i nadal patrzyłem przez okno. Moje zmysły zajęte były oświetloną ścianą naprzeciwko, światłami budynków, samochodów i nocy. Uwielbiałem Londyn. To miasto, które nigdy nie śpi, tak samo jak Manhattan. Poza tym jest w pewnym sensie wielkopański, co zawsze mi się podobało.
Moja matka byłaby dumna z tego, że tak pomyślałem, i choć zaprzeczyłbym, gdyby mnie o to zapytała, to jednak prawdą jest, że jestem dość wymagający w wielu sprawach. Skłamałbym, mówiąc, że nie wściekają mnie źle zrobione rzeczy lub rzeczy i sprawy mało eleganckie. Lubię porządek, spokój i dobrą organizację. Czerpałem satysfakcję z wiedzy, gdzie co się znajduje, skąd dokładnie pochodzą obiekty i byty i dlaczego są w danym miejscu. Nie chodzi tylko o sprawy materialne. Chodzi generalnie o wszystko w życiu.
Trzy osoby zajmowały się utrzymaniem nienagannego porządku i dobrym zorganizowaniem mojego domu w Primrose Hill. Hannah odpowiadała za przygotowywanie mi posiłków i staranne ich przechowywanie w szklanych naczyniach ze szklanymi przykrywkami. Moje ubrania były doskonale poskładane i wyprasowane i niech Bóg ma wszystkich w opiece, gdybym ja, wróciwszy do domu, znalazł coś nie na swoim miejscu. Byłem maniakiem. Tak, może to brzmieć okropnie, ale to sprawiło, że zostałem najmłodszym i najbardziej utalentowanym pilotem w Anglii. Nie ja tak mówiłem o sobie. Dowodem były medale, które otrzymałem od chwili ukończenia nauki w Oxford Aviation Academy.
Dlatego osiągnąłem to, co osiągnąłem. Przez całe moje życie wszystko było pod kontrolą. Wszystko było dokładnie uporządkowane i miałem doskonale zorganizowaną przyszłość.
– Oszalejesz, gdy zabiorę cię na moją wyspę – powiedział Nate, ponownie przerywając mój tok myślenia.
– Twoją wyspę? – spojrzałem na niego łaskawie.
– Wyśmiewaj mnie, ile chcesz. Już od czterech lat odwiedzam tamto miejsce. Jeśli ja ci mówię, że to najlepsze miejsce na świecie, żeby się wyłączyć, to jest to całkowita prawda.
Nate był preppy, trochę w stylu hipisa. Wybierał wyspę zapomnianą przez Boga, aby „wyłączyć się”, jak lubił mówić. Uciekał tam przed swoim codziennym życiem i wracał z „naładowanymi akumulatorami”, cokolwiek by to znaczyło…
Ja, prawdę mówiąc, nie umiałem przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz byłem na prawdziwych wakacjach, trwających dłużej niż cztery dni… Lubiłem pracować i wielu klientów przedsiębiorstwa zamawiało konkretnie mnie jako swojego pilota. To gwarantowało mi mało wolnego czasu i wiele nocy w pięciogwiazdkowych hotelach, rozsianych po całym świecie. Nie uskarżałem się. Moja praca pozwalała mi prowadzić dość wygodne życie. Miałem znajomości wśród ważnych ludzi, z którymi nawet zawierałem prawdziwe przyjaźnie.
Zadzwonił telefon Nate’a i wyrwał mnie z zamyślenia.
– Cześć! Tak, Wyatt, co tam u ciebie, chłopie? – odpowiedział.
Nate wykonał jakiś gest w moim kierunku, ale znów go zignorowałem. Wstałem z sofy, podszedłem do minibaru i nalałem sobie szklankę samej whisky. Gdzieś usłyszałem, że kaca leczy się jeszcze większą ilością alkoholu. Kimże ja jestem, żeby kwestionować to, jakże przyjemne, twierdzenie?
– To pilne – usłyszałem, jak mówił Nate. – Gdyby tak nie było, nie prosiłbym ciebie. Nie… Oczywiście, że nie możemy wziąć jednego z samolotów.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Starałem się, żeby to wystarczyło, aby zrozumiał, co miałem na myśli, ale on dalej mówił swoje:
– Tak… Dwa miejsca w pierwszej klasie… do Denpasar, tak… Doskonale, chłopie! Bardzo dziękuję! Załatwione!
Ponownie podniosłem szklankę do ust.
– Zmienisz tę swoją minę? Ja poruszam niebo i ziemię, żeby…
– Nie polecę, Nat – uciąłem, nie patrząc na niego. – Nie nalegaj. Czy mam ci przypomnieć, dlaczego nie mogę tak uciec i znów zostać dupkiem, takim jak wtedy, gdy byliśmy żółtodziobami?
Nate spojrzał na mnie z sofy spokojnie i pogodnie.
– Właśnie ze względu na to, co się zdarzyło, potrzebujesz wyłączyć się całkowicie. Musisz wyjechać z Londynu, oddalić się i pomyśleć, jaki będzie twój następny ruch…
– Już nie będzie następnego ruchu, Nate, do cholery! – powiedziałem.
Z wściekłości ścisnąłem szklankę. Pękła na tysiąc kawałków i skaleczyłem się w dłoń. Przekląłem przez zęby. Nate obserwował mnie, niewzruszony.
– To będzie tylko trzydzieści dni, Alex. Trzydzieści dni na odnalezienie siebie samego. Trzydzieści dni…
– Trzydzieści dni na staranie się, abym pojął, że moje życie, takie, jakie prowadziłem i znałem dotychczas, skończyło się na zawsze.
Nate nic nie odpowiedział, a ja zniknąłem w łazience.
Przyszedł czas, żebym zaakceptował moją nową rzeczywistość.
2 NIKKI
Wpadające przez okno światło słońca obudziło mnie jak zawsze. Tak samo jak codziennie rano przeklinałam głośno. Zadawałam sobie pytanie, kiedy wreszcie skończę szyć zasłony, nad czym już pracowałam dwa miesiące… Można by powiedzieć, że nie miałam czasu, że nie dawałam rady, robiąc w ciągu dnia tysiące innych rzeczy, ale były to marne tłumaczenia. Miałam aż nadto czasu na uszycie ich, ale, mówiąc szczerze, okropnie się leniłam.
Szycie zasłon nie było jednym z moich wielu hobby, ale wmówiłam sobie, że mogę i powinnam to zrobić sama. Mogłam je uszyć w kilka godzin, a z niewielką pomocą Eko lub nawet Gusa byłyby już powieszone. Miałabym nawet czas wsiąść na motocykl i dołączyć do grupy przyjaciół, żeby obejrzeć zachód słońca i zmierzch, czyli tak zwany przez turystów sunset.
Przeciągnęłam się jak kot. Ziewnęłam tak, jak nigdy nie zrobiłabym tego w miejscu publicznym, i wstałam z łóżka. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do samotnego życia ani nie mogłam uwierzyć, że wszystko, co widzą moje oczy, jest moje i tylko moje. Miałam dwadzieścia trzy lata, dwa miesiące temu uniezależniłam się i przeprowadziłam do willi na klifie. Mogłam już wcześniej wynieść się i zamieszkać sama, ale za bardzo lubiłam mieszkać z moją babcią Kutą i wujkiem Kadekiem. Zawsze mnie chronili i troszczyli się o mnie. Dorastałam głównie przy nich dwojgu, bo moi rodzice umarli, gdy miałam zaledwie trzy lata. Ledwo ich pamiętam, ale dobrze wiem, jaką pustkę zostawiła w rodzinie ich śmierć. Moja matka miała oczy mojej babci, a moja młodsza siostra – mojego wujka. Ja, ich jedyna wnuczka i siostrzenica, byłam sierotą…
Bolało mnie mówienie o moich rodzicach. Chociaż znałam ich tylko przez krótki czas, bardzo za nimi tęskniłam. Czułam, że znałam ich dobrze, jak nikt inny, dzięki mojej babci i wujkowi. Zawsze opowiadali mi anegdoty o mojej mamie, chociaż czasem było im ciężko wspominać ją. Wiem, że robili to po to, abym mogła mieć wyraźne wyobrażenie o niej i żebym wiedziała, jak bardzo mnie kochała. O moim ojcu mówili mniej. Byłby jedynie jakąś niewyraźną zjawą z mojej przeszłości, gdyby nie opowiadali mi o nim w ogóle.
Dzięki opowieściom wiem o wielu rzeczach. Na przykład, że pieprzyk, który mam na płatku lewego ucha, jest dokładnie taki sam jak u mojej mamy. Moje długie nogi i sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu odziedziczyłam po moim ojcu Jacobie, który był Anglikiem i dlatego ja jestem „mieszańcem”, bo cała moja rodzina ze strony mamy to Azjaci pochodzący z Bali.
Dziwnie jest czuć, że w moich żyłach płynie angielska krew. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, mogę zapewnić, że silniejsze były geny mojej matki. Oczywiście moje skośne oczy nie są koloru czekoladowego, który dominuje wśród miejscowej ludności. Są zielonkawe i od wczesnego dzieciństwa łamałam sobie głowę dlaczego. Niektórzy na wyspie uważali nawet, że to przynosi pecha. To mówi wszystko o mentalności miejscowych. Nie codziennie można zobaczyć Azjatkę z zielonkawymi oczami. Moja cera też jest mniej ziemista, ale poza tym jestem typową Balijką, jak każda mieszkająca na tej wyspie. Niech nikt nie waży się zaprzeczyć.
Myjąc zęby, zaczęłam myśleć o tym, co mam do zrobienia w ciągu dnia. Od kiedy skończyłam studia weterynaryjne, nigdy nie wyjechałam z mojej wysepki. Jest położona w odległości kilku kilometrów od głównej wyspy Bali. Jest wystarczająco mała, żeby wszyscy jej mieszkańcy znali się z widzenia, i wystarczająco duża, żebyśmy wszyscy nie znali wzajemnie swoich imion. Jak dla mnie jest doskonałej wielkości.
Wychowałam się tutaj. To zawsze był mój dom rodzinny, w którym byłam otoczona przyrodą, zwierzętami, uprawami ryżu, oceanem, piaskiem, sportami wodnymi i domowym jedzeniem. Także licznymi turystami. Tak, przyjeżdżają tu, żeby śnić balijski sen.
Fatalnie się czułam, gdy musiałam opuścić wysepkę, żeby studiować w centrum Bali. Absolutnie nie byłam przyzwyczajona do miejskiego życia, chociaż to miasto jest karzełkiem w porównaniu z jakimkolwiek innym, zwykłym miastem. Niepokoił mnie hałas uliczny i ten w centrach handlowych. Trudno mi było przyzwyczaić się do chodzenia wszędzie w butach i w ubraniu, jak na spotkanie służbowe. Chociaż cztery lata trwania nauki powinny wystarczyć, abym przyzwyczaiła się do tego, to jak tylko miałam dyplom ukończenia studiów pod pachą, wsiadłam do mojej łódki i pożegnałam ten zewnętrzny świat, szeroko uśmiechając się z ulgą. Ja nie nadawałam się ani trochę do życia w takim rytmie. Moje życie było tutaj, z moją rodziną i ze wszystkimi moimi psami…
Jedyne, co podobało mi się w życiu na głównej wyspie, to możliwość pójścia do kina i poznanie mojej najlepszej przyjaciółki Margot, która…
Dźwięk tłumionego szczekania przykuł moją uwagę i przerwał rozmyślania.
Uśmiechnęłam się i otworzyłam okno w łazience, żeby wyjrzeć. Mój dom był na górze klifu. Poza przepięknymi widokami na morze mogłam widzieć stok ze schodami prowadzącymi do moich drzwi. Właśnie tam każdego ranka czekał na mnie mój ulubiony pies, mój anioł stróż, mój cudowny Batú.
Temat bezdomnych zwierząt na terenach nadmorskich Bali zawsze odbierał mi sen. To był jeden z powodów, że zostałam weterynarzem. To bardzo smutne, że bezdomne psy bardziej postrzegane są jako plaga. Dla mnie to najpiękniejsze zwierzęta, uprzejme i wierne; niemożliwe, że w ogóle istnieją w tym dziwnym i ulotnym świecie, który nazywamy Ziemią.
Są setki bezdomnych psów, wałęsających się po plażach w poszukiwaniu czułości i jedzenia. Nawet wielu turystów je przygarnia. Niektórzy trzymają te psy przez lata w swoich domach na wyspach, ale porzucają je, gdy tylko przychodzi czas powrotu turysty do domu rodzinnego. Szczęśliwie nie wszyscy są tacy. Dzięki turystyce i zachodniej koncepcji zwierzęcia towarzyszącego te zwierzęta dostają jedzenie. Mimo to jest coraz więcej bezdomnych psów, a rdzenni mieszkańcy wyspy postrzegają je jako zagrożenie lub roznosicieli kleszczy. Niesławą cieszy się okrucieństwo niektórych miejscowych. Są zdolni zrobić wszystko, żeby tylko pozbyć się tych psów, nawet je otruć i właśnie tu zaczyna się moja praca weterynarza.
Nie było łatwo ani tanio zaopiekować się tak dużą liczbą zwierząt. Ponadto te psy nie przestają się rozmnażać, bo nie są kastrowane. Wydawałam prawie całą moją pensję na zakup niezbędnych rzeczy do opieki nad nimi, czemu wielu ludzi się dziwiło. Pracowałam praktycznie od rana do nocy. To było nie do wytrzymania, ale ja nie znalazłam innego wyjścia.
Miałam tyle etatów, że czasem traciłam rachubę. Byłam jedynym profesjonalnym weterynarzem na wyspie, każdego ranka dawałam lekcje jogi w różnych pensjonatach i willach, trzy razy w tygodniu byłam przewodnikiem dla uprawnionych płetwonurków, a kiedy nie było innej opcji, pomagałam przy sprzątaniu najbardziej luksusowego kompleksu na wyspie. To było spektakularne. Miałam do oporządzenia wille nad morzem i w zasięgu wzroku wszelkie luksusy, jakie możecie sobie wyobrazić, ale to była praca, której najbardziej nienawidziłam. Pomimo że był to kompleks należący do rodziny Margot i czasem mogłam dodatkowo zarobić, nie było sposobu na uwolnienie się od turystów, którzy uważali się za kogoś lepszego od innych.
W takich miejscach jak Bali ten rodzaj kompleksów wypoczynkowych jest bardzo popularny. Moja wysepka jest bardziej nastawiona na obecność turystów-hipisów, którzy przyjeżdżają tu z zamiarem uprawiania ekstremalnych sportów wodnych, na lekcje jogi, na surfowanie na najlepszych falach Indonezji… albo prawie tylko po to.
Większość ludzi przyjeżdża na wyspę na kilka dni i wyjeżdżają, gdy odkryją, że nie jest to najbardziej luksusowe miejsce na Bali. Ale my coraz bardziej zbliżamy się do bycia luksusowym miejscem. Są inwestorzy, którzy nie przestają budować kolejnych turystycznych kompleksów na każdym skrawku niezagospodarowanej ziemi.
Zignorowałam szczekanie Batú i wróciłam do moich obowiązków. Jeśli chciałam być o siódmej rano na mojej pierwszej lekcji jogi, to już powinnam się pośpieszyć. Wyszłam z łazienki i złapałam pierwsze z brzegu legginsy i top. Uczesałam się w wysoko upięty kucyk. Zarzuciłam na plecy matę do jogi i torbę z kompletem niezbędnych rzeczy: ubraniem na zmianę, butelką wody i bananem do zjedzenia w południe.
Batú oszalał z radości, gdy zobaczył, że schodzę po schodach. Chociaż byłam spóźniona, zatrzymałam się, żeby przywitać go jak Pan Bóg przykazał. Nasza historia była szczególna. Ten pies zasługiwał na całą moją czułość i wyjątkowe traktowanie, nawet kosztem innych psiaków, chociaż nigdy nie mówiłam tego głośno.
Czule go pogłaskałam. Pozwoliłam mu wskakiwać na mnie, starając się uniknąć poplamienia mojego białego kompletu, i pośmialiśmy się trochę. Tak, upieram się przy twierdzeniu, że psy się uśmiechają, śmieją się, płaczą i robią wszystko to, co robimy my, ludzie, tylko one robią to w psiej wersji. Po wzajemnym okazaniu sobie wystarczającej ilości miłości poszłam w kierunku motocykla.
Skuter dostałam w prezencie od wujka, gdy skończyłam trzynaście lat. Nie przestraszcie się. To późny wiek na posiadanie jednośladu, jeśli weźmie się pod uwagę, że tutaj dzieci jeżdżą na motocyklach już po ukończeniu dziesiątego roku życia. Mój, to była stara vespa, chociaż ja lubiłam mówić, że vespa jest vintage. Skuter chyba był już stary, zanim go dostałam w prezencie… Ale woził mnie wszędzie, nie mogłam narzekać, spełniał swoją funkcję, a ja w zamian wydawałam moją krwawicę na jego naprawę co dwa–trzy tygodnie.
Za każdym razem, gdy udało mi się włączyć silnik, dziękowałam bogom.
– Jedziemy, Batú!
Batú odpowiedział szczeknięciem i oboje przemierzyliśmy drogę w dół, na plażę, na moją lekcję jogi. Pies biegł za mną, z wywieszonym językiem, ale szczęśliwy z powodu swojej porannej przebieżki. Wielu ludzi uczy swoje psy siedzenia na podpórkach pod stopy w skuterach, ale Batú nie jest mały. Jest większy niż większość psów mieszkających na wyspie, jest prawie wielkości labradora. Był mieszańcem, jak ja, być może mieszanką labradora i hiszpańskiej rasy podenco (podobnej do charta) i miał trochę pomarańczowe umaszczenie. Jestem prawie pewna, że Batú nie pochodził z Bali. Historia, jak go uratowałam, jest bardzo smutna. Czasem ludzie potrafią być okrutni.
Mimo smutnych wspomnień uśmiechnęłam się, widząc go w lusterku skutera. Był niezwykle żywotny i wesoły, czym promieniował na otoczenie. Byłoby cudownie, gdybym mogła przekazać wam moje szczęście, jakie czułam za każdym razem, gdy uratowałam jakiegoś psa lub mu pomogłam.
Zaskoczył mnie dźwięk klaksonu ciężarówki i sprawił, że prawie spadłam z vespy.
– Cholera! – burknęłam.
W tej samej chwili Batú zaczął szczekać jak oszalały. Ciężarówka zatrzymała się i wysiadł z niej ktoś, z kim absolutnie nie miałam ochoty rozmawiać.
– Przepraszam, Nikki, nie widziałem ciebie!
I dlatego trąbił?! Dlaczego mnie nie widział?
– Nic się nie stało, Jeremy – powiedziałam, siląc się na uprzejmy uśmiech.
Batú u mojego boku zaczął szczekać i warczeć na Jeremy’ego. Pies był bardzo opiekuńczy dla mnie, ale na Jeremy’ego reagował wyjątkowo nerwowo.
– Jak się masz? – Jeremy zapytał mnie, korzystając z tego, że nie jechał żaden samochód.
Moja relacja z Jeremym była nieco niekomfortowa. Między nami do czegoś tam doszło. Nie było to nic nadzwyczajnego; przez kilka tygodni spotykaliśmy się. Był jednym z synów turystów, urodzonym na wyspie i wychował się jak my, był jednym z „adoptowanych”, jak mieliśmy zwyczaj ich nazywać, bo nie pochodzili stąd, ale w rzeczywistości byli miejscowymi; nie wiem, czy wyrażam się jasno.
– Dobrze, dobrze, tylko jestem spóźniona – starałam się przekrzyczeć szczekanie psa.
– Ach, oczywiście! Wybacz mi! – powiedział, wysilając się na uśmiech. – Joga, prawda? – zapytał.
Przytaknęłam skinieniem głowy.
– Może któregoś dnia wstąpię na twoje lekcje – powiedział.
Musiałam bardzo się kontrolować, aby na mojej twarzy nie dało się zauważyć niechęci z powodu ewentualności jego ponownej obecności na moich lekcjach. Jeremy’ego nic innego nie obchodziło mniej niż joga, ale wiedział, że dzięki temu może być o określonej godzinie i w określonym miejscu przy mnie, chociaż nie był moim partnerem. To wszystko było… niezręczne, bardzo niezręczne.
– Genialnie – powiedziałam. – Do zobaczenia, Jeremy. Miłego dnia! – dodałam, przyśpieszając i omijając go na skuterze.
Nie umknęło mojej uwadze wściekłe spojrzenie Jeremy’ego na Batú. Nie zdziwiło mnie to. Obaj nie lubili się wzajemnie. W rzeczywistości Jeremy nienawidził psów. To był jeden z powodów, dla których nie udało nam się zostać razem na dłużej.
Mówię jeden z powodów, bo było wiele innych, aby nie być z Jeremym… Całymi dniami mogłabym opisywać je, poczynając od tego, że Jeremy bardzo mnie kontrolował i był niewiarygodnie zazdrosny. W jakim momencie chłopak, który mnie zachwycał, stał się obsesyjnie nieznośny wobec mojego rozkładu zajęć? „Gdzie będziesz dzisiaj o godzinie jedenastej?”, „Dlaczego widziałem cię dzisiaj jedzącą śniadanie w Yamu?”, „Czy dzisiaj o trzynastej spotkamy się, czy znów musisz jeść obiad z twoim wujkiem?”, „Dlaczego dzisiaj rano rozmawiałaś z Eko, nie miałaś pracy?”.
Ale koszmar!
Rozstanie z nim było najlepszą decyzją, jaką podjęłam w ciągu roku, ale wydawało się, że on jeszcze się w tym nie zorientował. To było żałosne. W porównaniu z chłopakami z wyspy Jeremy raczej mi się podobał… Chłopaki z Zachodu, to była moja klęska. Dużo bardziej mi się podobali niż jakikolwiek miejscowy. Ten fakt w takim samym stopniu mnie rozbijał, jak i cieszył. Cieszył, bo czułam się bliższa mojej mamie, w końcu ona zakochała się w Angliku; rozbijał, bo na wyspę turyści przyjeżdżali tylko na krótki czas. Niewielu decydowało się pozostać tu na stałe, a ja nie lubiłam tracić czasu na bezsensowne relacje. Jeremy był wyjątkiem i wydawało się, że jest doskonałym rozwiązaniem. Niewątpliwie był Amerykaninem, z jego blond włosami i niebieskimi oczami. Miał figurę surfera, nieco krzywy uśmiech białego człowieka. Poza tym był „adoptowany”, ale oczywiście nie mógł nawiązać poważnej relacji z kimś, czyje atrybuty można opisać w dwóch zdaniach.
W dziesięć minut dojechałam na lekcję. Odbywałam ją w jednym z wielu kompleksów przeznaczonych dla turystów na wyspie, na drewnianej platformie naprzeciwko morza. Najlepsze w tych lekcjach jogi było to, że zmuszały mnie do codziennych porannych treningów, a przy okazji zawierałam fajne znajomości. Zazwyczaj ludzie nie zostawali długo, na kilka dni, co najwyżej na trzy miesiące, jeżeli przyjeżdżali na pełny kurs jogi.
Było miło prowadzić lekcje sportu, który kochałam całą duszą i wiedziałam, że te zajęcia dobrze robią tym, którzy zaczęli go praktykować. „Joga to styl życia”, zawsze powtarzała mi moja babcia. „Pomaga utrzymać spokój umysłu i aktywne ciało”, wspaniała sprzeczność. Ponadto tym, którzy ją praktykowali, pozwalała utrzymać sprawne ciało o wspaniałym wyglądzie i umożliwiała przybieranie niewiarygodnych pozycji.
– Dzień dobry! – powitałam dziewczyny z mojej grupy, bo jej członkami były same kobiety.
Nie zawsze tak bywało. Czasem przychodzili mężczyźni, chociażby narzeczeni zmuszeni przez swoje partnerki. Czasem przychodził ktoś ciekawski, kto chciał spróbować, ale przekonawszy się, że jest za mało giętki, by nadążać za tokiem lekcji, nie wracał. Kiedyś zorganizowałam dzień praktykowania jogi męskiej, ale nie wszystko się udało. Gdy musieli ustawić się w pozycji na pieska, twarzą do podłoża, zrozumiałam, że mózg facetów nie funkcjonował dobrze, gdy widzieli przed sobą wypiętą pupę dziewczyny, a jednocześnie starali się naśladować moje ruchy.
„Moje” dziewczyny uśmiechnęły się ze zmęczonym wyrazem twarzy i ustawiły się tak, żeby każda dobrze mnie widziała.
– Rozpoczniemy od pozdrowienia słońca.
To było prawie dosłowne. Lekcja została tak zaplanowana, że trwała dokładnie tyle czasu, ile słońcu zajmowało wyjście zza horyzontu i powitanie nas. To okropne wstawać tak wcześnie, ale na koniec nie było przyjemniejszego uczucia niż powitanie słońca. Warto było ćwiczyć aż do wyczerpania mięśni, a później zanurzyć się w morzu, w pomarańczowym i żółtym blasku świtu.
Czasem zadawałam sobie pytanie, jak niektórzy ludzie mogą żyć z dala od morza, piasku, od jedynych w swoim rodzaju, niepowtarzalnych zachodów słońca. Jak ludzie mogą woleć przebywać w drapaczach chmur, zamiast żyć w łączności z przyrodą?
Myślę, że trzeba było wychować się na wyspie. Moje postrzeganie świata było bardzo odmienne od tego, jakie mają inni ludzie na świecie. Na nieszczęście wiele osób uważa, że sprawy materialne są ważniejsze od jakiejkolwiek przyjemności związanej z naturą… Czy nie rozumieją, że zachód słońca jest za darmo? No dobrze, może kosztować cię jednego dolara, jeśli zdobędziesz dobrze schłodzone piwo Bintang…
Zakończyłam lekcję i pożegnałam się uśmiechem z moimi uczennicami. Gdy wszystkie wyszły, upewniłam się, że nikt mnie nie widzi, i podeszłam do trochę ukrytych, ale dobrze mi znanych kamieni. Zdjęłam strój sportowy i byłam zupełnie naga. To była moja mała, tajemna przyjemność – kąpiel nago o świcie. Zawsze gdy mogłam, tak robiłam i prawie nigdy nikogo nie było. Żeby dojść do tych skał, trzeba było przejść przez omszały teren, który turyści omijali tylko dlatego, że był zielony. No dobrze, dlatego też, że była siódma rano.
Jak nigdy radowałam się teraz moją ulubioną kąpielą w promieniach wschodzącego słońca, aż poczułam, że moje mięśnie zrelaksowały się po ostrym sportowym wysiłku. Na Bali woda zazwyczaj ma umiarkowaną temperaturę, co jest bardzo dobre… czasami. Natomiast rano jest dużo chłodniejsza niż w ciągu całego dnia. Dlatego cieszyłam się nią jak mała dziewczynka, której dali lizaka. Przepłynęłam kilka dłuższych odcinków, po czym zwyczajnie usiadłam na skale otumaniona barwami nieba. Wszystko jedno, ile wschodów i zachodów słońca widziały moje oczy, zawsze powodowały we mnie to samo wrażenie bycia mikroskopijną cząstką wszechświata, a w środku buzowały mi emocje.
Skończyłam moją szczególną, krótką medytację i wyszłam z wody. Stanęłam na skale, żeby się przeciągnąć, jakbym wstała po małej drzemce. Nagle wtedy… Spojrzałam w lewo, chyba zawołano mnie po imieniu. Nie. Wszystko nadal trwało w ciszy, przerywanej jedynie śpiewem ptaków i szumem fal.
Napotkałam spojrzenie mężczyzny, który obserwował mnie z jednej z willi Margot. Był wystarczająco daleko, aby nie dostrzec mojej twarzy, ale wystarczająco blisko, żeby dostrzec, że jestem naga. To było dziwne. Normalnie pośpiesznie zakryłabym się i uciekła biegiem, ale nie zrobiłam tego. Stałam nieruchomo, jak mnie Pan Bóg stworzył, patrzyłam spokojnie na osobę obserwującą mnie bez żadnych skrupułów. On opierał się ramionami o barierkę i mogłam widzieć, jak wiatr lekko poruszał jego włosy. On, w przeciwieństwie do mnie, był ubrany. Chociaż nie dostrzegłam rysów jego twarzy, było coś, co spowodowało ucisk w moim żołądku.
Nie umiem tego wyjaśnić, ale trochę emocjonujące było to, że pozwoliłam mu obserwować się nagą, mimo że nie wiedział, kim jestem…
To było jak zakazana gra, w której nigdy nie wiemy, kim są gracze.
Nie wiem, jak długo obserwowaliśmy się wzajemnie, ale w końcu musiałam zacząć się ubierać. Włożyłam majtki i ubranie, które przyniosłam sobie w plecaku. Mężczyzna nie poruszył się, nadal obserwował każdy mój ruch, nie mrugając oczami. Przynajmniej wydawało mi się, że nie mrugał. Z miejsca, w którym stałam, nawet nie mogłam dostrzec, jakiego koloru miał oczy ani jakie miał usta, policzki, uśmiech, czy miał brodę, czy był ogolony…
Widziałam jedynie, że stał pochylony nad barierką, a z odległości wydawał się duży i czułam, że na co dzień był pracoholikiem.
Przez moment miałam chęć pomachać do niego. Byłoby to śmieszne, biorąc pod uwagę okoliczności spotkania.
Zeszłam ze skały i wyszłam z plaży, czując, że przeżyłam niezwykle erotyczny i odważny moment w moim życiu.
3 ALEX
Co ja tu robię?, zapytałem sam siebie, patrząc na łódkę przede mną i na idiotę, mojego najlepszego przyjaciela, przyjaźnie rozmawiającego z kapitanem.
– Alex, podejdź tu! – krzyknął z brzegu morza.
Fale rzucały łódką na wszystkie strony. Czyżby tu jeszcze nie wynaleziono pomostów? Podszedłem do Nate’a. Byłem ledwo przytomny po piętnastu godzinach podróży, z przesiadką w Kuala Lumpur i krótką chwilą na prawdziwy odpoczynek. Tak, podróżowaliśmy pierwszą klasą, ale moja głowa absolutnie się nie zrelaksowała, bo nie przestawałem zadawać sobie tego samego pytania: Jak to możliwe? Jak mogłem być takim imbecylem, tak nieodpowiedzialny…?
– To jest Nero, zawiezie nas na wyspę, o której tyle ci opowiadałem.
Przytaknąłem skinieniem głowy. Nie miałem ochoty podtrzymywać bezsensownej rozmowy z nikim. Tym bardziej z jakimś Nero.
– Kiedy wyruszymy? – zapytałem, obserwując morze. Przypływ nie bardzo nam sprzyjał, ale całkowicie nie zgadzałem się na nocleg w jakimś marnym hoteliku w Denpasar.
– Natychmiast, proszę pana – powiedział Nero.
Zawołał swoich marynarzy, jeśli w ogóle można ich tak nazywać, biorąc pod uwagę łódkę. Rozpoczęli przygotowania do wypłynięcia.
– Czy to pana bagaż? – zapytał mnie, wskazując na czarną walizkę stojącą obok mnie.
Przytaknąłem. Spojrzałem na Nate’a, który taszczył ten swój niechlujny plecak, i pokręciłem głową z dezaprobatą. Podróżować z plecakiem, powiedziałem do siebie. Ja nigdy nie zrozumiem tego konceptu albo lepiej mówiąc, tego stylu życia. Uwielbiałem podróżowanie, poznałem najdalsze zakątki świata, jeździłem samochodami z nieznajomymi, zawierałem przyjaźnie na plażach i udawałem zakochanego przez dwadzieścia cztery godziny. W moim życiu popełniłem wszelkiego rodzaju szaleństwa, ale teraz już mieliśmy swoje lata. Dla odmiany Nate, jak się zdaje, pozostał w okolicach dziewiętnastki.
– Czy pamiętasz, jak kiedyś umiałeś szaleć? – zapytał Nate, zauważając, że krzywo spoglądam na jego plecak.
– Czy pamiętasz, jak w miesiąc tyliśmy prawie siedem ton?
Nate uśmiechnął się jak dziecko.
– Jakże można to zapomnieć… Było super! Alex, tu, na Bali, życie wygląda inaczej. To inna bajka. Tu kwestie materialne nie mają znaczenia, rozumiesz?
– Jeśli wszystko, co materialne, nie ma znaczenia, to dlaczego zarezerwowałeś najdroższą willę na wyspie?
Nate znów uśmiechnął się szeroko.
– Ach, kochany przyjacielu… Bo właścicielka jest moją przyjaciółką – gdy to powiedział, jego oczy zamgliły się na moment.
– No jasne. Z pewnością tylko dlatego – odpowiedziałem.
– Wiesz, że przyjeżdżam tu każdego roku. Aż za dobrze wiesz, że uciekam przed światem na miesiąc i zawsze tu jest moja kryjówka.
– Czy dlatego, że masz nierówno pod sufitem?
– Nic z tych rzeczy. Jak tu pobędziesz, gdy poznasz ludzi, przekonasz się do tego miejsca.
– Nie zamierzam nikogo poznawać, Nate. Zgodziłem się tu przyjechać, żeby więcej nie musieć ciebie słuchać. Prawda jest taka, że też nie miałem nic lepszego do roboty, w oczekiwaniu, aż moje życie zmieni się na zawsze.
– Ależ dramatyzujesz. Już ci powiedziałem, że nie…
– Nate, zamknij się.
Nate zamilkł, a ja podziękowałem niebiosom, że nie dokończył zdania.
Wsiedliśmy do łodzi. Moja walizka była bardzo niewygodna do noszenia, ale to nie był mój problem, by znalazła się na pokładzie. Obserwowałem krystaliczną wodę, która nas otaczała. Nigdy nie byłem na Bali. Owszem, podróżowałem po Indonezji, jednak… Chociaż trudno mi było przyznać to głośno, cząstka mnie chciała poznać wyspę, o której tyle słyszałem. Nate był uciążliwy. Raz na rok stawał się hipisem. Trwało to później kilka miesięcy, ale po pewnym czasie wracał do normy. To znaczy ten sam preppy, który chodził ze mną do klubu, wychodził na imprezy do najlepszych dyskotek w mieście i ubierał się w garnitury od Armaniego.
Nie udawał kogoś, kim nie był. Choćbym nie wiem jak się starał – ja też nigdy nie udawałem. Jednak, z drugiej strony, nieźle robiło mi trochę zapomnienia o wszystkim lub przynajmniej staranie się, żeby zapomnieć.
– Pamiętasz, gdy byliśmy młodzi i pragnęliśmy zasmakować kłopotów? – zapytał zrelaksowany Nate.
Wyjął papierosa ze swojego wstrętnego plecaka i zapalił go, patrząc na morze.
Wiedziałem, że nie miał nic złego na myśli, wypowiadając te słowa, ale trochę się wewnątrz zagotowałem. Czyżbym przestał być tamtą osobą? Z Nate’em przeżyłem wszystkie możliwe przygody. Był czas, gdy rajcowało mnie wzięcie plecaka i wyruszenie w improwizowaną podróż. Nawet aktywnie uczestniczyłem w jej zorganizowaniu. Dawniej byliśmy trzema muszkieterami. Nate, Malcolm i ja przemierzyliśmy najlepsze plaże, surfując; byliśmy w różnych miejscach, przeżyliśmy wszelkie doświadczenia. Jednak od kilku lat wszystko się zmieniło. Już nie podróżowaliśmy razem inaczej niż tylko służbowo i od roku nie widzieliśmy Malcolma. Konkretnie od czasu, gdy zdecydował, że nie chce już podróżować razem z nami, tylko chce to robić na własny rachunek. „Żeby odnaleźć samego siebie”, jak nam powiedział.
– Spójrz, już docieramy do celu – Nate podniósł się z miejsca i patrzył do przodu.
Mogłem dostrzec drzewa palmowe i biały piasek. Gdy zakotwiczyliśmy łódź przy brzegu, były tam też inne małe łódki, takie jak nasza. Z miejsca, do którego przypłynęliśmy, wyspa nie wydawała się zbyt duża. To ciekawe, że ze wszystkich podróży, które zawsze odbywaliśmy, Nate do tej pory nigdy nie nalegał tak mocno, żebym mu towarzyszył.
– Jesteś gotowy na miesięczne wyłączenie się i relaks?
Nic nie odpowiedziałem, ale coś tam we mnie drgnęło… może odrobinę.
Wysiedliśmy z łodzi i poszliśmy do samochodu, który czekał na nas w pobliżu. Nie stał na piasku, tylko na jezdni z fatalnym asfaltem.
– Pan Lenox? – zapytał mężczyzna, który przyszedł po moją walizkę. – Pozwoli pan?
Przytaknąłem i wsiedliśmy do samochodu. Był dość stary, aczkolwiek w takich miejscach to normalne. Nie było widać nowych samochodów, wybór marek też mocno ograniczony.
Jechaliśmy drogami kiepsko lub wcale niepokrytymi asfaltem i obserwowałem otaczających nas ludzi. Było dużo turystów, ale też sporo ludności miejscowej. Miejscowych widać było na ulicach, jak sprzedają owoce i warzywa. Były obwoźne stragany z żywnością, drzewa palmowe, motocykle i bardzo dużo psów. Starałem się zapamiętać każdą ulicę. To, co najbardziej fascynowało mnie w podróżach, to poznawanie innych kultur, obserwowanie innej rzeczywistości, a przede wszystkim – rozmawianie z ludźmi, którzy myślą, jedzą i żyją w sposób bardzo odmienny od mojego.
Samochód jechał ulicą do miejsca, w którym okrążyliśmy klif. Droga była dość wąska i roztaczał się z niej widok na morze.
– Oszalejesz, jak zobaczysz wille, to raj.
Wkrótce dojechaliśmy. Do momentu otwarcia bramy kompleksu nie mogłem zgodzić się z moim przyjacielem. Jakoś nie dostrzegałem raju.
Droga z kamiennych płyt, między którymi stała woda. Powitało nas czterech pracowników. Wszyscy ubrani byli w coś w rodzaju białych uniformów, przepasanych fioletowymi pasami. Domyślałem się, że to był ich służbowy strój.
– Witajcie, panowie – odezwali się zgodnym chórem.
Było już późno. W czasie drogi słońce schowało się za linią horyzontu nad morzem, chociaż było jeszcze trochę pomarańczowych promieni barwiących nieboskłon. Straciliśmy pełen spektakl zachodu, gdy przemierzaliśmy wyspę.
Domyślałem się, że warto tu obserwować zachody słońca. Przez chwilę mogłem sobie wyobrazić, że leżę na piasku z piwem w dłoni, zapatrzony w piękny widok… Być może zdołam zapomnieć o problemach.
– Prosimy, prosimy – wskazywał nam drogę jeden z pracowników.
Szliśmy za nim aż do lobby, żeby się zameldować. Poproszono nas o dane rezerwacji, dowody osobiste i jedną kartę kredytową. Rozejrzałem się wokół. Nie wyglądało to na żaden hotel ani nic podobnego. Za recepcją była otwarta jadalnia. Zdawało się, że jest na samym skraju klifu, obok znajdowały się inne wille. Z klifu rozciągał się niesamowity widok na ocean.
Nate, wraz ze mną, rozglądał się na boki. Zachowywał się jakoś podejrzanie ostrożnie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Dokładnie w chwili, gdy zamierzałem zapytać go, co mu jest, do cholery, odezwał się do mnie recepcjonista.
– Oto panów klucze do waszych willi. Pan, panie Lenox, ma luksusową prywatną suite z widokiem na morze. Pan, panie Olivieri, suite junior, obok basenu, jak zawsze.
Roześmiałem się, bo nie wierzyłem własnym uszom.
– Suite junior? Dla niego?
Gdy Nate zamierzał mi odpowiedzieć, pewna piękna rudowłosa dziewczyna pojawiła się w tylnych drzwiach recepcji hotelowej. Obdarzyła nas anielskim, a zarazem lodowatym uśmiechem.
– Nathaniel – odezwała się, nie spuszczając wzroku z mojego przyjaciela.
– Margot – odpowiedział i jakkolwiek to byłoby niewyobrażalne, on właśnie drżał… Ze zdenerwowania?
Dziewczyna spojrzała na mnie. Zorientowałem się, że to ta przyjaciółka, o której mówił mi Nate. Muszę przyznać, że była piękna. Miała rudawe włosy, zaczesane do tyłu i przytrzymane diademem, co powodowało, że jej piegowata twarz była całkowicie odsłonięta. Oczy błękitne jak niebo i nos tak zadarty jak u postaci z filmów animowanych.
– Witamy w Rajskich Willach – powiedziała, pokazując to, co nas otaczało. – Panie Lenox, powiedziano mi, że to pana pierwsza wizyta na naszej kochanej i uwielbianej wyspie. Życzę, aby pana pobyt tutaj był jak najlepszy i satysfakcjonujący. Jeśli czegokolwiek będzie pan potrzebować, proszę bez wahania pytać moich współpracowników, aczkolwiek jestem pewna, że Nathaniel będzie potrafił doskonale pokazać panu najpiękniejsze miejsca na wyspie, prawda?
Nate, z kilkusekundowym opóźnieniem, przytaknął.
– Oczywiście… Tak, ekhem, pokażę mu najfajniejsze miejsca.
– Dziękuję, Margot. Pozwolisz, że będę mówił do ciebie po imieniu? – odezwałem się. Starałem się zignorować nowego dziwnego Nate’a, którego miałem przed sobą. Zdawało się, że jego głowa znajduje się w tysiącu miejsc jednocześnie, a on jest całkowicie zamroczony.
– Oczywiście – odpowiedziała z pięknym uśmiechem, odsłaniając białe zęby. – Czy życzy pan sobie, abym zaprowadziła pana do willi? Na początku droga może zdawać się zawiła…
– To oczywiste… Ja z trudnością pamiętam, jak dotrzeć do mojej – powiedział Nate, doszedłszy nieco do siebie. Nie mógł oderwać wzroku od naszej gospodyni.
– Komang, zaprowadź pana Olivieriego. Ja pokażę panu Lenoxowi, gdzie jest jego pokój.
Spojrzałem a Nate’a. Te suche decyzje Margot chyba trochę go rozczarowały. Jednak nie zdążyłem powiedzieć czegokolwiek ani wymienić spojrzenia z moim przyjacielem.
– Odpocznij – odezwał się do mnie. – Jutro rano spotkamy się na wspólnym śniadaniu – dodał, jednocześnie przygładzając swoje blond włosy, jakby chciał ostatecznie zapanować nad niedawnym roztargnieniem.
Przytaknąłem w milczeniu i poszedłem za rudowłosą dziewczyną. Nie była zbyt wysoka, a obcisły strój doskonale podkreślał krągłości jej pośladków.
Nie trzeba było być wyjątkowo inteligentnym, żeby zorientować się, że między tymi dwojgiem jest coś lub coś było. Napięcie tak ciężkie i gęste, że można je było kroić nożem, aczkolwiek nie miało charakteru seksualnego; to było coś więcej. Nate nigdy nie mówił mi o żadnej dziewczynie ze „swojej wyspy”, jak lubił nazywać to miejsce. Oczywiście byłem świadom tego, że gdy przyjechał na Bali, jego priorytetem była rozrywka, ponad wszelką twórczą aktywność. Gdy mówię „rozrywka”, myślę o uprawianiu seksu ze wszystkim, co się porusza. To samo robił w Londynie czy w każdym przeklętym miejscu, do którego podróżowaliśmy, ale nigdy nie wspomniał o tej jakiejś Margot. Przynajmniej nie do chwili, gdy nasze stopy stanęły na tej wyspie.
– Tutaj jest pana willa, proszę pana.
– Możesz mówić do mnie Alex – powiedziałem, obserwując ją z góry, bo byłem wyższy od niej.
W odpowiedzi uśmiechnęła się.
– W willi w środku masz łóżko, łazienkę, małą kuchnię i prywatny basen. Jeśli czegoś będziesz potrzebować, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jesteśmy w recepcji. Możesz zadzwonić, wybierając numer dziewięć w telefonie stojącym przy łóżku.
Przytaknąłem. Pragnąłem być sam i odpocząć. Padałem ze zmęczenia.
– Dziękuję, Margot – odpowiedziałem.
Ona kiwnęła głową i odeszła korytarzem. Włożyłem klucz do zamka w drzwiach i wszedłem do mojej osobistej oazy. Mój przyjaciel nie mylił się… To było coś niewiarygodnego.
Cała willa, z wyjątkiem sypialni i łazienki, była właściwie luksusowym, zadaszonym tarasem. Stała dokładnie na klifie, za którym rozciągało się morze, a szum fal był dobrze słyszalny. Wystrój minimalistyczny i nowoczesny, tak jak lubiłem. Mały, a jednocześnie obszerny basen znajdował się dokładnie na wysokości, na której wizualnie łączył się z kolorem morza.
Wszedłem do sypialni przez przesuwane drzwi. Granitowa podłoga i wielkie białe łoże udekorowane kwiatami ułożonymi w kształcie serca. Nie powstrzymałem się przed wywróceniem oczami. Na meblu na bagaż już leżała moja walizka, gotowa do otwarcia.
Wszedłem pod prysznic. Potrzebowałem zmyć z siebie zapach lotniska i samolotu. To były zapachy budzące moje obrzydzenie, choć wiązały się z tym, w jaki sposób zarabiałem na życie.
Pośpiesznie wziąłem prysznic, bo pragnąłem znaleźć się jak najszybciej w łóżku. Upał na zewnątrz był nie do zniesienia, dlatego byłem wdzięczny, że sypialnia była przygotowana, z włączoną klimatyzacją.
Włożyłem białe slipki i szybko przetarłem włosy. Zostawiłem je całkowicie potargane, każdy kosmyk sterczał w innym kierunku. Rzuciłem się na łóżko i nie obchodziło mnie zupełnie, że była godzina dziewiętnasta trzydzieści.
Musiałem odzyskać siły, aby móc ułożyć i zaakceptować moją nową rzeczywistość, która mnie teraz czekała… A przynajmniej tę, która będzie trwać przez następnych trzydzieści dni.
Cholera, zapomniałem zasunąć zasłony. Pomimo poleceń z mojego mózgu, żeby mocno zasnąć, nic z tego nie wychodziło. Przeklinałem, przewracając się na wielkim łóżku i próbując przykryć głowę jedną z poduszek.
Starałem się pospać jeszcze kilka godzin, ale było to niemożliwe, bo ptaki świergotały, światło przenikało przez okno i morskie fale głośno szumiały. Spojrzałem na zegarek na stoliku nocnym. Boże mój… Przespałem ponad dwanaście godzin? Pomrugałem oczami, żeby przekonać się, czy zegarek nie jest zepsuty i nie wskazuje niewłaściwej godziny. Rzuciłem kolejne przekleństwo, już pozamiatane, nie zasnę. Nie czułem zmęczenia, tylko raczej jet lag.
Robiło się jasno i wstawałem, ziewając jak zwierzę, które budzi się z hibernacji. Widoki były cudowne. Otworzyłem przesuwne drzwi pokoju. Szyby zaparowały, bo ustawiłem niską temperaturę klimatyzacji. Gdy wyszedłem, uderzyła mnie fala gorąca.
Co robili miejscowi, żeby nie umrzeć spieczeni na skwarki? My, Anglicy, nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak upalnego klimatu. Najwyższa temperatura w Anglii osiąga trzydzieści stopni Celsjusza i Bóg nie chce, aby była wyższa. Jednak walory tak łaskawej pogody były bardzo obiecujące.
Wyszedłem na taras, żeby podziwiać wspaniałe widoki. Stamtąd mogłem patrzeć na ocean, czego nigdy nie robiłem z żadnego innego hotelu. To było niesamowite widowisko, ze spektakularnymi barwami poranka. Przedramionami oparłem się na barierce tarasu i wdychałem pełną piersią czyste powietrze.
Czyżby Nate miał rację? Wystarczyło spędzić kilka dni na tej wyspie, żeby pomogło mi to zaakceptować moje nowe życie?
Myślałem o moich problemach, gdy coś w oddali przykuło moją uwagę. Zobaczyłem dziewczynę skąpaną w promieniach wschodzącego słońca. Stałem, obserwując ją. Widziałem, jak nurkowała i znikała na kilka chwil i wracała na powierzchnię wody. Położyła się na wodzie na plecach i pokazała całe swoje ciało… cholera, całkowicie wszystko. Jej nagie piersi wystawały dumnie ponad wodę, jak małe boje. Znów zanurzyła się cała, płynąc w kierunku skał.
Nagle poczułem się podekscytowany, chociaż nie powinienem. Moje wychowanie i dobre maniery kazały mi przestać na nią patrzeć. Pomyślałem, że muszę uszanować jej prywatność, zapewne była przekonana, że nikt jej nie widzi. Ale co to za pomysł kąpać się nago w morzu? Oczywiście, było to bardzo romantyczne dla takich dusz jak Nate. Ale nie dla normalnych ludzi, z dobrymi manierami, dobrze wychowanych, z zasadami… Przez kilka chwil wyobrażałem sobie, że ja robię to samo, ale jedynie pomyślawszy o tym, już poczułem się niezręcznie.
Mimo tego moje oczy nie chciały przestać na nią patrzeć. Działo się tak, jakby wszystko wokół znikło, a cały mój świat skupił się tylko na tej chwili. Nie istniało nic innego poza tą chwilą i intymnością, którą dzieliłem z nieznajomą.
Dziewczyna weszła na skałę i pokazała swoje długie nogi i płaski brzuch. Ciemne, mokre długie włosy opadały jej na plecy. W tym momencie zorientowała się, że patrzę na nią. Czyżby dlatego, że tak intensywnie pożerałem ją wzrokiem? Jednak nie zrobiła tego, czego się spodziewałem. Nie zakryła dłońmi swojego nagiego ciała. Również nie wzięła pośpiesznie ręcznika, żeby się nim zakryć, ani nie ubierała się. Tylko patrzyła na mnie i wytrzymała mój wzrok.
Odległość, jaka nas dzieliła, praktycznie uniemożliwiała rozróżnienie rysów naszych twarzy. Sądziłem, że widzę, jak przygryza dolną wargę i lekko ściska uda, podczas gdy patrzymy na siebie. Każde z nas weszło w prywatność drugiej strony. Każde z nas przeżywało chwile odmienne i odmienne życie, ale w tej chwili podzieliliśmy się tym wyjątkowym momentem prostoty cielesnej… i wzrokowej.
Przez chwilę wyobraziłem sobie spotkanie z tą piękną dziewczyną, zdarzenie bez zobowiązań… W myślach zobaczyłem nas śmiejących się i razem pijących piwo. Widziałem nas kąpiących się w świetle księżyca, pieściłem językiem jej ciało. Wyobraziłem sobie, że doprowadzam ją do śmiechu.
Stworzyłem sobie fantazję całkowicie odległą od rzeczywistości i ja byłem jej protagonistą. Gdy tak marzyłem, otaczające nas kolory przestały być barwami świtu i przeistoczyły się w światło zbyt intensywne, abym mógł nadal marzyć i wyobrażać coś sobie. Było to tak, jakbym wyszeptał jej na ucho, że spektakl właśnie się kończy.
Naga dziewczyna odwróciła wzrok. Schyliła się, żeby zebrać swoje rzeczy. Ubrała się i zeszła ze skały, nie patrząc za siebie.
Oddałbym wszystko, aby wróciły te chwile. Nie tylko dlatego, że był to początek historii wartej opowiedzenia, ale dlatego, że był to początek czegoś znaczącego. Tak zaczęło się coś, co trudno mi wyrazić słowami, coś, z powodu czego ściska mi się serce na samo wspomnienie tego, co już się stało i co się stanie później.
Aj, Nikki, jakże zaburzysz mój świat… i jakże ja zaburzę twój.
4 NATE
Już minęło dwanaście miesięcy. Ani jej nie widziałem, ani absolutnie niczego nie wiedziałem, co się z nią działo przez ten czas. Była tam i, o matko, jaka była piękna! Wydawała się daleka, jak zawsze. Co mnie czekało? Złamałem jej serce w najgorszy możliwy sposób.
Margot i ja zobaczyliśmy się pierwszy raz i poznaliśmy się, gdy pierwszy raz przyjechałem na wyspę. Byłem wtedy młodym chłopakiem, łajdakiem i idiotą. Nie sądzę, abym bardzo się zmienił. Gdy przyjechałem na Bali, chciałem żyć pełnią życia. Byłem przystojnym i bogatym facetem, który chciał na maksa wszystkiego spróbować. Wyspa urzekała, miała w sobie coś, czego nie umiałem wyjaśnić. Było tak, jakby pozbawiała nas wszelkiego zła, pozostawiała nas nagimi, abyśmy mogli przeżyć emocje, których nie moglibyśmy przeżyć w żadnym innym miejscu.
Poznałem ją w tym samym hotelu. Ona wtedy jeszcze nie zarządzała willami. Miała zaledwie dziewiętnaście lat i zaczynała drugi rok studiów uniwersyteckich. Była na Bali na swoich letnich wakacjach. Jakby to było dzisiaj, pamiętam moment, w którym zobaczyłem jej postać pławiącą się w basenie. Włosy ognistego koloru przyciągnęły wzrok, a później cała ona skupiła na sobie moją uwagę. Wyszła z wody, oblepiona strojem pływackim. Nic w nim nie było seksownego, ale był doskonale dopasowany.
Pamiętam jej uśmiech, gdy spostrzegła, że ją obserwuję. Miałem ręcznik przewieszony przez ramię i zapomniałem, że zamierzałem popływać w basenie.
– Ty wynajmujesz willę z ogrodem, prawda? – zapytała mnie, osuszając się ręcznikiem.
Przytaknąłem. Wróciłem do rzeczywistości i podszedłem do niej.
– Ty jesteś córką właścicieli czy się mylę?
– To takie oczywiste? – odpowiedziała. Przykryła się ręcznikiem i wycisnęła wodę z włosów, owijając je w róg ręcznika.
– Sądzę, że ty i twój ojciec jesteście jedynymi rudowłosymi, którzy zarządzają willami w Indonezji.
Roześmiała się.
– Nie myśl sobie. Turyści zawładnęli wszystkim.
– Jestem Anglikiem i nigdy nie widziałem dziewczyny tak marchewkowo rudej jak ty. Jesteś jak kopia Pippi Pończoszanki.
– Nie wiem, kto to jest – odparła nieco rozgniewana.
Z jakiegoś powodu, którego nadal nie rozumiem, jej gniew sprawił, że się uśmiechnąłem.
– Nie zaliczyłaś siebie do grupy „turystów”. Czy to znaczy, że jesteś miejscowa? – zapytałem.
Obserwowałem jej liczne piegi, pokrywające niemal całą twarz. Były cudowne, jak nieskończona galaktyka.
– Jestem adoptowana – odparła z prostotą. Zapatrzyłem się w nią zaskoczony.
– Tak nazywają nas, tych urodzonych tutaj, ale będących dziećmi cudzoziemców – wyjaśniła. – Moi rodzice przeprowadzili się na Bali, zanim się urodziłam. Przydzielono im ziemię, aby mogli zbudować cały ten kompleks, i już nikt nie dał rady usunąć ich stąd. Ja urodziłam się niedaleko tej wyspy, w Denpasar. Wróciłam tam tylko na studia, na uniwersytet.
Przytakiwałem, słuchając. Wydawało mi się fascynujące to, co mi opowiadała. Przede wszystkim jej swoista forma samoobrony w chwili, gdy wyjaśniała mi swoje korzenie. To było tak, jakby chciała podkreślić stanowczo, że to jej miejsce. Nie byłem zdolny wyobrazić sobie moich rodziców, którzy postąpiliby podobnie jak jej, ale to wydawało mi się niesamowitą przygodą. Porzucić swoje dotychczasowe życie, wyjechać na Bali, rozkręcić interes, mieć córkę i wychować ją tak daleko od wszystkiego, co dotychczas znali.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki