Moja wina - Mercedes Ron - ebook

Moja wina ebook

Ron Mercedes

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Mercedes Ron

Trylogia winnych

Tom 1 Moja wina

75 milionów czytelników na Wattpadzie!

Ich związek nie będzie łatwy. Są przeciwieństwami: wodą i ogniem, cukrem i solą... A kiedy zbliżają się do siebie, lecą iskry...

Świat siedemnastoletniej Noah właśnie wywraca się do góry nogami. Zostaje zmuszona do przeprowadzki z Kanady do Los Angeles. Ma zamieszkać z nowym mężem matki, milionerem, i jego dorosłym synem Nicholasem. Wygląd Nicka zwala z nóg – chłopak jest wysoki, dobrze zbudowany, ma najbardziej niebieskie oczy na świecie i włosy czarne jak noc... Brzmi świetnie, prawda? Cóż, nie bardzo. Przyrodni brat reprezentuje bowiem wszystko, przed czym Noah ucieka, odkąd pamięta. Między nią a Nicholasem, który w tajemnicy przed ojcem prowadzi podwójne życie, od razu rodzą się skrajne uczucia. Dokąd ich to zaprowadzi?

Trylogię Mercedes Ron przeczytało 75 milionów czytelników Wattpada. Film już na ekranach!

Mercedes Ron

Urodziła się w Buenos Aires. Ukończyła Wydział Komunikacji Audiowizualnej na Uniwersytecie w Sewilli i tam dzisiaj mieszka. W połowie 2015 roku zaczęła pisać na platformie Wattpad pierwszą część trylogii Moja wina, która trafiła do sprzedaży w marcu 2017 roku. Kilka miesięcy później ukazała się jej druga część – Twoja wina, a w lipcu kolejnego roku – Nasza wina. Trylogia winnych okazała się wielkim sukcesem autorki.

Fragment

Spojrzała na mnie i zobaczyłem w jej oczach coś mrocznego i strasznego, co przede mną ukrywała. Jednak po chwili uśmiechnęła się serdecznie.

– Przecież to twój świat, Nicholas – powiedziała spokojnie. – Po prostu żyję tak jak ty, zaprzyjaźniam się z twoimi znajomymi i cieszę się beztroską. Ty tak robisz i podobno ja teraz też mam tak żyć – oświadczyła i odsunęła się ode mnie o krok.

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

– Zupełnie straciłaś kontrolę – powiedziałem nieco ciszej. Nie podobało mi się to, co widziałem, nie podobało mi się, w kogo zmieniała się dziewczyna, w której, jak sądziłem, byłem zakochany. Ale gdy się nad tym zastanowić... To, co robiła i jak to robiła – dokładnie tak samo zachowywałem się, zanim ją poznałem. Ja ją wciągnąłem w to wszystko, to moja wina. To z mojej winy robiła sobie krzywdę.

W pewien sposób zamieniliśmy się rolami. Pojawiła się i wyciągnęła mnie z ciemnej dziury, w której siedziałem, ale ostatecznie wylądowała na moim miejscu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 538

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog

– Daj mi spo­kój! – Noah pró­bo­wała mnie wymi­nąć i wyjść z pokoju. Zła­pa­łem ją za ramiona i zmu­si­łem, żeby na mnie spoj­rzała.

– Możesz mi wyja­śnić, co się z tobą, do dia­bła, dzieje? – spy­ta­łem wście­kły.

Spoj­rzała na mnie i zoba­czy­łem w jej oczach coś mrocz­nego i strasz­nego, co przede mną ukry­wała. Jed­nak po chwili uśmiech­nęła się ser­decz­nie.

– Prze­cież to twój świat, Nicho­las – powie­działa spo­koj­nie. – Po pro­stu żyję tak jak ty, zaprzy­jaź­niam się z two­imi zna­jo­mymi i cie­szę się bez­tro­ską. Ty tak robisz i podobno ja teraz też mam tak żyć – oświad­czyła i odsu­nęła się ode mnie o krok.

Nie mogłem uwie­rzyć wła­snym uszom.

– Zupeł­nie stra­ci­łaś kon­trolę – powie­dzia­łem nieco ciszej. Nie podo­bało mi się to, co widzia­łem, nie podo­bało mi się, w kogo zmie­niała się dziew­czyna, w któ­rej, jak sądzi­łem, byłem zako­chany. Ale gdy się nad tym zasta­no­wić… To, co robiła i jak to robiła – dokład­nie tak samo zacho­wy­wa­łem się, zanim ją pozna­łem. Ja ją wcią­gną­łem w to wszystko, to moja wina. To z mojej winy robiła sobie krzywdę.

W pewien spo­sób zamie­ni­li­śmy się rolami. Poja­wiła się i wycią­gnęła mnie z ciem­nej dziury, w któ­rej sie­dzia­łem, ale osta­tecz­nie wylą­do­wała na moim miej­scu.

Rozdział 1

1

Noah

Pod­no­si­łam i opusz­cza­łam szybę w nowym samo­cho­dzie matki i nie mogłam prze­stać myśleć o tym, co miało mnie spo­tkać w tym pie­kiel­nym roku, który był przede mną. Nie­mal bez prze­rwy zadrę­cza­łam się pyta­niem, jak to się stało, że zna­la­zły­śmy się w tej sytu­acji – czemu opusz­czamy nasz dom, aby prze­je­chać pół kon­ty­nentu i zna­leźć się w Kali­for­nii. Minęły trzy mie­siące, odkąd usły­sza­łam kosz­marną wia­do­mość, która zupeł­nie zmie­niła całe moje życie, przez którą chciało mi się pła­kać w nocy, przez którą roz­kle­ja­łam się i wpa­da­łam w histe­rię jak jede­na­sto­let­nia dziew­czynka, a nie sie­dem­na­sto­latka.

Ale co mogłam zro­bić? Byłam nie­peł­no­let­nia, bra­ko­wało mi jede­na­stu mie­sięcy, trzech tygo­dni i dwóch dni, żeby skoń­czyć osiem­na­ście lat i móc wyje­chać na stu­dia – z dala od matki, która myśli tylko o sobie, z dala od tych obcych, z któ­rymi mam zamiesz­kać. Mia­łam bowiem od teraz miesz­kać z dwójką zupeł­nie obcych ludzi, do tego face­tów.

– Możesz prze­stać? Dener­wuje mnie to – popro­siła matka, wkła­da­jąc klu­czyki do sta­cyjki i odpa­la­jąc samo­chód.

– Mnie też dener­wuje wiele rze­czy, które robisz, a muszę je zno­sić – odpo­wie­dzia­łam opry­skli­wie. Gło­śne wes­tchnie­nie, które nastą­piło potem, było w reper­tu­arze matki czymś tak czę­stym, że nawet mnie nie zasko­czyło.

Jak mogła mnie do tego zmu­szać? Czy w ogóle nie obcho­dziły jej moje uczu­cia? „Ależ oczy­wi­ście, że tak”, powta­rzała, a tym­cza­sem opusz­cza­ły­śmy moje uko­chane mia­sto. Minęło już sześć lat, odkąd moi rodzice się roz­wie­dli. I to nie w przy­jemny czy cywi­li­zo­wany spo­sób. To było naprawdę trau­ma­tyczne roz­sta­nie, ale osta­tecz­nie jakoś sobie z tym pora­dzi­łam… A przy­naj­mniej wciąż się sta­ra­łam.

Bar­dzo trudno było mi przy­zwy­cza­jać się do zmian, prze­ra­żała mnie wizja prze­by­wa­nia z nie­zna­jo­mymi. Nie należę do osób prze­sad­nie nie­śmia­łych, ale jestem raczej skryta, jeśli cho­dzi o moje pry­watne życie. Wizja dzie­le­nia prze­strzeni z dwiema oso­bami, które ledwo zna­łam, przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę wywo­ły­wała we mnie taki lęk, że mia­łam ochotę wysiąść z auta i zwy­mio­to­wać.

– Nie rozu­miem, dla­czego nie możesz pozwo­lić mi zostać – po raz tysięczny pró­bo­wa­łam ją prze­ko­nać. – Nie jestem dziec­kiem, potra­fię o sie­bie zadbać… Poza tym za rok i tak wyjadę na uni­wer­sy­tet i zamiesz­kam sama. Prze­cież to żadna róż­nica – tłu­ma­czy­łam z nadzieją, że w końcu to zro­zu­mie, i pew­no­ścią, że mam abso­lutną rację.

– Nie zamie­rzam prze­ga­pić two­jego ostat­niego roku w szkole. Chcę nacie­szyć się córką, zanim wyje­dzie na stu­dia. Noah, mówi­łam ci to już tysiąc razy: chcę, żebyś była czę­ścią naszej nowej rodziny, jesteś moim dziec­kiem… Na miłość boską, czy ty naprawdę sądzisz, że mogę pozwo­lić ci miesz­kać w innym kraju bez żad­nej opieki, tak daleko ode mnie? – odpo­wie­działa, nie odry­wa­jąc wzroku od drogi i wyma­chu­jąc prawą ręką.

Matka nie rozu­miała, jakie to było dla mnie trudne. Ona zaczy­nała nowe życie z mężem, który praw­do­po­dob­nie ją kochał. A ja?

– Nic nie rozu­miesz, mamo. Czy pomy­śla­łaś przez chwilę, że dla mnie to też jest ostatni rok szkoły? Że tutaj mam przy­ja­ciółki, chło­paka, pracę, dru­żynę…? Tu jest całe moje życie! – wykrzy­cza­łam, z tru­dem powstrzy­mu­jąc łzy. Sytu­acja mnie prze­ra­stała, to na pewno. Ja ni­gdy, pod­kre­ślam: ni­gdy nie pła­ka­łam przy kimś. Płacz jest dla sła­bych, dla tych, któ­rzy nie potra­fią kon­tro­lo­wać emo­cji. Niektó­rzy, tak jak ja, prze­pła­kali w życiu tyle, że posta­no­wili nie uro­nić już ani jed­nej łzy.

Nagle przy­po­mniało mi się, od czego zaczęło się to całe sza­leń­stwo. Bez prze­rwy sobie wyrzu­ca­łam, że nie poje­cha­łam wtedy z matką na ten prze­klęty rejs po wyspach Fidżi. Bo to wła­śnie tam, na statku dry­fu­ją­cym po Oce­anie Spo­koj­nym poznała nie­zwy­kłego i tajem­ni­czego Wil­liama Leistera.

Gdy­bym mogła cof­nąć czas, nie zasta­na­wia­ła­bym się nawet sekundy, tylko od razu bym się zgo­dziła, gdy w poło­wie kwiet­nia moja matka zja­wiła się z dwoma bile­tami i pro­po­zy­cją wyjazdu na waka­cje. Dostała je od naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Bie­daczka miała wypa­dek samo­cho­dowy i zła­mała nogę, rękę i dwa żebra. Z oczy­wi­stych wzglę­dów nie mogła więc poje­chać z mężem na te wyspy i poda­ro­wała bilety mojej matce. No ale zaraz… połowa kwiet­nia? W tym cza­sie mia­łam na gło­wie egza­miny koń­cowe i byłam w środku sezonu siat­kar­skiego. Moja dru­żyna zna­la­zła się na czele listy, choć zawsze była druga, od kiedy się­gam pamię­cią. Z nie­wielu rze­czy w życiu tak się cie­szy­łam. Jed­nak teraz, gdy już wie­dzia­łam, jakie kon­se­kwen­cje miała moja nie­obec­ność na tym rej­sie, odda­ła­bym puchar, porzu­ciła dru­żynę i bez żalu oblała histo­rię i hisz­pań­ski, gdy­bym tylko mogła nie dopu­ścić do tego ślubu.

Pobie­rać się na statku! Mojej matce cał­kiem odbiło! Co gor­sza, nic mi nie powie­działa, dowie­dzia­łam się po jej powro­cie, a do tego zako­mu­ni­ko­wała mi to tak spo­koj­nie, jakby bra­nie ślubu z milio­ne­rem na środku oce­anu było naj­zwy­klej­szą rze­czą na świe­cie… Cała ta sytu­acja była kom­plet­nie nie­re­alna. Na domiar złego matka posta­no­wiła prze­pro­wa­dzić się do jego posia­dło­ści w Kali­for­nii, w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. To jest w innym kraju! Uro­dzi­łam się w Kana­dzie, cho­ciaż moja matka pocho­dziła z Tek­sasu, a ojciec z Kolo­rado. Bar­dzo lubi­łam Stany, ale kiedy się dowie­dzia­łam…

– Noah, prze­cież wiesz, że chcę dla cie­bie jak naj­le­piej – powie­działa matka, przy­wo­łu­jąc mnie do rze­czy­wi­sto­ści. – Wiesz, przez co prze­szłam, przez co prze­szły­śmy, i naresz­cie spo­tka­łam porząd­nego męż­czy­znę, który mnie kocha i sza­nuje… Od wie­ków nie byłam taka szczę­śliwa… Muszę to zro­bić i wiem, że z cza­sem go poko­chasz. Poza tym on może zapew­nić ci przy­szłość, o jakiej ni­gdy nie mogły­śmy nawet marzyć. Będziesz mogła stu­dio­wać, gdzie tylko zechcesz, Noah.

– Ale ja nie chcę iść na jedną z tych uczelni, mamo, i na pewno nie chcę, żeby jakiś obcy facet za to pła­cił – odpo­wie­dzia­łam i prze­szedł mnie dreszcz na myśl, że już za mie­siąc pójdę do pre­sti­żo­wej szkoły dla boga­tych dzie­cia­ków.

– To nie jest obcy czło­wiek, to jest mój mąż, więc zacznij przy­zwy­cza­jać się do tego pomy­słu – dodała matka bar­dziej sta­now­czym tonem.

– Nie zamie­rzam przy­zwy­czaić się do tego pomy­słu – odcię­łam się i prze­nio­słam spoj­rze­nie z jej twa­rzy na drogę.

Matka wes­tchnęła, a ja chcia­łam, żeby ta roz­mowa już się skoń­czyła, nie mia­łam ochoty wię­cej gadać.

– Rozu­miem, że będziesz tęsk­nić za swo­imi kole­gami i za Danem, Noah, ale spójrz na dobre strony: będziesz miała brata! – wykrzyk­nęła rado­śnie.

Spoj­rza­łam na nią zmę­czo­nym wzro­kiem.

– Nie pró­buj mi tego wci­skać w ten spo­sób.

– Ależ będziesz zachwy­cona. Nick jest prze­uro­czy! – zapew­niła mnie, uśmie­cha­jąc się do auto­strady. – To doj­rzały i odpo­wie­dzialny chło­pak i na pewno z przy­jem­no­ścią pozna cię ze wszyst­kimi swo­imi zna­jo­mymi i pokaże ci mia­sto. Zawsze, gdy ich odwie­dza­łam, sie­dział w swoim pokoju, uczył się albo czy­tał. Może okaże się, że lubi­cie te same książki.

– Tak, na pewno… Na pewno uwiel­bia Jane Austin – prze­wró­ci­łam oczami. – Mówi­łaś, że ile on ma lat? – oczy­wi­ście wie­dzia­łam to, matka opo­wia­dała mi o nim i o Wil­lia­mie od mie­sięcy, a jed­nak, co wyda­wało mi się bar­dzo zna­czące, ten cały Nick nie zna­lazł oka­zji, żeby przy­je­chać do nas i mnie poznać. Zmu­sza­nie mnie do zamiesz­ka­nia z nową rodziną, któ­rej człon­ków nawet nie zna­łam, to była jed­nak prze­sada.

– Jest tro­chę od cie­bie star­szy, ale ty jesteś bar­dzo doj­rzała jak na swój wiek. Na pewno świet­nie się doga­da­cie.

No teraz to pró­bo­wała mnie podejść… „Doj­rzała”… Po pierw­sze, nie mia­łam pew­no­ści, czy to słowo fak­tycz­nie mnie defi­niuje, a po dru­gie, powąt­pie­wa­łam, czy nie­za­leż­nie od wszyst­kiego jakiś pra­wie dwu­dzie­sto­dwu­letni chło­pak będzie miał ochotę poka­zy­wać mi mia­sto i przed­sta­wiać mi przy­ja­ciół. Oczy­wi­ście gdy­bym ja w ogóle chciała, żeby to robił, to przede wszyst­kim.

– Jeste­śmy na miej­scu – zako­mu­ni­ko­wała w pew­nym momen­cie matka.

Rozej­rza­łam się i zoba­czy­łam wyso­kie palmy i monu­men­talne rezy­den­cje pood­dzie­lane od sie­bie sze­ro­kimi uli­cami. Każdy dom zaj­mo­wał co naj­mniej pół prze­cznicy. Były tam domy w stylu angiel­skim, wik­to­riań­skim, a także wiele nowo­cze­snych budyn­ków ze szkla­nymi ścia­nami i roz­le­głymi ogro­dami. Zaczy­na­łam bać się coraz bar­dziej, gdy zda­łam sobie sprawę, że im dłu­żej jecha­ły­śmy tą ulicą, tym domy sta­wały się więk­sze.

W końcu doje­cha­ły­śmy do wiel­kiej, wyso­kiej na trzy metry bramy i, jakby ni­gdy nic, matka wycią­gnęła ze schowka pilota i naci­snęła guzik, a brama zaczęła się otwie­rać. Ponow­nie ruszy­ły­śmy. Zje­cha­ły­śmy w dół drogą oto­czoną przez wyso­kie sosny, które roz­ta­czały przy­jemny zapach waka­cji i morza.

– Nasz dom stoi niżej niż reszta zabu­do­wań, dla­tego mamy naj­lep­szy widok na plażę – powie­działa z sze­ro­kim uśmie­chem. Odwró­ci­łam się w jej stronę i mia­łam wra­że­nie, że patrzę na obcą osobę. Czy naprawdę nie zda­wała sobie sprawy z tego, gdzie się zna­la­zły­śmy? Nie rozu­miała, że to wszystko jest dla nas zbyt duże?

Nie mia­łam czasu, żeby wypo­wie­dzieć te pyta­nia na głos, bo w końcu doje­cha­ły­śmy do domu. Byłam w sta­nie wydu­sić tylko dwa słowa.

– O matko!

Dom był cały biały, z wyso­kim dachem pokry­tym pia­sko­wo­żółtą dachówką. Miał przy­naj­mniej trzy poziomy, ale nie mogłam tego dokład­nie osza­co­wać, bo wszę­dzie było pełno bal­ko­nów, okien i tego typu rze­czy. Przed nami wzno­sił się impo­nu­jący ganek, na któ­rym, ponie­waż było już po dzie­więt­na­stej, paliły się świa­tła, co spra­wiało, że budy­nek wyglą­dał jak ze snu. Słońce miało wkrótce zajść i na nie­bie malo­wały się osza­ła­mia­jące kolory, które kon­tra­sto­wały z nie­ska­laną bielą ścian budowli.

Matka obje­chała fon­tannę i zapar­ko­wała samo­chód na wprost scho­dów, które pro­wa­dziły do głów­nych drzwi. Gdy wysia­dłam, mia­łam wra­że­nie, że dotar­łam do naj­bar­dziej luk­su­so­wego hotelu w całej Kali­for­nii. Tylko że to nie był hotel, to był dom… Podobno miał to być mój dom… A przy­naj­mniej to sta­rała mi się wmó­wić matka.

Gdy tylko wysia­dłam z auta, Wil­liam Leister sta­nął w drzwiach domu. Za nim stało trzech męż­czyzn prze­bra­nych za pin­gwiny.

Mąż mojej matki ubrany był ina­czej niż wtedy, kiedy kilka razy dostą­pi­łam zaszczytu prze­by­wa­nia w jego towa­rzy­stwie. Zamiast dro­giego gar­ni­turu i mar­ko­wej kami­zelki miał na sobie białe ber­mudy i jasno­nie­bie­ską koszulkę polo. Na nogi zało­żył pla­żowe klapki, a ciemne włosy, zwy­kle zacze­sane do tyłu, teraz były zmierz­wione. Musia­łam przy­znać, że można było zro­zu­mieć, co moja matka w nim widzi: był bar­dzo atrak­cyjny. Wysoki, znacz­nie wyż­szy niż ona, i świet­nie się trzy­mał. Miał har­mo­nijne rysy twa­rzy, cho­ciaż oczy­wi­ście było na niej widać oznaki wieku – zmarszczki mimiczne i pomarsz­czone czoło – a w jego czar­nych wło­sach poły­ski­wały siwe nitki, które nada­wały mu doj­rzały i inte­re­su­jący wygląd.

Matka pobie­gła go uści­skać jak jakaś nasto­latka. Ja się nie spie­szy­łam, zamknę­łam drzwi samo­chodu i pode­szłam do bagaż­nika, żeby wziąć swoje rze­czy.

Nagle zni­kąd poja­wiły się jakieś ręce w ręka­wicz­kach. Cof­nę­łam się prze­stra­szona.

– Wezmę rze­czy panienki – powie­dział jeden z męż­czyzn prze­bra­nych za pin­gwina.

– Dam radę sama, dzię­kuję – odpo­wie­dzia­łam. Byłam naprawdę zmie­szana.

Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie, jak­bym postra­dała zmy­sły.

– Niech Mar­tin ci pomoże, Noah – usły­sza­łam za ple­cami głos Wil­liama Leistera.

Nie­chęt­nie wypu­ści­łam z rąk walizkę.

– Bar­dzo miło mi cię widzieć, Noah – oświad­czył mąż matki i uśmiech­nął się ser­decz­nie. Sto­jąca obok matka poka­zy­wała mi na migi, żebym się zacho­wy­wała, uśmiech­nęła czy coś.

– Nie mogę powie­dzieć tego samego – powie­dzia­łam i wycią­gnę­łam rękę, żeby mógł nią potrzą­snąć. Mia­łam świa­do­mość, że zacho­wuję się bar­dzo nie­wła­ści­wie, ale w tam­tym momen­cie uzna­łam za sto­sowne powie­dzieć prawdę.

Chcia­łam, żeby było jasne, jaki jest mój sto­su­nek do nastę­pu­ją­cej wła­śnie zmiany w naszym życiu.

Wil­liam nie wyglą­dał na obra­żo­nego. Przy­trzy­mał moją dłoń dłu­żej, niż nale­żało, i od razu zro­biło mi się nie­przy­jem­nie.

– Wiem, że to dla cie­bie gwał­towna zmiana, Noah, ale chciał­bym, żebyś się tu poczuła jak w domu, żebyś korzy­stała ze wszyst­kiego, co mogę ci dać, ale przede wszyst­kim, żebyś uznała mnie za członka rodziny… Kie­dyś – dodał, widząc moje nie­do­wie­rza­jące spoj­rze­nie. Matka stała obok i strze­lała we mnie pio­ru­nami z nie­bie­skich oczu.

Byłam w sta­nie jedy­nie ski­nąć głową i cof­nąć się, żeby w końcu puścił moją rękę. Nie czu­łam się swo­bod­nie pod­czas oka­zy­wa­nia uczuć, zwłasz­cza przez obcych. Matka wyszła za mąż – wszyst­kiego naj­lep­szego – ale dla mnie ten czło­wiek ni­gdy nie będzie ani ojcem, ani ojczy­mem, ani co tam się mu jesz­cze może wyda­wać. Mia­łam już jed­nego ojca i naprawdę wystar­czy.

– Może opro­wa­dzimy cię po domu – zapro­po­no­wał z sze­ro­kim uśmie­chem, nie zwra­ca­jąc uwagi na moją ozię­błość i humory.

– Chodźmy, Noah – matka wzięła mnie pod ramię tak, że nie pozo­stało mi nic innego, jak powlec się za nią.

Świa­tła w całym domu były zapa­lone, więc mogłam zoba­czyć wszyst­kie szcze­góły posia­dło­ści zbyt dużej nawet dla dwu­dzie­sto­oso­bo­wej rodziny, nie wspo­mi­na­jąc o czte­rech oso­bach. Dom miał wyso­kie sufity z drew­nia­nymi bel­kami i wiel­kie okna wycho­dzące na ogród. Na środku salonu były masywne schody, które roz­wi­dlały się na dwie strony i pro­wa­dziły na pię­tro. Matka i jej mąż opro­wa­dzili mnie po całym domu, po ogrom­nym salo­nie i wiel­kiej kuchni, w któ­rej domi­no­wała masywna wyspa – matka na pewno była nią zachwy­cona. W tym domu było wszystko: siłow­nia, kryty basen, sala przy­jęć i wielka biblio­teka, która zro­biła na mnie naj­więk­sze wra­że­nie.

– Twoja mama mówiła, że lubisz czy­tać i pisać – stwier­dził Wil­liam, czym wyrwał mnie z mojego oszo­ło­mie­nia.

– Tak jak tysiące ludzi – zga­si­łam go. Dener­wo­wało mnie, że zwra­cał się do mnie z taką ser­decz­no­ścią, nie chcia­łam, żeby się do mnie odzy­wał po pro­stu.

– Noah – skar­ciła mnie matka, wbi­ja­jąc we mnie wzrok. Wie­dzia­łam, że nie jestem zbyt miła, ale Wil­liam musiał to jakoś znieść. Mnie cze­kał nie­zbyt miły rok i nic z tym nie mogłam zro­bić.

Wil­liam zda­wał się nie zauwa­żać naszej wymiany spoj­rzeń i uśmie­chał się przez cały czas.

Wes­tchnę­łam z fru­stra­cji i zakło­po­ta­nia. To było dla mnie za dużo – wszystko takie inne, eks­tra­wa­ganc­kie… Nie wie­dzia­łam, czy uda mi się przy­zwy­czaić do miesz­ka­nia w takim miej­scu.

Nagle zapra­gnę­łam zostać sama. Potrze­bo­wa­łam czasu, żeby prze­tra­wić to wszystko.

– Jestem zmę­czona. Czy mogę pójść do pokoju, w któ­rym mam zamiesz­kać? – zapy­ta­łam mniej wro­gim tonem.

– Oczy­wi­ście, w pra­wym skrzy­dle na pierw­szym pię­trze są pokoje twoje i Nicho­lasa. Możesz zapra­szać do sie­bie gości, Nic­kowi nie będzie to prze­szka­dzało. Dodat­kowo od teraz będzie­cie dzie­lić pokój gier.

Pokój gier? Serio? Uśmiech­nę­łam się na tyle, na ile star­czyło mi sił, i usi­ło­wa­łam nie myśleć o tym, że będę musiała miesz­kać także z synem Wil­liama. Wie­dzia­łam o nim tylko tyle, ile powie­działa mi matka, czyli że ma dwa­dzie­ścia jeden lat, stu­diuje na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim i jest nie­zno­śnym sno­bem. No dobrze, to ostat­nie to były moje wła­sne wnio­ski, ale na pewno słuszne.

Gdy wcho­dzi­li­śmy po scho­dach, nie mogłam prze­stać myśleć o tym, że od teraz będę miesz­kała z dwoma obcymi face­tami. Minęło sześć lat, odkąd jakiś męż­czy­zna – mój ojciec – prze­by­wał w moim domu. Przy­zwy­cza­iłam się, że zawsze są same dziew­czyny, tylko my dwie. Moje życie ni­gdy nie było usłane różami, zwłasz­cza przez pierw­sze jede­na­ście lat. Pro­blemy z ojcem odbiły się na moim życiu tak samo jak na życiu matki.

Po roz­wo­dzie mama i ja musia­ły­śmy sobie jakoś radzić i pomału udało nam się uło­żyć sobie nor­malne życie. Z cza­sem, gdy dora­sta­łam, mama stała się jedną z moich naj­lep­szych przy­ja­ció­łek. Dawała mi swo­bodę, któ­rej potrze­bo­wa­łam, a to dla­tego, że wza­jem­nie sobie ufa­ły­śmy… Przy­naj­mniej do momentu, kiedy posta­no­wiła wywa­lić wszystko za burtę.

– To jest twój pokój – wska­zała matka, sta­jąc przed drzwiami z ciem­nego drewna.

Popa­trzy­łam na nią i Wil­liama. Wyraź­nie na coś cze­kali.

– Mogę wejść? – spy­ta­łam iro­nicz­nie, bo nie odsu­wali się od drzwi.

– Ten pokój to mój spe­cjalny pre­zent dla cie­bie, Noah – oczy matki błysz­czały wycze­ku­jąco.

Spoj­rza­łam na nią nie­uf­nie, a kiedy się odsu­nęła, otwo­rzy­łam ostroż­nie drzwi, nie­pewna, co mogę zna­leźć za nimi.

Naj­pierw do moich zmy­słów dotarł roz­koszny zapach rumianku i morza. Spoj­rza­łam na ścianę naprze­ciwko wej­ścia, która była cał­ko­wi­cie prze­szklona. Widok był tak osza­ła­mia­jący, że na początku mnie zamu­ro­wało. Z miej­sca, w któ­rym sta­łam, widać było ocean w całej oka­za­ło­ści. Dom musiał stać na samym kli­fie, bo widzia­łam tylko wodę i spek­ta­ku­larny zachód słońca, które wła­śnie kryło się w oce­anie. Coś nie­sa­mo­wi­tego.

– O matko! – jak widać, ostat­nio był to mój ulu­biony zwrot. Wędro­wa­łam wzro­kiem po pokoju. Był ogromny. Po lewej stro­nie stało łóżko z bal­da­chi­mem i mnó­stwem bia­łych podu­szek, które kon­tra­sto­wały ze ścia­nami poma­lo­wa­nymi na przy­jemny, jasno­nie­bie­ski kolor. Meble – wśród któ­rych wyróż­niały się wiel­kie biurko i sto­jący na nim olbrzymi iMac, ele­gancka kanapa, toa­letka z lustrem oraz wielki regał, na któ­rym stały wszyst­kie moje książki – były białe i nie­bie­skie. Te barwy w połą­cze­niu z osza­ła­mia­ją­cym wido­kiem za oknem to było naj­pięk­niej­sze, co widzia­łam w życiu.

Poczu­łam się przy­tło­czona. To wszystko dla mnie?

– Podoba ci się? – spy­tała matka zza moich ple­ców.

– To nie­sa­mo­wite… Dzię­kuję – powie­dzia­łam, czu­jąc wdzięcz­ność, ale rów­no­cze­śnie zmie­sza­nie. Nie chcia­łam dać się kupić za pomocą rze­czy, nie potrze­bo­wa­łam ich.

– Pra­co­wa­łam z deko­ra­torką wnętrz przez pra­wie dwa tygo­dnie. Chcia­łam, żebyś miała wszystko, o czym kie­dy­kol­wiek marzy­łaś, a ja nie mogłam ci tego dać – powie­działa roz­e­mo­cjo­no­wana. Patrzy­łam na nią przez chwilę i wie­dzia­łam, że nie wolno mi narze­kać. Taki pokój był marze­niem każ­dej nasto­latki, ale też każ­dej matki.

Pode­szłam do niej i przy­tu­li­łam się. Od trzech mie­sięcy nie mia­łam z matką żad­nego kon­taktu fizycz­nego, a wie­dzia­łam, że to dla niej ważne.

– Dzię­kuję – wyszep­tała mi do ucha, tak że tylko ja mogłam usły­szeć. – Obie­cuję ci, że zro­bię wszystko, żeby­śmy obie były szczę­śliwe.

– Dam sobie radę, mamo – powie­dzia­łam ze świa­do­mo­ścią, że to, co mi obie­cuje, nie zależy od niej.

Matka mnie puściła, otarła łzę, która spły­wała jej po policzku, i sta­nęła obok nowego męża.

– Zosta­wimy cię samą, żebyś mogła się roz­go­ścić – powie­dział Wil­liam przy­mil­nie.

Przy­tak­nę­łam, ale za nic mu nie podzię­ko­wa­łam. Nie wło­żył żad­nego wysiłku w przy­go­to­wa­nie cze­go­kol­wiek w tym pokoju – wyło­żył tylko pie­nią­dze.

Zamknę­łam drzwi i zauwa­ży­łam, że nie mają zasuwki. Pod­łoga była z drewna i leżał na niej biały dywan, tak gruby, że można by na nim spać. Łazienka była wiel­ko­ści mojego poprzed­niego pokoju i były w niej prysz­nic z hydro­ma­sa­żem, wanna i dwie oddzielne umy­walki. Pode­szłam do okna i zanie­mó­wi­łam. Wycho­dziło na dzie­dzi­niec za domem, ogromny basen i ogród z kwia­tami oraz pal­mami.

Wyszłam z łazienki i zda­łam sobie sprawę, że na prze­ciw­le­głej ścia­nie jest wąska futryna pozba­wiona drzwi. O mój Boże!

Prze­bie­głam przez pokój i odkry­łam to, o czym marzy każda kobieta, nasto­latka i dziew­czynka: gar­de­roba, i to nie pusta, ale wypeł­niona po brzegi nowiut­kimi ubra­niami. Wypu­ści­łam całe powie­trze z płuc i zaczę­łam prze­bie­gać pal­cami po tych prze­pięk­nych rze­czach. Wszyst­kie miały metki i wystar­czył rzut oka na jedną z nich, żeby się zorien­to­wać, jak bar­dzo były dro­gie. Matka musiała zwa­rio­wać; ona albo ktoś, kto prze­ko­nał ją, żeby wydała tyle pie­nię­dzy.

Nie mogłam pozbyć się wra­że­nia, że to wszystko ułuda i że zaraz obu­dzę się w moim sta­rym pokoju, w zwy­kłych ubra­niach i na poje­dyn­czym łóżku. A naj­gor­sze było to, że z całych sił pra­gnę­łam się obu­dzić, bo to nie było moje życie, wcale tego nie chcia­łam… Naj­bar­dziej na świe­cie pra­gnę­łam wró­cić do domu. Poczu­łam taki ucisk w żołądku i ogar­nął mnie taki lęk, że opa­dłam na pod­łogę, opar­łam głowę na kola­nach i zaczę­łam głę­boko oddy­chać. Sie­dzia­łam w tej pozy­cji tak długo, aż prze­szła mi ochota na płacz.

Dokład­nie wtedy, jakby czy­ta­jąc mi w myślach, napi­sała do mnie moja przy­ja­ciółka Beth.

Doje­cha­łaś? Wszystko w porządku? Już za Tobą tęsk­nię.

Uśmiech­nę­łam się i wysła­łam jej zdję­cie mojej gar­de­roby. Sekundę póź­niej dosta­łam pięć emo­tek z roz­dzia­wio­nymi ustami.

Nie­na­wi­dzę Cię! Wiesz o tym?

Zaśmia­łam się i napi­sa­łam do niej wia­do­mość.

Gdy­bym mogła, odda­ła­bym Ci to wszystko. Odda­ła­bym cokol­wiek, żeby móc być teraz z Wami, oglą­dać film u Dana albo po pro­stu nudzić się na wyświ­nio­nej kana­pie w Twoim pokoju.

Cho­lera, nie bądź taką pesy­mistką. Korzy­staj! Jesteś teraz bogata!

Ja nie byłam bogata. Wil­liam był.

Zosta­wi­łam tele­fon na pod­ło­dze i pode­szłam do wali­zek. Wycią­gnę­łam z jed­nej z nich krót­kie spodenki i pro­stą koszulkę. Nie zamie­rza­łam zmie­niać stylu i ubie­rać się w mar­kowe ciu­chy.

Weszłam pod prysz­nic, żeby zmyć z sie­bie brud i zmę­cze­nie długą podróżą. Cie­szy­łam się, że nie należę do tych dziew­czyn, które muszą godzi­nami ukła­dać włosy. Na szczę­ście odzie­dzi­czy­łam po mamie lek­kie fale i wystar­czyło wysu­szyć włosy, żeby same się w nie uło­żyły. Zało­ży­łam na sie­bie to, co wcze­śniej wybra­łam, i posta­no­wi­łam zro­bić małą wycieczkę po domu, a przy oka­zji poszu­kać cze­goś do prze­gry­zie­nia.

Dziw­nie było cho­dzić po tym domu samot­nie. Czu­łam się jak intruz. Dużo czasu minie, zanim przy­zwy­czaję się do miesz­ka­nia tutaj, a przede wszyst­kim zanim przy­wyknę do luk­su­sów i roz­mia­rów tego miej­sca. W naszym sta­rym miesz­ka­niu wystar­czyło lekko pod­nieść głos, żeby­śmy się wza­jem­nie sły­szały. Tutaj było to zupeł­nie nie­moż­liwe.

Skie­ro­wa­łam się do kuchni z nadzieją, że nie zgu­bię się po dro­dze. Umie­ra­łam z głodu, musia­łam pil­nie dostar­czyć orga­ni­zmowi jakie­goś śmie­cio­wego jedze­nia.

Gdy weszłam do kuchni, nie­stety, nie byłam w niej sama.

Ktoś buszo­wał w lodówce. Widzia­łam jedy­nie pokryty ciem­nymi wło­sami czu­bek głowy tej osoby. W chwili gdy mia­łam się ode­zwać, roz­le­gło się ogłu­sza­jące szcze­ka­nie i tak mnie prze­stra­szyło, że zaczę­łam pisz­czeć jak mała dziew­czynka. Pod­sko­czy­łam ze stra­chu, a głowa z lodówki wysu­nęła się ponad drzwiami, żeby zoba­czyć, kto się tak wydziera.

Ale to nie jej wła­ści­ciel tak mnie wystra­szył – na środku kuchni sie­dział czarny pies, wpraw­dzie piękny, ale patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie pożreć. Wyda­wało mi się, że to labra­dor, ale nie byłam pewna. Po chwili sta­nął obok niego wła­ści­ciel ciem­no­wło­sej głowy.

Spoj­rza­łam z zacie­ka­wie­niem, jak rów­nież z uzna­niem na chło­paka, który musiał być synem Wil­liama – Nicho­la­sem Leiste­rem. Pierw­sze, co przy­szło mi do głowy, gdy go zoba­czy­łam, to: Ale oczy! Były w kolo­rze nieba, tak jasne jak ściany w moim pokoju i kon­tra­sto­wały rady­kal­nie z kru­czo­czar­nymi wło­sami, zmierz­wio­nymi i mokrymi od potu. Naj­wy­raź­niej tre­no­wał, bo był w getrach i obci­słej koszulce bez ręka­wów. Rety, był bar­dzo przy­stojny, musia­łam to przy­znać, ale te myśli nie przy­sła­niały mi faktu, z kim mam do czy­nie­nia: oto mój przy­szy­wany brat, z któ­rym przyj­dzie mi miesz­kać przez cały naj­bliż­szy rok, co, jak podej­rze­wa­łam, będzie potworną tor­turą… Jego pies powar­ki­wał, jakby czy­tał mi w myślach.

– Ty jesteś Nicho­las, prawda? – spy­ta­łam, usi­łu­jąc zapa­no­wać nad stra­chem przed dia­bel­skim zwie­rzę­ciem, które nie prze­sta­wało na mnie war­czeć. Zasko­czyło mnie i zde­ner­wo­wało, że Nicho­las spoj­rzał na psa i uśmiech­nął się tylko.

– We wła­snej oso­bie – potwier­dził, prze­no­sząc wzrok znów na mnie. – A ty musisz być córką nowej kobiety mojego ojca – nie mogłam uwie­rzyć, że wypo­wiada te słowa tak ozię­ble.

Nicho­las zmarsz­czył brwi.

– Masz na imię…? – spy­tał, a ja otwo­rzy­łam sze­roko oczy ze zdu­mie­nia i nie­do­wie­rza­nia.

Nie znał mojego imie­nia? Nasi rodzice się pobrali, matka i ja prze­pro­wa­dzi­ły­śmy się do ich domu, a on nie wie­dział, jak mam na imię?

Rozdział 2

2

Nick

– Noah – odpo­wie­działa mi krótko. – Mam na imię Noah.

Roz­ba­wiło mnie, jak pró­bo­wała mnie zmro­zić wzro­kiem. Moja przy­brana sio­strzyczka wyda­wała się ura­żona fak­tem, że mam w dupie, jak nazy­wają się ona i jej matka, cho­ciaż muszę przy­znać, że imię matki pamię­ta­łem. Jak mógł­bym zapo­mnieć? Przez trzy ostat­nie mie­siące spę­dziła w tym domu wię­cej czasu niż ja. Raf­fa­ella Mor­gan wpa­ko­wała się w moje życie i w dodatku przy­pro­wa­dziła kogoś ze sobą.

– To nie jest męskie imię? – zapy­ta­łem ze świa­do­mo­ścią, że spra­wię jej przy­krość. – Bez urazy – doda­łem, obser­wu­jąc, jak jej jasno­brą­zowe oczy roz­sze­rzają się z nie­do­wie­rza­niem.

– Może być też dam­skie – odpo­wie­działa po chwili. Zoba­czy­łem, że prze­nosi wzrok na Thora, mojego psa, i nie mogłem powstrzy­mać uśmie­chu. – Pew­nie w twoim ogra­ni­czo­nym słow­niku nie ist­nieje poję­cie „uni­sex” – dodała, tym razem na mnie nie patrząc. Thor wciąż na nią war­czał i poka­zy­wał zęby. To nie była jego wina, wytre­no­wa­li­śmy go tak, żeby nie ufał obcym. Wystar­czyło jedno moje słowo, żeby zamie­nił się w przy­mil­nego psiaka, któ­rym zwy­kle był… Ale prze­ra­że­nie na twa­rzy nowej sio­strzyczki za bar­dzo mnie bawiło.

– Nic się nie martw, moje słow­nic­two jest wystar­cza­jąco bogate – odpar­łem, zamkną­łem lodówkę i sta­ną­łem twa­rzą w twarz z tą dziew­czyną. – Znam na przy­kład takie słowo, które bar­dzo podoba się mojemu psu. Zaczyna się od „bi”, potem jest „erz”, a na końcu „ją” – na jej twa­rzy poja­wiło się prze­ra­że­nie, a ja musia­łem powstrzy­my­wać śmiech.

Była wysoka, na pewno metr sześć­dzie­siąt osiem, może metr sie­dem­dzie­siąt, trudno powie­dzieć. Była też szczu­pła i niczego jej nie bra­ko­wało, musia­łem to przy­znać, ale twarz miała tak dzie­cięcą, że nie mogła wywo­ły­wać żad­nych nie­grzecz­nych sko­ja­rzeń. Jeśli dobrze pamię­ta­łem, to nie skoń­czyła jesz­cze szkoły, co potwier­dzały jej krót­kie spodenki, biała koszulka i czarne conversy. Bra­ko­wało jej tylko spię­tych w kucyk wło­sów, żeby wyglą­dała jak jedna z tych nasto­la­tek, które stoją w dłu­gich kolej­kach i nie­cier­pli­wie cze­kają na otwar­cie gale­rii, żeby zdo­być naj­now­szy krą­żek jakie­goś pio­sen­ka­rza, do któ­rego wzdy­chają wszyst­kie pięt­nastki. Szcze­rze mówiąc, naj­bar­dziej zacie­ka­wiły mnie wła­śnie jej włosy. Miały bar­dzo dziwny kolor, coś pomię­dzy ciem­nym blond a rudym.

– Bar­dzo zabawne – powie­działa sar­ka­stycz­nie, ale wciąż śmier­tel­nie prze­ra­żona. – Zabierz go stąd, wygląda, jakby miał się zaraz na mnie rzu­cić – popro­siła i cof­nęła się o krok. W tym samym momen­cie Thor zro­bił krok w przód.

Dobry pie­sek, pomy­śla­łem. Nie zaszko­dzi dać sio­strzyczce małą nauczkę, spe­cjal­nie ją powi­tać, by roz­wiać wszel­kie wąt­pli­wo­ści co do tego, czyj to dom, i poka­zać, jak nie­mile jest w nim widziana.

– Thor, naprzód – zde­cy­do­wa­nie roz­ka­za­łem psu. Noah spoj­rzała naj­pierw na niego, a potem na mnie i wyco­fała się jesz­cze tro­chę, aż wpa­dła na ścianę.

Thor pod­szedł do niej powoli, szcze­rząc zęby i powar­ku­jąc. Wyglą­dało to dość prze­ra­ża­jąco, ale wie­dzia­łem, że nic jej nie zrobi… Przy­naj­mniej dopóki nie wydam mu pole­ce­nia.

– Co ty wypra­wiasz? – spy­tała, patrząc mi pro­sto w oczy. – To nie jest zabawne.

Och, było bar­dzo zabawne.

– Mój pies jest zazwy­czaj miły dla wszyst­kich, to bar­dzo dziwne, że teraz pró­buje cię zaata­ko­wać… – widzia­łem, że Noah usi­łuje opa­no­wać strach, i bar­dzo mnie to bawiło.

– Zamie­rzasz coś zro­bić? – wyce­dziła przez zęby, wpa­tru­jąc się we mnie.

Coś zro­bić? Na przy­kład powie­dzieć ci, żebyś wra­cała tam, skąd przy­szłaś?

– Jesteś tu od… Ilu? Pię­ciu minut? I już wyda­jesz pole­ce­nia? – pod­sze­dłem do zlewu i nala­łem sobie szklankę wody. W tym cza­sie mój pies wciąż powar­ki­wał. – Chyba muszę cię tu na chwilę zosta­wić, żebyś oswo­iła się z sytu­acją.

– Ile razy upa­dłeś na głowę jako dziecko, debilu? Zabierz ode mnie tego psa!

Jej bez­czel­ność nieco mnie zasko­czyła. Czyżby odwa­żyła się mnie obra­zić?

Chyba nawet Thor musiał to zro­zu­mieć, bo zro­bił kolejny krok w jej stronę i już cał­kiem przy­parł ją do ściany. Wtedy Noah, zanim zdą­ży­łem ją powstrzy­mać, wywi­nęła się i chwy­ciła pierw­szą z brzegu rzecz leżącą na bla­cie – tra­fiło aku­rat na patel­nię. Zanim jed­nak udało jej się ude­rzyć biedne zwie­rzę, pod­sze­dłem i odcią­gną­łem Thora za obrożę, drugą ręką blo­ku­jąc ramię Noah.

– Co ty wypra­wiasz? – wyrwa­łem jej patel­nię z ręki i odło­ży­łem na blat. Thor zaczął się rzu­cać, a Noah wydała z sie­bie zdu­szony krzyk i przy­warła do mojej piersi.

Zasko­czyło mnie, że szu­kała u mnie ratunku, cho­ciaż to ja ją stra­szy­łem.

– Thor, siad! – pies uspo­koił się natych­miast, usiadł i zaczął rado­śnie mer­dać ogo­nem.

Spoj­rza­łem na Noah, która obiema rękami kur­czowo trzy­mała się mojej koszuli, i uśmiech­ną­łem się. Po chwili dotarło do niej, co robi: wtedy puściła mnie i ode­pchnęła.

– Pogrzało cię czy co?

– Po pierw­sze, ostatni raz pod­nio­słaś rękę na mojego psa, a po dru­gie – ostrze­głem ją, wpa­tru­jąc się w jej oczy; jakaś część mózgu zauwa­żyła drobne piegi na jej nosie i policz­kach i zafik­so­wała się na nich – ni­gdy wię­cej mnie nie obra­żaj, bo naprawdę będziemy mieli pro­blem.

Zacho­wy­wała się jakoś dziw­nie. Naj­pierw popa­trzyła mi w oczy, a potem prze­nio­sła wzrok na mój tors, bo chyba nie była w sta­nie wytrzy­mać mojego spoj­rze­nia.

Zro­bi­łem dwa kroki w tył. Poczu­łem swój przy­spie­szony oddech, dia­bli wie­dzą czemu. Mia­łem już dość tej dziew­czyny jak na jeden dzień, cho­ciaż prze­cież pozna­li­śmy się pięć minut temu.

– Lepiej, żeby­śmy zaczęli się doga­dy­wać, sio­strzyczko – odwró­ci­łem się do niej ple­cami, wzią­łem z blatu kanapkę i ruszy­łem w stronę wyj­ścia.

– Nie nazy­waj mnie tak. Nie jestem twoją sio­strą ani nikim podob­nym – odparła. W jej tonie było tyle nie­na­wi­ści i bez­czel­no­ści, że aż się odwró­ci­łem, żeby znów na nią spoj­rzeć. Oczy błysz­czały jej prze­ko­na­niem co do słusz­no­ści tego, co powie­działa, i wtedy zro­zu­mia­łem, że mał­żeń­stwo naszych rodzi­ców ucie­szyło ją tak samo jak mnie.

– Co do tego się zga­dzamy… sio­stru­niu – zmru­ży­łem oczy i z roz­ba­wie­niem obser­wo­wa­łem, jak jej małe rączki zaci­skają się w pię­ści.

Nagle usły­sza­łem za ple­cami jakiś hałas. Odwró­ci­łem się i zoba­czy­łem mojego ojca… i jego żonę.

– Widzę, że już się pozna­li­ście – ojciec wszedł do kuchni uśmiech­nięty od ucha do ucha. Od bar­dzo dawna nie widzia­łem, żeby tak się uśmie­chał, i w głębi duszy cie­szy­łem się, że jest szczę­śliwy i że uło­żył sobie życie na nowo. Nawet jeśli po dro­dze kogoś porzu­cił: mnie.

Raf­fa­ella uśmiech­nęła się do mnie ser­decz­nie od drzwi, co mnie także zmu­siło do wykrzy­wie­nia twa­rzy w spo­sób, który przy­po­mi­nałby uśmiech – to był szczyt uprzej­mo­ści, na jaki mogłem się zdo­być wobec tej kobiety. W grun­cie rze­czy nie mia­łem nic prze­ciwko niej.

Cho­ciaż nie łączyła mnie z ojcem cudowna, głę­boka rela­cja, byłem bar­dzo zado­wo­lony, że stwo­rzył wysoki mur, który oddzie­lał nas od reszty świata. To, co stało się z moją matką, nazna­czyło nas obu, ale to ja byłem dziec­kiem, które musiało patrzeć, jak odcho­dzi, nie oglą­da­jąc się za sie­bie.

Od tam­tej pory nie ufa­łem kobie­tom, nie chcia­łem mieć z nimi nic wspól­nego, chyba że cho­dziło o pój­ście do łóżka albo prze­lotny flirt na impre­zie. Po co komu coś wię­cej?

– Noah, widzia­łaś Thora? – Raf­fa­ella zwró­ciła się do córki, która opie­rała się o blat i nie mogła ukryć wzbu­rze­nia.

I wtedy Noah zro­biła coś, co mnie zasko­czyło: pode­szła krok w przód, pochy­liła się i zaczęła wołać psa.

– Thor, chodź tu, chodź pie­sku… – zawo­łała deli­kat­nie i przy­mil­nie. Musia­łem przy­znać, że przy­naj­mniej była odważna. Przed momen­tem drżała ze stra­chu przed tym samym zwie­rzę­ciem.

Zdzi­wi­łem się, że z miej­sca nie poskar­żyła się matce.

Pies zwró­cił się do niej i ener­gicz­nie zama­chał ogo­nem. Obró­cił głowę w moją stronę, a potem znowu spoj­rzał na nią i z pew­no­ścią wyczuł, że coś jest nie tak. Mia­łem tak zaciętą minę, że nawet on się zorien­to­wał.

Z pod­wi­nię­tym ogo­nem zbli­żył się do mnie i usiadł przy mojej nodze. Przy­brana sio­stra spe­szyła się.

– Dobry pies – pochwa­li­łem go z sze­ro­kim uśmie­chem.

Noah wypro­sto­wała się, rzu­ciła mi wyzy­wa­jące spoj­rze­nie obra­mo­wa­nych gęstymi rzę­sami oczu i zwró­ciła się do matki:

– Idę się poło­żyć – oświad­czyła zde­cy­do­wa­nie.

Ja posta­no­wi­łem zro­bić to samo, tylko zupeł­nie odwrot­nie, bo tego dnia była impreza na plaży i powi­nie­nem się tam zja­wić.

– Ja dzi­siaj wycho­dzę, nie cze­kaj­cie na mnie – bar­dzo dziw­nie czu­łem się, uży­wa­jąc liczby mno­giej.

Już mia­łem wyjść z kuchni, ale ojciec zatrzy­mał nas, mnie i moją sio­strzyczkę.

– Dziś idziemy w czwórkę na kola­cję – stwier­dził, patrząc przede wszyst­kim na mnie.

Jasny szlag!

– Tato, prze­pra­szam, ale już się umó­wi­łem i…

– Ja jestem bar­dzo zmę­czona podróżą, muszę…

– To nasza pierw­sza rodzinna kola­cja i życzę sobie, żeby­ście oboje na niej byli – ojciec prze­rwał nam obojgu. Obok mnie Noah gwał­tow­nie wypu­ściła z sie­bie całe powie­trze.

– Nie możemy pójść jutro? – pró­bo­wała nego­cjo­wać.

– Przy­kro mi, sło­neczko, ale jutro mamy fir­mowe przy­ję­cie – odpo­wie­dział ojciec.

To było bar­dzo dziwne, że tak się do niej zwra­cał… Prze­cież pra­wie jej nie znał! Ja już stu­dio­wa­łem, robi­łem, co mi się podoba – innymi słowy, byłem już doro­sły. Ale Noah? Mieć na gło­wie nasto­latkę to prze­cież kosz­mar dla nowo­żeń­ców.

– Noah, jedziemy razem na kola­cję i koniec dys­ku­sji – ucięła sprawę Raf­fa­ella i wbiła jasne oczy w córkę.

Stwier­dzi­łem, że tym razem lepiej będzie ustą­pić. Zjem z nimi kola­cję, potem pójdę do Anny, mojej… kole­żanki, a potem poje­dziemy na imprezę.

Noah wymam­ro­tała coś nie­zro­zu­mia­łego, wymi­nęła naszych „rodzi­ców” i skie­ro­wała się w stronę scho­dów.

– Daj­cie mi pół godziny na prysz­nic – wska­za­łem na prze­po­cone ciu­chy.

Ojciec przy­tak­nął z zado­wo­le­niem, jego żona uśmiech­nęła się do mnie i już było wia­domo, kto tu jest doj­rza­łym i odpo­wie­dzial­nym potom­kiem… A przy­naj­mniej kaza­łem im w to wie­rzyć.

Rozdział 3

3

Noah

Co za kom­pletny kre­tyn!

Wcho­dząc po scho­dach, tupa­łam naj­moc­niej, jak się dało, ale nie byłam w sta­nie prze­stać myśleć o ostat­nich dzie­się­ciu minu­tach, które spę­dzi­łam w towa­rzy­stwie tego pół­główka, któ­rym oka­zał się mój nowy brat. Jak można być takim dup­kiem, zaro­zu­mial­cem i psy­cho­patą jed­no­cze­śnie, i to do tego stop­nia? Boże! Nie wytrzy­mam z nim, nie dam rady go znieść. Byłam do niego uprze­dzona z tego pro­stego powodu, że jest synem nowego męża matki, ale to, co się wła­śnie wyda­rzyło, pod­biło moją nie­chęć do niego do kosmicz­nych roz­mia­rów.

To miał być ten wspa­niały i sym­pa­tyczny chło­piec, o któ­rym opo­wia­dała matka?

Nie­na­wi­dzi­łam tego, w jaki spo­sób się do mnie zwra­cał, jak na mnie patrzył. Jakby był ode mnie lep­szy tylko dla­tego, że ma hajs. Prze­ska­no­wał mnie wzro­kiem z góry na dół, po czym uśmiech­nął się… Śmiał mi się pro­sto w twarz.

Zatrza­snę­łam za sobą drzwi pokoju, cho­ciaż w tym ogrom­nym domu i tak nikt by tego nie usły­szał. Na zewnątrz zapa­dła już noc i łagodna poświata wpa­dała przez okno. W ciem­no­ści morze przy­brało czarną barwę i nie widać było gra­nicy mię­dzy wodą a nie­bem.

Wciąż wście­kła zapa­li­łam świa­tło.

Od razu pode­szłam do łóżka i rzu­ci­łam się na nie, po czym wbi­łam wzrok w belki na sufi­cie. Do tego wszyst­kiego mam z nimi iść na kola­cję! Czy matka nie zdaje sobie sprawy, że ostat­nie, na co mam teraz ochotę, to być wśród ludzi? Chcia­łam pobyć sama, odpo­cząć, poukła­dać sobie w gło­wie wszyst­kie te zmiany, które nastę­po­wały w moim życiu, spró­bo­wać zaak­cep­to­wać je i nauczyć się żyć w nowej sytu­acji, nawet jeśli w środku wiem, że ni­gdy nie będę tutaj paso­wać.

Chwy­ci­łam tele­fon i zasta­no­wi­łam się, czy zadzwo­nić do Dana, mojego chło­paka. Nie chcia­łam, żeby się mar­twił, gdy usły­szy smu­tek w moim gło­sie… Byłam w Kali­for­nii od godziny i już mi go bra­ko­wało.

Minęło led­wie dzie­sięć minut, od kiedy przy­szłam do pokoju, gdy zja­wiła się w nim matka. Co prawda zapu­kała, ale gdy nie odpo­wie­dzia­łam, i tak weszła.

– Noah, za pięt­na­ście minut musimy wszy­scy być na dole – powie­działa łagod­nie.

– Mówisz to tak, jakby zej­ście po scho­dach miało mi zająć pół­to­rej godziny – odpo­wie­dzia­łam i usia­dłam na łóżku. Pół­dłu­gie włosy matki były roz­pusz­czone i ele­gancko ucze­sane. Miesz­ka­ły­śmy w tym domu od dwóch godzin, a ona już wyglą­dała ina­czej.

– Mówię ci to, bo musisz się prze­brać i przy­go­to­wać do kola­cji – matka zigno­ro­wała mój ton.

Spoj­rza­łam na nią z nie­do­wie­rza­niem i prze­nio­słam wzrok na to, co ona miała na sobie.

– A co jest nie tak z moim wyglą­dem? – zapy­ta­łam defen­syw­nie.

– Masz na sobie trampki, Noah. Dzi­siaj należy wyglą­dać ele­gancko. Chyba nie chcia­łaś w tym pójść, prawda? W szor­tach i koszulce? – dopy­ty­wała obu­rzona.

Wsta­łam i sta­nę­łam z nią twa­rzą w twarz. Cier­pli­wość mi się na dziś skoń­czyła.

– Żebyś miała jasność: nie chcę iść na kola­cję z tobą i twoim mężem, nie cie­szy mnie wizja pozna­nia lepiej tego ordy­nar­nego palanta, który jest jego synem, a już kom­plet­nie nie mam ochoty stroić się na tę oka­zję – wszyst­kimi siłami powstrzy­my­wa­łam się, żeby nie wsko­czyć do samo­chodu i nie uciec z powro­tem do Kanady.

– Prze­stań zacho­wy­wać się jak pię­cio­latka. Prze­bie­rzesz się i pój­dziesz zjeść kola­cję ze mną i swoją nową rodziną – roz­ka­zała twardo. Jed­nak gdy zoba­czyła moją reak­cję, zła­god­niała nieco i dodała: – Nie będziemy tego robić codzien­nie, to tylko dzi­siaj, pro­szę, zrób to dla mnie.

Wzię­łam kilka głę­bo­kich odde­chów, prze­łknę­łam wszystko, co chcia­ła­bym jej wykrzy­czeć, i kiw­nę­łam głową.

– Tylko dzi­siaj.

Gdy matka sobie poszła, weszłam do gar­de­roby. Roz­cza­ro­wana wszyst­kim i wszyst­kimi, zaczę­łam szu­kać stroju, który by mi się podo­bał i był wygodny. Chcia­łam poka­zać, że potra­fię zacho­wać się doj­rzale – choć wciąż czu­łam na ciele wynio­słe i drwiące spoj­rze­nie Nicho­lasa, gdy oglą­dał mnie od góry do dołu nie­bie­skimi i dum­nymi oczami. Patrzył na mnie, jak­bym była jedy­nie dzie­cia­kiem, któ­rego zabaw­nie było wystra­szyć – co prze­cież zro­bił, napusz­cza­jąc na mnie tego pie­kiel­nego psa.

Walizka leżała otwarta na pod­ło­dze gar­de­roby. Uklęk­nę­łam przy niej i zaczę­łam prze­glą­dać swoje ubra­nia. Matka praw­do­po­dob­nie spo­dzie­wała się zoba­czyć mnie w jed­nej z kie­cek, które dla mnie kupiła, ale ich na pewno nie zamie­rza­łam wkła­dać. Gdy­bym pozwo­liła sobie to zro­bić, mogłoby się to stać nie­bez­piecz­nym pre­ce­den­sem. Apro­bata ubrań mogłaby zostać odczy­tana jako apro­bata naszego całego nowego życia; stra­ci­ła­bym wia­ry­god­ność.

Wciąż wście­kła, wycią­gnę­łam moją czarną sukienkę z logo Ramo­nes. Czyż nie była wystar­cza­jąco ele­gancka? Rozej­rza­łam się w poszu­ki­wa­niu cze­goś, co mogła­bym zało­żyć na nogi. Nie byłam wiel­bi­cielką obca­sów, ale gdy­bym zeszła na dół w moich conver­sach, matka na pewno stra­ci­łaby cier­pli­wość i kazała mi się prze­brać. W końcu wybra­łam przy­zwo­ite san­dałki na deli­kat­nych obca­sach – ale nic, co mogłoby mnie poko­nać.

Pode­szłam do olbrzy­miego lustra zaj­mu­ją­cego jedną ze ścian i przyj­rza­łam się sobie uważ­nie. Mojej przy­ja­ciółce Beth na pewno by się podo­bało, a Dan, o ile dobrze pamię­tam, zawsze uwa­żał tę sukienkę za bar­dzo sek­sowną.

Nie zasta­na­wia­jąc się dłu­żej, roz­pu­ści­łam włosy i je prze­cze­sa­łam. Nało­ży­łam też odro­binę masła kaka­owego na usta. Zado­wo­lona z efektu, chwy­ci­łam małą torebkę i pode­szłam do drzwi.

Gdy je otwo­rzy­łam, natych­miast wpa­dłam na Nicho­lasa, który zatrzy­mał się na moment, żeby mi się przyj­rzeć. Thor, dia­bel­skie stwo­rze­nie, stał obok niego. Cof­nę­łam się odru­chowo.

Nowy brat uśmiech­nął się z nie­wia­do­mego powodu, po czym znów zaczął przy­glą­dać się mojemu ciału i twa­rzy. W jego oczach poły­ski­wało coś mrocz­nego i nie­prze­nik­nio­nego.

Jego wzrok zatrzy­mał się na mojej sukience odro­binę zbyt długo.

– Nie nauczyli cię tam w tym Zaścian­ko­wie, jak się ubie­rać? – powie­dział drwiąco.

Uśmiech­nę­łam się przy­mil­nie.

– Och, pró­bo­wali, ale nauczy­ciel był takim deklem jak ty, więc nie uwa­ża­łam na zaję­ciach.

Nie spo­dzie­wał się takiej odpo­wie­dzi, a ja się nie spo­dzie­wałam, że na jego bar­dzo zmy­sło­wych ustach pojawi się uśmiech. Przyj­rza­łam mu się odro­binę dłu­żej i znów ude­rzyło mnie, że jest taki wysoki i męski. Miał na sobie spodnie od gar­ni­turu i koszulę na guziki, bez kra­wata. Dwa guziki przy koł­nie­rzyku były roz­pięte. Nie­bie­skie oczy usi­ło­wały przej­rzeć mnie na wylot, ale nie dałam się onie­śmie­lić.

Prze­nio­słam wzrok na jego psa, który teraz, zamiast szcze­rzyć się na mnie z mor­dem w oczach, wyma­chi­wał rado­śnie ogo­nem i grzecz­nie sie­dział, przy­glą­da­jąc się nam z zain­te­re­so­wa­niem.

– Twój pies się bar­dzo zmie­nił… Poszczu­jesz mnie nim teraz czy pocze­kasz, aż wró­cimy z restau­ra­cji? – spro­wo­ko­wa­łam go, uśmie­cha­jąc się z fał­szywą ser­decz­no­ścią.

– Nie wiem, Pie­gu­sie… To zależy od tego, jak będziesz się zacho­wy­wać – odpo­wie­dział, po czym odwró­cił się do mnie ple­cami i ruszył w stronę scho­dów.

Przez kilka sekund nic nie mówi­łam i pró­bo­wa­łam uspo­koić emo­cje. Pie­gu­sie! Nazwał mnie pie­gu­sem! Ten koleś zde­cy­do­wa­nie pro­sił się o kło­poty. I to praw­dziwe.

Poszłam za nim, usi­łu­jąc prze­ko­nać samą sie­bie, że nie warto zwra­cać uwagi na jego docinki ani spoj­rze­nia, ani na samą jego obec­ność. Był tylko jedną z wielu osób, któ­rych nie polu­bię w tym mie­ście, więc lepiej zacząć się przy­zwy­cza­jać.

Gdy zeszłam na par­ter, znowu ude­rzył mnie prze­pych tego domu. Było w nim coś zabyt­ko­wego, ale rów­no­cze­śnie wyda­wał się wyra­fi­no­wany i nowo­cze­sny. Matka jesz­cze nie zeszła, więc zigno­ro­wa­łam osobę, która znaj­do­wała się obok. Zaczę­łam przy­glą­dać się zachwy­ca­ją­cemu krysz­ta­ło­wemu żyran­do­lowi, który zwi­sał z wyso­kiego, poprze­ci­na­nego bel­kami sufitu. Musiał być zro­biony z tysięcy krysz­tał­ków wyglą­da­ją­cych jak zatrzy­mane w locie kro­ple desz­czu – miało się wra­że­nie, że chcia­łyby spaść na zie­mię, ale zostały zmu­szone do wiecz­nego trwa­nia w powie­trzu.

Nagle nasze spoj­rze­nia się spo­tkały i zamiast odwró­cić wzrok, posta­no­wi­łam utrzy­mać go tak długo, żeby to on musiał ska­pi­tu­lo­wać. Nie chcia­łam, żeby myślał, że się go boję, nie chcia­łam, żeby uwie­rzył, że może robić ze mną, co mu się podoba.

Ale nie spu­ścił oczu, prze­ciw­nie, wpa­try­wał się we mnie prze­ni­kli­wie i z ogromną zawzię­to­ścią. Gdy już myśla­łam, że dłu­żej nie wytrzy­mam, zja­wiła się moja matka z Wil­lia­mem.

– A więc jeste­śmy w kom­ple­cie – powie­dział ten ostatni z sze­ro­kim uśmie­chem. Ja nie zdra­dza­łam oznak weso­ło­ści. – Zare­zer­wo­wa­łem sto­lik w klu­bie, mam nadzieję, że jeste­ście głodni… – dodał, po czym wraz z moją matką uwie­szoną u jego ramie­nia ruszył w stronę wyj­ścia.

Matka spoj­rzała na moją sukienkę sze­roko otwar­tymi oczami.

– Coś ty zało­żyła? – wyszep­tała mi do ucha.

Uda­łam, że jej nie sły­szę, i przy­spie­szy­łam kroku.

Na zewnątrz powie­trze było miłe i orzeź­wia­jące, a w oddali sły­chać było fale roz­bi­ja­jące się o brzeg.

– Chcesz poje­chać naszym autem, Nick? – spy­tał syna Wil­liam.

Tam­ten już odwró­cił się tyłem i poma­sze­ro­wał w stronę wiel­kiego, tere­no­wego samo­chodu. Był czarny i bar­dzo wysoki. Cały błysz­czał i wyglą­dał, jakby dopiero wyje­chał z salonu. Nie mogłam nie prze­wró­cić oczami. Typowe!

– Pojadę swoim – odpo­wie­dział, odwra­ca­jąc się w naszą stronę i chwy­ta­jąc za klamkę. – Po kola­cji idę do Milesa, będziemy koń­czyć raport w spra­wie Ref­forda.

– Świet­nie – zgo­dził się ojciec. Ja nato­miast nie zro­zu­mia­łam ani słowa. – Noah, chcesz poje­chać do klubu z Nic­kiem? – dodał natych­miast, zwra­ca­jąc się do mnie. – Będzie­cie mogli lepiej się poznać – Wil­liam popa­trzył na mnie z takim zado­wo­le­niem, jakby wła­śnie przy­szedł mu do głowy naj­lep­szy pomysł na całej pla­ne­cie.

Mój wzrok mimo­wol­nie uciekł w stronę jego syna, który z unie­sio­nymi brwiami cze­kał na moją odpo­wiedź. Cała sytu­acja zda­wała się go bar­dzo bawić.

– Nie mam ochoty wsia­dać do samo­chodu, jeśli nie ufam czy­imś umie­jęt­no­ściom jako kie­rowcy – wyzna­łam nowemu ojczy­mowi z nadzieją, że moje słowa dotkną Nicho­lasa, bo tak było w przy­padku każ­dego chło­paka, któ­rego talent do pro­wa­dze­nia samo­chodu poda­wało się w wąt­pli­wość. Odwró­ci­łam się ple­cami do brata i wsia­dłam do czar­nego mer­ce­desa Wil­liama.

Nie popa­trzy­łam już wię­cej na niego. Matka i jej mąż wsie­dli do samo­chodu i mogłam cie­szyć się odro­biną pry­wat­no­ści na tyl­nym sie­dze­niu, gdy prze­mie­rza­li­śmy ulice, zbli­ża­jąc się do klubu dla boga­czy.

Pra­gnę­łam z całych sił, żeby ten wie­czór się jak naj­szyb­ciej skoń­czył, żeby pań­stwo Leiste­ro­wie prze­stali już odsta­wiać ten cyrk o szczę­śli­wej rodzince i żebym mogła wró­cić do swo­jego pokoju i spró­bo­wać odpo­cząć.

Po pięt­na­stu minu­tach doje­cha­li­śmy do odda­lo­nego od rezy­den­cji miej­sca oto­czo­nego świet­nie utrzy­ma­nymi traw­ni­kami. Było już późno, ale oświe­tlona droga zapra­szała do Klubu Jach­to­wego Mary Read. Zanim wpu­ścili nas za bramę, męż­czy­zna, który peł­nił straż w este­tycz­nej budce, wychy­lił się, żeby spraw­dzić, kto jest w samo­cho­dzie. Gdy zoba­czył kie­rowcę, od razu go roz­po­znał.

– Dobry wie­czór, panie Leister. Pro­szę pani… – dodał, zauwa­ża­jąc moją matkę.

Ojczym przy­wi­tał się z nim i wje­cha­li­śmy do klubu.

– Noah, twoja karta człon­kow­ska przyj­dzie w przy­szłym tygo­dniu, ale wystar­czy, że podasz moje nazwi­sko, żeby cię wpu­ścili. Albo Elli – wska­zał na matkę.

Gdy usły­sza­łam, jak o niej mówi, poczu­łam ukłu­cie w sercu… Tak nazy­wał ją ojciec i byłam naj­zu­peł­niej pewna, że matce nie podoba się to zdrob­nie­nie…. Za dużo złych wspo­mnień. Ale oczy­wi­ście nie zamie­rzała powie­dzieć tego nowemu wspa­nia­łemu mężowi.

Matka świet­nie umiała wyrzu­cać z pamięci wszel­kie bole­sne i trudne wspo­mnie­nia. Ja dla odmiany skry­wa­łam je głę­boko, bar­dzo głę­boko, aż w końcu wybu­cha­łam i wywa­la­łam wszystko na wierzch.

Doje­cha­li­śmy do luk­su­so­wej posia­dło­ści i zatrzy­ma­li­śmy samo­chód przed samym wej­ściem. Zaraz pod­szedł par­kin­gowy, który otwo­rzył drzwi mnie i matce, przy­jął napi­wek od Wil­liama i odpro­wa­dził samo­chód nie wia­domo gdzie.

Restau­ra­cja była nie­sa­mo­wita, cał­ko­wi­cie prze­szklona. Z miej­sca, w któ­rym sta­łam, widać było kilka sto­li­ków i ogromne akwa­ria pełne kra­bów, ryb i wszel­kiego rodzaju owo­ców morza, które wkrótce miały poświę­cić życie na potrzeby uczty. Zanim nas obsłu­żono, poczu­łam, że ktoś za mną sta­nął. Jego oddech poła­sko­tał mój poli­czek i prze­szedł mnie dreszcz. Odwró­ci­łam się i zoba­czy­łam sto­ją­cego tuż obok Nicho­lasa. Choć byłam na obca­sach, prze­wyż­szał mnie o pół głowy. Nawet nie zaszczy­cił mnie spoj­rze­niem.

– Mam rezer­wa­cję na nazwi­sko Wil­liam Leister – Wil­liam poin­for­mo­wał kel­nerkę, która zaj­mo­wała się wita­niem nowych gości. Z nie­wia­do­mego powodu na jej twa­rzy poja­wiło się zmie­sza­nie. Sta­rała się jak naj­szyb­ciej wpu­ścić nas do zatło­czo­nej, ale rów­no­cze­śnie cichej i przy­tul­nej sali.

Nasz sto­lik był w jed­nym z naj­lep­szych miejsc, otu­lony cie­płym świa­tłem świec, które zresztą oświe­tlały cały lokal. Przez prze­szkloną ścianę można było podzi­wiać nie­zwy­kłą pano­ramę oce­anu i zaczę­łam się zasta­na­wiać, że chyba ściany ze szkła były w Kali­for­nii czymś powszech­nym.

Muszę przy­znać, że byłam abso­lut­nie zachwy­cona.

Usie­dli­śmy i natych­miast Wil­liam z matką zaczęli szcze­bio­tać mię­dzy sobą i uśmie­chać się głup­ko­wato. Mojej uwa­dze nie uszło nato­miast zasko­czone i nie­do­wie­rza­jące spoj­rze­nie, które kel­nerka kie­ro­wała w stronę Nicka.

Ten zda­wał się tego nie zauwa­żać, zajęty obra­ca­niem sol­niczki w pal­cach. Przez chwilę mój wzrok zatrzy­mał się na tych zadba­nych, opa­lo­nych i dużych dło­niach. Prze­su­nę­łam spoj­rze­niem po jego ramie­niu aż do twa­rzy, gdzie natra­fi­łam na oczy, które obser­wo­wały mnie z zacie­ka­wie­niem. Wstrzy­ma­łam oddech.

– Co zama­wia­cie? – spy­tała matka, dzięki czemu mogłam szybko prze­nieść wzrok na nią.

Pozwo­li­łam, żeby wybrali coś za mnie, przede wszyst­kim dla­tego, że nie zna­łam ponad połowy dań, które znaj­do­wały się w menu. Gdy cze­ka­li­śmy na jedze­nie, mie­sza­łam ner­wowo słomką w szklance z mro­żoną her­batą, a Wil­liam pró­bo­wał wcią­gnąć mnie i syna do roz­mowy.

– Mówi­łem przed chwilą Noah, jakie sporty można upra­wiać tu w klu­bie – powie­dział Wil­liam. Nick prze­niósł na niego wzrok, do tej pory utkwiony gdzieś w kącie sali. – Nicho­las gra w koszy­kówkę i jest świet­nym sur­fe­rem, Noah – dodał, nie przej­mu­jąc się znu­dze­niem na twa­rzy syna i zwra­ca­jąc się tym razem do mnie.

Sur­fe­rem… Aż musia­łam prze­wró­cić oczami. Na moje nie­szczę­ście Nicho­las aku­rat na mnie patrzył. Nachy­lił się nad sto­li­kiem, oparł łok­cie na bla­cie i zaczął mnie napa­stli­wie prze­słu­chi­wać.

– Coś cię bawi, Noah? – rzu­cił tonem, który miał zabrzmieć przy­jaź­nie, ale wie­dzia­łam, że w rze­czy­wi­sto­ści był obra­żony moją reak­cją. – Uwa­żasz, że sur­fing to głu­pota?

Zanim moja matka zdą­żyła się wtrą­cić – a wie­dzia­łam, że się na to zanosi – pochy­li­łam się tak jak on.

– Ty to powie­dzia­łeś, nie ja – odpar­łam z nie­win­nym uśmie­chem.

Ja lubi­łam gry zespo­łowe, ze stra­te­gią, które wyma­gały dobrego kapi­tana, wiele wysiłku i wspól­nej pracy. To wszystko znaj­do­wa­łam w siat­kówce i byłam pewna, że sur­fing nie mógł się z nią rów­nać.

Zanim zdą­żył się odciąć, co na pewno zamie­rzał zro­bić, do sto­lika pode­szła kel­nerka, a on popa­trzył na nią tak, jakby się znali.

Matka i Wil­liam zaczęli żywo roz­ma­wiać z jakąś parą, która pode­szła do nich, żeby się przy­wi­tać.

Kel­nerka, młoda kobieta o ciem­nych wło­sach i w czar­nym far­tuszku, zaczęła zbie­rać naczy­nia ze sto­lika i nie­chcący trą­ciła Nicho­lasa w ramię.

– Wybacz, Nick – powie­działa, po czym, prze­stra­szona, popa­trzyła na mnie tak, jakby wła­śnie popeł­niła kolo­salną gafę.

Nicho­las też na mnie spoj­rzał i zro­zu­mia­łam, że mię­dzy tym dwoj­giem dzieje się coś dziw­nego.

Ponie­waż rodzice aku­rat byli zajęci czymś innym, posta­no­wi­łam wyko­rzy­stać oka­zję i roz­wiać swoje wąt­pli­wo­ści.

– Znasz ją? – spy­ta­łam Nicho­lasa, który wła­śnie dole­wał wody gazo­wa­nej do krysz­ta­ło­wego kie­liszka.

– Kogo? – odpo­wie­dział, zgry­wa­jąc głu­piego.

– Tę kel­nerkę – uważ­nie obser­wo­wa­łam jego twarz. Nic nie wyra­żała: był poważny, spo­kojny. Wie­dzia­łam już, że Nicho­las Leister potrafi świet­nie ukry­wać emo­cje.

– Tak, obsłu­guje mnie nie pierw­szy raz – odpo­wie­dział, wpa­tru­jąc się we mnie. Mia­łam wra­że­nie, że pró­buje mnie spro­wo­ko­wać. Pro­szę, pro­szę, Nick kłam­czu­szek… Dla­czego mnie to nie dzi­wiło?

– O, z pew­no­ścią obsłu­żyła cię już wiele razy – stwier­dzi­łam.

– Co ty insy­nu­ujesz, sio­strzyczko? – gdy tylko usły­sza­łam to słowo, uśmiech znik­nął z mojej twa­rzy.

– Że wszy­scy boga­cze two­jego pokroju są tacy sami. Wydaje się wam, że jeste­ście panami świata. Ta dziew­czyna wpa­truje się w cie­bie, odkąd prze­kro­czy­łeś próg. To oczy­wi­ste, że się zna­cie – rzu­ci­łam roz­złosz­czona z nie­wia­do­mego powodu. – A ty nawet nie raczy­łeś na nią spoj­rzeć… To obrzy­dliwe.

Patrzył na mnie przez chwilę, zanim odpo­wie­dział.

– Masz bar­dzo cie­kawą teo­rię i widzę, że „boga­cze”, jak ich nazy­wasz, bar­dzo cię brzy­dzą… Oczy­wi­ście ty i twoja matka miesz­ka­cie teraz w naszym domu i korzy­sta­cie z wszyst­kich wygód, które pie­nią­dze mogą zapew­nić. Skoro jeste­śmy tacy nik­czemni, co robisz przy tym stole? – powie­dział, patrząc na mnie z pogardą.

Ze wszyst­kich sił sta­ra­łam się nie wybuch­nąć. Ten chło­pak wie­dział, jak nadep­nąć mi na odcisk.

– Dla mnie ty i twoja matka jeste­ście gor­sze niż ta kel­nerka… – wyznał, nachy­la­jąc się nad sto­łem, żeby zwró­cić się tylko do mnie. – Uda­je­cie kogoś, kim nie jeste­ście, a tym­cza­sem obie sprze­da­ły­ście się za pie­nią­dze…

Tego było już za wiele. Wście­kłość mnie zaśle­piła.

Chwy­ci­łam sto­jącą przede mną szklankę i chlu­snę­łam mu w twarz całą jej zawar­to­ścią.

Szkoda, że aku­rat była pusta.

Rozdział 4

4

Nick

Gdy zorien­to­wała się, że szklanka jest pusta, na jej twa­rzy poja­wiła się cała złość, którą, odkąd usie­dli­śmy przy stole, sta­rała się jakoś ukry­wać.

Ta dziew­czyna była kom­plet­nie nie­obli­czalna. Zaska­ki­wało mnie, jak łatwo tra­ciła pano­wa­nie nad sobą, i bawiło mnie, że za pomocą kilku pro­stych słów mogłem dopro­wa­dzić ją do takiego stanu.

Jej nakra­piane drob­nymi pie­gami policzki poczer­wie­niały, gdy zdała sobie sprawę, jak się wygłu­piła. Jej wzrok powę­dro­wał ze szklanki na mnie, a potem na boki, jakby chciała spraw­dzić, czy nikt nie widział jej absur­dal­nej kom­pro­mi­ta­cji.

Pomi­ja­jąc zabawny aspekt całej sceny – to naprawdę było bar­dzo śmieszne – nie mogłem pozwo­lić, żeby tak się wobec mnie zacho­wy­wała. A gdyby szklanka była pełna? Nie zamie­rza­łem pozwo­lić, żeby jakaś sie­dem­na­sto­let­nia smar­kula myślała sobie, że wolno jej oble­wać mnie wodą… Ta głu­pia cizia powinna się jak naj­szyb­ciej dowie­dzieć, z jakim to star­szym bra­tem przy­szło jej zamiesz­kać. Sama wkrótce zro­zu­mie, co ją czeka, jeśli spró­buje jesz­cze raz wyciąć mi taki numer.

Opar­łem się o sto­lik z naj­ser­decz­niej­szym uśmie­chem. Otwo­rzyła sze­roko oczy i przy­glą­dała mi się uważ­nie, a ja napa­wa­łem się tym stra­chem, skry­wa­nym pod dłu­gimi rzę­sami.

– Nie rób tego wię­cej – dora­dzi­łem jej spo­koj­nie.

Patrzyła na mnie jesz­cze przez chwilę, po czym jakby ni­gdy nic odwró­ciła się i zaczęła roz­ma­wiać z matką.

Od tej pory kola­cja prze­bie­gała spo­koj­nie. Noah nie powie­działa już do mnie ani słowa, nawet na mnie nie patrzyła, co dener­wo­wało mnie i cie­szyło jed­no­cze­śnie. Gdy odpo­wia­dała na pyta­nia mojego ojca i nie­chęt­nie roz­ma­wiała z matką, mogłem się jej spo­koj­nie przyj­rzeć.

Była naj­zwy­klej­szą dziew­czyną, ale czu­łem, że jesz­cze będę miał przez nią kło­poty. Robiła zabawne miny, gdy pró­bo­wała róż­nych owo­ców morza, które nam zaser­wo­wano. Wzięła tylko kilka kęsów z tego, co stało na stole. Zwró­ci­łem uwagę na to, jak szczu­pło wygląda w tej czar­nej sukience. Gdy zoba­czy­łem ją wtedy wycho­dzącą z pokoju, zro­biła na mnie wra­że­nie. W myślach przy­wo­ła­łem dokładny obraz jej dłu­gich nóg, wąskiej talii i jej piersi. Były cał­kiem nie­złe, bio­rąc pod uwagę, że nie miała ope­ra­cji, jak więk­szość dziew­czyn w Kali­for­nii.

Musia­łem przy­znać, że jest ład­niej­sza, niż mi się z początku wyda­wało. To spo­strze­że­nie i moje poprzed­nie myśli spra­wiły, że spo­chmur­nia­łem. Nie mogłem pozwo­lić sobie na takie roz­pro­sze­nia, zwłasz­cza jeśli mie­li­śmy miesz­kać pod jed­nym dachem.

Znów spoj­rza­łem na jej twarz: zero maki­jażu. To było dziwne… Wszyst­kie dziew­czyny, które zna­łem, spę­dzały przy­naj­mniej godzinę wyłącz­nie na nakła­da­niu pod­kładu, także te, które były dzie­sięć tysięcy razy ład­niej­sze od Noah. A ona przy­cho­dzi sobie bez naj­mniej­szych opo­rów do ele­ganc­kiej restau­ra­cji, nie malu­jąc nawet ust. Nie mówię, żeby tego potrze­bo­wała: miała gładką, ładną cerę bez żad­nych nie­do­sko­na­ło­ści, jeśli nie liczyć pie­gów, które nada­wały jej dzie­cinny wygląd i przy­po­mi­nały, że jesz­cze nie skoń­czyła szkoły.

Gdy na moment stra­ci­łem czuj­ność, odwró­ciła się roz­złosz­czona i przy­ła­pała mnie na wni­kli­wej obser­wa­cji.

– Mam ci dać zdję­cie? – zapy­tała tym swoim kwa­śnym tonem.

– Oczy­wi­ście, byle bez ubrań – odpo­wie­dzia­łem, uśmie­cha­jąc się na widok lek­kiego rumieńca, który wypły­nął na jej policzki. Jej oczy bły­snęły gnie­wem i odwró­ciła się z powro­tem do rodzi­ców, któ­rzy nawet nie zda­wali sobie sprawy z tych małych utar­czek, które odby­wały się zale­d­wie pół metra od nich.

Pod­nio­słem kie­li­szek do ust i spo­tka­łem się wzro­kiem z kel­nerką, która obser­wo­wała mnie zza baru. Kątem oka spoj­rza­łem na ojca i wsta­łem od sto­lika, tłu­ma­cząc się koniecz­no­ścią pój­ścia do łazienki. Noah znów zaczęła się mi przy­glą­dać, ale nie zwra­ca­łem na nią uwagi. Mia­łem coś waż­nego do zała­twie­nia.

Zde­cy­do­wa­nie pod­sze­dłem do baru i usia­dłem na stołku naprze­ciw Clau­dii, kel­nerki, z którą od czasu do czasu sypia­łem. Mia­łem też pewien skom­pli­ko­wany, ale korzystny układ z jej kuzy­nem.

Clau­dia popa­trzyła na mnie z ner­wo­wym uśmie­chem i oparła się o bar, tak że mogłem zoba­czyć nie­wielki frag­ment jej piersi, które wyma­gane tutaj uni­formy dość sku­tecz­nie zakry­wały.

– Widzę, że już zna­la­złeś sobie jakąś nową dziew­czynę do towa­rzy­stwa – powie­działa, mając na myśli Noah.

Roz­ba­wiło mnie to.

– To moja przy­szy­wana sio­stra – wyja­śni­łem jej, rów­no­cze­śnie patrząc na zega­rek. Za czter­dzie­ści minut byłem umó­wiony z Anną. Prze­nio­słem wzrok na ciem­no­włosą dziew­czynę, która stała po dru­giej stro­nie baru i wpa­try­wała się we mnie jak urze­czona. – Nie wiem, czemu cię to obcho­dzi – doda­łem, wsta­jąc z krze­sła. – Powiedz Ron­niemu, że cze­kam na niego dzi­siaj w dokach, na impre­zie u Kyle’a.

Clau­dia zaci­snęła zęby, z pew­no­ścią zła na to, że nie oka­za­łem jej wystar­cza­jąco dużo zain­te­re­so­wa­nia. Nie rozu­mia­łem, czemu kobiety ocze­kują poważ­nego związku od kogoś takiego jak ja. Prze­cież zawsze mówię im od początku, że nie inte­re­sują mnie żadne zobo­wią­za­nia. Czyżby nie widziały, że cho­dzę do łóżka, z kim tylko przyj­dzie mi ochota? Dla­czego wyobra­żają sobie, że jest w nich coś, co mogłoby mnie zmie­nić?

Prze­sta­łem sypiać z Clau­dią wła­śnie z tego powodu i ona wciąż nie mogła mi tego wyba­czyć.

– Idziesz na imprezę? – spy­tała z odro­biną nadziei w oczach.

– Oczy­wi­ście – odpo­wie­dzia­łem. – Idę z Anną… A, jesz­cze jedno – doda­łem, zanim wró­ci­łem do sto­lika – spró­buj lepiej ukry­wać, że się znamy, moja sio­strzyczka już się zorien­to­wała, że z tobą spa­łem, a nie chciał­bym, żeby ojciec doszedł do tego samego wnio­sku.

Gdy wró­ci­łem do sto­lika, wła­śnie przy­nie­śli deser. Po dzie­się­ciu minu­tach, pod­czas któ­rych roz­mowa krą­żyła nie­mal wyłącz­nie wokół ojca i jego nowej żony, uzna­łem, że wystar­czy już odgry­wa­nia dobrego synka jak na jeden dzień.

– Przy­kro mi, ale muszę już iść – wyja­śni­łem, patrząc na ojca, który zmarsz­czył lekko czoło.

– Jedziesz do Milesa? – spy­tał, a ja przy­tak­ną­łem, usi­łu­jąc nie patrzeć na zega­rek. – Jak idzie sprawa?

Powstrzy­ma­łem się przed wes­tchnię­ciem z rezy­gna­cją i nakła­ma­łem naj­le­piej, jak umia­łem.

– Jego ojciec zwa­lił na nas przy­go­to­wa­nie wszyst­kich doku­men­tów. Podej­rze­wam, że zanim dosta­niemy jakąś praw­dziwą sprawę, którą będziemy mogli zająć się samo­dziel­nie, miną całe lata… – zauwa­ży­łem, że Noah przy­gląda mi się wni­kli­wie i z zain­te­re­so­wa­niem.

– Co stu­diu­jesz? – spy­tała, a w jej spoj­rze­niu zoba­czy­łem dez­orien­ta­cję. Zasko­czy­łem ją.

– Prawo – odpo­wie­dzia­łem i przez chwilę roz­ko­szo­wa­łem się tym, jakie to zro­biło na niej wra­że­nie. – Zasko­czona? – naj­wy­raź­niej cał­kiem stra­ciła rezon i bawiło mnie to.

Zmie­niła tak­tykę i spoj­rzała na mnie wynio­śle.

– Muszę przy­znać, że tak – oświad­czyła pro­sto z mostu. – Sądzi­łam, że na tym kie­runku trzeba mieć coś w gło­wie.

– Noah! – wrza­snęła jej matka ze swo­jego miej­sca.

Ta gów­niara zaczy­nała mnie iry­to­wać.

Zanim zdą­ży­łem coś powie­dzieć, ojciec się wtrą­cił.

– Wy dwoje nie zaczę­li­ście naj­le­piej – stwier­dził, patrząc na mnie groź­nie.

Powstrzy­ma­łem ochotę, żeby wstać i wyjść bez słowa. Dość już tego przed­sta­wie­nia o szczę­śli­wej rodzince. Musia­łem jak naj­szyb­ciej wyjść i prze­stać uda­wać, że jak­kol­wiek obcho­dzi mnie cały ten cyrk.

– Przy­kro mi, ale muszę iść – wsta­łem i poło­ży­łem ser­wetkę na stole. Nie mia­łem zamiaru tra­cić opa­no­wa­nia w obec­no­ści ojca.

Wtedy Noah także wstała, tylko w mniej ele­gancki spo­sób, i osten­ta­cyj­nie rzu­ciła ser­wetkę na stół.

– Jeśli on wycho­dzi, to ja też – spoj­rzała wyzy­wa­jąco na matkę, która z zakło­po­ta­niem zaczęła roz­glą­dać się na boki.

– Natych­miast sia­daj! – wyce­dziła Raf­fa­ella przez zęby.

Do cho­lery, nie mia­łem czasu na te bzdury. Musia­łem już iść.

– Wezmę ją – powie­dzia­łem ku zasko­cze­niu wszyst­kich, a naj­bar­dziej Noah.

Patrzyła na mnie podejrz­li­wie i uważ­nie, jak­bym miał coś ukry­wać. Tak naprawdę chcia­łem się jej jak naj­szyb­ciej pozbyć z pola widze­nia, więc jeśli szybko odwiozę ją do domu, będę miał je obie z głowy, a więc nie może być lepiej.

– Ja z tobą nie pojadę nawet do naj­bliż­szego skrzy­żo­wa­nia – powie­działa wynio­śle, cedząc każde słowo.

Zanim kto­kol­wiek odpo­wie­dział, chwy­ci­łem kurtkę i zakła­da­jąc ją, zwró­ci­łem się do wszyst­kich obec­nych:

– Nie mam czasu na te szkolne fochy, do jutra.

– Zacze­kaj, Nicho­las – głos ojca zmu­sił mnie do powrotu do sto­lika. – Noah, jedź z nim do domu i odpocz­nij, my nie­długo wró­cimy.

Wbi­łem wzrok w sio­strę, która zda­wała się ana­li­zo­wać, co jest gor­sze: dzie­lić ze mną przez chwilę prze­strzeń czy wysie­dzieć dłu­żej przy tym stole.

Rozej­rzała się dookoła, wes­tchnęła, po czym wbiła we mnie zimne spoj­rze­nie.

– W porządku, pojadę z tobą.

Rozdział 5

5

Noah

Ostat­nie, czego pra­gnę­łam w tam­tym momen­cie, to mieć jakieś długi wdzięcz­no­ści wobec tego gbura, ale jesz­cze mniej­szą ochotę mia­łam na prze­sia­dy­wa­nie z matką i jej mężem i oglą­da­nie, jak ona się do niego klei, pod­czas gdy on popi­suje się pie­niędzmi i zna­jo­mo­ściami.

Nicho­las odwró­cił się do mnie ple­cami i poszedł w stronę wyj­ścia.

Nie­chęt­nie poże­gna­łam się z matką i poszłam za nim. Dogo­ni­łam go przy drzwiach wej­ścio­wych, a potem cze­ka­łam z zało­żo­nymi rękami, aż przy­pro­wa­dzą jego samo­chód.

Nie zdzi­wi­łam się, gdy wycią­gnął z kurtki pudełko papie­ro­sów i zapa­lił jed­nego. Patrzy­łam, jak pod­nosi go do ust, po czym powoli i łagod­nie wypusz­cza dym. Ja ni­gdy nie pali­łam, nawet nie pró­bo­wa­łam, kiedy wszyst­kie moje kole­żanki popa­lały w szkol­nych łazien­kach. Nie rozu­miem, jaką przy­jem­ność ludzie mogą czer­pać z wdy­cha­nia rako­twór­czego dymu, który nie tylko pozo­sta­wia smród na ubra­niu i wło­sach, ale także szko­dzi tysiącom orga­nów w ciele.

Nicho­las, jakby czy­tał mi w myślach, odwró­cił się do mnie i z drwią­cym uśmiesz­kiem podał mi paczkę.

– Chcesz jed­nego, sio­strzyczko? – spy­tał, po czym pod­niósł papie­rosa do ust i zacią­gnął się głę­boko.

– Nie palę… I tobie też bym nie radziła, jeśli nie chcesz zabić swo­jej ostat­niej komórki mózgo­wej – zro­bi­łam krok w przód i sta­nę­łam tak, żeby nie musieć na niego patrzeć.

Poczu­łam za ple­cami, że się do mnie zbliża, ale nie poru­szy­łam się nawet wtedy, gdy dmuch­nął mi dymem w szyję.

– Uwa­żaj sobie… albo cię tu zosta­wię i będziesz wra­cała na pie­chotę – ostrzegł mnie i zaraz po tym pod­sta­wiono jego samo­chód.

Sta­ra­łam się go igno­ro­wać i pode­szłam do auta. Jego tere­nówka była tak wysoka, że gdy­bym nie uwa­żała, wszystko byłoby mi widać. Poża­ło­wa­łam, że zało­ży­łam te głu­pie buty… Cała fru­stra­cja, gniew i smu­tek wzbie­rały we mnie przez całą kola­cję, a co naj­mniej pięć kłótni, które już odby­łam z tym kre­ty­nem, spra­wiło, że był to naj­gor­szy wie­czór w moim życiu.

Się­gnę­łam po pas bez­pie­czeń­stwa, a Nicho­las zapa­lił sil­nik, poło­żył rękę na zagłówku mojego sie­dze­nia i zaczął cofać do głów­nej szosy. Nie zdzi­wi­łam się, że zigno­ro­wał małe rondo na końcu drogi dojaz­do­wej, które zostało zapro­jek­to­wane wyłącz­nie po to, żeby zapo­bie­gać takim wykro­cze­niom jak to, któ­rego wła­śnie doko­nał.

Nie mogłam powstrzy­mać jęku nie­za­do­wo­le­nia, kiedy wyje­cha­li­śmy na drogę główną. Poza tere­nem klubu mój przy­szy­wany brat wci­snął gaz i przy­spie­szył do stu dwu­dzie­stu, świa­do­mie igno­ru­jąc znaki infor­mu­jące o ogra­ni­cze­niu do osiem­dzie­się­ciu.

Nicho­las odwró­cił twarz w moją stronę.

– A teraz o co ci cho­dzi? – zapy­tał opry­skli­wie zmę­czo­nym tonem, jakby już kom­plet­nie nie mógł ze mną wytrzy­mać.

No to jest nas dwoje.

– Nie chcę zgi­nąć w wypadku przez wariata, który nawet nie rozu­mie zna­ków dro­go­wych, o to mi cho­dzi – powie­dzia­łam, pod­no­sząc głos. Byłam o krok od wybu­chu, jesz­cze chwila, a zacznę drzeć się na niego jak opę­tana. Wie­dzia­łam, że pod tym wzglę­dem mam słaby cha­rak­ter; jedną z rze­czy, któ­rych naj­bar­dziej w sobie nie lubi­łam, był brak kon­troli, kiedy się zło­ści­łam. Zda­rzało mi się wybu­chać i krzy­czeć.

– Co jest z tobą nie tak? – zapy­tał wście­kły, patrząc na drogę. – Nie prze­sta­jesz narze­kać, odkąd tylko mia­łem nie­przy­jem­ność cię poznać, a ustalmy, że gówno mnie obcho­dzą twoje pro­blemy. Jesteś w moim domu, w moim mie­ście i w moim samo­cho­dzie, więc z łaski swo­jej zamknij twarz i siedź cicho, aż doje­dziemy – podob­nie jak ja, Nicho­las pod­niósł głos.

Gdy usły­sza­łam ten roz­kaz z jego ust, poczu­łam ude­rze­nie gorąca na całym ciele. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, a już na pewno nie on.

– A kim ty niby jesteś, żeby mnie uci­szać?! – wrza­snę­łam, wycho­dząc z sie­bie.

Wtedy Nicho­las obró­cił kie­row­nicę i naci­snął hamu­lec tak gwał­tow­nie, że gdy­bym nie miała zapię­tych pasów, to wyle­cia­ła­bym przez przed­nią szybę.

Gdy otrzą­snę­łam się z prze­ra­że­nia, obej­rza­łam się i zoba­czy­łam, że dwa samo­chody musiały gwał­tow­nie zje­chać na bok, żeby w nas nie ude­rzyć. Dźwięki klak­sonu i obe­lgi dobie­ga­jące z zewnątrz na chwilę mnie zdez­o­rien­to­wały. Dopiero potem zare­ago­wa­łam.

– Co ty wypra­wiasz?! – zapisz­cza­łam zasko­czona i prze­ra­żona, że zaraz ktoś w nas wje­dzie.

Nicho­las spoj­rzał na mnie prze­cią­gle, bar­dzo poważ­nie i, ku mojemu zasko­cze­niu, cał­kiem spo­koj­nie.

– Wysia­daj – powie­dział tylko.

Otwo­rzy­łam usta tak sze­roko, że musia­łam wyglą­dać śmiesz­nie.

– Nie mówisz poważ­nie… – patrzy­łam na niego z nie­do­wie­rza­niem.

Spoj­rzał na mnie ani tro­chę nie­onie­śmie­lony.

– Nie zamie­rzam dwa razy powta­rzać – ostrzegł mnie tym samym spo­koj­nym i nie­po­ko­ją­cym tonem co wcze­śniej.

To już prze­sta­wało być śmieszne.

– Chyba jed­nak będziesz musiał, bo nie zamie­rzam się stąd ruszać – odpar­łam, patrząc na niego tak chłodno, jak on patrzył na mnie.

Wtedy wycią­gnął klu­czyki ze sta­cyjki i wyszedł z auta, zosta­wia­jąc otwarte drzwi. Sie­dzia­łam jak spa­ra­li­żo­wana, gdy obcho­dził samo­chód z tyłu i zbli­żał się do moich drzwi.

Muszę przy­znać, że gdy ten gość się zde­ner­wo­wał, to można było się go prze­stra­szyć, a w tam­tej chwili był wku­rzony jak ni­gdy. Serce zaczęło walić mi jak sza­lone, gdy ode­zwało się we mnie to zna­jome, przy­tła­cza­jące uczu­cie – strach.

Otwo­rzył drzwi jed­nym szarp­nię­ciem i powtó­rzył to, co już wcze­śniej powie­dział.

– Wysia­daj.

W mojej gło­wie wszystko się zako­tło­wało. Chyba zwa­rio­wał, prze­cież nie może mnie tu zosta­wić na środku oto­czo­nej drze­wami drogi w kom­plet­nych ciem­no­ściach.

– Nie zamie­rzam – powie­dzia­łam i poczu­łam złość na sie­bie za to, że trząsł mi się głos. Nie­ra­cjo­nalny strach zaczął wypeł­niać mój żołą­dek. Moje oczy obser­wo­wały ciem­ność, która ota­czała samo­chód, i wie­dzia­łam, że jeśli ten idiota mnie tu porzuci, jestem zgu­biona.

Tym­cza­sem Nicho­las znów mnie zasko­czył, kolejny raz nega­tyw­nie.

Pochy­lił się nade mną, roz­piął mi pasy i jed­nym ruchem wycią­gnął mnie z auta, a wszystko to zro­bił tak szybko, że nawet nie zdą­ży­łam zapro­te­sto­wać. To się nie mogło dziać naprawdę.

– Czy ty masz coś z głową? – wrza­snę­łam, kiedy ruszył w kie­runku fotela kie­rowcy.

– Może się w końcu nauczysz… – rzu­cił mi znad ramie­nia, a gdy odwró­cił głowę, mogłam zoba­czyć, że jego twarz była nie­wzru­szona jak lodowy posąg. – Nie zamie­rzam pozwa­lać, żebyś tak się do mnie odzy­wała. Mam dość wła­snych pro­ble­mów, żebym musiał jesz­cze zno­sić twoje gów­niar­skie fochy. Zamów tak­sówkę albo zadzwoń do matki, ja jadę.

Po tych sło­wach wsiadł do samo­chodu i zapa­lił sil­nik.

Poczu­łam, że zaczy­nają mi się trząść ręce.

– Nicho­las, nie możesz mnie tu zosta­wić! – zawy­łam, gdy samo­chód drgnął, po czym z piskiem opon ruszył z miej­sca, w któ­rym stał jesz­cze sekundę temu. – Nicho­las!

Ale odpo­wie­dzią na mój krzyk była jedy­nie głu­cha cisza, która spra­wiła, że serce zaczęło walić mi jak sza­lone.

To jesz­cze nie był śro­dek nocy, ale nie świe­cił księ­życ. Usi­ło­wa­łam opa­no­wać strach i absur­dalną chęć, żeby zabić tego sukin­kota, który w mój pierw­szy dzień w tym mie­ście zosta­wił mnie pośrodku niczego.

Chwy­ci­łam się nadziei, że Nicho­las po mnie wróci, ale gdy mijały kolejne minuty, mar­twi­łam się coraz bar­dziej. Wycią­gnę­łam tele­fon z torebki i zoba­czy­łam, że jest roz­ła­do­wany, cho­lerny badziew się wyłą­czył. Cho­lera jasna! Jedyne, co mogłam teraz zro­bić i co było tak samo prze­ra­ża­jące jak zosta­nie tutaj, to spró­bo­wać zła­pać stopa i modlić się, żeby jakaś cywi­li­zo­wana doro­sła osoba zli­to­wała się nade mną i zawio­zła mnie do domu. Wtedy z przy­jem­no­ścią poli­czę się z tym wcie­le­niem zła w oso­bie przy­szy­wa­nego brata, bo nie zamie­rza­łam tak tego zosta­wić. Ten dzban nie miał poję­cia, z czym ani z kim igrał.

Zoba­czy­łam samo­chód nad­jeż­dża­jący od strony klubu jach­to­wego i mogłam tylko się modlić, żeby to był mer­ce­des Willa.

Pode­szłam tak bli­sko jezdni, jak się dało, żeby mnie nie prze­je­chali, i pod­nio­słam rękę z wysta­wio­nym kciu­kiem, tak jak widzia­łam na fil­mach. Mia­łam świa­do­mość, że w poło­wie tych fil­mów dziew­czyna poszu­ku­jąca trans­portu koń­czyła zamor­do­wana i wyrzu­cona do rowu. Ale byłam zmu­szona przy­mknąć oko na ten „drobny szcze­gół”.

Pierw­szy samo­chód prze­je­chał, nie zwal­nia­jąc, drugi zaofe­ro­wał mi wią­zankę obelg, trzeci sko­men­to­wał mnie w naj­bar­dziej oble­śny spo­sób, jaki można sobie wyobra­zić, a czwarty… Czwarty zatrzy­mał się na pobo­czu metr od miej­sca, w któ­rym sta­łam.

Cała w stra­chu pode­szłam ostroż­nie, żeby zoba­czyć, co to za sza­lona, ale jed­nak życz­liwa osoba posta­no­wiła pomóc dziew­czy­nie, którą łatwo można było pomy­lić z pro­sty­tutką.

Poczu­łam pewną ulgę, kiedy oka­zało się, że z auta wysiadł chło­pak mniej wię­cej w moim wieku. W poświa­cie rzu­ca­nej przez świa­tła samo­chodu mogłam zoba­czyć jego kasz­ta­nowe włosy, słuszny wzrost i ten oczy­wi­sty, ale w tym momen­cie bar­dzo pożą­dany, styl bycia boga­tego dzie­ciaka z dobrej rodziny.

– Wszystko w porządku? – spy­tał, pod­cho­dząc w moją stronę.

Gdy sta­nę­li­śmy naprze­ciw sie­bie, zro­bi­li­śmy to samo: on z góry na dół oce­nił moją sukienkę, a ja omio­tłam wzro­kiem jego dro­gie dżinsy, mar­kową koszulkę i spoj­rza­łam w jego sym­pa­tyczne, zanie­po­ko­jone oczy.

– Tak… Dzię­kuję, że się zatrzy­ma­łeś – powie­dzia­łam, czu­jąc natych­mia­stową ulgę. – Jeden kre­tyn mnie tu zosta­wił… – poin­for­mo­wa­łam go i poczu­łam się jak kom­pletna idiotka, że pozwo­li­łam komuś zro­bić coś takiego.

Chło­pak otwo­rzył sze­roko oczy ze zdu­mie­nia, sły­sząc moją histo­rię.

– Zosta­wił cię? Tutaj? – powtó­rzył z nie­do­wie­rza­niem. – Pośrodku niczego o jede­na­stej w nocy?

Czy gdyby zosta­wił mnie w środku parku w jasny dzień, to byłoby w porządku?, pomy­śla­łam z sar­ka­zmem. Czu­łam nie­od­party wstręt do każ­dej żywej istoty, która posia­dała chro­mo­som Y.

Ale ten chło­pak naj­wy­raź­niej chciał mi pomóc. Nie mogłam wybrzy­dzać.

– Czy mógł­byś odwieźć mnie do domu? – zapy­ta­łam, nie odpo­wia­da­jąc na jego pyta­nia. – Jak możesz się domy­ślać, chcia­ła­bym, żeby ten wie­czór już dobiegł końca.